- 1 -
Był piękny, słoneczny poranek. Andrzej i Darek, dwaj serdeczni przyjaciele, umówili się, aby odwiedzić chorą babcię. Zdarzyło się, że czasem przychodzili do niej i robili gruntowne porządki w jej domu. Tym razem stara babcia zleciła im niezwykle ważne zadanie. Mieli dokładnie wysprzątać dawno zapomniany strych. Atrakcja bardzo wielka. Na pewno zapytacie, co w sprzątaniu strychu może być pięknego i atrakcyjnego? Otóż babcia powiedziała im, że na strychu gdzieś jest ukryty skarb. Miały nim być złote monety, które ukrył kiedyś nieznajomy wędrowiec.
Chłopcy z wielką ochotą zabrali się do pracy. Wynosili stare, stylowe meble, które pokryte były grubą warstwą pyłu. Rozebrali wysoki, nikomu już nie potrzebny kaflowy piec, wymietli idealnie drewnianą podłogę. Uzgodnili, że pożółkłe gazety i czasopisma oddadzą w najbliższym punkcie skupu makulatury.
Po uciążliwej pracy trwającej 2 godz., byli trochę zmęczeni. Darek stwierdził z rezygnacją, że skarb, to chyba sny babci. Ale Andrzej szukał wytrwale, aż w najciemniejszym kącie strychu znalazł kilkanaście połyskujących monet. Postanowili nikomu nie wspominać o ich skarbie. Nawet pochylonej babci powiedzieli, że poza brudem nie było nic godnego uwagi. Następnego dnia poszli do Kościoła na Mszę św. dla dzieci. Śpiewali głośno, modlili się w skupieniu, patrzyli na ołtarz, a ręce mieli ciągle złożone. Wydawałoby się więc, że wszystko było w jak najlepszym porządku. Ale jakie to miało znaczenie, skoro okłamali babcię, zabrudzili ręce kradzieżą, a przez to z serca wyrzucili Jezusa? Wprawdzie byli w kościele, wyznawali wiarę w Pana Boga, lecz w rzeczywistości od Niego odeszli, bo nie wypełnili jego przykazania, odrzucili prawdę, a wybrali fałsz i kłamstwo. Obydwaj chłopcy popełnili więc grzech.
Ks. Jęczek A., Odchodzący człowiek i czekający Bóg, BK 2 (1986), s. 69
- 2 -
Są tacy, których dopiero wielkie, życiowe doświadczenie skłania do powrotu.
Legenda głosi, że żył człowiek, który posiadał wszystko, co do życia potrzebne. Miał wspaniałe gospodarstwo, był zdrowy. Zdawał się drwić z wszystkich dookoła, nawet z Pana Boga. Ludzie, idąc w niedzielę do kościoła, z bojaźnią odwracali głowy od jego pola, gdzie stał pośród dojrzałych łanów zbóż i bluźnił Bogu. Nadeszło południe. Ludzie, wracając ze Mszy św., przyspieszyli kroku, bo na niebie zaczęły pojawiać się ciemne chmury. Zapowiadało to zbliżającą się ulewę. I rzeczywiście, wkrótce nadeszła. Lecz dziwna to była ulewa. Ominęła inne pola, a z dojrzałych, rozległych łanów zbóż dumnego gospodarza w ciągu kilku minut nic nie zostało. Ludzie z trwogą szeptali o karze Bożej. Nadeszły żniwa. Pewnego sobotniego wieczoru ku zagrodzie owego gospodarza zaczęły przemykać się pochylone postacie. To jego sąsiedzi pod osłoną nocy przynieśli po worku zboża ze swoich zbiorów. A nazajutrz ludzie idący do kościoła ujrzeli niecodzienny obrazek. Na środku swego podwórka klęczał ów człowiek i kornie tym razem wznosił oczy ku niebu. Po twarzy płynęły mu łzy i cicho szeptał: "Boże, przebacz mi moje grzechy".
