posacki


W Polsce pseudonaukowe teorie szerzone przez niemieckiego "terapeutę" Berta Hellingera i jego epigonów propagowane są w czasopismach psychologicznych, a nawet - niedawno - na stronach Ministerstwa Zdrowia. Mogą one być jednak wielce niebezpieczne dla poszczególnych uczestników hellingerowskich seminariów i wielkich inscenizacji. Stosuje on bowiem wyrwaną z kontekstu, znaną od dawna technikę terapii rodzinnej zaopatrzoną we własny, szczególny ezoteryczno-spirytystyczny światopogląd.

"Ustawienia rodzinne" Hellingera dotyczą w większości zmarłych, traktowanych jako wielkie pole energii, którego pojedynczy człowiek jest tylko fragmentem, pozbawionym samoistnie i poważnie pojętej wolności. Terapia polega tu na "wyrównaniu" energii pola, w kluczu swoiście pojętej amoralnej i mechanicznej "sprawiedliwości" oddawanej zmarłym członkom rodzinnego klanu, odciętej jednak od sądów indywidualnie pojętego sumienia, opartego na tradycyjnie pojętym dobru i złu. Stąd u Hellingera najbardziej niebezpieczne jest niszczenie ludzkiego sumienia w połączeniu z otwarciem na spirytyzm (co ukrywa i banalizuje swoista nowomowa). Sprzyja temu nieweryfikowalność i pseudonauka, na której bazują jego iluministyczne i upraszczające oceny złożonych ludzkich problemów.

Pseudoterapeutyczne udawanie boga
Prestiżowe czasopismo "Psychologie heute" krytykuje od dawna pseudonaukową i niebezpieczną "metodę" Hellingera. W numerze 3/1998 Andreas Fincke, referent Ewangelickiego Centrum Problemów Światopoglądowych, postawił pytanie: "Kto przeszkodzi temu, aby Hellinger w obecności 500 zachwyconych widzów ulegał swojemu własnemu oddziaływaniu i rozwijał mrzonki o wszechmocy?". Czasopismo "Focus", nr 13/98, przypisuje Hellingerowi "zastraszający terapeutyczny despotyzm". Podejmuje, moim zdaniem, zupełnie trafnie problem traktowania na serio wynurzeń Hellingera o rodzinie i rodzie przez niektórych wykształconych psychologów. To właśnie jest bardzo niebezpieczne.
Nie przeszkadza to jednak, że tacy uczniowie Hellingera, jak J.E. Lynch, pojawiają się także na KUL, co - jak się wydaje - jest owocem manipulacji niektórych organizatorów tego rodzaju spotkań. Ponadto w Polsce ideologię Hellingera, NLP i inne pseudonaukowe teorie oraz praktyki propaguje czasopismo psychologiczne "Charaktery". Natomiast w niemieckim naukowym czasopiśmie psychologicznym "Report Psychologie", nr 5-6/99, profesorowie Lukesch, Perrez i Schneewind podkreślają, że "pseudonaukowe i pseudopsychologiczne oferty", do których zaliczają się "ustawienia rodzinne" według Berta Hellingera, "mimo swego niepoważnego charakteru zdobywają liczną publiczność". Ubolewają także: "Nie można nie zauważyć tego, że na tym półlegalnym rynku działają psychologowie o wykształceniu akademickim, którzy swoimi tytułami akademickimi przydają tym metodom powagi, co do której nie ma żadnych rzeczowych podstaw". Profesorowie proponują cały szereg inicjatyw, poczynając od uświadamiania opinii publicznej aż do udzielania upomnień, "jeśli rozpowszechniane są oferty terapeutyczne wskazujące na nadużycia pod względem prawnym".
Według wybitnego psychologa i znawcy sekt Colina Goldnera z Forum Psychologii Krytycznej, nie znajdujemy u niemieckiego pseudopsychologicznego guru, jakim jest Hellinger, ani jednego parametru, który świadczyłby o poważnym, naukowym charakterze jego terapii: brak jest diagnozy, brak interwencji, brak wskazań, brak prakseologii, brak oceny terapii pod kątem racjonalności, skuteczności, nie ma tu niczego, co czyniłoby tę terapię poważną. Metoda Hellingera to istny szwindel. To zabarwione ezoteryką amatorskie przedstawienie i nic więcej. Może ono być jednak wielce niebezpieczne dla poszczególnych uczestników. Jest to słuszne tym bardziej, że Hellinger wyrwał z kontekstu znaną od dawna technikę terapii rodzinnej i zaopatrzył ją w swój szczególny ezoteryczno-spirytystyczny światopogląd. Właśnie ta ezoteryczna konotacja charakteryzuje jego terapię i odróżnia ją istotnie od poważnej terapii rodzinnej. Stąd towarzystwa niemieckie, ale i polskie (mówiące słabym głosem) odcinają się od tej koncepcji systemowości. Oto fragmenty Stanowiska Niemieckiego Towarzystwa Terapii Systemowej i Terapii Rodzinnej (Deutsche Gesellschaft für Systemische Terapie und Familientherapie; dostępnego na stronie www.dgsf.org/themen/berufspolitik/hellinger):
1) "Praktyka ustawień rodzinnych według B. Hellingera daje Zarządowi powód do wyraźnej krytyki i rodzi niepokój o ewentualne narażanie na szwank klientów".
2) "Hellinger w swoich wielkich przedstawieniach oddziałujących mocno na publiczność stosuje ustawienia rodzinne. Już tu rodzą się pytania o definicję roli terapeuty i definicję relacji wewnątrz tria: publiczność - klient - terapeuta. W swoich ustawieniach rodzinnych Hellinger postuluje istnienie porządku podstawowego i hierarchii oraz zawsze przedstawia swoje koncepcje, interpretacje i interwencje z absolutną pewnością, która w ogromnym stopniu ogranicza autonomię klientów [zob. dalej]. Jednocześnie unika poważnej i krytycznej dyskusji nt. swojej metody i woli otaczać się gromadą 'wierzących' zwolenników. Prowadzi to do powstania aury 'niekrytykowalnego', co jest nie do pogodzenia z przejrzystością terapii systemowej" [zob. dalej].
3) "Za niebezpieczną dla klienta i nie do przyjęcia pod względem etycznym ocenić należy również rzeczywistą praktykę ustawień rodzinnych" [tu następuje opis szczegółów].
Hellinger wyraźnie udaje boga, który ponadto zniewala człowieka. Dlatego Zarząd NTTSiTR wymaga od terapeutów i doradców terapii systemowej krytycznego i zdystansowanego stosunku do metod i sposobu postępowania B. Hellingera i wyraża nadzieję, że renomowani praktycy ustawień rodzinnych oddzielą się radykalnie od spekulacji czy "objawień" Berta Hellingera.
Podobnie wygląda Stanowisko Towarzystwa Systemowego (Terapii Systemowej) z maja 2002 (Systemische Gesellschaft [Deutscher Verband für systemische Forschung, Therapie, Supervision und Beratung e.V.; dostępne na stronie www.systemischegesellschaft.de/download/stellunghellinger.pdf):
"Jako jeden z wiodących Związków Psychoterapii Systemowej dystansujemy się od stosowania tego rodzaju ustawień rodzinnych, w trakcie których przy wyłączeniu osobistej odpowiedzialności za ewentualne skutki [zob. dalej] oraz przy braku jakiegokolwiek zabezpieczenia jakości i kontroli (np. przez superwizję) ludzie narażeni są na pewnego rodzaju 'pracę uzdrowieniową', w trakcie której wzbudza się w nich nierealne nadzieje i przekazuje ekstremalnie uproszczone związki myślowe".

Związki pseudonauki z ezoteryzmem i spirytyzmem
Te zależności można jeszcze zebrać w kilku punktach, które sugeruje cytowany już C. Goldner:
1) Osoby biorące udział w ustawieniu rodzinnym wchodzą w kontakt z - jak to nazywa Hellinger - wyższym, "wiedzącym polem", które jest pewnego rodzaju "duszą świata" (tu krzyżuje się pseudonauka z dogmatycznym i parareligijnym ezoteryzmem, sięgającym m.in. do idei neoplatonizmu).
2) Hellinger stosuje w swojej terapii powtarzanie rytualnych zdań, skierowanych często bezpośrednio do osób zmarłych (taka jest klasyczna definicja spirytyzmu), np. "Ty jesteś wielki, a ja jestem mały", "Oddaję Ci honor" (to działanie może mieć inicjacyjny charakter ewokacji spirytystycznych). Sam Hellinger przyznaje się do spirytyzmu i sympatyzuje z szamanizmem.
3) Ezoteryczne inklinacje Hellingera oraz spirytystyczne podejmowanie kontaktów ze zmarłymi przodkami lub wchodzenie w "wiedzące pole", z którego wywodzi on swoje rzekomo "odwieczne prawdy", spoufalają się z aktualnym duchem czasów (gdzie istotna jest moda na wiedzę paranormalną czy jasnowidzenie, będącą swoistą nieweryfikowalną, magiczną "drogą na skróty").
4) Chodzi o to, że w obszarze niemieckojęzycznym są tysiące terapeutów i terapeutek, którzy pracują według zaleceń Hellingera. Wśród tej liczby znaleźć można zdumiewająco dużą ilość osób o kwalifikacjach akademickich, jednak większość z nich pochodzi z rozległego obszaru psychosceny ezoterycznej. Są to homeopaci, terapeuci wierzący w reinkarnację czy inni ezoterycy: po prostu wszystko, co pochodzi ze sceny ezoterycznej czy okultystycznej zasadniczo jest kompatybilne z Hellingerem. Koncepcje Junga, Steinera, a nawet Crowleya korespondują z nim. Nawet jeśli terapia hellingerowska wielkim nakładem sił próbuje sprawiać wrażenie profesjonalnej, jest ze wszech miar nieprofesjonalna. Z poważną psychoterapią kliniczną ma tyle wspólnego, co astrologia z astronomią, a mianowicie zupełnie nic. Abstrahując od tego, większość terapeutów pracujących według koncepcji Hellingera nie jest uprawnionych do leczenia.
Stąd Ewangelickie Biuro Centralne ds. Zagadnień Światopoglądowych w Berlinie zalicza autorytarną terapię ustawień B. Hellingera do myślenia ezoteryczno-magicznego. Ideologia rozpowszechniana przez jego "Międzynarodowy Zespół Rozwiązań Systemowych" i trzydniowe kursy przygotowujące przyszłych "terapeutów ustawień rodzinnych" krytykowana jest niezwykle ostro przez znawców sekt. Postrzegają oni to jako wspólnotę ideologiczną o charakterze kryminalnym, którego jednak na razie nie można potwierdzić pod względem prawnym.
Tę opinię potwierdzają samodzielni badacze. Według Klaudii Barth, Hellinger jest przykładem na to, jak bardzo akceptowane jest - nawet w kręgach naukowych - "myślenie ezoteryczno-irracjonalne".
Koncepcja Hellingera jest mieszaniną socjoterapeutycznych metod ustawień rodzinnych oraz ezoteryczno-szamanistycznej wiedzy tajemnej. Podobnie pisze psycholog Irmela Wiemann: "Przed dwoma laty otrzymałam od pewnej pani psycholog pełen zachwytów list: 'Hellinger jest dla mnie objawieniem'. Uchwyciła to, co najbardziej istotne w fenomenie Hellingera: Czyżby objawienie miało coś wspólnego z poważną terapią?". Czemu to jednak służy?

Zamach na wolność i niszczenie sumienia
W swoich terapiach krótkoterminowych, oferowanych podczas seminariów i wielkich inscenizacji, Hellinger głosi oddanym mu zwolennikom swoją uzyskaną potajemnie mądrość, przemawiając do nich kaznodziejskim tonem i nieustannie się uśmiechając. Zachowuje się jednak jak guru, którego nie można kwestionować, gdyż jego nieweryfikowalna wiedza pochodzi z "innego porządku" czy prywatnego objawienia. Hellinger ostatecznie udaje boga, który ponadto zniewala człowieka, choć mówi dużo o jego wyzwoleniu.
Hellinger mówi o mistycznej "duszy", ale nie zatrzymuje się przy niej, lecz umiejscawia ją w wyższej sile porządkowej (Ordnungsmacht). W ten sposób wkracza w wymiar duchowości, wyraźnie i świadomie przekraczając kompetencje psychologa. "Istnieją wymiary duszy, które nas przekraczają. Nie mamy duszy, lecz jesteśmy w duszy". Ten "porządek" kosmiczno-boski działa wewnątrz każdego rodu czy klanu rodzinnego. Celem jest życie w "harmonii" z tym porządkiem - a to "bycie w harmonii nie jest czymś dowolnym". W tym kontekście mówi też o sumieniu klanowym, rodowym, archaicznym czy kolektywnym, które przewyższa sumienie indywidualne, oparte na zasadzie indywidualnej wolności. Według niego jednak idea wolności, o której każdy sądzi, że ją w trakcie swego postępowania posiada, jest zupełną iluzją. Jest to także uderzenie w sumienie, we właściwie pojęte dobro i zło.
Mamy też zamach na wolność Boga. Hellinger sądzi, że odkrył naturalne zasady "wyższego" porządku, niemające nic wspólnego z darem Łaski, czyli wolnością Boga. One są ważniejsze od Boga. Ludziom, którzy szukają u niego pomocy, radzi, aby kierowali się tymi niewzruszonymi, odwiecznymi, ale i bezdusznymi zasadami. Jest to ważniejsze od wolności i miłości, od indywidualnego sumienia. Tylko nieliczni mogą odkryć te podstawowe siły działania i porządek kosmiczny. Oddziałuje on "nieświadomie".
Hellinger z góry odmawia osobie szukającej pomocy jakiejkolwiek zdolności rozeznania. Rozwiązanie problemu leży w porządku kosmicznym i szukający pomocy nie potrafi go dostrzec. Tylko on - Hellinger - może go rozpoznać. On ma wgląd w ten boski - ponad Bogiem - porządek świata i stamtąd otrzymuje intuicyjne czy mediumiczne natchnienia, jak ma wyglądać terapeutyczne rozwiązanie konkretnego przypadku. Podobnie działają "inicjowani" przez niego. Koncepcji pracy Hellingera nie da się więc zrozumieć w sposób logiczny i racjonalny. "Dusza łączy się z czymś więcej. Tak więc czasem przychodzi mi nagle na myśl rozwiązanie i widzę powiązania, których nie można wywnioskować. Zobaczyłem np., że jeśli ktoś nosi brodę, to ma matkę, która pogardza swoim ojcem i uważa się za kogoś lepszego". Oto objawienie, iluminacja, gnoza...
Jest to jednak gnoza, która musi zniewalać dusze i niszczyć sumienia. Terapia Hellingera jest dlatego niebezpieczna, że osoby szukające pomocy nie uczą się, jak zerwać "naturalnie" ze szkodzącymi im relacjami uzależnień. Muszą one poddać się autorytarnemu prowadzeniu terapeuty, który odmawia im zdolności samodzielnego wyjaśnienia ich egzystencjalnych i duchowych sytuacji życiowych. Wskutek tego wzmacnia się bezsilność i niesamodzielność osób, które przychodzą po pomoc. Nie tylko na gruncie ezoteryczno-spirytystycznych teorii, ale także poprzez autorytarny przymus ginie również ludzkie sumienie, które - z chrześcijańskiego punktu widzenia - decyduje nie tylko o zdrowiu i chorobie (związek grzechu z chorobą), ale też o zbawieniu wiecznym. Wrócimy jednak do tego - najwyższej wagi - tematu.
Ks. Aleksander Posacki SJ
"Nasz Dziennik" 2008-05-28

