Teodora i Zbyszek są małżeństwem z 18-letnim stażem. Od 17 lat prowadzą osiedlową kawiarnię w Lublinie, w której można dostać lody, słodycze i dania gorące. Zaczynali od produkcji lodów, a od niedawna, na ponawiane prośby stałych klientów, pojawiło się piwo. To piwo długo było zadrą w sercu Teodory, ale okazało się, że ... stwarza wiele pretekstów do ewangelizacji, jako że oboje z mężem starają się wprowadzić kulturę picia.
Tosia: Pan Bóg długo nas przygotowywał, by wprowadzić na drogę głębokiego nawrócenia. Gdy w 1998 roku doświadczyłam chrztu w Duchu Świętym, usłyszałam w sercu słowa: „Cud Bożej miłości duszo moja chwal!” Po latach Bóg mi pokazał, czego te słowa dotyczyły - na pierwszym tygodniu Ćwiczeń Duchownych wezwał mnie do świadectwa wiary. Odtąd nic mi nie może zamknąć ust, zwłaszcza w tej pracy za barem. Nawet wtedy, gdy nie znałam Pana Jezusa, trzymałam wszystkich żelazna ręką. Droga dedukcji doszłam potem z mężem, dlaczego zawsze na mnie spadały gromy. Wszyscy uzależnieni od alkoholu od samego rana chodzili i „sępili” coś pod sklepami, a od drugiej po południu przychodzili do baru i szukali zaczepki, choć u nas wtedy piwa jeszcze nie było. Ktoś przychodził po lody i robił awanturę, nie wiadomo dlaczego. Ciągle musiałam walczyć ze złem i walczę z nim do dzisiejszego dnia. Ufam, że nad tą pracą była i jest wielka Opatrzność Boża. Kiedyś w modlitwie usłyszałam takie słowa: „Czy nie widzisz, że Ja ci błogosławię w tej pracy?” Faktycznie, w wielu miejscach, gdzie prowadzona jest działalność gastronomiczna, dzieją się różne rzeczy. U nas, dzięki Bogu, naprawdę nie ma przykrych incydentów. Jeśli widzę, że klient przekracza próg i czegoś podejrzanie szuka - natychmiast modlę się do świętego Michała Archanioła i tamten za chwilę odchodzi.
Walczyłam z ludźmi, którzy próbowali w ubikacji palić „trawkę” i stanęłam wtedy oko w oko ze złem. Czekała nas w kawiarni rozmowa z pewnym groźnym człowiekiem z tej grupy. Pościłam i podczas modlitwy usłyszałam, że to ja mam iść na to spotkanie. Nie mój mąż, ale właśnie ja. Przyszłam do pracy i rozmawiałam z tym człowiekiem. Jak się później okazało, był to recydywista. Powiedziałam wtedy do tych ludzi: „Panowie, zapamiętajcie sobie, że jak długo my będziemy firmować tę kawiarnię swoim nazwiskiem, będą w niej obowiązywać nasze zasady”. I tak się dzieje, a ludzie to respektują. Wierzę, że czuwa nad nami Opatrzność i towarzyszy nam opieka Maryi, dlatego jest to możliwe.
Czasem czuję bunt wobec tej pracy, bo chciałabym zobaczyć tych wszystkich ludzi w kościele. Ale na rekolekcjach zobaczyłam, że muszę szanować ich wolność.
Zbyszek: Cieszy nas to, że klienci uznają nasze zasady i czasem nawet zwracają sobie nawzajem uwagę, że tutaj się nie przeklina. Mało tego, jeśli ktoś narazi się nam przez skrajnie niewłaściwe zachowanie, to przez pół roku nie może przychodzić do kawiarni. Po prostu nie jest obsługiwany. I klienci to respektują. Przychodzą za 4 miesiące i pytają: „Panie Zbyszku, już można?” „Nie, jeszcze 2 miesiące, na razie nic z tego”.