Powtórzmy za poetą słowa nadziei i zaufania:
"Więc posłuchałem słodkiego wezwania i oto idę z mym sercem schorzałem i pewny jestem Twego zmiłowania
bom wiele błądził, lecz wiele kochałem. I drogi życia przeszedłem cierniste,
więc Ty mnie teraz nie odepchniesz, Chryste!"
Ks. Leszek Berezecki BÓG OJCIEC PRZEZ POSŁUGĘ KOŚCIOŁA UWALNIA NAS Z GRZECHÓW I JEDNOCZY Z SOBĄ BK 89
- 3 -
Jakże ubogie byłoby nasze życie, gdyby nie nadzieja tylu uczonych, wynalazców i odkrywców. To ona dodawała im sił, kazała im trwać, szukać i cierpliwie czekać na wyniki, i doprowadzała ich do sukcesów. Tak było w przypadku Tomasza A. Edisona ( 1847 -1931 ). Urodził się w Ohio, w Ameryce, w ubogiej rodzinie. Wiedzę zdobywał w domu pod okiem matki. W 12 roku życia został sprzedawcą gazet, a w 3 lata później operatorem telegraficznym na stacji kolejowej. Pracując, nadal zdobywał wiedzę jako samouk i robił różne eksperymenty w dziedzinie wykorzystania energii elektrycznej. Od 1868 zaczął ogłaszać swoje projekty. W sumie dokonał około 1000 wynalazków: M.in. udoskonalił telefon, wynalazł fonograf i oczywiście żarówkę elektryczną.
Niektóre wynalazki kosztowały Edisona wiele pracy, nieprzespanych nocy; dochodził do nich po setkach prób. Tak było z żarówką elektryczną. Był rok 1879. Edison miał za sobą setki prób z żarówką i nie mógł z niej wydobyć światła. Pod koniec roku 1879 był bliski załamania: tyle prób i bez rezultatu. Podjął jeszcze jedną próbę - dwutysięczną! - z żarówki wydobyło się światło rozświetlające ciemności. Dzięki wytrwałości, dzięki nadziei na sukces, jaką odznaczał się Edison, na świecie stało się jaśniej.
Edison już za życia cieszył się wielkim szacunkiem na całym świecie. Gdy mu mówiono o jego geniuszu, odpowiadał że jego geniusz to 2 procent natchnienia, a 98 procent pracy.
Zob. Wł. Kopaliński, Słownik kultury..., s. 241-242.
Kazanie Rok C
- 4 -
Najwybitniejszą propagatorką nabożeństwa do miłosierdzia Bożego w naszych czasach była błogosławiona siostra Faustyna (+ 1938). Propagowała je przez upowszechnianie kultu obrazu Chrystusa, znanego jako obraz: "Jezu, ufam Tobie". Obraz ten zobaczyła w nadprzyrodzonej wizji; było to w Płocku, 22 lutego 1931 roku. Obraz przedstawia Chrystusa w ruchu, zbliżającego się ku nam, z ręką wzniesioną do błogosławieństwa; z Jego serca wypływają dwa strumienie promieni: czerwonych i białych, symbolizujących krew i wodę, które wypłynęły z przebitego boku na krzyżu. Pod stopami jest napis: Jezu, ufam Tobie; obraz namalował prof. Eugeniusz Kazimierowski z Wilna. Wskazówek udzielała siostra Faustyna. Konsultantem był również ks. Michał Sopoćko, profesor teologii w seminarium wileńskim i na Uniwersytecie Warszawskim. Obraz powstał w roku 1934, a wystawiony był do czci publicznej w kaplicy Ostrobramskiej obok obrazu Matki Bożej w 1935 roku, z okazji obchodów jubileuszu 1900 lat Odkupienia świata.
Zob. Maria Tarnawska, Siostra Faustyna Kowalska. Życie i posłannictwo, Kraków 1986, passim.
