Regmes Jamulus i inni, czyli świat slashu
autor: Dorga
To nie jest śmieszne. To nigdy nie będzie śmieszne.
Prolog
Kim był Regmes Jamulus, tego nie wiedział nikt. I nikt przy zdrowych zmysłach wiedzieć nie powinien. A przecież pojawił się i to dwojako. Wsączył się, jadowicie, ale zmysłowo, w obszar słów i znaczeń, pobudzając młode umysły do rozmaitych skojarzeń.
Harry Potter też o nim nic nie wiedział. I, na Merlina, dobrze, bo by się całkowicie załamał. Biedaczek ledwie z trudem ponownie zaakceptował swojego ojca i uznał, że chociaż James i Syriusz nie byli ideałami, to przecież ich kochał, a tu musiałaby, całkiem nieoczekiwanie, przełknąć kolejną sensację. To byłby przysłowiowy gwóźdź do jego blizny.
Nie, Harry Potter to było porządne chłopię, uczciwe, o czystym serduszku. Nie w głowie mu były jakiekolwiek dewiacje i fanaberie. Jakżeby inaczej, nie będąc moralnie nieskalanym, mógł pokonać Lorda Voldemorta?
Ale z rzeczywistością różnie to bywa i czasami potrafi zawinąć, wbrew wszelkiej logice, jakąś skręconą podwójnie helisę w pętlę czasu. Coś zagmatwać w umysłach ludzkich i chromosomach. Wtedy nie pozostaje nic innego, jak sprawdzić, czy owa alternatywna historia nie jest tylko koszmarnym tworem wyobraźni lub snem.
Harry'emu, gdy miał szesnaście lat właśnie się tak zagmatwało, a zaczęło się zupełnie niewinnie - herbatką u dyrektora.
Potter nie mógł się doczekać pierwszej w roku szkolnym prywatnej lekcji z Albusem Dumbledore'em, był bardzo ciekawy, czego może go nauczać stary mag. W rozmaitych spekulacjach na ten temat prześcigali się Ron i Hermiona, żadne z nich nie miało jednak racji. Chłopiec po pierwszym wieczornym spotkaniu z dyrektorem wyszedł całkowicie skonfundowany i zaskoczony. Nie było nauk skutecznych zaklęć, ani przepisów na to, jak w weekend pokonać Voldemorta, ani prelekcji na temat wyższości dropsów cytrynowych nad miętowymi, ani rozwlekłych i nudnych historii z życia niejakiego Toma Riddle'a. Nie było nawet zachwalania lojalności i użyteczności Severusa Snape'a. Nie było nic, co mógłby przewidzieć lub czego oczekiwać Harry Potter.
Nawet Fawkes siedział jakiś smutny na żerdzi i cichutko kwilił. Drapał się szponiastymi pazurami za miejscem, gdzie feniksy nie mają ucha i spoglądał z pewną nostalgią w przestrzeń rozciągającą się za oknem gabinetu dyrektora.
Herbatka, już po pierwszych łykach wydała się Harry'emu dziwnie niepokojąca. Nie, nie miała żadnych specjalnych dodatków. Niby była normalna, słomkowa, wysoce słodzona, taka, na wspomnienie smaku której prawdziwy amator herbaty doznaje uczucia ledwie hamowanych torsji. Ale Harry taką właśnie lubił, tylko że ta była jakaś dziwna. A może jej smak zmieniły intensywne spojrzenia niebieskich oczu i zagadkowy uśmiech Albusa Dumbledore'a?
W każdym bądź razie Harry popijał coraz bardziej zaniepokojony ową herbatkę i będąc z natury lekko nadpobudliwym ruchowo, wiercił się na krześle. Milczenie przedłużało się i chłopiec przez chwilę pomyślał, że znacznie przyjemniej byłoby mu teraz posiedzieć we własnym dormitorium, pogadać z Ronem i wypolerować trzonek Błyskawicy na jutrzejszy trening quidditcha.
W końcu stary czarodziej odezwał się, a właściwie to zadał Harry'emu jedno, zupełnie nieoczekiwane pytanie. Usłyszawszy je, chłopiec momentalnie zakrztusił się popijaną właśnie herbatką, zakasłał i opluł lepkim płynem stojącą na biurku dyrektora myślodsiewnię. Pływająca w niej mglista materia zafalowała i na jej powierzchnię wypłynęła ziemistoszara twarz Severusa Snape'a. Ten podejrzliwie, a zarazem prowokacyjnie łypnął na Harry'ego, syknął z dezaprobatą i zanurkował w głębinę misy. Cóż, nikt, nawet wspomnienia nie lubią być opluwane.
Widząc całkowite zaskoczenie chłopca, Dumbledore spokojnie ponowił pytanie.
- Harry, jakiej jesteś orientacji seksualnej?
---
Rozdział I
Urok wspomnień i bardzo niepokojąca herbatka
- Eee... Ja? - wydukał chłopiec, dając jak zwykle popis wrodzonej elokwencji. - Ja...
No właśnie, z tym był problem. Harry w ciągu szesnastu lat żywota nie rozstrzygał nigdy kwestii swojej orientacji. Miał na głowie inne, ważniejsze rzeczy, ot choćby tegoroczny skład drużyny quidditcha Gryfonów lub ciągłe, coraz bardziej ryzykowne konfrontacje z Lordem Voldemortem. Głęboka zmarszczka przecięła obsypane młodzieńczym trądzikiem czoło chłopca, uwydatniając, nieco bardziej niż zwykle, zygzakowatą bliznę. Harry myślał.
No, tak w sprawie orientacji, to...
Miał dobrą orientację - przestrzenną. Nawet bardzo dobrą. Gdyby jej nie miał, nie mógłby zostać wyśmienitym szukającym, nie mógłby latać na wyczynowej miotle, nie mógłby skutecznie uciekać, klucząc po różnych zakamarkach, najpierw przed Dudleyem, a teraz przed Czarnym Panem.
Jak się okazało, orientował się również nienajgorzej w materiale programu nauki szkolnej, dzięki temu zaliczył przyzwoicie egzaminy. Ale Harry zdawał sobie sprawę, że nie o taką orientację dyrektorowi chodziło, a objaśniał mu to, zawarty w zadanym pytaniu przymiotnik - seksualny - wyraziście wyartykułowany nienaganną, Albusową dykcją.
W sprawach seksu Harry czuł się uświadomiony. To znaczy mniej lub bardziej się orientował. Analizując dokładniej, to raczej mniej niż bardziej, ale się orientował. Oczywiście nikt z nim nie przeprowadzał pogadanek uświadamiających, bo w domu wujostwa seks był tematem tabu i nawet kiedyś nastoletni Harry zastanawiał się, jakim cudem Dursleyowie spłodzili Dudleya? Ale Harry, chodząc do szkoły i włócząc się jak bezpański pies po dzielnicy, miał okazję nabyć trochę wiedzy. Zatem się orientował. Przez jego umysł szybko przebiegały wspomnienia najbardziej istotnych w tym temacie doświadczeń.
Kiedy miał jakieś siedem lat, odkrył na drzwiach szkolnej toalety bardzo frapujący rysunek i napis. Chłopiec długo nie mógł sprecyzować, o co w nim chodzi, ale w końcu, gdy wszedł nogami na deskę sedesową i obrócił się, namaźgany czerwonym markerem gryzmoł odsłonił przed nim swoje tajemnice. Gorzej było z odcyfrowaniem tekstu, choć Harry w wieku siedmiu lat już dosyć sprawnie opanował sztukę czytania. Niestety chłopiec nie wiedział o tym, że autor klozetowego grafitti zapewne był dyslektykiem. Można tak było sądzić po koślawości zapisu liter i błędach ortograficznych zawartych w kluczowych dla przekazu treści rysunku słowach.
Dalsza edukacja seksualna Harry'ego była już znacznie prostsza. W zdobywaniu wiedzy pomagały mu wyciągane z przydomowych i parkowych śmietników kolorowe czasopisma, zwłaszcza te nie dla dzieci i młodzieży. Harry polubił szczególnie jedno, takie z wesołym obrazkiem eleganckiego króliczka. Później przyszedł czas na lekcje poglądowe zaczerpnięte z rozmaitych programów telewizyjnych i śledzenia wieczorami zakochanych par przesiadujących, i nie tylko przesiadujących, na ławeczkach w parku.
Niemniej otwarcie skierowane i tak sformułowane do niego pytanie dyrektora było sporym zaskoczeniem.
- Eee... Panie dyrektorze ja jestem... Eee... Zorientowany w sprawach związanych z seksem.
Albus uśmiechnął się dobrotliwie.
- Harry, nie o poziom twojego uświadomienia seksualnego chodziło mi w zadanym pytaniu.
Twarz chłopca pokryła się purpurą wstydu.
„Nie o to, więc o co?” - rozmyślał gorączkowo.
Dumbledore pogładził dłonią siwą brodę i Harry'emu wydało się, że dostrzegł nikłe iskierki rozbawienia w błękitnym spojrzeniu dyrektora.
- Pytałem się, jakie masz preferencje seksualne?
„ Preferencje?”- Harry'emu zrobiło się jeszcze bardziej gorąco.
Przecież nie będzie rozmawiał ze stuletnim starcem o tym, jakie dziewczyny mu się podobają. Które są bardziej seksowne: blondynki, brunetki, a może rude? I o tym, jak je podglądał w szatni dla zawodniczek quidditcha. Z Ronem to owszem, ale nie z nim!
- Eee... Podobają mi się fajne dziewczyny.
I nagle Harry'ego olśniło, znalazł brakujące mu od samego początku rozmowy słowo.
- Ja chyba jestem heteroseksualny.
Uśmiech nagle zgasł w oczach dyrektora.
- Tak myślałem, Harry. Tak myślałem. I tego właśnie się obawiałem. Stąd moja propozycja dodatkowych z tobą lekcji i spotkań.
Harry zaniepokoił się usłyszanymi słowami.
- Eee... Panie profesorze, czy to coś...
- Nie, nic złego. Nie zrozum mnie źle, chłopcze, ale mniej miałbyś w życiu problemów i znacznie łatwiej podjąłbyś zmagania z Voldemortem, będąc osobą o homoseksualnych preferencjach.
- Homoseksualnych? - jęknął chłopiec.
- Tak - gorliwie przytaknął Albus Dumbledore. - Odnoszę jednak wrażenie, że dotychczas nie poświęcałeś zbytniej uwagi swojej orientacji seksualnej?
Harry zamyślił się.
Oczywiście, że nie poświęcał. Miał ją i już. Nad czym było się zastanawiać. Sama przyszła. Nie dywagował nad tym, że mogą być jakieś inne. Nie znał nawet osób o homoseksualnych preferencjach. Nigdy ich... Nie! Zaraz, zaraz... Kiedyś spotkał.
To było latem, mniej więcej na rok przed pójściem do Hogwartu. Tego popołudnia ciotka Petunia zleciła mu wyrywanie drobnych trawek ze szpar wyłożonego betonowymi kostkami podjazdu dla samochodu. Harry nienawidził tej żmudnej, niekończącej się roboty i aby nie oszaleć wyobrażał sobie, że kolejna trawka to jeden włos Dudleya, a on kwiczy z bólu za każdym razem, gdy mu Harry ów włosek wyrywa. Chłopiec musiał jakoś odreagowywać, widząc wylizującego już piątą porcję lodów kuzyna, który w tym samym czasie siedział sobie beztrosko na ławce przed domem. I wtedy przyszli oni. Dwóch mężczyzn, w sumie przeciętnych, lecz ubranych w prążkowane, różowe spodnie. Mieli ze sobą plik jakiś formularzy, kartek. Ignorując obu chłopców podeszli do drzwi i zadzwonili. Otworzyła im ciotka i zerknęła podejrzliwie na ich odzienie. Jeden z mężczyzn, wysoki blondyn, uśmiechnął się promiennie i powiedział, że są przedstawicielami stowarzyszenia, jakiego to Harry dokładnie nie usłyszał, i zbierają podpisy pod petycją poparcia dotyczącą równouprawnienia dla mniejszości seksualnych. Chcą zorganizować w najbliższym czasie w wielu miastach parady miłości oraz międzynarodowy kongres gejów i lesbijek. Zajęty pieleniem trawki Harry może by nawet nie zwrócił specjalnej uwagi na rozmówców Petunii, gdyby ta nagle nie przybrała miny jakby miała dostać zawału serca i nie wrzasnęła pełnym desperacji głosem.
- Po moim trupie! Zboczeńcy! Zaraz wezwę policję!
Następnie, niczym tygrysica rzuciła się przed siebie, sprytnie ominęła owych „zboczeńców”, błyskawicznie podbiegła do Dudleya, chwyciła go za rękę, w oka mgnieniu wciągnęła do domu i zatrzasnęła drzwi przed nosem lekko skonsternowanych mężczyzn. Harry'ego oczywiście pozostawiła na zewnątrz, na pastwę tych w różowych spodniach. Ci jednak spokojnie, uśmiechając się ironicznie i zupełnie nie zwracając uwagi na Harry'ego, opuścili posesję Dursleyów i podeszli do kolejnych drzwi w ciągu domków przy ulicy Privet Drive.
Po chwili chłopiec, ukryty za żywopłotem, miał wątpliwą przyjemność usłyszeć znacznie bardziej krwiste inwektywy rzucane przez sąsiadkę, a następnie groźby poszczucia psem od sąsiada z domu pod numerem osiem. Ciotka Petunia zaistniałe zdarzenia obserwowała wychylona z okna kuchni, była tak zbulwersowana całym zajściem, że zapomniała nawet zasłonić się firanką. W sumie ci nieznajomi spodobali się Harry'emu, ponieważ chłopiec darzył sympatią nietypowo ubranych ludzi.
Tak, owo zdarzenie było jedynym doświadczeniem spotkania z osobami o orientacji homoseksualnej. Ale teraz musiał udzielić odpowiedzi Dumbledore'owi.
- Nie, nigdy nie interesowało mnie to specjalnie.
- Więc może nic straconego? Wiążę pewną nadzieję z wahaniem zasygnalizowanym w twojej odpowiedzi. Harry, posłuchaj. Proszę, abyś przez najbliższe dwa tygodnie, do czasu naszego kolejnego spotkania, zastanowił się i jeszcze raz przeanalizował obszary swojej seksualności. To ważne.
Po takich słowach dyrektora Harry poczuł się całkowicie skonfundowany. Dlaczego to było takie ważne?
- Profesorze, czy będę mógł o tym z kimś porozmawiać? Z Ronem i Hermioną.
- Ależ oczywiście chłopcze, tak. Są przecież twoimi przyjaciółmi, lecz poproś ich, aby nie ujawniali nikomu zdobytych informacji. Najpierw jednak poobserwuj uważnie relacje pomiędzy otaczającymi cię kolegami. A teraz... Dopij spokojnie swoją herbatkę...
Chłopiec siorbnął po raz kolejny słodkawego płynu i uzmysłowił sobie, że jego smak stał się jeszcze bardziej niepokojący.
Pięć minut później Harry wyszedł z gabinetu dyrektora całkowicie zaszokowany, zupełnie czego innego oczekiwał po tym spotkaniu, a gdy już odchodził wydawało mu się, że strzegąca wejścia do kwater Dumbledore'a chimera puściła do niego oczko i obrzydliwie obleśnie się uśmiechnęła. I Harry wolał sobie nie zadawać pytania, jakiej płci są chimery?
----
Rozdział II
Na tropie wiedzy, czyli jak rozpoznać geja?
Harry'ego Pottera czekało niezwykle trudne zadanie, musiał zmierzyć się z własną orientacją seksualną. Bo tego, że posiada jakąkolwiek orientację w tym obszarze, jeszcze do wczorajszego dnia zupełnie nie podejrzewał. Teraz jednak dowiedział się, że ma i to niewłaściwą, może niewybrakowaną, ale taką, która utrudni mu walkę z Voldemortem. Harry wyjaśnił rozpytującym go o wrażenia po pierwszej lekcji z Dumbledore'em przyjaciołom, że wszystko im dokładnie opowie tylko najpierw sam musi przeanalizować pewne podniesione na spotkaniu sprawy.
Zgodnie z sugestią dyrektora rozpoczął od ukierunkowanego obserwowania zachowań kolegów. Już pierwszego dnia odkrył, że nie ma bladego pojęcia, w jaki sposób ma określić preferencje seksualne chłopców. Przecież nie mógł ich o to otwarcie zapytać. Ci, którzy mieli dziewczyny zostali zakwalifikowani przez Harry'ego do grupy osobników heteroseksualnych, lecz pozostali? Ron chyba też był zainteresowany tylko dziewczynami i Dean, bo chodził, ku skrywanej irytacji Harry'ego, z Ginny. Ale inni? Neville? Seamus? Longbottom sprawiał wrażenie, jakby nie obchodziły go w ogóle dziewczęta, zresztą one również nie zwracały uwagi na lekko gamoniowatego Gryfona. Neville potrafił siedzieć godzinami i z umiłowaniem patrzeć na swoją obrzydliwą, cuchnącą roślinkę, ba nawet mówić do niej. Takie zachowanie nie pasowało Harry'emu do żadnej z analizowanych orientacji. Chłopiec doszedł do wniosku, że tak naprawdę nie wie, czym w codziennych zachowaniach, sposobie bycia mogą różnić się homoseksualni i heteroseksualni chłopcy. Jedyna wiedza, jaką posiadał pochodziła od zasłyszanych żartów oraz komentarzy Dudleya i jego bandy. Większość z używanych przez nich epitetów nie nadawała się do powtórzenia i Harry nie miał wątpliwości, że jego kuzynek uważa gejów za najgorszą kategorię ludzi, których wszelkimi sposobami należy tępić. W swoich poglądach był chyba nawet bardziej radykalny od wuja Vernona. Według nich geje byli osobami zniewieściałymi, nachalnymi, zboczonymi i zdegenerowanymi do szpiku kości. Stanowili, jak mawiał wuj, zagrożenie dla zdrowej tkanki narodu. O co chodziło z tą tkanką to Harry dokładnie nie wiedział, ale przez te wszystkie lata nauczył się dosyć skutecznie odrzucać wszelkie poglądy Dursleyów, którzy czarodziejów również uznawali za osobników zdziwaczałych i niebezpiecznych.
Lekko poirytowany swoją niewiedzą chłopiec siedział przy stole w Wielkiej Sali i gmerał łyżką w owsiance. Hermiona i Ron wymienili porozumiewawcze spojrzenia, domyślali się, że Harry musi rozstrzygać jakiś poważny problem, ale jako oddani przyjaciele czekali cierpliwie, aż sam zacznie mówić.
A tymczasem Potter, z pod przymrużonych powiek, obserwował chłopców, a im dłużej się im przyglądał, tym bardziej mu wszystko nie pasowało. Wedle Dursleyowej kategorii klasyfikacji, jedynym osobnikiem, jakiego Harry mógł uznać za geja, był Malfoy. Gryfon z obrzydzeniem obserwował, jak znienawidzony Ślizgon dystyngowanie odgryza kęsy bułki, sprawnie manipuluje przy konsumpcji posiłku nożem i widelcem, delikatnie wyciera chusteczką usta. Tak Draco Malfoy był jakiś taki inny, wyrafinowany w sposobie bycia. A jego wygląd? Platynowe, ulizane włosy, policzki prześwietlone niepojącym różem, biżuteria, jedwabne koszule... I nagle Harry'ego ogarnęła wściekłość. Jak to? Ten znienawidzony Malfoy miał być orientacji homoseksualnej i mieć kiedyś, według Dumbledore'a, większe predyspozycje do osiągania życiowych celów niż on - Harry? W zielonym spojrzeniu Gryfona zapłonęła niekontrolowana wściekłość i ten pełen nienawiści wzrok dostrzegł popijający sok dyniowy Draco. Ślizgon uśmiechnął się prowokacyjnie, z przyjemnością przypomniał sobie chwilę bliskiego kontaktu z Potterem, gdy mu kopniakiem łamał nos, a następnie w mało arystokratycznym geście pokazał zaskoczonemu Gryfonowi środkowy palec dłoni. W Harrym wszystko zawrzało, miał ochotę zetrzeć ten cyniczny uśmieszek z gęby podłego Ślizgona. Nie, Malfoy był po prostu podłą kreaturą, a nie gejem!
Szarpany rozmaitymi domysłami Harry doszedł do wniosku, że nie pozostaje mu nic innego, jak nieco rzetelniej uzupełnić swoją wiedzę na temat orientacji seksualnych i w tym celu, o zgrozo, udać się do biblioteki.
Na szczęście dla Harry'ego jesienny dzień był wyjątkowo słoneczny, toteż większość uczniów wolała spędzać wolne chwile na powietrzu i w bibliotece zastał niewiele osób, w tym sporo zasuszonych, zatopionych w opasłych księgach kujonów - Krukonów. Dzięki wielokrotnym interwencjom Hermiony chłopiec był dosyć dobrze obeznany z rozkładem regałów i działów tematycznych biblioteki. Udał się zatem w rejon półek opisanych literką „H” i rozpoczął ich systematyczną eksplorację. Po półgodzinnej szperaninie zwątpił. Przeszedł przez higienę, hipogryfy, hipochondrię, historie rozmaite, jeszcze obszerniejsze hodowle Merlin wie czego, homeopatię, aż po humor bawarski, ale homoseksualizmu nie znalazł. Poirytowany rozpoczął kolejne, bardziej szczegółowe wertowanie zakurzonych tomów. Pewną nadzieję wzbudził w nim homo erectus, ale szybko zorientował się, że nie o to zagadnienie mu chodzi. Znalazł homogenizację honoru i homerycki homo eruditus, homonimy horoskopów, ale nie to, czego uparcie szukał. Harry zaczął podejrzewać, że owe traktujące o homoseksualizmie dzieła zostały ukryte w dziale ksiąg zakazanych, jedno go tylko zastanawiało, dlaczego? Ale ponieważ pilnie potrzebował wiedzy z zadanego przez Dumbledore'a obszaru, odważył się i podszedł do siedzącej za stosem ksiąg, wetującej pożółkłe biblioteczne karty, pani Pince.
- Poszukuję informacji na temat homoseksualizmu - wyszeptał mocno skrępowany sytuacją Harry.
Bibliotekarka uniosła głowę, łypnęła na chłopca spoza grubych szkieł okularów.
- Na temat czego? - zaskrzeczała głosem ochrypłym zapewne od nawarstwionego latami w drogach oddechowych kurzu.
- Pozycjezdziedzinyhomoseksualizmu - na jednym wdechu wyrzucił Harry.
- Homoseksualizmu? - głośniej dopytała bibliotekarka.
Harry zarumienił się, w panicznym strachu rozejrzał się po czytelni i ku swemu przerażeniu ujrzał intensywnie machającą do niego dłonią i zachęcająco wskazującą miejsce tuż obok siebie Romildę Vane.
- Tego mi tylko brakowało - jęknął chłopiec.
W tym czasie pani Pince położyła na stole dwa opasłe tomiska.
- Radzę zacząć od słownika i encyklopedii - zasugerowała. - Usiądź chłopcze, a ja przyniosę ci resztę.
I choć bibliotekarka była uprzejma, to Harry odniósł wrażenie, że minę ma bardziej skrzywioną niż zawsze. A kiedy odchodziła, zanim zniknęła za regałem, wyraźnie usłyszał, jak z dezaprobatą mruczy pod sępim nosem.
- O! Jeszcze jeden, który ubzdurał sobie tęczowej barwy szczęście.
Po trzech godzinach wertowania ksiąg Harry zwątpił i to nie tylko w pojemność własnej precepcji umysłowej. Pojął, jak wielki jest obszar jego niewiedzy. Choć jego wrażliwość tudzież inteligencja była bardziej pojemna niż przysłowiowa głębia łyżeczki, dotychczas uświadamiał się w obszarze seksu raczej techniką obrazkową i nie miał zupełnie pojęcia, że temat relacji międzyludzkich i doznań w tym obszarze jest tak zagmatwany. Ku swemu przerażeniu odkrył, że człowiek może mieć płeć rozmaitą: biologiczną, genetyczną, psychiczną, fenotypową, społeczną, kulturową, metrykalną... A on dotychczas myślał, że ma się jedną - żeńską lub męską. Z tym homoseksualizmem też wszystko było niezbyt jasne, nikt nie potrafił jednoznacznie określić, co warunkuje takie, a nie inne preferencje. Co autor, to prezentował odmienną koncepcję. Wskazywano na uwarunkowania genetyczne, homoseksualne doświadczenia w okresie dojrzewania, wpływ hormonów matki na dziecko w okresie okołoporodowym, wpływ środowiska wychowawczego i rówieśniczego, relacje rodzinne. Niektórzy uznawali, że jest to jednostka chorobowa, inni - alternatywna normalność. Pod nawałem nowo przyswajanej wiedzy Harry poczuł, że całkowicie... zbaraniał.
I nadal nie potrafił odpowiedzieć sobie na nurtujące go pytanie. Dlaczego preferencje homoseksualne mogą mu pomóc pokonać Voldemorta?
---
Rozdział III
Weasleyowie i pozycje
W życiu każdego młodego mężczyzny przychodzi taka chwila, w której musi poważnie porozmawiać o najistotniejszych sprawach z przyjacielem, o ile rzecz jasna takiego posiada. Harry był szczęściarzem, bo miał Rona, a Ron miał Harry'ego, lecz w trochę mniejszym zakresie. Skoro wiedza książkowa nie oświeciła należycie Złotego Chłopca i nie dała gotowych odpowiedzi na zadawane pytania, pozostawali do dyspozycji zawsze oddani przyjaciele. Harry miał tylko nadzieję, że Ron jest trochę bardziej zorientowany od niego samego w sprawach będących meritum rozważań.
Wieczorem, kiedy byli sami w dormitorium, Harry zdecydował się wypytać kolegę. Przez chwilę, przyglądał się Ronowi, gdy ten z wielkim zaaferowaniem przeglądał się w lusterku. Najmłodszy z Weasleyów z trudnością akceptował fakt, że nie jest przystojny, jak Bill, umięśniony, jak Charlie i nie ma nawet zawadiackiego uśmiechu charakterystycznego dla parki bliźniaków. Był nijaki, rudy, ale nijaki. Cieszył go jedynie fakt, że nie musiał nosić kretyńskich okularów, jak Percy. Dużo pracy kosztowało Rona zaakceptowanie zbyt długiego nosa i piegowatej twarzy, ale jednego nie mógł zboleć - pryszczy. A te, nic sobie nie robiąc z frustracji właściciela, właśnie rozsiadły się na jego podbródku i czole. Ronald klnąc po cichu, maltretował swoją biedną fizys, a jego gęba z każdą chwilą wyglądała coraz bardziej jak po ostrym ataku groszopryszczki. Ale tak to bywa, gdy unosi się honorem i nie chce się skorzystać z życzliwej rady Hermiony, sugerującej, aby przecierać codziennie twarz oczyszczającym eliksirem z soku z czyrakobulw. Tak, więc Ron cierpiał psychofizyczne katusze, a Harry również, bo nie wiedział, w jaki sposób ma zagaić rozmowę. Wreszcie się zdecydował.
- Ron?
- Ymhyyy.
- Czy mogę cię o coś ważnego zapytać?
- Ważnego? - Weasley spojrzał na przyjaciela i zaprzestał masakrowania własnej twarzy. - Czy to ma coś wspólnego z twoimi...?
- O tak, wiele, ale moje pytanie może cię zdziwić, a zależy mi na szczerości odpowiedzi.
- No to wal, stary - odpowiedział Ron, z miną świadczącą o tym, że nic go nie może już w życiu zaskoczyć.
- Eee... Czy ty jesteś heteroseksualny?
Ronaldowi Weasleyowi opadła pokryta częściowo wyciśniętymi pryszczami szczęka, ale szybko zmitygował się, uznając, że gotów jest zdobyć się na najwyższą szczerość w stosunku do przyjaciela.
- Ja? No... Niestety tak.
- Niestety?
- Bo wolałbym nie być.
Harry Potter poczuł, że proces baranienia rozpoczęty w bibliotece, a może nawet wcześniej - w gabinecie dyrektora, postępuje nadal.
Ron, widząc skonsternowaną minę kolegi, dopowiedział.
- Jak się jest z rodziny Weasleyów, to wiadomo, że na któregoś z chłopców musi trafić.
- Trafić? Mówisz jakbyś...
- Och... Wcale się tym nie przejmuję, mam ciuchy z lumpeksu, książki po starszych braciach, to mogę też mieć niemodną orientację seksualną. W końcu ktoś z rodziny musi się poświęcić, ożenić się i mieć gromadkę dzieci. Jednak czasami wolałbym nie być heteroseksualny.
Harry'ego oszołomiło wyznanie przyjaciela.
- Ale przecież twoi bracia... Bill się zaręczył z Fleur.
- I dlatego ją lubię. Bo to oznacza, że może pobiorą się i urodzą się im jakieś dzieci, a wtedy ja nie będę musiał mieć sześciorga bachorów, może wystarczy dwójka dzieciaków dla przedłużenia linii rodu. Prawdę mówiąc, nie liczyłem na to, bo Bill jest biseksualny.
- Bii... - zająknął się Harry, ale Ron kontynuował wypowiedź.
- On zawsze był taki wspaniały, przystojny, że leciały na niego i dziewczyny, i chłopcy. W Egipcie mieszkał razem z partnerem, dopiero Fleur mu zawróciła w głowie, ale to zrozumiałe, przecież to półwila, uwiodłaby nawet geja.
Harry analizował zasłyszane informacje. Faktycznie, Bill był cool i to bardzo cool. Te jego długie włosy, ekscentryczny kolczyk w uchu, elegancja, inteligencja i jakaś taka naturalna swoboda bycia, ale inni?
- A Charlie?
- On woli smoki.
- Smoki? - jęknął Harry, przypomniawszy sobie bliskie i jakże emocjonujące spotkanie z pewnym Rogogonem Węgierskim. - Jak można...?
Ron w przeczącym geście gwałtownie zamachał dłońmi.
- Nie, nie w tym sensie! Smoki to jego ogromna, życiowa pasja. Nie pozostawia miejsca na jakiekolwiek inne związki.
Harry odetchnął z ulgą, podwójną ulgą, bo przypomniał sobie, że przecież Percy miał kiedyś dziewczynę. Choć może nie powinien o niego pytać. Ron jednak uprzedził jego wahania.
- Dziwne, że nie zapytasz o Percy'ego. Tak, ten ćwok jest też heteroseksualny. I dobrze mu tak. Jeszcze jak był w szkole, krył się z tym. Dopiero Ginny go wyczaiła. Wstrętny ambicjonalista, obawiał się, że związki emocjonalne staną mu na drodze do kariery i zerwał z Penelopą. Teraz siedzi w ministerstwie i jest sam, jak palec w dupie.
Harry podrapał się po rozczochranej głowie.
- A... Eee... Bliźniacy?
- George i Fred? Nie mów, że nie zauważyłeś? Oni przecież wszystko robią razem.
Rozmowa z Ronem trwała jeszcze długo, do czasu aż do dormitorium powrócił Neville i zaczął, jak zwykle, coś namiętnie szeptać do swojej roślinki. Przy nim to wszyscy razem wzięci Weasleyeowie zdawali się być całkiem przeciętni. Harry nabywał przekonania, że w ocenie wielu osób posiadanie homoseksualnych preferencji oznacza mniej więcej to samo, co bycie szczęśliwszym i lepszym. Ale dlaczego?
W czasie posiłków Harry nie zaprzestał dyskretnego lustrowania zachowań kolegów. Po rozmowie z Ronem był przekonany, że w jego otoczeniu musi znajdować się paru kochających inaczej chłopców. Zauważył też, że skoro widok trzymających się za rączki i obściskujących się po kątach mieszanych par był powszechny, to dlaczego nie mógł wypatrzeć migdalących się chłopców? Nie usłyszał też nigdzie gejowskich zaczepek i komplementów z wyraźnym podtekstem seksualnym. Harry zaczął się nawet celowo wieczorami przechadzać po odludnych zakątkach zamku i ścieżkach pomiędzy różanymi krzewami. Niczego nie wypatrzył, prócz sklejonych ze sobą w namiętnych uściskach heteroseksualnych parek. Co gorsza on sam został namierzony przez idiotycznie zakochane czwartoklasistki i zanim zdążył się zorientować, już ciągnął za nim ogonek durnowato chichoczących panienek. Na podstawie poczynionych obserwacji Harry doszedł do wniosku, że homoseksualiści są bardziej powściągliwi w publicznym manifestowaniu swoich uczuć.
A może porozumiewają się za pomocą nieznacznych gestów? Harry był szukającym, prędzej czy później musiał coś wypatrzyć. Skrywając pod cieniem długich rzęs intensywne, szperające spojrzenia, przyglądał się chłopcom. Po pewnym czasie zorientował się, że przy jego stole Colin Creevey zachowuje się nieco inaczej od pozostałych chłopaków. Wyglądał na troszkę roztargnionego, ale wścibskiego, wszędobylskiego i oczywiście nigdzie nie ruszał się bez swego ulubionego aparatu. Harry dostrzegł, że młodszy od niego o rok kolega często mu się przygląda i to intensywnie, jakby go oceniał, obmierzał. Zaintrygowany zachowaniem Gryfona zdecydował się go po kolejnym posiłku zagadnąć.
- Hej, jak tam twoja pasja fotografowania, Colin?
Creevey aż pokraśniał z zadowolenia, że sam Potter raczył się zwróć do niego z takim pytaniem.
- Och, robię mnóstwo zdjęć. Są coraz ciekawsze.
-Tak? - Udał zdziwione zainteresowanie Potter. - Nie widziałem twoich najnowszych prac, może byśmy je sobie kiedyś razem obejrzeli?
- Naprawdę? Jesteś nimi zainteresowany. Świetnie! Bo widzisz ja mam do ciebie prośbę, a nawet propozycję, ale wcześniej krępowałem się ją przedstawić - trajkotał coraz bardziej ośmielony Colin. - Chciałbym ci zrobić sesję fotograficzną. Jest bardzo duże zapotrzebowanie na twoje zdjęcia, zwłaszcza teraz, po wydarzeniach w ministerstwie.
Harry lekko zmarszczył czoło.
- To nie potrwa długo. Już sobie obmyśliłem najlepsze ujęcia. Najciekawsze zdjęcia mogą wyjść, gdybyś zechciał mi pozować bez koszulki, półnago.
- Półnago? - jęknął Harry.
- Boso, w samych tylko wytartych jeansach, z rozpiętym guzikiem. Na jakimś lekko przymglonym, ekscytującym tle. O w takiej pozie.
To mówiąc, Colin uniósł do góry rękę i wypchnął w lekko prowokacyjnym geście biodra.
Harry z wrażenia, a może i szoku, zaniemówił.
- I takiej. - Creevey kilkakrotnie zmienił pozycję. - Mówię ci, będą super. Widziałem bardzo podobne ujęcie na plakacie do pewnej mugolskiej sztuki teatralnej. Ten młody aktor obejmował konia i był nawet do ciebie trochę podobny. Gdy dziewczyny zobaczą takie zdjęcia, oszaleją, a ja będę miał u nich dodatkowe fory. Ubzdurały sobie, że masz na klatce piersiowej jakiś ekscentryczny tatuaż...
Harry doszedł do wniosku, że chyba się pomylił w ocenie Colina. Chłopak nie był gejem, ale fotografem, obserwował go jak potencjalny obiekt zdjęć. Już mu miał coś na odczepnego powiedzieć, gdy nagle, ni stąd ni zowąd, pojawił się Malfoy.
Obrzydliwy Ślizgon uśmiechnął się szyderczo i syknął do Colina.
- Co, blondasku? Baleciki ćwiczysz?
---
Rozdział IV
Piękna literatura
Ponieważ termin kolejnego spotkania z Dumbledore'em zbliżał się nieuchronnie, a Harry nie potrafił sobie odpowiedzieć na najistotniejsze pytania, zdecydował się, desperacko, zaraz po treningu quidditcha porozmawiać z Hermioną. Było to dla Harry'ego wysoce krępujące, gdyż trudno rozmawiało się o TYCH sprawach, jeszcze trudniej dyskutowało się o TYCH sprawach z dziewczynami, a Hermiona była dziewczyną. Na szczęście również przyjaciółką i on,Harry, kochał ją jak siostrę. Chociaż, gdyby się dobrze zastanowić, to czy bracia z siostrami-przyjaciółkami rozmawiają o TYCH sprawach, zwłaszcza w aspekcie problematycznych dla Harry'ego zagadnień?
Hermiona siedziała w pokoju wspólnym przy stoliku w wykuszu okna wieży, jak zwykle obłożona księgami, tym razem z numerologii. Zaaferowany Harry przycupnął naprzeciwko niej, opierając o stół dłonie przybrudzone smarem od miotły i rozmazaną gliną. Panna Granger spojrzała na przyjaciela i leciutko zmarszczyła nos. Już chciała coś uszczypliwego powiedzieć, ale chłopiec ubiegł ją.
- Hermiono, muszę z tobą porozmawiać. To ważne.
Dziewczyna lekko przymrużyła oczy i odsunęła podręczniki.
- Czy to ma coś wspólnego ze spotkaniami z Dumbledore'em i twoją rozmową z Ronem? - zapytała kąśliwie.
- Eee... Tak. Wiele. Ale co ci powiedział o naszej rozmowie Ron?
- O to chodzi, że nic nie chciał powiedzieć, sobek jeden. Tylko się zarumienił, podobnie jak ty teraz. Macie przede mną jakieś tajemnice?
- O nie, Hermiono! Ale to taka delikatna sprawa. Widzisz, profesor Dumbledore kazał mi - i tu głos Harry'ego zniżył się do szeptu - jeszcze raz przeanalizować obszary własnej seksualności i zastanowić się nad moją orientacją.
Gryfonka z niedowierzaniem zatrzepotała rzęsami, a następnie roześmiała się.
- Żartujesz. Prawda?
Jednak mina Harry'ego wskazywała, że jest wprost przeciwnie. Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny. Rozejrzała się po otoczeniu, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje.
- Rozmawiasz z dyrektorem o swoich preferencjach seksualnych? A co to ma wspólnego z walką...
- Właśnie o to chodzi, że podobno ma. Dumbledore powiedział, że łatwiej pokonam Voldemorta, jak będę miał orientację homoseksualną.
- Ale ty przecież jesteś hetero. Tak przynajmniej sądzę po tym, jak w ubiegłym roku interesowałeś się Cho.
- Wiesz, może niekoniecznie. Ale nie potrafię sobie odpowiedzieć na bardzo istotne pytanie, czym się różnią osoby homoseksualne od pozostałych? Jak je rozpoznać?
- Nie różnią się niczym. Zupełnie niczym, prócz tego, co można zauważyć, że pociągają je emocjonalnie i fizycznie osoby tej samej płci. I to jest jedyna różnica.
- To dlaczego Dumbledore twierdzi, że łatwiej byłoby mi, gdybym był gejem?
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Sądzę, że to są zwyczajne stereotypy, wypaczone opinie, niczym niepotwierdzone, ale istnieje pogląd, że homoseksualiści bywają bardziej utalentowani, odkrywczy i twórczy.
- Są bardziej uzdolnieni?
- Raczej nie, lecz wiele sławnych osób miało właśnie taką orientację. Podobno Urlyk Utytłany był gejem.
- Eee... Utytłany?
- No. Uczyliśmy się przecież o nim na historii magii w trzeciej klasie.
- Hermiono, ja przecież na historii zawsze spałem, ale co było z tym Urlykiem?
Najbystrzejsza Gryfonka była osobistą encyklopedią i tłumaczem Pottera. Objaśniała mu wszystko, o co zapytał i nie zapytał.