Czy homeopatia jest rzeczywiście bezpieczna?
Okultystyczne konotacje paramedycznych teorii Hahnemanna

Wśród rozlicznych terapii alternatywnych, które się dzisiaj praktykuje, homeopatia zaliczana jest do najważniejszych. Ta powstała przed 200 laty metoda terapii, zainicjowana przez lekarza-ezoteryka Samuela Hahnemanna (1755-1843), stanowi punkt węzłowy, który nadaje jej szczególne znaczenie także na współczesnej scenie medycyny alternatywnej. Według Klemensa Pilara, z jednej strony w homeopatii zlewały się rozliczne stare idee i tradycje (np. neoplatonizm, hermetyzm, witalizm), z drugiej - powstała ona w okresie okrzepnięcia nauk przyrodniczych i sama się za taką uważa. W czasie starań o naukowe uznanie na poziomie akademickim pracowano zarówno nad uzasadnieniem przyrodniczym, jak również nad leżącą u jego podstaw filozofią. Istnieje na ten temat rozległa literatura. W końcu homeopatia staje się - ze względu na swoją specyfikę - punktem wyjścia dla spekulacji okultystycznych i ezoterycznych.
Nic więc dziwnego, że doszło również do kontrowersyjnej debaty wśród chrześcijan wszystkich wyznań, czy i jak dalece homeopatia jest okultystycznym sposobem leczenia i czy przez to należy ją z chrześcijańskiego punktu widzenia rygorystycznie odrzucić. Również ten spór toczy się już od dziesięcioleci, ale w ostatnich 30 latach zyskał znowu na aktualności, co związane jest z popularyzowaniem homeopatii, galopującej na dzikiej fali okultyzmu. Wokół homeopatii trwa dyskusja od samego początku, od czasu odkrycia Hahnemanna, tj. przynajmniej od roku 1807. W duchu encykliki Jana Pawła II "Fides et ratio" nie należy więc unikać w tym względzie rozeznania zarówno intelektualnego, jak i ściśle duchowego (płynącego z wiary i kryteriów teologicznych).
Homeopatia jest więc dziś interesująca z wielu względów. Nie tylko dlatego że w watykańskim dokumencie na temat New Age z 2003 r. zaliczona została do terapii, które reklamowane są dzisiaj w powiązaniu z myślą New Age, ale także z tej racji, że pacjenci często wiążą z tą metodą quasi-mesjańskie nadzieje, co przypomina poszukiwanie religijnego zbawienia.

Czy można zaufać "nieznanemu"?
Mimo spekulacji naukowych, do których doprowadziła dyskusja z homeopatią na płaszczyźnie akademickiej, nie można nie zauważyć, że sami homeopaci przyznają, iż homeopatia sytuuje się poza ramami myślowymi obecnie ugruntowanych nauk przyrodniczych. Ponieważ z alternatywną koncepcją nauk przyrodniczych - jak przedstawiają to homeopaci - związane są także zagadnienia z filozofii przyrody. Dyskusja ta nie kończy się na wewnętrznym konflikcie nauk przyrodniczych, lecz dotyka także kwestii filozoficznych. Z roszczeniem do bycia medycyną całościową (wysuwanym co najmniej przez część homeopatów), która leczy człowieka będącego bytem osobowym, związane są wreszcie wypowiedzi, które wymagają objaśnienia teologicznego.
Istnieje więc mnóstwo znaków zapytania na każdym polu, a mimo to zwolennicy homeopatii uporczywie wmawiają ludziom, że jest ona całkowicie bezpieczna. Na przykład liczne badania naukowe wykazują, że homeopatia może być niebezpieczna także, gdy chodzi o minimalne elementy cząstek chemicznych, które są w roztworze. Pewne substancje pozostają toksyczne, nawet gdy tej masy jest bardzo mało. Jest więc możliwość, że leki homeopatyczne wywołują działanie swoiste, a także swoiste i realne działanie niepożądane. Stąd w ocenie bezpieczeństwa tych preparatów niezbędne będzie oszacowanie stosunku ryzyko-korzyść, podobnie jak w przypadku każdego innego leku.
Badania (prowadzone zresztą w XX wieku, np. Stearnesa w 1928 r. czy Dwarakanatha w 1979 r.) wykazały, że nawet znaczny stopień rozcieńczenia nie oznacza braku szkodliwości. Te badania wskazują, że niskie stężenia leków homeopatycznych nie upoważniają do wnioskowania o braku bezpośrednich efektów toksycznych. Pogląd o nietoksyczności homeopatii, według którego stosowane tu dawki uważane są za bezpieczne we wszystkich sytuacjach, musi więc być podany w wątpliwość.
Mogą zatem mieć rację teorie mówiące o tym, że homeopatia jest czymś więcej niż tzw. efektem placebo, który dotyczy sugestii, ale homeopatia oddziałuje także na małe dzieci. Istnieją tu więc co najmniej dwie możliwości: materialna i energetyczna. Ta druga jest taka, że nie można wykluczyć, iż to działanie na poziomie energetycznym czy kwantowym. Tradycyjna medycyna działa na poziomie komórki. To jej najbardziej pierwotny poziom. W homeopatii mamy do czynienia z poziomem pierwotniejszym, molekularnym, poziomem atomu i cząstek elementarnych. Można więc sobie wyobrazić, że w leczeniu następuje pewna korekta, ale nie jest do końca określone, jakiej natury jest to zmiana. Nie wiemy przecież, czy nie jest ona niebezpieczną ingerencją w struktury materialne organizmu, w podstawy, skoro mówi się, że jest to działanie na poziomie fundamentalnym czy podstawowym. Nawet jeśli założymy, że jest to poziom energetyczny czy informacyjny, to wiemy o nim zbyt mało, byśmy mogli z niego korzystać z pełnym zaufaniem.
Jeśli tak jest, że - według założeń homeopatii wyznającej swoisty "pan energetyzm" - energia przenika między ludźmi, że oddziałuje samo lekarstwo (zamknięte w butelce) stojące na półce, to znaczy, że mogą istnieć przekazy "kodów energetycznych" tych wszystkich ludzi, którzy biorą udział w produkcji leków homeopatycznych. Istnieją takie hipotezy w ramach samych teorii homeopatii. To są teorie związane z tzw. bioinformacją, które są dzisiaj bardzo mocno rozwijane w parapsychologii. Nie można wykluczyć, że na tym poziomie istnieje jakiś przekaz. Być może da się przekazać takie kody drugiemu człowiekowi na poziomie energetycznym. Jest to całkowicie zgodne z wewnętrznymi założeniami ideologii homeopatycznej.
Podobne założenia ontologiczne mają teorie bioenergoterapeutyczne, dotyczące sił witalnych czy energii kosmicznej. Istnieją hipotezy, że nie tylko bioenergoterapeuta może przekazywać choremu swoje "kody energetyczne" (nie jest wyjaśnione ich działanie, ale hipotezy sugerujące ich istnienie od dawna krążą w parapsychologii), ale również może to robić chory. Bioenergoterapeuta z tego powodu może chorować i wielu bioenergoterapeutów rzeczywiście bardzo ciężko zachorowało, porzucając w końcu swój dochodowy, lecz niejasny proceder.
Nie bez znaczenia jest więc ukierunkowana wola pewnych ludzi, np. wola medium, która może organizować na poziomie kwantowym jakiś ład. Znana jest bowiem praktyka używania mediów czy jasnowidzów przy produkcji leków homeopatycznych. Wiemy to ze świadectw byłych homeopatów. W samej wewnętrznej logice homeopatii nie wydaje się to przypadkowe. W tym układzie nie można wykluczyć, że "kod energetyczny" może być przekazywany nie tylko w postaci struktur rozpuszczalnika czy rozpuszczanego elementu, ale również jako kod człowieka, który aktualnie ingeruje w proces produkcji. A może i kod tego, który to wszystko zainicjował, samego Samuela Hahnemanna, który ma w tym swój udział od początku? Tu pojawia się sensowne "naukowo" znaczenie pytania: kim był naprawdę twórca homeopatii?

