- 1 -
W Warszawie na Żoliborzu, w kościele św. Stanisława Kostki, gdzie znajduje się grób zamordowanego księdza Jerzego Popiełuszki, jest bardzo dużo różnych pamiątek, które zostawiają pielgrzymi modlący się przy grobie. Są pamiątki z Gdańska, Szczecina, Przemyśla, Częstochowy, Wrocławia i wielu innych miast i wsi całej Polski, a nawet z zagranicy. Wśród tych wielu przedmiotów była zapisana kartka papieru. Kartkę podpisał Piotruś i babcia Krysia z Warszawy. Na tej kartce została opisana cała tajemnica babci i Piotrka.
Pani Krystyna nie była prawdziwą babcią Piotrka. Mieszkała w sąsiedztwie. Gdy rodzice byli zajęci w pracy, Piotruś przebywał u babci. Chodził do III klasy razem z dziećmi, po lekcjach wstępował do kościoła i przy grobie ks. Jerzego odmawiał pacierz. Każdego dnia opowiadał babci, co nowego widział przy grobie, ile kwiatów, zapalonych świec i modlących się ludzi. Opowiadanie zawsze kończył pytaniem: "A babcia kiedy pójdzie do kościoła i do grobu ks. Jerzego?" Babcia dawała różne odpowiedzi: że chora, że zimno, że pada deszcz. Pewnego razu szli razem ze sklepu - do kościoła było bardzo blisko. Piotruś zaczął prosić i błagać - i razem wstąpili na modlitwę. Z radością prowadził babcię do grobu, czytał jej napisy, pokazywał kwiaty. Babcia nic nie mówiła, patrzyła i kiwała głową. Po długim milczeniu nachyliła się i szepnęła Piotrkowi do ucha: "Piotruś, idź do domu, ja jeszcze zostanę w kościele". Tego wieczoru Piotrek długo czekał na babcię, a potem jeszcze dłużej z nią przebywał. Babcia pisała na kartce papieru podziękowanie Bogu i Piotrusiowi za łaskę nawrócenia: "Piotruś, ja 20 lat nie byłam w kościele!"
Ks. Iłczyk S., Czynić pokutę, BK 2/1987/, s. 86-87
- 2 -
Minęło 10 lat od śmierci mojej Mamy. I właściwie z jej śmiercią zaczęło się rozsypywać to wszystko, co nazywa się domem rodzinnym. Półtora roku później zmarł ojciec. Wracam myślami do domu rodzinnego. Przypominają mi się sceny, zdarzenia, ludzie.
I Piątek miesiąca, zima, jest ok. godz. 6. rano, budzę się. Ojciec wychodzi z domu do kościoła; całuje mamę w rękę, przeprasza za to wszystko, co było złe. Idzie do spowiedzi.
Wakacje, I piątek sierpnia. Lato owego roku było wyjątkowo deszczowe. Od rana piękna, wymarzona pogoda. Ludzie starają się prześcignąć w pracy na roli. Trzeba ratować zboże. Nie wiadomo, jak będzie jutro... Przed południem pracujemy w polu. Podczas obiadu ojciec komunikuje nam: "Nie dajmy się zwariować. Kto zmoczy, ten i wysuszy. Jeżeli taka jest Jego wola, na pewno zdążymy i uratujemy chleb. Po południu przerwa w pracy. Idziemy do kościoła. I sprawił Bóg owego lata, że nigdy tak suchego zboża nie zwoziliśmy do stodoły...
Jeszcze inny obrazek. Był w naszym domu rodzinnym zwyczaj wspólnej modlitwy - rodziców i nas dzieci każdego wieczoru. Patrząc oczami człowieka dorosłego uświadamiam sobie, jak bardzo zbawienny dla nas wszystkich był ten nabożny zwyczaj. Wszelkie waśnie, zatargi, gniewy mogły trwać co najwyżej do wieczora. Bo jakże to modlić się z chęcią odwetu, zemsty, gniewu...
Jeden raz zdarzyło się, że było kilka takich dni, gdy każdy po swojemu się modlił. Rodzice bowiem poróżnili się między sobą. Wspominała później Mama: właściwie brak wspólnej modlitwy, bylejakość tej prywatnej ze świadomością, że coś nie gra w obliczu Boga, kazały Rodzicom wyciągnąć ręce do zgody. Życie i my, dzieci, nie skąpiliśmy zmartwień i trosk rodzicom. Pozostali przez całe życie wierni sobie, Bogu i nam. Gdyby przyszło odpowiedzieć na pytanie, skąd rodzice czerpali moc i siłę, by sprostać tym nie łatwym zadaniom - odpowiedź jest jedna: codzienna modlitwa, Msza święta w każdą niedzielę, częsta spowiedź i Komunia święta.