- Urlyk Utytłany był przywódcą Powstania Gniewnych Magów w latach dwudziestych XV wieku. Plotki jednak głosiły, że stanął na czele powstania nie z pobudek patriotycznych, ale osobistych, bo mu Zygfryd Złośliwy odbił chłopaka. Zresztą w świecie mugolskim też było wielu sławnych gejów.
- Tak? - zdziwił się niepomiernie Harry.
Chłopiec wysilił swój ostatnio mocno eksploatowany mózg, aby sobie przypomnieć nazwisko jakieś sławnego geja. Zaraz, zaraz... O! Był taki jeden. Słyszał o nim w wiadomościach wieczornych. Znany piosenkarz. Na imię miał Fred, nie Freddy, a nazwisko coś jakby z dziedziny astronomii. Podobno był śmiertelnie chory, ale na co, to przez okno Harry dokładnie nie usłyszał, bo wuj Vernon z satysfakcją wrzasnął.
- I dobrze mu tak! Wybić wirusem degeneratów.
Hermiona, widząc wyraz koncentracji na twarzy przyjaciela, kontynuowała.
- Na pewno musiałeś słyszeć. Już w antycznej Grecji, Aleksender Wielki był gejem i Platon. Z pewnością czytałeś jego „Państwo”?
Ale Harry nie czytał i nie kojarzył.
- A słynni twórcy, artyści epoki renesansu Michał Anioł i Leonardo da Vinci?
Nagle Harry doznał iluminacji.
- O tym drugim słyszałem!
I faktycznie nie tylko słyszał, ale widywał kopię jego obrazu, wiszącą w salonie Dursleyów. Ciotka Petunia zawsze, gdy ją odkurzała, mówiła z naciskiem i miną znawcy sztuki, że to bezcenne arcydzieło. Obraz przedstawiał niezbyt ładną kobietę z wysokim czołem i pokrętnym uśmieszkiem. Przy niej to nawet Petunia, choć trochę koścista, nie była specjalnie brzydka. Teraz Harry rozumiał, czemu malarz tak nieatrakcyjnie odmalował modelkę. Skoro był gejem, to nie lubił, nie podziwiał kobiet. A swoją drogą, Harry'ego zastanowiło, co by zrobił z tym arcydziełem z salonu wuj Vernon, gdyby dowiedział się, że jego twórcą był jeden z tych „degeneratów”.
Hermiona kontynuowała wypowiedź, padały dla chłopca zupełnie nieznane nazwiska, opisy dokonań, życiorysy. Ale skoro przyjaciółka twierdziła, że byli sławni, to byli sławni: Marlowe, Szekspir, Caravaggio, Watteau, Beethoven, Whitman, Czajkowski, Musorgski, Proust, Woolf, Warhol... Harry nie miał pojęcia, iż mogło być ich tak wielu, a natłok informacji sprawiał, że jego lekko zbaraniały umysł nie potrafił przyjmować już kolejnych rewelacji.
- Hermiono - jęknął chłopiec. - Ale jak to wszystko ma się do mojej seksualności? W jaki sposób mam określić, czy zmodyfikować własne preferencje?
- Harry, jeśli czytałeś Freuda, to powinieneś wiedzieć, że...
- Hermiono, nie czytałem nic Freuda.
- A może znasz „ Magiczne obszary osobowości” Brygidy Blog.
- Nie znam.
- No to, chociaż raport Kinseya?
- Nie czytałem żadnych raportów, prócz tych woźnego Filcha.
Hemiona zastanowiła się, bo jak tu rozmawiać o seksie z kimś, kto niczego w tej dziedzinie nie przeczytał?
- Ale „Co każdy chłopiec wiedzieć powinien” znasz?
- Eee... Też nie.
- Harry, wszyscy w podstawówce to czytali, gdzie ty się wychowywałeś?
- Ja? U Dursleyów.
Problem klasyfikacji orientacji seksualnej kolegi był skomplikowany, bo jak zrobić autoanalizę własnych preferencji, gdy się nie ma odpowiedniego zaplecza merytorycznego. Nagle Hermionę olśniło.
- Harry, podejdziemy do zagadnienia inaczej. Główny dylemat rozstrzyganej kwestii tkwi nie w obszarze wiedzy, lecz emocji. Powinieneś przeczytać coś, co prezentuje opis doznań osób homoseksualnych, ich wzajemnych relacji, a nie opracowania naukowe. Chodzi mi tu bardziej o literaturę piękną.
Chłopiec spojrzał podejrzliwie na przyjaciółkę. Nie bardzo wiedział, o jakiej pięknej literaturze mówi Hermiona.
- Chyba nie powiesz mi, że takie książki są dostępne w hogwarckiej bibliotece?
Dziewczyna lekko się zarumieniła.
- Oczywiście, że nie. Pani Pince prędzej by dostała zawału, niż poleciła komuś taką pozycję. Chodzi mi o opowiadania kursujące w drugim obiegu - o „Brulioniki”. Ja znam ich wiele i jestem wprost oczarowana, pięknie są w nich opisane związki homoseksualne. Czytając je, będziesz mógł określić, zweryfikować własne doznania.
- Mówisz „Brulioniki”? - zastanowił się głośno Harry.
Słowa te wypowiedział dokładnie w chwili, gdy do ich stolika podeszły Ginny i Demezla. Harry świadom, że usłyszały jego ostatnie słowa, niespokojnie poruszył się na krześle.
- O, rozmawiacie o „ Brulionikach”? - zaszczebiotała Ginny. - Ja też je czytam, są takie cudowne.
Dziewczyny przysiadły się do stolika, a Harry ostrzegawczo spojrzał na Hermionę. Nie chciał, aby ta zdradziła cokolwiek z jego tajemnic. Rozumieli się bez słów.
- Właśnie zachęcałam Harry'ego, aby przeczytał parę najpopularniejszych opowiadań.
Demelza uśmiechnęła się rozmarzona.
- Musisz koniecznie je poznać, to naprawdę piękna literatura. Wczoraj dostałam od Lisy „Herbatynkę”, czytałam całą noc. Dzisiaj jestem taka zmęczona, że mało z miotły nie spadłam na treningu.
Harry patrzył zdezorientowany na dziewczyny, a zwłaszcza na Ginny. One też czytały? Opowiadania o związkach homoseksualnych? Ale przecież nie były... Hermiona też nie.
- Myślicie, że są wartościowe i dobrze oddają obraz... Tych no... uczuć.
- Oczywiście, slashe są najpiękniejsze i odwołują się do pokładów najgłębiej skrywanej emocjonalności - stwierdziły jednogłośnie.
Potter nie mógł wzroku oderwać od Ginny. Jakie miała błyszczące włosy, chyba świeżo umyte? I pachniała, jak zwykle kwiatami. Siedzieć tuż obok niej było przyjemnością. Dziewczyna dyskretnie wygładziła podwinięty róg spódniczki i Harry'emu na ten widok zrobiło się jakoś dziwnie gorąco. Odruchowo obciągnął swój rozwleczony, treningowy sweter i spojrzał na utytłane błotem dłonie. W jego świadomości na chwilę zabłysła iskierka myśli, że chyba zapomniał coś zrobić po treningu, ale natychmiast zgasła, wszak miał ważniejsze dylematy i rzeczy na głowie.
A dziewczyny się rozgadały. Jak z rękawa rzucały tytuły pięknych opowiadań, wydając przy tym rozmaite jęki zachwytu.
- Albo ta historia - kontynuowała wypowiedź Ginny. - „Rzecz ma miejsce po wojnie, dziewięć lat, o ile mnie pamięć nie myli. Denis pracuje u św. Munga i jest Psyche-Driver, to nowo powstała, kontrowersyjna profesja, która, z użyciem legilimencji, zmusza pacjenta z problemami psychicznymi do wyzdrowienia. Pod opiekę Denisa trafia Peter, jeszcze przed rokiem szczęśliwy auror zaręczony z Geli. Peter został znaleziony przez swojego najlepszego przyjaciela Rufusa z podciętymi żyłami. Peter miał przez ostatni rok problemy - notorycznie kłamał. Denis chce wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.” A później to już Sam Wiesz Co się dzieje...
- I jeszcze ta - wtrąciła się Demelza.- Opowiada o tym, że... „Idealne małżeństwo Gildy i Huberta okazało się nie do końca sielanką. Gilda chce rozwodu bez orzeczenia winy. Jest jednak jedna sprawa, a mianowicie to, że jest w ciąży i nie jest to dziecko Huberta. Zdradzała go, ale nie czuje się winna, uważa, że jej mąż ją zawiódł i nie mógł jej nawet zapewnić zdrowego dziecka. Hubert nie wie, co robić, prosi o pomoc swoją przyjaciółkę. Ta radzi mu wynająć najlepszego prawnika zajmującego się rozwodami, którym okazuje się oczywiście ten wspaniały Dustin. Cudowny opis Huberta wychodzącego ze skorupy, którą otoczył się po przeżytej traumie...”
- Ale najpiękniejsze jest „ Migotliwe światełko” - westchnęła Hermiona.
- O tak. Tak - zapiszczały w geście jednoznacznej akceptacji dziewczyny.
- Harry, nigdzie nie ma piękniej opisanych relacji pomiędzy dwoma najpierw nieakceptującymi się chłopcami - potwierdziła Ginny. - Ich dochodzenie... Do wzajemnej miłości.
- Znam je na pamięć - dodała Hermiona.
Harry'ego niespecjalnie zdziwiło wyznanie przyjaciółki, gdyż ona większość przeczytanych książek znała niemal na pamięć.
- To opowiadanie jest tłumaczeniem, stąd takie oryginalne imiona bohaterów, a najwspanialsza jest scena pocałunku.
Wzrok dziewczyny zasnuła lekko romantyczna mgiełka, wyraźnie i entuzjastycznie cytowała zapowiedzianą scenę.
- „Ciemnozłote promienie zachodzącego słońca igrały na rozwianych wiatrem włosach Darka. Henryk był szczęśliwy i rozbawiony; także się śmiał, nadal niepewnie stojąc na nogach. Gdy wyskoczył na wilgotną trawę, zachwiał się mocniej, pochylił i złapał towarzysza za szatę, by nie upaść. W momencie, kiedy obaj przestali się śmiać, pocałował Darka w usta.
Henryk przymknął oczy, a pod jego powiekami, na ciemnym tle majaczyło echo blasku jasnych włosów. Na sekundę wszystkie jego myśli odpłynęły, a wargi Dariusza były takie miękkie.”
Harry zbaraniał. Zresztą nie po raz pierwszy. To, co opowiadały mu dziewczyny, było takie... Nie potrafił tego określić. Nasuwało mu skojarzenie pasujące do obrazu wiszącego na ścianie w jadalni pani Figg, a przedstawiającego błękitne, okolone trzcinami jeziorko, a na nim dwa splecione szyjami śnieżnobiałe łabędzie. Ale czy łabędzie bywają homoseksualne? I to się podobało Hermionie? Dziewczynie, która przed chwilą gadała mu o jakiś Freudach i Platonach. Czy oni przypadkiem też pisali o „ciemnozłotych promieniach zachodzącego słońca igrających na rozwianych wiatrem włosach”?
Z rozmyślań wyrwał Harry'ego głos Ginny.
- Już wiem, co zrobimy. Demelzo, pożycz Harry'emu na wieczór „ Herbatynkę”.
- No, dobrze - lekko niechętnie zgodziła się dziewczyna. - Myślałam, że dzisiejszej nocy przeczytam jeszcze raz najbardziej fascynujące fragmenty. Ale jutro rano, Harry, musisz mi ją oddać. Padma z Ravenclawu obiecała pożyczyć ten „Brulionik” Millicencie, a ta mnie zatłucze, jak go nie dostanie, już od miesiąca czeka w kolejce.
- Spodoba ci się ten utwór - dorzuciła Hermiona. - Pięknie napisany, jego akcja dzieje się w szkole z internatem i jednym z głównych bohaterów jest chłopiec, który w dzieciństwie stracił rodziców.
Tak zachęcony Harry zdecydował, że przeczyta pierwsze w swym życiu slashowe opowiadanie.
---
Rozdział V
Figlarne motylki
Kończąc trening quidditcha, Harry nie przypuszczał, że jeszcze tego samego wieczora wyląduje z „Brulionikami” w łóżku i spędzi parę godzin na konsumpcji pięknej literatury. Gdy dotarł do dormitorium, po rozmowie z dziewczętami, szybko obwieścił Ronowi, że jest bardzo zmęczony i chyba się położy. W pokoju był jeszcze tylko Neville, który zraszał swoją ukochaną roślinkę i przy tym nucił jej cichutko jakąś romantyczną melodię. Harry nauczył się już nie komentować, a tym bardziej nie dziwić zachowaniom roślinolubnego Gryfona, akceptując pogląd, że każdy może mieć własne pasje i preferencje upodobań. Chłopiec wcisnął niepostrzeżenie „Brulionik” pod poduszkę, pospiesznie zrzucił z siebie ubranie, wskoczył na łoże i szczelnie zaciągnął zasłonki. Do czytania slashowego dzieła potrzebował odrobiny prywatności. Zapalił światło na końcówce różdżki. Ponieważ w dormitorium o tej porze roku, w pogodny dzień, było bardzo ciepło, Harry pozostał w samych gatkach i skarpetkach. Wyciągnął spod poduszki książeczkę i przeczytał tytuł zapisany wytłuszczonym drukiem Tom szesnasty - „Herbatynka”.
Już miał zagłębić się w lekturze, gdy nagle dostrzegł, że coś mu wystaje i sterczy. Coś, co absolutnie nie powinno wystawać i sterczeć... Duży palec, ze skarpetki. Miała dziurę, wielką, całopaluchową dziurę. Harry odłożył „Brulionik” na bok, lekko pochylił się, uniósł stopę, przyjrzał się uważnie i powąchał. Skarpeta nie dość, że była brudna, to jeszcze cuchnęła. Druga również. Chłopiec przypomniał sobie, że w kufrze chyba już nie ma czystych skarpet, zatem zaczął poszukiwanie pod materacem łóżka całej i mniej śmierdzącej pary. Niestety, jakiś nadgorliwy skrzat zabrał wszystkie tam upchane elementy garderoby do prania. Harry doszedł do wniosku, że nie pozostaje mu nic innego, jak użyć zaklęć czyszczących i reperujących. Nie chciało mu się ściągać skarpetek, więc wycelował różdżką w tę dziurawą i wyszeptał.
- Chłoczyść.
Skarpeta błyskawicznie wybielała, ale paluch sterczał nadal.
- Reparo.
Z pewnością Hermionie to zaklęcie wyszłoby znacznie lepiej, ale i tak Harry był zadowolony ze swoich umiejętności. Wielka, paluchowa dziura była zaszyta - na okrętkę. Chłopiec nonszalancko machnął różdżką w kierunku drugiej skarpetki i... zawył z bólu.
Usłyszał lekko spanikowane pytanie Weasleya.
- Harry, coś ci się stało? Zły sen?
- Nie, nie. - Potter błyskawicznie wystawił głowę za zasłonkę. - Po prostu dziobnąłem się różdżką w oko. Dobranoc, Ron.
Harry pochylił się nad potraktowaną zaklęciem nogą. Ze zdziwieniem stwierdził, że pomimo szczypiącego bólu nie ma nigdzie krwi, skarpeta była śnieżnobiała. Przyjrzał się uważniej i oniemiał. Jednym ruchem różdżki usunął sobie całe owłosienie! Jego prawa noga była gładka jak pupka niemowlaka. Harry jęknął, a w jego mózgu niespodziewanie zakiełkowała myśl. Czy geje się depilują? Może nieświadomie rozpoczął się proces przemiany jego orientacji seksualnej?
Chłopiec uznał, że przez kilka tygodni musi unikać paradowania z gołymi nogami, przecież nie odważyłby się na ból depilacji drugiej kończyny, a zaklęcia na porost włosów nie znał. Zabrał się za przerwane studiowanie „Herbatynki”. W zasadzie to nie była nawet książka, ale skrypt i to w amatorskim złożeniu. Ostatnio Harry miał nawyk uważnego oglądania wszelkich napisów na okładkach, gdyż poszukiwał poszlak dotyczących tożsamości fascynującego Half-Blood Prince'a. Bo skoro on podpisał się na jednej książce, mógł i na innych. Książeczka jednak, choć mocno sfatygowana, nie była stara. Harry ujrzał na wewnętrznej stronie okładziny namalowane małe serduszko i wyraźny, wycyzelowany kształtnymi literami, ozdobny napis: To jest borskie.
- Borskie? - Zadumał się chłopiec. Przeleciał w tę i z powrotem swój ubogi zasób słownictwa, ale takiego określenia nie odnalazł. - Ciekawe, co to może oznaczać?
„Brulionik” czytało się szybko. Tekst był napisany łatwym do przyswajania, płynnym językiem. Faktycznie akcja opowiadania miała miejsce w szkole z internatem. Rozpoczynała się tym, że taki jeden nauczyciel poszedł na herbatkę do dyrektora i kiedy ją pił, to uzmysłowił sobie, że jest ona wysoce niepokojąca. Chłopiec uznał opowiadanie za „bardzo życiowe”, gdyż on sam był, stosunkowo niedawno, właśnie na takiej herbatce. Później opisano rozmyślania Tego Nauczyciela i Harry z przerażeniem stwierdził, że Ten Profesor zabujał się w małoletnim uczniu. Przecież to było niedopuszczalne! W uczniu?! Ten Nauczyciel zaczął śledzić i obserwować chłopaka, aż on zmiarkował się, że coś jest nie tak i sam baczniej zwracał uwagę na Tego Profesora. Harry czytał dalej i nie mógł wyjść ze zdziwienia, bo Tego Chłopca też zaczął kręcić bliski kontakt z Tym Nauczycielem. Potter był chłopięciem o nieskalanym umyśle i nie mógł sobie wyobrazić, jak można się podniecać na widok starszego o dwadzieścia lat profesora. Postanowił w myślach zaaranżować taką sytuację i postawić się w roli Tego Chłopca. Ale który z nauczycieli, mężczyzn, zatrudnionych w Hogwarcie mógłby pasować na obiekt jego westchnień? Profesor Flitwick był malutki i stary, Binns duchem, Hagrid półolbrzymem, dyrektor nie wchodził w rachubę, gdyż był wiekowy i wielce szacowny... I nagle Harry'emu nasunęła się przerażająca myśl, wypłynęła sama, mrocznym obliczem Severusa Snape'a. On był od niego też o dwadzieścia lat starszy! Harry zatrząsł się z obrzydzenia. Czytał dalej, ale już nie potrafił na bohaterów opowiadania spojrzeć inaczej, ciągle nasuwał mu się wizerunek cynicznie uśmiechającego się i spoglądającego pożądliwie Snape'a. Chłopiec z wypiekami na twarzy przekładał kolejne kartki, aż dotarł do sceny balkonowej i namiętnego pocałunku. Harry dotknął palcami własnych ust. Nie, nie. To niemożliwe. On nigdy, nigdy nie mógłby pocałować tego odstręczającego, tłustowłosego... A fuj!
Dalej opowieść przebiegała spokojnie. Opisywane były przemyślenia bohaterów i ich rozterki moralne. Harry czytał, jego oczy powoli zaczynała sklejać senność, wydawało mu się, że zdrzemnął się w trakcie czytania ze dwa razy, ale przecież miał tylko jedną noc na zgłębienie natury emocji zawartych w homoseksualnych związkach. W dormitorium było cicho, chyba wszyscy chłopcy zasnęli. Akcja opowiadania ożywiła się, wystąpiło trochę ekscytujących przygód. Aż wreszcie Harry dotarł do TYCH momentów, na które nieświadomie wyczekiwał od pierwszych stron „Herbatynki”. Zaczęło się niewinnie, pocałunkiem i guziczkami. A później było coraz bardziej... No, bardziej.
Harry poczuł, że mu w brzuchu zaczął latać mały motylek. Po chwili dołączył do niego drugi. Tak sobie latały gdzieś w okolicach żołądka. Chłopiec czytał dalej. Motylki krążyły jak opętane i Harry zadał sobie pytanie: Co one tam wyprawiają? Może…?
Poczuł, że już dłużej nie wytrzyma. Musi... Zerwał się z łóżka i pobiegł do łazienki.
Chwilę później stał pochylony nad umywalką. Wycierał usta dłonią. Czuł się jakiś lepki. Brudny. Harry wyobrażał sobie, że wciąż dotykają go w różnych miejscach, niczym macki kałamarnicy, długie palce tego mężczyzny. Chłopiec przeszedł parę kroków i odkręcił kurek prysznica. Chłodna, spływająca strumieniem woda przyniosła mu oczyszczenie. Fizyczne.
Jeszcze wilgotny, kładąc się do łóżka, uzmysłowił sobie, że chyba zawiedzie nadzieje pokładane w nim przez Dumbledore'a. Nie był gejem. Nie potrafił. Zasnął zrozpaczony.
Czytanie „Herbatynki” przyniosło jednak Potterowi pewną, choć nieuświadomioną, korzyść. Wykąpał się.
Rankiem oddał Demelzie tomik „Brulioników”.
- I jak? Podobało ci się?
- Yhyyy - potwierdził Harry i spojrzał na dziewczynę nieco błędnym wzrokiem.
Gryfonka pojęła opatrznie jego zmaltretowanie i rozkojarzenie.
- Och... Zawaliłeś całą noc. Nie przejmuj się, ja też, ale kolejne dziewczyny już czekają w kolejce. Pięknie są opisane w „Herbatynce” emocje i sceny miłosne. Jak je czytałam, to miałam z wrażenia takie, no wiesz... motylki w brzuchu.
- Ja też - jęknął Harry, choć był przekonany, że jego motylki były innego gatunku.
O ósmej wieczorem Potter powlókł się na umówione spotkanie z dyrektorem. Ze zmartwioną miną stanął przed dobrze mu znaną kamienną chimerą i wypowiedział hasło.
- Lubię kwachy.
- Ja też, kochaneczku. Ja też. - Chimera głośno mlasnęła jęzorem. - Mam zakipiszowanych parę buteleczek. Urządzimy sobie małą imprezkę? Tylko we dwoje.
Harry zamarł w bezruchu.
Chimera puściła do niego oczko.
- Może jutro późnym wieczorkiem, jak Albus zaśnie?
- Uczniom nie wolno chodzić po korytarzach w nocy.
- Szkoda, kochaneczku, wielka szkoda. - To mówiąc, odsunęła się i otworzyła przejście.
Harry ostrożnie wszedł na schody.
Chyba mam jakieś halucynacje - pomyślał, wspinając się na pierwszy stopień.
Z tyłu dobiegło go wyraźne mruknięcie.
- Mrrau, jaki zgrabny tyłeczek? - Wężowy ogon chimery plasnął Harry'ego w pośladek.
Zaszokowany chłopiec pomknął niczym błyskawica po schodach. Gwałtownie zastukał do drzwi i wpadł do gabinetu dyrektora. Dumbledore siedział przy biurku. Uśmiechnął się na widok ulubionego ucznia.
- Przyszedłeś punktualnie, Harry.
- Eee... Ja, tak - wydukał chłopiec.
- Odnoszę jednak wrażenie, że jesteś jakiś zaniepokojony, podekscytowany?
- Eee... Nie - zaprzeczył.
- Wybacz, ale zawsze byłeś bardzo słaby z oklumencji i wpadłeś do mojego gabinetu, jakby cię ktoś gonił.
Harry czuł się mocno skrępowany sytuacją, ale w końcu odważył się poskarżyć.
- To przez kamienną chimerę strzegącą wejścia. Robiła mi dziwne propozycje i mnie... napastowała.
Dumbledore oburzył się.
- Stara zbereźnica! Ciągle zaczepia przychodzących do mnie mężczyzn i chłopców. Nudzi się jej. Nie masz powodów do niepokoju. Obiecuję, to się więcej nie powtórzy. Ostatnio molestowała profesora Snape'a, do czasu, aż zagroził, że ją potraktuje Eliksirem Trwałej Skamieliny. Była bardzo rozczarowana jego postawą, obraziła się i przez tydzień udawała głuchą, chociaż podawał prawidłowe hasło.
Harry nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. A więc znalazła się jakaś napalona amatorka nawet na Severusa Snape'a?
Dumbledore z lekko kpiącym uśmieszkiem, igrającym w błękitnym spojrzeniu, kontynuował wypowiedź.
- Nie przejmuj się, Harry. Zaraz wyślę do niej z upomnieniem feniksa.
Ptak dyrektora siedział na swojej żerdce i spał, osłoniwszy skrzydłem głowę, choć jeszcze przed chwilą Potterowi wydawało się, że przysłuchiwał się ich rozmowie.
- Fawkes, czy mógłbyś polecieć do chimery i jej przekazać...
Feniks nawet nie drgnął.
- Fawkes, mówię do ciebie.
Ptak udawał pogrążonego w głębokim, absolutnie niewybudzalnym śnie.
- Nie lubi jej, od wielu lat - westchnął dyrektor. - A dokładniej mówiąc, od czasu jak mu zaproponowała zabawę w krzyżówki... genetyczne. Ale nie na rozmowę o upodobaniach seksualnych chimer tu przyszedłeś. Usiądź chłopcze.
Harry przycupnął na krześle.
- Czy tak jak prosiłem, rozważałeś na temat zagadnień dotyczących własnej orientacji?
Harry potwierdzająco skinął głową.
- Oczywiście, panie profesorze, ale ja nadal tego jakoś nie czuję. Nie wiem...
W gabinecie zapadło milczenie. Dumbledore zastanawiał się, aż w końcu powiedział.
- Czy mówią ci coś słowa Regmes Jamulus?
Czy słyszał o jakimś regmesie jamulusie? Nie. Nigdy. Gdyby takie pytanie zadała mu pani Pomfrey, pomyślałaby, że chodzi o jakaś zaraźliwą jednostkę chorobową. Gdyby zaś to pytanie padło z ust nauczycielki zielarstwa, skojarzyłby z egzotyczną, toksyczną rośliną. Hagrid nazwałby tak bliźniacze sklątki tylnowybuchowe. McGonagall, nie, profesor transmutacji pewnie by w ogóle o coś takiego nie zapytała, a Snape... No, do Snape'a pasowałoby to pytanie i zapewne chodziłoby mu o jakiś z łacińska brzmiący, wyjątkowo oślizgły preparat zatopiony w słoju formaliny. Ale w jakim kontekście mógł pytać Dumbledore, tego Harry nie wiedział.
- Może chodzi o jakieś imię, nazwisko, osobę?
Dyrektor uśmiechnął się.
- Dobrze kojarzysz, chłopcze, dobrze. Chyba nadszedł czas, aby opowiedzieć ci tę historię.
---
Jeżeli ktoś sądzi, że po tym rozdziale pojmie w pełni dwoistą istotę Regmesa Jamulusa, to się myli.
Rozdział VI
Mity i latexy
Mrok zapadł już za oknem owalnego gabinetu dyrektora, w złoconych kandelabrach paliły się, ociekając woskiem, świece, w ich blasku migotały srebrzyste instrumenty nieznanego Harry'emu zastosowania, a postacie na portretach chwilowo przysnęły. Albus Dumbledore zaczął swoją opowieść.
- Harry, czy czasami, kiedy patrzysz na nocne, rozgwieżdżone niebo, odczuwasz przypływ jakichś emocji, pragnień?
Chłopiec potwierdził żywiołowo. Lubił przyglądać się gwiazdom. Często, spędzając wakacje u wujostwa, kiedy nie mógł zasnąć, spoglądał na niebo usiane ledwie widocznymi, rozmytymi w pomarańczowej poświacie lamp sodowych, gwiazdami.
- Tak, panie profesorze, i kiedy na nie patrzę, odczuwam taką jakby samotność, tęsknotę.
Albus Dumbledore uśmiechnął się aprobująco.
- Harry, historia, którą za chwilę poznasz, jest bardzo starym mitem i nie wiadomo nawet, czy wydarzyła się naprawdę. Było to w czasach, gdy światem rządzili jeszcze helleńscy bogowie, a ogniste rydwany Heliosa przemierzały niebo. Na jednej z wysp żył sobie młody książę - Regmes, starszy syn króla Filemona i jego następca. Regmes był młodzieńcem urodziwym, o długich kasztanowych włosach i smukłej, wysportowanej sylwetce. Nie miał sobie równych nie tylko w walce na miecze, ale i w naukach, sztuce oratorskiej i muzyce. Wszyscy podziwiali młodego księcia. Już jako dziecko został zaręczony z piękną i cnotliwą Ksantypą, jedyną córką króla sąsiedniej wyspy. Ich mariaż, po uzyskaniu przez oboje pełnoletniości, przypieczętowałby wieczny pokój i przyjaźń pomiędzy państwami.
Mogłoby się wydawać, że Regmes ma cudowne życie, a jednak nie czuł się szczęśliwy. Im był starszy, tym bardziej uświadamiał sobie, że brakuje mu czegoś istotnego, lecz nie potrafił tego dokładnie określić. Oczywiście napawał go dumą fakt, że kiedyś, jak jego ojciec, zostanie królem, ale czasami wolałby wieść żywot swojego młodszego brata, który mógł zostać zwykłym pastuszkiem i całymi dniami na łąkach pasać kozy. Coraz częściej Regmes wychodził z pałacu, udawał się w góry i rozmyślał o nękających go problemach. Któregoś dnia, na takiej wyprawie, zastała go burza. Młodzieniec ukrył się w jaskini, a gdy deszcz przestał padać, wyszedł z niej i w blasku promieni słonecznych ujrzał tęczę. Wzbijała się ona łukiem nieopodal miejsca, w którym się skrył przed ulewą. Regmes znał starą legendę mówiącą, że na końcu tęczy znajduje się najwspanialszy skarb, jaki człowiek sobie może wymarzyć. Młody książę był odważny i zapragnął udać się tęczowym mostem w poszukiwaniu tego, co najcenniejsze. Gdy dotarł do filara łuku tęczy dotykającego ziemi, drogę zagrodziły mu trzy piękne boginie.
- Młodzieńcze - rzekły - wstępując na tęczowy most, musisz wiedzieć, czego w życiu szukasz?
- Czy bogactwa? - powiedziała czarnowłosa bogini.
- Czy wiedzy i mądrości? - dodała rudowłosa.
- A może miłości? - rzekła mu na koniec blondynka.
Regmes zastanowił się. Będąc synem króla, był już bogaty, posiadał również wszechstronne wykształcenie, więc może w życiu brakowało mu poznania istoty prawdziwej miłości? Nie zastanawiając się dłużej, młody książę z tym postanowieniem wszedł na wielobarwny most.
Każdy chyba człowiek pragnie choć raz w życiu przejść po moście z tęczy. Dla Regmesa była to cudowna podróż, a kiedy dotarł ponownie na ziemię, ze zdziwieniem stwierdził, że znalazł się na obrzeżu małej wioski, na odległym od pałacu krańcu wyspy. Zaintrygowany podszedł do pierwszego z brzegu domostwa. Było to gospodarstwo ubogiego garncarza. Książę wszedł do niewysokiej izby i ujrzał siedzącego przy garncarskim kole równie młodego jak i on mężczyznę. Garncarz, pochłonięty swym zajęciem, nie zauważył wejścia szacownego gościa. Regmes patrzył zafascynowany, jak zręczne palce chłopca sprawnie wydobywają z kawałka gliny smukłe kształty amfory. Wpadające przez okno promienie słońca oświetlały złociste włosy artysty i dłonie, którymi niemal pieszczotliwie gładził swoje dzieło. I nagle Regmes uświadomił sobie, że niczego bardziej nie pragnie, tylko tego, aby te dłonie dotknęły pieszczotą miłości również jego ciała. Poruszył się i wtedy młody garncarz uniósł głowę, i książę ujrzał najpiękniejsze na świecie, zmysłowe usta i błękitno-szare niby toń morza oczy.
Albus Dumbledore przerwał opowieść, przez chwilę milczał wpatrzony w drgający blask świecy i Harry'emu wydawało się, że myśli dyrektora poszybowały gdzieś bardzo, bardzo daleko. Chłopiec niespokojnie poruszył się na krześle.
Dyrektor odchrząknął, spojrzał ponownie na Harry'ego i kontynuował opowieść.
- Młodym garncarzem był Jamulus. Patrzył on oczarowany na swojego gościa. Nigdy w swym krótkim życiu nie widział nikogo tak pięknego, tak eleganckiego. Stojący w progu domu młodzieniec był ucieleśnieniem jego marzeń.
Regmes i Jamulus zakochali się w sobie od pierwszego spojrzenia. Nic nie było dla nich ważne, prócz wzajemnej miłości. Spędzali ze sobą każdą chwilę, każdy dzień, każdą noc. Regmes udał się do swojego ojca i obwieścił mu, że znalazł w swoim życiu prawdziwą miłość i nie może poślubić pięknej księżniczki Ksantypy z sąsiedniej wyspy. Stary król odwołał się do poczucia obowiązku syna i korzyści dla państwa, jakie wynikną z tego mariażu, ale Regmes o niczym nie chciał słyszeć. Aby być ze swoim cudownym kochankiem, wolał zrzec się tytułu następcy tronu, przekazując go swemu młodszemu bratu. Ten przecież mógł porzucić pasanie kóz, ożenić się z Ksantypą i rządzić wyspą.
Rad-nierad, król Filemon wysłał posłańców z wieściami do sąsiedniego królestwa. Młoda księżniczka, gdy dowiedziała się, że jej narzeczony porzucił ją dla mężczyzny, i to zwykłego, wiejskiego garncarza, upokorzona wpadła w szał desperacji i rzuciła się z najwyższej skały w głębinę morza. Zawrzał gniewem jej ojciec, zerwał przymierze z państwem króla Filemona, a na jego wyspę wysłał podstępnych siepaczy, z nakazem zabicia wiarołomnego księcia Regmesa.
Tymczasem niczego niepodejrzewający kochankowie spędzali czas w gaju oliwnym, rozkoszując się, jak zwykle, swoją obecnością. Regmes napawał się widokiem ciemnozłotych promieni zachodzącego słońca, igrających na rozwianych wiatrem włosach Jamulusa.
Harry ze zdziwienia otworzył usta, on także niedawno słyszał o „ciemnozłotych promieniach zachodzącego słońca, igrających na rozwianych wiatrem włosach”. Czy to był stały, nieodłączny motyw wszelkich romansowych historii? Chłopiec jednak natychmiast porzucił swe rozważania i skoncentrował się na opowieści dyrektora.
- W cieniu starej oliwki wypatrzyli ich podstępni zabójcy. Oczywiście Regmes był mistrzem walki każdą bronią i poradziłby sobie z niecnymi napastnikami, ale bywają chwile w życiu mężczyzny, gdy odkłada broń, gdyż włada innym orężem. Splecionych w miłosnym uścisku kochanków przeszył miecz wbity w plecy Regmesa. Konali razem, wpatrzeni w gasnący płomień życia oczu ukochanego. Ich przemieszana krew wsiąknęła w ziemię gaju oliwnego.
Nad złączonymi we śnie wiecznym kochankami ulitowały się trzy boginie, te same, które kiedyś pozwoliły wejść na tęczowy most młodemu księciu. Wyniosły splecionych miłosnym uściskiem młodzieńców na sklepienie niebieskie.
Odtąd, gdy w czerwcową noc spogląda się w pogodne niebo, widać wyraźnie konstelację gwiezdną - Regmesa Jamulusa.
Dumbledore zakończył opowieść. Harry siedział ciągle z otwartymi ustami. W końcu zaczerpnął powietrza i powiedział.
- Panie dyrektorze, ale ja uczyłem się astronomii, wiele razy obserwowałem na lekcjach nocne niebo, jego mapy i profesor Sinistra nigdy nam nie mówiła o konstelacji gwiezdnej Regmesa Jamulusa.
Dyrektor pokiwał głową.
- Celne spostrzeżenie, chłopcze. Nie każdy ją widzi, nie każdy, tylko wybrani, a ja mam nadzieję, że nadejdzie taki dzień, kiedy i ty spojrzysz w rozgwieżdżone niebo i ujrzysz tam splecionych w miłosnym uścisku Regmesa i Jamulusa.
Harry zupełnie nie wiedział, co ma powiedzieć.
Dumbledore ciężko westchnął.
- To jednak nie będzie proste i dlatego, Harry, chciałbym wiedzieć, czy masz w sobie odwagę, czy jesteś gotowy, aby wejść na tęczowy most.
Zaskoczony słowami starego dyrektora, nie wiedząc, co czyni, Potter kiwnął głową, bo przecież zrobiłby wszystko, aby pokonać Voldemorta.
- Jestem.
- To będzie długa, wieloetapowa droga, bo widzisz, jedni rodzą się już z preferencją homoseksualną, a inni muszą ją nabyć. W twoim przypadku przy silnie zagnieżdżonym pierwiastku heteroseksualnym konieczna będzie swoistego rodzaju terapia reparatywna. Należy zacząć zajęcia niezwłocznie. Potrzebny będzie dla ciebie nauczyciel-terapeuta. Myślę, że najbardziej do tego celu odpowiednim kandydatem...
- To pan nie będzie mnie uczył? - przerwał dyrektorowi Harry.
Smutek zagościł w spojrzeniu błękitnych oczu Dumbledore'a.
- Wierz mi, chłopcze, chciałbym, bardzo, ale nie mogę.
- Dlaczego pan nie może? - jęknął chłopiec.
- Cóż, rozliczne obowiązki i starość, starość, Harry. Sądzę jednak, że profesor Snape będzie idealnym terapeutą.
- Snape?! - Zaszokowany Harry zerwał się z miejsca. - Wszyscy tylko nie on! Będzie jeszcze gorzej niż z lekcjami oklumencji!
- Harry, profesor Snape nie nadużyje swojej przewagi, nie złamie ustalonych zasad, będzie dobrym mentorem. Nikomu innemu nie powierzyłbym tego zadania. Ufam Severusowi Snape'owi.
- Ale ja mu nie ufam!
- Cóż, nie mamy innego wyboru, chłopcze. Przewodnik po drodze tęczowego mostu sam też musi być homoseksualistą, a wśród kadry szkoły nie ma innych mężczyzn o takich preferencjach.
W wyobraźni chłopca ożyły zaczytane i zwizualizowane w trakcie lektury „Brulioników” sceny. Młody Gryfon na samo wspomnienie zatrząsł się ze wstrętu i opadł na krzesło.
- Snape jest gejem? - wydusił jękliwie pytanie.
- Profesor Snape, Harry, profesor.
- Chyba nieaktywnym? - Z pewną nadzieją w głosie dopytał chłopiec.
- Wręcz przeciwnie. Severus Snape, co roku, zaraz po rozpoczęciu wakacji, udaje się na urlop i wyjeżdża na Love Parade do Berlina. Pokazywał mi nawet z tegorocznej zdjęcia, wspaniała impreza. A Severus naprawdę bardzo dobrze prezentuje się w czarnych, skórzanych spodniach i latexach.
I Harry Potter nie miał już więcej pytań. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy, że droga do pokonania Voldemorta będzie wymagała tylu poświęceń.
Wracając do wieży Gryfonów, rozmyślał nad swoją sytuacją, a im bardziej ją analizował, tym częściej w jego wyobraźni pojawiała się sylwetka Severusa Snape'a w... No właśnie, w czym?
Na szczęście, gdy dotarł do pokoju wspólnego, zastał jeszcze pakującą po skończonej nauce książki Hermionę. Harry, uprzedzając jej pytania, od razu powiedział.
- Jutro ci wszystko opowiem, teraz tylko wytłumacz mi, jak wyglądają te no... latexy.
- Jakie latexy? - Dziewczyna usiłowała sprecyzować zadane pytanie.
- Nie wiem, chyba czarne, męskie.
Ku zaskoczeniu Harry'ego, Hermiona nagle zachłysnęła się powietrzem, a potem parsknęła śmiechem, porwała ze stołu podręczniki i, zanosząc się chichotem, popędziła do swojego dormitorium. Harry został sam w pokoju, mocno zdezorientowany.
