POSTACIE ODNOWY
Ksiądz Rufus Pereira jest księdzem katolickim, egzorcystą z Bombaju w Indiach.
Prowadzi swą działalność na całym świecie, wygłaszając konferencje, publikując artykuły i książki z dziedziny duchowości i walki duchowej. Jest animatorem ruchu angażującego ludzi świeckich w posługę uzdrawiania i uwalniania. Był redaktorem wydawanego w Indiach miesięcznika Charisindia, poświęconego odnowie charyzmatycznej. W 1994 roku został wybrany wiceprzewodniczącym Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów. W roku 1995 zainicjował działalność Międzynarodowego Stowarzyszenia Posługi Uwalniania. Od 1997 roku jest członkiem międzynarodowej Katolickiej Charyzmatycznej Rady Odnowy, jako następca ojca Emiliena Tardif.
ks. Serafino Falvo
Don Serafino Falvo urodził się w Amato (Włochy). Czując powołanie do służby kapłańskiej, już jako młody chłopak uczył się w Seminarium Salezjańskim, następnie rozpoczął studia w Seminarium Papieskim w Reggio Calabria. Wkrótce po ich ukończeniu został proboszczem w diecezji Lamcia Terme.
Jego dalsza droga kapłańska była niezwykła i malownicza - początkowo oddelegowany jako kapelan włoskich emigrantów do Anglii, później przez 10 lat żeglował po Morzu Karaibskim jako kapelan na pokładzie statków wycieczkowych. To właśnie dzięki rejsom do Ameryki poznał pierwszych założycieli światowej Odnowy Charyzmatycznej, skąd przywiózł do Włoch doświadczenie Odnowy. Po powrocie do kraju na stał, założył dom modlitwy „Gesù Amore” w Pelago (Florencja), gdzie w czwartki i w soboty odprawiane były msze w intencji uzdrowienia, które przyciągały wiernych z całych Włoch. Prowadzone były tam również cyklicznie rekolekcje ewangelizacyjne i Seminaria przygotowujące do chrztu w Duchu Świętym. Don Serafino uczestniczył także w wielu programach telewizyjnych i radiowych, znany był jako charyzmatyczny mówca głoszący konferencje dla Odnowy w różnych krajach. W Polsce gościł dwa razy na zaproszenie Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi: jako główny gość V Forum Charyzmatycznego (1999 r.) oraz główny mówca sesji „Jezus uzdrawia” (2000 r.). Polskiemu czytelnikowi znany był także z wydanych przez Ośrodek książek: „Przebudzenie charyzmatów”, „Duch Święty objawia Jezusa”, oraz bestsellera „Jak zwyciężyć depresję”. Ks. Serafino odszedł do Pana 2 kwietnia 2002 r. Dziękujemy Bogu za tego ofiarnego, pełnego humoru i ciepła kapłana, który tak wiele serca nam okazał podczas swojej posługi w Łodzi.
Kim Catherine-Marie Kollins
Kim Catherine - Marie Kollins należy do Wspólnoty Błogosławieństw. Posługująca od ponad 20 lat w Europie na różnego typu spotkaniach i konferencjach. Jest członekiem Podkomitetu ICCRS ds. Europy i wiceprzewodniczącą Europejskiej Konsultacji Charyzmatycznej (ECC). W Polsce była gościem VII Forum Charyzmatycznego w Łodzi. Poniżej możemy przeczytać jej świadectwo.
W okresie gdy miałam ok. 14 lat, straciłam wiarę i w ciągu następnych 20 lat życia byłam oddzielona od Boga. Przez ostatnie dziewięć z tych dwudziestu lat szukałam czegoś, ponieważ czułam, że czegoś mi brakuje. Był to Jezus, chociaż wtedy tego jeszcze nie wiedziałam. Żyłam w świecie biznesu. Pewnego dnia jedna z moich współpracownic przyszła do mnie (była to 19-letnia dziewczyna, ja miałam wtedy 26 lat). Zadała mi pytanie: „Czy mogę się z tobą czymś podzielić?” Spodziewałam się, że przychodzi z jakimś problemem związanym z pracą. Zaprosiłam ją do swojego biura. A ona... dała mi świadectwo o Jezusie. Opowiedziała też o mocy Ducha Świętego i o Jego darach w swoim życiu. Wysłuchałam jej i zakończyłam grzecznie: „Dziękuję”. Nie wiedziałam jednak, że Bóg ją sobie wybrał, aby odegrała szczególną rolę w moim życiu. Tą rolą była modlitwa za mnie, abym mogła powrócić do Niego. Niestety w tym czasie już wkroczyłam na drogę New Age, całkowicie zwiedziona co do spraw Bożych. Jezus był dla mnie świetnym nauczycielem, mistrzem, ale byli również inni mistrzowie. Jednak ta młoda kobieta była tak wierna, że modliła się za mnie przez 9 lat, choć w tym czasie już mieszkała oddzielona ode mnie o pół Ameryki.
Pewnego dnia została przebudzona w środku nocy. Czuła wielki ciężar w swoim sercu i wiedziała, że to z mojego powodu. Było to tak potężne doświadczenie, że wstała z łóżka, zostawiając śpiącego męża, przeszła do drugiego pokoju, uklękła i zaczęła się modlić. Nie znała mojej potrzeby, o którą miała się modlić. Nie wiedziała, że w tym czasie rozgrywała się walka o moje życie duchowe, o moją duszę. Ale wstawiała się za mną, przede wszystkim modląc się językami. Zajęło jej to ok. 20 minut, potem poczuła, że ten ciężar z jej serca się podnosi i z powrotem wlewa się pokój. Wróciła do łóżka. Jednak 2 noce później zdarzyło się dokładnie to samo, choć przecież od 4 lat nie widziałyśmy się, nie rozmawiałyśmy ze sobą.