Jestem księdzem. Powołanie, w dzień mojego chrztu, wyprosiła mi moja dobra Mama. Była na tyle delikatna, że powiedziała mi o tym fakcie w przeddzień mojego wyjazdu do Poznania, do zgromadzenia zakonnego. Bóg przyjął prośbę - propozycję mamy. Gdyby jednak Pan miał inne względem mnie zamiary i dał mi łaskę powołania do małżeństwa, założyłbym rodzinę. I na pewno na wzór rodziny, w której się wychowywałem, tworzyłbym swoją własną. I pragnąłbym mieć dużo dzieci, bo nas sześcioro i to jest coś cudownego.
Ks. Kotlarz K. TChr., Chrystus rękojmią jedności i wierności małżonków, BK 1-2 (1990), s. 82
- 3 -
Był młody, zdrowy, i silny. Był przy tym wszystkim bardzo bogaty, co nie jest bez znaczenia. Bogactwo, pieniądze dają poczucie siły i pewności siebie. Jestem tak bogaty, że wszystko mogę!" - myślał sobie ten człowiek. Miał więc pieniądze. Czy był szczęśliwy? Trudno powiedzieć, nią wiem tego. Wiem tylko, że pewnego dnia zostawił przyjaciół i usnął się w nieznany świat. Chciał zobaczyć wszystkie krańce świata, mógł na to sobie pozwolić, stać go było. Nikogo i niczego nie potrzebował, miał dość pieniędzy.
Był właśnie w Afryce, znajdował się na skraju pustyni. Był człowiekiem ogólnie wykształconym, wiedział, że pustynia może być bardzo niebezpieczna. Ale on przecież szukał przygód, miał i wydawał pieniądze na to. Byłoby czymś śmiesznym, gdybym moim bogactwem nie potrafił zmusić piasku pustyni do posłuszeństwa - myślał sobie i ruszył w drogę. Życie jest najlepszym nauczycielem. Ono wystawia najsprawiedliwsze oceny. Po kilku godzinach wędrówki nasz młody, zdrowy i silny bohater poczuł pragnienie, które z każdą chwilą było większe. "Muszę kupić sobie coś do picia" - powtarza półgłosem. Ale gdzie? Miał jednak szczęście, zobaczył oazę. Resztkami sił podszedł do studni, aby zaczerpnąć wody i... wtedy spostrzegł, że zgubił wszystkie pieniądze. Przestał być bogatym człowiekiem. Stracił teraz swoje dotychczasowe życie. Z rozpaczy rzucił się na piasek i głośno płakał. W tym czasie do studni podeszli Beduini - ludzie pustyni. Oni nie mają wielkich bogactw. Nie wiedzieli, co się stało, ale żal im było tego człowieka. Podnieśli go z piasku, otarli jego twarz, dali mu pić. "Wszystko będzie dobrze! - mówili w swoim języku. Po kilku chwilach życie powróciło do tego zrozpaczonego człowieka, i kiedy tak patrzył na ubogich Beduinów, kiedy przyglądał się jak oni bezinteresownie troszczą się o niego, wtedy zrozumiał, że tego, co jest najpiękniejsze i najwartościowsze na świecie, nie można kupić za pieniądze.
Ks. Machnacz J. SDB, Dar (J5,1-18), BK 1-2 (1990), s. 84-85
- 4 -
Zapytałem dzieci, który mebel jest najważniejszy? Chłopiec powiedział, że telewizor, ponieważ wiele godzin cała rodzina wpatruje się w jego ekran. Dziewczynka uważała, że kuchnia, przy której wiele godzin mamusia przygotowuje posiłki. Padły także odpowiedzi, że łóżko, biurko, wanna. Dla mnie najważniejszym meblem jest stół, przy którym jemy posiłki. Nie dlatego jest ważny, że na nim kładziemy jedzenie, lecz że przy nim zasiadamy, by się spotkać z całą rodziną. Podczas posiłków możemy nacieszyć się rodzicami i o wszystkich sprawach im opowiedzieć. Przy rodzinnym stole przeżywamy rodzinne święta: urodziny z tortem ze świeczkami, imieniny, rocznice ślubu rodziców, jubileusze naszych dziadków / Dzieci mogą wymieniać inne rodzinne święta /. Do stołu zapraszamy gości, którzy odwiedzają nasz dom. Przy stole zasiadają ludzie którzy są przyjaciółmi, by rozmawiać, jeść, śpiewać. Miejsce przy stole jednoczy wszystkich, powoduje, że wszyscy zbliżają się do siebie, umacniają swoją przyjaźń.