Kazanie Rok C
- 5 -
Znany krakowski lekarz, prof. Antoni Kępiński, mając na uwadze czasy współczesne, wyraził gorzką prawdę w następujących słowach: "Niepotrzebne dziecko i niepotrzebny starzec jest w pewnym sensie symbolem naszych czasów" (A. Kępiński, Autoportret człowieka, Kraków 1992, s. 134). Ludzie, którzy potrzebują najwięcej troski i opieki drugiego człowieka, są dziś często postrzegani jako ci, którzy przeszkadzają na drodze do osiągnięcia zadowolenia.
Nie należy, niestety, w naszych czasach do rzadkości widok młodego człowieka, rozgoryczonego życiem, który przychodzi z oczyma pełnymi łez i wypowiada załamanym głosem słowa: "Nie mam domu..." W rozmowie okazuje się, że ów człowiek ma rodziców, sytuacja materialna jest nawet bardzo dobra, tylko że rodzice tak bardzo poświęcają swój czas na zapewnienie dziecku szczęśliwej i bogatej przyszłości, iż teraz po prostu nie maja wolnej chwili na nic ani dla nikogo. "Ludzie spieszą się do pracy, dlatego niedbale ją wykonują; spieszą się w używaniu życia, dlatego jego smaku nie odczuwają; spieszą się w odpoczynku, dlatego nie mogą wypocząć" (A. Kępiński, tamże). "Kiedyś w przyszłości nasze dziecko będzie szczęśliwe" - zapewne w ten sposób myślą - ale nie dostrzegają, że teraz, w tym czasie dziecko pozbawione jest ich troski, miłości, czuje się bardzo nieszczęśliwe. Mając najbliższych - przeżywa zbyt ciężką do zniesienia samotność, posiadając dom - doświadcza bolesnego wyobcowania. Nieraz w bardzo młodym wieku stwierdza: "Jestem nikomu niepotrzebny". W ten sposób budując przyszłość, rodzice zabijają teraźniejszość swoim dzieciom pozbawiając ich tego wszystkiego, co zawiera w sobie rzeczywistość domu.
Jakże aktualna jest wypowiedź Pana Jezusa: "Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy" (Mt 6, 34).
Ks. Stefan Szary CR - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998
- 6 -
Była zimowa noc. Gimmi Martini szedł słabo oświetloną ulica zupełnie samotny. Kiedy doszedł do numeru 119, otworzył bramę i wszedł na podwórko. Odnalazł boczne drzwi. Nacisnął klamkę i otworzyły się. Po schodach wszedł do mieszkania. Zapalił światło i przeszedł przez izbę. Gimmi Martini nie był - złodziejem. Był tylko jednym z tych zabłąkanych. Tułał się przez 6 lat. A teraz wrócił. Odszedł w chwili rozgoryczenia, kiedy myślał, że ojciec jest dla niego zbyt surowy. Chciał być wolnym, uciekł więc i błąkał się po świecie. A wolność na początku miała przyjemny smak. Był zadowolony. Potem się zmieniło. Został bez pracy, bez pieniędzy, sam - bez przyjaciół, smutny i zniechęcony. Ale nawet wtedy, gdy cierpiał, miał jeszcze swoja dumę i pychę, a te nie pozwalały na powrót. Pewnego dnia otrzymał list. Pięć słów, bez podpisu, ale wiedział, że są od ojca: "Boczne drzwi są stale otwarte". Te słowa zapadły mu w umysł i słyszał je we dnie i w nocy. Boczne drzwi są stale otwarte..., stale,...stale.
Nie wytrzymał dłużej! Powrócił. Wszystko znalazł tak jak zostawił: łóżko, szafa, stolik, krzesła. Był szczęśliwy, kiedy zasypiał po latach w łóżku. Rano się przebudził. Przy nim był ojciec. Przestraszył się. Nie mógł wymówić słowa. Pan Martini nachylił się, objął syna i ucałował: "W porządku, Gimmi. Wiem, że jest ci przykro. Cieszę się, żeś wrócił, że jesteś w domu.
