Łowcy polskich czarownic
Wczesnośredniowieczny Kościół traktował
zabiegi magiczne i ziołolecznictwo
jako przesądy wyrosłe na bazie pogańskich
wierzeń i zwyczajów.
Dlatego przez stulecia znachorki i wiedźmy upominano bądź obarczano karą pokuty. Stan ten trwał jednak tylko do drugiej dekady XIII stulecia. Pierwsze zmiany nastąpiły po soborze laterańskim z 1215 r. - nakazano wówczas pilnie strzec w kościołach hostii i olejów, by czarownice nie mogły ich wykorzystać do swych grzesznych celów. Kolejny krok to decyzja Aleksandra IV, który w 1258 roku rozszerzył działalność poszczególnych inkwizytorów o przesłuchiwanie osób parających się czarami.
Jeszcze dalej poszedł Jan XXII, który w 1320 r. zezwolił na identyczne osądzenie heretyków oraz osób czyniących praktyki magiczne, a w 1326 roku wydał bullę „Super illius specula”, w której zrównał czarownice z heretykami oraz upoważnił duchownych do wymierzania im najsurowszych kar. Uprawianie czarów uznawano odtąd za występek najszkaradniejszy z możliwych. Kobiety „przechodzące na stronę diabła” jakoby nie tylko szkodziły, ale przede wszystkim popełniały zbrodnię przeciwko religii. Mimo decyzji wprowadzonych przez kilku papieży na terenach podległych arcybiskupstwu gnieźnieńskiemu w XIII i XIV stuleciu było wyjątkowo spokojnie. Pierwsze symptomy nadchodzących zmian dało się odczuć dopiero na początku XV wieku, kiedy do uszu polskich inkwizytorów i biskupów zaczęły docierać niepokojące doniesienia o wzywaniu demonów, czarach i podejrzanych spotkaniach.
Przeciwko takim działaniom wychodziły poszczególne statuty w diecezji włocławskiej i krakowskiej, które zazwyczaj zakazywały śpiewania podejrzanych pieśni oraz przyzywania lub czczenia rozmaitych bożków.
W samych tylko latach 1413-1419 w Gnieźnie przeprowadzono co najmniej trzy procesy w sądach konsystorskich. Funkcjonowały one przy kuriach biskupich i w razie potrzeby wyrażenia stosownej opinii
wzywały inkwizytora. Przedmiotem pierwszej sprawy „o czary” w Królestwie Polskim było wymierzenie
sprawiedliwości osobie, która samowolnie obcięła nos rzekomej czarownicy.
Za drugim razem chodziło o rzucenie na mężczyznę uroku, który podobno spowodował impotencję!
W trzecim postępowaniu powodem było zniesławienie pewnej niewiasty, a dokładniej posądzenie jej o czary. Pozwany zeznał, że nie przestrzega ona doktryn kościelnych, nie spowiada się, nie przyjmuje komunii, gdyż zajmuje się czarami. Najprawdopodobniej tych kilka procesów przeprowadzonych w religijnym sercu ówczesnej Polski zmotywowało arcybiskupa Mikołaja Trąbę do przygotowania w 1420 roku statutu, w którym straszył rzuceniem klątwy na każdego, kto będzie czarował, wzywał diabła i używał w swych praktykach czarnoksięskich
przedmiotów liturgicznych albo relikwii kościelnych.
Nie zmieniło to jednak ówczesnego charakteru procesów o czary, które w małym stopniu absorbowały uwagę sędziów kościelnych. Dla nich największym problemem była walka z herezją husycką. Dlatego w ciągu kilkunastu kolejnych lat wzmianki o czarach pojawiają się przy podobnych oskarżeniach. Jako przykład może posłużyć rozprawa wytoczona we Włocławku o trucicielstwo za pomocą czarów (1422 r.), a także inna, w Krakowie
- o wróżenie i wykorzystywanie magii do szukania skarbów (1429 r.).
Ciekawy przypadek odnotowano również w Poznaniu, gdzie pewien mężczyzna starał się o unieważnienie
małżeństwa. Uzasadniał przed duchownymi, że jego żona straciła dobre imię, zajmując się czarami (1430 r.).
W akcie kościelnym co prawda wspomniano o zagrożeniu skazaniem na śmierć, ale żona - domniemana czarownica - została później wypuszczona. Powodem zmiany decyzji było poręczenie (zapewne słowne i finansowe) sąsiadów cieszących się w mieście dobrą opinią.
Papież Pius II, który przewodził światu katolickiemu od 1456 r., mawiał wielokrotnie: „Gdy widzisz kobietę,
myśl, że to diabeł! Jest ona rodzajem piekła!”. Tymi słowami jeszcze bardziej rozbudzał fanatyczną odrazę - szczególnie polskich duchownych - wobec niewiast. Z kolei 5 grudnia 1484 r. Innocenty VIII wydał bullę „Summis desiderantes affectibus” („Pragnąc z największej pobożności”), w której ujawnił wyraźną potrzebę stworzenia ustawodawstwa dotyczącego czarów, gdyż - w jego rozumieniu - istniał ścisły związek pomiędzy czarną magią a niszczycielską mocą kataklizmów.
Na szczęście końcówka XV stulecia w Królestwie Polskim nadal charakteryzowała się pojedynczymi
procesami. Po kilku postępowaniach sądowych o zniesławienie z lat 1483-1490 obok czarów zaczęły pojawiać
się już inne zarzuty. W 1492 r. w sercu biskupstwa poznańskiego stwierdzono, że przesłuchiwana czarownica
wyznaje herezję. Sędziowie uznali te praktyki za niedozwolone, ale jaki wydali wyrok, nie wiadomo.