Tosia: Łatwo coś takiego powiedzieć normalnemu człowiekowi, gorzej recydywiście. Pamiętam jak kiedyś wieczorem o 21.00 przyjechali mercedesami jacyś ludzie z mafii. Byłam w kawiarni sama z obsługi. Wszyscy pijani, usiedli pod parasolem, a jeden z tej grupy - człowiek, którego znałam z widzenia - przyszedł po piwo. Powiedziałam mu: „Nie, proszę pana, ja panom piwa nie podam. Proponuje lody”. Mówiąc to miałam serce w gardle, ale na zewnątrz nie okazywałam strachu. Podeszło do mnie trzech z tej grupy. Jeden z nich krzyknął do mnie: „Pani wie, kto ja jestem?” Spojrzałam na niego: „Dla mnie jest pan przede wszystkim człowiekiem. Chcę panu zaproponować lody własnej produkcji”. Zdębiał. W końcu zwrócił się do pozostałych: „Chodźcie stąd!” Na co kolejny zapytał: „A pani wie co ja robię?” Siedzący przy stoliku „tubylec” poinformował mnie szeptem: „On skacze w mieście po dachach samochodów”. „Ja nie mam samochodu - odparłam - wiec po moim nie będzie skakał”. Chwilę po tej rozmowie ludzie ci bez awantury zebrali się i odjechali.
Po pewnym czasie odkryłam, że otrzymałam dar męstwa. Bo to przecież jest Boże dzieło, że On się mną posługuje. Jest to taka ewangelizacja za barem. Dziewczynom z pracy poradziłam: „Im więcej zła z tamtej strony lady, tym więcej tu ma być miłości”. Wypisałam im słowa z Księgi Przysłów i przykleiłam przy barze: Dobre słowa są plastrem miodu, słodyczą dla gardła, lekiem dla ciała (Prz 16,24). Ludziom, którzy przychodzą pod wpływem alkoholu, trzeba grzecznie i kulturalnie odmawiać piwa, a proponować (nawet gratis) kawę, lody czy Coca Colę. Budzi to zdziwienie, gdy pijanemu mężczyźnie mówię, że mu nie podam piwa. On na to: „Jak to? Dlaczego?” „Dlatego, że pana kocham” - odpowiadam. „ Co?!” „Kocham pana jako swego bliźniego i dlatego panu piwa nie podam. Proponuję kawę, gratis. Proszę usiąść, a ja za chwile przyniosę.” I osobiście przynoszę kawę, a on zaskoczony mówi: „Jak żyję, nikt mi nigdy nie dał za darmo kawy!” „To niech pan przychodzi i zawsze będzie pan tutaj poczęstowany” - dodaję. Człowiek wyszedł i jeszcze błogosławił mnie po drodze.
Jesteśmy dla klientów świadectwem, ponieważ on wiedzą, że my oboje nie palimy i nie pijemy, choć piwo mamy w zasięgu ręki. Czasem musze przyjmować role spowiednika, gdy przychodzi na piwo mężczyzna i opowiada mi swoje życiowe historie. Mówię mu wtedy: „Proszę pan, to piwo nie rozwiąże pana problemów, ale ja znam inny sposób”. Wskazuję na krzyż misyjny, który powiesiliśmy nad drzwiami.
Kiedyś przyszedł do mnie osiemnastoletni chłopak i porosił o rozmowę. Opowiedział mi ponury kawałek swojego życia. Długo rozmawialiśmy i mogłam mu powiedzieć, że powinien przebaczyć swojej babci, którą nienawidził.
Pamiętam pewnej soboty, przy stoliku siedział pan Jarek i sączył piwo. To bardzo inteligentny i kulturalny człowiek. Rozmawiałam z nim ze dwie godziny o Panu Bogu. Mówiłam o radości, jaką daje mi Pan, a jakiej świat dać nie może. On na to: „Nikt mi nigdy na temat wiary nic nie mówił, ani moja matka, ani mój ojciec. Moi rodzice się rozeszli a ja się jakoś tak sam ukształtowałem”. Nie nawracałam go, ale opowiadałam o tym, czego mi Pan Bóg pozwolił doświadczyć. A ponieważ Jarek ma pewne problemy, powiedziałam mu, że ani ja, ani Zbyszek nie pijemy już alkoholu i że jest to możliwe. Na co on strzelił we mnie pytaniem: „Pani Tosiu, a czy Zbyszek był pani pierwszym mężczyzną?” Ucięłam jego ciekawość krótko: „Panie Jarku, konfesjonał to ja mam w kościele”. Podczas całej tej rozmowy modliłam się w sercu: „Duchu Święty, bądź na moich ustach”.