Następnej niedzieli... ja spotkałam Jezusa! Tak byłam podekscytowana, że chciałam to głosić na dachach: że prawda mnie wyzwoliła, że teraz Jezus jest moim Panem, że zostałam napełniona mocą Ducha Świętego i otrzymałam dar języków. Nie wiedziałam, w jaki sposób mam się z nią skontaktować, aby jej o tym powiedzieć. Nie miałam żadnego adresu, ale pamiętałam, że co roku na moje urodziny przychodziła od niej kartka z życzeniami. Trzy miesiące później przypadał dzień moich urodzin, ale do tego czasu przeprowadziłam się razem z rodziną z Dallas do Teksasu, gdzie przyjęłam nowe stanowisko. Było to miasto, w którym mieszkała także i ona, więc kiedy wraz z urodzinową kartką otrzymałam jej adres, natychmiast skontaktowałam się z nią. Okazało się, że przez miesiąc chodziłyśmy do tego samego kościoła, ale nigdy nie natknęłyśmy się na siebie. Podczas tego spotkania powiedziałam: „Czy wiesz, że 11 czerwca powróciłam do Boga?” Ona nagle wyprostowała się na krześle: „No, to teraz rozumiem, co Pan Bóg ze mną robił! W ciągu tygodnia przed 11 czerwca Pan Bóg dwa razy mnie obudził w nocy, abym modliła się za ciebie”. Natychmiast zrozumiałam, jak wielka jest moc modlitwy wstawienniczej...
Kim Catherine-Marie Kollins
Fragment świadectwa powiedzianego w Częstochowie 2002 r.
Bp Joseph Grech
Biskup Joseph Grech jest z pochodzenia maltańczykiem, ale święcenia kapłańskie przyjął w Australii. Od 1993 r. jest duszpasterzem Odnowy Charyzmatycznej w Melbourne, a w 2001 r. został członkiem ICCRS jako reprezentant Oceanii. Jest bardzo żywiołowym mówcą. W 2002 r. prowadził w Częstochowie Konferencję dla Liderów. W 2007 r. będzie głównym gościem Forum Charyzmatycznego w Łodzi.
Poniżej rozmowa z Księdzem Biskupem przeprowadzona w 2002 r.
- Zainspirowało mnie to, co Ksiądz Biskup powiedział o formacji kleryków w swojej diecezji - że jednym z jej elementów jest Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Skąd taki pomysł?
W ostatnim czasie nie mieliśmy nowych powołań, więc od chwili objęcia swojej diecezji, ok. 18 miesięcy temu, starałem się pracować w kierunku powołaniowym. Dzięki Bogu w tym roku były już trzy, wiem już o jednym w przyszłym roku i przygotowujemy dwóch młodych ludzi do przyjścia do seminarium za dwa lata. Jestem całkowicie świadomy, że seminarzyści, którzy poszli w tym roku, dają z siebie wszystko. Potrzebuję księży, którzy będą „płonęli” dla Chrystusa, bo takich kapłanów potrzebują wierni. Do tego konieczna jest osobista relacja z Chrystusem i przeżywanie z pasją swojej wiary, skoro Bóg tak nas ukochał, że zesłał nam Jezusa. Przeżywanie wiary z pasją można porównać do zakochania. Gdy się zakochasz - serce ci tańczy, nie można kochać i pozostawać biernym, gdy dzieje się coś tak ważnego. I nawet gdy przeżywasz trudne chwile w danej relacji, coś istotnego wiąże cię z tą osobą.
Dla mnie wiara to coś bardzo podobnego - żywa relacja z Jezusem Chrystusem, który jest w nas zakochany i pragnę zachęcać do niej innych. Co lato zapraszam swoich seminarzystów, by w pierwszym tygodniu wakacji zamieszkali u mnie. Mamy mszę, modlitwę brewiarzową, jemy razem posiłki, rozmawiamy, dzięki czemu mogę ich uczyć tego, co sam umiem. Przede wszystkim jak służyć w mocy Ducha Świętego, ponieważ właśnie my, księża mamy być przykładem takiej służby. Przez pierwszy tydzień takich wakacji przeprowadzam nowym klerykom Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym - staram się zmieścić cały kurs w ciągu tygodnia. Na zakończenie modlę się nad nimi w kaplicy o chrzest w Duchu Świętym. Choć wcześniej wyjaśniam im jego znaczenie, to nie mówię o skutkach. Zaczynamy się modlić. Nagle ktoś mówi: „Zaraz zemdleję. Nie wiem, co się ze mną dzieje”. Uspokajam: „Nie bój się, już ci mówię, co się dzieję”. Inny po chwili: „Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się strasznie gorąco”, więc wyjaśniam, co się dzieje. Doświadczając tego tak namacalnie, później rozpoznają owoce tego wydarzenia, więc zmienia się ich podejście do życia duchowego. Widzę, jak coraz mocniej opierają swoje życie o to, czego uczy Pismo Święte i Kościół, nie boją się modlić z ludźmi, mówić do nich z serca, są wytrwali w modlitwie. Stają się takimi księżmi, jakich potrzebuje moja diecezja, a wierzę, że i cały Kościół. Spragnieni świętości i żarliwi w sprawach Boga - nie wstydzą się tego przed innymi.
- Co zmienił chrzest w Duchu Świętym w życiu kapłańskim Księdza Biskupa?
Uważam się za szczególnie pobłogosławionego, ponieważ o chrzest w Duchu Świętym modlił się nade mną mój proboszcz. Zauważyłem, że rzadko widzimy księży modlących się nad sobą. Swobodnie czujemy się modląc się nad innymi, błogosławiąc ich, ale rzadko modlimy się nad sobą nawzajem. Mój proboszcz był dla mnie prawdziwym ojcem, więc kiedy rozpocząłem swoją drogę kapłańską - natychmiast wziął mnie na bok i pomodlił się nade mną. Co się wtedy zmieniło? To, że czułem ciepło w sercu za każdym razem, gdy przychodziłem do Jezusa. Mogę to porównać jedynie z sytuacją zakochania: nie da się wytłumaczyć, dlaczego serce ci tańczy i śpiewa. Dlatego moja posługa zmieniła się, ponieważ jako wikariusz - oprócz normalnego sprawowania sakramentów - spędzałem większość swojego czasu modląc się z ludźmi, zakładając grupy modlitewne. To była moja posługa. Gdy jesteś tak blisko ludzi, widzisz moc Bożą przejawiającą się w różnorodny i zdumiewający sposób. Mam nadzieję, że teraz będąc biskupem nie utracę tego daru - nadal czuję się młody sercem, ponieważ... to jest sprawa miłości. W miłości wiek nie gra roli, nawet dobiegając setki nadal będziesz nią podekscytowany. Tylko tak mogę to wyjaśnić.