Do Ewangelii i tego opowiadania dodajmy jeszcze jeden przypadek. Ten swój, własny. Zdarza się, że znudzi nam się dobroć i przyjaźń Ojca, że za ciężkie są dla nas zasady obowiązujące w Jego domu. Sadzimy, że lepiej byłoby żyć gdzieś poza nim, że tam jest więcej szczęścia i swobody. Ulegamy pokusie i mówimy: "Ojcze, daj mi co się mi należy..." I następuje odejście z ojcowskiego domu. Czujemy się wolni. Ale tylko na krótko. Wnet, jak u marnotrawnego syna, zjawiają się: głód, bieda i wewnętrzna pustka.
Wszyscy jesteśmy mniej lub więcej zabłąkanymi, marnotrawnymi synami. Czy pamiętamy, że "boczne drzwi są stale otwarte?" Że Bóg jest wielkoduszny, że jest konfesjonał...
Człowiek może uciekać od Boga, ukrywać się przed Nim, jak Adam w raju po popełnieniu grzechu. Może próbować żyć bez Boga, obchodzić się bez Niego, ale nie ma takiego zagubienia człowieka, żeby Bóg nie chciał go odnaleźć i przyprowadzić do siebie. Bóg nie zapomina o człowieku, jak matka nie może zapomnieć swojego dziecka.
Ks. Ireneusz Folcik - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998
- 7 -
Trzeba budować siebie w duchu synostwa Bożego, a nie w sposób infantylny konstruować katastrofy. Zrozumiało to wielu ludzi. "Przyszedłem do kościoła ślepy, tępy i godny pożałowania, odkryłem Kościół jako świętą matkę, Kościół, który jest równie czuły jak i potężny" - wyznał Robert Benson, autor popularnych książek.
Ten, który się nawraca, podróżuje od ciemności ku światłu. Jego próżna przeszłość ulega przemianie dzięki "niestrudzonym staraniom miłości Boga". On zaś może podziwiać niezwykłość dróg, poprzez które ujawnia się działalność Boga - napisała na podstawie własnych doświadczeń Clare Boothe Luce, redaktorka i pisarka, żona założyciela magazynu "Time".
Znany filozof francuski, Jacques Maritain, i jego żona Raissa wrócili do Boga, gdy zrozumieli, że nie ma konfliktu między nauką a wiarą. Dawni przyjaciele oskarżali ich, że "zdradzili postęp", a oni odmawiali codzienna modlitwę, chodzili na Mszę św., czytali lektury duchowne i odzyskali spokój i radość.
Różne bywają powroty synów marnotrawnych do Boga... Sławna pisarka amerykańska, Frances Parkinsen Keyes, której powieści stały się bestsellerami, napisała: "Wiele drobnych kroków prowadziło mnie przez okres kilku lat do Kościoła katolickiego. Była to jedna z najbardziej znaczących decyzji w moim życiu".
Ks. Ireneusz Folcik - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998
- 8 -
Ania, która miała 12 lat, wyjechała pewnego razu na zimowisko w góry, daleko od własnego domu. Ojciec zawiózł ją tam samochodem, ale zaraz po dowiezieniu na miejsce musiał wracać, gdyż w tym czasie nie miał on ani urlopu, ani wolnego czasu. Z matką Ania pożegnała się w domu wcześnie rano, kiedy wychodziła do pracy.
Góry Ania znała już z lat wcześniejszych, ale tym razem przywiozła swoje własne narty, na których miała uczyć się jeździć. Taki też był główny cel wyjazdu: odpoczynek od szkoły połączony z nauką jazdy na nartach. Podczas zimowiska poznała nowe koleżanki i kolegów. Niektórzy z nich, jak się później okazało, pochodzili z tej samej miejscowości, w której mieszkała Ania. I oto co się wydarzyło: Ania jeździła już dość dobrze, ale raz drogę zagrodziła jej koleżanka. Obydwie dziewczynki zjeżdżały bardzo szybko i doszło do zderzenia. Anię przewieziono do szpitala i musiała tam pozostać prawie przez dwa miesiące - aż do całkowitego powrotu do zdrowia. Każdego dnia Ania myślała o swoim domu. Napisała nawet kilka listów, aby rodzice się nie denerwowali i uspokoili także jej wspaniałego pieska. Często rodzice do niej telefonowali. Z każdym jednak dniem Ania tęskniła coraz bardziej za domem...