Niebezpieczne inicjacje?
Dzieła założyciela homeopatii S. Hahnemanna dały w każdym razie podstawę do najrozmaitszych interpretacji i od samego początku położyły podwaliny pod bardzo szybkie rozczłonkowanie nauki homeopatycznej, także w kierunku zdeklarowanego ideologicznie okultyzmu czy ezoteryzmu. W tym kontekście wiele publikacji o homeopatii wykazuje wyraźne pokrewieństwo z literaturą religijną.
W każdym przypadku przesłanki nauki Hahnemanna dają wystarczająco dużo materiału, aby je można było interpretować w najrozmaitszych kierunkach. Quasi-religijne roszczenia Hahnemanna z jednej strony, a z drugiej specyfika nauki homeopatycznej prowadziły od początku do spekulacji okultystycznych. Zastanawia również fakt, że homeopaci są najczęściej idealistami i ludźmi wrażliwymi, przejawiającymi otwarcie na okultyzm w rozmaitych jego formach.
Podstawą homeopatii są założenia ontologiczne, spekulatywne oraz model antropologii okultystycznej zrodzonej w renesansie, która propagowała koncepcję Paracelsusa. Jest to naturalistyczne spojrzenie na całość bytu ludzkiego. Jednocześnie podstawę tej koncepcji stanowi założenie istnienia siły kosmicznej, czyli vis vitalis, która ma rzekomo charakter "boski". Nie jest to teza weryfikowalna naukowo, ale założenie światopoglądowe, mające może nawet charakter parareligijny, kultyczny czy inicjacyjny. Być może nie bez znaczenia jest fakt, że Samuel Hahnemann, podobnie jak twórca "magnetyzmu zwierzęcego", Anton Mesmer (prekursor hipnozy i bioenergoterapii) miał osobiste, inicjacyjne powiązania wolnomularskie, a jego gnostycka ideologia odpowiada światopoglądowi masonerii, co można udowodnić naukowo, bez żadnych sentymentów czy uprzedzeń.
W tego typu argumentacji bierze się pod uwagę fakt, iż Hahnemann uwikłany był w tradycję ezoteryczno-inicjacyjną masonerii, mając także do samego Jezusa Chrystusa stosunek niejasny czy nawet lekceważący. Hahnemann ponadto inspirował się bezpośrednio Mesmerem, który także miał panteistyczny obraz świata (związany z wiarą w astrologię), zaś jego "magnetyczne" teorie również były inspirowane przez tajemne doktryny masońskie (L. Chertok, R. de Sassure). W rozeznaniu duchowym płynącym z poziomu wiary trudno nie dostrzec tych faktów, nawet jeśli należy być powściągliwym, gdy chodzi o interpretacje. Należy wszakże zauważyć, że nie chodzi tu przede wszystkim o osobiste relacje Hahnemanna czy Mesmera z masonerią, ale o związek ich teorii z tą właśnie ezoteryczną doktryną.
Według K. Pilara, w tej formie krytyki można zauważyć kilka zasadniczych motywów. Po pierwsze, przynależność Hahnemanna do wolnomularzy ocenia się jako oznakę negatywnego znaczenia homeopatii w ogóle.
Fakt ten pociąga za sobą wniosek, że w słowach o "Stwórcy" i "Źródle Miłości" (które spotykamy w tekstach Hahnemanna) nie może być mowy o Bogu chrześcijan. Potwierdza to również głośny cytat Hahnemanna, w którym deklaruje swoją bliskość z Konfucjuszem, a Jezusa nazywa "arcyfantastą" (niem. Erzschwärmer - marzyciel, fanatyk). Jego "poznanie" więc ukazuje się tu w wątpliwym świetle. Zasada podobieństwa (pomimo bardzo przecież różnorodnego podejścia) łączona jest z magicznym simile antycznej i magicznej medycyny ludowej. Zasada simile pochodzi zatem z "magicznego, kosmicznego obrazu świata" (G. Müller, Heilkraft durch Vedünnen. Homeoöpatie - was steckt dahinter?, Bielefeld 1992, s. 43).
Przypuszcza się również, że Hahnemann sformułował swoją ideę potencjalizacji zainspirowany myślą wolnomularską. Autor, który zastanawia się nad tym, dochodzi do wniosku: "homeopatia nie jest naturalną metodą leczenia, lecz nadnaturalną sztuką uzdrawiania" (tamże, s. 63), i nie pozostawia wątpliwości co do tego, że w tej dyscyplinie działa "zwodziciel ludzkości, diabeł" (tamże, s. 67). Z kolei lekarz medycyny ogólnej Kropf jest przekonany, że Hahnemann pracował przy pomocy sił mediumistycznych, a studium wschodnich nauk mądrościowych podsunęło mu myśl o potencjalizacji. Homeopatia jest więc okultystyczną metodą leczenia, "ponieważ działa przy pomocy ukrytych, podporządkowanych czarom, sił ciemności". (M. Kropf, Alternative Heilmethoden, Karlsruhe 2001, s. 27-29).
Podobnie badacz ruchu New Age R. Livesey również zauważa w homeopatii "diabelskie kłamstwo" (R. Livesey, Understanding Alternative Medicine, Chichester 1988, s. 120) i dla potwierdzenia swojej wypowiedzi cytuje znanego wroga homeopatii dr. H.J. Boppa. Jest to oczywiście przykład ekstremalny, pokazujący jak daleko sięga krytyka homeopatii - przede wszystkim w kręgach ewangelickich. Nie wszyscy jednak dochodzą do tak ostrej oceny teorii Hahnemanna jak dr Bopp, który pacjentów leczonych środkami homeopatycznymi postrzega nawet jako będących w przymierzu z diabłem.
Nie można jednak mimo wszystko - nawet przy umiarkowanej interpretacji - wykluczyć "przekazu inicjacyjnego" na poziomie czysto duchowym. Wtedy zaś różne techniki paramedyczne homeopatii - nierzadko bardzo irracjonalne - można by interpretować w innym kluczu znaczeniowym: jako rodzaj ukrytej symboliki inicjacyjnej w rytuale parareligijnym czy nawet - zdaniem niektórych znawców ezoteryzmu - kryptospirytystycznym. Monachijski psychoterapeuta W. Schmidbauer plasuje homeopatię w pobliżu terapii szamańskich. Dla kuracji szamańskich istotny jest zawsze związek z kosmosem, ale też z działaniem duchów. Taka wizja działania homeopatii odpowiadałaby zresztą interpretacji mechanizmu działania magii, opisanej przez św. Tomasza z Akwinu w "Summa contra Gentiles".
Doktor Philippe Madre zaznacza, że często homeopaci nie poprzestają na samej homeopatii. Zdając sobie sprawę, że ich wiedza nie jest wystarczająca, chętnie czerpią z intuicji okultystycznych czy ezoterycznych. Niebezpieczeństwo "okultystycznych dodatków" widać też u wielu bioterapeutów, którzy używają medialnej techniki, jaką jest wahadlarstwo, otwierając się przy tym na medialne i parapsychiczne doświadczenia, takie jak jasnowidzenie czy przepowiadanie przyszłości.
Teoria o uduchowieniu materii w procesie potencjalizacji, generalnie zasada podobieństwa, oczekiwanie uzdrowienia, które rozciąga się na całego człowieka, skwapliwie zostały podjęte przez spirytystów i okultystów rozmaitej proweniencji. Mój dobry znajomy ks. Klemens Pilar, który napisał w Wiedniu doktorat na temat medycyny alternatywnej (wiele informacji w tym artykule pochodzi właśnie stamtąd), stwierdził w swoich badaniach, że około 80 proc. zajmujących się homeopatią, zajmuje się również ezoteryzmem czy okultyzmem, którego istotnym elementem są magia i spirytyzm. Czy nie jest to jakiś znak?
Jednym z najbardziej znanych przedstawicieli kierunku spirytystycznego w homeopatii jest antropozof i ezoteryk Helmut Fritsche, od którego wywodzi się obok dzieł ezoterycznych i magicznych także biografia S. Hahnemanna. Innym wpływowym homeopatą w historii był Amerykanin James Tylor Kent (1849-1916), członek sekty Swedenborianów. Łączy on homeopatię z chrześcijańską nauką o grzechu pierworodnym, przez co także jego homeopatia przybiera wyraźne cechy nauki o zbawieniu. Zgodnie z własną wypowiedzią, Fritsche był w swoim myśleniu bliski okultyście Aleisterowi Crowleyowi, który uchodzi za twórcę neosatanizmu. Podobieństwa do myśli Crowleya zauważalne są w wielu miejscach jego dzieł. Podobne przyciąga podobne.

"Religijny" i sekciarski charakter homeopatii
Dwustuletnia historia homeopatii, gwałtownie przebiegająca dyskusja, rozwój najrozmaitszych szkół homeopatycznych prowadzą do powstania rozmaitej, często wątpliwej jakości literatury. Według K. Pilara, zatargi pomiędzy szkołami prowadzą również do tego, że wśród homeopatów nie ma ani jednego powszechnie uznanego autorytetu, ani jednej ogólnie przyjętej homeopatii. Nie istnieje także jedna przyjęta przez wszystkich homeopatów interpretacja pism i nauki Hahnemanna. Również tutaj spierają się oni, kto tak naprawdę dobrze zrozumiał mistrza i kto rzeczywiście działa w jego duchu.
Wskutek tego próby wierności nauce Hahnemanna prowadzą do najrozmaitszych konsekwencji w nauce i praktyce. Obecnie istnieje homeopatia astrologiczna, homeopatia zorientowana na proces, homeopatia rewolucyjna, homeopatia systemowa albo też homeopatie, które po prostu przyjmują nazwę założyciela lub szkoły. Szczególnie popularni są dzisiaj: Grek Georgos Vithoulkas, Hindus Rajan Sankaran, założycielka szkoły Kiewer - Tatiana Popowa, i inni.
To rozczłonkowanie homeopatii, walki szkół oraz wzajemne anatemy wskazują na to, że homeopatia w swoich podstawowych założeniach ma faktycznie sporo wspólnego z religią, a właściwie - z walką pomiędzy różnymi sektami. Istnieje wiele powodów, które wydają się usprawiedliwiać tę uwagę: homeopatia jest bowiem systemem dogmatycznym, zamkniętym w sobie, i opiera się na zasadach sformułowanych przez Hahnemanna przed 200 laty.
Hahnemann wychodzi od postulatów, których jako filary systemu nie podaje się w wątpliwość i które definiuje się jako "wieczną", "nieodwołalną" prawdę. Prowadzi to do tego, że klasyczną homeopatię można tylko jako całość przyjąć lub odrzucić. Kto zaakceptował system jako całość, będzie tak przeżywał świat - przede wszystkim świat uzdrawiania - jak opisuje to homeopatia, a doświadczenia negatywne nie mogą tu nic zmienić i nie zmienią - tak jak chrześcijanin wierzący, że Jezus może uleczyć każdą chorobę, nie zachwieje się w swojej wierze także wtedy, jeśli nawet wielu chorych nie zostanie uzdrowionych.
Te założenia zamykają homeopatię jako system i prowadzą do tego, że żadne doświadczenie nie może zmienić systemu w jego parareligijnych dogmatach. Przez homeopatów jest to jednakże oceniane jako pieczęć jakości i podkreśla się, że prawdę homeopatii da się zrozumieć dzięki temu, iż jej fundamentalne zasady nie zmieniły się od 200 lat. To również przemawia za "religijnym" czy raczej sekciarskim charakterem systemu, który pozostaje związany z "niewzruszoną jak niebo prawdą", o której Hahnemann mniemał, że ją odkrył.
Homeopaci nie znoszą, gdy homeopatię się bada i krytykuje według klucza konwencjonalnych nauk przyrodniczych. Okazują wtedy - jak ludzie zniewoleni - dziwną nerwowość. Twierdzą bowiem, że homeopatia posiada "własne" zrozumienie nauki. Stąd akceptuje się tylko takiego krytyka, który się doktoryzował albo lepiej - habilitował w tej dziedzinie. Innymi słowy: tylko "wierzący" może zrozumieć sprawę i wskutek tego wyrazić krytykę, którą homeopata zaakceptuje (K. Pilar).

Niebezpieczeństwa duchowe, czyli bałwochwalstwo
W kontekście powyższego warto zająć się przez chwilę rozeznaniem duchowym opartym na zasadach chrześcijańskiej wiary. Zwykle bowiem się sądzi, że homeopatia związana jest tylko z paradygmatem holistycznym, zwanym czasem "paradygmatem paracelsjańskim". Ale już ta geneza idei, wskazująca np. na Paracelsusa (1493--1541) sięgającego do gnozy czy panteizmu, pokazuje złożoność światopoglądową teorii homeopatycznych. A jeśli mamy tu światopogląd panteistyczny, to czy nie także bałwochwalczy kult natury, stworzenia, a w końcu i człowieka?
Wielu tak uważa, żywiąc przekonanie, że homeopatia to tradycja inicjacyjna oparta jednocześnie na pseudoreligii i pseudonauce. Symbolika homeopatii ma charakter klasycznie religijny (K. Pilar). Z tego powodu przekracza ona kompetencje lekarza (który dotyka w tym przypadku jedynie wierzchołka "góry lodowej"), gdyż jest uwikłana w pewien złożony, intelektualnie weryfikowalny światopogląd (całościową wizję świata) oraz w kryptoreligijny, inicjacyjny kult. W ideologii homeopatii występują bowiem idee gnostyckie, hermetyczne oraz orientalne, z dominującą ideą religijnego panteizmu, gdzie ubóstwia się idolatrycznie (bałwochwalczo) każdy rodzaj stworzenia.
Nic więc dziwnego, że dla wielu badaczy z kręgu chrześcijaństwa homeopatia wiąże się z kultem religijnym (zabobon), który jest wzmocniony paradygmatem holistycznym (przesąd). Twierdzi się bowiem, że "tylko lekarstwo zna chorego. Zna go ono lepiej niż lekarz, lepiej niż sam pacjent zna siebie. Wie ono, gdzie znajduje się źródło zakłóconego porządku, zna sposób dotarcia do niego. Ani lekarz, ani chory nie posiadają takiej mądrości i wiedzy" (dr Baur, "Journal suisse d'homéopathie", nr 2/1962).
Ubóstwiony lek jest także fetyszem czy talizmanem odsyłającym do siły wyższej, dlatego "trzeba umieć patrzeć oczami ducha" (J.T. Kent, La science et l'art de l'homéopathie). Homeopatia spokrewniona jest także z mediumicznym mesmeryzmem (Hahnemann - jak już wspomniałem, znał osobiście Mesmera), stąd "leczenie" homeopatią (zarówno dla leczącego, jak i leczonego) może być - w takim kluczu interpretacyjnym - formą idolatrycznej kontrinicjacji w jakiś rodzaj kosmocentrycznej religii czy to odwołującej się do tradycji religijnych istniejących, czy też ich synkretystycznych i eklektycznych form, które tworzy się na gorąco w ideologiach homeopatycznych aż do dziś.
Znany homeopata dr Voegeli opublikował artykuł na temat sposobu działania homeopatii w "Zeischrift für Klassische Homöopathie". Załączony przy nim opis literatury podobny jest do zbioru literatury okultystycznej czy antropozoficznej (odwołującej się zwykle do uproszczonego hinduizmu). Doktor Voegeli twierdzi, że działanie wyższych potencji ma "naturę duchową", gdzie najlepsze wyjaśnienie daje hinduistyczna filozofia Sankhya. Według niej, człowiek posiada nie tylko ciało, ale także ciało eteryczne ze specjalnym systemem przekazu energii, które ma rzekomo porządkować funkcje obronne organizmu i wspomagać uzdrowienie. Jest to przykład antropologii okultystycznej.
Podsumowując te obserwacje, dr H.J. Bopp zauważa, że wśród homeopatów "na pewno istnieją (...) ludzie uczciwi i sumienni szukający sposobu korzystania z homeopatii w oderwaniu od jej tajemnych praktyk, to jednak wpływ okultyzmu, z natury swej ukryty, często pod przykrywką pseudonaukowej teorii, nie znika ani nie zostaje zneutralizowany przez fakt powierzchownego potraktowania, które zadowala się po prostu zanegowaniem istnienia takiego wpływu. Homeopatia jest po prostu niebezpieczna" ("Brulion", 1998, nr XIII, s. 132).
Niebezpieczeństwo polega także na jakimś dotykaniu technik mediumistyczno-spirytystycznych (o czym już wspomniałem) w praktyce homeopatycznej, ośmielonej optymizmem holistyczno-panteistycznych (monistycznych) teorii leżących u podstaw tejże praktyki. Tego rodzaju fakty przeciwstawiają się uspokajającej opinii niektórych wyraźnie oddzielających homeopatię od spirytyzmu czy praktykowania okultystycznych technik. Nie brakuje jednak autorów, którzy porównują homeopatię do magii, nie wyłączając voodoo (M. Kunze, R. Park, Ph. Stevens). Przykładowo, w celu znalezienia odpowiedniego leku, np. rośliny do przygotowania tynktury macierzystej (wyjściowej) preparatu, poszukujący posługują się bardzo często praktykami okultystycznymi. Nie dziwi więc, że w antropozofii okultysty R. Steinera, opartej na doświadczeniu mediumicznym i nauczającym takiego sposobu poznania (także dzieci), występuje gloryfikacja medycyny homeopatycznej.
Doktor A. Voegeli, słynny lekarz homeopata, potwierdził fakt, iż duży procent homeopatów posługuje się w swojej pracy wahadełkiem. Istnieją grupy, w których poszukiwania odbywają się podczas seansów spirytystycznych za pośrednictwem mediów, które proszą duchy o informacje. Zresztą największe współczesne medium i spirytysta E. Cayce (bardzo modny w New Age) popierał homeopatię, otrzymując jej wizję zastosowania w doświadczeniu transowym.
Ośrodki homeopatyczne np. w Niemczech czy Francji stale poszukują ludzi o zdolnościach medialnych do wytwarzania homeopatycznych środków. W jednym z dużych i poważnych laboratoriów homeopatycznych we Francji dyrektor, zatrudniając pewną osobę, pytał ją najpierw, pod jakim znakiem astrologicznym się urodziła. Potem zaś chciał się dowiedzieć, czy jest ona medium spirytystycznym, gdyż sekretem praktyk owego przedsiębiorstwa był fakt, że "nowe leki poszukiwane były w trakcie seansów spirytystycznych za pośrednictwem osób obdarzonych siłami okultystycznymi (mediów), zdolnych wypytywać duchy" (H.J. Bopp, tamże).
Jeśli homeopata jest w takim seansie okultystą, to musi to być niebezpieczne dla niego i dla jego klienta, nawet jeśli temu zaprzecza. W takim znaczeniu homeopatia byłaby wspomnianym idolatrycznym zabobonem czy też ukrytą praktyką parareligijną, która przykrywana jest także pseudonaukowymi spekulacjami dotyczącymi paradygmatu holistycznego. Tego rodzaju zagrożenia duchowego krytycy homeopatii nie są często świadomi, polecając głównie krytyczną literaturę naukową na temat homeopatii, która programowo nie zauważa duchowych niebezpieczeństw i posiada zupełnie inne pojęcie zagrożenia czy ryzyka, jak duchowość czy teologia i wynikające z niej duszpasterstwo. Z tego powodu wiele pozycji naukowych, nawet nie traktując poważnie np. homeopatii, będzie ogłaszać jej nieszkodliwość z punktu widzenia własnych założeń metodologicznych.
Bardziej jednak niepokojąca od rzekomo nieudowodnionej szkodliwości homeopatii jest jej udowodniona skuteczność. Zapewnianie o braku naukowego dowodu nie może przejść w zapewnianie o braku siły tajemnej czy okultystycznej mocy. Inaczej mówiąc, nie można sprowadzać zabobonu (idolatria otwierająca się na działanie zwodniczych duchów) do przesądu (brak dowodów eksperymentalnych i słaba teoria) w tym przypadku, gdyż osłabia to czujność na niebezpieczeństwa duchowe.
Wielu lekarzy na całym świecie w ostatnich latach potwierdza skuteczność leków homeopatycznych (68 proc. francuskich lekarzy, 20 proc. niemieckich, 42 proc. angielskich), ale owa "skuteczność" nie musi oznaczać zdrowia duchowego, którego brak objawia się na inny sposób niż zaburzenia psychofizyczne: w sposób bardziej ukryty, długofalowy i wtopiony w objawy psychofizyczne. Rozeznanie zaburzeń duchowych jest subtelnym procesem, który zawsze odbywa się w kontekście kryteriów rozeznawania duchowego ujętych w sensie chrześcijańskim (np. niemożność modlitwy, blokada duchowej radości czy wdzięczności, niepokój duchowy, niechęć do spraw religijnych czy nawet samego Boga, awersja wobec sacrum).
Tymczasem homeopatia, a także homeopaci - z założenia postulowanego przez samego Hahnemanna - ingerują w życie wewnętrzne (duchowe) człowieka, swoiście je interpretując i przedefiniowując. Stąd też, jak stwierdza dr H.J. Bopp, "zażywanie leków homeopatycznych oraz wyrobów antropozoficznych (Weleda) jest jak najbardziej niewskazane i odradzane. Niektórzy wierzący myślą, że leki homeopatyczne o bardzo niskim stężeniu (do D6) są duchowo "nieszkodliwe". Tak uważa np. niemiecki ewangelicki lekarz i teolog dr S. Pfeifer, widząc niebezpieczeństwo głównie w subiektywnym uzależnieniu się od tego typu leków, a zwłaszcza od światopoglądu, który za nim stoi.
Przy założeniu jednak, że nie chodzi tylko o intelektualny światopogląd (problem błędu czy iluzji poznawczej), ale także o inicjacyjny kult (problem grzechu idolatrii), sprawa wygląda nieco inaczej. Inicjacja okultystyczna (kontrinicjacja) przekazywana może być bowiem przez każdego rodzaju przedmiot homeopatyczny (fetysz) niezależnie od stopnia jego rozcieńczenia (zwłaszcza że może chodzić tu o pseudonaukę, gdzie stopień rozcieńczenia także z punktu widzenia naukowego nie ma wielkiego znaczenia). Jeśli homeopata przekazujący lek-fetysz jest ponadto okultystą, niebezpieczeństwo kontrinicjacji wzrasta dwukrotnie, a może i wielokrotnie. Z tego punktu widzenia udział w tego rodzaju doświadczeniu "paramedycznym" może być niebezpieczny duchowo, niebezpieczny dla naszego zbawienia, a w konsekwencji dla całego naszego życia. Nie wykluczając samego zdrowia, którego... nie można szukać "za wszelką cenę".
ks. Aleksander Posacki SJ