Co ją tak rozbawiło?
Zrezygnowany chłopiec powlókł się do swego dormitorium i usiadł na łóżku. W chwilę później podszedł do niego Ron. Widząc zmaltretowanie kolegi, aby nie obudzić współlokatorów, przysiadł obok przyjaciela i cicho zapytał.
- I co? Było aż tak źle?
Harry potwierdził w milczeniu.
- Jest jeszcze gorzej niż myślałem. Dumbledore powiedział, że potrzebna mi jest terapia reparatywna, w celu przerobienia moich preferencji na homoseksualne. Będę miał dodatkowe zajęcia. Ze Snape'em.
Weasleya na chwilę zamurowało, a następnie wyszeptał.
- Snape będzie cię przerabiał na gejostwo?
- Ymhyyy - jęknął potępieńczo Potter.
- Wiesz, Harry, przy takim terapeucie, to ja chyba wolałbym jednak pozostać heteroseksualny.
--
Rozdział VII
Guziczek i gryfońska brutalność
W poniedziałkowy wieczór Harry Potter szedł na prywatną lekcję z profesorem Snape'em. W zasadzie to nie szedł, a wlókł się i chwilami nawet cofał. W brzuchu burczało mu z głodu, gdyż prawie nie jadł, z powodu silnego stresu, od dwóch dni, czyli od chwili, gdy Albus Dumbledore radośnie obwieścił, że profesor Snape, pomimo rozlicznych obowiązków, zgodził się otoczyć szczególną opieką młodego Gryfona i sukcesywnie go wprowadzać na most z tęczy. Harry był pełen najgorszych przeczuć. To się nie mogło udać. Nie mogło. W wyobraźni chłopca wychudzony profesor jawił się jako wąż na biblijnym drzewie poznania kuszący niewinnego młodziana mocno nadgniłym jabłkiem. Harry, choć był zawsze brawurowo odważny, tym razem bał się. Czego? Nieznanego. Bo co będzie, jeśli profesor zechce... No właśnie, co może zechcieć od niego Severus Snape? Do czego się posunie?
„Nie chcem, ale muszem” - powtarzał sobie powielekroć w myślach, niczym mantrę, Harry i dalej brnął przez przeciwności losu.
Pogrążony w niewesołych rozmyślaniach dotarł w pobliże korytarza prowadzącego do lochów - siedziby Snape'a i Ślizgonów. Z opuszczoną głową, głuchy i ślepy na otoczenie, pokonał ostatnie stopnie schodów oraz zakręt.
Uderzenie było niespodziewane i silne. Niemal zwaliło go z nóg. W ostatniej chwili, ratując się przed upadkiem, chwycił dłonią jedwabisty materiał czyjejś rozpiętej szaty. Osoba, która przez przypadek, ale za to z rozpędem wpadła na Harry'ego, również zdawała się stracić równowagę i mocno objęła go w pasie. Zatoczyli się i oparli o ścianę. Potter już miał wydukać naturalne w takiej sytuacji - przepraszam - gdy nagle ujrzał, całkiem z bliska, twarz swego największego antagonisty.
- Ty? - wydusił z siebie Harry.
- Ty! - warknął Malfoy.
Czerwony płomień pragnienia odwetu zadrgał w spojrzeniu Pottera, jeszcze dobrze pamiętał niedawny ból: złamanego kopnięciem nosa i ten jeszcze gorszy - upokorzenia. Niczym tsunami, fala przypływu agresji zalała całe ciało Gryfona, a resztki rozsądku ukryły się w najgłębiej położonych zwojach peryferyjnych obszarów jego ostatnio i tak mocno nadwyrężanego mózgowia.
Widząc owo zabójcze spojrzenie, młody Malfoy natychmiast zwolnił uścisk ramion i cofnął się przerażony, ale Harry nie puścił jego szaty. Wpił się palcami w ramię Dracona. Malfoy szarpnął się, pociągając za sobą Pottera. Uczynił gwałtowny krok do tyłu i to był jego błąd, gdyż niemal w tej samej chwili potknął się i stracił równowagę. Jęknął boleśnie, upadając na plecy na kamienną posadzkę korytarza, a na nim wylądował gotujący się do zadania ciosu Harry. Och, jak bardzo pragnął obić gębę cynicznemu Ślizgonowi.
Draconowi, w ostatniej chwili, udało się jednak uchwycić nabierającą rozpędu pięść Pottera, odbił się od podłoża stopami i nagle sytuacja zmieniła się, to on leżał na rozwścieczonym Gryfonie. Draco nie gustował w mugolskiej bijatyce, znacznie bardziej, jak przystało na czarodzieja czystej krwi, preferował używanie w takich sytuacjach różdżki, dlatego wolną ręką sięgnął na brzuch, za pasek spodni. Ruch ten natychmiast wyczuł próbujący się oswobodzić Potter, jego dłoń zacisnęła się na palcach i znajdującej się poniżej różdżce Malfoya. Walcząc, przetoczyli się po podłodze korytarza, żaden z nich nie zwolnił jednak uścisku. Zmagali się, jęcząc i sapiąc. Draco próbował wyciągnąć różdżkę, a Harry mu ją jak najgłębiej wepchnąć... Do nogawki, aby mieć czas sięgnąć po własny oręż. Starcie stawało się coraz bardziej zaciekłe i dramatyczne. Znowu przetoczyli się po korytarzu. Tym razem Potter był górą.
- Ty... - charczał prosto w ucho Malfoyowi, nie mogąc wyksztusić dalszych słów i złapać oddechu.
- Ty... - syczał nienawistnie przygnieciony ciałem Harry'ego do posadzki Draco.
Próbował zepchnąć z siebie napastnika, uwolnił biodro i nogę. Szarpnął mocno różdżką. Harry zacisnął mocniej dłoń, urywając Malfoyowi guzik przy pasku spodni. Walczyli zaciekle.
Okrągły, inkrustowany perłową masą guziczek potoczył się po kamiennych płytach korytarza i nagle zakończył swój bieg przygnieciony do podłoża czarnym, elegancko wypolerowanym, męskim butem w rozmiarze czterdzieści i cztery.
Harry, nie mogąc wykorzystać przewagi, uwolnić dłoni, zapragnął wbić zęby w gładką i smukłą szyję Malfoya. Ukąsić go. Zadać mu ból. Zranić. Otworzył usta i...
- Panie Potter, proszę natychmiast zejść z pana Malfoya.
Obaj chłopcy zamarli w bezruchu, znali, aż za dobrze, ten głos. Nad nimi stał, z wyjątkowo wredną miną, Severus Snape. Harry niechętnie puścił Dracona, wiedział, że wygrywał to starcie. Wciąż dysząc ze zmęczenia i emocji, znalazł się twarzą w twarz ze swoim znienawidzonym nauczycielem.
- Minus pięćdziesiąt punktów za wszczynanie awantur wieczorową porą na korytarzu i rozmyślne niszczenie odzieży kolegi. - To mówiąc, Snape wskazał długim palcem bladej dłoni na niewinnie leżący u jego stóp guziczek.
Draco, który, jak na zawołanie, przybrał minę wielce pokrzywdzonego, podtrzymywał jedną ręką opadające mu spodnie.
- Panie Malfoy, proszę udać się do dormitorium i uporządkować swoje odzienie. Natomiast ty, Potter, ze mną do gabinetu.
Podążając za Snape'em, Harry widział tryumfujący uśmieszek prefekta Ślizgonów.
Potter wlókł się zrezygnowany za profesorem. Już pierwszy krok w kierunku tęczowego mostu był totalną porażką, nie czekały tam na niego zmysłowe boginie, ale obrzydliwy, rozsierdzony Snape. Gdy zamknęły się za chłopcem drzwi gabinetu, Harry spodziewał się dalszych oskarżeń o wszczynanie bójek padających z ust nauczyciela. Ten jednak złośliwie uśmiechnął się i powiedział.
- No, no. Nie za szybko, Potter? Ledwie zacząłeś myśleć o zmianie orientacji seksualnej, a już napastujesz, i to w miejscu publicznym, chłopców. Obrywasz im guziki u spodni. A gdzie romantyzm, wysublimowanie, gra wstępna - gryfoński brutalu?
Harry zatrząsł się z oburzenia. Snape drwił z niego, mógł to robić i pewnie będzie robił przez wszystkie spotkania, bezkarnie. Chłopiec jęknął zrezygnowany.
Że też mi musiał trafić się taki terapeuta?
Podobnie jak przy lekcjach oklumencji, siedli po przeciwległych stronach biurka. Harry nieco uspokoił się, bo Snape nie wyciągnął różdżki.
- No cóż, Potter, wiesz, dlaczego się tu znalazłeś. Dyrektor poprosił mnie, żebym był mentorem w drodze do poznania najbardziej ukrytych aspektów twojej seksualności i wprowadził cię na tęczowy most. Niechętnie przyjąłem ten obowiązek. Mam jednak nadzieję, że okażesz się w tym obszarze bardziej pojętny niż w oklumencji.
Żołądek Harry'ego zacisnął się w bolesny supeł.
- Jasne - jęknął.
- To może i nie będą zwykłe lekcje, Potter - powiedział Snape, mrużąc oczy - ale nadal jestem twoim nauczycielem i dlatego za każdym razem, gdy się do mnie zwracasz, używaj formy „ proszę pana” albo „panie profesorze”.
- Tak... Proszę pana - potwierdził Harry i natychmiast zaczął się zastanawiać, jak nienaturalnie, a nawet komicznie w tej sytuacji będzie brzmiało owo „profesorowanie”.
Snape kontynuował swój wywód.
- Musisz sobie uzmysłowić, Potter, że człowiek nie jest monolitem, stale ewoluuje i jego uczucia, preferencje nawet w najistotniejszych obszarach stale się modyfikują...
- To znaczy, że mogę jeszcze zostać gejem? - Przerwał nieładnie wypowiedź nauczycielowi Harry.
- Brak ci subtelności, Potter - powiedział Snape z błyskiem w oczach. - Nie potrafisz dostrzec subtelnych różnic. To jedna z twoich wad, które sprawiają, że osiągasz tak żałosne rezultaty w wielu dziedzinach nauki i życia. Seksualność człowieka to kontinuum, wielobiegunowe. Twoim zadaniem będzie podążanie w kierunku doskonałości. Chociaż, wbrew temu co twierdzi dyrektor, ja uważam, że zostaniesz, co najwyżej, marnym biseksualistą, podobnie jak twój ojciec.
Harry nagle pobladł.
- Mój tato był biii... - Chłopiec, aż się zatchnął gwałtownie złapanym powietrzem. - Mój ojciec?!
Severus Snape uśmiechnął się cynicznie.
- Cóż to, nikt nie raczył w tym obszarze uświadomić wielkiego Pottera? Naopowiadano ci fałszywych bajek o jego przeszłości. Czyżbyś nie znał historii o Regmesie i Jamulusie?
- Dyrektor przedstawił mi mit o powstaniu konstelacji gwiezdnej Regmesa Jamulusa, ale co to ma wspólnego...
Snape zaśmiał się ironicznie.
- Ależ ma, ma. New Regmes Jamulus, super star dwudziestego wieku. Tylko zadufany w sobie James Potter, szkolny gwiazdor, mógł coś tak absurdalnego wykombinować. Ale ja nie zamierzam ci opowiadać o jego poronionych pomysłach. Jeśli jesteś ciekawy, to zapytaj o ową, jakże fascynującą historię, swego przyjaciela, wilkołaka. Skupmy się na naszym zadaniu i twoich preferencjach.
Zmartwiały na skutek usłyszanych rewelacji Harry kiwnął z rezygnacją głową.
- Musimy ustalić pewne zasady. Otóż, wymagam, abyś podporządkowywał się całkowicie moim decyzjom, poleceniom i za wyjątkiem Albusa Dumbledore'a nie będziesz z nikim rozmawiał o tym, co robimy na naszych spotkaniach.
Po tych słowach profesora Harry lekko pozieleniał. Co miał zamiar z nim robić Snape, że nikt o tym nie mógł wiedzieć? Potter oczytał się już, dzięki usłużności Hermiony, o terapii reparatywnej u mugoli, jej znikomej skuteczności, technikach ongiś w niej stosowanych i bardzo mu się nie spodobał rozdział opowiadający o elektrowstrząsach. W porę jednak przypomniał sobie, że w Hogwarcie nie ma elektryczności. Jednak Snape był przecież mrocznym czarodziejem i mógł wymyśleć coś jeszcze bardziej paskudnego.
Widząc zielonkawą barwę twarzy swego ucznia, profesor uśmiechnął się z satysfakcją.
- Ze swojej strony obiecuję ci, że w moich działaniach dotknę pewnych granic, ale nigdy ich nie przekroczę. Czy rozumiesz, co mam na myśli, Potter?
Chłopiec starał się zrozumieć, ale nie rozumiał, o jakich granicach i jakim dotykaniu mówił Snape? Całkowicie zbaraniały już umysł Harry'ego odmawiał jakiejkolwiek współpracy. Ponownie jednak twierdząco kiwnął głową.
- Chcę również, abyś miał świadomość, iż, pomimo że jestem zdeklarowanym homoseksualistą, nie interesuje mnie twój chudy tyłek ani walory seksualne innych uczniów Hogwartu.
- Nie interesuje... - powtórzył jak echo Harry.
- Tak, Potter. Może to dla ciebie dziwne, gdyż wszyscy się Tobą wielce zachwycają. Ale mnie nie interesujesz i nie będziesz interesował. Nie zakocham się w tobie ani z, ani bez wzajemności. Nie będę wodził namiętnym wzrokiem po korytarzach w poszukiwaniu twego cudownego oblicza i ślinił się na samą myśl o tych... zielonych oczętach. Nasze relacje będą miały charakter profesjonalny. Zrozumiałeś?
Harry, po raz pierwszy tego dnia, odetchnął z ulgą.
- Tak... Panie profesorze.
- Przejdźmy, zatem, do konkretnych oddziaływań, Potter. Oczekuję jutro ciebie, w porze kolacji, przed Wielką Salą. Zabierz ze sobą pelerynę niewidkę.
- Eee... Pelerynę? - wydukał zaskoczony Harry. - A co będziemy robić, proszę pana?
- Wszystkie informacje dostaniesz w swoim czasie. Na dzisiaj to wszystko, możesz odejść.
Harry zerwał się ze swego miejsca i już dotarł do drzwi, gdy nagle się odwrócił.
- Profesorze, czy mógłbym jeszcze o coś zapytać?
- Dobrze - warknął Snape. - Jedno pytanie.
Wzrok nauczyciela mimowolnie podążył w kierunku słoja z martwymi karaluchami.
- Jakiej orientacji jest Vol...
Snape syknął z dezaprobatą. Harry natychmiast się poprawił.
- Profesorze, jaką on ma orientację seksualną?
Czarna, niczym jaskółka w locie, brew nauczyciela uniosła się nieznacznie do góry. Severus Snape wstał z miejsca, spojrzał wyniośle na Harry'ego i splótł na klatce piersiowej przedramiona.
- Czarny Pan jest absolutnie i całkowicie aseksualny.
Głęboka zmarszczka przecięła bliznowate czoło młodego Gryfona. Voldemort był aseksualny, a on miał zostać gejem? Jak mówił mu Dumbledore, mógł pokonać Czarnego Pana tylko miłością i Harry znowu niczego nie rozumiał.
---
Rozdział VIII
Severus Snape i kobiety
Po spotkaniu ze Snape'em mocno wzburzony Harry wpadł do swojego dormitorium i natychmiast zaczął czegoś szukać w torbie. Ron, widząc nerwowe podekscytowanie przyjaciela, zapytał.
- Harry, czy on ci nic nie zrobił?
- Nie, nie - wymruczał chłopak, wyciągając pióro i pergamin.
- Nie molestował cię?
- Nie, nawet nie próbował i oświadczył, że nie będzie tego robił.
- Dziwny jakiś? - zastanowił się Ron. - Nauczyciel - gej, a nie będzie molestował?
- Ymmhy, ale powiedział coś, no wiesz, o moim ojcu i teraz muszę to sprawdzić, napisać do Lupina. - To mówiąc, Harry rozłożył pergamin.
Ronald Weasley, tym razem, uszanował prywatność kolegi, chociaż był mistrzem w popełnianiu rozmaitych gaf i niedyskrecji. Zostawił Harry'ego samego w dormitorium i udał się na poszukiwanie Hermiony, pomimo, a może dlatego, że dziewczyna ostatnio mocno go drażniła, a w zasadzie to podrażniała, swoją obecnością.
Harry zamoczył pióro w atramencie i zaczął się zastanawiać, co ma napisać? Nie jest bowiem rzeczą łatwą sprecyzować własne, lekko zakręcone myśli, nadać im kształt słów i zapisać w miarę czytelnie na pergaminie, a co najistotniejsze, uczynić to tak, aby ktoś jeszcze oprócz piszącego zrozumiał, o co w owych wynurzeniach autorowi chodzi.
Po półgodzinnych katuszach umysłu, pióra i dłoni Potter miał gotowy list, zaadresowany do Remusa Lupina. Lecz zanim przywiązał przesyłkę do nóżki sowy, przez chwilę ogarnęła go dziwna myśl, czy aby na pewno chce poznać prawdę o intymnych szczegółach życia swego ojca. Już raz go ujrzał w takiej sytuacji, przypadkiem, w myślodsiewni, gdy ten próbował ściągnąć majtki znienawidzonemu koledze.
Następnego dnia, w porze kolacji, zdenerwowany, ściskając pod szatą ukochaną pelerynę, Harry Potter czekał na Severusa Snape'a przed wejściem do Wielkiej Sali. Mijali go wszyscy schodzący na posiłek, oprócz profesora. Ten, ze sporym opóźnieniem, wreszcie nadszedł. Spojrzał z niesmakiem na wypełnioną gwarem uczniowskim aulę i orzekł, że mogą zaczynać. Ale co zaczynać, tego Harry'emu nie powiedział, tylko skinął dłonią, aby podążył za nim. Szybko posuwali się wąskim korytarzykiem, do którego weszli poprzez ukryte za portretem Malcolma Krzywonogiego drzwiczki. Po chwili znaleźli się w komnacie bez okien na tyłach Wielkiej Sali.
- Wyjmij pelerynę, Potter, nakryj się nią i rób dokładnie to, co ci powiem.
Harry odwrócił się tyłem do profesora, zgodnie z poleceniem wyciągnął zza pazuchy pelerynę, zarzucił ją na siebie i aż podskoczył. Severus Snape nagle znalazł się razem z nim pod jej cienką materią. Nie dość, że był tak blisko, tuż za jego plecami, to jeszcze objął go w pasie ramieniem. Chłopiec wiele razy siedział ściśnięty pod peleryną nawet we trójkę, z Ronem i Hermioną, ale ze Snape'em? Snape'em - gejem?
Harry odruchowo szarpnął się do przodu, chcąc zwiększyć dystans, ale silne ramię mężczyzny nie pozwoliło mu uczynić ani pół kroku.
- Spokojnie - syknął mu w ucho profesor. - Pilnuj peleryny, aby z nas nie spadła i idź w kierunku lustra.
Harry dostrzegł, że profesor trzyma w drugiej dłoni różdżkę. Ruszył w kierunku wskazanej ściany i zatrzymał się, nieco zbyt gwałtownie, przed wysokim, okolonym złoconą ramą zwierciadłem, ze skutkiem takim, że nadepnął piętą na czarny, wypolerowany but nauczyciela.
- Auć! - krzyknął Snape. - Uważaj, mam bardzo delikatne stopy. Nie dość, że znoszę przez ciebie dyskomfort psychiczny, to jeszcze narażam się na kontuzje fizyczne.
Harry aż zatrząsł się z oburzenia. Dyskomfort? To on odczuwał tortury psychiczne, czując dotyk smukłego ciała profesora na własnych plecach i pośladkach. Co gorsza, dłoń mężczyzny zsunęła się nieco niżej, na jego biodro!
- Gdzie pan trzyma tę łapę?
- O, czyżby blisko miejsca, gdzie TO jest ukryte? - wycedził złośliwie profesor.
Na tak postawione pytanie Harry wolał nie odpowiadać.
Stali przed lustrem, Snape wymruczał pod nosem jakieś skomplikowane inkantacje.
- Przejdź na drugą stronę. Jeżeli tam stanie się coś niespodziewanego, na przykład zostaniemy odkryci, spadnie z nas peleryna, to pamiętaj, uciekaj, szybko, nie oglądaj się za siebie i przeskocz przez szklaną taflę lustra.
Chłopiec z pewnym niepokojem przeniósł nogę ponad ramę. Idealnie synchronicznie profesor uczynił to samo. Znaleźli się w Wielkiej Sali. Początkowo Harry'emu wydawało się, że nic się nie zmieniło i tylko weszli od tyłu przez ukryte wejście, gdy nagle odkrył, że przy długich stołach poszczególnych domów siedzą same dziewczyny. Tylko dziewczęta i nauczycielki! Na sali oprócz nich, ukrytych pod peleryną, nie było ani jednego chłopca czy mężczyzny. Snape pchnął Harry'ego lekko do przodu.
- Ummy... - mruknął mu ciepłym szeptem w kark. - Jak ci się tu teraz podoba?
- Jest tak jakoś dziwnie. Tylko dziewczyny.
- Przecież w nich gustujesz?
- Eee...
- Przyjrzyj się, jakie są piękne, jakie słodkie? Które cię najbardziej kręcą?
- Nie, nie wiem - ledwie wymamrotał zaskoczony chłopiec.
Cała ta sytuacja była nienormalna. Stał niemal na środku auli, w objęciach znienawidzonego nauczyciela, otoczony zewsząd dziewczynami. A Snape miękkim, zmysłowym głosem szeptał mu wprost do ucha.
- Spójrz na nie, uważniej. Śliczne są w tej wiośnie swego życia. No, które wolisz: przebojowe Gryfoneczki, sprytne Ślizgonki, inteligentne Krukoneczki, a może rozkoszne Borsuczynki? Blondynki, brunetki, a może rude? Która z dziewcząt podnosi ci ciśnienie i sprawia, że spodnie stają się zbyt ciasne?
Harry drgnął.
- Jak pan może...?
- Mogę. Zobacz, jakie są atrakcyjne, przyjrzyj się ich zmysłowym ustom, falistym lokom, warkoczom niewinnie opadającym na plecy. Pomyśl o ukrytych pod szatami wzgórkach ich jędrnych, ledwie rozkwitłych piersi i kształtnych pośladkach. Spójrz, jak dyskretnie podciągają sobie spódniczki, choćby o cal wyżej nad regulaminową długość, aby ukazać zgrabne nogi. I te ich ruchy, niespieszne, miękkie, kocie... Popatrz na te delikatne paluszki i pomyśl, jak przyjemnie...
Harry cicho jęknął.
- Jak panu nie wstyd tak mówić, przecież to są nieletnie uczennice, a pan jest ich nauczycielem... I gejem.
- Tak, ale nie ślepym gejem. Potter, ty też to widzisz. Codziennie. I czujesz ten ich zapach, zmysłowy, przesączony aromatem kwiatów… A one prowokują każdym spojrzeniem, gestem, ruchem bioder. No, która ci się najbardziej podoba, są tu same, żadnej samczej konkurencji, tylko brać…
Harry oddychał pospiesznie, ale milczał.
- No, Potter, bądźże wreszcie zdecydowany. Ta skośnooka, czarna? - Snape wskazał ruchem podbródka w stronę stołu Krukonów. - Czy może ta mała, ruda?
Harry nie miał wątpliwości, iż wzrok profesora podążył w kierunku Ginny. A Severus niczym wąż kusiciel, wysyczał wprost do ucha chłopca.
- Potter, którą z nich chciałbyś przelecieć?
Harry aż podskoczył zaskoczony tak wulgarnym pytaniem, a jego ciało zalała fala oburzenia.
- Co pan sugeruje? I to po chamsku... Ja… Nie tak. Ja myślę o dziewczynach inaczej. Z szacunkiem...
- A zatem nie chcesz żadnej przelecieć? - Z pewną nutą rozczarowania w głosie cichutko zakpił Snape.
- Przecież one są jeszcze na takie rzeczy zbyt młode - wymamrotał Harry.
- Czyżby? Ale rozumiem, wolisz starsze.
Zanim Harry zdążył się zorientować, profesor mocniej go objął w pasie i wykonał półobrót. Stał teraz zwrócony twarzą w stronę stołu nauczycielskiego, gdzie szacowna kadra pedagogiczna szkoły, płci żeńskiej, spożywała nieświadoma istnienia stojących tuż obok mężczyzn kolację.
- To może którąś z nich?
- Oszalał pan, przecież to nauczycielki.
- Nauczycielka też kobieta. Nie słyszałeś o fascynacji seksualnej nastoletnich chłopców swoimi profesorkami? Chodź, może sobie którąś wybierzesz.
Snape, szepcząc jadowicie te słowa, pociągnął Harry'ego w stronę profesorskiego stołu i chłopiec, ku swemu zaskoczeniu, znalazł się nagle naprzeciwko nauczycielki wróżbiarstwa. Młody Gryfon chciał się wyrwać z objęć Severusa, ale ten go trzymał mocno i warknął ostrzegawczo.
- Uważaj. Wolę sobie nie wyobrażać, co uczynią, gdy odkryją naszą obecność. Podoba ci się wielko i wielooka Sybilla? Nie ma jeszcze nawet czterdziestki.
Profesor Trelawney zajęta była spoglądaniem na dno swojej filiżanki i lustrowaniem tam osadzonych fusów herbacianych. Jej wszystkie oczy, wewnętrzne i zewnętrzne, były mocno pochłonięte ową czynnością, gdyż zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie. Na podbródku miała resztki majonezu, ponieważ na kolację skrzaty podały jaja w majonezie z zielonym szczypiorkiem, a końcówka długiego, jedwabnego szala, luźno owijającego chudą szyję jasnowidzącej, nieskrępowanie moczyła się w salaterce z puddingiem bananowym. Harry z niesmakiem patrzył na siateczkę zmarszczek wokół ust kobiety i trzęsące się delirycznie ręce, a jego głowa, w sposób niekontrolowany, poruszyła się w geście zaprzeczenia.
- Nie? - z szyderczym zdziwieniem, ukrytym w jadowitym szepcie, odezwał się Snape. - No, to może...
Pociągnął chłopca wzdłuż stołu i ustawił koło nauczycielki zielarstwa.
- Profesor Sprout? Ależ ona mogłaby być moją babką?
- Nie wiesz, Potter, że w prawdziwej, namiętnej miłości lata się nie liczą?
- Jak to, nie liczą?
Siedząca przed Harrym, mocno korpulentna nauczycielka nie zdawała sobie sprawy, że jest obiektem wnikliwej obserwacji. Jej tiara, jak zwykle, była przekrzywiona i ubrudzona ziemią, a okrągłą twarz otaczały rozczochrane kosmyki siwiejących włosów. Opiekunka Puchonów pochylała się nad talerzem i mocno skupiona siekała nożykiem do otwierania korespondencji jakieś suszone zielsko. Czyżby leciwa profesor szykowała sobie ziółka przeczyszczające? Harry najpierw zwrócił uwagę na jej zalazłe brudem paznokcie, a następnie na znany mu kształt szatkowanych, palczastych liści i kwiatostanów. Gdzieś już je widział? Stojąc jednak na środku Wielkiej Sali, ze Snape'em oplatającym go ramionami, nie mógł sobie przypomnieć. Po chwili jednak oporna szufladka pamięci mu się otworzyła. Taką zieloną roślinkę na podkoszulce miał wymalowaną Bob, kierowca śmieciarki, która o świcie zabierała worki z odpadami z Privet Drive. Bob zawsze nosił śmieszną, kolorową czapeczkę i słuchał takiej miłej uchu, bujanej muzyki. Ciotka Petunia codziennie, z oburzeniem, obserwowała śmieciarzy zza firanki, a gdy odjeżdżali, wyrzucała z ust obelgę typu „narkomańskie świry” lub „latynoskie brudasy”. A zielsko z podkoszulki to była... Harry niepewnie obrócił głowę i jednym okiem spojrzał na profesora Snape'a. Dostrzegł rozbawienie na twarzy nauczyciela, który cicho prychnął:
- Cannabis indica. Czyżbyś nie gustował?
Harry nie wiedział, czy te słowa odnoszą się do zioła, czy profesorki.
- Nie - szepnął, nieco skonsternowany dzisiejszymi odkryciami.
Severus Snape najwyraźniej uznał, że owo „nie” dotyczy całości, bo pchnął Harry'ego w kierunku konsumującej kolację pani Hooch. W przeciwieństwie do wcześniej oglądanych pań, ona prezentowała się dobrze. Zgrabna, wysmukła, wysportowana. Teraz raźno smarowała dietetyczną margaryną cieniutką kromkę ciemnego pieczywa i przyozdabiała listkiem sałaty. Rolanda Hooch była w porządku i co najważniejsze można było z nią nieskrępowanie pogadać, gdyż jak nikt znała się na quidditchu. Harry odetchnął z ulgą. Nareszcie jedna normalna. Lecz w tym momencie Snape syknął mu z satysfakcją prosto w ucho.
- Nic z tego. Z nią możesz się jedynie przelecieć na miotle. Lesbijka.
I zanim Harry zdążył w pełni sobie przyswoić posłyszaną wiadomość, już stał przed... Minerwą McGonagall.
- Co pan sobie wyobraża? To opiekunka mojego domu - jęknął chłopiec.
- Zapewne wiele was łączy.
- Ale nie fantazje seksualne. Przez myśl by mi nawet nie...
- Dlaczego? Profesor transmutacji była kiedyś piękną dziewczyną. Boska Minerwa, tak o niej mówili.
Harry patrzył na ciasno spięte w bułeczkowaty kok czarne włosy nauczycielki, zaciśnięte w wąską kreskę usta i bazyliszkowe spojrzenie omiatające z wyraźną dezaprobatą odległy kąt sali. Prędzej umarłby ze strachu, niż zbliżył się w „celach nienaukowych” do takiej kobiety.
- Też nie - szepnął jawnie rozczarowany Snape. - Młode nie, dojrzałe nie. Wybredny jesteś. A może potajemnie i z nostalgią wzdychasz do, zasiadającej tu jeszcze nie tak dawno, uroczej, przesłodkiej Dolores Umbridge?
Harry aż zadygotał z oburzenia. Snape wykorzystał ten moment, by ponownie go obrócić w kierunku uczniowskich stołów.
- One też tak będą wyglądały - syknął.
- Co?
- Tak, a nawet gorzej. Już wkrótce. Złociste loki pokryje siwizna, twarze przeorają zmarszczki, na nosie wyrosną starcze brodawki, jędrne piersi obwisną, a kształtne tyłeczki zamienią się w rozlazłe, otłuszczone dupska.
- Nie.
- Taaak. Ich słodki szczebiot umilknie, zamieni się w skrzek ciągłego zrzędzenia. Już niedługo.
- Nieprawda. Nie Ginny. Ona jest inna. Zgrabna, wysportowana, będzie dbała o siebie...
- Naiwny jesteś, Potter. Znasz przecież jej matkę. Molly Weasley też kiedyś była smukła jak trzcina, a dziś toczy się, trzaskając rondlami, i w przypływie złego humoru strofuje każdego, kto się jej nawinie w zasięg pazurów. Cóż, uroki menopauzy. Za dwadzieścia lat piękna Ginny też będzie miała czterdzieści funtów nadwagi.
- Nie! Pan tak celowo... - Rozgniewany słowami Snape'a, Harry przez chwilę zapomniał, gdzie się znajduje.
Szarpniecie było mocne i chłopiec ledwie utrzymał zaciśniętą w dłoniach, odrzucaną na bok pelerynę. Niespodziewanie znalazł się przed profesor McGonagall. Ona najwyraźniej też była zaskoczona ich widokiem - przez jedną, bardzo krótką chwilę. Harry z przerażaniem spojrzał jej prosto w twarz i... Nagle czarne źrenice oczu Minerwy nienaturalnie się rozszerzyły, a na usta wypłynął zupełnie nieznany Harry'emu drapieżny, pełen pożądania uśmiech. Chłopiec poczuł, jak pod owym spojrzeniem stają mu na sztorc, w przypływie atawistycznego lęku, wszystkie włoski. Snape jednym ruchem ręki przerzucił go za siebie.
- Uciekaj! - padła krótka komenda.
Zaszokowany chłopak biegł w kierunku lustra. Słyszał, jak Snape rzuca jakieś zaklęcie. Widział, jak dziewczyny zrywają się ze swoich miejsc, gonią go. Ich okrzyki były wysokie, wibrujące, drapieżne. Ścigały go niczym Erynie, czuł na plecach ich oddech, kurczowo ściskał pod pachą, przeszkadzającą mu w ucieczce, pelerynę. Był już blisko zwierciadła. Sybilla Trelawney chwyciła go za ramię, wbijając boleśnie weń ostre paznokcie. Harry desperacko szarpnął się, uwalniając się, słyszał dźwięk rozdzieranego rękawa szaty. Na oślep rzucił się przed siebie, prosto w taflę wiszącego na ścianie lustra. Niemal natychmiast znalazł się na podłodze w pogrążonej w zupełnej ciszy, pustej komacie po drugiej stronie zwierciadła. Chciał się podnieść, ale w tej samej chwili przez ramy lustra przeleciał Severus Snape, lądując na plecach Harry'ego.
- Auć! - krzyknął z bólu chłopiec.
- Dobrze ci tak - warknął, gramoląc się z podłogi i Harry'ego, Snape. - Czy ty nigdy nie nauczysz się odrobiny samokontroli?! I milczenia we właściwych momentach.
Ale Harry go nie słuchał.
- A one? - spytał przerażony.
- Zostały za lustrem. Nie spodziewałem się, że Minerwa będzie jeszcze taka szybka. Cholera! Urwała mi obcas, gdy biegłem po stole.
Severus pochylił się i naprawił jednym Reparo obuwie.
Harry powoli dochodził... do siebie.
- Co to było? Panie profesorze.
- Jak to co? Druga strona zwierciadła.
- Pan to zrobił celowo, aby mi zohydzić dziewczyny! Czy pan lubi, w ogóle, jakieś kobiety? Czy pan kiedykolwiek którąś szanował, podziwiał?
Twarz Severusa Snape'a wykrzywił grymas przewrotnego uśmiechu.
- Tak. Jedną.
Harry, którego Hermiona zdążyła już trochę uświadomić w aspekcie życia i problemów homoseksualistów, odparł złośliwie.
- Pewnie, jak większość gejów, gloryfikuje pan swoją matkę?
- Nie, Potter, jesteś w błędzie, dużym błędzie. Nie miałem na myśli swojej, ale twoją matkę.
Harry, w geście niemego zdziwienia, otworzył usta.
- Jeżeli jednak tak bardzo tęsknisz za dziewczętami, to możesz wrócić do Wielkiej Sali przez lustro. Zaklęcie przejścia jeszcze działa. Powiem Filchowi, aby później zdrapał z podłogi resztki twego ciała. A teraz idę na kolację, jestem głodny. Koniec lekcji, następna w czwartek o dwudziestej, w moim gabinecie.
Oszołomiony wrażeniami chłopiec schował pelerynę i powlókł się za nauczycielem. Z zaskoczeniem patrzył, jak ten zupełnie swobodnie, jak gdyby nic się przed chwilą nie stało, wchodzi przez drzwi Wielkiej Sali, rzuca tradycyjne ostrzeżenie pierwszemu lepszemu, zbyt głośno śmiejącemu się Gryfonowi i zupełnie spokojnie zasiada do kolacji obok Minerwy McGonagall. Ta pochyla się i coś do Snape'a mówi...
Harry wolał jednak nie siadać obok żadnej dziewczyny, nawet Hermiony, a na Ginny bał się nawet spojrzeć. Cicho i niepostrzeżenie przycupnął obok Rona. Jakoś nie miał apetytu, czuł, że do jaj w majonezie będzie miał awersję do końca życia. Jego przyjaciel dojrzał zmieszanie kolegi i szepnął.
- Harry, co on ci zrobił? Masz cały poszarpany rękaw szaty.
- On, nic. Cały problem w tym, że nie on.
I Harry uniósł głowę, spoglądając na sufit, wpatrzył się w rozgwieżdżone niebo, przez chwilę miał nadzieję, że ujrzy tam nową konstelację Regmesa Jamulusa. Bał się, że nie przetrzyma kolejnej lekcji ze Snape'em. Gwiazdy jednak milczały - ironicznie.
---
Rozdział IX
Gymnastika
Kompletnie sfrustrowany Harry szedł na czwartkowe zajęcia ze Snape'em. Wiedział już, do czego może się posunąć bezwzględny profesor. Po ostatnim spotkaniu chłopiec czuł się, jakby pozbawiono go z marzeń i smakowania piękna. Dotychczas w swoich wyobrażeniach idealizował dziewczęta, no może nie wszystkie, ale idealizował, a tymczasem cyniczny Snape odarł je z niewinności, powabu i tajemniczości. Harry słyszał jeszcze ten wibrujący okrzyk pożądania i widział płonące chorą namiętnością oczy. Pamiętał szarpiące jego odzienie dłonie i to go przerażało. Unikał dziewczyn. Gdy Hermiona, niefortunnie siadając przy stole podczas śniadania, przez przypadek oparła się o jego ramię, Harry aż podskoczył do góry i wylał sobie na spodnie talerz owsianki.
Martwił go również brak odpowiedzi od Remusa. Chłopiec jednak wiedział, że Lupin wykonuje jakieś zadanie dla Zakonu i może minąć wiele dni, zanim odpisze na wysłany list.
Młody Gryfon, tym razem, mijał ostrożnie wszystkie zakręty korytarza. Nie chciał znowu się zderzyć z Wrednym Ślizgonem, czyli Draco Malfoyem, co do którego był przekonany, że knuje coś niedobrego. Bardzo niedobrego. Ale zajęty swoimi problemami nie miał czasu, aby go uważniej śledzić.
Harry dyskretnie zapukał do drzwi i wślizgnął się do gabinetu Snape'a. Gdy tylko się tam znalazł i oswoił oczy z panującym półmrokiem, dostrzegł pewien przedmiot, którego wcześniej, z pewnością, nie było w tym pomieszczeniu. Coś, co absolutnie nie pasowało do tego ponurego wnętrza.
- Siadaj, Potter. - Usłyszał krótką dyspozycję z ust pochylonego nad rzędem probówek Snape'a.
Siadając, Harry był wpatrzony w owo coś stojące koło regału i zaczynał nabywać pewności, iż ma to jakiś związek z ich dzisiejszą lekcją. Zaaferowany zahaczył o nogę biurka i uderzył się boleśnie o narożnik we wiadome miejsce. Jęknął. Blat wysłużonego mebla zadrgał i Harry ujrzał, jak szklana fiolka przechyla się, przewraca, a następnie turla się ku krawędzi, nabierając rozpędu, nieuchronnie... spada. Chłopiec próbował rzucić się na ratunek biednej fiolce, ale nadział się ponownie na kant biurka. Już niemal słyszał brzęk rozbijanego o posadzkę szkła, gdy w ostatniej chwili Severus Snape pochwycił ją koniuszkami długich palców.
- Mister Niezgrabności - warknął. - Potter, czy ty musisz zawsze wszystko uszkodzić? Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to drogie i unikalne naczynie? Czy wiesz, jak trudno było dobrać jej odpowiednie parametry? Czy ty, w ogóle, słyszałeś o termicznych fiolkach?
Palce długoletniego Mistrza Eliksirów z wyraźną czułością pogłaskały cylindryczny kształt naczynia. Snape obrzucił Harry'ego nieprzychylnym spojrzeniem i, delikatnie obejmując fiolkę, odstawił ją na stojak w szafie, z dala od siedzącego potulnie na krześle Pottera.