Pierwszy pewny przekaz o wymierzeniu kary śmierci osobie zajmującej się czarami pochodzi dopiero z roku 1511. Wówczas to w Chwaliszewie (ob. część Poznania) nie wymienioną z nazwiska staruszkę oskarżono o czynienie praktyk magicznych w celu zadawania ludziom trującego jadu i wyrządzania im szkód materialnych przez „zepsucie sześciu browarów”! Ponieważ miasto podlegało kapitule poznańskiej, to właśnie jej członkowie
postanowili zająć się „niebezpieczną czarownicą”. Kanonik poznański stał nawet na stanowisku, że należy uśmiercić wszystkie kobiety podejrzane o czary, a sprzyjających im ludzi skazać na wygnanie. Ostatecznie
proces kościelny zakończył się uznaniem starowiny za czarownicę i spaleniem jej na stosie.
Niewykluczone, że ów proces przyczynił się do podjęcia radykalnych decyzji na synodzie łęczyckim w 1512 r., gdzie rozkazano duchowieństwu zwalczanie szerzących się w diecezji różnych rodzajów czarów.
W pierwszej kolejności polscy dostojnicy kościelni nakazywali ekskomunikować praktykujących czary, zaś w przypadku podejrzeń o herezję, postępować wedle zaleceń biskupa lub inkwizytora. Jeszcze wiele razy trucicielstwo stawało się głównym powodem doprowadzenia podejrzanych niewiast przed sędziów kościelnych.
W latach 1513-1519 poznańscy duchowni czterokrotnie przesłuchiwali domniemane czarownice. Niewykluczone,
że zakończyły one swój żywot podobnie jak dwie kobiety po procesie w Płocku (1526 r.). Nie dość, że przed śmiercią zadawano im bolesne tortury, to jeszcze wykonano okrutny wyrok. Na polecenie duchownych i władz świeckich kat oraz jego pomocnicy „wkopali słup i dwa łańcuchy przy nim, którymi je opak za ręce nago przywiązali, drew koło nich stosami nakładłszy zapalili. Piekły się przez cztery godziny, biegając dookoła
słupa, aż upieczone pomarły”.
W latach 30. i 40. XV w. Większość procesów kościelnych przeciw osobom praktykującym czary przeprowadzono
w Poznaniu. Pewnego razu na wielkopolski stos trafiła Dorota Gnieczkowa, która trudniła się wróżeniem. Nieistotne było, że stawiała sobie za cel pomoc ludziom i podczas swych praktyk odmawiała: „Ojcze Nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Wierzę w Boga Ojca”, a magiczne zabiegi polegały na nalaniu gorącego wosku na wodę.
Nic dziwnego, że światlejsza część polskiej szlachty postanowiła ograniczyć kompetencje sądów kościelnych,
zwłaszcza że świeccy sędziowie niemal w każdym przypadku posługiwania się czarami widzieli przestępstwo
kryminalne, zaś duchowni potrafili dojrzeć tam herezję. Szlachta polska wobec braku dokładnego określenia kompetencji jurysdykcji kościelnej obawiała się, że duchowni wespół z poszczególnymi magnatami będą zwalczać niepokornych, uważanych oficjalnie za heretyków.
Bardzo długo niepokój wywoływała też postawa królów polskich, bo lawirowali oni pomiędzy magnaterią,
duchowieństwem a szlachtą. Dlatego w 1505 r. zdobyto się na głośniejszy sprzeciw. Szlachta publicznie
skrytykowała inkwizytorskie zapędy duchowieństwa i pociąganie jej do odpowiedzialności przez sądy kościelne
w sprawach mogących podlegać prawodawstwu świeckiemu.
Dla ukrócenia działalności kościelnej inkwizycji przełomowy stał się sejm piotrkowski z 1552 r. - szlachta
odmówiła tam dyskusji na jakiekolwiek tematy i propozycje ustaw do czasu ostatecznego rozwiązania
kompetencji sądów kościelnych wobec osób świeckich w sprawach o czary i herezję. Wobec kilkutygodniowego
kryzysu parlamentarnego z pomocą przyszedł w końcu król Zygmunt II August, który oświadczył, że w sprawach gardłowych oraz dotyczących czci i dóbr szlacheckich wyłącznie on może ogłosić wyrok. Polscy duchowni przyjęli monarszą decyzję z niesmakiem, natomiast kasztelan krakowski Jan Tarnowski pomysł odebrania szlachcie jurysdykcji patrymonialnej skwitował następująco:
„Siłę chcecie mieć, księża mili, chcecie i nam rozkazywać, i poddanym naszym, ale do tego nie dojdzie!”.
Wieloletnie zmagania o ograniczenie roli duchownych w przypadku podejrzeń o czary zakończyły dopiero
konstytucje z lat 1563 i 1565 oraz Statut litewski z 1588 r., odebrawszy egzekutywę wyrokom kościelnym.
Orzecznictwo i wymierzanie sprawiedliwości w tych sprawach przejęły już na dobre sądy świeckie
(miejskie, starościńskie, wojewodzińskie).
Urzędnicy królewscy czary traktowali odtąd wyłącznie jako przestępstwo publiczne. Inaczej myślała większość duchownych i konserwatywna część społeczeństwa żyjąca w przekonaniu, że czary i herezja są sobie bardzo bliskie. Ci mogli tylko obserwować, jak powoli przemijają czasy, w których Kościół z pomocą sądów inkwizycyjnych bronił swego monopolu religijnego i zwalczał wrogie mu poglądy…
SZYMON WRZESIŃSKI