"Nasz Dziennik" 2007-02-17

Za szerzenie pseudonauki odpowiedzialne są zwykle środki masowego przekazu kierujące się sensacją i motywacją komercyjną, a nie miłością prawdy czy uczciwością intelektualną. Szerzenie pseudonauki może być jednak związane ze zwykłą nieświadomością, a nawet z przekonaniem, że chodzi o zupełnie nowe, rewelacyjne odkrycia naukowe.
W tym kontekście ogłoszenie przez Naczelną Radę Lekarską 4 kwietnia 2008 r. tez o nienaukowości homeopatii i wynikających stąd zagrożeniach należy uznać za ważne, a może nawet przełomowe w Polsce wydarzenie, zwłaszcza że chodzi tu o interwencję na wysokim szczeblu, bardzo kompetentnych ludzi, bo przecież profesorów nauk medycznych. Do tej pory ingerowały pojedyncze jednostki, w tym takie osoby, jak prof. zw. dr hab. Andrzej Gregosiewicz, ale to nie było to samo, nawet jeśli z ust tego właśnie profesora medycyny padały poważne, merytoryczne argumenty, oparte na niezbitej logice i podawane z ogromną, pełną pasji demaskatorskiej, determinacją.
Taka interwencja polskich naukowców jest tym bardziej cenna, że wielu wybitych znawców przedmiotu pozostawało i pozostaje biernymi obserwatorami zatrważającej i ogromnie niebezpiecznej ekspansji pseudonauki, i to często w dziedzinie własnej kompetencji. Jedyne zaś, na co potrafią się zdobyć, to wyniosły, ironiczny i niezobowiązujący uśmiech, który nie zakłóca im "świętego" spokoju we własnej wieży z kości słoniowej, zaś krzywdy i krzyki ofiar pseudonauki nie przeszkadzają im spokojnie spać. Za jaką jednak cenę?

Nauka przeciwko homeopatii - od początku aż do dziś
Już na początku XIX w. homeopatia znalazła szeroki rezonans oraz szybko wzrastającą liczbę zwolenników. Proces ten rozwijał się przez cały XIX w. i także dzisiaj homeopatia należy do popularnych alternatywnych metod uzdrawiania, propagowanych również przez ruch New Age. Homeopatia ma faktycznie zadziwiającą historię oddziaływania i rozszerzania się, w związku z czym nie bez racji można mówić o "światowej historii homeopatii" (Dinges, 1996), nawet jeśli jej przyjęcie wśród lekarzy i pacjentów różni się w zależności od kraju. Ponieważ homeopatia klasyczna oddziałuje wyłącznie na podmiot - zarówno w wypróbowywaniu leków, jak i w ich rzekomo uzdrawiającym działaniu, nie potrafi dostarczyć żadnych obiektywnych danych w znaczeniu tradycyjnym, wykracza konsekwentnie poza ramy ugruntowanych nauk przyrodniczych. Od samego początku pojawiało się niemało głosów, które działanie homeopatii wyjaśniały przede wszystkim efektem sugestii, czyli efektem placebo. Na ten aspekt zwrócili uwagę lekarze profesorowie we wspomnianym apelu, choć - jak się wydaje - nie wyczerpuje on "tajemnicy" homeopatii, o czym jeszcze powiemy.
Reakcja polskich profesorów nie jest jednak niczym nowym. Już przed laty prof. Wolfgang Hopff, kierownik katedry w Instytucie Farmakologicznym przy uniwersytecie w Zurychu, rozprawiał się ze sprzecznościami, w których tkwi homeopatia w odniesieniu do ważnych zasad fizyki klasycznej, ale również do wszystkich przekonań i osiągnięć farmakologii (Hopff, 1991). Wspólnie z berlińskim kierownikiem Katedry Medycyny Sądowej o. Prokopem wydał on w 1990 r. oświadczenie na temat homeopatii składające się z dziesięciu punktów i kończące się konkluzją, że stosowanie homeopatii, jej rozpowszechnianie i nauczanie jest niedopuszczalnym nadużyciem (por. Prokop, 1995, 103).
To oświadczenie zostało podpisane przez wielu naukowców. W 1993 r. Uniwersytet w Marburgu opublikował ostatecznie tzw. Oświadczenie Marburgskie, w którym stwierdza się, że specjalizacja w dziedzinie Medycyny Człowieka na uniwersytecie w Marburgu odrzuca homeopatię jako całkowicie błędną pseudonaukę. "Jeśli nasz uniwersytet uległby presji i zaproponował przedmiot dydaktyczny 'Homeopatia' w znaczeniu neutralnym, zdradziłby swoją misję i zniszczyłby swoje intelektualne zasady" (tamże, 103-107).
Problem nienaukowości homeopatii nie dotyczy jednak tylko jej samej. Nie chodzi bowiem jedynie o problem specyficznego działania "lekarstw" homeopatycznych, lecz o podstawy nauk przyrodniczych, które dla homeopaty muszą przedstawiać się inaczej niż dla tradycyjnego fizyka. "Spór pomiędzy tzw. medycyną alternatywną a medycyną szkolną nie jest tylko sporem pomiędzy dwoma naukowymi poglądami medycznymi, lecz stawia on pytanie o ważność całej nauki", twierdzi Martin Lambeck, kierownik Katedry Fizyki Uniwersytetu Technicznego w Berlinie. Przede wszystkim krytykowany jest fakt, że w homeopatii lekceważy się wszystkie trzy zasady termodynamiki oraz inne prawa fizyki i chemii, o czym wspominają polscy naukowcy.
"Homeopatia uważa, że podstawowe prawa natury, które do tej pory uznawano za prawdziwe, nie obowiązują" (Wolf, Windeler, 2000). Takie wnioski mają oczywiście konsekwencje nie tylko dla samej medycyny, ale także dla innych nauk dotyczących człowieka, jak np. psychologia. Ostatecznie posiadają następstwa dla całej kultury i sprzyjają masowemu szerzeniu się pseudonauki. Wszystko to osłabia zasady logiki, metodologii, otwierając drogę zgubnemu irracjonalizmowi, który staje się przez to coraz bardziej tolerowany we wszystkich obszarach kultury. Z powyższych racji sprzyjają też ekspansji ezoteryzmu i - bardziej praktycznego - okultyzmu, które opierają się na pseudonauce i skrzętnie wykorzystują ją w swojej propagandzie.
Krytyka pseudonauki jest słuszna, gdyż pseudonauka silnie wspiera okultyzm i wzajemnie, występując tą drogą przeciwko religii chrześcijańskiej.
Może to doprowadzić w następstwie nie tylko do dezinformacji w sferze umysłu i sumienia (o czym wspominają także polscy lekarze w kontekście "leczenia"), ale przede wszystkim do konkretnych zagrożeń czy zniewoleń duchowych, będących skutkiem przynależności do sekt czy otwarcia się na praktyki okultystyczne, co ściśle łączy się z homeopatią i jej propagandą.