Później, ku zaskoczeniu ucznia, zdjął szatę wierzchnią i starannie powiesił na oparciu krzesła. Chłopiec mógł przyjrzeć się dokładniej jego wdzianku o nieznanej Harry'emu nazwie, zapinanemu na długi szereg obleczonych materiałem guziczków.
- Wstań, Potter.
Chłopiec zastosował się do polecenia, a profesor obszedł go łagodnym łukiem i zatrzymał się za jego plecami.
- Podczas naszego ostatniego spotkania miałem wystarczająco dużo czasu, aby przekonać się, jak bardzo jesteś spięty. Wyraźnie wyczuwałem w twoim ciele silne obszary blokady. Nie uczynimy żadnych postępów, jeśli nadal będą w tobie tkwiły owe bariery. Energia, która powinna swobodnie przepływać przez ciało zostaje przez nie zahamowana. Wskutek tego, nie ma nawet mowy o uzyskaniu efektu równowagi oraz poczucia wewnętrznej harmonii.
To mówiąc, Snape nieoczekiwanie położył dłoń na ramieniu chłopca, a ten odruchowo aż skulił się w sobie.
- Znerwicowany jesteś.
Mężczyzna stanął bliżej pleców Harry'ego, położył obie dłonie na jego barkach i wykonał delikatny półkolisty ruch, a następnie musnął palcami kark chłopca. Potter podskoczył.
- No właśnie - mruknął profesor, a jego dłonie niespiesznie zsunęły się na plecy, a następnie biodra Harry'ego.
Tego było już za wiele i chłopak z przejęcia zadygotał.
Snape zaśmiał się złośliwie.
- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, że gdy tak iście niegryfońsko dygocesz, ocierasz się o moje... guziczki. A może robisz to celowo?
- Nie! - niemal wrzasnął Harry i zamarł w bezruchu.
- No właśnie, albo dygocący kłębek nerwów, albo sztywna kłoda. Nawet trollowa noga, służąca za stojak na parasole na Grimmauld Place, jest bardziej plastyczna.
Severus Snape zacisnął mocniej palce na biodrach Harry'ego i zmusił go do wykonania kilku okrężnych ruchów, a następnie, nic nie mówiąc, cofnął dłonie i przeszedł w stronę regału zastawionego bogatą kolekcją słojów z moczącymi się w formalinie rozmaitymi obrzydliwościami.
- Potrzebna ci gymnastika.
- Eee... Gimnastyka?
- Nie, Potter, gymnastika. Już starożytni Grecy wiedzieli, że odpowiednie ćwiczenia nie tylko uszlachetniają ciało. Proponuję ci zestaw codziennych ćwiczeń i nawet zatroszczyłem się o odpowiedni do nich sprzęt. - Severus Snape wskazał dłonią na owo coś, co od chwili wejścia do gabinetu wzbudzało w umyśle Harry'ego rozmaite podejrzenia i poważne obawy.
Koło regału z obrzydliwościami stała - przytwierdzona zaklęciem do sufitu, błyszcząc metalicznie - wysoka prawie na dziesięć stóp rura, a pod nią leżał owalny, zielony dywanik.
- Rura? - jęknął Harry.
- Tak, Potter. Specjalnie wypożyczyłem ją dla ciebie od kolegi z londyńskiego klubu „Backstreet”. Istne cacko i żadna tam aluminiowa, ale chromowana. Uważaj, jak będziesz ćwiczył, aby nie porysować. Dotknij, jaka gładka, zapewnia komfort idealnego poślizgu.
Harry przesunął spoconą dłonią po smukłym kształcie rury. Snape mówił prawdę, była ona wyjątkowo oślizgła.
- Ćwiczenia są bardzo proste, a wykonywane systematycznie sprawią, że poczujesz się bardziej odprężony i swobodny. W zasadzie ćwiczyć należy bez odzienia, ale w obecnych warunkach... Nie może być o tym mowy. Zdejmij tylko obuwie i wejdź na dywanik.
Harry pospiesznie ściągnął adidasy i mocno skrępowany całą sytuacją stanął koło rury. Snape omiótł go od głów do stóp wzrokiem, a chłopiec odruchowo podążył za jego spojrzeniem. I wtedy dostrzegł, że coś mu wystaje i sterczy. Coś, co absolutnie nie powinno wystawać i sterczeć. Duży paluch u nogi. Rzucone ongiś zaklęcie Reparo najwyraźniej puściło.
- Niechluj - rzucił krótko Snape. - Na początek przysiady przy rurze. Przodem i tyłem. Wykonaj.
Chłopiec pospiesznie opadł do przysiadu i powstał.
- Nieee... Nie! - Usta Severusa wykrzywiły się grymasem jawnej dezaprobaty. - Plasnąłeś jak żaba. Masz współpracować z rurą, a nie ją ignorować. Przyjrzyj się uważnie, bo to będzie jednorazowa demonstracja.
Snape wszedł na dywanik.
- Niespiesznie, na lekko rozstawionych nogach. Twoja klatka piersiowa jest cały czas przy rurze. Biodra pracują. Płynnie, powoli opadasz i unosisz się. Ważna jest synchronizacja ruchu i oddechu.
Harry patrzył z otwartymi ustami na gibkie, wężowe ruchy smukłego ciała profesora.
- A teraz tyłem. Pamiętaj, że rura musi idealnie przylegać do okolic twego kręgosłupa. Stabilizować środek ciężkości. To uda mają być odpowiedzialne za unoszenie i balansowanie ciałem. Wykonaj.
Rura rzeczywiście była idealnie oślizgła. Harry starał się jak najdokładniej powtórzyć ruchy nauczyciela. Jednak dopiero za czwartą próbą, grymas ust profesora zdradził niechętną akceptację. Później nastąpiły kolejne ćwiczenia: owijanie się dookoła rury prawo i lewoskrętne, rozciąganie się przy rurze, wspinanie po rurze, ześlizgiwanie się z rury, obmacywanie rury, aż wreszcie bujanie się na rurze.
Za każdym razem Snape demonstrował ćwiczenie, a później Harry je wielokrotnie powtarzał.
- A teraz na jednej nodze.
Snape eleganckim ruchem założył na rurę swoją długą kończynę, zastabilizował stopę i wykonał szybki, pełny obrót. Harry próbował uczynić idealnie to samo, ale uślizgnął się i fiknął jak długi, na zielony dywanik.
Profesor zakpił.
- Oferma. Z taką koordynacją ruchową i gracją nie zrobiłbyś furory w „Heaven”. Chyba będą ci potrzebne również „Porady Różowej Brygady”.
Harry patrzył z pełnym wytrzeszczem oczu na nauczyciela, nic nie rozumiał z tego, co mówił. Brygady - różowej - porady? Uff...
Profesor wrócił do biurka.
- Oto pełny zestaw ćwiczeń na każdy wieczór. Wykonasz je teraz. - To mówiąc, Snape wyciągnął w kierunku Harry'ego czysty arkusz pergaminu.
- Eee... Ale tu nic nie jest napisane.
- Mam do czynienia z idiotą. To chyba oczywiste, że ujawni się tylko wtedy, gdy będzie go dotykała osoba, do której jest adresowana zapisana treść. Masz trenować codziennie, przez tydzień, do naszego kolejnego spotkania, o tej samej porze we czwartek.
Instrukcja była szczegółowa i Harry rozpoczął wykonywanie zaleconego zestawu ćwiczeń. A tymczasem Severus Snape rozsiadł się za biurkiem i go obserwował. Nie sprawdzał uczniowskich referatów, jak to zwykł czynić, nadzorując szlabany, ale lekko znudzonym wzrokiem patrzył się, patrzył...
Po jakimś kwadransie milczących obserwacji, sięgnął niespiesznie do szuflady biurka, wyjął srebrny nożyk, chusteczkę i talerzyk z jedną wyjątkowo dorodną, dojrzałą brzoskwinią. Chłopiec widział, jak Snape sprawdził ostrze noża kciukiem, następnie zręcznymi, długimi pociągnięciami usuwał aksamitną skórkę. Wyłuskał pestkę i pokrojony na cząstki owoc ułożył na talerzu. Palce, na których zastygły słoneczne krople soku brzoskwini, uważnie wytarł chusteczką.
Harry poczuł, jak bardzo chce mu się pić. I ten wiszący w powietrzu, słodki, pobudzający zmysły aromat. Snape podniósł do ust na ostrzu noża cząstkę brzoskwini i delikatnie ją pochłonął. Po chwili uczynił to z drugą.
Harry ćwiczył i wspominał, jak bardzo lubił brzoskwinie, kiedyś nawet ukradł jedną. U Dursleyów nigdy nie dostawał owoców, prócz jabłek-psiarek z jabłonki, z ogródka pani Figg, ale pewnego razu, gdy wynosił kosz na śmietnik, udało mu się ukryć w kieszeni jedną z wyrzuconych, pomarszczonych brzoskwiń. Mimo że mocno poobijana i przejrzała, brzoskwinia była wyśmienita. Harry nadal pamiętał, jak zlizywał sok ze skórki w miejscu, gdzie ugryzł owoc. Gęste, kleiste krople zbierały się wokół szczeliny w pokrytej meszkiem skórce, załamując światło, zanim zgarnął je szybkim ruchem języka. Pamiętał ten smak i zapach, który eksplodował w jego ustach, wypełniając je aromatem lata.
Snape z namaszczeniem konsumował kolejną cząstkę.
Chłopiec głośno przełknął ślinę. Dalej ćwiczył na rurze, ale miał ochotę rzucić się na profesora i wyrwać mu z rąk talerzyk. „Na Merlina, opanuj się” - powiedział sobie Harry. „To tylko cholerna brzoskwinia i jeszcze chwila, a skończysz ćwiczenia”.
A tymczasem Severus Snape nabił na nóż ostatnią cząstkę brzoskwini i podszedł od Harry'ego, który zaskoczony przestał bujać się na rurze. Profesor wyciągnął rękę w kierunku chłopca. Harry, nie kontrolując się, sięgnął po owoc.
- Nie! - Snape cofnął się o pół kroku. - Nie łapą, oblepisz rurę.
To mówiąc, delikatnie podsunął nożyk bliżej twarzy chłopca. Harry natychmiast zsunął ustami smakowity owoc. Brzoskwinia była wspaniała, soczysta, wypełniała aromatyczną słodyczą i drażniła wilgotnym chłodem podniebienie. Profesor uśmiechnął się nieznacznie, ledwie jednym kącikiem ust i Harry nagle uzmysłowił sobie, że ten smak nie tylko jest cudowny, ale i niepokojący. Zakazany.
- Na dziś koniec, Potter. Możesz odejść.
Ciągle jeszcze z ustami pełnymi brzoskwiniowego soku, Harry chwycił pergamin, adidasy i popędził w kierunku drzwi, nie zdążył jednak do nich dotrzeć, gdy Snape warknął.
- Stop! A rura?
Profesor machnął różdżką, chromowana rura oderwała się od podłoża i pomknęła w kierunku chłopca. Za nią podążył zrolowany zielony dywanik.
- Nie zaplam go, jestem do niego bardzo przywiązany.
Harry wracał z rurą pod pachą do wieży Gryffindoru i rozmyślał, co na ów sprzęt gymnasticzny powiedzą koledzy z dormitorium. Oczywiście musiał też po drodze spotkać Draco Malfoya.
- Ładna rura, Potter - zakpił Wredny Ślizgon. - Ty też baleciki ćwiczysz?
W dormitorium Ron oglądał podejrzliwie chromowaną rurę.
- I mówisz, że Snape kazał ci na niej codziennie ćwiczyć? Bo musisz się usprawnić i odprężyć.
- Ymmhy.
- Dobra, może zainstalujemy ją tam. - Chłopak wskazał pusty kącik koło okna. - Wiesz, to nawet fajnie, ja też się trochę popodciągam. Nie zaszkodzi poćwiczyć bicepsy.
Ronald Weasley uniósł rurę do góry, równolegle do sufitu.
- Jestem wyższy, przytrzymam, a ty przytwierdzisz Zaklęciem Przylepca.
- Ron. Ale ona ma stać pionowo.
- Pionowo?
Pozostali współlokatorzy również jakoś zaakceptowali rurę w dormitorium. Harry jednak wstydził się ćwiczyć przy chłopakach. Pierwszego wieczora znalazł sobie chwilę samotności, aby wykonać opisane w instrukcji ćwiczenia. Te wygibasy na rurze nie były nawet takie złe. Następnego dnia czekało go całkowite zaskoczenie. Gdy wszedł do sypialni zastał Neville'a klęczącego na zielonym dywaniku. Przed nim, obok rury, stała doniczka z Mimbulus mimbletonią, a chłopiec szeptał do niej czule.
- No, malutka oblep się i podciągnij. Zassij mackami i w górę.
- Khmm - chrząknął Harry. - Czy możesz mi powiedzieć, co robisz z tą roślinką i rurą?
- O, Harry? - Zaskoczony Neville lekko się zarumienił. - Wiesz, ja pomyślałem sobie, że ty tylko trenujesz wieczorami, więc może w dzień ona by trochę poćwiczyła. Powspinała się.
Potter mało nie parsknął śmiechem, ale powstrzymał się, nie chcąc ranić uczuć kolegi.
- Powspinała? Ona raczej wygląda na sukulent, a nie bluszcz. A poza tym, ta rura jest strasznie oślizgła. Do czego się przyczepi?
- No właśnie, dlatego, że jest oślizgła, to może jej się spodoba.
Harry usłyszał w głosie kolegi nutki podekscytowanej nadziei i nie miał sumienia odganiać Neville'a i jego roślinki od rury.
Już następnego dnia pożałował swojej decyzji, bo rura bardzo spodobała się mimbletonii i nie chciała się od niej odczepić. Wieczorem nawet opluła go śmierdzącą cieczą, gdy próbował przesunąć doniczkę.
Harry, wbrew wcześniejszemu postanowieniu, nie uprawiał ćwiczeń gymnasticznych przez cały tydzień. Nikt nie wiedział, jak odczepić, bez większej szkody dla obu, roślinę od rury. Dopiero w czwartek wieczorem Ron wpadł na iście szatański pomysł. Perfidnie zaszantażował Mimbulus mimbletonię. Powiedział, że jej nasika do doniczki. Roślinka z głośnym mlaśnieciem odkleiła się od rury. Nie było już czasu. Harry zwinął dywanik, chwycił rurę i pognał na spotkanie ze Snape'em.
Wpadł nieco spóźniony do gabinetu profesora. Ten zlustrował wzrokiem rozczochranego i zdyszanego chłopaka, i warknął.
- Nie ćwiczyłeś.
- Eee... Trochę.
- Nie kłam mi tu w żywe oczy. Przecież widzę. Rura nie jest należycie wypolerowana. A poza tym - nauczyciel zmarszczył brwi - Potter, co ty z nią robiłeś? Cała jest upaprana jakimiś glutami. Tobie to nawet rury dać nie można! Rozumiem, że rezygnujesz z dalszej terapii?
- Eee... Ja...
Harry spuścił głowę i milczał, bo chciał zostać gejem, pragnął pokonać Voldemorta, ale jak miał wytłumaczyć profesorowi skomplikowaną historię z roślinką i rurą.
Snape był wyraźnie rozsierdzony.
- Marnujesz mój czas. A mówiłem Dumbledore'owi, że taki z ciebie gej, jak ze mnie Puchon. Nie starasz się!
- Profesorze, ja chcę. Naprawdę.
- Naprawdę? - Podchwycił z kpiącym uśmiechem Snape. - To chodź ze mną. Zobaczymy.
Nauczyciel rzucił zaklęcie blokujące drzwi wejściowe do gabinetu, podszedł do regału, pod dotykiem jego dłoni ten rozsunął się, ukazując dotychczas ukryte przejście. Harry wspinał się za profesorem po stromych schodkach, po to, aby niespodziewanie znaleźć się w przestronnym pokoju. To była czyjaś sypialnia, a po paru sekundach chłopiec nie miał wątpliwości, że znalazł się w prywatnych kwaterach Severusa Snape'a. Komnata miała jedno okno wychodzące na zasnute zmierzchem i mgłą jezioro. Oprócz tych którymi weszli, Harry dostrzegł jeszcze dwoje drzwi, półki pełne książek, a przede wszystkim duże łoże z baldachimem, zasłane zieloną, połyskliwą narzutą.
Severus Snape oparł się plecami o jedne z drzwi. W jego ciemnych oczach igrały bardzo niepokojące Harry'ego ogniki.
- No, jeśli naprawdę chcesz... To rozbieraj się.
- Co?
Harry aż podskoczył.
- Rozbieraj się.
- Ale pan przecież mówił...
- Wiem, co mówiłem i zwykłem dotrzymywać danego słowa, ty natomiast nie. Rozbieraj się.
---
Rozdział X
Gwałcą! Ratunku!
Chłopiec Który Przeżył Szok patrzył na Severusa Snape'a. Ledwie się opanował, aby nie zwiać w dół spiralnymi schodami. Rozebrać się, w sypialni profesora? Tak nieoczekiwanie, nagle? Harry cały dygotał z przejęcia. To okazało się ponad jego siły. On nie był łatwy i chętny. Nie potrafił zmusić się do seksu bez uczuć, fascynacji. I to z kim? Z facetem dwa razy starszym od siebie, znienawidzonym, znielubionym od pierwszego wejrzenia. Mężczyzną o aparycji przerośniętego nietoperza, z wielgaśnym nochalem. No właśnie... I Harry przypomniał sobie, jak dziewczęta żartowały na temat wydatnych narządów powonienia u chłopców i transpozycji tych walorów na inne obszary cielesnej budowy człowieka. Harry poczuł, że robi mu się słabo i jeszcze chwila, a zemdleje i może byłoby to nie najgorsze, bo obudziłby się, jak zwykle, w skrzydle szpitalnym. W łóżku. Sam. A nie ze Snape'em!
- Ale ja myślałem - wyjąkał - że będzie inaczej. Pomału, etapami. Jakaś, nie wiem, romantyczna chwila, poryw namiętności, zapomnienia, skrywane liściki, spojrzenia, powolne dochodzenie... A nie... Eee... Tak od razu. Rozbieraj się...
Nauczyciel zmarszczył brwi.
- Potter, ja nawet nie chcę słyszeć, a tym bardziej zrozumieć tego, co pod nosem bełkocesz.
Profesor szybkim ruchem dłoni otworzył drzwi i wszedł do znajdującego się za nimi pomieszczenia. Harry zorientował się, że tam znajduje się łazienka. Po chwili usłyszał dźwięki napuszczanej do wanny wody, a Severus Snape ponownie wrócił do komnaty.
- Pospiesz się. - Nauczyciel wykonał gest zapraszający chłopca do łazienki.
Harry nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Próbował pograć trochę na zwłokę. Może uda mu się jakoś wywinąć lub Snape zmieni zdanie.
- Profesorze, ale ja kąpałem się... Niedawno. W ubiegłą sobotę.
- Potter, nie obchodzi mnie, jak bardzo jesteś niedomyty. Albo włazisz do wanny, albo koniec naszych zajęć.
Chłopiec ciężko oddychał. Wiedział, że jeszcze chwila, a będzie musiał podjąć decyzję. Na szczęście dla niego samego, nie zdążył doczytać dalszych rozdziałów „Herbatynki”, bo na samo słowo "wanna" zwiałby w popłochu, choćby miał przebić swą zbaraniałą głową zamknięte zaklęciem drzwi gabinetu Snape'a. I kiedy tak rozważał, co ma dalej uczynić, jego pamięć przywołała ufne i pełne nadziei spojrzenie niebieskich oczu Dumbledore'a. Harry nagle wszystko zrozumiał. Dla większego dobra musiał się poświęcić.
Zacisnął powieki i z pełną desperacją zaczął ściągać sweter i podkoszulek. Pochylił się, aby zrzucić adidasy i skarpetki, a kiedy uniósł głowę do góry, ponownie zamarł w bezruchu. Severus Snape sprawnymi palcami wytrawnego pianisty, rozpinał rząd guziczków swego profesorskiego uniformu, następnie ściągnął go, odwiesił i zabrał się za zdejmowanie obuwia.
- Eee... Co pan robi?
- Rozbieram się. Nie zwykłem brać kąpieli w ubraniu.
Snape zniknął za wpółuchylonymi drzwiami łazienki, a Harry aż jęknął w swej zmaltretowanej i wystawionej na ciężkie próby duszy. Miał wleźć do wanny razem ze znienawidzonym belfrem? W tym samym czasie? I może mu jeszcze umyć plecy?! Harry zatrząsł się z obrzydzenia. Jego wyobraźnia pewnie podsunęłaby mu najbardziej niedorzeczne i perwersyjnie rozbudowane sceny takiej kąpieli, ale na szczęście Harry nie miał w tym obszarze zbytnio rozbudowanej imaginacji.
- Pospiesz się! Jeżeli to ma w jakiś sposób zapewnić ci komfort psychiczny, możesz pozostać w gatkach.
Przez ułamek sekundy, przez umysł Harr'yego przebiegła myśl. Ciekawe, co Snape ma na sobie, czy poszarzałe majtasy, które widział ongiś w myślosiewni, czy może czarne... te no... latexy?
Jednak jego rozważania przerwał dźwięk, który świadczył o tym, że profesor wszedł do wanny. Woda też przestała już lecieć. Zaintrygowany chłopiec, ubrany w same jeansy, zbliżył się do drzwi łazienki. Uchylił je, uczynił jeszcze jeden krok i znalazł się w jej wnętrzu.
Nie było tu tak ładnie jak w łazience prefektów. Niemniej jednak surowa elegancja stawiała ją o poziom ekskluzywności wyżej od uczniowskich pryszniców. A czarna, marmurowa wanna była... duża. Zajmowała niemal całe pomieszczenie. Pod ścianą ułożono kilka zdumiewająco puszystych ręczników. Więcej niż potrzeba dla jednej osoby. I równie dużo butelek stało na półeczkach, nie tylko zwykły szampon i mydło. Co mogły zawierać...?
Chłopiec odważył się spojrzeć na zawartość wanny. Snape w kąpieli z bąbelkami? Zanurzony po ramiona w pianie, od której odrywały się tęczowej barwy bańki i unosiły w górę ku sufitowi? Harry doszedł do wniosku, że umrze z szoku zanim jeszcze dopadnie go Voldemort.
Nagle usłyszał ciche syknięcie.
- Właź. Woda stygnie.
Harry ściągnął spodnie, zostawił je w kąciku koło wyjścia, a na wierzchu położył ukochaną różdżkę. Bardzo nie chciał się z nią rozstawać, ale przecież nie mógł wejść z różdżką do wanny. Kiedy tak stał, przez chwilę odwrócony plecami do Snape'a, nie zdawał sobie sprawy, że ten skupił swoje spojrzenie na jego pośladkach, bo Harry odziany był już tylko w slipki, których nie chciał zdejmować, ciemnoczerwone, prezent urodzinowy od Rona. Z tyłu, poniżej gumki miały one wyhaftowany duży, złoty znicz i napis - „Złap mnie”.
Zanurzony w pienistej kąpieli profesor prychnął.
- Potter, ty swoje bezczelne gryfoństwo musisz mieć wypisane nawet na zadku?
Harry natychmiast zrozumiał, że ani sytuacja, ani piana bulgocząca w wannie nie zmiękczyły, a co gorsza może nawet usztywniły profesora. Pełen najgorszych przeczuć, ostrożnie wślizgnął się do wanny i przycupnął najdalej od swobodnie siedzącego w kąpieli Snape'a. Woda była ciepła. Bardzo ciepła i nasączona aromatycznym płynem pieściła skórę musującym bąbelkami. Co rusz z jej powierzchni odrywały się, mieniące kolorami tęczy, bańki mydlane. Jednak chłopiec siedział w przestronnej wannie cały spięty, z kolanami kurczowo podciągniętymi niemal pod sam podbródek. Wpółleżący naprzeciw niego mężczyzna sprawiał wrażenie jednak całkiem rozluźnionego, patrzył na Harry'ego spod lekko przymkniętych powiek, jego blade ramiona spoczywały na lśniącym obsydianową czernią obrzeżu wanny. Harry zauważył, że Severus ma na jednym przedramieniu szeroką, bawełnianą opaskę. I nagle z przerażeniem uświadomił sobie, że siedzi w wannie ze Śmierciożercą! W tej chwili gotów był wyskoczyć i uciekać na oślep. Snape wykonał delikatny ruch i Harry zorientował się, że rzucił w jego stronę gąbkę, żółciutką kaczuszkę. Sam wziął sobie drugą, bliźniaczą.
- I jaka woda? - zagaił rozmowę profesor. - Może więcej piany?
- Eee... Nie - wydukał Harry.
- Usiądź wygodniej i wyprostuj nogi. Ta wanna jest naprawdę bardzo duża. A teraz weź swoją kaczuszkę i powtarzaj ruchy, które ja będę wykonywał. Zaczniemy od ramion.
Przez kolejne pięć minut, ku swemu zaskoczeniu, Harry, zgodnie z instrukcjami profesora, masował gąbką swoje barki, kark, okolice splotu słonecznego... Gdyby cała ta sytuacja nie jawiła się tak stresującą i paradoksalną, byłoby to nawet przyjemne. W końcu Snape odłożył na bok swoją gąbkę. Przymknął powieki i Harry ostrożnie zdecydował się uczynić to samo. Poczuł się trochę spokojniejszy. Profesor nie próbował go dotykać i nie musiał mu myć pleców, ale czujny chłopiec wciąż sobie zadawał pytanie o prawdziwy cel tej wspólnej kąpieli. Bo tego, że Severus nie przyjmuje na prywatnych lekcjach i szlabanach uczniów w swojej wannie, tego Harry mógł być pewien.
W końcu Snape, przerwał nasączone pienistymi bąbelkami milczenie.
- Całowałeś się już?
Chłopiec aż podskoczył do góry. Jak mógł być tak naiwny, dać się zwabić do łazienki i pozwolić sobie zamydlić oczy tym myzianiem kaczuszką?! W przypływie ataku paniki Harry usiłował wyskoczyć z wanny, ale poślizgnął się na jej mokrym, połyskliwym obrzeżu. Wykonywał gwałtowne ruchy ramionami, aby złapać równowagę. Nagle silna dłoń zacisnęła się na jego stopie i Harry z powrotem wylądował w wannie, rozbryzgując dookoła jej pienistą zawartość. W ostatniej chwili podparł się rękoma, aby nie zanurkować pod wodę. Chłopiec zorientował się, że dotychczas pozornie leniwie wylegujący się w kąpieli stary, slytheriński wąż popisał się błyskawicznym refleksem. I teraz był bliżej Harry'ego, dużo bliżej niż poprzednio, wpatrywał się w jego oczy i nadal trzymał go za nogę. Chłopiec skulił się przerażony.
- Puść mnie!
Snape zwolnił uścisk i cofnął się nieco, ale nadal był zbyt blisko. Jego twarz ociekała wodą i wściekłością.
- Uspokój się - syknął. - Zechcesz mnie poinformować, co zamierzałeś zrobić?
Harry milczał. Przecież to było oczywiste, że uciec.
- Czy ty nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Jeszcze mi tylko brakowało, abyś sobie złamał nogę, wyskakując z mojej wanny. I co? Miałeś zamiar uciekać w mokrych gaciach hogwarckimi korytarzami i spanikowany wrzeszczeć: Gwałcą! Ratunku! Czy ci nie powtarzałem już wiele razy, że cię nie tknę?
Snape cofnął się, sięgnął ręką po jakąś buteleczkę i wlał parę kropli miodowego płynu do wanny. Łazienkę wypełnił delikatny, słodki aromat.
- Oddychaj.
Harry zdał sobie sprawę, że cały czas wstrzymywał powietrze. Zaczął pospiesznie i łapczywie ustami chwytać oddech.
- Powoli i głęboko. Nie mam ochoty, abyś mi tu się na dodatek hiperwentylował.
Zatem Harry oddychał i powoli uspokajał się, a Snape wrócił do swego narożnika wanny, przymknął powieki i cierpliwie czekał. Po paru minutach ponowił wcześniej zadane pytanie.
- Podejdziemy do poruszonego tematu jeszcze raz. Potter, czy już się z kimś całowałeś?
Harry najchętniej nie udzieliłby wcale na takie pytanie odpowiedzi, przecież to była jego prywatna, bardzo osobista sprawa.
- Eee... Tak.
- Z dziewczyną?
- No - potwierdził.
- Wiele razy?
- Nie, tylko jeden.
- I jak było?
Zanim chłopiec zdążył się zastanowić, udzielił pierwszej, prawdziwej odpowiedzi.
- Mokro.
Brwi Snape'a uniosły się do góry i Harry nie wiedział czy w geście kpiny, czy zdziwienia.
- Ciekawe - mruknął nauczyciel i dodał. - Przymknij oczy, Potter, spróbujemy zastosować pewne elementy wizualizacji. Zapewne potrafisz odtworzyć w pamięci pocałunek z tą dziewczyną, nie sam, ale całą sytuację, która go poprzedziła. Chciałbym, abyś spróbował sobie wyobrazić inne zdarzenie. Będę tobie opowiadał pewną historię, scenę, a ty postarasz się ją zobaczyć, tak jakbyś... grał w filmie.
Harry na znak zrozumienia kiwnął głową, ostrożnie zamknął oczy.
Snape zaczął opowiadać mu wymyśloną historyjkę i chłopiec coraz bardziej wczuwał się w rolę jej bohatera. Było to łatwe, bo rzecz działa się w Hogwarcie, a on, w opowieści Snape'a, właśnie spacerował samotnie brzegiem jeziora. Głos profesora był stonowany, zmysłowo aksamitny, lekko szeleszczący, niczym jesienne liście, które on - Harry - tak lubił rozgarniać stopami. Dochodził wieczór, ostatnie promienie słońca wkrótce miały zniknąć za szczytem wzgórza.
- I wtedy zobaczyłeś jego. Zupełnie niespodziewanie, szedł w twoją stronę, patrzył na zmarszczoną lekkimi podmuchami wiatru toń jeziora. Pomyślałeś sobie przez chwilę, że on pewnie też lubi długie wieczorne spacery i ten zapach spalonych słońcem, umierających, jesiennych liści. Był już bardzo blisko, gdy dostrzegł twoją obecność i zdumiony uniósł do góry brwi. Uzmysłowiłeś sobie, że w tym miejscu ścieżka jest bardzo wąska, a ty z pewnością nie ustąpisz mu pierwszy z drogi. On zdawał się myśleć tak samo. Ledwie krok dzielił was od siebie. Patrzyłeś się na niego, ale widziałeś tylko ciemnozłote promienie zachodzącego słońca, igrające na jego rozwianych wiatrem włosach...
Harry prychnął śmiechem, te ciemnozłote promienie zachodzącego słońca prześladowały go. Siedział w wannie i zanosił się śmiechem, łzy spływały mu po policzkach. Czego, jak czego, ale takich słów nie spodziewał się z ust Snape'a. To było tak absurdalne, nierzeczywiste. Harry śmiał się, całym sobą.
Profesor przerwał opowieść i czekał, aż chłopiec się wychichocze. Po chwili zapytał.
- Czy mogę dowiedzieć się, co cię tak rozbawiło?
- Ten opis, słowa. - Harry otarł spływające po policzku łzy śmiechu. - W ostatnim czasie ilekroć ktokolwiek opisuje mi romantyczną scenę z udziałem dwóch chłopców, zawsze musi powiedzieć o „ciemnozłotych promieniach zachodzącego słońca, igrających na rozwianych wiatrem włosach”. Czy to jakiś obowiązkowy w tych historiach standard?
Nieoczekiwanie Harry zobaczył, że Snape uśmiecha się, a jego usta układają się w dobrze znany mu grymas ewidentnej kpiny.
- No nareszcie, a już myślałem, że będę musiał dojść do uroczych gwiazdeczek śniegu lub budzącej się wokół kwieciem i fyrganiem motylków wiosny.
- Eee... - Harry nie rozumiał, co mu chciał przekazać profesor.
- Śmiejesz się. Nareszcie. Nie siedzisz zestresowany, wciskając swój chudy tyłek w marmur wanny. Nie muszę ciebie nawet dotykać, by wiedzieć, że teraz jesteś rozluźniony, masz normalny oddech, a twoja przepona nie jest jedną z barier do przepływu energii. Uzyskałeś to, czego nie potrafiłeś osiągnąć przez ćwiczenia. Pomyśl, siedzisz w wannie, ze swoim starszym o dwadzieścia lat, znienawidzonym nauczycielem, dodam jeszcze nagim i gejem. Cała ta sytuacja jest wręcz nieprawdopodobna i absurdalna, a ty zanosisz się ze śmiechu. Potter, o to chodziło, abyś w sposób naturalny, ale nieświadomy, wyzbył się strachu. Nie podrygiwał na każdy mój dotyk, nie myślał kodem stereotypów, że każdy homoseksualista myśli tylko o tym, aby cię dorwać i przelecieć. Oczywiście sytuacja może mieć wyraźny podtekst seksualny, bo nie jest ogólnie przyjętym taplanie się dwóch facetów w jednej wannie, ale byłaby ona takową, gdybyśmy mieli erotyczne intencje. A ja ich nie mam i sądzę, że ty również.
Harry kiwnął aprobująco głową.
- Jednak, cała ta opowiadana przeze mnie historyjka ma spełnić jeszcze inną funkcję. Potter, codziennie wieczorem, przed snem, spróbujesz sobie wedle własnych wyobrażeń wizualizować scenę spotkania z jakimś chłopcem, najlepiej w twoim wieku, i pierwszego z nim pocałunku. Tylko pocałunku, nic więcej. Tak, jakbyś marzył o takiej sytuacji. A pod koniec tygodnia napiszesz do niego fikcyjny list, w którym dasz mu wyraźnie, ale subtelnie, do zrozumienia, że jesteś nim zainteresowany, nie tylko jako przyjacielem. Na kolejnym naszym spotkaniu, za tydzień, przeczytasz mi ten list. Czy wszystko zrozumiałeś?
- Tak, panie profesorze, ale ja nie znam żadnego chłopca, do którego mógłbym, choćby teoretycznie, takie słowa napisać.
- Zatem wyobraź go sobie. Niech będzie taki, jakim go stworzysz. A teraz koniec kąpieli, woda wystygła. Chyba, że bardzo chcesz mi umyć plecy.
Harry cały się zarumienił, jak mógł zapomnieć, że Severus Snape to wstrętny oklumenta. Nie czekając na dalsze złośliwości profesora, wyskoczył z wanny.
Kiedy Potter wrócił z zajęć, tym razem rozluźniony i nawet zadowolony, w dormitorium zastał jak zwykle Rona, w bardzo złym humorze, gdyż ten zdążył się pod jego nieobecność popstrykać z Hermioną.
- Mówię ci, Harry, z dziewuchami to tylko same kłopoty, zawsze im coś nie pasuje. Przyczepiła się do tego, że mi koszula ze spodni wystaje. A z czego ma mi wystawać?
Ron usiadł zrezygnowany obok Harry'ego. Po chwili pociągnął nosem, raz, a później drugi.
- Ej, coś tu ładnie pachnie. - Długi nochal rudzielca zaczął obwąchiwać przestrzeń wokół Harry'ego i po chwili chłopiec dostrzegł jeszcze mokre końcówki włosów przyjaciela. - Kąpałeś się? Przecież dzisiaj nie sobota? Byłeś w łazience prefektów? A ja myślałem, że masz spotkanie ze Snape'em.
Bo miałem - chciał powiedzieć Harry, ale w porę sobie uzmysłowił, że w połączeniu ze słodko-ekscytującym zapachem, jaki go otaczał i wilgotnymi włosami, mogłoby zabrzmieć to dziwnie. Bardzo dziwnie.
Wieczorem, kiedy Harry miał już położyć się do łóżka, najpierw powpychał swoje podręczniki do torby. Tyle miał do nauki, ale nie mógł się skoncentrować. Całe szczęście, że dzięki tajemniczemu, byłemu właścicielowi podręcznika do eliksirów, choć ten przedmiot w tym roku szedł mu wyjątkowo dobrze. Leżąc w łóżku, próbował jeszcze raz przeanalizować to, co mu powiedział Snape. Miał niejasne przeczucie, że wreszcie jest na dobrej drodze w stronę tęczowego mostu. Harry zacisnął powieki i pragnął sobie wyobrazić tego wymarzonego chłopca i jakąś z nim scenę, a kiedy już niemal zasypiał, przyszła do niego sama, nieoczekiwana, ale bardzo pożądana myśl.
---
Rozdział XI
Ludzie listy piszą...
Ludzie listy piszą, sowy listy noszą. Zgodnie z tym starym porzekadłem, następnego dnia po traumatyczno-ekscytujacej kąpieli, Harry otrzymał długo wyczekiwaną korespondencję. W porze obiadu nadleciała nad stół Gryfonów wyjątkowo zmaltretowana sowa i przyniosła mocno sfatygowaną kopertę. Harry pochwycił list i natychmiast rozpoznał wyraziste, kształtne pismo Remusa Lupina. Nie oglądając się na zaciekawione spojrzenia kolegów, popędził w najbliższe, ustronne miejsce, aby w spokoju zapoznać się z treścią przesyłki.
Biegnąc do łazienki na trzecim piętrze, czuł, że żołądek, wypełniony zupą kalafiorową, zaczyna mu podchodzić niepokojąco wysoko, niemal aż do gardła. Bał się, gdyż nie wiedział, czego może oczekiwać po treści listu.
Tak się dziwnie składa, że dzieci, a zwłaszcza nastolatki, nie mają bladego pojęcia o przeszłości i seksualności swoich rodziców. Większość już mocno rozbudzonych hormonalnie młodzieńców, zupełnie nie zdaje sobie sprawy, że ich rodzice też to robią. Oczywiście od lat wiedzą, iż to tatusiowie, a nie bociany, są odpowiedzialni za przyrost naturalny społeczeństwa, ale kiedy przychodzi do przełożenia tego prostego faktu na obraz własnej rodziny, to jakoś trudno im uwierzyć w igraszki miłosne dorosłych, nie tylko obecnie, ale i nawet w przeszłości. Owo mylne wyobrażenie również utwierdzają, serwowane dorastającym córeczkom, opowiastki mamusiek, sugerujące, że one, w ich wieku, to o takich rzeczach w ogóle nie myślały, tylko o nauce i szydełkowaniu, a wianek dziewictwa był bardzo długo ozdobą ich złocistych, niefarbowanych loków.
Jakież bywa niepomierne zdziwienie dziecięcia, gdy któregoś dnia urwie się ze szkoły i wpadnie do pustego, w jego mniemaniu, mieszkania, zapomniawszy, że mamusia akurat dziś wzięła sobie wolne, a tatko wrócił wcześniej z delegacji. Nim zdąży odłożyć plecak z podręcznikami, może posłyszeć z pokoju rodziców dźwięk, jakoby ktoś dogorywał, dusił się czy dławił. Jeśli będzie mało domyślne i rezolutne, a powodowane troską, albo li tylko ciekawością, wtargnie do pokoju rodziców, to może ujrzeć, że rzeczywiście ktoś dogorywa, a i nawet dławi się, ale z pewnością nie artykułem spożywczym. Incydent kończy się zawsze szokiem dla gwałtownie uświadomionego dziecięcia i długim tłumaczeniem rozmaitych motylkowych aspektów, przez mocno skrępowanych faktem nakrycia w czasie kontaktu erotycznego, rodziców. O ile uprzednio nie zdążą się pokłócić o to które z nich ma porozmawiać o zaistniałej sytuacji z dzieckiem.
Harry Potter był w jeszcze gorszej sytuacji, ponieważ wychowywał się u Dursleyów, a oni nie przejawiali żadnych objawów seksualności. Owszem wuj Vernon, gdy wychodził do pracy cmokał w policzek ciotkę Petunię, ale była to czynność równie rutynowa, jak picie porannej kawy czy wsuwanie jaj na bekonie, więc Harry zupełnie nie kojarzył takiego zachowania wujostwa z jakimkolwiek przejawem uczuć, a tym bardziej seksualności. Mocno pruderyjna Petunia, zawsze była spowita w długą koszulę nocną i pikowany szlafrok, a walorów cielesnych otyłego Vernona Harry z pewnością nie chciałby, nawet przez przypadek, zobaczyć.