- Kto był pierwszą osobą, która zauważyła zmianę?
Moja mama. Dawniej byłem bardzo nieśmiały (to co widzisz dzisiaj, to efekt Bożego „cudu”, bo naprawdę byłem straszliwie nieśmiały). Mój ojciec zmarł gdy byłem małym dzieckiem, a byłem najstarszy z rodzeństwa. Wraz ze śmiercią ojca coś we mnie umarło. Opanowała mnie nieśmiałość, nie potrafiłem nawiązywać relacji z innymi, więc uciekałem w książki. Nigdy nie miałem problemów na egzaminach, ale z ludźmi... Toteż gdy po doświadczeniu chrztu w Duchu Świętym odwiedziłem mamę na Malcie, zapytała: „Co się z tobą stało?” Opowiedziałem i pomodliliśmy się razem. Ale sam byłem już świadomy tej zmiany, ponieważ Pan daje zdrową pewność siebie człowiekowi, który pracuje w Jego dziele. A polega ona na docenieniu tego, kim jesteś jako syn lub córka Boża. Odtąd nic nikomu nie musisz udowadniać, np. że jesteś godny miłości, bo wiesz, że jesteś. Bóg cię stworzył, kropka. A On nie robi byle czego, on stwarza ludzi dobrych. Czasami uświadomienie sobie tego zajmuje trochę czasu, ze względu na nasze zranienia z przeszłości, ale poznanie Jezusa jest uzdrawiające! Ja również, z powodu śmierci ojca, musiałem przejść przez proces uzdrowienia, ale było to wspaniałe doświadczenie. Dlatego dziś już nie boję się wchodzić w relacje z ludźmi, ponieważ wiem, że jeśli to mnie się przydarzyło, to jest to możliwe także dla nich. Nie jestem wyjątkiem, proces uzdrowienia dotyczy wszystkich.
- Co było największym wyzwaniem dla Księdza w jego posłuszeństwie Duchowi Świętemu?
Największym wyzwaniem jest samo posłuszeństwo! Ale podam przykład. Kiedy wykonujemy jakąś pracę przez kilka lat i zaczynamy się czuć w niej bardzo wygodnie, to gdy poproszą nas o zrobienie czegoś innego, stawiamy opór. Nie pamiętamy wtedy, że gdy Bóg powołuje nas do czegoś, czego nie chcemy podjąć, to obdarza nas swoim błogosławieństwem. O tym w ogóle bardzo często zapominamy.
Dla mnie największym wyzwaniem było, gdy po kilku kadencjach pełnoetatowego duszpasterzowania Odnowie Charyzmatycznej w naszej archidiecezji w Melbourne - poproszono mnie, żebym zajął się seminarium. Miałem opory, bo w Odnowie im więcej ludziom dajesz - tym bardziej pragną Boga. A w seminarium? No cóż, nie zawsze... Ale gdy poszedłem tam, dokąd pierwotnie nie chciałem, zobaczyłem jak Bóg błogosławił mnie i mojej posłudze. Zdecydowanie też zmalała moja tendencja do „walczenia” z Bogiem (bo to nie jest tak, że On zawsze wygrywa), oczywiście nadal czasami „walczę”, ale już rzadziej.
- W jaki sposób broni się Ksiądz Biskup przed przepracowaniem, wypaleniem? Ludzie bardzo zaangażowani w posługę innym mają tendencję do tracenia równowagi w przyjmowaniu na siebie kolejnym obowiązków.
To dobre pytanie, ponieważ rzeczywiście czasami czuję się straszliwie zmęczony. Dlatego od czasu do czasu postanawiam: „Jutro spędzam dzień na odpoczynku”. Staram się dbać o sport gdy tylko mogę i o to, by co tydzień mieć dzień wolny. Jest to równie ważne jak posługa. Największą trudnością w takim zachowaniu harmonii jest poczucie winy: „Nic dziś nie zrobiłem. Muszę być cały czas zajęty, bo inaczej marnuję czas”. To pułapka. Mam nadzieję, że już przez nią przeszedłem.
Dlatego gdy przyjeżdżając tu na konferencję, myślami nadal jestem w swojej parafii (o mój Boże, powinienem zrobić to i tamto) - zatrzymuję się: „O czym ty mówisz, przecież nie jesteś niezastąpiony. Gdybyś jutro umarł, w parafii nadal wszystko będzie się toczyć po swojemu”. Myślę, że jest to też kwestia dyscypliny: gdy pracujesz, rób to jak najlepiej, ale potem potrzebujesz odpoczynku. Dlatego ważne jest planowanie go. Potrzebujesz też dobrych przyjaciół oraz czasu spędzonego na robieniu rzeczy, które cię inspirują. Na przykład ja mam słabość do samolotów, więc czasem jeżdżę na lotnisko, biorę lornetkę i przez godzinę obserwuję starty i lądowania. To mi pomaga utrzymać równowagę pośród wielu wyczerpujących zajęć.
- Jaka jest Księdza misja osobista, istota Księdza powołania?
Zachęcać ludzi, by pragnęli więcej w swojej relacji z Bogiem. Nie poprzestawali na małym, ale odważyli się na wielkie marzenia związane z Nim. I nosili w sobie wielkie pragnienia, ponieważ Bóg się z nami nigdy nie zabawia, nie marnuje naszego czasu. Nie po to tyle przecierpiał na krzyżu za ciebie i za mnie, żeby poprzestawać na drobnych zmianach. Ale wiem, że mam się zajmować także małymi rzeczami i wykonywać je bardzo dobrze (patrz św. Teresa z Lisieux), a nawet wyjątkowo dobrze. To także element mojej misji, przekładalny na wszystko, co robię. Więc gdy rozmawiam z kimś, muszę poświęcać mu całą uwagę, bo tego wymaga jego godność jako stworzenia Bożego. Nie rozmawiam przecież z byle kim, rozmawiam z człowiekiem, z dzieckiem samego Boga. Świadomość godności każdego z nas pomaga mi rozmawiać z tymi, których nie lubię, którzy są uciążliwi, których bym najchętniej udusił...