Ks. Długosz A., Potrzeba więc, aby czciciele Jego oddawali Mu cześć, BK 1-2 /1993/, s. 78-79
- 5 -
Jest piękne wspomnienie z pracy duszpasterskiej jednego kapłana, który był świadkiem dramatycznych przeżyć związanych z odejściem męża i ojca rodziny. Ów mężczyzna był kolegą ze szkolnej ławy kapłana. Kiedy zaczęły się kłopoty rodzinne, często zachodził do swego przyjaciela-kapłana, aby dzielić się swoimi troskami i szukać pomocy. Wreszcie któregoś dnia przychodzi, aby przekazać decyzję swoich przemyśleń: „Odchodzę od rodziny”. Nie pomogło tłumaczenie kapłana, że grzech, że przysięga małżeńska, że dzieci, które mają prawo do miłości, że nierozerwalny sakrament. Odpowiedz była jedna: „Odchodzę”. Z taką decyzją wyszedł z mieszkania. Po kilku dniach kapłan spotkał swojego kolegę na ulicy i zaprosił na rozmowę. Kiedy zbliżała się umówiona godzina, ksiądz pozdejmował wszystkie krzyże ze ścian swoich pomieszczeń i ułożył na podłodze. Na znak dzwonka otworzył drzwi i zaprosił przyjaciela do środka. Zaproszony zatrzymał się w wielkim zatrwożeniu na progu pokoju i zawołał: „Co ty zrobiłeś?” Na to pytanie kapłan spokojnie odpowiedział:
„Wchodź i depcz”. - „Nigdy!” - zawołał przyjaciel. „Czy myślisz - powiedział kapłan, że większy grzech jest podeptać krzyż leżący na ziemi niż zostawać rodzinę? Bardziej zraniłeś Chrystusa, bardziej podeptałeś i odrzuciłeś Jego miłość znieważając sakrament. Jeżeli uważasz mnie za przyjaciela i kapłana, to ucałuj krzyż Chrystusa, uznaj swoje winy i jak syn marnotrawny wróć do miłości Ojca i życia rodzinnego”.
Potrzebne było to osobiste doświadczenie krzyża Zbawiciela, aby otworzyły się oczy, serce, aby odnalazł się człowiek w swojej godności dziecka Bożego. To odnalezienie się człowieka dokonało się w dialogu, którego świadkiem był krzyż Zbawiciela.
Ks. Stanisław Iłczyk - CZYŃCIE POKUTĘ, W MOCY DUCHA BK 87
- 6 -
Niedawno prowadziłem pogrzeb pewnej matki. Przychodząc po jej zwłoki do domu widziałem dorosłe dzieci, które otaczając trumnę głośno się modliły, dziękując matce za to że dała życie, że ukazała drogę do Boga i Kościoła. „Matko, za wszystko tobie dziękujemy". Zmarła musiała być wspaniałą osobą, inaczej przecież nie tak zachowałyby się jej dzieci. Oby w każdej rodzinie, a zwłaszcza chrześcijańskiej, panował zawsze duch miłości i życzliwości dla każdego człowieka, bo przecież za każdego z nas Chrystus Pan przelał swoją krew, aby dać przekonywający dowód, jak bardzo kocha każdego człowieka i jak na każdym z nas Mu zależy.
Ks. Herbert Jeziorski RODZINA NA STRAŻY ŻYCIA BK 90
- 7 -
W czwartek katecheza w klasie szóstej była inna niż wszystkie. Ksiądz przyniósł do salki katechetycznej dużo różnych obrazów. Po wspólnej modlitwie zadał pierwszą pracę: Wybierzcie te obrazy, które przedstawiają zatroskanie o życie! Jako pierwsza wyboru dokonała Agnieszka. Jej obraz przedstawiał kwokę ochraniającą skrzydłami kurczęta. Jurek wybrał obraz przedstawiający mamę przytulającą do serca małe dziecko. Zostały też wybrane obrazy: z łanią i sarenkami z gniazdem pełnym piskląt, z lekarzem badającym dziewczynkę, z ratownikiem wyciągającym z wody chłopca.
Następnie katecheta powiedział: Teraz wybierzcie to obrazy które opowiedzą nam w jaki sposób życie może być niszczone. Dzieci przez chwilę posmutniały, ale posłuszne swemu księdzu, przystąpiły do pracy, którą szybko ukończyły. Został wybrany obraz przedstawiający wypadek samochodowy, dalej obraz ukazujący walkę lwa z kozicą, obraz bitego człowieka i deptanych trawników. Kiedy "wybieranka" została zakończona, katecheta postawił bardzo ważne pytanie: Które z wybranych obrazów chcielibyście zawiesić w swoim pokoju?, Rozgorzała ostra dyskusja, w czasie której uwaga dzieci została zwrócona na te obrazy, które przedstawiały troskę o życie. Jestem ciekawy, co wy sądzicie - czy dzieci z klasy szóstej miały racje?
Ks. Firosz - RODZINA NA STRAŻY ŻYCIA BK 90
- 8 -
"Cena życia" - to tytuł szwedzkiego filmu. Jego fabuła jest z naszych dni. Oto młoda kobieta - matka trojga małych dzieci - odczuwa nagle jakieś kłopoty ze wzrokiem. Lekarze stwierdzają guz. Jedna, druga operacja. Pacjentka czuje, że musi umrzeć. Naznaczona śmiercią choć niewierząca - prosi księdza. Duchowny czyta jej fragment z Pierwszego Listu do Koryntian: "Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno, potem zaś zobaczymy twarzą w twarz". I13, 12/ Ciężko chora przytakuje: Tak to prawda. Długo widziałam świat w zwierciadle moich nadziei i moich pragnień. Żyłam jakby oddzielona od samej siebie. Teraz odczuwam coś z tego "twarzą w twarz".
KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -
- 9 -
Poeta niemiecki Goethe wyznał kiedyś, że w ciągu 75 lat swego życia, nie zaznał nawet czterech tygodni szczęścia. Powiedział też: "W tej gonitwie za pieniędzmi, przyjemnościami i radością. czułem się jak szczur. który połknął truciznę. Pędzi on z nory do nory, pożera wszystko co napotyka do zjedzenia. Pije wszystko co może dostać, a mimo wszystko trucizna pali go niby nieugaszony ogień". Czy pod tym wyznaniem Goethego nie mogłoby podpisać się wielu współczesnych ludzi? Prawdopodobnie bardzo wielu!
KS. MARIAN BENDYK ŻYĆ EWANGELIĄ - A -
- 10 -
W kilku klasach na lekcjach religii ksiądz katecheta postawił uczniom jednakowe pytanie: "Kto ci mówi o panu Bogu?" Justynka z klasy pierwszej bez namysłu odpowiedziała: "Babcia moja kochana mówi mi tak pięknie o Panu Bogu". Jej kolega Hubert powiedział, że tata uczy go pacierza i również tak ciekawie opowiada mu o Bogu Stworzycielu. Prawie wszystkie dzieci z klasy pierwszej odpowiadały podobnie.
Uczniowie starsi, z klasy siódmej, na to samo pytanie: "Kto ci mówi o Panu Bogu?"- dawali inne odpowiedzi. Janek powiedział bardzo krótko: "Mnie o Panu Bogu mówi wszystko" - "Jak to wszystko?" - zapytał zdumiony katecheta. Janek dowodził dalej: "O Panu Bogu mówią ludzie, książki i cała przyroda". Ku zdumieniu całej klasy zacytował wiersz J. Kasprowicza:
"Ta jedna licha drzewina, Nie trzeba dębów tysięcy. Szeptem się ku mnie przegina: Jest Bóg! Czego ci więcej."
W klasie ósmej, która w tym roku kończy szkołę podstawową, ksiądz zadał trochę trudniejsze pytanie, niż w klasie siódmej, a mianowicie: "W jaki sposób Chrystus objawia nam swojego Ojca?" Uczniowie z Ewangelią w ręku szukali właściwej odpowiedzi. Przy pomocy katechety doszli do wniosku, że Jezus Chrystus jest widzialnym Synem niewidzialnego Ojca. W przypowieści o synu marnotrawnym Chrystus ukazuje swojego Ojca pełnego miłości i miłosierdzia wobec marnotrawnych dzieci, które gotowe są ze skruchą powiedzieć: "Ojcze, zgrzeszyłem".
W Wielkim Poście rozważamy Mękę Chrystusa, gdy bierzemy, udział w Drodze Krzyżowej, gdy śpiewamy w kościele lub domu Gorzkie Żale. Cała bowiem męka Pana Jezusa jest największym dowodem miłości Ojca do swoich grzesznych dzieci. W Jezusie Chrystusie znajdujemy obraz Boga Ojca.
O. Korneliusz Jackiewicz O. Cist. - CHRYSTUS OBJAWIA OJCA BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(142) 1999
- 11 -
Pewien bogaty człowiek powtarzał z dumą: "Nie ma takiego życzenia, którego bym dla siebie nie spełnił". Jednego razu zachęcony opowiadaniem człowieka z obcego kraju wybrał się już następnego dnia w podróż, by jak najwięcej zobaczyć. Gdy słudzy chcieli mu towarzyszyć i nieść jego rzeczy powiedział: "Niczego i nikogo nie potrzebuję, mam dość pieniędzy i mogę sobie kupić, co zechcę". Podczas podróży znalazł się na skraju pustyni, którą również postanowił zobaczyć. Jednak udając się na pustynię nie zabrał ze sobą nikogo i nie zaopatrzył się w wodę, bo ciągle liczył na swoje bogactwa. Gdy słońce wysuszyło jego ciało, mówił do siebie, że musi kupić coś do picia, ale nie było gdzie. Bliski wycieńczenia dotarł wreszcie do oazy i tam znalazł studnię. A gdy pochylił się głęboko, by zobaczyć czy jest woda, ześlizgnęła mu się torba z ramion i wpadła razem ze sztukami złota do studni. Teraz przestał być bogatym i stracił szczęście, nie mógł już nic kupić. Rozgniewany rzucił się na piasek i płakał z rozpaczy. Wtedy przyszedł do studni Beduin, by zaczerpnąć wody. Nie mógł jednak zrozumieć zwątpienia obcego człowieka, ale ponieważ był dobry i umiał współczuć, napełnił wiadro wodą, obmył pot z czoła bogacza i podał mu kubek wody mówiąc: "Pij, obcy człowieku, a będzie ci lepiej". Bogacz wypił spory łyk wody i poczuł, że w jego ciele znowu budzi się życie. Teraz zrozumiał: "Tego, co najpiękniejsze w świecie nie mogę sobie kupić. Życie jest darem, woda jest darem, ale największym darem jest miłość". I po raz pierwszy w swoim życiu poczuł się prawdziwie szczęśliwy.