Ezoteryczne i okultystyczne uwikłania homeopatii
Według polskich ekspertów, "stwierdzenie homeopatów, że działania ich leków nie da się wyjaśnić utartymi, obecnymi uniwersyteckimi wyobrażeniami powoduje, że często szukają oni tłumaczenia mechanizmu działania produktów homeopatycznych poprzez tworzenie spekulatywnych koncepcji, odwołujących się do magii". Jest to stwierdzenie prawdziwe, ale należy je koniecznie uzupełnić.
Otóż homeopatia jest uwikłana w magię, spirytyzm, czyli ezoteryzm i okultyzm od samego początku. Co to oznacza? Powiedzieliśmy, że homeopatia nie spełnia praw natury, a więc jeśli nawet jest ona "skuteczna", to na innej zasadzie niż zgodnie z naukowo uchwytnymi prawami natury. Jeśli nie są to siły natury, to może jakieś inne? Nie musi to być więc w każdej sytuacji efekt sugestii czy placebo, ale także skutek działania sił magiczno-spirytystycznych, które według chrześcijańskiego obrazu świata mogą istnieć i oddziaływać na człowieka. W obrębie psychologii i psychoterapii to samo dotyczy pseudonaukowej "terapii" Berta Hellingera - przenikającej nachalnie do polskiej psychologii - która otwiera się na szamanizm i spirytyzm.
Podobnie jest z homeopatią. Monachijski psychoterapeuta W. Schmidbauer plasuje homeopatię w pobliżu terapii szamańskich. Dla kuracji tych istotny jest zawsze związek z kosmosem i spirytyzmem. Uzdrowienie bez odniesienia się do kosmosu jest prawie niemożliwe. "Ten związek z kosmosem, to połączenie z obrazowym i jednocześnie metafizycznym systemem zachowało się przede wszystkim w grupach ezoterycznych (jak np. antropozofia), w astrologii i w homeopatii" (Schmidbauer, 2000, 44).
Nie jest więc przypadkiem, że wielu homeopatów to ezoterycy czy praktykujący okultyści. Wiele książek o paramedycznych praktykach alternatywnych łączy te terapie z myślą ezoteryczną (co można zauważyć w polskich księgarniach medycznych, które te ideologie bezprawnie i bezkarnie reklamują). "Tym samym medycyna ezoteryczna, mimo przeciwnych zapewnień niektórych uzdrowicieli, stała się w naszej kulturze ważnym prekursorem nowej religijności" (Bittner, Pfeiffer, 1996, 38).
Ta "religijność" wcale nie jest jednak nowa i jest to w istocie ezoteryzm i okultyzm. Według ks. Clemensa Pilara, który obronił doktorat na temat homeopatii na uniwersytecie w Wiedniu, 90 proc. homeopatów to ezoterycy. Zresztą dr A. Voegeli, słynny lekarz homeopata, potwierdził fakt, iż duży procent homeopatów posługuje się w swojej pracy wahadełkiem. Istnieją grupy, w których poszukiwania odbywają się podczas seansów spirytystycznych, za pośrednictwem mediów, które proszą przywoływane duchy o informacje. Zresztą największe współczesne medium i spirytysta, Edgar Cayce, popierał homeopatię, otrzymując wizję jej zastosowania w doświadczeniu transowym.
Ośrodki homeopatyczne np. w Niemczech czy Francji stale poszukują mediów do wytwarzania homeopatycznych środków. Także w antropozofii, opartej na doświadczeniu mediumicznym i nauczającym takiego sposobu poznania (także dzieci, przygotowywanych do inicjacji antropozoficznej w szkołach i przedszkolach waldorfskich!), występuje gloryfikacja medycyny homeopatycznej. W jednym z dużych i poważnych laboratoriów homeopatycznych we Francji dyrektor, zatrudniając pewną osobę, pytał ją najpierw, pod jakim znakiem astrologicznym się urodziła. Potem zaś chciał się dowiedzieć, czy jest ona medium spirytystycznym, gdyż sekretem praktyk owego przedsiębiorstwa był fakt, że "nowe leki poszukiwane były w trakcie seansów spirytystycznych za pośrednictwem osób obdarzonych siłami okultystycznymi (mediów), zdolnych wypytywać duchy" (H.J. Bopp).

Homeopatia jako tradycja inicjacyjna
Z punktu widzenia historii idei homeopatia oparta przede wszystkim na zasadzie podobieństwa (simila similibus curentur: leczenie podobnego podobnym - odrzucone przez polskich lekarzy jako nienaukowe!) nie jest nowa, i to nie tylko w kręgu kultury europejskiej (Paracelsus, Agrippa, G. Bruno, G. Della Porta), ale "myślenie magiczne" (magia sympatyczna) będące u jej podstaw było powszechnie obecne w tradycji ludów pierwotnych (J.G. Frazer, L. Lévy-Bruhl), a także w europejskich inicjacyjnych bractwach ezoterycznych (różokrzyżowcy, masoneria) oraz w zachodniej tradycji okultystycznej (H. Bławatska, A. Bailey, R. Steiner).
Z tego punku widzenia ideologia twórcy homeopatii S.F. Hahnemanna to odnowienie ezoterycznych wolnomularskich idei, homeopatia zaś nieprzypadkowo jest podstawową praktyką "leczniczą" w New Age. Kontrowersje powstałe obecnie wokół tej koncepcji wynikają także z faktu, że homeopatia należy do tych "terapii", które czerpią swoją siłę i skuteczność z mocy symboli (C. Pilar). Mogłoby to wskazywać na fakt, że homeopatia to tradycja inicjacyjna (przekazywana przez ludzi i rzeczy-fetysze w formie "leku"), oparta jednocześnie na pseudoreligii i pseudonauce. Parareligijny i "symboliczny" charakter homeopatii udowadnia w swojej pracy doktorskiej ks. C. Pilar (Symbole der Heilung - Symbole des Heils?, Wien 2004).
W tego typu argumentacji bierze się też pod uwagę fakt, iż twórca homeopatii S.F. Hahnemann uwikłany był w tradycję ezoteryczną i inicjacyjną masonerii, mając także do samego Chrystusa stosunek niejasny czy nawet lekceważący. S.F. Hahnemann ponadto kontaktował się z F.A. Mesmerem, twórcą "magnetyzmu zwierzęcego" (prekursorem bionenergoterapii), który także miał panteistyczny obraz świata (związany z wiarą w astrologię), jego teorie zaś również były inspirowane przez tajemne doktryny masońskie (L. Chertok, R. de Sassure).
W rozeznaniu duchowym płynącym z poziomu teologii i wiary nie można nie dostrzec tych faktów, nawet jeśli należy być powściągliwym, gdy chodzi o interpretacje. Należy wszakże zauważyć, że nie chodzi tu przede wszystkim o osobiste relacje Hahnemanna czy Mesmera z masonerią (a także o relacje osobiste tych badaczy między sobą, co też mogłoby być przedmiotem osobnych badań), ale o merytoryczny związek ich teorii z tą właśnie ezoteryczną (inicjacyjną) doktryną. Stąd nieprzypadkowo także dzisiaj w celu znalezienia odpowiedniego leku, np. rośliny do przygotowania tynktury macierzystej (wyjściowej) preparatu homeopatycznego, poszukujący posługują się bardzo często praktykami okultystycznymi oraz sięgają do ideologii ezoterycznych.
Nic więc dziwnego, że stwierdza się występowanie problemów duchowych po używaniu środków homeopatycznych. Z tej racji egzorcyści polscy wspólnie (co zostało uradzone na jednym z ogólnopolskich zjazdów) odradzają używanie homeopatii, dostrzegając jej związek z grzechem bałwochwalstwa, a ponadto ze spirytyzmem pojętym jako działaniem duchów. Jeśli homeopatia jest rzeczywiście dziełem spirytyzmu, to korzystanie z tej "wiedzy" nie pozostanie "bezkarne" (J. Verlinde).
Z tego punktu widzenia homeopatia przekracza kompetencje lekarza (który dotyka w tym przypadku jedynie "wierzchołka góry lodowej"), gdyż jest uwikłana w pewien złożony światopogląd (całościową wizję świata) oraz w kryptoreligijny kult. W ideologii homeopatii występują bowiem idee gnostyckie, hermetyczne oraz orientalne, z dominującą ideą monizmu i panteizmu (światopogląd), gdzie ubóstwia się idolatrycznie (przynajmniej potencjalnie) każdy rodzaj stworzenia (kult).
Stąd też można stwierdzić, że także w tym przypadku (jak w wielu innych przypadkach tzw. medycyny alternatywnej) praktyka "medyczna" wyrasta z określonego systemu światopoglądowo-kultycznego (a nie tylko filozoficznego czy teozoficznego), co powoduje, iż homeopatia rzekomo pomagając w jakimś paśmie, może być niebezpieczna w obszarach znacznie bardziej istotnych, duchowych czy wewnętrznych (zwłaszcza że homeopata ingeruje w życie wewnętrzne człowieka, swoiście je interpretując).
Ks. Aleksander Posacki SJ
"Nasz Dziennik" 2008-04-23

Coraz częściej słyszymy nie tylko w obszarze psychologii, ale też pedagogiki słówko pochodzące z sanskrytu: "mandala". Okazuje się bowiem, że rozmaite tzw. mandale, w formie kolorowych kół, są popularyzowane dziś w szkołach jako uniwersalne, obiektywne i neutralne techniki psychologiczne, służące rozwojowi człowieka. Mnożą się książki i artykuły na ten temat, ale też powstają liczne podręczniki ćwiczeń dla dzieci. Czy autorzy tych wszystkich projektów, często powtarzający jak papugi jedni za drugimi niejasne definicje i niesprawdzone informacje, wiedzą dokładnie, co robią? Czy może jednak pokusa finansowa z racji wprowadzenia kolejnej nowinki pedagogicznej okazuje się silniejsza od wszelkiej prawdy? Bo przecież właśnie o prawdę tu chodzi i wynikające z niej dobro dzieci.

Mandala jako symbol psychologicznej "nadreligii"
Czym jest mandala? Mandala (skr. krąg, łuk, odcinek) wedle poważnych definicji naukowych to klasyczne pojęcie religijne. Jest to symboliczne przedstawienie sił kosmicznych w dwu- lub trójwymiarowej formie, które w buddyzmie tantrycznym w Tybecie odgrywa wielką rolę. W hinduizmie mandale służą rozbudzaniu świadomości identyczności z religijnie pojętą kosmiczną świadomością. Jest obraz, rysunek lub konstrukcja przestrzenna z różnokolorowego piasku, służąca jako pomoc dla oczu medytującego lub jako święty przedmiot w świątyni. Jest ona zazwyczaj poświęcona jednemu bóstwu lub określonemu rodzajowi bóstw. Oprócz swej funkcji jako obiektu medytacji mandale pełnią także funkcje relikwiarza, na którym medytujący składa przedmioty rytualne lub dary ofiarne, które podkreślają określony aspekt bóstwa, a czynności rytualne mają wywołać te atrybuty boskie.
Natomiast według przeciętnych i uproszczonych internetowych reklamówek, które powtarzają to samo w różnych wariantach, mandala to "rysunek na planie koła, tworzony w stanie zbliżonym do medytacji. Gotowa mandala odzwierciedla stan psychiczny autora, odkrywając między innymi to, co ukryte jest przed jego świadomością. Przemawia, podobnie jak sny, językiem barw i symboli. Po stworzeniu mandali możemy pokusić się o jej interpretację, patrząc na nią jak na obraz swojej duszy. Jednakże interpretacja taka nie jest konieczna, gdyż już sam proces tworzenia mandali jest terapią. Mandala porządkuje nasz wewnętrzny świat, pozwalając treściom z podświadomości przemieścić się w obszar świadomy. W ten sposób pomaga zrozumieć siebie i odnaleźć swoje miejsce w świecie zewnętrznym. Po jej stworzeniu poczujesz, że Twoje myśli są bardziej uporządkowane, a Ty sam - zrelaksowany" (fragment treści portalu internetowego).
Oto eufemistyczny tekst, który ukrywa lub pomniejsza - raczej z naiwności i niewiedzy - istotę religijnego rytu czy inicjacyjnej techniki, jaką jest mandala. Zwróćmy jednak uwagę, że mandalę tworzy się w stanie podobnym do medytacji. Jaka jest tu definicja takiego pojęcia: "relaksacyjna" czy "religijna"? Mówi się wprawdzie przez chwilę o duszy, ale już za moment przechodzi się na język terapii, relaksu czy podświadomości. Religia, duchowość i inicjacja zostały tu więc bezprawnie poddane swoistej "psychologizacji".
Takie intelektualne partactwo oraz metodologiczne nadużycie mamy na porządku dziennym, a jego ofiarami są nasze dzieci, ale nie tylko. Mamy tu bowiem do czynienia z manipulacją semantyczną i światopoglądową stosowaną często w sektach, która może odnosić się też do dorosłych - rodziców i nauczycieli. Dotyczy to manipulacji sumieniem w kwestiach wolności religijnej i naruszenia neutralności światopoglądowej w szkole, co postaram się zilustrować.
Do takiego osądu uprawnia nas sam autor powyższych treści. Wróćmy więc do tego samego tekstu, który choć przyznaje, że geneza mandali ma charakter religijny, dookreśla prawdziwe źródło jej "psychologicznej interpretacji". Otóż czytamy, że "słowo mandala pochodzi z sanskrytu, gdzie oznacza: cały świat, święty krąg, centrum lub koło życia. Hindusi nazywają tak okręgi rysowane podczas rytuałów religijnych. Jednakże historia mandali sięga dalej i szerzej - aż po koliste rysunki, będące najstarszymi symbolami religijnymi ludzkości niemal wszystkich kultur, od czasu paleolitu począwszy. Najwspanialszymi mandalami może się poszczycić buddyzm tybetański, w którym tworzenie i oglądanie mandali jest formą medytacji.
Także kultura chrześcijańska posiada swoje dzieła: witraże w kształcie rozet w średniowiecznych katedrach czy też serię mandali Giordano Bruno. Współcześnie mandale spopularyzował w Europie Carl Gustav Jung - współtwórca psychoanalizy, odkrywając mandalę jako sposób terapii. U swoich pacjentów zauważył, że w chwilach dezorientacji i utraty punktu odniesienia kreślą oni nieświadomie koliste rysunki. Uznając, że są one wyrazem dążenia do ładu i przedstawiają zjednoczenie zwalczających się przeciwieństw, wykorzystał tworzenie mandali i pracę z nimi do wyprowadzania pacjentów z nerwic, depresji i psychoz" [tamże, wszystkie podkreślenia A.P.].
Zbierzmy tezy światopoglądowe, propagowane w podobny sposób na licznych portalach internetowych i w licznych publikacjach, zawarte w tym krótkim tekście:
1) Wszystkie religie i kultury propagowały mandalę, najbardziej i najlepiej buddyzm tybetański i hinduizm. Mandale zbiorowe dotyczą właśnie wielkich religii świata: buddyzmu, hinduizmu, ale także alchemii, różokrzyżowców czy uznanych myślicieli jak Boehme, Bruno czy Blake (cechujących się raczej gnostyckim widzeniem świata). M. Harner w najbardziej popularnym podręczniku szamanizmu na świecie popularyzuje także mandale, wskazując na związki szamanizmu z buddyzmem. W obrzędach magicznych właśnie zakreślenie koła mandali stanowiło rzekomo ochronę przed złymi mocami lub wyznaczało obszar uzdrawiania. Mandale indywidualne to rysunki tworzone przez ludzi psychicznie chorych lub opętanych. Niekiedy także dzieci. Ich twórczość, która nie jest do końca świadoma i jakby częściowo automatyczna, ma wskazywać według Junga na powszechność mandali. Co to naprawdę może znaczyć, rozważymy potem.
2) Także rzekomo religia i kultura chrześcijańska propaguje mandale, która jednak została tu uznana za jedną z wielu, i ponadto postawiona w tym względzie na drugorzędnym miejscu. Buddyzm jest w tej kwestii prawdziwym "hitem", a chrześcijaństwo zawiera jedynie "ziarna" prawdy. Mamy tu ryzyko błędu religijnego "synkretyzmu" z jednoczesną tendencją do deprecjonowania chrześcijaństwa. Mandala staje się symbolem powszechnej "nadreligii".
3) Liczy się więc uniwersalny charakter mandali, co odkrywa rzekomo "psychologia" C.G. Junga, która programowo naucza zresztą jedności wszelkich przeciwieństw. Mandala, według Junga, stanowi praobraz, matrycę pełnej i doskonałej jaźni, zawiera w sobie obraz świadomości, podświadomości oraz odzwierciedla obszar nieświadomości zbiorowej ludzkości. Jej zadaniem jest przywrócenie równowagi między świadomym ja a nieświadomością, połączenie przeciwieństw, przywrócenie porządku i harmonii.
Jung pisze: "Dochodzimy do wniosku, że musi istnieć pozaświadoma predyspozycja w każdym człowieku, która potrafi stworzyć takie same lub podobne symbole we wszystkich epokach i miejscach". Ta "tożsamość treści nieświadomych pojedynczego człowieka ze swymi etnicznymi podobieństwami nie wyraża się jedynie w ich formie, lecz również w ich znaczeniu" (C.G. Jung, Mandala. Symbolika człowieka doskonałego, Poznań 1993, s. 112-113).
Ta powszechność mandali może jednak oznaczać powszechną intuicję Upadku i potrzebę Zbawienia. Może też być powszechną, magiczną pokusą utrwalania Upadku, jego reaktywacji w postaci egocentrycznej autonomii w swoiście pojętej doskonałości. Mandala jest wszakże symbolem "człowieka doskonałego". Jest to określenie bardzo dwuznaczne, której to dwuznaczności w świetle założeń Junga nie sposób zweryfikować.
Wszystkie wymienione powyżej aksjomaty można więc podważyć. Mamy pozorny argument z powszechności religii (często bardziej magii niż religii), a ponadto argument "psychologiczny", który jest rzekomo naukowy i neutralny, a więc możliwy do popularyzacji. Błąd petitio principi w pierwszym i drugim punkcie polega jednak na tym, że to właśnie Jung spolaryzował tezę o religijnej powszechności mandali, co jest bardziej sprawą jego tendencyjnej interpretacji niż nauki. Trudno jest bowiem w sposób naukowy odnieść się do wieloznacznej symboliki mandali. Hermeneutyka symboliczna w ogóle nie jest nauką, a Junga w szczególności, gdyż popełnia on wiele błędów metodologicznych, myląc naukę z religią czy psychologię z inicjacją. Zamazuje on granice pomiędzy światopoglądem a neutralną nauką, która mogłaby być podstawą właściwie pojętej pedagogiki.
Najważniejszy byłby argument trzeci, a więc problem wiarygodności C.G. Junga (1), a następnie - już niezależnie - fakt ukazania inicjacyjnego charakteru mandali - którego nie można sprowadzić bezzasadnie do psychologii - występującego szczególnie jasno w buddyzmie i hinduizmie (2). Mandala - nawet w ujęciu uproszczonym - popularyzuje więc zarówno ideologię Junga, ojca antropologii New Age, jak też inicjacje orientalnych religii. Na skutek też programowej nieostrości problemu mandali łatwo doczepiają się do tego pojęcia typowo okultystyczne ideologie i techniki (jak np. widzenie aury), które w taki sposób są beztrosko propagowane. Nie jest to zresztą dziwne, skoro konotacje Junga z okultyzmem są bardzo ścisłe i głębokie.