Także podczas tych pięciu dni spędzonych w Częstochowie wiedziałem, że Bóg pragnie, abym dał z siebie jak najwięcej. On zawsze pragnie czegoś wielkiego dla wszystkich, więc nie wystarczy, że będę miły, elokwentny i pocieszający. Mam pomóc innym zapłonąć.
s. Briege McKenna OSC
Siostra Briege McKenna, klaryska pochodząca z Irlandii, powołana została przez Boga do posługi darem modlitwy wstawienniczej i uzdrawiania. Była mówcą Czuwania grup Odnowy w Duchu Świętym na Jasnej Górze w roku 1995 oraz 2002. W roku 1995 prowadziła także rekolekcje dla kapłanów oraz spotkania z klerykami, siostrami zakonnymi i grupami Odnowy w Duchu Świętym w kościele Księży Marianów w Warszawie. Z jednego z tych spotkań pochodzi poniższe świadectwo.
UZDROWIENIE
Do zakonu wstąpiłam przed ukończeniem 15. roku życia, a śluby złożyłam, gdy miałam 16 lat. W ciągu pierwszego roku po złożeniu ślubów, zaczęłam odczuwać dotkliwy ból w dłoniach i stopach. Ponieważ miałam dopiero 17 lat, lekarze powiedzieli moim przełożonym, że bóle te są prawdopodobnie spowodowane wzrostem organizmu. Stawiano mi wiele diagnoz, ale w końcu dowiedziałam się, że stanę się kaleką z powodu reumatoidalnego zapalenia stawów i w wieku 23 lat będę musiała poruszać się na wózku inwalidzkim.
Nigdy nie prosiłam Boga o to, abym została uzdrowiona, ponieważ nie wierzyłam, że to może się wydarzyć. Traktowałam moje cierpienie jako krzyż. Wkrótce potem zostałam oddelegowana do naszego domu w USA, z nadzieją, że ciepłe słońce Florydy mi pomoże, jednak tam stan mojego zdrowia jeszcze się pogorszył.
Pojechałam kiedyś na rekolekcje. Były wspaniałe, ponieważ prowadzący je ksiądz był bardzo otwarty na działanie Ducha Świętego. Myślę, że głód, który panował wtedy w moim sercu, nie był głodem uzyskania uzdrowienia fizycznego. Wiedziałam i wiem to teraz, że moc Ducha Świętego jest przeznaczona dla każdego. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że kiedy otworzy się swoje życie na działanie Ducha Świętego, to wszystko ulega zmianie. Przede wszystkim wiara staje się żywa.
W czasie tych rekolekcji ksiądz mówił o mocy Ducha Świętego. Jako siostra zakonna miałam wielkie pragnienie poznania Jezusa oraz otrzymania mocnej wiary. Wiedziałam, że jeżeli oddam Jezusowi całe moje życie, to wtedy będę umiała mówić o Nim i zachowywać się tak, jak ktoś zakochany w Nim. Podczas tych rekolekcji ksiądz zachęcił nas, abyśmy poprosili Pana Jezusa o cokolwiek chcemy. Zamknęłam oczy, a zaraz potem usłyszałam głos, który mówił: Briege, szukaj Mnie!
Zrozumiałam, że to oznacza: Nie oczekuj na to, że to ludzie zmienią twoje życie, bo ludzie są tylko kanałami, którymi przepływa miłość Boża. To, co może nas zmienić, to miłość i łaska od Boga. Więc kiedy tak stałam z zamkniętymi oczami, powiedziałam: Panie Jezu, proszę, pomóż mi. W tym momencie poczułam rękę, którą ktoś mi położył na głowie. Ponieważ miałam zamknięte oczy, pomyślałam, że to ksiądz podszedł do mnie (jak się później okazało - nadal stał w oddaleniu). Nieoczekiwanie odczułam, że moc przepłynęła przez całe moje ciało i zdałam sobie sprawę, że moje stopy i dłonie, zdeformowane z powodu choroby, wyprostowały się. Zostałam uzdrowiona! Jezus mnie uleczył. Podskoczyłam i zaczęłam krzyczeć: Jezu, ja wierzę, że Ty tutaj jesteś! Wierzę w Ciebie! Siedzący obok mnie pan, popatrzył na mnie i zapytał: Czy siostra dobrze się czuje? A ja na to: Ja się czuję wspaniale!
Wyobraźcie sobie banana, który jest czarny na zewnątrz, ale gdy się go obierze ze skórki, to można zobaczyć w środku biały owoc. Ja poczułam się wtedy tak, jakby ktoś mnie obrał ze skórki! Poczułam, że moje ciało jest nowe. Otworzyły się moje duchowe oczy. Zdałam sobie sprawę z tego, co było ze mną „nie tak” przed uzdrowieniem. Wiele wiedziałam o Jezusie, podobnie jak Apostołowie przed zesłaniem Ducha Świętego, którzy przebywali z Panem, widzieli cuda, słuchali nauk, tym niemniej byli pełni strachu i obaw. Kiedy przyszedł dzień Pięćdziesiątnicy, zostali przemienieni (tak bardzo, że ludzie sądzili, że są pijani). Jezus wiedział, że sami z siebie nie byliby w stanie zanieść Dobrej Nowiny światu. Wiedział również, że ani ja, ani wy nic nie możecie zrobić sami z siebie. Różnica pomiędzy tym, co było przed i po zesłaniu Ducha Świętego polega na tym, że później Apostołowie byli już przekonani, że Jezus jest Bogiem.