A teraz miał się czegoś dowiedzieć o swoich rodzicach, bo chłopiec był pewny, że Remus odpowie mu szczerze na wszystkie zadane pytania. A jeśli Snape mówił prawdę i jego ojciec był...?
Zadekowawszy się w ustronnej kabinie toalety, Harry, drżącymi ze zdenerwowania palcami, powoli rozdzierał szarą kopertę. List był długi. Na początku Remus bardzo przepraszał go za zwłokę w odpowiedzi, tłumacząc się obowiązkami i zadaniami, jakie musiał dla wiadomej osoby wykonać. Jednak dalej napisał coś, co spowodowało, że Harry aż przysiadł z wrażenia na sedesie.
W życiu każdego chłopca przychodzi taka chwila, kiedy budzi się jego seksualność i odkrywa swoje upodobania w tym obszarze. Wkracza na drogę ku dorosłości. Wbrew pozorom, Harry, to nie jest takie proste określić własne preferencje i oswoić się z myślą o trudnej do opanowania pobudliwości, ustalić wzorce i fetysze seksualne. One ewoluują w człowieku przez całe życie. Domyślam się, że ty jesteś właśnie na takim etapie rozwoju, kiedy próbujesz definiować własne doznania. Harry, ścieżki ludzkiej seksualności są mocno pokrętne, emocje trudne do kontrolowania, a dokonywane wybory mogą nie tylko zaskakiwać otoczenie, ale i nas samych. Chcesz, abym ci opowiedział o naszej młodości, dorastaniu, a zwłaszcza o historii związków emocjonalnych twojego ojca?
Masz całkowite prawo do poznania przeszłości i przykro mi, że jestem jedyną osobą, która może ci o tym opowiedzieć. Nie sądź nas tylko zbyt surowo, już wiesz, że nie byliśmy w szkole grzecznymi chłopcami. Stanowiliśmy elitę Gryffindoru, szpanowaliśmy, rozrabialiśmy, zbieraliśmy szlabany.
W naszych czasach homoseksualizm nie był jeszcze na topie, tak jak teraz, nie został nawet społecznie akceptowany i ledwie wyszedł z niszowego ukrycia. To wydawało się nam takie ekscytujące. Zrozum, najatrakcyjniejsi chłopcy w szkole nie mogli być tak sobie, zwyczajnie heteroseksualni. Syriusz i Peter zdeklarowali się jako geje. James i ja optowaliśmy za większą swobodą wyborów. Można nas było określić mianem osób biseksualnych. Nie muszę ci chyba szczegółowo opowiadać, że bawiliśmy się nieźle i przyjemnie we czwórkę spędzaliśmy czas. Nawet jeszcze niedawno, gdy twój ojciec chrzestny przymusowo przebywał na Grimmauld Place, ze złości aż warczał, gdy wspomniał, że kiedy on gnił w Azkabanie, ten podły szczur - Peter - wylegiwał się w Hogwarcie, w chłopięcym dormitorium.
Harry poczuł, że robi mu się słabo, bo nagle uświadomił sobie, że Pettigrew przez blisko trzy lata urzędował w jego sypialni i wiele razy wieczorem musiał wyrzucać zwierzaka ze swojego łóżka. Przejęty rewelacjami płynącymi z listu, chłopiec czytał dalej.
Jamesa i mnie interesowały również dziewczęta, z tym, że ja byłem w kontaktach z nimi raczej nieśmiały, a Rogacz nadmiernie elokwentny i nachalny. Dlatego, pomimo licznych zaczepek i deklaracji, Lily nie traktowała jego zalotów poważnie.
Wszystko zmieniło się na początku siódmej klasy. Nagle James zaczął znikać, nie flirtował na korytarzach z dziewczynami, nie adorował Lily. Nie chciał również zabawiać się z nami. Zrobił się bardzo tajemniczy. Zaczęliśmy podejrzewać, że kogoś ma i ten związek jest poważny. Wpadliśmy na pomysł, aby śledzić Jamesa, ale to było trudne. Wiesz on miał pelerynę, ale w końcu wytropiliśmy obiekt jego uczuć, namierzyliśmy ich na Wieży Astronomicznej. Wszyscy byliśmy zaskoczeni wybrankiem serca Jamesa, zwłaszcza Syriusz poczuł się bardzo zawiedziony, zaszokowany, niemal oszukany. Bo James po kryjomu spotykał się z Regulusem, jego młodszym bratem, który na domiar złego był w Slytherinie. Syriusz nie mógł zrozumieć, dlaczego James nie wybrał jego, przecież był mu najlepszym przyjacielem, gejem i wszyscy uważali, że jest najprzystojniejszym chłopakiem w całej szkole. Wtedy Rogacz opowiedział nam o swoim odkryciu.
Harry, z pewnością znasz legendę o Regmesie Jamulusie. Otóż, James złożył swoje imię z imieniem młodszego Blacka i mu też wyszło Reg-mes Jam-ulus. Twój ojciec był przekonany, że dzięki temu związkowi stanie się lepszy i więcej w życiu osiągnie. Razem z Regulusem napiszą nową historię, stworzą kolejny, współczesny mit, wyższą jakość miłości homoseksualnej.
Zrozumieliśmy marzenia Jamesa i wytłumaczyliśmy Syriuszowi, że tak jest lepiej i Rogacz będzie miał dobry wpływ na Regulusa, zmienią mu się poglądy i zejdzie ze ścieżki śmierciożerstwa. Łapa nie straci przyjaciela, a może odzyskać brata. I wtedy wydarzyło się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. Regulus nagle zniknął. Pojechał do domu na święta, a po nowym roku już nie wrócił do Hogwartu. Zdezorientowani i pogrążeni w głębokim smutku Blackowie poszukiwali syna. Bezskutecznie. Mijały dni, tygodnie. James był zdesperowany, wiedział, czuł, że Regmes zginął, a za śmiercią ukochanego na pewno stoi Czarny Pan. Nasz przyjaciel zmienił się, chadzał samotnie korytarzami, nie uśmiechał się, nie rozrabiał, nie podrywał dziewcząt... Nie potrafiliśmy go pocieszyć, choć bardzo chcieliśmy . Jego rozpacz osiągnęła dno, tak wielkie, że chciał nawet targnąć się na swoje życie. Z pomocą przyszła nam nieoczekiwanie Lily. Nie mam pojęcia, kto jej powiedział o związku Jamesa i Regulusa, bo to była tylko nasza tajemnica.
Harry, twoja matka była bardzo wrażliwą na cierpienia innych ludzi osobą. Zrozumiała, jak wielką tragedię przeżywa James i, że myliła się w stosunku do niego, uważając go za powierzchownego i niezdolnego do prawdziwej miłości pozera. Nie wiem, jak to zrobiła, ale twój ojciec otworzył się przed nią i zwierzał ze swojej rozpaczy.
Lily była literacko utalentowana. Aby pomóc Jamesowi napisała opowiadanie, terapeutyczne. Opisywała w nim historię zakazanej miłości dwóch chłopców, z dwóch skłóconych od wieków ze sobą domów Hogwartu. Wojny i okrucieństwa Czarnego Lorda. Nagłego zaginięcia jednego z młodzieńców i rozpaczy nieutulonego w żalu kochanka. Zmieniła imiona, szczegóły i nadała opowieści tytuł „New Regmes Jamulus, czyli historia prawdziwej miłości”. Zapisała opowiadanie w niewielkim brulionie. Było wzruszające i takie życiowe. Wkrótce chyba każdy w Hogwarcie je przeczytał. Wiem, że później, wzorując się na jej utworze, stworzono wiele różnych historii, sławiących miłość homoseksualną. Młodzież je zna pod nazwą „Brulioniki”.
Wtedy też James podjął decyzję, że pomści ukochanego i jak tylko ukończymy szkołę, włączy się w szeregi walczących ze Śmierciożercami. My zdecydowaliśmy się pójść tą niebezpieczną drogą razem z nim. Wstąpiliśmy do Zakonu Feniksa. Wspólne porozumienie zbliżyło go również z Lily. James odkrył, że łączy ich nie tylko przyjaźń. Nie potrafiłby już pokochać innego mężczyzny, więc naturalnym było, iż swe uczucia oddał najwspanialszej dziewczynie. Resztę historii, Harry, już znasz. Pokochali się, pobrali, oczekiwali dziecka i wtedy została wygłoszona owa przepowiednia, która zmieniła nie tylko bieg ich i twojego życia, ale dotknęła nas wszystkich.
Nie wiem, czy powinienem ci cokolwiek doradzać w sprawach uczuć i wyboru orientacji seksualnej, ale uważam, że najważniejsze jest, abyś był sobą, robił to, co dla ciebie jest naprawdę ważne, czuł się szczęśliwy, a swoimi decyzjami nie krzywdził innych osób.
Zawsze oddany Ci Remus Lupin
Harry siedział sam w łazience. Długo, bardzo długo. Wielokrotnie czytał list Remusa. Płakał i rozmyślał. Historia opisana przez Lupina była dla niego niepojęta. Chłopiec zastanawiał się, czego jeszcze nie wie o swoich rodzicach? Co by się stało, gdyby James pozostał z Regulusem? Czy nigdy nie pokochałby jego matki? I co by było z nim, Harrym? Kto zostałby jego ojcem, a może w ogóle by go nie było?
Zastanawiał się też, co uczyni go najszczęśliwszym i potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Musiał za wszelką cenę pokonać Voldemorta, nawet jeśli trzeba będzie przejść łukiem tęczowego mostu. Harry miał nadzieję, że podobnie jak talent do quidditcha, skłonności homoseksualne ma ukryte w genach.
Od tego dnia pilnie przykładał się do zadania domowego, jakie zlecił mu Snape, i wieczorami wizualizował sobie spotkania z chłopcem ze swoich marzeń. Teraz to było proste. Mógł go spotykać wszędzie: nad jeziorem, wieczorem w mroku odludnego korytarza, w opustoszałej klasie, a nawet pomiędzy regałami w bibliotece. Jednego tylko nie potrafił sobie wyobrazić. Jak smakują chłopięce pocałunki?
---
Rozdział XII
Wymarzony chłopiec Harry'ego
W kolejny czwartek wieczorem Harry znowu podążał na spotkanie ze Snape'em. Tym razem czuł się nieco lepiej niż poprzednio, choć nadal obawiał się, co jeszcze może wykombinować oraz zastosować, na jego zbaraniałym umyśle i marnej posturze w ramach ćwiczeń terapeutycznych, profesor.
Miał jednak świadomość, że postarał się. Pilnie przez cały tydzień wizualizował randki z wyimaginowanym chłopcem, a dzisiaj napisał do niego długi, jak na swoje umiejętności epistolarne, bardzo osobisty list. Snape nie będzie mu mógł zarzucić braku zaangażowania.
Kiedy Harry wszedł do gabinetu profesora, ten siedział, jak zwykle, za biurkiem zawalonym stosem prac uczniowskich i kończył coś bazgrać na ostatnim ze sprawdzanych pergaminów.
- Siadaj, Potter - warknął Snape.
Harry rozejrzał się po lochu i z ulgą stwierdził, że nie ma w nim już owej chromowanej rury ani też innych dziwnych przedmiotów, które mogłyby go napawać obawą przed kolejnym nieprzewidywalnym doświadczeniem w drodze na tęczowy most. W gabinecie było zimno, odstręczająco, ponuro, czyli normalnie. Snape też zdawał się być w swej zwyczajnej, średnio skwaszonej formie. Właśnie zgarnął z biurka sprawdzone rolki pergaminów i wepchał je na półkę najbliższego regału.
- Ćwiczyłeś? - rzucił w stronę Harry'ego.
- Tak, panie profesorze. Codziennie wieczorem. Systematycznie.
- To się zaraz okaże.
Potter zamilkł, bo próbował się zastanowić, w jaki sposób Snape ma zamiar sprawdzić, czy należycie wizualizował pocałunki. Aby wyzbyć się tych niepokojących myśli, dodał.
- List też napisałem. - To mówiąc, wyciągnął z kieszeni szaty rolkę pergaminu.
Jedna brew profesora uniosła się do góry.
- No to zacznijmy od niego. Przeczytaj.
- Eee... Panu? Na głos?
- Tak, Potter, przecież to twój list. Zaczynaj.
Chłopiec rozwinął i rozprostował arkusz kartki, zaczerpnął nieco histerycznie powietrza i nieśmiało rozpoczął czytanie.
Drogi Half Blood Prince...
Zanim Harry zdążył zacząć kolejne zdanie, Snape zerwał się z miejsca i walnął pięścią w blat biurka. Stary mebel jęknął głucho, zabrzęczały słoiki z obrzydliwościami na sąsiednich półkach, a chłopiec z przerażeniem zauważył, jak twarz nauczyciela oblewa purpura wściekłości.
- Żarty sobie robisz?!
Harry aż skulił się, ze strachu.
- Ja, nie - wydukał. - Zaraz panu wytłumaczę.
- Co wytłumaczysz?! - Snape wpił pałające złowrogą czernią spojrzenie w niewinne i wylęknione oczęta Pottera.
- Bo ja miałem sobie wyobrazić jakiegoś chłopca. Myślałem, ale nie znam nikogo, z kim chciałbym się całować. Więc przypomniałem sobie o nim. Od paru tygodni mam książkę do eliksirów, używaną, dał mi ją profesor Slughorn. Ona jest cała popisana, stara, ma chyba z pięćdziesiąt lat, a jej właścicielem był Half Blood Prince. Napisał na okładce ksywkę, czyli nie nazwisko...
- Potter, wiem, co to jest ksywka!
- On, ten Prince, notował różne rzeczy w książce. Dzięki jego uwagom tak dobrze mi idzie w tym roku z eliksirów. Nie wiem dlaczego, ale doskonale rozumiem każde jego słowo, poradę. On musiał być w moim wieku genitalny.
- Jaki? - warknął Snape.
- No, wybitnie uzdolniony. Tak, jak Hermiona, a z eliksirów to pewnie jeszcze bardziej. Nie mam pojęcia, kiedy chodził do szkoły i jak się naprawdę nazywał, ale on mnie fascynuje. Podziwiam go. Więc sobie pomyślałem, że go sobie wyobrażę, będę się z nim w moich myślach spotykał i do niego napiszę list.
Przez chwilę ostry wzrok nauczyciela intensywnie próbował szperać w zwierciadle oczu Harry'ego, doszukując się oznak kłamstwa, ale go nie znalazł. Profesor powoli wyprostował się, jego twarz już nie wyrażała żadnych emocji. Podszedł do regału ze słojami i odwrócony do chłopca plecami rzucił.
- Zacznij czytać jeszcze raz. Od początku. Wyraźnie i powoli.
Drogi Half Blood Prince.
Ten list pewnie nigdy do Ciebie nie dotrze, bo nawet nie wiem, kim jesteś i jak się nazywasz, ale chciałem, musiałem do Ciebie napisać. Od kiedy mam Twój podręcznik, nie mogę wyjść z podziwu nad Twoimi zdolnościami i to nie tylko tymi dotyczącymi eliksirów, ale również umiejętnościami tworzenia nowych zaklęć. Nie wiesz, jak bardzo chciałbym Ciebie bliżej poznać, a nawet nie wiem, ile masz lat i czy jeszcze żyjesz.
Gdybyś był moim rówieśnikiem i uczył się tu w Hogwarcie, zrobiłbym wszystko, aby się z Tobą zaprzyjaźnić. Czasami sobie wyobrażam, jak wyglądałeś, mając szesnaście lat. Chciałbym, abyś był trochę podobny do mnie, raczej wysoki i szczupły, i miał ciemne, przydługie włosy. Myślę, że moglibyśmy rozmawiać o różnych rzeczach i nigdy by nam się nie nudziło. Kiedy czytam zapiski uczynione Twoją ręką w podręczniku, chwilami wydaje mi się, że skądś znam Twój charakter pisma i jestem niemal pewny, że musiałeś, podobnie jak ja, czasami czuć się bardzo samotnym.
Harry przerwał na chwilę czytanie, bo wydało mu się, że posłyszał od strony regału ciche westchnienie profesora. Ale pewnie się przesłyszał i to nie było westchnienie tylko stłumione, tak charakterystyczne dla Snape'a, ironiczne prychnięcie.
Jeżeli chodzi o tworzone zaklęcia, to ty faktycznie jesteś księciem. Ja niestety mam nadal problemy z użyciem zaklęć niewerbalnych. Przetrenowałem jedno z Twoich, to na porost paznokci u nóg, na jednym totalnie głupim osiłku, ale chyba mi nie do końca wyszło, bo pazury mu nie urosły. Spróbuję przetestować też inne podane przez Ciebie pomysły i klątwy.
Hermiona, moja przyjaciółka, jest strasznie oburzona na tę Twoją książkę i próbowała mi nawet wmówić, że jest pełna czarnej magii. Ona uważa również, iż ten podręcznik mógł należeć do dziewczyny i Prince wcale nie musiał być chłopakiem. Ale to nieprawda, ja czuję, z każdym Twoim zapiskiem, słowem, że jesteś facetem, tak samo jak ja.
Wiem, że to niemożliwe, ale gdybyśmy mogli się spotkać, bliżej poznać, to pewnie chciałbym powiedzieć Ci dużo więcej. Jesteś wspaniały i niesamowity. Szkoda, że nie wiem, kim jesteś, nie mam zmieniacza czasu i tego listu nigdy nie przeczytasz.
Nie wiem nawet, jak mam go zakończyć. Nigdy jeszcze nie napisałem takich słów do chłopca.
Harry
W gabinecie profesora Snape'a zaległo głuche milczenie. Potter z napięciem wpatrywał się w plecy nauczyciela, ale on przez dłuższą chwilę nawet nie drgnął. W końcu powoli się obrócił. Harry nie zdawał sobie sprawy, jakie myśli i wspomnienia targały duszą Snape'a. Severus wiele lat czekał na to, aby ktoś mu napisał taki list. Gdyby wtedy, kiedy miał szesnaście lat, ktokolwiek uczynił jemu takie wyznanie, a zwłaszcza, gdyby to była Lily, jego życie mogłoby potoczyć się inaczej. Nikt, nigdy, Severusa bezwarunkowo nie zaakceptował. Nie powiedział mu, jaki jest wspaniały, nie dał nadziei na to, że mogłoby ich połączyć coś znacznie głębszego niż tylko koleżeństwo i przyjaźń. A teraz, po dwudziestu latach, po tych wszystkich tragediach i złych wyborach, dostał list. I to od kogo? Od cholernego Pottera! Dzieciaka, którego obiecał chronić i który był dla niego jednym wielkim wyrzutem sumienia!
Harry z lękiem patrzył się na twarz profesora. Była jeszcze bardziej przerażająca niż wtedy, gdy włamał się do jego wspomnień w myślosiewni. Dłonie profesora niekontrolowanie zaciskały się i rozwierały, przypominając Harry'emu krogulcze szpony. Milczący Snape zbliżał się do niego, coraz bardziej i wtedy instynkt samozachowawczy obudził się w świadomości młodego Gryfona, i nakazał mu natychmiast uciekać. Harry zaczął cofać się do drzwi. Snape minął słój z martwymi karaluchami, nawet po niego nie sięgnął. Chłopiec uświadomił sobie, że jest bardzo źle, a może jeszcze gorzej. Na szczęście był już blisko drzwi... I wtedy rozległ się odgłos intensywnego pukania, do gabinetu, zupełnie nieoczekiwanie, wtargnął Draco Malfoy.
Prefekt Ślizgonów stanął jak wmurowany, widząc niesamowicie wściekłą minę opiekuna domu, jednak niemal w tej samej chwili dostrzegł, tuż obok siebie, przerażonego Pottera. Ten moment wystarczył, aby Snape opanował się i jego twarz przybrała, tak dobrze wszystkim znany, drwiący, odstręczający wyraz.
- Co cię sprowadza, i to z takim impetem, do mojego gabinetu, Draco?
Lekko zaskoczony obecnością Pottera i świadomością, że musiał chyba trafić na bardzo nieprzyjemną chwilę konwersacji na linii nauczyciel-uczeń, Malfoy bardzo szybko się zreflektował.
- Ja chyba w czymś panu profesorowi przeszkodziłem?
- Drobiazg, Draco.Właśnie omawiałem z panem Potterem kwestię jego szlabanu i mieliśmy trochę odmienne w tym temacie zdania. Zatem, ten wybitny uczeń Domu Gryfa, musiał odczuć, co o nim myślę.
Na usta Malfoya wypełzł zadowolony, cyniczny uśmieszek. A Harry, aż zadrżał, tak bardzo chciał go w tej chwili kopnąć w ten arystokratyczny, ślizgoński tyłek. Chociaż, prawdę powiedziawszy, powinien być mu wdzięczny, że przerwał atak zupełnie niezrozumiałej, niemej furii Snape'a.
- Mamy pewien problem, panie profesorze.
- Słucham?
Draco najchętniej nie opowiadałby o kłopotach swego domu przy znielubionym Gryfonie, ale Snape najwyraźniej jeszcze z Potterem nie skończył.
- Na Crabbe'a ktoś rzucił zaklęcie porostu paznokci u nóg.
- Tym mi zawracasz głowę? Cofnijcie je lub niech idzie do pani Pomfrey.
- Ale, panie profesorze, ono jest jakieś nietypowe. Musiało być niewerbalne, z opóźnionym działaniem. Nie wiemy, kiedy to się stało. Wieczorem Vincent położył się na brzuchu, na kanapie w salonie, miał się jeszcze pouczyć, ale zasnął, a w tym czasie te paznokcie mu zaczęły rosnąć i wrosły w kanapę. Próbowaliśmy mu je usunąć różnymi zaklęciami i mechanicznie, bezskutecznie. Doszliśmy do wniosku, że zaniesiemy go razem z kanapą do skrzydła szpitalnego, ale ta sofa jest bardzo duża i uwięzła w drzwiach z pokoju wspólnego na korytarz. A paznokcie rosną dalej i się zakrzywiły. Teraz nie wiemy, co zrobić, aby nie uszkodzić drzwi, Vinca i nie rozwalić kanapy. Nie można wejść, ani wyjść z naszego salonu.
Harry pewnie by się roześmiał, słysząc opowieść Malfoya, ale w tej chwili poczuł na sobie lodowate spojrzenie Severusa Snape'a.
- Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru i ty, Potter, dobrze wiesz, za co. A następne twoje spotkanie będzie z dyrektorem. Zostaniesz o jego terminie powiadomiony. Możesz odejść.
Harry nie miał nawet siły, aby się zbuntować. Był szczęśliwy, że może wyjść z gabinetu. Nie patrząc na Malfoya, szybko umknął przez otwarte drzwi. Za sobą usłyszał jeszcze zimny, opanowany głos profesora.
- Chodźmy, Draco, usunąć te paznokcie.
Zanim jednak Snape opuścił gabinet, podszedł do biurka, długimi palcami musnął po zapisanych słowach na pergaminie listu, bardzo uważnie go poskładał i wsunął do kieszeni szaty, na piersi.
Harry biegł korytarzem w kierunku wieży Gryffindoru, zupełnie nie rozumiał, co tak rozwścieczyło Snape'a? Przecież nie chodziło mu o paznokciowe zaklęcie rzucone na Ślizgona.
A to był naprawdę piękny list.
---
Rozdział XIII
Hogwarckie cukiereczki
Gdy minął piątkowy wieczór, a wszystkie hogwarckie zegary wybiły północ, Harry otulony kołderką, w jednej, jak zwykle dziurawej skarpetce, smacznie spał w swoim łóżku otoczonym purpurowymi zasłonami. Obok niego, na rozgrzebanym posłaniu, odziany w przykrótką, przepoconą piżamkę, pochrapywał Ron, od czasu do czasu jednak przerywał chrapanie, wtedy ślinił się i mlaskał. Widać śniło mu się coś wyjątkowo apetycznego. Pozostali lokatorzy dormitorium z błogim wyrazem prawie męskich twarzy podróżowali również po krainie Morfeusza. Och... Słodka, młodzieńcza, snem spowita niewinności! Któż jest w stanie li tylko słowem w pełni oddać twój urok i... aromat?
A tymczasem, w wielkim zamczysku, ktoś nie spał, a co więcej, udawał się na spotkanie najwyższej wagi. Czarna peleryna Severusa Snape'a dyskretnie ocierała się o kamienne płyty korytarza, tłumiąc jego pospieszne kroki. W owalnym gabinecie, na wysokiej wieżyczce, do której wejścia strzegła wyjątkowa paskudna chimera, oczekiwał na niego Albus Dumbledore. Nie, nie... Tym razem nie potrzebował sprawozdania ze spotkania Koła Śmierciożerców, czekało ich ważne i jakże pilne zadanie. Oczywiście głównym tematem tej nocnej rozmowy miał być Harry Potter i jego droga po tęczowym moście, gdy on sam, biedaczek, nic nie przeczuwając, spał sobie smacznie w łóżeczku.
Przez ostatnie piętnaście lat Severus spędził wiele godzin na wieczornych rozmówkach z dyrektorem i można śmiało powiedzieć, że były one owocne, a obaj panowie, pomimo znacznej różnicy wieku, rozumieli się bardzo dobrze, zwłaszcza w pewnych obszarach dotyczących relacji międzyludzkich. Tym razem też tak było.
Snape usiadł sztywno na równie drewnianym, jak i on sam krześle, i przybrał swą zwykłą, lekko naburmuszoną minę. W przeciwieństwie do niego, Dumbledore był wyraźnie rozluźniony i uśmiechał się dobrotliwie, co akurat w przypadku dyrektora nie było niczym nadzwyczajnym, a najwyżej mogło nie najlepiej wróżyć jego rozmówcy.
- Lizaka, Severusie?
- Karmazynowy?
- Nie, kogutek.
- To nie chcę.
- A ja sobie wezmę. - To mówiąc, dyrektor wysunął szufladę biurka i wyciągnął, owiniętego w szeleszczącą folię, całkowicie mugolskiego kogutka na patyczku oraz niewielką, kryształową misę.
- A może krówkę?
Twarz Severusa Snape'a pozostała niewzruszona, lecz emocje profesora zdradziło jabłko Adama, które natychmiast w powędrowało w górę i opadło w dół, skrywając się wstydliwie pod białym kołnierzykiem, skrupulatnie zapiętym na jego smukłej szyi. Bo Snape kochał krówki-ciągutki i jeśliby ktoś rozrzucił te niewinnie wyglądające cukiereczki, znacząc nimi szlak drogi do piekieł, to Severus na pewno by tam trafił.
- Poczęstuj się, proszę. - Dyrektor przesunął miseczkę w pobliże swego młodszego kolegi.
Dłoń nauczyciela niemal automatycznie podążyła w kierunku krówek-ciągutek, a następnie mężczyzna, uważnie, długimi, pajęczymi palcami zaczął rozwijać papierek.
Uśmiech zadrgał w błękitnym spojrzeniu dyrektora. Cóż, ten wytrawny manipulator doskonale wiedział, czym i kiedy zakleić usta swemu rozmówcy.
- Zatem, jesteś pewien, że nasz młody przyjaciel dojrzał do pokonania kolejnego etapu drogi przez tęczowy most?
- Nie - odparł nieco niewyraźnie Snape, ponieważ przeżuwał rozkosznie rozpływającą się na podniebieniu krówkę. - Nazywanie Pottera moim młodym przyjacielem jest grubym nieporozumieniem i nie wiem, czy rzeczywiście dojrzał do nawiązania bardziej osobistych, homoseksualnych relacji. Ale jestem pewny, że jeśli w najbliższym czasie pojawi się jeszcze raz u mnie na prywatnej lekcji, to go zzz...
Severus nie dokończył zdania, gdyż zdradziecka krówka-ciągutka skleiła mu prawą, górną szóstkę z dolną.
- Zgwałcisz? - Dopełnił jego wypowiedź Albus.
- Nie! Zabiję!
- To byłoby niewskazane. A poza tym, nie wiem czy pamiętasz, ale ktoś inny rości sobie prawo pierwszeństwa do zamordowania Harry'ego - niejaki Voldemort.
Snape lekko się wzdrygnął.
- Pamiętam, aż nadto. Zatem go tylko zgwałcę.
- Dumbledore pokiwał z udawaną dezaprobatą głową.
- Konsekwencje tego czynu mogłyby być dla ciebie straszne, Severusie.
- O! Czyżbyś był gotów zasilić moją osobą społeczność gejowską Azkabanu?
- Nie. - Figlarne ogniki błysnęły w spojrzeniu Dumbledore'a. - Poszczuję na ciebie i spuszczę z łańcucha kamienną chimerę, strzegącą wejścia do mojego gabinetu. Wiesz, ona ostatnio nawet polubiła Harry'ego, ale oczywiście nie tak bardzo jak ciebie.
Severus Snape prychnął.
- A podobno Gryfoni nie mają skłonności do perwersji i okrucieństwa? Ty, Albusie, jesteś zaprzeczeniem tej teorii. Natomiast prawdą jest, że jeśli Potter znowu wywinie coś nieobliczalnego na spotkaniu ze mną, to stracę nad sobą kontrolę. Dlatego potrzebne jest, jak najszybsze, skojarzenie chłopaka z jego rówieśnikiem. Trzeba sprawdzić, czy potrafi nawiązać jakieś relacje.
Dumbledore pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Przyniosłeś listę, Severusie?
Snape z kieszeni szaty wyciągnął rolkę pergaminu, rozwinął ją i podsunął bliżej dyrektorowi.
Albus Dumbledore uważnie przyjrzał się nazwiskom, zapisanym w równej kolumnie i westchnął.
- To wszyscy? Niewielu.
- Niestety, wszyscy. Wyeliminowałem tylko skrajnie psychopatyczne przypadki i pseudo-gejów. I oczywiście jesteśmy ograniczeni przy wyborze linią wieku, ustaliliśmy przecież, że nie rozpatrujemy kandydatur chłopców poniżej szesnastego roku życia. Czyli w grę wchodzi tylko szósta i siódma klasa.
- Tak, tak - mruknął Dumbledore. - Nie chcemy szerzyć w Hogwarcie demoralizacji, ani rozpasać seksualnie młodzieży. Kogo my tu mamy...? Numer jeden...? Żartujesz sobie, Severusie! Przecież ten chłopiec jest upośledzony umysłowo i tak okropnie się ślini. On na pewno jest gejem?
- Chciałem, aby partnerzy prezentowali podobny poziom rozwoju intelektualnego - rzucił kpiąco Snape.
Albus Dumbledore wyciągnął pióro, zamoczył jego końcówkę w inkauście i jednym zamaszystym ruchem wykreślił z listy nazwisko pierwszego kandydata.
- Dalej. Seamus Finnigan?
- Gryfon, klasa szósta, z mieszanego małżeństwa, nie ujawnił się oficjalnie, też niezbyt rozgarnięty, śpi z Potterem w jednym dormitorium - podawał precyzyjne informacje Severus.
- Hmm... - zasępił się Dumbledore. - To niezbyt dobrze. Jak coś nie wyjdzie, ciężko im będzie później mieszkać razem. Wspólne dormitorium nie sprzyja również rozwojowi romantycznego związku. Partnerzy idą na łatwiznę, nie chce im się szukać miejsc schadzek, a te łóżka w dormitoriach wieży Gryffindoru strasznie skrzypią.
Snape ledwie ukrył cisnący się na usta uśmieszek.
- Powiadasz, że strasznie skrzypią?
- Tak, Severusie, skrzypią. Wykreślamy.
Można by przez chwilę zastanowić się nad sensownością działania obu szacownych magów, bo przecież trudno wybrać komuś obiekt miłości - partnera, a pośrednictwo swatek nawet zarzucono w tradycyjnych chasydzkich rodzinach. Ale, jak skłonić do dokonania wyboru kogoś, kto o takowym nawet nie pomyśli? Bo przecież Harry'emu Potterowi nie było w głowie szukanie sobie chłopaka. Owszem wizualizował Prince'a, ale to była relacja czysto platoniczna.
Albus Dumbledore poprawił na zakrzywionym nosie okulary połówki.
- Kolejny kandydat. Dorian Gray. Wyjątkowo urodziwy chłopiec.
- Może i przystojny, a wewnątrz całkowicie zepsuty i zdegenerowany. A poza tym, on jest mocno związany z Oscarem.
- Szkoda - westchnął Albus. - Zatem jego i pana Wilde'a musimy wykreślić. Dalej... Justyn Finch-Fletchley?
- Szósty rok, Hufflepuff, mugolskiego pochodzenia, przeciętnie uzdolniony, ale jakoś dziwnie nieprzystosowany do naszego świata. Czasami wydaje mi się, że lepiej by było, gdyby trafił do Eton. Stara, elitarna szkoła. Zasłużona w krzewieniu ideału homoseksualnej miłości...
Dumbledore smutno westchnął.
- Niestety, jego nie możemy uwzględniać w naszych rozważaniach. Po tym nieszczęśliwym zdarzeniu z petryfikacją, w drugiej klasie, biedaczek nie odzyskał pełnej sprawności wszystkich narządów. Kogo mamy następnego, Severusie?
- Lisa Turpin, szósty rok, Ravenclaw.
- Lisa? - zapytał zaskoczony Dumbledore. - Sądziłem, że traktujemy ją jak dziewczynkę.
- Owszem, ale to, że przyjęliśmy ją do szkoły i przydzieliliśmy zgodnie z jej płcią psychiczną do grupy dziewcząt, umieściliśmy w żeńskim dormitorium, nie oznacza, że prawnie i fizycznie jest kobietą. Powiększanie zaklęciem piersi nic nie da. Dopiero za kilka miesięcy, po uzyskaniu pełnoletniości i zabiegach magomedycznych, Lisa zmieni płeć. Na dzień dzisiejszy należy ją postrzegać jako homoseksualnego chłopca.
- Ale to zbyt złożona emocjonalnie kandydatura dla Harry'ego. Związki z transseksualistami bywają skomplikowane, a to bardzo prostolinijny młodzieniec. Ponadto sam mówiłeś, Severusie, że już wkrótce Lisa będzie pełnoprawną kobietą. Może następny. Vaisey?
- Siódmy rok, Slytherin, czystokrwisty, wyśmienity gracz quidditcha, zdolny chłopak.
- Severusie, ale on jest potężny! Mojego wzrostu, ale niesamowicie umięśniony. Porusza się, jak wypuszczony na wolność z rezerwatu przyrody bizon. Nie chcemy chyba Harry'ego wystraszyć? Nie. Następny - Blaise Zabini. Dlaczego zaznaczyłeś przy jego nazwisku znak zapytania?
Severus potarł z lekkim zakłopotaniem palcem własny podbródek.
- Bo nie jestem pewien jego preferencji. Pozornie funkcjonuje jak gej, ale ja uważam, że wynika to tylko z zahamowania przed nawiązywaniem relacji kobietami, czemu nie należy się dziwić. Generalizuje pewne sytuacje na bazie negatywnych doświadczeń związanych z operatywnością własnej matki.
Albus Dumbledore ponownie ciężko westchnął i spojrzał na pergamin.
- Draco Malfoy.
- Szósty rok, czystokrwisty, prefekt, o dużym potencjale magicznym, młodociany Śmierciożerca.
- I całkiem przypadkowo umieściłeś jego nazwisko, jako ostatnie na liście?
Severus Snape, w pełnym niewinności geście, wzruszył ramionami i sięgnął po kolejną krówkę.
- Problematyczne. Zawsze odnosiłem wrażenie, że Harry i Draco żywią do siebie raczej wrogie uczucia.
- To znaczy, że posiadają jakiekolwiek. Wystarczy je tylko przebiegunować - mruknął zaklejony krówką Snape.
- Łatwo powiedzieć. Tobie było trudno przebiegunować cokolwiek.
- Ymmhy... - potwierdził Snape. - Co nie znaczy, że innym nie można.
- Harry nie darzy zaufaniem i sympatią osób ze Slytherinu.
- To może wreszcie zacznie. Mam nadzieję, że przesympatyczny przyjaciel Pottera - wilkołak, podzielił się z nim rewelacyjną wiadomością o namiętnym romansie jego ojca z Regulusem Blackiem. Może nasz młody gwiazdor zechce pójść w ślady ojca?
- Nie bądź cyniczny, Severusie. A poza tym, należy sobie zadać pytanie, jak zareaguje Malfoy - junior? W moim odczuciu, to bardzo ryzykowna kandydatura.
- Ale ostatnia, jaka nam została. Odnoszę wrażenie, że nasz młody przyjaciel ze Slytherinu ostatnio bardzo mocno przejął się zadaniem powierzonym mu przez Czarnego Pana i wskazanym byłoby skierować jego zainteresowania w inną stronę.
- Masz rację, choć nazywanie Malfoya moim przyjacielem jest raczej grubym nieporozumieniem, niemniej chłopcu trzeba koniecznie znaleźć inne hobby, niż realizowanie koncepcji zamordowania dyrektora szkoły, bo inaczej, przez pomyłkę, komuś faktycznie wyrządzi krzywdę.
- Zatem, Draco Malfoy?
- Tak. I wskazane byłoby, aby każdy z nas przeprowadził w tym samym czasie odpowiednio motywującą rozmowę ze swoim podopiecznym.
Stary zegar stający w gabinecie dyrektora wybił kolejną godzinę nocy. Fawkes przebudził się, zakwilił żałośnie, podrapał się szponiastymi pazurami w miejscu, gdzie feniksy nie mają ucha i niemal natychmiast zasnął.
- Późno już - stwierdził Severus. - Udam się na ostatni patrol po korytarzach.
- Dobranoc Severusie, powiedz mi jeszcze tylko, czym Harry, tak bardzo, wyprowadził ciebie z równowagi, że nie chcesz kontynuować z nim spotkań?
- Doprawdy, same drobiazgi. Dzięki jego niesubordynacji i inwencji urwała mi obcas buta rozemocjonowana Minerwa. Później sprofanował czymś wypożyczoną, chromowaną rurę, tak bardzo, że po jego użytkowaniu nadawała się tylko na złom. Nie wspomnę, że próbował w samych mokrych slipkach uciekać z moich kwater, a na koniec napisał do mnie niemal miłosny list.
- Severusie, to było chyba dla ciebie przyjemne, taki objaw sympatii ze strony ucznia?
- Tylko, że on ten list napisał do mojego młodzieńczego alter ego, nie mając świadomości, że to ja jestem prawdziwym adresatem jego afektu. Moja cierpliwość zaczyna się kończyć. Niech teraz z Potterem pomęczy się Draco. A my obaj będziemy mieli trochę spokoju.
Gdy Severus Snape opuścił gabinet dyrektora, ten z zadowoleniem pogładził się po długiej, srebrzystej brodzie i rozwinął z szeleszczącego papierka lizaka-kogutka. Wszystko układało się po jego myśli. A już przez chwilę miał obawy, że Severus nie zabije, nie zgwałci, ale zakocha się w Harrym Potterze. Bo jak tu nie pokochać takiego słodkiego, jak on, cukiereczka.
---
Rozdział XIV
Pięknej literatury, ciąg dalszy...
Harry Potter zupełnie nie zdawał sobie sprawy z ustaleń poczynionych w czasie nocnego spotkania dwóch, jakże mu oddanych magów. Następnego dnia, gdy w swej prostodusznej naiwności, nieświadom knowań dotyczących jego wiecznie nieuczesanej osoby, wracał po śniadaniu do dormitorium, dogoniła go jakaś pierwszoklasistka i podała mu liścik od dyrektora. Albus Dumbledore chciał się spotkać wieczorem, o dwudziestej, ze swoim ulubionym uczniem. Przed tym spotkaniem Harry'ego dręczyły jednak pewne obawy. Nie miał pojęcia, co na temat jego postępów w drodze na tęczowy most nagadał dyrektorowi Snape. Harry nadal nie rozumiał, czemu taki piękny, osobisty list do nieznanego przyjaciela wywołał furię u profesora. Ale kto mógłby zrozumieć zagmatwane ścieżki rozumowania i jeszcze bardziej pokrętne meandry uczuć Severusa Snape'a?