Możecie sobie wyobrazić radość w tym dniu, kiedy jej tatuś przyjechał razem z mamą, ażeby wszyscy razem mogli z powrotem wrócić do domu! Ania opowiada mi często, że ten dzień - szczęśliwego powrotu do domu, za którym tak bardzo tęskniła jest jednym z najszczęśliwszych dni, jakie pamięta w swoim życiu.
Każdy z nas także ma dom. Najpierw ten dom rodzinny, gdzie mieszkają ojciec i matka, brat i siostra. Może ktoś ma także pieska albo inne zwierzątko, o które się troszczy? Ale pamiętamy także, że od chwili przyjęcia przez nas sakramentu chrztu jesteśmy dziećmi Bożymi. Jako dzieci Boże wiemy, że nasz wieczny dom jest tam, gdzie jest Bóg Ojciec.
Ks. Stefan Szary CR - I WRÓCIŁ DO SWEGO OJCA... BIBLIOTEKA KAZNODZIEJSKA 1-2(140) 1998
- 9 -
Wojtek z Markiem chodzili do jednej klasy. Polubili się do tego stopnia, że zostali przyjaciółmi. Wszystko robili razem. Nie było spotkań, na których byliby osobno. Niektórzy z klasy zazdrościli, że oni tak się przyjaźnią, że jeden bez drugiego nie może żyć. Jednego razu na zajęciach plastycznych wydarzyło się coś, co można by określić próbą przyjaźni. Kiedy pani od plastyki kazała uczniom namalować krajobraz z otoczenia szkoły, wszyscy zabrali się do pracy. Ponieważ Wojtek miał duże zdolności plastyczne, machał pędzlem po kartce i nie wiedzieć kiedy obrazek był już gotów. Markowi szło gorzej. Pędzel jakoś nie chciał go słuchać, zamazany rysunek wręcz nie nadawał się do oddania. Pod koniec lekcji pani kazała podpisać prace i złożyć je w jednym miejscu. "Marku - mówi Wojtek - podpisz za mnie malunek i zanieś do pani, a ja w tym czasie posprzątam na stole, wypłuczę nasze pędzle i poskładam farby do pudełka". Kiedy Marek zobaczył obrazek Wojtka i porównał ze swoim, był pewny, że jego nie może się równać z pracą kolegi, że będzie na pewno gorsza ocena. Coś go podkusiło, żeby malunek Wojtka podpisać swoim imieniem i nazwiskiem, a swoją pracę imieniem i nazwiskiem kolegi. Wiedział przy tym, że po sprawdzeniu nauczycielka nie oddaje prac uczniom. Tak też zrobił, a prace zaniósł we wskazane miejsce.
Na kolejnej lekcji pani podała uczniom oceny. Była zdumiona, że Wojtek pomimo uzdolnień plastycznych zlekceważył pracę i wypadł bardzo słabo. Natomiast pochwały od nauczycielki otrzymał Marek, który gdy chce, to może pięknie namalować, i nie potrzeba mu do tego większych uzdolnień plastycznych.
Zaskoczony decyzją nauczycielki, Wojtek jakby zapomniał o swoim "niepowodzeniu" i pospieszył z gratulacjami dla Marka. Ten jednak siedział smutny. Po lekcji opowiedział Wojtkowi, co zrobił. Było mu bardzo przykro i wstyd, że tak postąpił. "Nie martw się - powiedział Wojtek - i mnie mogło się coś takiego przydarzyć, potraktuj ocenę jako prezent ode mnie". I tak w zgodzie i klimacie przebaczenia wrócili do domu. Próba przyjaźni umocniła ich wzajemne powiązania i jeszcze bardziej przybliżyła ich do siebie.