W Ameryce pewien ksiądz pięknie wytłumaczył, co to jest chrzest w Duchu Świętym. Użył przykładu: jeżeli się weźmie czekoladę w proszku, wsypie ją do filiżanki a potem doleje mleka, należy wszystko razem zamieszać. Wszyscy posiadamy Ducha Świętego, ale potrzebujemy takiego „zamieszania”, aby Jego moc mogła przepłynąć przez każdą część naszego „ja”.
POSŁUGA
Wkrótce po tym, co mi się przydarzyło, sama zaczęłam służyć modlitwą o uzdrowienie. Pamiętam, że byłam mocno tym przejęta, ponieważ często ludzie patrzyli się na mnie, chcieli mnie dotknąć, a kiedy otrzymywali uzdrowienie - zaczynałam się obawiać, że stanę się dla nich bożkiem. W ciągu pierwszego roku posługiwania modlitwą zobaczyłam wiele cudów. Błagałam Pana Jezusa: Jezu daj mi łaskę, abym wiedziała, jak ludzi przyciągnąć do Ciebie, a nie do siebie. Pomóż mi tak jak Maryi, abym mogła wszystkich ludzi kierować do Ciebie. I Pan dał mi wspaniałe doświadczenie, poprzez które nauczył mnie, jak przyciągać ludzi do Niego i jak pozwolić im doświadczać uzdrowienia.
Kiedyś zostałam zaproszona do Meksyku. Pewien ksiądz zapytał mnie: Siostro Briege, czy mogłaby siostra po mszy pomodlić się razem z ludźmi, którzy mieszkają na wysypiskach? Pojechaliśmy tam, obok ogromnego wysypiska śmieci zebrały się tysiące biednych ludzi. Wszyscy oczekiwali już nas i przygotowywali się do mszy, ustawili też mały stolik, który miał być ołtarzem. Tuż przed rozpoczęciem Eucharystii stara Indianka przebiła się przez tłum, niosąc jakieś zawiniątko. Kiedy zobaczyłam ją podchodzącą, pomyślałam, że niesie do ołtarza jakąś ofiarę. Gdy rozwinęła to zawiniątko - okazało się, że był to malutki chłopczyk, którego całe ciało było poparzone i brudne. Wskutek niesienia jego skóra miejscami była zdarta do żywego ciała. Chłopiec strasznie płakał z bólu. Kobieta nie wiedziała kim ja jestem, więc spojrzała na księdza i prosząco powiedziała do niego: Ojcze, znalazłam to dziecko na palącej się kupie śmieci. Nie wiem czyje ono jest, ale proszę, czy mógłby ojciec coś dla niego zrobić? Pomyślałam, że nie mamy żadnego lekarstwa, które moglibyśmy położyć na jego oparzenia. Odmówiliśmy nad nim krótką modlitwę, a następnie ojciec powiedział do tej kobiety, aby położyła dziecko pod stołem, i rozpoczął mszę.
Ta Eucharystia zmieniła całe moje życie. Kiedy ojciec powiedział do zebranych: Chcę, byście teraz wielbili Boga i dziękowali Mu za dobroć, jaką wam okazuje (a byli to ludzie, którzy materialnie nie posiadali nic, mieszkali na wysypiskach i oczywiste było, że wielu z nich było bardzo głodnych) -podnieśli ręce, zaczęli wielbić Boga i dziękować Mu. Usłyszałam w sercu, jak Jezus mówi: Ja nie wzywam ludzi do tego, aby wielbili mnie wtedy, gdy wszystko idzie dobrze. Ja wzywam mój lud, by wielbił i dziękował Mi we wszystkich okolicznościach. A kiedy mój lud nie będzie Mnie wielbił, wtedy kamienie głosić będą moją chwałę. Te słowa są też zapisane w Piśmie Świętym. Podczas konsekracji, w czasie mszy świętej kapłan wzywa Ducha Świętego, aby zstąpił na chleb i wino tak, aby zostały uświęcone i stały się prawdziwym Ciałem i Krwią Chrystusa. I kiedy trzymając w ręku hostię mówi: To jest Ciało moje, a nad kielichem: To jest moja Krew - to i wy, i ja wiemy, co się wtedy dzieje. Chleb i wino ulegają przemianie, a Duch Święty, działając poprzez osobę kapłana, sprawia największy, najwspanialszy cud. Gdy Duch Święty zstąpił na Maryję - w tym momencie poczęła Jezusa w swoim łonie. Z takim samym podziwem musimy spojrzeć na moment konsekracji, równie wielki cud jest wtedy dokonywany.
Kiedy kapłan w czasie tamtej mszy św. wypowiadał słowa konsekracji, zamknęłam oczy i spuściłam głowę. Gdy ojciec podniósł do góry hostię - otworzyłam oczy, aby na nią spojrzeć. Zobaczyłam wtedy, że wszyscy obecni leżą w pokłonie, dotykając czołami ziemi. W jednym momencie wszystkie twarze uniosły się, ludzie podnieśli ręce, ich wzrok utkwiony był w hostii. Wszyscy wypowiedzieli słowa: Niech żyje Jezus, nasz Król. Kiedy spojrzałam na ich twarze - zdałam sobie sprawę, że ci biedni ludzie wiedzieli, że to jest Jezus. Nie mieli świątyni, nie mieli pięknej muzyki, nie mieli nic, poza wysypiskiem śmieci - ale mieli księdza namaszczonego mocą, która umożliwiała mu ukazanie, że Jezus jest z nimi obecny.
Pod koniec mszy chciałam zobaczyć tego małego chłopca, ale pod ołtarzem go nie było. Podeszłam więc do kobiety, która go przyniosła i spytałam: Gdzie on jest? A ona z pięknym uśmiechem na twarzy odpowiedziała: Siostro, on jest tam. Bawi się. Spojrzałam na chłopca i zobaczyłam, że jest całkiem zdrowy. Zapytałam: Co mu się stało? Możecie sobie wyobrazić jej zdziwienie. Popatrzyła na mnie i powiedziała: Co siostra ma na myśli, pytając, co mu się stało? Przecież Jezus przyszedł.