Kiedy Harry dotarł do pokoju wspólnego, dopadła go Hermiona, z wielką radością wymalowaną na lekko zaspanym obliczu.
- Zobacz, co dla ciebie zdobyłam!
Harry, widząc w jej dłoniach jakiś obłożony na zielono tomik, odważył się zgadywać.
- Książkę?
- „Brulionik”! I to jaki! Ten najpiękniejszy! „Migotliwe światełko”! Pamiętasz, cytowałam ci kiedyś jego fragmencik. Ależ jestem niewyspana, w nocy przeczytałam cały tekst jeszcze raz.
- Eee... No... Ten z „blaskiem promieni zachodzącego słońca, igrających na rozwianych wiatrem włosach”?
- Cudowny - jęknęła ekstatycznie Hermiona.
Harry przez chwilę nie wiedział, co ma zrobić. Nie chciał urazić uczuć przyjaciółki i zgasić jej radosnego entuzjazmu, ale po lekturze „Herbatynki” obiecał sobie, że nigdy więcej nie sięgnie po „Brulioniki”. Niepewnie wziął do ręki tomik i otworzył. Na pierwszej stronie, oprócz tytułu, dziwnie brzmiącego nazwiska autorki i tłumaczki, dostrzegł jeszcze zapisany numer sześćdziesiąt dziewięć i jedno nieznane mu słowo - „daniek”.
- A to - wskazał palcem. - Co znaczy?
- Nie wiesz? - Niemal oburzyła się Hermiona. - Jest efektem splecenia odpowiednich sylab imion głównych bohaterów opowiadania i swoistym kodem, symbolem, po którym potencjalny czytający rozpoznaje, o jaki związek chodzi.
- Eee...
- Da-rek i He-niek. O tej parze powstały liczne opowiadania i ich kontynuacje, wariacje lub utwory o alternatywnej do oryginału treści, ale z tymi samymi chłopcami. Taki pairing określamy mianem „daniek” w odróżnieniu do równie popularnego, gdzie Henryk jest związany ze Stefanem, który nazywamy „steniek”.
- Aaa...! - Pojął bystro Harry. - Gdyby Heniek kręcił, na przykład, z Marianem, to wyszedłby „maniek”?
Nagle Pottera olśniło, ponieważ Złoty Chłopiec miewał od czasu do czasu intelektualne iluminacje.
- Sześćdziesiąt dziewięć! - Ale nie o fikuśne pozycje kontaktów erotycznych mu chodziło. - Hermiono, czy widziałaś kiedykolwiek „Brulionik” numer jeden?
- Nie. To opowiadanie musiało zostać dawno napisane. I jak miało się uchować przy grasującym od kilkunastu lat po szkole Snape'ie?
- A co on ma wspólnego z „Brulionikami”? - Zaniepokoił się Harry.
Tak się jakoś przypadkowo złożyło, że obaj z Ronem nie powiedzieli przyjaciółce o istocie spotkań Pottera ze Snape'em. Nie wspomnieli również o preferencjach seksualnych nauczyciela.
- Nienawidzi „Brulioników”! Jak tylko dopadnie jakąś dziewczynę z tomikiem, to go rekwiruje, wrzeszczy, że się odmóżdżamy i czytamy bzdety niemające nic wspólnego z rzeczywistością. No i oczywiście musi dołożyć szlaban, na którym jest bardziej wymagający niż zawsze... Nie wiem, co on z nimi robi. Pewnie rozpala „Brulionikami” w kominku. Naprawdę, wcześniej nie sądziłam, że Snape jest takim strasznym homofobem.
Na takie oświadczenie Hermiony, Harry zrobił, jeszcze bardziej niż zwykle, otępiałą minę, a jego zbaraniały mózg próbował wygenerować odpowiedź na pytanie: Czy aktywny gej może być homofobem?
Hermiona nie rozumiała przyczyny jego wahania.
- Z pewnością spodoba ci się. W „Migotliwym światełku” pięknie są oddane najbardziej skrywane emocje chłopców, cudnie jest pokazane ich wzajemne dochodzenie... Do miłości i nie ma w nim sytuacji opisanych nazbyt graficznie.
Może jej chodziło o ortograficznie? - zastanowił się Harry.
- Eee... Graficznie?
- Przedstawionych ze szczegółami momentów.
Chłopiec odetchnął z ulgą, mógł spokojnie przeczytać polecany tomik. Może, chociaż tym razem, nie zagrozi mu atak żołądkowych motylków. A po wspólnej kąpieli i terapii ze Snape'em był już przecież w obszarach pewnej nadwrażliwości emocjonalnej i gastrycznej uodporniony.
Po kolacji Harry miał trochę czasu, bo Ron jak oszalały ćwiczył loty i chwyty przed naborem do drużyny quidditcha. Zaszył się, więc w jakimś odludnym kąciku na opustoszałym korytarzu siódmego piętra, niepewnie otworzył tomik „Brulioników” i przekartkował go pobieżnie. Ku jego rozczarowaniu, w środku nikt niczego nie dopisał, ale i tak tomik był najwyraźniej intensywnie zaczytany. Spostrzegawczy młodzian dojrzał tu i ówdzie rozmazane ślady uszminkowanych całusków, wodniste kleksy, zapewne łez czytelniczek, a także bardziej pospolite plamy po soku dyniowym i kawie. Świadczyć to mogło jedynie o tym, że czytający oczu i ust nie mogli oderwać od utworu.
Harry podrapał się po lekko skołtunionej fryzurze i zabrał się do czytania. „ Migotliwe światełko” od razu mu się spodobało.
Na początku opisane było zadanie turniejowe. Jaki to był turniej i po co został zorganizowany, tego Harry dokładnie nie wykapował, ale później wszystko stało się jasne, bo główny bohater opowiadania - Henryk - miał wskoczyć do jeziora i uwolnić z jego dna swojego najlepszego kumpla, Romka. Harry pochwalił w duchu Heńka, że wykombinował podobnie jak on, aby użyć skrzeloziela, a i pewnie konkurencje wodne były jednym z głównych punktów programu we wszystkich magicznych konkursach. Po chwili opowiadanie się trochę skomplikowało, bo jak Heniek dotarł na dno jeziora, to się zorientował, że ktoś mu podmienił Romka na Darka, a on tego Dariusza nie trawił. Ale co miał robić? Wyciągnął chłopaka z jeziora, a ten wymoczek mu nawet nie podziękował. Henia jednak gryzło, dlaczego podmieniono mu kumpla, a Romek to w ogóle był strasznie niekumaty gamoń i nic mu nie potrafił doradzić. Poszedł więc do tego Darka, który był trochę wredny, pyskaty i mieszkał w innym domu, aby go wypytać, skąd ten się wziął na dnie jeziora? Najpierw trochę pokłócili się, ale później Henio wymiarkował, że pewnie chodziło o dokonanie czynu wysoce etycznego, czyli uratowanie wroga. Harry przez chwilę się zamyślił nad głębią podnoszonego w opowiadaniu problemu, zastanawiając się, czy on byłby na tyle zdeterminowany i wyciągnąłby z jeziora na przykład Malfoya? Nie, każdego tylko nie Malfoya, wstrętnego Ślizgona pewnie pozostawiłby na pastwę kałamarnicy.
Opowiadanko fajnie się czytało, strona po stronie, aż Harry wreszcie przymknął lekko zmęczone oczy i pogrążył się w błogich fantazjach. Czego one dotyczyły? Swobody. Bo Harry niczego bardziej w swym szesnastoletnim móżdżku nie pragnął niż odrobiny nieskrępowanej wolności. A taki Darek i Heniek mogli sobie bez problemu wyjść ze szkoły, nie musieli forsować bramy zamkniętej na łańcuch z wielką, zardzewiałą kłódką i tysiąc rozmaitych zaklęć. Mogli udać się do lokalu w najbliższej wiosce, poflirtować z barmanką i zdrowo zapić. Mało tego, nikt ich nie poszukiwał i nie dostali nawet za swój wyczyn szlabanu. Harry zastanawiał się, jak bardzo liberalne są przepisy edukacyjne w innych krajach i szkołach, bo jeśli on spiłby się jak Heniek, to by go pewnie zaraz dorwał woźny Filch, Snape oraz McGonagall i musiałby ręcznie polerować wszystkie puchary w Izbie Pamięci, tudzież nocniki w skrzydle szpitalnym, przez najbliższe dwa kwartały. Harry przymknął powieki i lekko się zaślinił, wyobrażając sobie, jakby to było przyjemnie obalić razem kolegą po trzy kremowe piwka albo parę szklaneczek pitnego miodu, a nawet zakosztować ognistej...
Z przyjemnych rozmyślań wyrwały go dźwięki bijącego zegara.
- Już ósma! Ale się zaczytałem!
Chłopiec schował cenny „Brulionik” i popędził na umówione spotkanie z Dumbledore'em. Lekko zdyszany stanął przed wejściem do gabinetu dyrektora.
- Karmazynowe lizaki - podał aktualne hasło.
Chimera nawet nie drgnęła.
- Karmazynowe lizaki! - powtórzył.
Nic, kamienne milczenie.
- Przecież to dobre hasło. Wpuść mnie, cholero!
Dotychczas niewzruszony posąg prychnął.
- Chimero, a nie cholero! Chłoptasiu! I z szacunkiem do antycznych arcydzieł sztuki rzeźbiarskiej.
- Wpuść mnie. Natychmiast, bo... Bo poskarżę się Dumbledore'owi.
- Skarżypyta - mruknęła niechętnie chimera. - Ach, ci dzisiejsi chłopcy, tacy nadwrażliwi. Plasnąć takiego ogonem w pośladek, a już wrzeszczy, że molestowany. - To mówiąc, kamienny posąg ciężko westchnął i odsłonił przejście do gabinetu dyrektora.
Harry, nie oglądając się na swoją rozmówczynię, pomknął, niczym jelonek, po schodach.
---
Rozdział XV
Siła sugestii
Gabinet dyrektora Hogwartu zawsze był dla Harry'ego bardzo ciekawym i w sumie przyjaznym miejscem. Jednak przez czas tylu wizyt w nim składanych nigdy nie zdołał pojąć, co to za błyszczące urządzenia stary mag ma w nim porozstawiane. Dopiero jak przez przypadek wpadł na któreś, do któregoś lub rozbił, dowiadywał się o jego przeznaczeniu. Gdyby chłopiec był nieco bardziej bystry, to po jakimś czasie zorientowałby się, że większość z tych srebrzystych kul, ekranów i świszczących czujników, to nic innego jak zestaw magicznego monitoringu Hogwartu i przyległości. Albus Dumbledore był zbyt stary, by jak Severus Snape czaić się po nocach w mrocznych korytarzach, a także biegać z podkasaną szatą po szkolnych błoniach, tropiąc młodocianych wagarowiczów, palaczy cygaretów, randkowiczów i złoczyńców. A przecież jako dyrektor powinien wiedzieć o wszystkim, co się dzieje w jego szkole. Natomiast absolutnie nikt nie powinien wiedzieć, gdzie znajdowało się ulubione urządzenie podglądowe Albusa, a on czasami irytował się, gdy mu widok przesłaniała łuskowatym ogonem pewna blond syrenka. Stary dyrektor wiedział również, kto i po co staje przed kamienną chimerą i wejściem do jego gabinetu. Tym razem powitał radośnie Harry'ego.
- Miło cię widzieć, chłopcze. Dawno już u mnie nie byłeś.
- Eee... Tak - potwierdził Potter, który zupełnie nie wiedział, czego ma oczekiwać po tej wizycie.
- Usiądź, proszę. Może lizaka-kogutka?
- Nie, dziękuję - wyjąkał Harry, mając nadzieję, że dyrektor nie będzie znowu próbował poić go jakąś niepokojącą w smaku herbatką.
Jednak tym razem Albus Dumbledore, nie czyniąc zbyt długiego wstępu, przeszedł do meritum spotkania.
- I jak, chłopcze, podobały ci się prywatne lekcje z profesorem Snape'em?
Podobały? - jęknął w duchu Harry, nagle przypominając sobie wszystkie rury, wanny i skoki przez lustro. Powiedział, zatem, ostrożnie.
- Były raczej... niekonwencjonalne.
Albus uśmiechnął się przewrotnie i pogłaskał srebrzystą brodę.
- Cieszę się, że Severus wykazał się takim zaangażowaniem i inwencją. Muszę również pochwalić ciebie, Harry. Profesor był bardzo zadowolony z postępów poczynionych przez swego ucznia w procesie terapii.
- Zadowolony?! - niemal krzyknął Harry. - A ja myślałem, że znowu mnie wyrzucił, bo na ostatniej lekcji wyglądał, jakby chciał mnie zzz...
- Zapewniam cię, drogi chłopcze - dyrektor przerwał impulsywną wypowiedź - że profesor Snape nie miał zamiaru uczynić ci żadnej krzywdy, co więcej, bardzo spodobał mu się twój list, który napisałeś do nieznanego przyjaciela. On po prostu czasami w sposób wysoce subiektywny i... niekonwencjonalny okazuje swoje uczucia.
Harry odetchnął z ulgą, chociaż ostatnio mocno edukowany w dziedzinie psychologii, przez Hermionę, w kwestii sposobu okazywania emocji przez Snape'a, użyłby raczej sformułowania psychopatyczno-paranoiczny.
Albus Dumbledore popatrzył w oczy Harry'ego swym błękitnym spojrzeniem, od którego chłopcu robiło się tak jakoś zawsze cieplej na serduszku i duszy, i powiedział:
- Chłopcze, po rozmowie z profesorem doszedłem... do wniosku, iż dojrzałeś do tego, aby przejść kolejny etap drogi przez tęczowy most.
- Eee... To znaczy? - zapytał zaniepokojony Harry.
- Ponieważ terapia reparatywna odniosła zamierzony skutek, powinieneś zacząć integrować się z podobnymi sobie chłopcami. A dokładniej mówiąc, na początek, z jednym chłopcem.
- Mam sobie poszukać chłopaka? - zatrwożył się Harry. - Ale nie wiem...
- Zdaję sobie sprawę, Harry, że nie masz jeszcze sprecyzowanego gustu dotyczącego cech idealnego partnera i nie wzdychasz do któregoś z uczniów Hogwartu. Dlatego chciałbym zasugerować ci pewnego kandydata, chłopca w twoim wieku, który wykazuje również preferencje homoseksualne i mógłby być zainteresowany nawiązaniem z tobą bliższych więzi.
Harry zamyślił się, jego zbaraniały mózg próbował wytypować z grona kolegów chłopaka, którego miał na myśli Dumbledore. Nic z tego, jakoś żaden mu nie pasował. Z tego nadmiernego wysiłku intelektualnego zielone oczęta Pottera zbiegły się w kierunku nasady nosa, a on sam, z wyrazem zaaferowania na twarzy i jakże efektownym zezem zbieżnym, stanowił wprost rozczulający widok. Dyrektor doszedł do wniosku, że już dłużej nie będzie dręczył chłopca niepewnością.
- Uważam, że najbardziej odpowiednim kandydatem byłby Draco Malfoy.
- Malfoy! Ależ ja go nienawidzę!
Harry w przypływie emocji aż poderwał się z miejsca.
- Usiądź, proszę, chłopcze. I posłuchaj. Mówisz, że go nienawidzisz?
Harry impulsywnie przytaknął.
- On mnie też nienawidzi.
- Czy nie wiesz o tym, że droga od nienawiści do miłości jest bardzo bliska i są to dwa najbardziej pokrewne uczucia?
- Pokrewne? A ja myślałem, przez całe życie, że wykluczające się wzajemnie, przeciwstawne.
- Tak właśnie jest, Harry - wtrącił Dumbledore - pozornie, bo ludzkich uczuć nie sposób opisać w sposób liniowy, tworzą one okrąg, koło, a nawet przybierają idealny kształt kuli. Wydaje ci się, że są odległe, ale gdy popatrzysz głębiej, na kontinuum nieskończoności, to są sobie bliskie. Bardzo bliskie.
Na taki wywód dyrektora Potter mógł odpowiedzieć tylko jednym, bardzo bystrym.
- Eee...
- Zależy mi na tym, abyś próbował zbliżyć się do Draco Malfoya.
- Ale on jest moim wrogiem.
- Właśnie, Harry. Czy pamiętasz, co do ciebie zawsze mówiłem, o sile miłości, tej, którą masz w sobie? Chłopcze, nie jest sztuką pokochać kogoś pięknego, kogo znamy, rozumiemy, darzymy sympatią... Najbardziej doskonałą formą miłości, jest obdarowanie pozytywnymi uczuciami swego wroga. I sprawienie, że nim być przestanie. Czyż istnieje bardziej szlachetne wyzwanie dla prawego Gryfona?
- Wyzwanie?
I w umyśle Harry'ego zaczęło kiełkować zrozumienie.
- Mam zbliżyć się do Malfoya, aby go sprowadzić z drogi śmierciożerstwa?
- Można to tak określić. Po aresztowaniu ojca ten młody Ślizgon jest bardzo zdesperowany. A dla ciebie, chłopcze, to będzie ważna próba przed konfrontacją z tym, co nieuniknione. Wejdź na tęczowy most razem z Draco Malfoyem.
W gabinecie dyrektora zapadła cisza, którą przerwało rzewne, niemal rozdzierające serce, kwilenie feniksa.
Kilka minut później, bardzo podekscytowany słowami dyrektora, Harry wracał do wieży Gryffindoru. Ciągle był zaszokowany przedstawionym mu kandydatem na chłopaka, ale na dobrą sprawę, czego innego mógł się spodziewać, skoro jedyną osobą, według Dumbledore'a, nadającą się na jego mentora i terapeutę okazał się Snape. Co więcej, dyrektor nadal polecał go dalszej opiece profesora i sugerował, aby Harry zwierzał się Severusowi, jako bardziej doświadczonemu mężczyźnie, z rozwoju jego relacji z Malfoyem i zadawał nawet najbardziej osobiste pytania. Potter wprost nie mógł sobie wyobrazić, jakie intymne pytanie mógłby zadać Snape'owi, bez narażenia się na jawne drwiny i wysoce złośliwe inwektywy.
Gdyby jednak Harry wracał inną drogą do swojego dormitorium, to wiedziony instynktem wytrawnego podsłuchiwacza, mógłby być mimowolnym świadkiem pewnej, wysoce interesującej rozmowy.
W pustej klasie stali, patrząc na siebie z pewną dozą złości i nieufności, Draco Malfoy i Severus Snape.
- Niech pan na mnie tak nie patrzy! Wiem, co pan robi, nie jestem głupi, to nie zadziała... Mogę pana powstrzymać!
Severus Snape, w geście niedowierzania, lekko uniósł do góry brwi.
- Mylisz się, Draco, nie wiesz, co robię. Tym razem nie próbuję stosować legilimencji, tylko oceniam twoje możliwości. Przysiągłem twojej matce, że będę cię chronił, pomagał.
- Nie potrzebuję pana ochrony. Mam plan, który się sprawdza, i pomocników.
- Więc dlaczego mi nie zaufasz? Mogę...
- To moje zadanie, moja gra!
- Ta gra ma kluczowe znaczenie dla odniesienia sukcesu, Draco! A jeśli ci się nie uda? Masz jakąś alternatywną opcję, czy twój ojciec ma nadal gnić w więzieniu?
Wzburzony chłopiec uczynił ruch, jakby nagle chciał wyjść z klasy, ale się zatrzymał. Jego wąskie usta zadrgały tłumioną złością, lecz się opanował i ponownie odwrócił twarzą do profesora.
- O czym pan myśli?
- Zadanie, które ci powierzył Czarny Pan, jest trudne i przerasta możliwości niemal każdego czarodzieja. Możesz go nie wykonać, a on nie toleruje porażek. Jakie masz inne atuty, Draco, aby uwolnić ojca i ochronić swoją rodzinę?
- Wykonam je - powiedział chłopiec, ale już nieco mniej butnie i wpatrzył się w podłogę sali.
- Nie wątpię, że będziesz się starał, ale czy masz plan awaryjny? Każdy Ślizgon powinien go mieć.
Draco milczał.
- Zatem ja mam dla ciebie zadanie, jeśli je zrealizujesz, będziesz miał w ręce atut, który może uchronić cię przed gniewem Czarnego Pana.
Severus Snape z satysfakcją obserwował, jak się zapalają iskierki zaintrygowania w szarych oczach młodego Malfoya.
- Jakie to zadanie? - rzucił z pozornie niedbałą nonszalancją chłopiec.
- Wiem, z dobrze poinformowanych źródeł, że Potter jest gejem i, choć to jeszcze prawiczek, poszukuje partnera.
Policzki Dracona oblał nagły rumieniec.
- A co mnie to obchodzi?!
- Czyżby? - Na usta Severusa wypłynął cyniczny uśmieszek. - Sądziłem, że macie podobne preferencje.
Delikatny róż na policzkach chłopca pogłębił się w kierunku wyjątkowo intensywnej purpury.
- Nie tknąłbym go nawet czubkiem buta!
- A ja właśnie chciałem, ci zaproponować, abyś go tknął, zdobył jego przyjaźń i zaufanie.
Chłopiec spojrzał uważniej na nauczyciela
- W jakim celu mam to zrobić?
- Cóż, żywy Potter, podany na tacy, jest jedyną wartością, która może usatysfakcjonować Czarnego Pana. Możesz mu go dać, gdyby zawiodły twoje dotychczasowe plany.
- Potter mnie nienawidzi, nie zaufa mi.
- Tak? A od czego masz swój ślizgoński urok i spryt?
Głęboka zmarszczka zamyślenia przecięła wysokie czoło Malfoya.
- To nie takie proste. Nawet Potter nie jest wystarczająco głupi, aby uwierzyć w moje dobre intencje.
- A kto powiedział, że ma być łatwe? Powiadają również, iż nie ma nic bardziej ekscytującego, niż sypianie z wrogiem. Pomyśl nad tym i bądź ostrożny, Draco.
Nie czekając na reakcję chłopca, Severus Snape wyszedł z klasy, szybkim krokiem przemierzał korytarz, a za nim powiewała, jak zwykle, jego czarna peleryna. Był pewny, że młody Malfoy chwycił przynętę.
Następnego poranka Harry siedział w Wielkiej Sali i markotnie grzebał łyżką w podanej na śniadanie owsiance. Zbliżyć się do Malfoya to było ponad jego siły. Harry nagle zaczął dostrzegać, ilu dookoła niego jest przystojnych i sympatycznych chłopaków. Ale nie, Dumbledore musiał mu wybrać tego obleśnego Ślizgona. Chłopiec powoli przełykał posiłek, bo czuł opanowujące go mdłości. Ukradkowe spoglądanie w kierunku stołu Slytherinu pogłębiało tylko jego obrzydzenie. Malfoy był okropny. Blady, wymoczkowaty, miał podsiniałe oczy i te blond, wiecznie ulizane włosy. I jak pretensjonalnie się zachowywał? Mówił, przeciągając sylaby. Jakie miał brzydkie, wąskie usta i chude, pajęcze palce. I ten zapach, który go wiecznie otaczał, jakby wyszedł z perfumerii. To miał być facet? Nosił ze sobą koronkowe chusteczki z wyszywanym monogramem. Pewnie też się kąpał dwa razy na dzień i depilował owłosienie. Harry aż zatrząsł się z obrzydzenia. Nie miał ochoty na śniadanie, odsunął talerz i wytarł rękawem swetra usta.
Nie był świadomy tego, że po drugiej stronie sali, siedząc przy stole Slytherinu, Draco ze wściekłością atakował nożem i widelcem jaja na bekonie. Całą noc spędził, próbując naprawić komodę, bezskutecznie. A może mu nie szło, bo rozważał równocześnie opcję Snape'a? Draco spojrzał w kierunku miejsca, gdzie zwykle siedział Potter. Nie, to niemożliwe, każde poświęcenie miało swoje granice. Jak Snape chce, to niech sam sobie przeleci tego Gryfona. Potter był beznadziejny i do tego zawsze cuchnął. Owszem, Draco lubił chłopców, ale uczesanych, czystych i nieobdartych. A ta gryfońska łajza ubierała się gorzej niż jego skrzat domowy i kąpała się pewnie tylko po wygranym meczu quidditcha. I te jego okularki, jakby wygrzebane dekadę temu ze śmietnika. Zero obycia, kultury, dobrych manier i wychowania. Draco ze złością spojrzał jeszcze raz na Pottera, akurat w chwili, gdy ten rękawem wycierał usta. Zatrząsł się z obrzydzenia, odsunął talerz i natychmiast stracił ochotę na śniadanie.
Tymczasem Harry rozważał jeszcze raz to, co wczoraj powiedział mu Dumbledore. Musiał się poświęcić, dla dobra ogółu i przyjąć wyzwanie. Ale jak miał to uczynić? Nagle powróciło mu wspomnienie błękitu oczu dyrektora i słów, które wypowiedział. Harry, spróbuj spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Więc Potter zacisnął powieki, ściągnął okulary, a następnie zmusił się, aby spojrzeć jeszcze raz na Malfoya...
W zasadzie to on nie był aż taki odpychający i pewnie tak też uważała Pansy Parkinson, która cały czas wdzięczyła się do Dracona. A na tle innych Ślizgonów wydawał się nawet przystojny. I co z tego, że pachniał? Dziewczyny też się perfumowały i to akurat się Harry'emu podobało. W sumie dobrze, że taki szczupły, gorzej by było, gdyby był zwalisty jak Vaisey lub trollopodobny jak Goyle. Fakt, Malfoy miał wredny charakter, ale przynajmniej eleganckie ciuchy, a te włosy można by było mu trochę rozczochrać. Im dłużej się Harry patrzył na Dracona, z innej perspektywy, tym mniej wydawał się mu odstręczający. Po chwili nawet sobie przypomniał, że kiedyś usłyszał, jak pewna Puchonka mówiła w bibliotece do koleżanki, iż Malfoy to niezłe ciacho. Harry, co prawda nie był zupełnie gotowy, aby je nadgryźć, ale przeszły mu po takim rozmyślaniu przynajmniej mdłości.
Sfrustrowany Draco, wypijał w tym czasie drugi kubek kawy i rozmyślał. A co będzie, jeśli mi się nie uda? Może Snape ma jednak rację? Potter to wróg i może sobie wyglądać jak chce, a on ma do wypełnienia konkretne zadanie. Przecież nie musi się w tym szmaciarzu zakochać. Przyjdzie czas, to go wyszoruje, ubierze, uczesze i spryska jakimś pachnidłem. Intelektu mu, co prawda, nie naprawi, ale może to i dobrze, bo by się zorientował, o co chodzi. Draco spojrzał jeszcze raz na Pottera. W zasadzie to Gryfon miał pewne atuty. Ładne, zielone oczy i zgrabny tyłek, charakterystyczny dla zawodowych graczy quidditcha. Przecież mogło być gorzej. Przez chwilę wzrok Malfoya zawisł na siedzącym obok Harry'ego rudym, piegowatym i pryszczatym Ronaldzie Weasleyu, który wybrał akurat ten moment, aby sobie podłubać małym palcem w nosie. Draco parę sekund, z miną głodnego węża, poprzyglądał się jeszcze Potterowi, uśmiechnął się do siebie i rzekł w duchu. Dobrze, Snape, przyjmuję zadanie.
Zamyślony Harry nagle poczuł, jak kolega szturchnął go w bok.
- Coś mówiłeś? - Ocknął się lekko skonsternowany.
- Malfoy się na nas gapił, szczególnie na ciebie - szepnął Ron.
- Tak? - zainteresował się Harry. - Ale on przecież często się na mnie patrzy i prowokuje.
- Jasne, ale teraz gapił się tak jakoś inaczej.
- Jak?
- Nie potrafię tego określić. Jakoś tak obleśnie. Mam przeczucie, że on coś knuje.
Harry Potter uśmiechnął się pod nosem, nie mógł tego powiedzieć przyjacielowi, ale pomyślał. I ja też, Malfoy. I ja też.
---
Rozdział XVI
Światełko
Jesienny świt otulał mglistym, różowym poblaskiem wzgórza, jezioro i masywną bryłę zamku, gdy Harry Potter siedział w wykuszu okna swego dormitorium w wieży Gryffindoru. Chłopiec ściągnął okulary i przetarł dłonią zapłakane oczy. Wzdychał głęboko, wpatrzony w zarys drzew Zakazanego Lasu, a jego serce ściskał niewypowiedziany, a przecież słodki ból. Skończyło się. Wiedział, że musiało się skończyć, co było oczywiste już w chwili, kiedy się zaczęło. Ale tak nagle?
Jego koledzy smacznie spali wtuleni w rozkopaną pościel i fantazje senne, a Harry jeszcze raz wszystko przeżywał. Do piersi tulił zielono obłożony „Brulionik”. Miał przeczytać sobie po południu parę stron, dla odstresowania się po zajęciach, i wsiąkł, a nawet wsiąknął. Czuł, że pokochał „ Migotliwe światełko”. Hermiona, co prawda, zachwalała opowiadanie, ale nikt mu nie powiedział, że ten tekst jest jakoś sprytnie zaczarowany. Czytał cały wieczór i noc, nie był nawet na kolacji.
Opowiadanie zauroczyło Harry'ego. Sprawiło, że czytając, nie mógł się już doczekać kolejnego rozdziału, potrzebował każdego zapisanego w nim słowa, jak roślina wody. „Światełko”, jakże inne od motylkowej „Herbatynki”, było pierwszą slashową historią, którą przeczytał w całości. Ba! On je pochłonął! Tego opowiadania nie sposób było nie pokochać za subtelne i delikatne opisy. Za przyspieszone bicie serca i cudownie ukazane emocje.
Harry od pierwszych stron bardzo polubił Henia, czuł z bohaterem utworu jakąś dziwną, mentalną więź, porozumienie. A ten Darek? Cudowny! Jaki dowcipny, trochę zgryźliwy, podstępny, ironiczny, indywidualista o wrażliwym ego i uzależniony od lizaków... Ale w sumie kochający tego nieszczęsnego Heńka. Relacje między chłopcami zostały doskonale opisane. Uczucia Henryka przechodzące powoli od nienawiści po zaciekawienie, neutralność, przyjaźń i w końcu miłość były przedstawione tak, że Harry'emu brakowało słów, aby je opisać. Lecz temu akurat nie należało się specjalnie dziwić, albowiem Potter nigdy nie wykazywał się nadmierną elokwencją.
Opowiadanie miało niesamowitą fabułę. Zaczęło się spokojnie, lekko, przyjemnie, a nawet zabawnie i można było się pośmiać, jednak bliżej końca robiło się straszniejsze, było więcej momentów... podczas których Harry czuł gulę w gardle z napięcia. A sama akcja, jej zwroty i zaskoczenia? Potter do końca nie wymiarkował, że ten dobry okaże się zły, a martwy - niemartwy, ale cóż innego można się było spodziewać po naiwnym i prostodusznym Gryfonie. Harry nie był oczytany w literaturze pięknej ani żadnej innej literaturze, poza książkami o quidditchu, lecz nie miał wątpliwości, że trafił na arcydzieło.
Opowiadanie rozmiękczyło Harry'ego i to bardziej niż kąpiel ze Snape'em. Dzięki niemu zaczął inaczej patrzeć na homoseksualizm. I jak jeszcze niedawno myślał: chłopak i chłopak, jako dwóch kochasiów? Pfuj! Żenada! Tak teraz nie wyobrażał sobie innego połączenia niż Henio i Darek. Pasowali do siebie jak... marchewka z groszkiem.
Nie, nie. Harry nie bredził, po prostu nie jadł kolacji, a wysiłek związany z długotrwałym, nocnym czytaniem wykończył go intelektualnie i fizycznie. Jego mózg, dotychczas zupełnie niezeslashowany, wchłonął potężną dawkę emocji i wiedzy, przez co zakręcił się jeszcze bardziej.
Chłopiec ponownie otworzył „Brulionik” i ostatnie zdania powtórzył szeptem:
„- Zamknij się - zbeształ go Darek, a na widok zmarszczonych brwi Heńka, roześmiał się i pocałował go znowu, zatrzymując zęby na jego wardze, jakby nie chciał nigdy przestać. Roześmiany, bez tchu, więżąc Henia w pocałunku, popatrzył na niego, a światło zagrało w jego włosach, wydobywając z nich złoty blask.”
Słowa, słowa, słowa... Ale za to jakie... piękne.
Tego dnia Harry był na zajęciach nieprzytomny, zupełnie nie mógł się skoncentrować na przerabianym materiale. Jednak na lekcji transmutacji dostrzegł, że Malfoy również sprawia wrażenie niedospanego i ciągle dyskretnie ziewa. Co gorsza Ślizgon nie odrobił pracy domowej i okazał się jeszcze na tyle bezczelny, aby dyskutować z nauczycielką. Minerwa McGonagall czasami miewała przypływy wyrozumiałej łagodności, jednak jej tolerancja natychmiast kończyła się w przypadku jakiejkolwiek impertynencji ze strony ucznia. I Malfoy, ku swojej irytacji, zarobił szlaban.
Dla Harry'ego zajęcia wlokły się tego dnia niepomiernie, a zwłaszcza obrona przed czarną magią. Tym razem lekcja była typowo teoretyczna i Snape prowadził długi, zawiły wywód na temat rykoszetów rzucanych zaklęć obronnych, trajektorii odbić oraz pochłanialności ich mocy przez różnego typu materiały i przedmioty. Harry zupełnie nieświadomie ulatywał myślami od wykładu profesora do scen zaczytanych w „Migotliwym światełku” i, wyuczony uprzednio przez tegoż profesora, wizualizował je. Śnił na jawie. Do czasu, gdy otrzymał niespodziewanego kuksańca w bok od Hermiony. Chłopiec natychmiast oprzytomniał. Nad nim z wyjątkowo paskudną miną stał rozsierdzony Snape.
- Panie Potter, pańska bezczelność i lekceważenie pracy nauczycieli przechodzi wszelkie granice! Odkąd nauczam w tej szkole, jeszcze nigdy, powtarzam - nigdy, nie zdarzyło się, aby jakikolwiek uczeń zasnął na moich lekcjach! Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru i szlaban.
Harry cicho westchnął, przebudzenie nie było przyjemne, a współczujący mu Ron, cicho szepnął:
- Stary Nietoperz odgryzł się za szlaban dla Malfoya.
Wieczorem Harry, który marzył o tym, aby w ciszy dormitorium poczytać sobie co piękniejsze fragmenty „Światełka”, powlókł się do Izby Pamięci w celu odbycia, pod nadzorem woźnego Filcha, narzuconego szlabanu. Jakież było jego zaskoczenie, gdy ujrzał na miejscu również Draco Malfoya. Ślizgon, z wielce zdegustowaną miną, siedział obok stosu zakurzonych, srebrzystych pucharów, jakie przez lata zdobył w rozmaitych dziedzinach rywalizacji Dom Węża. Naprzeciwko Malfoya Harry dostrzegł analogiczną robótkę dla siebie. Złotych pucharów Gryfonów nie było niestety mniej niż ślizgońskich trofeów.
- Polerowanko. - Uśmiechnął się bezzębnie woźny i z radości aż zatarł kościste dłonie. - Bez użycia magii. Proszę natychmiast oddać różdżki.
Zrezygnowany Harry usiadł na przeznaczonym dla niego stołku i z niechęcią spojrzał na drepcącą u boku Filcha kocicę. Mogłoby to kocisko, choć raz na tydzień przelecieć się między pucharami, wyglądało przecież jak futrzany wycior lub szczota. Nie mieliby wtedy do wykonania tak kretyńskiej roboty. Ale nie, wredna Pani Norris paradowała po korytarzach, z dumną miną na kocim pyszczku, jakby była, co najmniej, bliską przyjaciółką Minerwy McGonagall. Harry z niechęcią sięgnął po pierwszy puchar i irchową szmatkę.
Zostali w Izbie Pamięci sami. Potter zastanawiał się, w jaki sposób ma zagadać do Malfoya, ale przecież on nawet nie potrafił nawiązać konwersacji z wyraźnie lecącą na niego dziewczyną, a co dopiero z chłopcem i do tego wieloletnim antagonistą. Dlatego Harry rozmyślał i ukradkowo przyglądał się Malfoyowi. Nie tyle jemu samemu, co długim palcom Ślizgona ślizgającym się powoli, w te i nazad, po smukłej linii pucharu. Widać było wyraźnie, jak wielką torturą psychiczną była dla wydelikaconego, rozpieszczonego chłopca taka fizyczna, bezsensowna praca, godna co najwyżej wielkouchych skrzatów. Na wąskich ustach Dracona malował się wyraźny wstręt do wykonywanej czynności. Harry uśmiechnął się pod nosem z wyższością. W polerowaniu to on był dobry, nie darmo ciotka Petunia, maniaczka sterylnej czystości, zaganiała go do wiecznego pucowania rozmaitych sprzętów. Potter uchwycił energicznie swój puchar, szmatkę i zaczął sprawne, i intensywne polerowanie. Jego dłoń przesuwała się w górę i dół, rytmicznie i coraz szybciej po wysmukłej nóżce gryfońskiego trofeum.
Draco przyglądał się Harry'emu spod półprzymkniętych powiek. Na początku był wściekły, że traci czas na odbywanie kary, ale szlaban z Potterem to było już zupełnie co innego. Malfoy uważnie obserwował szybki ruch palców Gryfona, wprawiający złocisty puchar w lekkie drżenie, powodujące odbijanie refleksów świetnych stojących w kandelabrach świec. Mimowolnie przyspieszył polerowanie trzymanego w dłoniach trofeum. Harry dostrzegł ową zmianę i w jego w umyśle ożyła nutka rywalizacji. Przyspieszył. Draco tym razem spoglądał zafascynowany na dłonie Pottera. Takie silne, sprawne... Był niemal zachwycony, jak harmonijnie Gryfon wykonuje owe posuwiste ruchy. No, no... Tego się po Potterze nie spodziewał. Puls młodego Malfoya przyspieszył, co też i uczyniła jego dłoń polerująca puchar.
Chce mnie prześcignąć - pomyślał Harry. - Niedoczekanie!
Chłopiec łypnął wyzywająco na Ślizgona. Ich spojrzenia na chwilę skrzyżowały się i Harry jeszcze bardziej przyspieszył. Malfoy również. Ich ruchy był idealnie zgrane, synchroniczne, utrzymywali równe tempo... polerowania. W półmroku oświetlonej tylko świecami sali migotało naprzemiennie srebro i złoto. Chłopcy trzymali na kolanach najcenniejsze trofea swych domów i polerowali... Ich oddechy były coraz szybsze, a dłonie sprawniejsze. Pierwszy puchar, drugi, trzeci...
Gdy jakiś czas później do Izby Pamięci wkroczył woźny Filch, w celu kontroli wykonywania pracy, zdumiał się przeogromnie. Jeszcze nikt, nigdy w tak krótkim czasie, nie wypolerował tylu pucharów. Młodzieńcy wykonywali ową czynność tak zawzięcie, zapamiętale, iż zupełnie nie zwrócili na niego uwagi, dochodzili... do finiszu. Równocześnie odstawili na bok ostatnie puchary. Obaj był spoceni, zgrzani, oddychali ciężko, jak po długim, wyczerpującym... biegu. Argus Filch obejrzał dokładnie wykonane zadanie jednej oraz drugiej strony i, na Merlina, po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy, nie miał się do czego przyczepić. Puchary były perfekcyjnie wypolerowane.