Zbyszek: Tosia jest odważniejsza osobą. Umie tak pokierować rozmową, że zawsze zejdzie na temat Boga. Często widzę u niej takie „matkowanie” klientom. Zwraca się do nich ze słowami pełnymi miłości to odnosi większy skutek niż moja postawa, kiedy próbuje „po męsku” załatwić sprawę i staję z pozycji silniejszego. Rzeczywiście, jesteśmy świadectwem dla innych, skoro mając możliwość sięgnięcia po alkohol, nie robimy tego. Dlatego, gdy ktoś tłumaczy, że topi smutki w alkoholu, mogę powiedzieć, że nie piję, ponieważ są inne metody rozładowania się. Na zadawane przez uzależnionych od alkoholu klientów pytanie, skąd mamy tyle siły, mamy jedna odpowiedź: Taką siłę daje Bóg, jeśli złożymy w Jego ręce swoje życie.
Tosia: Przed nawróceniem żyliśmy światowym życiem. Były imprezy, prowadziliśmy dom otwarty. Wszyscy przychodzili do nas na drinka, koniaczek. Ale potem otrzymaliśmy od Pana dar trzeźwości i to bez żadnych terapii. Po prostu Pan Jezus wypełnił sobą wszystko w nas i dał nam pragnienie siebie samego. Pragnę, aby to, czego doświadczyliśmy jako małżeństwo i rodzina - stało się udziałem wszystkich małżeństw. Odczuwam wewnętrzny nakaz Jezusa, abym modliła się za rodziny żyjące bez Boga. Pan dał nam ten dar nie po to, aby go schować, ale żeby Jego światło świeciło wszystkim. Jako małżeństwo jesteśmy szczęśliwi. Kiedyś mieliśmy więcej pieniędzy, teraz ich tyle nie mamy, ale mamy największe szczęście jakie Bóg może dać - Jego samego.
Zbyszek: Ludzie, którzy są blisko nas, wiedzą, ze należymy do Odnowy i że we wtorki po południu nie ma nas w kawiarni, bo mamy spotkanie. Ale raz miałem takie zdarzenie z klientami. Zobaczyli przyklejony na moim samochodzie znak ryby i zaczęli się wyśmiewać, że „do Jehowych się zapisałem”. Wyjaśniłem im, że „zapisałem się” do szkoły Jezusa i co ten znak oznacza. Nie nawracamy nikogo na siłę, mówiąc, że musi chodzić do kościoła i wierzyć. Dajemy za to ludziom dowody mocy modlitwy. Gdy nasz policjant miał problemy, powiedzieliśmy mu: „W twojej intencji została odprawiona msza święta. Czy twoja sytuacja się wyjaśniła?” „Tak, wyjaśniła się” - odparł. „To zobacz, jaka moc ma modlitwa”. Ludzie przekonują się, że jak zaczną się modlić, to cos się zmienia. A gdy widzą owoce swojej modlitwy, zaczynają wierzyć. To jest najlepsza metoda: „Masz problem, będziemy się modlić. Zobacz, sytuacja była nie do rozwiązania, ale zauważ, co Pan Bóg sprawił i wyciągnij z tego wnioski”.
Tosia: Czasem też zdarzają się sytuacje zabawne. Nie tak dawno jechałam do pracy autobusem miejskim o godz. 22.00. Gdy wysiadałam, na przystanku spotkałam trzech mężczyzn, z którymi miałam kiedyś niemiła przeprawę i oni mieli teraz zakaz wstępu do naszego lokalu. Zobaczyli mnie i powiedzieli: „Dobry wieczór. A nie boi się pani, teraz tak niebezpiecznie”. Ja na to: „Dlaczego mam się bać, skoro Pan Bóg jest ze mną?” Jeden z nich odpowiedział z ironicznym uśmiechem: „Pan Bóg takimi drobiazgami się chyba nie zajmuje”. Odparłam: „Takim drobiazgiem jak ja Pan Bóg się na pewno zajmuje”. Po chwili namysłu przyznał: „Chyba tak jest, ja w to wierzę. Ale jestem podpity i nie będę dyskutował”. Rozeszliśmy się w pokoju. Ufam, że tak jak św. Paweł został posłany do pogan, tak ja z mężem jesteśmy posłani do neopogan, gdy wielu uważa, że o Bogu można mówić tylko w kościele. A ja wiem, że tu, gdzie żyjemy i pracujemy, sacrum przychodzi do profanum.
Z Teodorą i Zbyszkiem rozmawiała: Anna Lasoń-Zygadlewicz
© Szum z Nieba nr 53/2002
|