Kiedy chleb i wino przemieniły się w Ciało i Krew Chrystusa, to cud, który dokonał się poprzez ręce księdza na ołtarzu, został jakby „powielony” pod ołtarzem...
Tego dnia spędziłam osiem godzin na wysypisku śmieci i nie mogłam się nadziwić temu, co zobaczyłam przedtem. Wróciłam do Stanów Zjednoczonych, ale w nocy nie mogłam spać. Czułam jakiś niepokój duchowy. Około trzeciej nad ranem wstałam, uklękłam z boku łóżka i powiedziałam: Jezu, co Ty próbujesz mi powiedzieć? Przecież zostałam wychowana w katolickim kraju - w Irlandii, na msze święte chodziłam od dzieciństwa, a od 12 roku życia codziennie przyjmowałam Komunię, ale nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. A Pan powiedział: Ty Mnie prosisz, abym cię pouczył, jak przyprowadzać ludzi do mnie. Zaprowadziłem cię do biednych i pozwoliłem ci zobaczyć, co się dzieje wtedy, kiedy ludzie wierzą w moją obecność. Dzisiaj wielu jest ludzi, którzy rozglądają się w poszukiwaniu znaków i cudów. Wiele osób będzie za tobą chodzić w poszukiwaniu uzdrowienia, ale oni mnie nie rozpoznają na ołtarzu. Ja chcę, abyś ty poszła w świat i mówiła ludziom o mojej mocy, jaka jest w Eucharystii. Chcę, abyś mówiła im, by przychodzili i spotykali się ze Mną w Eucharystii, a Ja ich uleczę. Uwolnię ich od ich zniewoleń i obdaruję życiem, które przekracza wszelkie możliwości wyobrażenia.
Przez ostatnie 23 lata wraz z ojcem Kevinem podróżowałam po całym świecie. Podczas tych wizyt - czy to przez telewizję, czy bezpośrednio do ludzi - mówiłam o mocy Eucharystii i widziałam cuda. W Kościele katolickim mamy złożony wspaniały dar. Czy należy się więc temu dziwić, że szatan najbardziej atakuje kapłaństwo i Eucharystię? I że nasi biskupi są atakowani najbardziej przez tych, którzy atakują naszą wiarę? A wszystko po to, aby odciągnąć nas od Jezusa. Czego powinniśmy się spodziewać od Jezusa? Ojciec Kevin i ja chcemy modlić się o wasze uzdrowienie podczas dzisiejszej Eucharystii. Pomimo tego, że jest tu wiele osób, Jezus nie widzi tłumów. Każdego z was widzi pojedynczo. My nie znamy waszych chorób, waszego bólu. Nikt z nas nie wie, co jest waszym osobistym doświadczeniem, przez co przechodzicie właśnie teraz. Ale Jezus będzie patrzył na was i jedyne, czego od was pragnie i żąda - to tego, co miała kobieta, która dotknęła rąbka Jego szaty. Pragnie od nas żywej wiary i nadziei.
S. Briege McKenna OSC
Siostro, jedno pytanie - jak Siostra się modli?
Oczywiście najważniejszym punktem mojej modlitwy jest Eucharystia, ale staram się każdego dnia spędzać 2-3 godziny przed Najświętszym Sakramentem. Rozpoczęłam tę praktykę wiele lat temu, gdy otrzymałam charyzmat uzdrawiania. Pojechałam wtedy do klasztoru s. Angeliki w Birmingham w Alabamie, ponieważ byłam przekonana, że muszę się dużo nauczyć o uzdrowieniu. Zabrałam ze sobą 12 książek, przeświadczona, że skoro mam tę posługę podjąć, to muszę wiedzieć wszystko, co na ten temat mówią eksperci. Pierwszy dzień w klasztorze upłynął mi więc na lekturze książki: Wszystkie powody, dla których ludzie nie zostają uzdrowieni, ale następnego dnia rano już nic nie pamiętałam. Przez następne trzy dni powtarzało się to w identyczny sposób. W końcu matka Angelika zaprowadziła mnie przed Najświętszy Sakrament (sama powinnam na to wpaść) i wskazując na Jezusa, powiedziała: „Gdyby Bóg chciał, żebyś była Michaelem Scanlanem lub innym z twoich autorytetów, to by cię nim stworzył. Ale On chciał, żebyś była Briege McKenną, więc tu jest twój Nauczyciel”. Tego dnia zostawiłam książki i postanowiłam, że jeśli tylko będzie to możliwe, to 3 lub więcej godzin będę tu spędzała na osobistej modlitwie. Ta decyzja zmieniła moje życie, a było to już 28 lat temu.
Ludzie czasem pytają: czy modlitwa przychodzi Siostrze łatwo? Oczywiście że nie, bo po pierwsze, nie jest łatwo zostawić za sobą rozproszenia. Nie jesteśmy stacjami radiowymi, żeby móc się wyłączyć z tego, z czego przychodzimy. Ale kocham Pismo Święte, więc sięgam po czytania na dany dzień. Czytam je podczas mszy, a potem jeszcze wielokrotnie modlę się nimi. Odmawiam także różaniec i spędzam czas po prostu siedząc przed Jezusem ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Bardzo wierzę w modlitwę językami. Ten dar jest jak drzewo: jeśli jego korzenie są głębokie, to nawet wtedy, gdy przychodzi wichura - drzewu to krzywdy nie zrobi. Jeśli jednak korzenie są płytko - owszem. Gdy modlisz się językami, modlitwa ta wprawdzie nie przynosi ci satysfakcji, nie tak jak w modlitwie, podczas której mówisz Jezusowi jakieś miłe rzeczy. Ale gdy modlisz się w Duchu, czynisz to całkowicie przez wiarę. I modlitwa ta jest jak korzenie, dzięki którym twoje drzewo rośnie.
ks. bp Bronisław Dembowski
Ks. bp Bronisław Dembowski (ur. 2 października 1927 w Komorowie, powiat Ostrów Mazowiecki). Był biskupem ordynariuszem diecezji włocławskiej w latach 1992-2003. Jest profesorem Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie.