Kiedy Harry opuszczał salę był pełen respektu dla Malfoya. Nie spodziewał się po nim takiej zawziętości. Chłopiec odetchnął głęboko i powiedział:
- Dobranoc, Malfoy.
Draco aż przystanął zaskoczony. On też był pod dużym wrażeniem, nie spodziewał się po Potterze tak wysokiej sprawności... manualnej. Uśmiechnął się lekko kpiąco i odrzekł:
- Dobranoc, Potter.
Harry mógł nareszcie powrócić do swojego ukochanego „Światełka”. Chciał przeczytać tylko parę najpiękniejszych fragmentów, lecz zauroczony losami Darka i Henia znowu zawalił całą noc. Na koniec lektury doznał jednak olśnienia. Miał gotowy i idealny konspekt, jak ma postępować z Malfoyem. Może uda mu się ułożyć ich wzajemne relacje na wzór - niedościgniony - związku Heńka i Darka. Teraz musiał tylko umówić się z Malfoyem na spotkanie. Może napisze list?
Po chwili jednak Harry zorientował się, że znacznie trudniej napisać cokolwiek do realnej osoby niż wyimaginowanego Prince'a. Zdecydował się więc na krótkie, ale treściwe:
Malfoy
Bądź dzisiaj o dziesiątej na błoniach nad brzegiem jeziora. Przyjdź sam, chyba nie stchórzysz? Porozmawiajmy o różnych sprawach.
Jak Ci się podobało wczorajsze polerowanie?
Harry Potter
Rozdział XVII
Pocałunki i gwiazdy
Wieczorem Harry, zgodnie z instrukcją przeczytaną w „Migotliwym światełku”, udał się nad jezioro, rozłożył na trawie kocyk i oczekiwał na Malfoya. Przyszedł znacznie wcześniej, gdyż chciał jeszcze przy pomocy omniokularów przepatrzyć całe niebo. Noc zapowiadała się bezchmurna, a Harry pragnął ujrzeć wreszcie konstelację gwiezdną Regmesa Jamulusa. Bo przecież skoro umówił się na spotkanie z chłopakiem, to chyba był, choćby troszeczkę, gejem. Potter z zawziętością przeglądał cały nieboskłon, aż jego zielone oczęta zachodziły łzami, tak bardzo pragnął dostrzec mitycznych kochanków. Nic z tego.
A nocne niebo było bardzo ciekawe. Wygłodniały Smok kąsał Małą Niedźwiedzicę i uganiał się za Żyrafą. Osamotniony Delfin rozglądał się za Wielorybem, Jaszczurka umykała przed Liskiem, a Baran patrzył tępym wzrokiem na Pegaza, którego najchętniej dosiadłby Perseusz, aby Strzałą miłości zranić serce Andromedy. Plejady hasały sobie po nieboskłonie, a Łabędź tańczył „Taniec łabędzi” przy dźwiękach Lutni. Idylla. Tylko gdzie tych dwóch się podziało? Przecież nie było nigdzie gwiazdozbioru Krzaków?
Może za wcześnie szukam? - pomyślał Harry. Jeszcze ranek nie tak bliski, słowik to...
Tu chłopiec przerwał poetyzowanie, albowiem przypomniał sobie, że te strofy odnosiły się do duetu balkonowego pary heteroseksualnych kochanków. Czy istniała jakaś poezja gejowska? Jakie wiersze można cytować chłopakowi, a może nie wypada? Tak, Harry był umówiony na randkę, ale zupełnie nie wiedział, co ma na niej robić. Jako prawdziwy Gryfon liczył na piękną literaturę i improwizację.
Niespodziewanie posłyszał za sobą wyraźny szelest. Chłopiec natychmiast wyciągnął różdżkę i poderwał się na nogi. Intensywnie wpatrywał się w otaczający go mrok, lecz nie dostrzegł niczego podejrzanego.
Harry uzmysłowił sobie, że przesiadywanie nocą na błoniach chyba nie było zbyt bezpieczne, bo przecież jakaś sklątka tylnowybuchowa mogła umknąć Hagridowi i udać się na samowolny spacer nad jezioro. Podejrzane dźwięki jednak nie powtórzyły się. Harry doszedł do wniosku, że to pewnie jeże buszują w zaroślach, powrócił na kocyk i ponownie zajął się obserwacją nieba. Gdyby jednak był bardziej cierpliwy, to ujrzałby pełzającego po trawie, dobrze wypasionego, wcale nie jeżokształtnego osobnika - niejakiego Goyle'a.
Draco Malfoy, jak przystało na prawdziwego Ślizgona, gdy otrzymał liścik od Pottera, od razu pomyślał, że ten coś knuje i szykuje jakąś pułapkę. Dlatego przezornie wysłał na przeszpiegi Goyle'a, któremu nakazał, aby ten sprawdził, czy Gryfon jest nad brzegiem jeziora i czy nie czają się w pobliżu jego kumple. Polecił to Gregory'emu uczynić dyskretnie, a ponieważ słowo „dyskretny” nie wchodziło w zakres używanego słownictwa przez przerośniętego osiłka, dojaśnił mu, że chodzi o to, aby Potter nie dostrzegł i nie rozpoznał obserwatora. W efekcie tego polecenia, Goyle, klnąc pod nosem na Malfoya, wymalowany na twarzy barwami ochronnymi, czołgał się po hogwarckich błoniach. Przyniósł jednak Draconowi dobrą wiadomość. Potter był sam, obserwował niebo, a w pobliżu nie było innych Gryfonów. Malfoy przyodziany w jedwabną szatę, wyszywaną w srebrne wężyki, udał się na spotkanie i, nonszalancko pogwizdując, szedł pewnie brzegiem jeziora.
Harry, który miał już dosyć czekania i rozważał opcję powrotu do ciepłego dormitorium, pomimo pogłębiających się ciemności, ujrzał go z daleka, zatem zajął się intensywną obserwacją nieba.
Malfoy stanął obok niego i uśmiechnął się kpiąco.
- Szukasz konstelacji gwiezdnej Regmesa Jamulusa?
- Eee... Tak. Skąd wiedziałeś? - zarumienił się Harry.
- Bo tylko taki idiota, jak ty, może jej wypatrywać na jesiennym niebie.
Harry z wyraźnym rozczarowaniem westchnął. Znowu nic nie zobaczy, to jak ma się przekonać, czy już jest nawrócony?
- To kiedy ją dobrze widać?
Malfoy wprost nie mógł uwierzyć w tępotę Gryfona.
- Pojawia się wraz ze znakiem Barana, najlepiej jest widoczna czerwcu, gdy rządzą zodiakalne Bliźnięta, a niknie za linią tych wzgórz, kiedy nadchodzi Panna.
Harry Potter aż jęknął, bo to znaczyło jedno. Aby mieć całkowitą pewność co do własnej orientacji seksualnej, musi poczekać do wiosny.
Draco, nie czekając na zaproszenie, usiadł obok Harry'ego, a ten poczuł się dziwnie, bardzo dziwnie. Siedział na kocyku z Malfoyem, a dookoła noc, gwiazdy i plumkanie wody jeziora.
- To o czym chciałeś porozmawiać? - rzucił swobodnie Ślizgon.
- Eee... Wiesz, trudno tak od razu powiedzieć.
- Trudno? Niech ci będzie, położę się i poczekam. Obudź mnie, jak będziesz w stanie się wysłowić.
Harry zaczął intensywnie rozmyślać, w jaki sposób ma zaproponować Malfoyowi zacieśnienie kontaktów interpersonalnych. Myślał, myślał, myślał...
Aż wreszcie się odezwał:
- Malfoy...
Nic, cisza.
- Malfoy... Czychciałbyśzemnąchodzić?
I znowu cisza.
Harry obrócił się twarzą do Dracona i przyjrzał mu się uważniej. Ślizgon faktycznie spał.
Potter oczywiście nie miał pojęcia o tym, że Draco miał za sobą dwie nieprzespane noce, gdy to usilnie próbował realizować plan A, czyli ten zlecony przez Czarnego Pana. Awaryjny plan B miał rozpocząć wdrażać począwszy od tej nocy, ale przemęczony padł jak fretka na kocyk.
- Ech... - westchnął głośno Harry. - Ja to chyba mam z tymi randkami jakiegoś pecha.
Na walentynkowym spotkaniu z Cho, ta cały czas albo gadała od rzeczy, albo płakała. A teraz Malfoy był jeszcze lepszy - zasnął. Harry otulił się peleryną i położył koło Dracona. Miał przez chwilę okazję nieskrępowanie poprzyglądać się z bliska swemu potencjalnemu chłopakowi. Nawet w rozjaśnionych gwiezdnym blaskiem ciemnościach widać było, że Malfoy to nie jest żaden bishounen i, ku mściwej radości Harry'ego, chłopak miał na czole pryszcze. Potter pomyślał, że za chwilę obudzi Ślizgona, ułożył się wygodniej, przymknął oczy... On przecież też nie spał od dwóch nocy, ponieważ czytał „Migotliwe światełko”. Mhyy... A teraz leżał razem z Darkiem... Nie, Draconem na kocyku i... Powieki skleiły się same. Harry zasnął.
Gdy obaj chłopcy pogrążeni byli w podróżach po krainie Morfeusza, nocne niebo nie próżnowało, albowiem gwiazdy są zmienne i one też wędrują, pragną górować, zachwycać i nieoczekiwanie... znikać. Na granatową sferę nocy zaczął wolno wypływać Wieloryb, natomiast Łabędź zakończył swe tańce. Na niebo wtargnął Orion, polując na Jednorożca, a za nim przypałętały się Psy Gończe. Przez chwilę zza góry nawet łypnął błystrym okiem Syriusz, ale odszedł, widząc, że nic tu po nim. Kiedy Berenika rozpuściła na niebie swój warkocz, ten połaskotał w nos Lwa, który ziewnął sex-ownie. Świtało, przygasł nawet blask pogrążonych w wiecznej kłótni Marsa i Wenus, a Regmesa Jamulusa, zgodnie z zapowiedzią Malfoya, nadal nie było.
Harry obudził się, dygocząc z zimna. Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje, cały był zdrętwiały. Chłopiec zmrużył oczy. Pierwsze promienie słońca zaczęły przebijać się przez korony drzew na wzgórzach. Jezioro oddychało nocnym oparem, a wszystko dookoła migotało bielą. Błonia Hogwartu pokrył szron. Skrzył się teraz drobnymi igiełkami nie tylko na trawie i liściach, ale nawet na włosach Malfoya. Ten, zwinięty w kłębek, nadal spał. Jego policzki były marmurowo blade, a usta lekko sine. Wyglądał, jakby był zahibernowany. Harry'emu przyszło niespodziewanie do głowy stare powiedzenie Gryfonów: „Martwy Ślizgon to dobry Ślizgon” i uśmiechnął się pod nosem. W takiej pozycji Malfoy wyglądał nawet sympatycznie, a promienie wschodzącego słońca zagrały w jego włosach, wydobywając z nich złoty blask.
Było już pewnie późno i Potter powinien go obudzić, gdy nagle przyszła mu do głowy wysoce nieprzyzwoita, ale romantyczna myśl. Może zrobię to pocałunkiem?
Potter pochylił się nad śpiącym Malfoyem, wąskie, fioletowej barwy usta Ślizgona nie wyglądały zachęcająco, ale czegóż nie robi się dla sprawy? Harry podpełznął bliżej i... Nie, w takiej pozycji nie dało rady pocałować Malfoya, co najwyżej mógł go cmoknąć w lewe ucho. Chłopiec okrążył śpiącego.
- Może będzie lepiej z tej strony? Od góry? Że też on musiał się tak zwinąć? - Hary przekrzywił głowę, aż mu coś strzyknęło w karku.
Zaraz. Tak da radę, ale musi ściągnąć okulary, przecież nagle obudzony Malfoy może mu odwinąć z pięści w twarz. Zdejmując okulary, Harry próbował sobie przypomnieć, jak to zrobił z Cho? Samo jakoś wyszło. Serce mu biło głośno, a ona była bliżej, coraz bliżej, płakała, jemioła, nargle... Nie, nargli nie było, a potem ona się tak jakoś... jeszcze bliżej i już się całowali.
Potter ponownie podpełznął do Dracona, złożył usta do pocałunku i przypomniał sobie, że po nocy może mieć nieświeży oddech. Chuchnął na dłoń. No cóż, nazbyt aromatyczne to nie było. Harry wysilił swój umysł, aby przypomnieć sobie rzadko używane zaklęcie czyszczenia zębów, ale, na Merlina, zupełnie je zapomniał. Nie mógł przecież teraz pobiec do dormitorium i wygrzebać z dna kufra przeterminowaną pastę i szczoteczkę do zębów. Potrzeba jednak była matką wynalazków. Harry wypatrzył nieopodal jakąś jeszcze zielonolistną, niewinnie wyglądającą krzewinkę i przeżuł parę zerwanych liści. Ponownie podkradł się do śpiącego Ślizgona. Oddech miał teraz świeży, tyle że liściasty. Zaczerpnął głęboko powietrza. Już za chwilę pocałuje pierwszego w swoim życiu chłopca. Czy wtedy zostanie prawdziwym gejem? Harry pochylił się po raz kolejny, świadomy wagi chwili oddychał ciężko, zamknął oczy i...
Niespodziewanie od strony jeziora usłyszał donośne chlupotanie. Zerwał się na równe nogi. Z otmętów wody wynurzyła się Wielka Kałamarnica i podpłynęła do brzegu. Rozwaliła swe oślizgłe jestestwo na piaszczystej mieliźnie, zaledwie parę kroków od kocyka chłopców i głośno prychając, na wszystkie strony rozchlapując wodę, zaczęła obrzucać masywny głowotułów mieszaniną mułu i piasku. Jej długie ramiona, okolone obrzydliwymi mackami, tańczyły w powietrzu i myziały ohydne cielsko. Widać poranna czynność pseudohigieniczna sprawiała jej dużą przyjemność, bo do tego, wyraźnie zadowolona, głośno gulgotała.
Nie, w takich warunkach nie można się było skupić i pocałować Malfoya. Ale właśnie, dlaczego on ciągle jeszcze spał? W takim hałasie? Harry, czuł się dziwnie podekscytowany, szarpnął Dracona za ramię.
- Wstawaj.
Malfoy coś cicho mruknął.
- Wstawaj, zasnęliśmy! Już jest rano.
Draco uchylił powieki i szepnął.
- Niemożliwe, spałem na błoniach, to takie plebejskie.
- Wstawaj!
- Nie mogę, tyłek mi przymarzł do koca, a koc pewnie do ziemi - jęknął Draco.
Faktycznie, z Malfoyem było niewesoło. Blady, słaniał się na nogach, przy wsparciu Harry'ego, który poczuł w sobie przypływ mocy, ledwie dotarł do zamku. Snując się po ścianie, doszedł ... do dormitorium.
Harry, przeskakując po dwa stopnie, wracał do swojej wieży. Pierwszej randki z Malfoyem nie mógł uznać za udaną i zupełnie nie rozumiał, czemu mu się, tak jakoś nagle, zachciało śmiać? Opętańczo chichocząc, wspinał się po schodach.
Ron i Hermiona bardzo martwili się o Harry'ego. Ich przyjaciel ostatnimi czasy zrobił się bardzo tajemniczy, a dzisiaj nawet nie spał w swoim łóżku i wrócił rano lodowato zimny, ale za to w stanie wskazującym na zażycie jakiś środków halucynogennych. Śmiał się jak idiota i bredził coś o kąpiącej się kałamarnicy i fioletowych ustach. Ronald w ramach akcji ratunkowej zafundował mu kąpiel pod ciepłym prysznicem, a przyjaciółka gorące mleko z jakąś miksturą, po której Potter dostał torsji, ale trochę oprzytomniał. Chłopiec zaczął logicznie myśleć dopiero koło obiadu i ze zdumieniem stwierdził, że nigdzie nie widzi prefekta Ślizgonów. Na kolacji Malfoya również nie było. Wieczorem Harry zdecydował się sprawdzić, co się stało z jego niedoszłym chłopakiem. Przechodził właśnie korytarzem wiodącym do lochów, gdy nagle otworzyły się drzwi do gabinetu Snape'a i stanął w nich nie kto inny, tylko profesor. Ten spojrzał na Harry'ego, jego oczy niebezpiecznie zwęziły się i syknął.
- Potter, do mnie. Natychmiast.
Harry poczuł, że robi mu się zimno na samą myśl o kolejnym spotkaniu ze Snape'em. Jednak wszedł do środka za nauczycielem i przerażeniem usłyszał dźwięk zamykanych drzwi. Profesor, stanął tuż obok niego, miał wyraźnie zatroskaną minę, jego zmęczone oczy patrzyły na chłopca przeszywająco, przyszpilając niemal do ściany.
- Powiedz mi, gdzie byłeś dzisiejszej nocy?
- Eee... Ja, nigdzie...
- Nie kłam mi tu w żywe oczy. Byłeś razem z Malfoyem. Co mu zrobiłeś?
- Zrobiłem?
Tym razem Harry był wyraźnie zaskoczony.
- Goyle potwierdził, że Draco spotkał się z tobą wieczorem, a wrócił rano w stanie skrajnego wyczerpania i hipotermii. Stracił przytomność, ma obustronne zapalenie płuc. Leży skrzydle szpitalnym i bredzi coś o gwiazdach, i kałamarnicy. Co mu zrobiłeś, Potter?
Harry odetchnął z ulgą.
- Profesorze, ja umówiłem się wczoraj z Malfoyem. Spotkaliśmy się nad jeziorem. To miała być nasza... ekhm... Pierwsza randka. Ale on mi nie ufał. Byliśmy zmęczeni i ja nie wiedziałem, jak zacząć rozmawiać, co robić i zasnęliśmy, obaj. Nic mu nie zrobiłem, zupełnie nic. Obudziłem się rano. Malfoy musiał przemarznąć, bo miał na sobie tylko te jedwabie, a ja dwa swetry i pelerynę. On ledwie doszedł... do lochów.
Harry spojrzał prosto w oczy nauczycielowi, nieświadom tego, że ma jeszcze lekko rozszerzone źrenice i w tym, co mówił i jak mówił, wyglądał nawet dla starego lisa - Snape'a bardzo wiarygodnie.
- Nie wiedziałeś, co masz robić na randce?
- Tak.
- Nie pomyślałeś, żeby uczynić na przykład to... - Snape nagle pochylił się i jego usta iluzorycznie musnęły wargi Harry'ego.
Chłopiec oniemiał. Wybałuszył swe zielone oczęta, przez co stały się one jeszcze bardziej podobne do pikli ropuchy i ze zdumienia otworzył buzię.
Pocałował go facet! Pierwszy raz w życiu i do tego Snape, jego znienawidzony nauczyciel. A w zasadzie to prawie pocałował, bo tak jakby nie pocałował. Nie pytał się, nie zastanawiał, pochylił się, tak nieoczekiwanie... I już. Czy Harry miał to potraktować jako pocałunek? On kombinował kwadrans, jak cmoknąć Malfoya, a i tak mu nic z tego nie wyszło. Czy prawie całowanie robiło jakąś różnicę?
Chociaż wygląd Harry'ego, z rozdziawionymi ustami i wybałuszonymi oczętami, nie dodawał mu, przynajmniej wizualnie, inteligencji, Snape drwiąco uśmiechnął się i powiedział:
- Zrozumiałeś, co miałem na myśli? Czy może powtórzyć? Tym razem powoli. I czy mam drążyć temat dogłębnie?
Dogębnie?!
Usta Harry'ego natychmiast zamknęły się z głośnym kłapnięciem. Gdyby profesor usiłował w tym momencie wdrożyć sugerowaną powtórkę, mógłby doznać poważnego, fizycznego uszczerbku. Ale Snape był nauczycielem, a nie desperatem.
- A teraz powiedz mi, skąd taki głupi pomysł, aby romansować wieczorami, w październiku, na kocyku, na trawce? Dzisiejszej nocy był przymrozek. Co ty sobie, Potter, myślisz, że Hogwart leży na Florydzie lub Hawajach?
Harry, który jeszcze nie oprzytomniał po doznanym szoku, szczerze odpowiedział.
- Ja przeczytałem takie opowiadanie o dwóch chłopcach, ono było zamieszczone w „Brulioniku” i w nim... - Chłopiec nie dokończył zdania, gdyż nagle, chociaż poniewczasie, przypomniał sobie słowa Hermiony. Przecież Snape nienawidził...
Czarne oczy profesora zagorzały niespokojnym blaskiem.
- „Brulioniki”! Potter, ty czytujesz „Brulioniki”?!
---
Rozdział XVIII
Podarunek dla rekonwalescenta
Potter z przerażeniem patrzył jak wąskie usta Snape'a, które jeszcze przed chwilą prawie go całowały, wykrzywiają się w złośliwym, drwiącym grymasie, a długi, pożółkły palec dłoni profesora kieruje się, w oskarżycielskim geście, prosto w jego młodzieńczą pierś. Odważne, gryfońskie serce Harry'ego zadrżało, gdyż Severus w tym momencie miał aparycję prokuratora z wizji sądu ostatecznego, jaka czasami nawiedzała w koszmarnych snach chłopca. Przejęty owym skojarzeniem, milczał.
- Potter, pytałem o coś - syknął Snape, ale, ku uldze Harry'ego, cofnął oskarżycielskiego palucha i przybrał swą zwykłą, tylko nieco mniej odstręczającą pozę.
- Eee... Ja przeczytałem jeden... I pół...
- Co za idiotka dała ci te szmiry do czytania? - warknął profesor.
Idiotka? Szmiry? Święte oburzenie wypełniło serce i umysł Gryfona. Jak on śmiał tak nazwać Hermionę?! Jak mógł w ten sposób określić jego cudowne „Migotliwe światełko”? Harry złapał desperacko oddech i postawił się Snape'owi.
- Ona wcale nie jest idiotką! A te opowiadania są takie życiowe i... piękne.
Profesor prychnął złośliwym śmiechem.
- Rzekłbym nawet, że pięknościowe. To tandetna pseudoliteratura brulionikowa, pisywana i czytana przez przygłupie, pustogłowe nastolatki, niemające zielonego pojęcia o życiu. Romansidłowa tandeta!
Harry'ego ogarnął płomień... wściekłości.
- Nieprawda! „Brulioniki” czytają mądre dziewczyny, w większości Krukonki! Prawdziwie i... dogłębnie są w tych tomikach opisane uczucia i ewolucja relacji pomiędzy bohaterami. - Chłopiec zupełnie nieświadomie zacytował słowa Hermiony.
- Tak? Dogłębnie? Czyżby? - Oczy profesora zwęziły się niebezpiecznie. - I powiadasz, że gustują w nich mądre panienki? Zatem, zapewne, sfrustrowane brzydule, omijane szerokim łukiem przez chłopaków, mniemające, iż nie mają brania, dlatego że większość facetów to geje.
Tego już było dla Harry'ego za wiele. Brzydule?! Przed oczyma wyobraźni mignął mu przez ułamek sekundy ognisty płomień włosów Ginny.
- Nie! One są ładne, a niektóre nawet bardzo! A pan... Pan nienawidzi „Bulioników”! I jest do nich uprzedzony!
Cyniczny uśmiech zniknął z ust profesora, a jego spojrzenie stało się bardziej przenikliwe. Snape, jako uważny obserwator, dostrzegł ów niepokojący, rudy poblask w zwierciadle oczu Pottera. Należało wzmóc czujność, stan chłopca był jeszcze niestabilny, zaszczepione ziarno homoseksualizmu nawet jeszcze nie zakiełkowało i w każdej chwili mógł nastąpić ostry nawrót preferencji heteroseksualnych.
Profesor zmęł cisnące się na usta przekleństwo i całkiem spokojnie odpowiedział na wzburzone słowa Harry'ego.
- Zanosi się na dłuższą pogawędkę, usiądź, Potter.
Nie czekając na reakcję chłopca, sam zasiadł za biurkiem. Po chwili wahania Harry uczynił to samo, był niemal pewny, że tym razem Snape nie będzie próbował obrażać jego uczuć ani prawie całować.
- Posłuchaj uważnie i opanuj swe rozpasane, szczenięce emocje.
Severus przerwał na chwilę wypowiedź i delikatnie przesunął palcem po obrzeżu własnych ust. Jego czoło przecięła zmarszczka bólu, a może tylko zamyślenia.
- Tak, jak to raczyłeś trafnie zauważyć i ekspresyjnie wyartykułować, jestem uprzedzony do czytactwa „Brulioników” i mam ku temu powody. Konfiskuję panienkom owe arcydzieła sztuki prozatorskiej i palę tymi śmieciami w kominku. Tak się składa, że autorką jednego z pierwszych tomików, jakie zaczęły robić furorę wśród uczennic Hogwartu, była twoja matka. Jak pewnie już zdążyłeś się dowiedzieć od swego przyjaciela - wilkołaka, opiewała w tym slashowym opowiadanku tragiczną miłość Jamesa Pottera i Rgulusa Blacka. Historyjka była napisana pod twojego ojca, po to, aby po raz kolejny gloryfikować jego wspaniałość i gwiazdorstwo. Lecz Lily Evans zupełnie nie miała pojęcia, jak wyglądają homoseksualne związki, a Potter nie raczył jej w tym temacie uświadomić. Opisała zupełnie fikcyjny, trącący tanim romansidłem związek dwóch chłopców, z dwóch skonfliktowanych domów, wzorując się na nieznanych większości czarodziejów dramatach Shakespeare'a. Od tego czasu owa pseudoliteratura rozprzestrzeniła się po szkole jak gangrena, zatruwając fałszywymi obrazami umysły dziewcząt. „Brulioniki” mnożyły się jak halucynogenne grzybki po deszczu i stały się bardzo popularne nie tylko w Hogwarcie, ale i innych szkołach na Kontynencie. Potter, to są nic niewarte czytadła, napisane mniej lub bardziej sprawnie przez mniej lub bardziej inteligentne panienki. To historyjki dla dziewcząt i młodych kobiet, wzbudzające niesmak obrzydzenia u heteroseksualnych chłopców i szydercze rozbawienie, z powodu bzdur tam wypisywanych, u homoseksualnych mężczyzn.
Im dłużej Snape mówił, tym Harry szerzej otwierał usta, aż w końcu w akcie zaprzeczenia wyjąkał.
- Nieprawda. Mnie się podobały, myślałem, że opisywane w „Światełku” uczucia chłopców są jak najbardziej prawdziwe.
Snape uniósł w błagalnym geście spojrzenie bezdennie czarnych oczu ku sufitowi lochu, jakby chciał wezwać na pomoc Merlina i wszystkich homoseksualnych magów tysiącletniej historii Hogwartu. A następnie spojrzał nieco pobłażliwie na Pottera.
- A jakież ty masz doświadczenie w owych homoseksualnych uczuciach i związkach. Nie potrafiłeś nawet pocałować na randce chętnego do nawiązania relacji chłopaka, natomiast zadziałałeś tak skutecznie, że w efekcie tegoż romansu odmroziłeś mu tyłek.
Na takie słowa Snape'a policzki Harry'ego spłonęły purpurą.
- Potter, sławetne „Brulionki” to historyjki pisane przez heteroseksualne dziewczęta dla heteroseksualnych dziewcząt. Nie mają one ani w obszarze emocji, ani realizmu zdarzeń odpowiedników w rzeczywistych związkach gejów. Tak nie zachowują się mężczyźni, nie rozmawiają w ten sposób, nie postrzegają otoczenia, nie odczuwają... Nie wiem czy wiesz, ale kobiety bardzo rzadko piszą i czytują utwory sławiące lesbijskie związki, a przecież zgodnie z logiką tych powinno być więcej. Potter, to są wyobrażenia o uczuciach gejów dziewcząt i często są ersatzem dla czasowego braku związków z heteroseksualnymi mężczyznami. W slashowych brulionikach mają ten komfort psychiczny, że posiadają aż dwóch chłoptasi do kochania i podziwiania, i nie muszą się dzielić, a nawet utożsamiać z fikcyjną bohaterką.
Harry z niedowierzaniem kręcił głową.
- Jak to? To ja czytałem historię o dziewczyńskich uczuciach?
Lekko kpiący uśmieszek wypłynął na usta profesora.
- No może niedokładnie, ale łatwo w takich opowiadankach zauważyć, że przynajmniej jeden z bohaterów przypomina nieco kapryśną, a urodziwą kobietkę. I te nieodłączne, rozwlekłe, chociaż czasami żartobliwe dialogi, szarpanie za struny emocji, niezdecydowanie, zupełnie przerysowane lub niedorysowane doznania fizyczne... Potter, z „Brulioników” nie nauczysz się niczego o istocie homoseksualnych związków.
Loch wypełniło milczenie, nieznacznie przerywane dyskretnym gulgotaniem jakiegoś paskudztwa warzonego w wielkim, mosiężnym kociołku.
- To wszystko, Potter. Tym razem ominie cię szlaban, ale jeśli kiedykolwiek zechcesz się tarzać na kocyku rozłożonym na błoniach, to sprawdź przynajmniej prognozę pogody.
Harry z ociąganiem wstał z krzesła. To, co odczuwał można było określić mianem jednego wielkiego rozczarowania, bo przecież miał nadzieję, że znalazł sposób, aby identyfikować się i zaakceptować homoseksualne uczucia. Chłopiec uczynił parę kroków w stronę drzwi i obrócił się, spojrzał jeszcze raz na siedzącego za biurkiem Snape'a.
- Szkoda - westchnął. - „Migotliwe światełko” podobało mi się i myślałem, że dzięki niemu łatwiej będę podążał tęczowym mostem.
Snape wstał z miejsca.
- Nie, nie tędy droga. Ale jeśli kiedyś przyjdzie ci ochota na przeczytanie kolejnego brulionikowego arcydzieła, to wiedz, że związek Henryka z Darkiem jest z reguły beznadziejnie opisywany, już ciekawsze są relacje Henia ze Stefanem.
- Eee... - Harry ze zdziwienia otworzył usta, a następnie bystro zauważył.
- Skoro pan profesor pali tomikami „Brulioników” w kominku, to skąd pan wie, jak mieli na imię chłopcy ze „Światełka”? I jak nazywają się najpopularniejsi bohaterowie slashowych...
Harry nie dokończył zdania, gdyż dostrzegł, jak spojrzenie profesora podąża w kierunku słoja z martwymi karaluchami. W trosce o własne bezpieczeństwo, niezwłocznie umknął za drzwi gabinetu.
Tydzień zapowiadał się dla Severusa Snape'a bardzo przyjemnie. Żadnych sensacji, szpiegowań czy zarywania nocy z powodu warzenia pilnie potrzebnych eliksirów. Czarny Pan wybył chwilowo z Anglii w poszukiwaniu nowych koncepcji podboju magicznego świata, nawet Mroczny Znak na przedramieniu Severusa nieznacznie zblaknął. Albus Dumbledore uznał, że jedynym dopuszczalnym środkiem przeciwbólowym, na trawiącą jego ciało śmiertelną klątwę, jest podwójna dawka dropsów cytrynowych, toteż nie musiał mu sporządzać nowych mikstur. Draco nie knuł nic przeciwko dyrektorowi, gdyż leżał obłożnie chory w skrzydle szpitalnym i Popy obiecała, że go przed niedzielą stamtąd nie wypuści. Potter, chociaż nie czynił żadnych postępów na drodze po tęczowym moście, to przynajmniej się nie cofał i miał czas, aby jeszcze raz przeanalizować powody swoich zachwytów nad uprzednio zaczytaną piękną literaturą. Uczniowie prezentowali, jak zwykle, stały poziom skretynienia. Istna sielanka. Severus nawet zaczął rozważać opcję, jak tu przyjemnie spędzić sobotni wieczór. Może mógłby się spokojnie upić przechowywaną od dwóch lat butelczyną markowej whisky? Tak, nawet Snape bywał czasami optymistą, jednak nie doceniał inwencji Pottera.
Otóż Harry, w swym czystym, gryfońskim serduszku, miał pewne wyrzuty sumienia z powodu nieumyślnego wpędzenia Malfoya w chorobę. Kombinował, kombinował i pod koniec tygodnia wykombinował, że powinien pójść odwiedzić Dracona w skrzydle szpitalnym. Rozważał też, co mógłby zabrać ze sobą - jako prezent dla chorego. Wieczorem, kiedy siedzieli już tylko we troje w pokoju wspólnym, postanowił omówić tę kwestię z Hermioną i Ronem. Wybrał na ową rozmowę moment, gdy jego przyjaciel wpatrywał się tępo-maślanym wzrokiem w smukłe łydki pochylonej nad opasłą księgą Hermiony.
- Eee... Doradźcie mi, co można podarować choremu leżącemu w skrzydle szpitalnym?
Dziewczyna natychmiast uniosła do góry głowę.
- Najlepiej jakąś ciekawą książkę.
- O quidittchu - dorzucił Ron.
Hermiona syknęła z dezaprobatą.
- Jesteś monotematyczny.
Harry nie chciał, aby jego przyjaciele wdali się w kolejny spór. Nie potrzebował kłótni, ale porady. Książka nie była chyba najlepszym pomysłem. Nie miał pojęcia, co czytuje Malfoy, a pozycja o quidittchu mogła się wydać Ślizgonowi zawoalowaną, złośliwą aluzją do jego sportowych umiejętności.
- Nie, nie książkę. Ja myślałem może o... czekoladkach?
- A komu ty chcesz dawać w skrzydle szpitalnym czekoladki? - zapytał zaintrygowany pomysłem przyjaciela Ron.
- Eee... Malfoyowi.
- Malfoyowi? - zdumiał się chłopiec, ale po chwili uśmiech rozjaśnił jego oblicze. - Rozumiem, chcesz je czymś podtruć.
Harry poczuł się nieco niezręcznie.
- Nie, Ron, to ma być zwyczajna bombonierka, albo coś takiego...
Radość zgasła natychmiast w oczach Weasleya.
- Chcesz podarować temu Malfoyowi czekoladki?
- Ymhyyy... - potwierdził Harry, nie patrząc na przyjaciela. - Dumbledore zaproponował mi, abym się z nim... zintegrował.
Twarz Ronalda nagle poczerwieniała.
- Czy ja dobrze rozumiem, masz się z nim w TEN sposób integrować?
- No... Tak.
Ron gwałtownie poderwał się z miejsca, aż wywrócił stojący obok stolik z rozłożoną na nim opasłą księgą.
- Nie rób tego, Harry! Z każdym, tylko nie z nim!
- To moje zadanie od dyrektora.
Weasley machnął tylko w przeczącym geście dłońmi.
- Malfoy to szuja i szują zawsze pozostanie!
- Ja muszę... - zaczął mówić Harry, ale Ron przerwał mu wpół zdania i żywiołowo gestykulując, niemal krzyczał.
- Wiesz, co ja o tym myślę?! Nie ma już prawdziwych heteroseksualnych chłopców i mężczyzn w Hogwarcie! To spisek! Tak, spisek lobby gejowskiego, żeby mi odebrać przyjaciela! A Snape z nich najgorszy!
I Ron, nie oglądając się za siebie, wybiegł z pokoju wspólnego Gryfonów.
Harry nie próbował nawet pójść za nim, nadal siedział na kanapie, twarz wtulił w dłonie. Nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji przyjaciela. Milcząca dotychczas Hermiona pogłaskała go po ramieniu.
- Skoro Dumbledore tak uważa... Pewnie musi być to bardzo ważne. Ronald wyzłości się i mu przejdzie. Porozmawiam z nim. I wiesz... Mogą być czekoladki.
I tak w sobotnie popołudnie, w miarę czysto odziany i nawet uczesany, Harry pomaszerował do skrzydła szpitalnego, ściskając w spoconych dłoniach pudełko czekoladek. Wybrał je przy pomocy Hermiony z katalogu Miodowego Królestwa i zamówił sowią pocztą. „Pistacjowe serduszka” wydały mu się odpowiednie. Ich opakowanie było srebrzyste, a wytłaczany napis subtelnej, zielonej barwy. Powinny spodobać się i smakować Malfoyowi.
Ku uldze chłopca w skrzydle szpitalnym było prawie pusto. Żadnych innych chorych ani odwiedzających. Blade światło sączyło się przez wysokie okna i padało na wyblakły parawan, za którym na łóżku zasłanym równie wyblakłą pościelą leżał jeszcze bledszy niż otoczenie Malfoy.
- Eee... Cześć - wydukał Harry.
Draco uczynił cierpiętniczą minę i zapytał:
- Przyszedłeś mnie dobić?
- Eee... Nie, odwiedzić.
- Jakże błyskotliwa odpowiedź.
Harry zignorował kpinę.
- I przyniosłem ci czekoladki. - To mówiąc, podał na łóżko Malfoyowi srebrzyste pudełko.
Draco nawet nie zaszczycił spojrzeniem bombonierki.
- Nie mogłeś wymyślić czegoś bardziej oryginalnego? Choćby książkę o quidittchu? Nudy tu straszliwe.
Harry uśmiechnął się.
- Wiesz, nawet rozważałem taką opcję, ale czekoladki wygrały. Poczęstuj się.
Draco Malfoy nienawidził czekoladek, każdych czekoladek. Miał do nich uraz z okresu dzieciństwa. Jako wyjątkowo kapryśny i rozdarty maluch terroryzował krzykiem skrzaty domowe. Jego wrzask zawsze przywoływał Narcyzę i Lucjusza, którzy wyładowywali swoją irytację na zupełnie niewinnych istotach. Skrzaciki szybko odkryły sposób uciszenia Dracona. Kiedy tylko zaczynał się drzeć, wpychały mu do ust czekoladki. Mały Malfoy wrzeszczał nadal, ale ciszej i nie zawsze państwo te krzyki usłyszeli. Teraz jednak, pomny konieczności nawiązywania osobistych więzi z Potterem, uśmiechnął się blado i nieszczerze.
- Odpakuj je.
Harry szybko uporał się z opakowaniem i podsunął otwartą bombonierkę Draconowi. Ten, nawet leżąc na szpitalnym łożu, dystyngowanie sięgnął po czekoladowe serduszko, a następnie, już nieco mniej dystyngowanie, natychmiast je połknął. Na ten widok Harry się rozpromienił. Z tymi czekoladkami to był jednak świetny pomysł. Malfoy na szpitalnej diecie pewnie był nieźle wygłodzony.
- To może jeszcze jedną?
Draco najchętniej rzuciłby w Harry'ego tym pudłem czekoladek, ale zdecydował się, że przecierpi i trochę Potterowi posłodzi.
- Dobrze, ale ty poczęstujesz się razem ze mną.
Równocześnie sięgnęli po serduszka. Gryfon, konsumując swoje, stwierdził, że jest wyśmienite.
- No to, jeszcze po jednym - zaproponował.
Malfoy sięgnął już nieco mniej entuzjastycznie do pudełka. Próbował znowu połknąć całe serduszko, ale się rozkasłał.
Biedaczek - pomyślał Harry. Pewnie się zakrztusił, je te czekoladki tak łapczywie.
- Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz.
Draco, któremu po ataku kaszlu udało się ponownie złapać oddech, odparł:
- Możesz być pewny, że na najbliższy mecz będę już całkiem zdrowy.
Potter uśmiechnął się. Rzeczywiście, Malfoy z każdą chwilą wyglądał coraz lepiej. Już nie był taki blady, policzki mu się zaróżowiły i stały tak jakby pełniejsze. Harry zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien potrzymać go za rękę. W filmach, ulubionych tasiemcowych serialach ciotki Petunii, które oglądał w telewizorze u Dursleyów, koniecznie musiała być jakaś scena w szpitalu i tam zawsze trzymano chorego za rękę i mówiono do niego ciepłym, wspierającym głosem. Harry już chciał sięgnąć po dłoń Dracona, gdy nagle coś nietypowego przyciągnęło jego uwagę. Malfoy miał przecież chude, pajęcze palce, a te były... pulchne. Ślizgon natychmiast wyłapał skonsternowane spojrzenie Pottera i odruchowo popatrzył na swoją dłoń. Gwałtownie podniósł ją do twarzy. Była cała opuchnięta!