A może i my nadmiernie ufamy sobie, polegamy na dobrach materialnych i wartościach przemijających, liczymy, że one zaspokoją nasze pragnienia. Zamiast rozwijać szlachetne dążenia hołdujemy pożądliwości ciała, oczu i pysze żywota, a przez to pogrążamy się w egoizmie. Owocem tego jest chciwość, łakomstwo, pijaństwo, nieczystość, wygodnictwo. (Tu można zrobić rachunek sumienia ukazując, że grzechy i nałogi nie zaspokoją pragnień człowieka, ale zwiększają lego frustrację.) Jezus jednak pochyla się nad nami, obdarza nas swoją miłością, oczyszcza i umacnia, bo jest źródłem żywej wody. Zawsze wracajmy do Niego z błędnych dróg, tym bardziej teraz, w Wielkim Poście.
Ks. Jan Twardy - DAR WODY ŻYWEJ Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 1
- 12 -
A to nasze rozważanie zakończmy słowami hymnu brewiarzowego, przeznaczonego na modlitwę południową:
Jezu, zmęczony wędrówką Wśród upalnego południa, Siadłeś przy studni Jakuba,
By nas orzeźwić swym słowem. Tam obiecałeś nam wodę Krzepiącą w drodze ku Bogu, Która swe źródło ma w Tobie
I moc przywraca znużonym.
Z Tobą, dla Ciebie i w Tobie Pragniemy dzień ten uświęcić, Aby nasz skromny wysiłek Wysławiał Boga z radością.
Ks. Jan Twardy - DAR WODY ŻYWEJ Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 1
- 13 -
Mówi się, że serce współczesnego człowieka wypełniają głównie pragnienia materialne. Dziś młody człowiek chce się najpierw urządzić, pragnie więcej mieć, chce lepiej, wygodniej żyć. Zapytany, dlaczego obniża swoje loty, tłumaczy się, że na tym nie poprzestanie, że będzie dalej się uczył, ale rwie się do pracy, pragnie jak najszybciej zarabiać i...wydawać. W ten sposób tylko siebie samego oszukuje. Dlaczego?
Posłuchajmy uważnie ciekawej wypowiedzi na ten temat:
"Mówi się o konieczności zaspokojenia potrzeb podstawowych przed realizacją potrzeb wyższych. A jednak, jeżeli równocześnie z podstawowymi nie będziemy rozwijać potrzeb wyższych, te pierwsze tak się rozrosną, napęcznieją i zadomowią, że na drugie nie będzie już miejsca" (P. Cienin).
Taka jest prawda o ludziach, którzy na pierwszym miejscu postawili sprawy materialne i zostali zniewoleni przez rzeczy, o ludziach, którzy zaniżyli swoje pragnienia. Można się bowiem tak zmęczyć w pogoni za chlebem, że skutecznie wygasną w człowieku najpiękniejsze aspiracje. I wtedy się tylko koczuje od pastwiska do pastwiska. Nosi się w sobie ciągły niedosyt, stale rosnący apetyt i... wielkie niespełnienie. To tak często gubi ludzi i odbiera im radość życia.