Ks. Andrzej Kaszycki - ŚWIADCZYĆ MIŁOSIERDZIE Współczesna Ambona 1995
- 10 -
Być może pamiętamy głośny film Misja? Jeden z bohaterów, w młodości "narwany" awanturnik, mający na sumieniu życie i wolność wielu Indian, skory do używania szpady i pistoletu w rozwiązywaniu własnych problemów, hulaka, który w ataku szaleńczej zazdrości zabił swego brata, zgłasza się do zakonu Jezuitów. Aby odpokutować swoją winę wyrusza z wyprawą misjonarzy w głąb Amazonki ciągnąc za sobą na sznurze cały swój żołnierski ekwipunek- zbroję i szpadę, którą zadawał śmiertelne ciosy. Nie jest mu łatwo. Wielki tobół zahacza o korzenie drzew, o występy skalne, ale pokutnik pragnie wytrwać, dociągnąć swój "bagaż" do końca. I ciągnie przez piaski, glinę, wodę, las, wyciąga go na urwiska skalne, jakby ciągnął za sobą całe swoje przegrane i tak bardzo ciążące życie. Po wielu perypetiach wyprawa dociera do terenów Indian i tam ma miejsce wzruszająca scena. Oto jeden z Indian przecina linę wiążącą bohatera z całym jego ciężarem, z całym "dorobkiem" jego dotychczasowego życia. Uwolniony nasz bohater płacze ze szczęścia i z radości, wszyscy wokół cieszą się razem z nim. Może rozpocząć nowe - już zupełnie inne życie. Poświęca się całkowicie pracy dla Indian. Czyż symbolicznie nie widzimy w tym człowieku nas samych. Przypowieść o synu marnotrawnym ma swoją kontynuację w życiu każdego z nas!
Ks. Czesław Noworolnik Odnaleźć siebie w Materiały Homiletyczne Cykl C Z GWIAZDĄ EWANGELIZACJI W TRZECIE TYSIĄCLECIA - Tarnów 2000/2001
- 11 -
Dziewiętnastoletnia dziewczyna tak opisuje przygodę swego młodszego brata:
"Mój dwunastoletni brat uciekł z domu. Odchodząc zabrał z sobą po kryjomu dużą część miesięcznej pensji naszego ojca. Mama bardziej martwiła się ucieczką jego niż zabranymi pieniędzmi, choć nie byliśmy zamożną rodziną i brak tej sumy przedstawiał dla nas konieczność wyrzeczenia się wielu rzeczy. Myślę, że mama gorąco modliła się w tych chwilach i Bóg wysłuchał jej modlitwy.
Ucieczka nie trwała długo. Brat został odnaleziony i przyprowadzono go do domu o drugiej po północy, a1e już bez pieniędzy. Nie przepił ich, nie przegrał w karty, ani nie wydał na złe kobiety, jak syn marnotrawny z przypowieści. Po prostu ukradli mu je złodzieje.
Mój ojciec, wychowany według starych zasad, nie zdawał sobie sprawy, że winę za ucieczkę ponosi, owszem, chłopiec, ale również i ja, i rodzice. Zamiast cieszyć się z powrotu, urządzić lepszy obiad, nie mówię o zabiciu cielęcia, jak w przypowieści, wystarczyłoby pudełko czekoladek, czy lody - ojciec postanowił go ukarać. Nie sprawił mu wprawdzie lania, jak to czynią inni ojcowie, ale nie pozwolił mu jeść obiadu razem z nami przy jednym stole. Miał jeść sam na boku.
Mama nic nie mówiła, tylko ocierała łzy, chyba z radości. Ja też milczałam, ale nakryłam bratu do wspólnego stołu. Ojciec jednak nie chciał słuchać mych racji. ,Ma jeść sam! - zawołał. Więc ja będę jadła razem z nim - odpowiedziałam. Nie wiem, jak zdobyłam się na odwagę by powiedzieć te słowa, ale je powiedziałam. Wiedziałam, że ojciec bardzo cierpi z powodu tej ucieczki. Nie winien jednak postępować tak surowo" (Se vuoi 1972 ; 6).