Ks. Bp. Bronisław Dembowski wstąpił do seminarium duchownego w Warszawie w 1950 r. Święcenia kapłańskie otrzymał 23 sierpnia 1953 r. od kardynała Stefana Wyszyńskiego. W 1961 uzyskał doktorat w zakresie filozofii teoretycznej. Od końca 1956 r. do marca 1992 był rektorem kościoła św. Marcina na ul. Piwnej w Warszawie. 25 marca 1992 r. została ogłoszona decyzja Ojca św. Jana Pawła II o mianowaniu ks. Dembowskiego Biskupem Włocławskim.
Współprzewodniczący Komisji Mieszanej do spraw Dialogu Teologicznego między Kościołem Rzymskokatolickim i Kościołem Starokatolickim Mariawitów
Bp Bronisław Dembowski jest Krajowym Duszpasterzem Odnowy, członkiem Międzynarodowych Służb Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej (ICCRS). W 1976 roku założył w Warszawie jedną z pierwszych grup Odnowy w Polsce - "Maranatha".
o. Fio Mascarenhas SJ
O. Fio Mascarenhas, jezuita, z Odnową jest związany od 1972 roku. Zainicjował Odnowę Charyzmatyczną w Indiach. Był pierwszym przewodniczącym Krajowego Komitetu Odnowy Charyzmatycznej w Indiach. Kardynał Suenens zaprosił go do Rzymu, abym sprawował tam funkcję dyrektora Biura Odnowy Charyzmatycznej (1981-1984). Później został przewodniczącym Rady Międzynarodowej w Rzymie. W imieniu ruchu Odnowy w Duchu Świętym, setki razy spotykałem się z Ojcem Świętym.
O. Fio Mascarenhas urodził się 2 lutego 1944 r. Święcenia kapłańskie otrzymał 5 kwietnia 1975 r. Mieszka obecnie w Bombaju. Odwiedził już ponad 90 krajów, prowadząc seminaria dla liderów, rekolekcje kapłańskie i konferencje podczas wielkich spotkan charyzmatycznych. Autor licznych artykułów i sześciu książek. Nakładem Ośrodka Odnowy w Duchu Świętym w Łodzi ukazała się jego pozycja - Z wiatrem Ducha Świętego, dotycząca rozeznania duchowego.
Poniżej prezentujemy jego osobiste świadectwo życia i spotkania z Odnową.
W latach 1968-69 przeżyłem wielki kryzys mojej wiary. Studiowałem wówczas chemię i bardzo dobrze radziłem sobie na uniwersytecie. Kiedy 10 lat wcześniej wstępowałem do Towarzystwa Jezusowego, mój prowincjał powiedział: „Fio, w Bombaju mamy wielki uniwersytet w którym jest Katedra Chemii, będziesz tam profesorem”. W tamtych czasach byłem bardzo pewny siebie, ambitny i jednocześnie... strasznie próżny. Marzyłem w duchu: „Na pewno zostanę sławnym profesorem chemii. Może któregoś dnia nawet zdobędę nagrodę Nobla?”. Na studiach radziłem sobie świetnie, dostałem nawet wyróżnienie, więc spodziewałem się sukcesu na ostatnim egzaminie. Jednak na sali egzaminacyjnej poczułem zupełną pustkę w głowie. Nic nie pamiętałem! Oczywiście egzamin oblałem. To był dla mnie prawdziwy szok: oczekiwałem, że wypadnę najlepiej z całego roku, a okazałem się najgorszy. Było to wielkie upokorzenie, straciłem pewność siebie, ale bardzo modliłem się do Pana Boga, abym następnym razem wypadł znacznie lepiej.
Po roku, po intensywnej nauce, mój profesor uznał, że jestem świetnie przygotowany. Ponownie podszedłem do egzaminu, ale już przy wejściu na salę poczułem tę samą pustkę w głowie! Nie zdałem. Od tego wydarzenia rozpoczął się mój kryzys wiary. Zwątpiłem, że Bóg mnie kocha. Stopniowo zacząłem porzucać modlitwę, uważając, że nie ma sensu.
Po kilku miesiącach przygotowań pojawiłem się na egzaminie po raz trzeci. Pamiętam, że pomodliłem się przed nim: „Panie, wiem że i tak mnie nie kochasz, więc nie będę Cię prosił za siebie. Ale mam nadzieję, że nadal kochasz moją mamusię...”. A moja mama modliła się, ofiarowując nowennę za nowenną, żeby tylko jej syn zdał egzamin. Niestety, trzeci raz doświadczyłem tej samej pustki w głowie i znowu oblałem. Był już 1971 rok, ponieważ działo się to rok po roku. Moi przełożeni zachęcali mnie: „Fio, musisz w końcu zdać. Tym razem na pewno ci się uda”. Ja jednak wewnętrznie byłem już wrakiem człowieka. Byłem tak przeczulony, że gdy widziałem na ulicy dwóch ludzi rozmawiających ze sobą, a któryś z nich patrzył w moim kierunku, myślałem: „No tak, pewnie wiedzą o mojej porażce i mówią, że jestem do niczego”. Fizycznie również czułem się fatalnie, ponieważ cierpiałem na astmę. Z powodu przeżyć egzaminacyjnych mój stan znacznie się pogorszył, więc wiele razy leżałem w szpitalu. Straciłem wiarę w Boga i przestałem się modlić. Zacząłem żyć światowym życiem, pełnym buntu i samowoli. Ale jak to opisuje piękny wiersz Francisa Thompsona: Bóg jest jak „chart” niebieski, więc choć ja Go opuściłem, On nigdy nie przestał mnie ścigać. Na szczęście.