Ks. Mieczysław Rusiecki - ODPOWIEDŹ ŻYCIA Współczesna Ambona - Kielce 1990 Rok XVIII Nr 1
- 14 -
Na początku lat 90 - tych w trzech polskich tygodnikach znalazłem tłumaczenie artykułu z "Moskiewskich Nowosti". Tytuł: "Rozmowa z katem" (w "Wieściach ten tytuł brzmi: "Wykonawca"). Lew Razgonow, radziecki pisarz i publicysta, który przeżył 17 lat w więzieniach i w różnych obozach ZSRR pisze, że po uzyskaniu wolności w klinice kardiologicznej spotkał człowieka leżącego na sąsiednim łóżku i okazało się, że ten człowiek to dawny funkcjonariusz NKWD G.N. Pracował on w obozach i brał udział w rozstrzeliwaniu ludzi. Był dzieckiem, które zeszło na manowce życia moralnego. Kradł w sklepach, pił, udawało mu się. Kiedy dochodził do pełnoletności pomyślał, że trzeba zmienić życie. Poszedł do pracy. I w 1935 r., dostrzegły go czyjeś bystre oczy. Złożono mu propozycję. I dotychczasowy lump, chuligan zostaje funkcjonariuszem służb bezpieczeństwa. A potem zostaje zatrudniony w specjalnym ośrodku, gdzie rozstrzeliwano ludzi. Razganow zapytał go; czy dla wykonywania egzekucji przyjeżdża jakaś specjalna ekipa? Nie! Myśmy to robili. A jak? Ano rano po nocnej służbie szliśmy 12 km poza obóz i tam ich rozstrzeliwaliśmy. I pyta go ten pisarz: Czytaliście im wyrok? Po co? Jak się zachowywali? Kobiety się do siebie tuliły i płakały. Mężczyźni czasem też. Niektórzy wołali: my też jesteśmy komunistami, umieramy niewinnie. A potem wracaliśmy, oddawaliśmy broń, szliśmy do stołówki i każdy dostawał wódki ile chciał. Darmowe ciągnęło. Ja wypijałem tylko szklankę. A potem do stołówki, zjeść coś gorącego i spać. A potem? Potem szedłem na spacer. Tam była piękna okolica. Było tylko nudno. Razganow zapytał Nijazowa: czy nie było ci tych ludzi żal? Nie! trzeba było wykonać zadanie, to się wykonało. A jak myślałeś o tym, to jak spałeś? Spałem dobrze. A co potem? Potem wzywano nas do prokuratorów i powiedziano nam, że to był okres błędów i wypaczeń. I że my nie jesteśmy winni. A czy sumienie cię nie męczyło? Nie, nigdy o tym nie wspominam i nie myślę o tym. Jakby niczego nie było. A wiesz, teraz to ja się stałem taki litościwy. Patrzę, jakiś staruszek się męczy. To mi się go robi taki żal, czasem chce mi się płakać.
Przerażające - prawda? Jak człowiek może dojść do takiego stanu. Bardziej przerażające jest to, że podobna zatwardziałość sumienia jest dzisiaj czymś powszechnym.
Ks. Stanisław Pelc DUCH, KTÓRY PRZEKONYWA ŚWIAT O GRZECHU w DUCH ŚWIĘTY I JEGO OBECNOŚĆ W KOŚCIELE - Materiały Homiletyczne Rok A - Pod red. Ks. dr Stanisław Sojka - Tarnów 1998
- 15 -
Na procesach o znęcanie się nad więźniami w czasie śledztwa i w Warszawie i w Radomiu i w Kielcach i w czasie procesu o zastrzelenie górników w Kopalni Wujek oskarżeni, którym udowodniono zbrodnie, nie czuli się winni. Oni wykonywali rozkazy, taka była potrzeba chwili.
Ale. W TV mogliśmy oglądać sondę, w której przygodnych ludzi pytano na ulicy o grzech. Spośród wielu wypowiedzi jedną przytoczę: Młoda dziewczyna odpowiedziała: "za grzech uważa się np. kiedy kobieta jest w łóżku z obcym mężczyzną. Ale skoro się kochają, to nie jest grzech." Przerażające jest, kiedy chłopak, który zamordował kolegę zapytany, jak się potem czuł, odpowiada: normalnie. Normalnie to znaczy anormalnie, bo nie miał wyrzutów sumienia, czuł się, jakby się nic nie stało. W Poznaniu nastolatek zabija własną matkę, zabiera z domu pieniądze i "jedzie w Polskę". Policja aresztuje go na jakiejś gdyśmy. I pyta go ten pisarz: Czytaliście im wyrok? Po co? Jak się zachowywali? Kobiety się do siebie tuliły i płakały. Mężczyźni czasem też. Niektórzy wołali: my też jesteśmy komunistami, umieramy niewinnie. A potem wracaliśmy, oddawaliśmy broń, szliśmy do stołówki i każdy dostawał wódki ile chciał. Darmowe ciągnęło. Ja wypijałem tylko szklankę. A potem do stołówki, zjeść coś gorącego i spać. A potem? Potem szedłem na spacer. Tam była piękna okolica. Było tylko nudno. Razganow zapytał Nijazowa: czy nie było ci tych ludzi żal? Nie! trzeba było wykonać zadanie, to się wykonało. A jak myślałeś o tym, to jak spałeś? Spałem dobrze. A co potem? Potem wzywano nas do prokuratorów i powiedziano nam, że to był okres błędów i wypaczeń. I że my nie jesteśmy winni. A czy sumienie cię nie męczyło? Nie, nigdy o tym nie wspominam i nie myślę o tym. Jakby niczego nie było. A wiesz, teraz to ja się stałem taki litościwy. Patrzę, jakiś staruszek się męczy. To mi się go robi taki żal, czasem chce mi się płakać.
Przerażające - prawda? Jak człowiek może dojść do takiego stanu. Bardziej przerażające jest to, że podobna zatwardziałość sumienia jest dzisiaj czymś powszechnym.
