Telefon do Pana Boga
Ach gdyby tak można, w gwałtownej potrzebie zadzwonić na numer Pana Boga w niebie. Powiedzieć: ja nie wiem co mam robić, Tato, Spójrz, proszę na ziemię. I co powiesz na to? Istna łamigłówka, labirynt prawdziwy! Zrób coś abym z niego wydostał się żywy. Nie musisz się wcale osobiście trudzić. Masz przecież na dole „zaufanych ludzi". Poślij z nich któregoś i niech mnie ratuje, poradzi, pocieszy, albo psem poszczuje, jeśli trzeba, abym żwawiej ruszył kości. Przyjmę co mi ześlesz, w ojcowskiej miłości. Bo miłość - wiadomo, każde dziecko powie, nie zawsze prawdziwa, gdy głaszcze po głowie.
Człowiek jest szczęśliwy tylko wtedy, gdy pełni wolę Bożą. Nie ma sensu przed nią uciekać, ani się chować. Doświadczył tego na własnej skórze pewien człowiek, który taki właśnie błąd popełnił. Pan Bóg chciał, aby szedł do Nłniwy, i upomniał jej mieszkańców, których nieprawość wołała o pomstę do nieba. - Nigdzie nie pójdę - zbuntował się ów człowiek, zszedł do portu, wsiadł na okręt i wyruszył przed siebie, byle dalej od Pana Boga. Gdy wypłynięto na pełne morze, zerwał się wiatr i rozpętała się straszliwa burza. Każdy z żeglarzy wołał do swojego bóstwa, błagając o pomoc. - Rzućmy losy, a dowiemy się z czyjego powodu to nieszczęście spadło na nas - zaproponował dowódca. I los wskazał winowajcę. Gdy wydało się, że ucieka on przed wolą Boga, marynarze przerazili się nie na żarty. - Co mamy z tobą zrobić? - zapytali go.
- Wyrzućcie mnie za burtę - poradził im ów człowiek, a morze uspokoi się. Kapitan chcąc ratować załogę i pozostałych pasażerów posłuchał jego rady. Nieszczęśnik wpadł do morza; a tam połknęła go ogromna ryba. W jej brzuchu spędził trzy dni i trzy noce. Gdy ponownie usłyszał w swym sercu to samo wezwanie, już się nie buntował. Poszedł do Niniwy, by przekazać jej mieszkańcom upomnienie Pana Boga. I posłuchali go. Od największego do najmniejszego przyoblekli wory pokutne i pościli przepraszając za swe grzechy. Pan zmiłował się nad nimi i tak misja (no właśnie, czyja?) zakończyła się powodzeniem.