W 1972r., dokładnie 11 lutego - w święto Matki Boskiej z Lourdes, gdy po raz czwarty przygotowywałem się do egzaminu, Duch Święty powalił mnie na kolana przed krucyfiksem. Gdy 10 lat wcześniej składałem na niego swoje śluby ubóstwa, posłuszeństwa i czystości, myślałem, że mam Bogu tak wiele do ofiarowania: talenty, zdolności, wykształcenie. Teraz zaś byłem człowiekiem niewierzącym. Gdy teraz klęczałem przed tym krzyżem, w głębi mojego serca zrodziła się modlitwa: „Panie, nie mam nic, co mógłbym Ci dać. Moje życie jest kompletnie bezużyteczne. Ale jeśli Ty masz jakiś plan dla mojego życia - oto jestem”. To był moment mojego prawdziwego poddania się Bogu, uznania, że to On jest moim Panem. Wcześniej gdy się modliłem, zawsze to ja mówiłem Jezusowi, co powinien dla mnie zrobić. Teraz po raz pierwszy powiedziałem: „Panie, ja nic już zrobić nie mogę, to Ty zrób coś dla mnie”. A odpowiedź przyszła natychmiast! Nagle usłyszałem w swoim sercu głos Jezusa, mówiący: „Fio, ty jesteś moim synem umiłowanym, w którym mam upodobanie”. To był mój prawdziwy chrzest w Duchu Świętym! A chociaż mój umysł zaczął „rozpracowywać” te słowa: „Jak to: umiłowany? w którym mam upodobanie? Co to znaczy?” - to jednak Duch Święty przekonywał mnie, że nawet jeśli tego nie rozumiem, słowa te są prawdziwe i mówią o miłości, która jest darmowym darem we mnie. Pamiętam, że skokiem wstałem z kolan, podniosłem ręce i zawołałem: „Alleluja! Wielki jest Pan!”.
Od tego momentu moje życie zmieniło się całkowicie. Po pierwsze - zostałem uzdrowiony z astmy i już nigdy więcej nie miałem z nią problemów. Emocjonalnie również zostałem uzdrowiony. Chociaż wcześniej nie potrafiłem rozmawiać z ludźmi, byłem nieśmiały i wstydziłem się - teraz mogę spokojnie głosić Słowo Boże i stawać wobec wielkich zgromadzeń. Największe uzdrowienie dokonało się jednak w sferze duchowej, ponieważ miłość Boża została wlana w moje serce przez Ducha Świętego. Drugi List do Koryntian rozdział 3, werset 17 mówi: Pan zaś jest Duchem, a gdzie jest Duch Pański - tam wolność. I nagle jakby otworzyło się we mnie źródło modlitwy uwielbienia i otrzymałem dar kontemplacji. Każde Ćwiczenia ignacjańskie, które do tamtego dnia odbywałem co najmniej 10 razy, koncentrowały się na takiej właśnie modlitwie: „Panie, uczyń mnie kontemplatywnym w działaniu”. Bóg nie udzielał mi tej łaski przez te wszystkie lata kiedy już byłem jezuitą, ale zrobił to właśnie w momencie chrztu w Duchu Świętym! Przypomniałem sobie, że w pierwszej książce jaka została napisana na temat Odnowy charyzmatycznej (przez teologa i charyzmatyka Edwarda O'Connora) przeczytałem, że jednym z najważniejszych darów chrztu w Duchu Świętym jest zanurzenie się w kontemplacji. Ponieważ doświadczyłem go w 1972r., tak więc dar ten działa we mnie już od 30 lat. Bardzo jasno dostrzegam palec Boży we wszystkich szczegółach mojego życia. Oczywiście w ciągu tych lat nie raz zdradziłem Boga z powodu swoich grzechów, ale przez cały ten czas mam głęboką świadomość, że przede wszystkim jestem synem, a dopiero później grzesznikiem. To całkowicie przemieniło mnie i sposób, w jaki postrzegam siebie duchowo. Dostrzegam i doświadczam Boga w każdym szczególe mojego życia, co nie znaczy, że wszystko rozumiem - ale w sercu noszę to głębokie przekonanie o Bożej obecności także w tym, czego nie rozumiem. I zaufanie: Jezu, ufam Tobie!
Ale wracając do mojej historii - dwa miesiące po wylaniu Ducha Świętego zjawiłem się ponownie na egzaminie. Tym razem wszystko potoczyło się bez problemów, dostałem najlepsze oceny i dzisiaj jestem wykwalifikowanym chemikiem - mogę nauczać w Łodzi, Lublinie lub gdziekolwiek indziej na świecie. Jednak po moich święceniach ojciec prowincjał powiedział: „Fio, masz kwalifikacje do wykonywania dwóch zawodów. Możesz uczyć chemii na naszym uniwersytecie w Bombaju, ale ponieważ przeżyłeś pewne szczególne doświadczenie, możesz także głosić światu Dobrą Nowinę. Co wybierasz?”. „Oczywiście, że Odnowę Charyzmatyczną, ponieważ sam jestem charyzmatykiem!”- odpowiedziałem. Nieco później zrozumiałem, że wtedy gdy błagałem Boga i wołałem: „Panie, proszę Cię, pomóż mi zdać! Gdzie jesteś?” - Bóg mówił do mnie: „Fio, mam lepszy plan dla twojego życia”. Ale ja tego nie słuchałem. Mówiłem tylko: „Panie, zrób to, o co Cię proszę”. Dopiero z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że te nie zdane egzaminy to okres wielkiej łaski w moim życiu.
W krótkim czasie po tym wydarzeniu ujawniły się inne dary, m. in. języków i uzdrawiania. Zainicjowałem Odnowę Charyzmatyczną w Indiach. Zostałem wybrany pierwszym przewodniczącym Krajowego Komitetu Odnowy Charyzmatycznej w Indiach. Kardynał Suenens usłyszał o mnie i zaprosił mnie do Rzymu, abym sprawował tam funkcję dyrektora Biura Odnowy Charyzmatycznej. Później zostałem przewodniczącym Rady Międzynarodowej w Rzymie. Setki razy spotykałem się z Ojcem Świętym. Do dnia dzisiejszego byłem już w ponad 80 krajach, aby głosić Dobrą Nowinę. Często pytam: czy zaprosilibyście mnie tutaj, gdybym był profesorem chemii? Nie, uczyłbym w tym czasie w Bombaju...
12