Na procesach o znęcanie się nad więźniami w czasie śledztwa i w Warszawie i w Radomiu i w Kielcach i w czasie procesu o zastrzelenie górników w Kopalni Wujek oskarżeni, którym udowodniono zbrodnie, nie czuli się winni. Oni wykonywali rozkazy, taka była potrzeba chwili.
Ale. W TV mogliśmy oglądać sondę, w której przygodnych ludzi pytano na ulicy o grzech. Spośród wielu wypowiedzi jedną przytoczę: Młoda dziewczyna odpowiedziała: "za grzech uważa się np. kiedy kobieta jest w łóżku z obcym mężczyzną. Ale skoro się kochają, to nie jest grzech." Przerażające jest, kiedy chłopak, który zamordował kolegę zapytany, jak się potem czuł, odpowiada: normalnie. Normalnie to znaczy anormalnie, bo nie miał wyrzutów sumienia, czuł się, jakby się nic nie stało. W Poznaniu nastolatek zabija własną matkę, zabiera z domu pieniądze i "jedzie w Polskę". Policja aresztuje go na jakiejś dyskotece.
Powiecie; skrajne, patologiczne przypadki. A jak wielu z nas odmawiając przy pacierzu porannym Dziesięć Bożych Przykazań, mówi potem spokojnie: ja tego nie uważam za grzech. Bo jak można bez grzechu żyć? Nie jest grzechem kłamstwo - to "dyplomacja", bez której nie można przecież żyć; nie jest grzechem kradzież, oszustwo - trzeba sobie przecież radzić w życiu; nie jest grzechem rozpusta - bo człowiek ma prawo żyć
"według natury", nie jest grzechem opuszczenie żony czy męża - bo mam prawo do osobistego szczęścia, a małżeństwo było: "pomyłką życiową" itd. itp. Niedawno w TV słyszałem wypowiedź młodej dziewczyny: wyzwoliliśmy się od winy. Co to znaczy? Że nie ma grzechu.
Ks. Stanisław Pelc DUCH, KTÓRY PRZEKONYWA ŚWIAT O GRZECHU w DUCH ŚWIĘTY I JEGO OBECNOŚĆ W KOŚCIELE - Materiały Homiletyczne Rok A - Pod red. Ks. dr Stanisław Sojka - Tarnów 1998
- 16 -
Codzienny rachunek sumienia. Ks. Arcybiskup Ablewicz mawiał, że wieczorny pacierz bez rachunku sumienia jest niekompletny, brakuje mu czegoś zasadniczego. Oczywiście nie będę robił tego rachunku sumienia z książeczką w ręce według podanych w niej schematów. Zresztą człowiek dojrzały nie potrzebuje takich cudzych schematów. "Sumienie... jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa... nakazem: czyń to, tamtego unikaj". Wystarczy postawić jedno tylko pytanie: np. czy Ty Boże jesteś dzisiaj ze mnie zadowolony; albo: czy, Boże mój, mogę dzisiaj spokojnie spoglądać Ci w oczy; albo: gdybym dzisiaj, teraz umarł, z czym stanąłbym przed Tobą; albo; czy dorobkiem dzisiejszego dnia nie jest krzywda wyrządzona Tobie Panie, bliźniemu? I na to pytanie szczerze odpowiedzieć. Ta odpowiedź skłoni do żalu, do postanowienia poprawy jednym słowem do ciągłego przemieniania swojego życia. A o to przecież chodzi.
Ks. Stanisław Pelc DUCH, KTÓRY PRZEKONYWA ŚWIAT O GRZECHU w DUCH ŚWIĘTY I JEGO OBECNOŚĆ W KOŚCIELE - Materiały Homiletyczne Rok A - Pod red. Ks. dr Stanisław Sojka - Tarnów 1998
- 17 -
"Pewien Beduin ścigany przez okrutnych wrogów uciekł tam, gdzie pustynia była zupełnie dzika, a dokoła widać było jedynie nagie skały. Biegł tak długo, aż całkowicie ucichł tętent koni, których dosiadali jego prześladowcy. Dopiero wtedy rozejrzał się wokół siebie. Znajdował się w przerażającym wąwozie, nad którym zwisały granitowe pojedyncze skałki i skąd widać było szczyty zbudowane z ciemnego bazaltu. Z ogromnym zdziwieniem dojrzał ścieżkę biegnącą w poprzek wąwozu. Szedł nią przez jakiś czas, aż znalazł się przed wejściem do potężnej, ciemnej jaskini. Niepewnym krokiem wszedł do jej wnętrza.
- Chodź dalej, bracie, zachęcił go przyjemny głos. W półmroku Beduin dostrzegł modlącego się pustelnika.
- Mieszkasz tutaj? - zapytał.
- Oczywiście.
- Ale jak udaje ci się przetrwać w tej jaskini; jesteś tutaj sam, ubogi, z dala od wszystkich.
Pustelnik uśmiechnął się.
- Nie jestem ubogi. Posiadam wielkie skarby.
- Gdzie?
- Spójrz tutaj, - Pustelnik wskazał małą szczelinę w jednej ze ścian jaskini i spytał:
- Co widzisz?