Ks. S Klimaszewski MIC Ewangelia w życiu dziecka Rok C Wyd. Księży Marianów Warszawa 1988
- 12 -
Zupełnie inaczej zachował się ojciec, o którym opowiada Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii. Ten, bez gniewu, z miłością myślał o synu opuszczającym dom. Zostawił mu wolność. Nie chciał siłą zatrzymywać go w domu. Dał mu nawet pieniądze na drogę i dalsze życie. Postępował tak, mimo że wiedział, że syn nie jest jeszcze przygotowany do samodzielnego, dobrego życia w świecie. Dlatego po odejściu martwił się bez ustanku o jego los. Przeczuwał bowiem, że niedoświadczony chłopiec trafi w złe towarzystwo. Tak też się stało.
Chłopiec, znalazłszy się wśród złych kolegów, zapomniał o dobrym wychowaniu w rodzinie. Przestał zachowywać przykazania Boże. Żył bez pracy. Pieniądze wzięte z domu przepił z kolegami i wydał na złe kobiety. W końcu zaczął cierpieć głód. By zdobyć trochę pokarmu, zaczął paść świnie. Dla Izraelity było to najbardziej upokarzające zajęcie.
Ojciec, przeczuwając, że syn w końcu się opamięta, z utęsknieniem czekał na jego powrót. Od czasu do czasu chodził na drogę i patrzył, czy w oddali nie ujrzy wracającego chłopca.
Pewnego dnia ujrzał, że jakiś mężczyzna zbliża się do domu. Serce podszepnęło mu, że to syn. Wybiegł mu naprzeciw. Nie zwracając uwagi, że jest on brudny i obdarty, rzucił mu się na szyję i mocno go uściskał.
Syn, mając przed sobą ojca, zaczął go przepraszać słowami, które przedtem przygotował. Ojciec przerwał mu jednak w połowie przygotowane przemówienie. W sercu dawno mu już wszystko wybaczył. Teraz zaś kazał sługom przynieść piękną odzież, buty i pierścień na palec, by chłopiec, po kąpieli i przebraniu, znów wyglądał, jak przystało na syna zamożnego właściciela.
Niestety, nie wszyscy rodzice przyjmują z taką miłością wracających z ucieczki synów i córki. Nie okazał tej miłości na zewnątrz ojciec wspomnianego dwunastoletniego chłopca, choć w sercu zawsze kochał go nadal. Był jednak trochę usprawiedliwiony tym, że chłopiec nie wyraził żalu, nie przepraszał tak, jak to uczynił syn marnotrawny. Ale, być może, milczał on dlatego, że był przestraszony i nie wiedział, co mówić.
Jak dobry ojciec z przypowieści natomiast zachowała się siostra. Myślę, że dzięki jej dobroci i kochającemu sercu matki, nasz chłopiec poczuł się dobrze w domu i, nauczony smutnym doświadczeniem, nie miał pokus do nowej ucieczki.
Ks. S Klimaszewski MIC Ewangelia w życiu dziecka Rok C Wyd. Księży Marianów Warszawa 1988
- 13 -
Gdy jeden z wychowawców mówił do dzieci w domu dziecka, że Bóg kocha nas jak ojciec, jeden z chłopców wstał i powiedział:
- Jeśli Bóg jest taki jak mój ojciec, to nie chcę Go znać ani o Nim słyszeć, jak i o moim ojcu.
Ten chłopiec miał ojca pijaka, który bił swą żonę i dzieci.
Dzieci, które mają niedobrych ojców winny pamiętać, że Bóg jest inny, że jest lepszy od najlepszego ojca i najlepszej matki. Pan Jezus przypomina nam to wiele razy Ewangelii. Nie możemy jednak dziwić się, że dzieciom mającym złych rodziców trudniej jest uwierzyć w dobroć Bożą niż tym, które mają dobrych.
Ks. S Klimaszewski MIC Ewangelia w życiu dziecka Rok C Wyd. Księży Marianów Warszawa 1988