- Nie, to niemożliwe - wydał z siebie zduszony szept.
Natychmiast zamknął pudełko z czekoladkami, po to tylko, aby z przerażeniem odczytać wyraźny, ocinający się od srebrnego tła napis - „Pistacjowe serduszka”.
Draco, jak przystało na arystokratę czystej krwi był alergikiem i oczywiście, jako arystokrata, nie mógł być uczulony na pospolite alergeny: kurz, kocią sierść, pyłki roślin lub choćby truskawki. On był uczulony na orzeszki pistacjowe. Od lat nikt, nigdy, mu ich nie podawał, zatem Malfoy zapomniał nawet jak smakują. Co gorsza, jego organizm reagował na nie bardzo gwałtownie.
Harry patrzył zaszokowany na palce Dracona, w jego umyśle ożyło wspomnienie. Już kiedyś widział tak gwałtownie puchnące dłonie, to było wtedy, kiedy nieświadomie nadmuchał ciotkę Marge. Ale przecież tym razem był doskonale opanowany i do głowy mu nie przyszło, aby dmuchać Malfoya?
Draco opuchniętą dłonią, złapał się za gardło. Dusząc się, wydyszał.
- Idioto, wezwij pielęgniarkę.
I tak w sobotni wieczór ledwie odratowany Malfoy, leżąc niczym bezkształtny wór opuchlizny na łożu boleści, zastanawiał się, co go szybciej wykończy: ciągle niezrealizowane zlecenie Czarnego Pana czy niedoszły romans z Potterem?
Harry też cierpiał, nie tylko z powodu czekoladowego afrontu. Ron się do niego od dwóch dni nie odzywał.
Natomiast, klnąc pod nosem, Severus Snape warzył Eliksir Antywstrząsowy i Antyalergiczny, gdyż całą dostępną dawkę zużyła jednorazowo Pomfrey, ratując Malfoya. Tak się pechowo złożyło, że Slughorn wcześniej udał się na jakieś przyjęcie poza Hogwartem i zaszczytny obowiązek przyrządzenia eliksirów na swego podopiecznego spadł na Severusa. Należało się pospieszyć, gdyż Draco nadal wyglądał, jakby go przed chwilą wywleczono z gniazda rozsierdzonych os. Butelka markowej whisky stała nienaruszona na półce z truciznami i przy takiej inwencji Pottera mogła sobie postać jeszcze kolejne dwa lata. Wściekły Snape zamieszał po raz sześćdziesiąty dziewiąty przyrządzaną miksturę i w tym momencie w jego umyśle zakiełkowała pewna wysoce niestosowna myśl. Potter prędzej przypadkowo zarżnie Malfoya w którejś z nieużywanych łazienek, niż go nieprzypadkowo w niej zee...
Eee... Tak brzydko to nie pomyślałby nawet sfrustrowany Severus Snape.
---
Rozdział XIX
Tęczowy most
Kolejny tydzień był dla Harry'ego przygnębiający. Czuł, że popada w depresję. Dręczyły go wyrzuty sumienia i niemal fizycznie odczuwał ból teraz już mocno zakręconych zwoi mózgowych. Po ostatniej rozmowie ze Snape'em, nic z tego całego homoseksualizmu nie rozumiał. Bo skoro uczucia chłopców, opisywane w „Brulionikach”, były transpozycją dziewczyńskich wyobrażeń i emocji, to jak on - Harry mógł poznać, zidentyfikować te czysto męskie. Miał je wyczarować?
Owszem przykro mu było, że nieświadomie przyczynił się do kolejnego pogorszenia stanu zdrowia Malfoya, ale było mu tylko przykro. Znacznie bardziej martwił się upartym milczeniem i ignorowaniem jego osoby przez Rona. Swoje uczucia głębokiego przywiązania i przyjaźni w stosunku do najmłodszego Weasleya potrafił dokładnie określić. Odczuwał je każdym kawałkiem ciała, myśli i duszy. Nie mógł się patrzeć na jego odwróconą plecami postać, leżącą w rozkopanej pościeli na łóżku w dormitorium. Za każdym razem chciał wyciągnąć rękę i tak go jakoś poklepać po tych sterczących łopatkach, lecz nie potrafił tego uczynić. Teraz Ron odrzuciłby wszelkiego rodzaju próbę poufałości lub co gorsza litości. Harry czuł, że bez Rona był niekompletny. Nie miał do kogo mówić, kogo słuchać i być słuchanym. Brakowało mu spojrzenia niebieskich oczu, które dawało ową niezachwianą pewność; Stary, jestem tu, przy tobie. W ogniu, wodzie, gromadzie pająków - gdziekolwiek. I tego jego głupawego uśmiechu. Tak, Ronald Weasley miał najbardziej kretyński uśmiech na świecie i Harry zrobiłby wszystko, aby on znowu się do niego uśmiechnął. Potter jeszcze gorzej poczuł się po rozmowie z Hermioną, gdy ta mu uświadomiła, jak bardzo przykra jest zaistniała sytuacja dla jego przyjaciela. Ronald zawsze czuł się gorszy od swoich braci. Był nijaki, przeciętny. Ba, nawet nie mógł zostać gejem. Jedyne co posiadał, co go wyróżniało, a czasami irytowało lub wprawiało w dumę, to była przyjaźń z Harrym Potterem. A teraz miał się dzielić, odejść na drugi plan i to z powodu Malfoya?
- Ale ja przecież przyjaźnię się z tobą i spotykałem się z dziewczyną, i Ron nigdy nie miał nic przeciwko temu, nie był zazdrosny. A jeśli nawet, to nie o mnie, ale o ciebie.
Hermiona, na takie słowa Harry'ego, lekko się zarumieniła.
- No właśnie, bo my jesteśmy dziewczętami. Tu chodzi o coś innego. W postrzeganiu ważnych relacji międzyludzkich, uczucia więzi przyjaźni, które łączą ze sobą mężczyzn, są u Rona wyraźnie rozgraniczone od odczuwania pociągu seksualnego.
Panna Granger, zresztą jak prawie zawsze, miała rację. Jeśli Harry musiałby ponownie wskoczyć do jeziora, ponawiając zadanie turniejowe, to przecież nadal najbardziej pragnąłby uratować Ronalda. I wcale nie miałby ochoty go po tym wycałować.
Potter przypomniał sobie słowa dyrektora: Łatwiej ci będzie pokonać Voldemorta, jeśli będziesz miał preferencje homoseksualne. Ale za jaką cenę? Tęczowy most wcale nie był taki tęczowy.
Draco Malfoy, gdy tylko, po kolejnej niedyspozycji, opuścił skrzydło szpitalne zdecydował się, wziąć sprawy w swoje, już tylko ledwie opuchnięte, ręce. Przewidywał, całkiem uzasadnienie, że jeśli pozostawi Potterowi swobodne pole do nieprzemyślanych improwizacji, to nie przeżyje kolejnej randki. Rozpoczął metodyczne uwodzenie Harry'ego i już po tygodniu był niemal bliski załamania nerwowego. Przecież wszystko wskazywało na to, że rozczochrany Gryfon jest nim zainteresowany. Gapił się często na niego, tylko dlaczego nie reagował nawet na najbardziej wyraziste prowokacje? Draco zaczął podrywać Pottera subtelnie: mową ciała, ulotnymi gestami i muśnięciami spojrzeniem. I nic. Harry, po czekoladowej wpadce, chwilowo stronił od jasnowłosego Ślizgona, myślał, że ten ma żal do niego o wpędzenie w kolejną chorobę i zupełnie nie dostrzegał wymyślnych zachęt Malfoya. Dracon postanowił wyraźnie go zaczepić, gdy ten wracał z treningu quidittcha.
- Jak tam twoja Błyskawica, Potter?
- Eee... Dobrze - odpowiedział zaskoczony Harry i pieszczotliwie pogłaskał jej trzonek.
- Mój... sprzęt również jest szybki. - Draco uśmiechnął się prowokacyjnie i położył wyraźny, niejednoznacznie brzmiący akcent na słowo sprzęt. - Może się w najbliższym czasie przelecimy?
- A dokąd się chcesz przelecieć?
Draco spojrzał na Harry'ego z niedowierzaniem. Czy on był aż tak tępy, aby nie pojąć tak wyraźnej aluzji? Już mu chciał odpalić: ku szczytom, kretynie, ku szczytom, lecz w tym momencie pojawili się, niewiadomo skąd, rudy Łasic oraz jego pyskata, ryżawa siostrzyca i oboje łypnęli złowrogo na Malfoya. A Potter zarumienił się niczym pensjonarka i zmył się jak zmyty.
Draco jednak nie dał za wygraną i dwa dni później dopadł go koło szklarni, gdy ten, upaprany ziemią i Merlin wie czym, wracał po zajęciach zielarstwa.
- Co ta Sprout kazała ci robić? Kopałeś pod grządkami tunel?
- Eee... Nie. - Harry potarł się dłonią po policzku i rozmazał na nim jakąś brunatną, smrodliwą maź. - Rozsadzałem grzybnię ześwirowanych muchomorów sromotnikowych.
Draco dyskretnie przyłożył do ust perfumowaną chusteczkę.
- To dobrze, że jako kapitan drużyny quidittcha możesz korzystać z łazienki prefektów. O jakiej porze zażywasz w niej najczęściej kąpieli? - chłopiec rzucił pozornie niewinne pytanie.
Zmarszczka zastanowienia przecięła bliznowate czoło Pottera. Harry próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się tam kąpał. Hmyy? W ubiegłym tygodniu w sobotę? Może piątek? Nie, w środę. Ale o jakiej godzinie, to nie miał pojęcia.
- Ja... nie pamiętam.
Malfoy ze zdziwienia szeroko otworzył oczy i wtedy ze szklarni wybiegł zdyszany Longbottom.
- Harry, wracaj! Sromotniki uciekają! Nie przytwierdziłeś ich grzybni do podłoża zaklęciem przylepca.
Pod koniec tygodnia Draco doszedł do wniosku, że nie ma innej rady, tylko, aby umówić się z Potterem, trzeba mu to wyłożyć na piśmie. Następnego dnia Harry dostał liścik następującej treści:
Proponuję spotkanie, w sobotę, przed ciszą nocną, na korytarzu siódmego piętra.
Przyjdź sam i wysil swój błyskotliwy umysł, a znajdziesz drogę do Edenu.
D.M.
Wieczorem Harry zastanawiał się, o jakiż to Eden Malfoyowi chodzi? Myślał, że po tylu latach znał wszystkie miejsca w Hogwarcie. Dla pewności zerknął na mapę Huncwotów. Może wypatrzy na niej Malfoya w tym Edenie. I Draco rzeczywiście gdzieś szedł, a potem nieoczekiwanie zniknął. Harry usilnie go wypatrywał, ale w ciągu następnych godzin dostrzegł tylko snujących się bez celu po korytarzach i dormitorium Crabbe'a oraz Goyle'a. Potter nieoczekiwanie doświadczył uczucia wybuchowej mieszaniny złości i zazdrości.
- Jak to? Umawia się ze mną na sobotę, a sam polazł gdzieś po nocy? Co on knuje? A ja przez niego mogę stracić przyjaźń Rona.
Harry zasnął późno w nocy, ale już nie zobaczył, jak Draco, wymęczony kolejnym niepowodzeniem w realizacji zadania Czarnego Pana, wracał przed świtem do swojego dormitorium.
Mimo wszystko, w sobotni wieczór Potter zdecydował się pójść na spotkanie z Malfoyem. Musieli sobie pewne sprawy wyjaśnić. Harry nie uszedł jednak zbyt daleko, gdy nieoczekiwanie nadział się na Severusa Snape'a.
- Potter, do mnie, na słówko.
A widząc jego oporną minę, dorzucił.
- Teraz.
Nie - jęknął w duchu Harry. Malfoy i Snape jednego wieczora, to... nadmiar szczęścia.
Kiedy znaleźli się obaj w nieprzytulnym gabinecie profesora, ten zadał Harry'emu bardzo konkretne pytanie.
- Gdzie byłeś wczorajszej nocy z Draconem?
- Ja? Nigdzie.
Snape syknął ostrzegawczo.
- Nie kłamię. - Harry żarliwie uderzył się dłonią w pierś. - Malfoy gdzieś poszedł, ale beze mnie. Myślę, że on jest nieuczciwy, umawia się, ale coś knuje na boku. Może ma kogoś?
Ciemne tęczówki oczu profesora zamigotały niepokojem.
- Zajmę się tym... - mruknął niewyraźnie. - Możesz odejść.
Harry był zaskoczony. Po raz pierwszy Snape wezwał go do siebie i nic. Nawet go nie zwymyślał?
- Profesorze...
- Słucham... - odpowiedział Severus, opanowując zniecierpliwienie.
- Ja nie wiem... Chciałbym zadać pytanie.
- Czego nie wiesz, Potter?
- Bo profesor Dumbledore powiedział, że mogę pokonać Vol... Czarnego Pana tylko miłością. I że łatwiej mi to przyjdzie, jak zostanę homoseksualistą. A pan z kolei mówił, że on jest aseksualny. To ja już nic z tego nie rozumiem.
Harry przez chwilę obserwował, jak brwi Snape'a unoszą się w geście zadziwienia do góry, a następnie ten wybucha szaleńczym śmiechem.
- Potter! Co ty sobie wykombinowałeś w tym zakręconym mózgowiu? Chcesz się rzucić na Czarnego Pana i zacałować go śmierć? Wpadłeś na genialny pomysł, że jeśli którejś nocy ofiarujesz mu swe szesnastoletnie ciało, to on zejdzie na skutek nadmiaru rozkoszy i to jeszcze przed śniadaniem? Czarny Pan ma mentalność węża. Nie jest podatny na żadne ludzkie emocje, a już na pewno na uczucie miłości. Zahipnotyzować, zaskoczyć, zaatakować i zagryźć. Jak zauważyłeś w tym zet-zestawie nie ma zakochania. Co ci przyszło do głowy?
Harry, w geście zaprzeczenia, gwałtownie z zamachał dłońmi.
- Nie! Chodzi o to, że ja muszę wiedzieć, dlaczego łatwiej mi będzie go pokonać, gdy zostanę gejem?
Ostatnie iskierki złośliwego rozbawienia zgasły w oczach Snape'a. Czuł, że Harry ma nawrót niewygaszonych do końca preferencji heteroseksualnych. Musiał szybko przeciwdziałać.
- Potter, nie wiadomo jak długo potrwa ta walka. Dyrektor po prostu chce, abyś pozostał wolny i przeszedł na drugą stronę tęczowego mostu. Nie związał się emocjonalnie z dziewczyną, nie założył rodziny, nie miał na głowie gromady dzieci. Bo wtedy narazisz ich nie tylko na wielkie niebezpieczeństwo, ale możesz nie mieć siły, aby w ostatecznej rozgrywce wypełnić swoje przeznaczenie. A ponad to, związek z kobietą, z reguły, zabiera mężczyźnie wolność i wielkość. Prawdziwie partnerska koegzystencja jest tylko możliwa w przypadku homoseksualnych relacji. My i one to nie tylko fizycznie, ale i mentalnie odrębne dwa gatunki ludzkości. Potter, kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa, a pomiędzy nimi Zienia i pustka. Abyśmy nie uciekli, gnani własnymi marzeniami i pragnieniami, kobiety podcinają nam skrzydła i nie pozwalają oderwać się od ziemi.
Pomimo jawnego oburzenia, Harry próbował zrozumieć istotę wywodu Snape'a.
- To dlatego panuje opinia, że geje mają większe możliwości do osiągania sukcesów?
- Jeśli znajdziesz odpowiedniego partnera, możesz z nim robić wszystko, dzielić pasje, przyjemności i uzyskasz silne wsparcie przy realizacji nawet najbardziej karkołomnych planów. Kobieta szybko staje się kulą u nogi. Kiedy masz fascynującą, ale pochłaniającą wiele czasu, niedochodową pracę, będzie ci tak długo wierciła dziurę w brzuchu, aż nie osiądziesz na nudnej posadzie w ministerstwie. Jeśli zaplanowałeś sobie na niedzielne przedpołudnie rozegranie meczu quidittcha z kolegami, relaks z ciekawą lekturą lub przeprowadzenie istotnego eksperymentu, to oczywiście nie uczynisz tego, gdyż udasz się z nią, jak zawsze, na świąteczny, ociekający tłuszczem obiadek, u jej gderliwej mamusi. Jeżeli zechcesz sobie kupić nową miotłę, teleskop lub choćby destylator, to okaże się, że ona ma już przygotowaną listę rzeczy znacznie potrzebniejszych i twoje zapotrzebowanie znajduje się na jej szarym końcu, za dywanem, aparatem ortodontycznym dla córki, grillem ogrodowym, futrem z norek, a nawet szczeniakiem psidwaka dla młodszych dzieci.
Słowa Snape'a wprost ociekały kpiną i budziły w Harrym skrywany dotychczas bunt.
- Jeśli tak jest, to dlaczego mężczyźni wiążą się z kobietami?
- Ach... Siła seksu, potrzeby bycia kochanym, tej pozornej, kobiecej troskliwości i wreszcie uczynienia siebie nieśmiertelnym poprzez przekazanie genów. Inni szukają owej nieśmiertelności, realizując wyższe cele. Lecz wracając do twojego pierwotnego pytania. Jak sobie wyobrażasz walkę ze Śmierciożercami, w sytuacji obarczenia rodziną? Gdy będziesz musiał wyjść na akcję w środku nocy? Zalana łzami kobieta rzuci ci się na szyję, a potem poda do ucałowania każde z czwórki twoich słodko śpiących dzieci i jeżeli zdążysz na jakąkolwiek walkę, to będziesz myślał tylko o tym, aby nie dać się zabić, a nie wypełnić przeznaczenie.
Harry poczuł, że zaczyna robić mu się duszno. Snape miał rację. A ten widząc reakcję chłopca kontynuował:
- Twój partner podąży z tobą na akcję, w ogień, wodę... Gdziekolwiek zechcesz.
- Ale ja przecież mam już oddanego przyjaciela - próbował oponować Harry.
- Który pójdzie z tobą wszędzie, tylko nie do łóżka? Potter, potrzeba doznawania i dawania miłości, również tej fizycznej jest tak silna u ludzi, że uczynią każde zło, ale też i dobro, aby jej doświadczyć. Ty nie jesteś wyjątkiem.
Harry milczał.
- Czy masz jeszcze jakieś pytanie?
- Nie profesorze, ja już wszystko zrozumiałem.
Harry Potter spuścił głowę i wyszedł z gabinetu.
Po jego wyjściu, Snape przez chwilę wpatrywał się w płaszczyznę zamkniętych za chłopcem drzwi. Wiedział, że przegrał.
Harry, snując się noga za nogą, dotarł na korytarz siódmego piętra. Malfoya tam oczywiście jeszcze nie było. Chłopiec przez chwilę bezmyślnie przyglądał się, jak na wiszącym na ścianie obrazie masywny troll usiłuje, po raz kolejny, niezdarnie, stanąć na czubkach palców. On też był takim trollem. Próbował robić coś, co było sprzeczne z jego naturą. Poświęcić się po to, aby pokonać Voldemorta. Ale w imię czego? Harry nie czuł się powołany do wyższych celów, nie pragnął nieśmiertelności, wielkości. Chciał mieć rodzinę, dzieci, a nawet jadać tłuste, niedzielne obiady u teściowej. Dla samej zupy cebulowej, jaką gotowała pani Weasley, gotowy był oddać życie. Tak, mógł podjąć walkę, dać się zabić w imię przeciętnej normalności. Jeśli nie dla siebie, to dla tych, których kochał. A jeśli mu się uda przeżyć, to chce być zwyczajnym Harrym, aurorem z zapobiegliwą, czasami gderliwą żoną i trójką dzieci.
Draco nadal nie przychodził. Potter poczuł wzbierająca irytację. Nie będzie bawił się z nim żadne zgadywanki.
- Pieprzyć Malfoya! Wracam do swojej wieży.
Harry, obrócił się, uszedł parę kroków.
- Nie, może z nim jednak porozmawiam? Ale o czym? Nie pieprzyć to wszystko i Malfoya również.
Harry zakręcił się szybkim krokiem jeszcze po korytarzu.
- Pieprzyć go. Idę
I w tym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, pojawiły się drzwi na przeciwległej do obrazu z trollami ścianie korytarza. Harry stanął jak wmurowany. Ktoś był w Komnacie Potrzeby? Chłopiec na palcach podkradł się pod drzwi. Nic, cisza. Powodowany wrodzoną, gryfońską ciekawością, delikatnie nacisnął na klamkę, a te niemal bezszelestnie otworzyły się. Harry wsunął się do ledwie oświetlonej, gustownie urządzonej komnaty. Pomieszczenie wyglądało jak ekskluzywna sypialnia, na środku której stało wielkie łoże z baldachimem, a na nim, w swobodnej pozie, leżał Draco Malfoy.
- No, nareszcie. Długo to trwało, nawet z czasową poprawką na alogiczność umysłów Gryfonów. Podejdź bliżej, niech nacieszę oczy twoim widokiem.
Harry'emu opadła ze zdumienia szczęka. Podszedł jednak do łoża. Zaskoczony nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Eee... Ja... - Chłopiec wykonał chaotyczny gest ręką w stronę drzwi.
Draco sprytnie wysunął się z jedwabnej pościeli. Był tylko w samej, częściowo porozpinanej koszuli.
- Chodź do mnie. Przecież tego chciałeś, inaczej nie wypowiedziałbyś hasła?
Szczupłymi palcami ujął dłoń Harry'ego i lekko przyciągnął do siebie. Potter z przerażeniem pomyślał, że pewnie zechce go pocałować. W ułamku sekundy ujrzał oczyma wyobraźni wąskie usta Ślizgona, jak wpijają się w jego wargi suchym, beznamiętnym pocałunkiem. Zadrżał z obrzydzenia.
- Nie. To pomyłka.
Malfoy próbował spojrzeć mu w oczy. Aby uniknąć jego wzroku, Harry opuścił głowę. I wtedy ujrzał coś, co wystaje i sterczy. Coś, co absolutnie, w jego mniemaniu, nie powinno wystawać i sterczeć. To nie był... Draco miał idealnie czyste, pachnące i niedziurawe skarpetki. Harry poczuł, że w jego żołądku rozpoczęły zawrotny taniec herbatynkowe motylki.
- Puść mnie!
- Droczysz się ze mną?
- Nie chcę! Puść mnie.
Malfoy zacisnął na jego palcach dłonie. Harry zaczął się szarpać, uwolnił ręce. Spadły mu okulary, w półmroku widział jasną plamę twarzy i włosów Dracona.
- Harry!
- Nie!
- Harry!
Uderzenie w policzek było silne.
---
Rozdział XX
Spójrz uważnie, Harry
Harry odczuł je bardzo boleśnie. Próbował zasłonić się dłońmi, zacisnął powieki. Poczuł mocne szarpnięcie za ramiona i odległe:
- Harry! Obudź się!
Obudź? To... To był głos Rona!
Potter otworzył natychmiast oczy. Wszystko dookoła niego wirowało, rozmywało się, ale tuż nad sobą widział rudą plamę włosów Weasleya.
- Ron? - wychrypiał.
- Wreszcie się ocknąłeś. - Tym razem słowa przyjaciela zabrzmiały wyraźnie. - Już myślałem, że cię nie dobudzę, spałeś pół dnia. Zaraz kolacja. Przepraszam za to, że musiałem cię walnąć w gębę, ale krzyczałeś i machałeś łapami. Śniły ci się jakieś koszmary?
Harry odruchowo złapał się za policzek, a następnie zaczął szukać okularów. Weasley, uczynnie, wsadził mu je na nos w chwili, gdy ten spróbował usiąść. Nieco skonfundowany Harry rozglądał się półprzytomnie po własnym dormitorium. Co za ulga! To był tylko sen. Niesamowicie absurdalny sen!
Zupełnie nieoczekiwanie objął ramionami Rona. Ucałował wylewnie w policzek, mocno przytulił się i wyszeptał.
- Dzięki, stary.
Zaskoczony Ronald, poklepał niezdarnie dłonią Harry'ego po wystających łopatkach. Ale, gdy ten nadal go nie puszczał, lekko zmieszany powiedział:
- Fajnie, że mi dziękujesz, lecz... no wiesz... Zaraz tu przyjdą chłopaki i nie wiem, co sobie pomyślą, widząc nas obściskujących się na łóżku.
Harry wypuścił z objęć Rona i zaczął opętańczo chichotać.
- Gorzej ci? - Przyjaciel zmartwił się dziwacznym zachowaniem kolegi.
Harry przestał się śmiać.
- Nie, Ron, dobrze. Nareszcie, zwyczajnie dobrze.
Chwilę później Potter, myjąc twarz w łazience, zastanawiał się nad minionym snem. Był on zaskakująco realistyczny. Pamiętał go doskonale, każdą sekwencję, każdą scenę, wypowiedziane zdanie, tak, jakby przed chwilą oglądał film ze sobą w roli głównej. I cała ta historia, że niby musiał zostać gejem? Idiotyczna! Przecież on był od zawsze heteroseksualny? Chłopiec dotknął dłonią czoła, od wielu tygodni blizna nie zabolała go ani razu. Wszystko było dobrze. Ale, dlaczego coś takiego mu się przyśniło?
Niepewny jeszcze do końca, co jest światem realnym, a co senną projekcją, mocno zakręcony schodził z przyjacielem do Wielkiej Sali na kolację i ledwie skojarzył, o co chodzi, gdy mu Jack Sloper wcisnął w dłoń zwinięty pergamin - liścik od Dumbledore'a. Harry powoli odczytywał jego treść, albowiem doświadczał dziwnego uczucia, tak jakby mu się, gdzieś wszystko w jego skołatanej głowie prostowało.
- Lubi kwachy? - zdumiał się Ron, który przeczytał szybciej od Pottera list, zaglądając mu przez ramię.
- To hasło, żeby przejść obok...
Harry nie dokończył zdania, gdyż ujrzał, w powracającym wspomnieniu, perfidnie i obleśnie uśmiechający się pysk kamiennej chimery. Stanął zaszokowany. Miał wrażenie, że doświadcza deja vu.
Nie, to przypadkowa zbieżność - próbował racjonalizować sytuację. Jednak mocno zaniepokojony usiadł do kolacji. Pochylony nad swoim talerzem bał się rozejrzeć po sali, nie miał pewności, co może zobaczyć i wtedy poczuł delikatny kwiatowy zapach. Ktoś zatrzymał się obok niego. Kątem oka Harry dostrzegł rąbek kraciastej spódniczki i zgrabne nóżki... Ginny. Fala dobrze znanego ciepła najpierw uderzyła mu do głowy, a następnie odpłynęła niżej. Znacznie niżej. Chłopiec rozluźnił się, odetchnął. Jednego w tym zamotaniu był pewien, odczuwania fizycznych reakcji własnego organizmu, a one były takie, jakie były.
Teraz mógł bez przeszkód porozglądać się. Hermiona właśnie wpychała do torby kolorowo obłożony brulion. Brulionik!? Aż coś jęknęło niespokojnie w głębi jestestwa Harry'ego, lecz niemal w tej samej chwili dojrzał wycyzelowany na okładce napis „Numerologia - 100 trudnych pytań i odpowiedzi”. Wszystko było porządku. Creevey, jak zwykle gapił się i uśmiechał się do niego. Obok chłopca leżał jego nieodłączny aparat. Uff... Oczywiście Colin był fotografem, a nie gejem. Harry odważył się spojrzeć w kierunku stołu Slytherinu. Draco Malfoy pochylał się i szeptał coś na ucho Parkinson. Obok nich siedzieli, niczym zwaliste głazy, Crabbe i Goyle. Jasnowłosy Ślizgon dostrzegł intensywne spojrzenie Pottera. Złośliwy uśmieszek wypłynął na jego wąskie usta, uniósł dłoń i wykonał ruch imitujący łamanie nosa, a następnie pokazał, jakże dobrze znany Harry'emu, jednopalcowy gest. Na taką prowokację, Gryfon uśmiechnął się promiennie. To był Malfoy, jakiego znał i nienawidził. Jego osobisty, szkolny wróg niemal od pierwszego wejrzenia. Nadęty, snobistyczny dupek i nic Pottera nie obchodziło, jakie wstrętny Ślizgon ma preferencje seksualne. Mógł być sobie nawet Voldemortofilem. Drań, zapewne znowu knuł coś niedobrego. Na szczęście, Harry nie musiał zakochiwać się ani w księciu półkrwi, ani arystokracie czystej krwi. To nie była jego bajka. On sam również nie był książątkiem lub odważnym rycerzem. Zresztą, kto słyszał, aby waleczny książę zamiast uwolnić z wieży cudną księżniczkę, wolał zajmować się ratowaniem i adorowaniem smoka? Ciekawe, co by uczynili poddani owego księcia, gdyby z wyprawy, zamiast złotowłosej dziewicy, przywlókł i poślubił wredne smoczysko? Zatłukliby pewnie gadzinę cepami, gdyby zaczęła pożerać im niewinne owieczki. Nie, to nie była bajka Harry'ego. Jego płomiennowłosa księżniczka siedziała obok i nie wyglądała na wymagającą wyprawy ratunkowej, subtelną istotkę. Sama poradziłaby sobie, z takim jak Dracon gadzielcem. A kiedyś, kiedy już będzie po wszystkim... i jakimś cudem przeżyją... wtedy może... poprosi ją...
- Zjesz tee kiełbase?
- Co? - Harry wyrwał się z zamyślenia. - Eee... Nie.
- To dobrze - mruknął Ron i przełożył resztę wędliny z półmiska na swój talerz.
Potter uśmiechnął się radośnie.
...lecz wcześniej będzie musiał uzyskać akceptację jej wiecznie głodnego brata i będą żyli długo, i szczęśliwie. W zeslashowanym snem umyśle Harry'ego wszystko się prostowało. Nigdy nie będzie gejem i nigdy nie ujrzy konstelacji gwiezdnej Regmesa Jamulusa, o ile, rzecz jasna, taka istniała, a nie była tylko wytworem jego chorej wyobraźni. Uczucie pewności i harmonii wypełniło czyste, niezdeprawowane serduszko Gryfona.
Kolacja kończyła się i wszystko było w porządku. Dziwny sen, wraz z jego sensacjami, odpływał coraz dalej. Przez wielką salę sunął, spowity w nieodłączną czerń, Severus Snape, który nie omieszkał obrzucić Pottera zimnym, krytycznym spojrzeniem swych bezdennie czarnych oczu, a minę przy tym miał taką, jakby mu ktoś niebacznie przesłodził kawę. Harry zastanowił się. Jak można było sobie wyśnić Snape'a, jako geja taplającego się z nim w wannie i prawie go całującego? Przecież on nigdy, z własnej woli, nie pozwoliłby się dotknąć temu facetowi, który owszem dotykał uczniów, ale tylko złośliwą zniewagą lub kpiną. Kiedy ta wredna, profesorska kreatura trafi wreszcie do piekieł, diabli pewnie będą się lękali tknąć go nawet widłami, by nie zarazić się sarkazmem i cynizmem, co by im skutecznie uniemożliwiło sprawne wykonywanie diabelskich obowiązków zawodowych. Ale bzdury mi się śniły. Niemożliwe, ten Snape homoseksualistą? A może jeszcze Dumbledore?!
Harry dopijał ostatnie łyki herbaty i jego rozbawione spojrzenie powędrowało w kierunku stołu nauczycielskiego. Dyrektor siedział tam jeszcze i kończył rozmowę z Minerwą McGonagall. Chłopiec, pełnym oddania wzrokiem, patrzył na swego mentora. Oprócz Rona i Hermiony, tylko jemu mógł ufać, a na sobotni wieczór byli umówieni na kolejną, ważną rozmowę. Harry spoglądał na pełną majestatu postać dyrektora, jego błękitne, pełne ciepła oczy, nieodłączne okulary połówki, długą, siwą brodę, amarantową szatę i... Zakrztusił się, zakasłał, opluwając się spożywaną herbatką. Pod stołem, spod owej szaty, wystawały stopy Dumbledore'a, w butach na podwyższonych obcasach i skarpetkach.... Skarpetkach w paski, we wszystkich kolorach tęczy.
Nie wszystko było dobrze.
Epilog
Kilka lat później.
Zmierzch powoli otulał wzgórza, jezioro i zamek, a noc wsączała się w ostatnie godziny dnia lekko, wonnie i zmysłowo. Mężczyzna siedział na tarasie, przy dębowym stole i czytał gazetę. Od czasu do czasu przerywał lekturę i długimi pacami zachłannie wybierał z talerzyka aromatyczne poziomki. Łagodny blask lampy wyraźnie oświetlał jego ostre rysy twarzy i niesfornie opadające ciemne kosmyki włosów. W kręgu światła tańczyły cichoskrzydłe ćmy. Wbrew samemu sobie zaakceptował to miejsce, chociaż to nie były jego góry i jego zamek. Zaczynał powoli w nie wrastać, tak bardzo, że już nawet mieszkańcy pobliskiej wioski przestali się go bać, dzieciaki kłaniały się trwożliwie i nikogo nie drażnił obcy akcent, nieznacznie pobrzmiewający w jego głosie, gdy czasami zamawiał w pobliskim barze dobrze schłodzone piwo. Jednym z nielicznych mankamentów mieszkania na takim odludziu było opóźnianie się dostawy codziennej prasy, tak, że czytanie gazet i czasopism należało sobie zaplanować na wieczorną porę. Mężczyzna otworzył kolejną stronę popularnego dziennika, przyjrzał się jej uważnie i sarkastycznie prychnął. Siedząca po drugiej stronie stołu kobieta, przerwała na chwilę całkowicie pochłaniające ją zajęcie i odłożyła na kolana zielono obłożony brulion. Spojrzała na mężczyznę, dobrze znała wymowę takiego prychnięcia.
- Ta gazeta schodzi na psy i to dzięki twórczej inwencji jej pismaków. Ledwie zaczął się sezon ogórkowy w polityce, a już wysmażono artykulik godny podrzędnego brukowca. Tylko posłuchaj:
- Nowa miłość HP? - głos czytającego był jadowicie słodki. - Jakże intrygujący tytuł? Dobrze, że ta wybitna żurnalistka chociaż dorzuciła znak zapytania. Ale kontynuując: Od pewnego czasu krążyły liczne pogłoski, że nasz powszechnie uwielbiany bohater - HP ma coraz większe problemy z utrzymaniem związku małżeńskiego z piękną GP, znaną wszystkim, wschodzącą gwiazdą sportu. Kryzys małżeństwa, według dobrze poinformowanych źródeł, rozpoczął się już w ubiegłym roku, gdy to HP wykonywał misję specjalną, na zlecenie rządu, na północy kraju. Jego żona przebywała wówczas na zgrupowaniu narodowej kadry przed zbliżającymi się mistrzostwami. Czasowa rozłąka jednak nie przysłużyła się scaleniu tego jakże popularnego związku i to nie za sprawą GP, która jeszcze niedawno deklarowała pozytywne uczucia w stosunku do męża. Zorientowani wiedzą, że podczas wykonywania misji HP współpracował, ze znanym mu jeszcze z czasów szkolnych, młodym arystokratą - DM. Co połączyło tych dwóch mężczyzn? Czy DM jest nową miłością HP? Czy porzuci dla niego żonę? Pikanterii temu związkowi dodaje fakt, że obaj panowie w czasach szkolnych byli zagorzałymi antagonistami. Faktem jest, że od czasu powrotu do stolicy HP był widywany kilkakrotnie w towarzystwie pana M. Nasz reporter zastał ich na uroczej, popołudniowej schadzce w popularnej kawiarni. Tylko, co na to powie żona naszego bohatera?
Mężczyzna podsunął bliżej kobiety cytowany artykuł, aby mogła wyraźnie zobaczyć zamieszczoną poniżej fotografię, przedstawiającą siedzących przy kawiarnianym stoliku dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich był lekko rozczochranym brunetem, drugi gładko ulizanym, szczupłym blondynem. Najwyraźniej rozmawiali i pili kawę. Gdyby nie wcześniejszy tekst, nie było nic zastanawiającego w tym zdjęciu, setki podobnych można było wykonać, różnym młodym ludziom, letnią porą, w rozmaitych, tłumnie obleganych kafejkach.
- Nawet przy swojej arogancji, HP nie szukałby tego typu popularności. Inwencja dziennikarzyn jest coraz bardziej porażająca. Publicznie, ewidentnie heteroseksualnego mężczyznę próbują wepchnąć do łóżka drugiemu, równie heteroseksualnemu facetowi. Absurdalne. Jak można zrezygnować z uczucia i małżeństwa z atrakcyjną kobietą, i to dla kogo? Dla tego snobistycznego wymoczka, równie zdeprawowanego jak reszta jego rodziny. Jednak opinia o homoseksualnych skłonnościach już przylgnęła do HP.
Kobieta lekko zmarszczyła brwi.
- Dziennikarze bywają jak sfora psów, potrafią do kości obgryzać swoich bohaterów, gotowi są ich zeszmacić i zadusić w poszukiwaniu nowych tematów, i sensacji. Pomimo jego popularności, a może właśnie dlatego, żal mi tego chłopca. Mam nadzieję, że nadal pamięta słowa pewnego szacownego starca, że to nasze wybory ukazują, kim naprawdę jesteśmy, o wiele bardziej niż nasze skłonności i będzie lekceważył wszelkie sensacyjne na swój temat doniesienia.
Następnie uśmiechnęła się przekornie.
- Wiesz. Ja też wybrałabym piękną, inteligentną, wysportowaną, a nade wszystko kochającą mnie dziewczynę niż tego blondaska, któremu już teraz rzednie włos i zaczynają robić się zakola.
Mężczyzna parsknął krótkim, gardłowym śmiechem i wrócił do czytania prasy, a kobieta do swojego pisania. Pół godziny później odłożyła na stół brulion, jego okładkę pogładziła pieszczotliwie dłonią. Podeszła do balustrady tarasu, wychodząc poza okrąg światła. Noc zgęstniała, a gwiazdy wolno spływały na otoczoną wzgórzami dolinę. Na południowym niebie, pośród innych gwiazdozbiorów, wyraźnie było widać konstelację Regmesa Jamulusa. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, obszar pragnień i uczuć ludzkich był najbardziej niezbadaną krainą wszechświata. Następnie przeciągnęła się zmysłowo i skierowała się w stronę oszklonych drzwi prowadzących do salonu. Kiedy przechodziła obok siedzącego przy stole mężczyzny, musnęła go jednym spojrzeniem lekko przymrużonych oczu. On odprowadził ją wzrokiem, aż do chwili, gdy zniknęła we wnętrzu domu. Poskładał gazety, wygarnął z talerzyka resztę poziomek i... poszedł za nią.
W chwilę później na stół wskoczył bury kot. Dokładnie obwąchał pusty talerzyk po poziomkach, rozczarowany, że tym razem nie ma na nim okruszków słodkich „krówek” i ciasteczek, pospiesznie zeskoczył ze stołu, strącając na podłogę położony na jego skraju brulion. Ten upadł na krawędź i otworzył się na pierwszej stronie. Pomimo mroku, można było odczytać napisane lekko pochyłym pismem słowa:
Brulionik
Regmes Jamulus i inni, czyli świat slashu
Ten nie-śmieszny utworek dedykuję wszystkim, którzy zechcą go przeczytać.
Miłośnikom i nie-miłośnikom slashu, bez względu na ich orientację seksualną, urodę i płeć.
Z poziomkowymi, jak najbardziej slashowymi całuskami
dorga
13 lipca 2008 roku
------
Rozdział 20 z 20