- Nic.
- Na pewno nic? - nalegał pustelnik.
- Jedynie skrawek nieba.
- Skrawek nieba: czy nie uważasz, że to wspaniały skarb?"
(B. Ferrero, Ważna róża, s. 56)
Ks. J. Wielgus Dar Boży s. 74 Materiały Homiletyczne Marzec/Kwiecień nr 156.
- 18 -
Antoine de Saint Exupery opisuje w jednym ze swoich opowiadań, jak trzej lotnicy zmuszeni byli lądować na Saharze. Wkrótce zdali sobie sprawę ze swej tragicznej sytuacji. Zrozumieli, że jeśli w ciągu najbliższych dni nie znajdą wody, zginą. Ostatkiem sił po dwóch dniach dotarli do źródła. Wtedy jeden z nich wyśpiewał hymn ku chwale wody:
Ty, która nie masz smaku ni koloru,
Wracasz utracone siły,
Dajesz życie,
Ratujesz człowieka.
Ks. Basista W., Daje życie, BK 1(94) /1975/, s. 40
- 19 -
Pewien ojciec - podróżnik zabrał swego kilkunastoletniego syna na wędrówkę przez pustynię. Po kilku dniach drogi zaczął im dokuczać straszny upał oraz brak wody. Syn jest śmiertelnie zmęczony. W tym stanie zaczyna majaczyć. Woła z radością: „oaza, widzę drzewo, zieleń, wodę”. Biegnie w tym kierunku. Ojciec ostrzega - to złuda, to fatamorgana. Do prawdziwej oazy trzeba iść jeszcze cały dzień drogi. Syn nie słucha i nie wierzy. Opierając się na złudnym widzeniu odchodzi i ginie na oczach zrozpaczonego ojca.
Ks. Basista W., Daje życie, BK 1(94) /1975/, s. 41
- 20 -
W V wieku przed Chrystusem żył w Atenach filozof Sokrates. Uczył on ludzi cnoty. Pojmował ją jako naturalną zaletę człowieka. Można się jej nauczyć, gdy jest wiedzą. Trzeba się jej uczyć, nie licząc się nawet z niebezpieczeństwem i śmiercią, gdyż jest szczytem dóbr. W swej działalności widział Sokrates sens swego życia. Absorbowała go tak, że o własnych sprawach nie myślał: żył wraz z rodziną w niedostatku. Zyskał sobie wielu zwolenników i uczniów a najwybitniejsza młodzież ateńska przestawała z nim stale. Ale przeciętny ateńczyk nie traktował go serio. Byli tacy, którzy uważali go za człowieka niebezpiecznego dla istniejącego porządku rzeczy. W 70-tym roku życia został publicznie oskarżony. Sąd uznał jego winę. Został skazany. Mógł łatwo uniknąć śmierci, gdy uczniowie chcieli mu ułatwić ucieczkę, lecz nie zgodził się. Stanął na stanowisku posłuszeństwa prawu. Wypił śmiercionośną cykutę. Naukę Sokratesa o cnocie rozwijali myśliciele starożytni: Platon Arystoteles, stoicy. Widać śwatli ludzie starożytni cenili cnotę.
Ks. Weideman A., Zdroje „Żywej wody” - łaski Ducha Świętego, BK 2/1972/, s. 68
- 21 -
Claude Satharley, dowódca tzw. samolotu kierunkowego, który dał decydujący sygnał by rzucono bombę atomową na Hiroszimę, dopiero potem - z prasy i innych publikacji - dowiedział się co uczynił. Popadł w stan chorobliwego przygnębienia, był bliski samobójstwa, długi okres przebywał w kilku szpitalach, by się leczyć. Wśród ludzi, którzy w tym okresie podali mu rękę, był pewien japoński ksiądz, do którego pełen wdzięczności lotnik tak piał: „Wiem, że nauczyłem się trzech rzeczy, które na zawsze pozostaną najgłębszym przekonaniem mego serca i duszy. Życie, nawet najcięższe życie - to jest największy, najwspanialszy skarb świata. Ślubowałem poświęcić się zapewnieniu wszystkim ludziom szczęśliwego życia bez strachu, ciemnoty i niewoli. To drugie moje credo. Trzecie, że okrucieństwo, nienawiść, gwałt i niesprawiedliwość nigdy nie zdołają osiągnąć duchowego, moralnego ani materialnego millenium. Jedyną drogą do millenium jest życiodajna, twórcza miłość, zaufanie i braterstwo, nie tylko głoszone w kazaniach, ale i bezustannie praktykowane w życiu. Niech mi będzie wolno zacytować Biblię. Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni pokój czyniący, albowiem nazwani będę synami Bożymi” /No more Hiroshima, Warszawa 1963, s. 100/.
Ks. Piszcz, Grzechy przeciw życiu i zdrowiu ciała, BK 2/1972/, s. 79