C.G. Jung - okultysta czy niewiarygodny naukowo "psycholog"?
W 1898 roku Jung zaczął się poważnie interesować okultyzmem. Dopiero w 1900 zdecydował, iż zostanie psychiatrą, i rozpoczął praktykę medyczną w Zürychu, a następnie w Paryżu. Kiedy dowiedział się, że jego 16-letnia kuzynka jest praktykującym spirytystycznym medium, uczynił ją obiektem swych badań. Jung, którego odpychały chłód, surowość i nieszczęśliwa wizja życia protestanckiej teologii, tym bardziej zainteresował się zjawiskami tajemnymi. Już w młodości czyta klasyków okultyzmu, jak siedem tomów E. Swedenborga, K.A. von Eschenmeyera, J. Kernera (autora słynnej "Jasnowidzącej z Prevost") i historyka mistyki J. Görresa. Interesuje się spirytyzmem, nazywając doświadczenia spirytystów "obiektywnymi zjawiskami psychicznymi".
Jung wierzy, że można poznać nocną stronę duszy (jej cień), badając takie zjawiska jak somnabulizm, hipnozę czy spirytyzm. Szukając wyjaśnienia zjawisk parapsychicznych, Jung zainteresował się seansami spirytystycznymi, które grono jego krewnych przeprowadzało z niespełna 16-letnią dziewczyną, H. Preiswerk, 6 lat młodszą od siebie kuzynką, którą hipnotyzował. Młody Jung przez dwa lata był aktywnym uczestnikiem tych seansów i ich wiernym kronikarzem; w końcu też stały się one zasadniczym tematem jego pracy doktorskiej "O psychologii i patologii tzw. zjawisk tajemnych" (1902, wyd. polskie, Warszawa 1991), w której powołuje się m.in. na spostrzeżenia S. Freuda.
Obecnie już wiadomo, że H. Preiswerk była także w tym czasie kochanką C.G. Junga (M. Brumlik, Gnostycy. Marzenie o samozbawieniu człowieka, Gdynia 1999, s. 254). Jej medialne wypowiedzi o charakterze seksualnym splatały się ze swoistym spirytystycznym misjonarstwem. Doświadczała ona siebie jako "małej czarnowłosej kobiety w wybitnie żydowskim typie, okrytej białą szatą, z turbanem na głowie, która rozumie i mówi w języku duchów (po hebrajsku)" (S. Zumstein, Preiswerk, C.G. Jungs Medium - Die Geschichte der Helly Preiswerk, München 1975, s. 74).
Jung więc nie mógł być neutralny także w sensie badań naukowych wobec kobiety, którą hipnotyzował i miał z nią relacje seksualne. Także te okoliczności stawiają pod znakiem zapytania naukowość nie tylko doktoratu Junga, ale całej jego postawy poznawczej. Wedle badacza okultyzmu C. Wilsona, "Jung potrafi wyczarować dowody na wszystko" (cyt. za: F. McLynn, Carl Gustav Jung, Poznań 2000, s. 391). Badacz psychologii E. Jones wyraził opinię, iż po okresie "doniosłych badań w zakresie skojarzeń i dementia praecox Jung popadł w pseudofilozoficzne rozważania i już nigdy się od nich nie wyzwolił" (E. Jones, Free associations, London 1959, s. 165).
Jak próbuje wykazywać G. Durand, francuski badacz symbolizmu, Jung nie posiada kryteriów, by odróżnić świętość od patologii (G. Durand, Wyobraźnia symboliczna, Warszawa 1986, s. 81). Jak stwierdza teolog A. Moreno, "chociaż Jung twierdzi, że jego postawa od początku jest neutralna, nie jest to ścisłe; postawa jego jest filozoficzna i znana od tak dawna jak sama filozofia" (A. Moreno, Jung, bogowie i człowiek współczesny, Warszawa 1973, s. 113). Jak zauważył też filozof H.-D. Mutschler, "Jung zbudował metafizyczną filozofię identyczności, która stale przechodziła we wzajemnie z nią związaną duchowość i mistykę, chociaż sam stale zapewniał, że nie uprawia nic innego, jak tylko przyrodoznawstwo" (H.-D. Mutschler, Fizyka i religia, Kraków 2007, s. 239). Ten brak rozróżnień i zastrzeżeń wyradza się w możliwość ideologii.
Już w doświadczeniu podczas doktoratu rodzi się zalążek znanych przedefiniowań Junga, które odnoszą się do zjawiska mediumizmu i spirytyzmu, w sposób wyraźnie redukcjonistyczny interpretując je wyłącznie w kategoriach psychiatrycznych i neurologicznych. Świat duchów i demonów został jednostronnie określony jako manifestacje naturalnie pojętej nieświadomości. Jest to kolejny przykład redukcji religii do psychologii. Jung przekracza więc kompetencje naukowca, propagując treści religijne gnozy, buddyzmu i hinduizmu oraz ideologie okultystyczne, jak alchemia czy astrologia, ale w szatach pseudonaukowej, pseudopsychologicznej nowomowy.
Taką drogę podpowiedziało mu jego doświadczenie. Jung później sam prowadził mediumiczno-spirytystyczne rozmowy z przewodnikiem duchowym, którego nazwał Filemonem, tak jakby był prawdziwym człowiekiem. Pisze we wspomnieniach: "Filemon reprezentował siłę, która nie była mną (...). To on nauczył mnie mediumicznej obiektywności, rzeczywistości duszy (...). Był dla mnie bardzo tajemniczą postacią. Czasami zdawał się bardzo realny, jak żywa osoba. Spacerowałem z nim po ogrodzie; był dla mnie tym, kogo Hindusi nazywają guru" (C.G. Jung, Memories, Dreams, Reflections, Pantheon 1973, s. 183).
Widać tu orientację Junga na hinduizm i buddyzm, które wyżej cenił od chrześcijaństwa. Jung pozostawał pod silnym wpływem filozofii A. Schopenhauera, który inspirował się hinduizmem i buddyzmem. Z psychiatrycznego punktu widzenia Jung mówił do samego siebie, a całe przeżycie z Filemonem mogłoby być określone jako epizod schizofreniczny, symptom psychozy nie różniący się w sposób istotny od urojeń i głosów pacjentów badanych przez Junga (por. F. McLynn, dz. cyt., s. 215).
Osoby niechętne Jungowi sugerują, że w latach 1913-1918 był on schizofrenikiem. Sama jednak arbitralna zamiana terminologii z głosów spirytystycznych na głosy nieświadomości nie niweluje możliwości zjawiska spirytyzmu jako takiego. Stąd można mówić też o opętaniu przez duchy. Tym bardziej że wedle teorii hinduskich (przy pomocy których Jung także próbował wyjaśnić swoje doświadczenie), guru, którzy prowadzą ludzi, mogą być postaciami z krwi i kości lub duchami. I choć większość ludzi prowadzona jest przez żywych guru, tylko szczególne dusze mają za nauczycieli duchy (por. F. McLynn, dz. cyt., s. 215).

Celem tak pojętej "terapii" wedle Junga jest absolutna jedność przeciwieństw, czemu ma służyć także medytacja mandali. Jung twierdzi też, że również czakry (ośrodki energetyczne) określa się niekiedy mianem "mandali". W tradycji tybetańskiej wierzy się, że wibracje mandali oddziałują na czakry, doładowując je i utrzymując w harmonii. Mamy tu więc jawną propagandę orientalnej i okultystycznej zarazem antropologii. "Holistyczna" jedność przeciwieństw ma więc charakter światopoglądowy i dotyczy także neutralizacji dobra i zła. Występuje ona w hinduizmie, buddyzmie, gnozie i kabale. Według hinduskiej tradycji żyjemy obecnie w ostatniej fazie Kali Yugi, w okresie upadku, pomieszania i chaosu. Kali Yuga nie jest jednak rozpatrywana jako zło absolutne, jako tragedia. Zmiana cykli - to nie więcej niż gra, poniekąd poważna i straszliwa, ale pozbawiona metafizycznej powagi. Jeśli bowiem wszystko jest wszystkim, to zło służy dobru, zaś dobro prowokuje zło.
Świadomość hinduska to świadomość "sakralna", niezdolna pomyśleć o czymś całkowicie negatywnym. To, co pozytywne, też jest dla hindusów czymś specyficznym. Najwyższym dobrem jest bowiem beznamiętna kontemplacja atmana przez ascetę. Natomiast dla ascetów, którzy czczą Sziwę, dobrem może być np. życie na cmentarzu, okradanie ludzi, rozpusta - wszystko to bowiem jest elementem "drogi Sziwy" i jest uważane za "pozytywną" realizację duchową. Dla chrześcijaństwa byłby to rodzaj satanizmu.
Z punktu widzenia ideologii holizmu "sakralna" etyka hinduizmu jest wzorcowa. To przykład całościowego podejścia, gdzie wszystko jest związane ze wszystkim, zaś czysto negatywna kategoria po prostu nie istnieje. To właśnie istota holizmu czy jedności przeciwieństw obecnych i propagowanych w mandali. Także "psychologia" Junga jest holistyczną (monistyczną) gnozą o synkretystycznej naturze, mając też charakter religijny i inicjacyjny. W każdym przypadku mamy do czynienia z inicjacją, nawet jeśli mandalę oddamy w ręce Junga, ale też nie możemy wykluczyć, że jej potężny inicjacyjny przekaz działa jakby niezależnie na każdego, kto nieostrożnie patrzy w tę stronę.

