Tępienie świeckich
Wielki ruch waldensów miał swoich zwolenników także
w Polsce. W 1315 r. w Świdnicy spalono co najmniej
50 „heretyków”.
Waldensi, którzy swoją nazwę wywodzą od bogatego kupca lyońskiego Piotra Waldo, byli jedną z najstarszych
„herezji”, jaką wydało europejskie mieszczaństwo. Początkowo nie byli uznawani za „heretyków”, lecz kiedy w
1184 roku zostali potępieni przez papieża Lucjusza III, zradykalizowali swoje poglądy. Zasadą życia waldensów
było posłuszeństwo autorytetowi Biblii i wędrowne opowiadanie ewangelii zgodnie z zaleceniem Chrystusa
(Mt 10. 8-10). Pragnęli odtworzyć w swoim życiu „zupełność cnót pierwotnego Kościoła”. Utrzymywali, że
chrześcijanie są „prorokami”, „kapłanami i królami” i z tej racji mogą brać równoprawny udział w rządach
Kościoła, którego nabożeństwa winny być odprawiane w językach ojczystych, a każdy chrześcijanin ma prawo i
obowiązek czytania Pisma Świętego. Rzym nazywali Babilonem, a papieża - Antychrystem. Na początku XIV w.
waldensi byli zakorzenieni na Dolnym Śląsku, ale działali również wMałopolsce. Zapis z roczników dolnośląskiego
opactwa cystersów w Lubiążu mówi o co najmniej 50 waldensach spalonych na stosie w Świdnicy 25 lipca 1315 r.
„[W] roku Pańskim 1315 około św. Jakuba wielu heretyków (około pięćdziesięciu albo nawet więcej) zostało
spalonych wraz z żonami i dziećmi w Świdnicy, a we Wrocławiu i w innych miastach wielu zostało posłanych na
stos”. Akcja ta została przeprowadzona na polecenie biskupa wrocławskiego Henryka z Wierzbnej i zakończyła
się 12 sierpnia 1315 roku. Dominikanie świdniccy szczycili się tym, że to oni ją zainicjowali w swym mieście oraz
że również w niedalekiej Nysie wykryto i spalono „przynajmniej jednego heretyka”, a pozostali „w wielkiej liczbie
ratowali się ucieczką”. Wiadomo, że w 1315 r. w Świdnicy powołano sąd kościelny pod przewodnictwem
wrocławskiego biskupa pomocniczego Pawła z Bancz , cystersa z klasztoru w Lubiążu, a wśród duchownych
uczestniczących w przesłuchaniach waldensów znajdowali się również: lektor świdnickich dominikanów Günther,
przeor świdnickich dominikanów Krafto wraz z kilkoma braćmi z zakonu, proboszcz świdnicki Jan z Prosz kowa,
a także elita mieszczan ze Świdnicy. W grupie oskarżonych najważniejszy był niejaki Sybothon, o którym na
podstawie zeznań świadków zapisano: „Sybothon mówił im, że mają świeckich spowiedników, którym spowiadają
się, a po oczyszczeniu przez spowiedź zostają wyprowadzeni na przepiękną łąkę, gdzie oglądają raj i boga
swego w wielkiej chwale. I widzą wtedy, że wszystko jest złote, i ukazuje im się niebo i złoty tron, i Lucyfer w
wielkim majestacie, a dookoła unoszą się aniołowie i dopóki [wyznawcy tej sekty] pozostaną sługami
Lucyfera, nie grozi im pragnienie ani głód. Wszyscy wierzą, że Lucyfer do nieba powraca, a Chrystus i wy [jego
wyznawcy] do piekła zstąpicie. Ponadto każdy z nich wyznał, że spółkują z matką, córką, siostrą albo
jakimikolwiek innymi niewiastami, według sprośnych nauk swych doktorów (…). Przesłuchiwani przyznali
także, iż wymienieni heretycy - Sybothon, Henryk ze szpitala [Świętego Michała w Świdnicy] i Jan Kopacz
[prawdopodobnie ze wsi pod Złotoryją] - byli starszymi między wszystkimi (…). Sybothon wielu wprowadził do
sekty i wstępujący najpierw klękali w jego obecności ipodprzysięgą ślubowali. Potem tłumaczył im wszystkie
niewielkie różnice i pewne podobieństwa do wiary katolickiej i dopiero następnie, kiedy nowicjusz okazał się
pojętny, Sybothon przedstawiał mu główne odmienności swej nauki”. Kiedy Sybothon był przesłuchiwany,
„odpowiedział, że w późnym czasie przystał do sekty i aby szybko zyskać uznanie, postanowił całego siebie
poświęcić. Gdy rankiem chciał mówić, na stracenie został powiedziony”.
Choć także zeznania kilku kobiet mówiły, że Sybothon i inni uczyli ich również wiary w Lucyfera, to jednak można
odrzucić tezę, jakoby w Świdnicy sądzeni byli nie waldensi, lecz lucyferianie (czczący Lucyfera).
Inkwizytorów podnoszących zarzut lucyferianizmu i orgii seksualnych bardzo często ponosiła
wyobraźnia, a oskarżeni często zeznawali to, czego od nich oczekiwano.
Tragiczne wydarzenia w kilku miastach śląskich sprawiły, że „pozornie duża liczba [waldensów] uciekła i ukryła
się” (tak mówił o tym biskup wrocławski Henryk). Mimo że w XIV w. inkwizycja nasiliła ściganie waldensów, nie
zniknęli oni zupełnie z ziem polskich. Jedno z dochodzeń dotyczyło sprawy apostaty Marcina, ekscystersa z
Krzeszowa. Jego historia nasuwa podejrzenie wpływów waldenskich. Marcin mianowicie samowolnie rozpoczął
We Wrocławiu kazania, w których w sposób szczególnie ostry wystąpił przeciwko spowiedzi usznej. Według
Niego może jej słuchać - podobnie jak ksiądz - każdy człowiek świecki, heretyk, diabeł, a nawet zwierzę. Z kolei
rękopis „Inquisitio Valdensium 1391”, znajdujący się w Archiwum Ziemskim w Ołomuńcu, wymienia wyraźnie
dwóch waldensów z Polski: Mikołaja i Jana. Szerokim echem w Europie odbił się również proces na Pomorzu
Zachodnim, bo szczecińscy inkwizytorzy wykryli istniejące tam wspólnoty waldensów. Wiadomo, że w 1404 r. w
Krakowie posłano na stos jakąś grupę ludzi, kobiety i mężczyzn, prawdopodobnie waldensów. Do egzekucji
doprowadził ksiądz Mikołaj Kula z parafii św. Floriana. Z pewnością wśród umęczonych i spalonych był co
najmniej jeden polski chłop, a jego pan wytoczył księdzu Kuli proces o szkodę materialną wynikającą
ze spalenia poddanego. Już pod koniec XIV w. Niemiecki inkwizytor Piotr Zwicker zapewniał, mocno przy tym
przesadzając, że „w Krakowie nie ma prawie żadnego waldensa”. Piszący na początku XVII w. polski historyk
Andrzej Węgierski twierdził natomiast, że pomiędzy XIII a XIV w. Waldensi założyli nawet w pobliżu Krakowa
osadę.
ARTUR CECUŁA