Religijny, kultyczny i inicjacyjny charakter mandali
Mandala ma w sposób oczywisty charakter religijny, kultyczny i inicjacyjny (mimo niezliczonych prób naturalizacji i psychologizacji tego doświadczenia. W rytuale tantrycznym mandalę uważa się za naczynie czy siedzibę bóstw. Tworzenie lub ewentualne niszczenie mandali dokonuje się według ściśle ustalonych reguł, które trzeba znać, by się w nich nie zagubić. Kreślenie mandali nie jest rzeczą prostą, zaś najmniejszy błąd, przeoczenie czy pominięcie unieważniają całe dzieło (podobnie jak w rytuale magicznym). W środku znajduje się obraz lub symboliczne wyobrażenie głównego bóstwa, które jest otoczone wieloma bóstwami niższej rangi usytuowanymi w porządku hierarchicznym, który określa zarówno ich wzajemne stosunki, jak i ich stosunek do głównego bóstwa.
Symbolika bóstw świadomości umieszczanych w mandali zależna jest od szkoły, w której mandala jest tworzona. Stąd też ich różnorodność oraz symboliczne różnice. Ponadto każde z bóstw może przybierać różne postaci. Można też często spotkać mandale, w których nie występują żadne wizerunki bóstw czy Buddów. Wówczas w mandali widoczne są jedynie nieskomplikowane symbole lub litery. Wynika to z wiary, że każde bóstwo posiada dwojaką naturę, grubą oraz subtelną. Także to tworzy pole do nadużyć, gdzie dziś za mandalę uważa się pentagram lub... krzyż, ale o zmienionym już znaczeniu.
Jeżeli w centrum mandali znajduje się gniewne bóstwo opiekuńcze, mandala jest znakiem przemijalności świata otoczonym miejscami grzebania ciał. U progu wielu mandali rysowane są przerażające figury demonów, których nie brak także przy wejściach do owych mandal architektonicznych, jakim są świątynie. Te straszliwe bóstwa to strażnicy, którzy mają strzec mandali, pełniąc funkcje nie tylko defensywne, ale i ofensywne: "przybrawszy postacie odpowiednie do walki z siłami, które mają przemóc, stają oni na progu świadomości, gotowi wkroczyć na teren innego królestwa i zająć tam trwałe pozycje" (G. Tucci, Mandala, Kraków 2002, s. 74).
Oczywiście przy takiej fenomenologii opisu pozostaje nieusuwalna dwuznaczność interpretacji, o jakie bóstwa i siły chodzi. Dlatego też ludzie chorzy, którzy odtwarzają powszechnie - jak twierdzi Jung - mandale, mogą być w istocie opętani lub kuszeni, podobnie jak sam Jung (który przekazuje im inicjacyjnie swoje własne doświadczenie), tym bardziej że często rysują w owych mandalach demony i węże (symbolika demonologiczna), co jest może odpowiednikiem gniewnych bóstw i demonów w tradycyjnej mandali azjatyckiej. Często w samym przeżyciu występują elementy negatywne, a nawet przerażające (podobnie jak u S. Grofa w eksperymentach z LSD). Widać u Junga tendencję przedefiniowania demonologii także w tej sytuacji (zob. A. Posacki, Psychologia i New Age, Gdańsk 2007). Koncepcja zdrowia psychicznego u Junga oparta na teorii całkowitości (doskonałość jako jedność przeciwieństw) uniemożliwia tego rodzaju rozeznanie duchowe.
Każde z mrocznych bóstw przybierających różne postaci w mandali posiada swój "holistyczny" odpowiednik w bóstwie dobrym, pomagającym człowiekowi w osiągnięciu oświecenia czy nirwany. Pokonanie złowrogich bóstw oznacza początek mandali, czyli obszar sakralny, dzięki któremu stopniowo można dążyć do oświecenia czy nirwany, czyli ostatecznej reintegracji ze świadomością absolutną. Jest to więc wyraźne odsyłanie do religii jako oświecenia, doskonałości, rzeczywistości absolutnej. Mandala stanowi środek pomagający w odnalezieniu samego siebie lub też w medytacji o tym, co transcendentne. Tego nie powinno być w pedagogice, to nie jest neutralne światopoglądowo. To jest inicjacja.
Kontemplacja mandali ma charakter inicjacyjny, gdyż kontemplujący mandalę na skutek jej odczytywania i przeżywania w głębinach własnej świadomości jej poszczególnych faz i stadiów dochodzi rzekomo do "duchowego wyzwolenia". Albowiem "neofita stopniowo, przebywając etapami drogę od jednego sektora swego diagramu do drugiego (tzn. od jednego stanu duchowego do drugiego, bardziej kompletnego, lecz który nie anuluje przecież poprzedniego, ale go tylko przezwycięża, wchłaniając w siebie), dociera do punktu centralnego. Wędrówkę tę adept może odbywać fizycznie, jak to się dzieje w przypadku wielkich mandal stosowanych w ceremoniach inicjacyjnych; wówczas inicjowany, przeszedłszy przez rozmaite części mandali, staje wreszcie w jej centrum cieleśnie i doświadcza w sobie mandalicznej katharsis, bądź też dzieje się to w jego umyśle, gdy - koncentrując się na rysunkach mandali - urzeczywistnia w sobie prawdy w niej się kryjące" (B. Tucci, dz. cyt., s. 121).
Psychologizacja inicjacji jest bezprawną formą psychologizacji duchowości i religii. Tym bardziej że pojęcie "podświadomości" jest tu na tyle nieostre, iż zawiera w sobie miejsce na zawłaszczenie lub przedefiniowanie religii jako pewnego rodzaju psychologicznej "nadreligii" wyrażonej w mandali (problem synkretyzmu). Gnoza mandaliczna jest tu interpretowana w duchu antropocentryzmu humanistycznego w kluczu areligijnym. Zmiana znaczenia nie zmienia jednak istoty rzeczy. Mandala jest często nazywana w tym kontekście kosmo- i psycho-kosmogramem, co w istocie nie zmienia jej religijno-magicznego charakteru. Stąd wizualizacja obrazów bogów czy bóstw, a zwłaszcza identyfikacja z nimi, może być dla chrześcijanina formą grzechu idolatrii, a także niebezpieczeństwem uprawiania spirytyzmu. Zwłaszcza przy założeniu działania zwodniczych duchów, które same szukają kontaktu z człowiekiem, a tym bardziej jeśli mamy do czynienia z inicjacją, nawet w stanie szczątkowym czy niedoskonałym.
Propaganda mandali nie ma dziś żadnych granic i powstaje na jej temat coraz więcej bezkrytycznych i ideologicznych opracowań. Dotyczy też coraz częściej małych dzieci wprowadzanych w tę inicjację pod szyldem terapii, estetyki (kolory) czy twórczości. Obecnie praca z mandalą coraz częściej wykorzystywana jest w tzw. arteterapii (która także dotyczy dzieci). Stosowana jest również w Kinezjologii Edukacyjnej oraz w reiki dla dzieci (!). Ideologia mandali, gloryfikując czy nawet ubóstwiając wyobraźnię, deprecjonuje w pedagogice krytyczny rozum, co jest zgodne z duchem czasu. Należy jednak głównie zwrócić uwagę na dokonującą się za sprawą mandali propagandę buddyzmu, hinduizmu, jungizmu, a także okultyzmu, oraz na możliwość inicjacji w owe duchowości, co byłoby pogwałceniem wolności sumienia w kwestii religii, a nawet zagrożeniem duchowym.
ks. Aleksander Posacki SJ
"Nasz Dziennik" 2007-08-31

Wiele popularnych i stosowanych w naszej kulturze zachodniej metod i technik relaksacyjnych czerpie inspirację z kultur dalekowschodnich. Zawierają one daleko idące zapożyczenia z tamtejszych systemów filozoficzno-religijnych i wychowawczych. Wśród nich wymienić należy cieszący się dużą popularnością trening autogenny Johannesa Heinricha Schultza czy relaksację progresywną Edmunda Jacobsona oraz metody relaksowo-koncentrujące o charakterze edukacyjnym, jak sugestopedia Georgija Łozanowa rozpowszechniona pod nazwą supernauczanie. Powyższe praktyki mogą wywoływać zdumiewające efekty, jednakże zawsze za jakąś cenę, którą wcześniej czy później trzeba zapłacić.

Według Pawła Zielińskiego, godnego uwagi znawcy problemu technik relaksacji, który przeprowadził badania na ten temat także w Polsce, wokół różnorodnych metod i technik relaksacyjnych (które mogą oznaczać coś więcej niż tzw. relaks) nagromadziło się wiele kontrowersji. Dotyczą one m.in. nazewnictwa, pochodzenia, sposobów działania, przeznaczenia, a także zagrożeń związanych z wykonywaniem tych metod czy technik.
Jak podaje P. Zieliński (na którego badaniach chcę się częściowo oprzeć w tym artykule), metody i techniki relaksacyjne stały się przedmiotem badań w pedagogice i znalazły zastosowanie w edukacji już kilkadziesiąt lat temu. Spośród polskich pedagogów badania takie prowadził już w latach 70. XX wieku prof. Andrzej Szyszko-Bohusz, a spośród zagranicznych - Hubert Teml. Psychologiczny i fizjologiczny aspekt tego problemu badali w Polsce chociażby Julian Aleksandrowicz, Wiesław Romanowski, Stanisław Grochmal, Stanisław Siek,
Andrzej Kokoszka, Lesław Kulmatycki, a za granicą m.in. Herbert Benson oraz Daniel Goleman.
W edukacji instytucjonalnej realizowanej w zachodniej kulturze spotkać można metody relaksowo-koncentrujące umieszczone w programach szkolnych. W Niemczech w przedszkolach i szkołach podstawowych można spotkać się z nauczaniem treningu autogennego Schultza czy innych metod relaksowo-koncentrujących, chociażby w szkołach waldorfskich. Proces ten narasta także w Polsce.
Jednocześnie, pisze dalej P. Zieliński, zdarza się często, że sami twórcy lub niektórzy naukowcy badający wspomniane metody, techniki i systemy relaksowo-koncentrujące niechętnie lub wcale nie wspominają o inspiracjach i zapożyczeniach z innych kultur i religii, szczególnie orientalnych. Niektórzy twórcy i badacze nie ukrywają jednak faktów i otwarcie piszą o wartościach odkrytych przez nich w kulturach i religiach Wschodu. Przykładem może być tekst wspomnianego już Daniela Golemana, który stwierdził, że w zachodnich teoriach osobowości brakuje odpowiednika typu osobowości reprezentowanej przez buddyjskiego arahata (oświeconą i urzeczywistnioną osobę), choć w jakimś stopniu jest on podobny do osoby "samorealizującej się", opisanej przez A. Maslowa i C. Rogersa, określanych jako psychologów humanistycznych, a w istocie inspirujących się religiami Wchodu, a także ezoterycznymi systemami duchowości. "Samorealizacja" odpowiada tu "inicjacji", podobnie u R. Steinera czy Junga, który nawiązywał do gnozy, kabały, ale też do orientalnych odpowiedników gnozy jak tantryzm czy kundalini-joga. Podobnie jak techniki "relaksu" przypominają one orientalne ćwiczenia duchowne u innych znanych autorów, jak J.H. Schultz czy E. Jacobson.

Inspiracje orientalne niektórych znanych technik "relaksacyjnych"
Najbardziej znanym i popularyzowanym typem relaksacji jest tzw. trening autogenny Johannesa Heinricha Schultza (1884-1970), który do jego odkrycia doszedł dzięki studiom nad hipnozą. Z wykształcenia był dermatologiem i dopiero później został neurologiem, i zajął się też psychoterapią, dokonując jej podziału na myślową i aktywno-kliniczną. Do tej drugiej, niewymagającej długotrwałego postępowania analitycznego, zaliczył hipnozę i trening autogenny.
Jak podaje P. Zieliński, w czasie gdy tworzył podwaliny pod swoją metodę relaksacyjną, przebywał we Wrocławiu i pracował w tamtejszym ambulatorium hipnozy. Schultz szukał sposobów rozwoju pożądanych cech osobowości człowieka oraz jego moralności, odwołując się nie tylko do hipnozy, ale też do filozofii i praktyki indyjskiej jogi i japońskiego zen, które to systemy wówczas intensywnie studiował.
Filozofia Wschodu z kolei, zdaniem Schultza, zawiera wielką wiedzę dotyczącą praw rządzących ludzkim umysłem. Zapragnął on jednak stworzyć metodę wolną od ograniczeń zarówno hipnozy, jak i religijnych uwarunkowań systemów filozoficzno-religijnych Dalekiego Wschodu. Chciał, by jego metoda była zrozumiała dla wszystkich, prosta do zastosowania i skuteczna. Czy ta próba obiektywizacji problemu była rzeczywiście udana?
Wielu badaczy ma poważne wątpliwości. Na świecie bowiem rozpowszechniona jest znajomość podstawowego treningu autogennego Schultza, propagowanego w mediach. Jednak istnieje stopień wyższy nazywany medytacją autogenną. Osoby wytrenowane w podstawowym treningu relaksacyjnym uczą się trwać w relaksacji nawet godzinę, utrzymując gałki oczne zwrócone jednocześnie do góry i do wewnątrz, jakby spoglądając w kierunku środka czoła. Istnieje tu wyraźne odniesienie do hinduskiej czy orientalnej duchowości.
Według P. Zielińskiego, którego analizę opisuję, interesujący jest tu fakt, że w indyjskiej filozofii i mistyce właśnie na czole lokuje się jedna z siedmiu tzw. czakr - duchowych ośrodków, będących ekwiwalentami sfer kosmicznych i poziomów rozwoju świadomości. Ośrodki te można obudzić, pisze nasz autor, przez stosowanie odpowiednich praktyk, z których najważniejszą jest medytacja. Szósta z czakr - adżnia, czyli "moc" albo "kontrola", znajduje się między brwiami i pozwala opanować umysł oraz całkowicie rozbudzić niższe czakry, umożliwiając tym samym dalszą duchową ewolucję człowieka przez rozbudzenie ostatniej, siódmej czakry. Ta znajduje się na szczycie głowy i obudzona umożliwia zjednoczenie z absolutem oraz stanie się dżiwanmuktą, czyli wyzwolonym za życia. Można więc zauważyć, że medytacja autogenna ma wiele wspólnego z medytacjami jogi, a nawet buddyzmu zen.
Inną znaną techniką relaksacji jest tzw. relaksacja progresywna (postępująca) Edmunda Jacobsona (1888-1983). Był on fizjologiem na Uniwersytecie w Chicago oraz praktykującym lekarzem. Zakłada się, że stworzona przez niego koncepcja i technika relaksacji opiera się na przesłankach badań laboratoryjnych oraz jego własnych obserwacjach zachowań ludzi zdrowych i chorych pacjentów. I choć P. Zieliński nie dotarł do dowodów wskazujących na bezpośrednie powiązania relaksacji Jacobsona ze źródłami spoza kultury Zachodu, pisze on, że w czasach jej powstawania była ogólnie dostępna w Stanach Zjednoczonych Ameryki zarówno literatura o jodze, jak i bezpośrednie nauczanie realizowane przez nauczycieli jogi. Nie dziwi więc, że prof. S. Grochmal napisał wprost i wyraźnie, że z systemu jogi "czerpali wzory do swych metod relaksacyjnych zarówno Schultz, jak i Jacobson" (por. "Teoria i metodyka ćwiczeń relaksowo-koncentrujących" pod red. S. Grochmala, PZWL, Warszawa 1979, wyd. III, s. 224).
Pozycja leżąca na plecach jest punktem wyjścia dla wielu metod relaksowo-koncentrujących i znajduje zastosowanie również u Schultza i Jacobsona. Właśnie ta pozycja, w jodze asana zwana śavčsaną, służy do nauki i stosowania relaksacji.
W systemie jogi (joga-nidra) nauka relaksacji obejmuje grupę ćwiczeń, które odpowiadają omawianym technikom relaksacyjnym, choć w jodze nie chodzi o relaks, ale o duchową otwartość, czyli inicjację.
Widać tu jednak wyraźnie, pisze słusznie P. Zieliński, podobieństwo z założeniami i ćwiczeniami medytacji autogennej Schultza i niektórymi technikami relaksacji Jacobsona.
Iyengar, popularyzowany także na kursach dla pedagogów nauczyciel jogi, przytacza tekst jogi dotyczący stosowania śavčsany, który wskazuje, że wykonując te ćwiczenia można dostąpić nawet ostatecznego wyzwolenia - mokszy, i doświadczyć radości nie do opisania. Gdzie tu można ustawić jakiekolwiek granice?
Podobnie jest z innymi technikami. Na całym świecie znana jest metoda relaksowo-koncentrująca, tzw. odzew relaksacyjny wspominanego już Herberta Bensona, który w czasie swojego pobytu na Dalekim Wschodzie samodzielnie wykonał zaawansowane badania dotyczące procesów fizjologicznych przebiegających u osób ćwiczących różne techniki medytacji tybetańskich mnichów i joginów. Według P. Zielińskiego, z opisu wynika, że jest to bardziej medytacja (tak jak medytacja autogenna Schultza) niż relaksacja i ma elementy podobne do Medytacji Transcendentalnej, niebezpiecznej kontrinicjacyjnej praktyki, o której pisałem w "Naszym Dzienniku" w zeszłym roku.
Należy też wspomnieć w końcu o sofrologii, czyli nauce o umyśle człowieka zajmującej się badaniem i modyfikacją stanów świadomości. Jest ona znana przede wszystkim wśród lekarzy we Francji, Hiszpanii, Szwajcarii i Kolumbii. Metoda ta została stworzona przez neuropsychiatrę prof. Alfonso Caycedo i określona mianem relaksacji dynamicznej lub sofronicznej. Zwróćmy uwagę, ze służy ona do walki z nadmiernym "stresem", znajdując zastosowanie w profilaktyce chorób psychosomatycznych i rekonwalescencji oraz w sporcie i edukacji.
Stres i odpowiadający mu relaks to jednak tylko punkt wyjścia w otwarciu na orientalne tradycje duchowe.
Według P. Zielińskiego, relaksacja dynamiczna została tu ujęta w trzy stopnie: pierwszy opiera się na ćwiczeniach relaksowo-koncentrujących wzorowanych na systemie jogi; drugi odwołuje się do relaksacji kontemplacyjnej, czerpiąc z technik buddystów, trzeci zaś przez swój charakter relaksacji refleksyjnej nawiązuje do systemu zen. Ponadto wykorzystuje też techniki Schultza, Jacobsona i Gerdy Alexander, twórczyni metody relaksacyjnej umożliwiającej utrzymywanie stanu tzw. eutonii.

Supernauczanie, czyli inspiracje orientalno-okultystyczne G. Łozanowa
Systemy relaksowo-koncentrujące o charakterze edukacyjnym, takie jak sugestopedia Georgija Łozanowa, który prowadził finansowany przez państwo Instytut Sugestologii w Sofii, czy samokontrola umysłu José Silvy, często nawiązywały nie tylko do źródeł dalekowschodnich, ale wprost okultystycznych, jak np. hermetyzm czy terapia kolorami. Sugestopedia Łozanowa opierająca się na tzw. sugestologii - paranauce, która zajmuje się problematyką sugestii jako czynnika pozwalającego sięgnąć do ukrytych rezerw w ludzkiej osobowości (zastosowanej w dziedzinie nauczania), zawiera jednak sporo elementów wzorowanych na jodze, będącej wszakże, jak udowodnił to M. Eliade, tradycją inicjacyjną i duchową.
Twierdzi się ponadto, że sugestopedia już w swoich założeniach jest holistycznym systemem edukacyjnym, w którym ciało, umysł i intuicja łączą się w całość w procesie uczenia się, co też jest zgodne ze spotykanymi na Dalekim Wschodzie filozofiami człowieka. Mamy tu jednak do czynienia
z "błędem antropologicznym" monizmu, w który uwikłany jest holizm, jak orientalne światopoglądy i kulty.
Według P. Zielińskiego, w latach sześćdziesiątych XX w. Łozanow odbył podróż do Indii, gdzie odwiedził różne ośrodki i centra jogi. W Bombaju, w Instytucie Śri Yogendry, spotkał się z Yogim Sna, potrafiącym po roku ćwiczeń z łatwością zapamiętywać liczby składające się z 18 cyfr. Tu odnalazł źródła rzekomej "superpamięci" (znanej też jako hipermnezja) będącej podstawowym założeniem dla "supernauczania", którego zasady określi w przyszłości. W odwiedzanych przez Łozanowa instytutach wedyjskich niektórzy bramini potrafili recytować z pamięci kilkusetstronicowe traktaty sanskryckie, co wzbudziło jego zaciekawienie i podziw. Osiągali to przez ćwiczenia jogi i medytację. Ważną rolę odgrywała też muzyka odprężająca ciało i pobudzająca umysł, spotykana nie tylko w kulturze Indii, ale na całym świecie.
W rezultacie Łozanow, który był ekspertem w dziedzinie hipnozy i przez wiele lat praktykował radżajogę (można ją częściowo określić jako jogę mentalną), stworzył system, który polegał na zsynchronizowaniu różnych elementów: relaksacji ciała i koncentracji umysłu, spokojnej muzyki, pozytywnych sugestii, odpowiedniego oddychania oraz określonego rytmu czytania tekstu lekcji. Ten system wielu technik wytwarzał stan optymalnej gotowości (otwartości) u ucznia do przyswajania wiedzy i umożliwiał osiąganie niezwykłych efektów w postaci wielkich ilości zapamiętywanych informacji. Jego metoda rozpowszechniła się w Stanach Zjednoczonych Ameryki pod nazwą supernauczania (ang. superlearning), a potem na całym świecie.
W systemie Łozanowa można jednak odnaleźć jeszcze inne, problematyczne, a nawet niebezpieczne źródła inspiracji. Nie tylko muzykoterapię czy psychodramę, lecz nauczanie we śnie (hipnopedia), hipnozę, wspomniany już trening autogenny, ale też radiestezję, terapię kolorami czy ćwiczenia rozwijające zdolności parapsychiczne (to samo jest u Silvy).

To ostatnie jest bliskie okultyzmowi i magii, gdzie zdolności paranormalne stają się celem, wbrew ostrzeżeniom mistrzów duchowych hinduizmu i buddyzmu. Ostrzeżenia chrześcijańskie są jeszcze bardziej surowe i radykalne, postrzegając takie "otwarcie" w kategoriach grzechu pychy i idolatrii oraz związanej także z tym faktem możliwości opętania.
Jednak w USA i innych krajach zachodnich, jak zauważył m.in. H. Teml, przedstawiano supernauczanie w sposób bardzo komercyjny, wiążąc je głównie z "nadzwyczajną" metodą nauczania, często też w sposób bardzo przesadny i wyolbrzymiony przedstawiając jego możliwości. Obecnie jednak szacunki dotyczące efektywności tej metody, zwłaszcza stosowanej podczas nauki języków obcych, wskazują na około trzykrotny wzrost wyników w porównaniu z tradycyjnymi kursami językowymi.
W świetle powyższego rodzi się jednak pytanie o źródło mocy i skuteczności powyższych technik, które reaktywują wprost lub w ukryciu stare ćwiczenia duchowe lub magiczno-spirytystyczne rytuały.
Weźmy np. kolejną metodę "relaksowo-koncentrującą", jaką jest "praca z oddechem", którą stosuje się też w sugestopedii G. Łozanowa, gdzie w fazie zatrzymania oddechu, po wdechu podaje się treści do zapamiętania, który to proces ma zachodzić mimowolnie. Ta metoda ma jednak, zauważa konsekwentnie Zieliński, bezpośrednie powiązania z hinduską hatha-jogą, w której szczegółowo opracowano różne formy oddychania pod nazwą - pranayama, co według J. Hewitta, zachodniego badacza jogi, oznacza w tłumaczeniu mniej dosłownym relaksującą kontrolę oddychania, zaś według mistrza jogi Iyengara - rytmiczną kontrolę oddechu. Metoda pracy z oddechem jest też bezpośrednio powiązana z chińskim qi-gongiem oraz dalekowschodnimi sztukami walki.
Sheila Ostrander i Lynn Schroeder przytaczają w swej książce "Superlearning" dane, z których wynika, że kiedy grupie kontrolnej prezentowano nowy materiał w wolnym, 10-sekundowym rytmie i kiedy studenci oddychali zgodnie z rytmem prezentowanego materiału, retencja podskoczyła do 75 procent. Oddychanie jest sztuką znaną joginom od tysięcy lat. Według prastarych nauk indyjskich, oddychając, dostarczamy organizmowi energii życia, która może być również wykorzystywana w celu obudzenia zdolności umysłowych.
Jeżeli oddychamy regularnie, w określonym rytmie, umysł automatycznie zaczyna pracować na "innych falach". Myślenie i rozumienie staje się szybsze i jaśniejsze. Jeżeli dodamy jeszcze do tego umiejętność chwilowego zatrzymania oddechu pomiędzy wdechem i wydechem, efektywność działania mózgu ulega jeszcze większej koordynacji i wchodzimy w stan pełnej koncentracji. Techniki oddechowe we wszystkich tradycjach duchowych (szczególnie magicznych) otwierają na odmienne stany świadomości.
W supernauczaniu oddychanie zwalnia się do tempa wolnego pulsu i rytmicznie odczytywanego (w takt muzyki) materiału. Nikt tak do końca nie wie, dlaczego właśnie takie, a nie inne warunki muszą być spełnione, żeby uruchomić nasze nieskończone rezerwy umysłowe, w tym naszą superpamięć. Wydaje się jednak, że jest to rytm dostosowany do rytmu prawej półkuli mózgowej emitującej fale alfa.
W ten sposób ideologia i pseudonaukowa teoria wszechmocnego mózgu łączy się z inspiracją orientalno-okultystyczną związaną ze starożytną wiedzą Dalekiego Wschodu. Tu dochodzimy do prawdziwych źródeł superpamięci czy innych paranormalnych zdolności pojawiających się w procesie
supernauczania. Według Wed bowiem, superpamięć to stan świadomości. W tym odmiennym stanie świadomości, zdaniem mędrców hinduskich, zdolność jednostki do przywoływania wspomnień jest rzekomo nieograniczona. Wedy uczą, że pamięć nie jest zamknięta w określonym ciele fizycznym, lecz zapisana we wszechświecie, poza czasem. Pamięć tę określa się mianem pamięci zbiorowej lub pamięci Przyrody. Przechowuje ona doświadczenia całej ludzkości, jest skarbnicą
zawierającą mądrość gromadzoną przez ludzi od wieków. Dlatego też wyznawcy Wed wierzą, że superpamięć jest stanem człowieka, który potrafił zjednoczyć się z pamięcią wszechświata (J. Jarzębińska, M. Szczebiot).
Podobne idee rozwinął okultysta R. Steiner, twórca antropozofii i szkół waldorfskich, także inspirujący się hinduizmem w tym względzie, w tzw. Kronice Akaszy będącej nieskończonym rezerwuarem kosmicznej pamięci, do której wchodzi medium, często z pomocą duchów przewodników, do czego zachęcał José Silva mówiący z kolei o Wyższej Inteligencji. Wewnętrzni przewodnicy w tym niebezpiecznym "otwarciu" na siły nieznanego pochodzenia używani są także w supernauczaniu.

Co się naprawdę dzieje? Rzecz o ukrytej inicjacji
Problem polega na tym, że psychologia staje się dziś religią, a religia psychologią, której jednak nie wystarcza zwykła świadomość, ale dąży do jakiejś nadświadomości czy nadczłowieczeństwa. W ten sposób wchodzi się mimowolnie w obszar duchowy, religijny czy inicjacyjny, często pod płaszczykiem naukowej lub pseudonaukowej "nowomowy".
Zwróćmy uwagę na ten nowy język. W New Age dąży się ku "absolutnej świadomości kosmicznej", w nauce chodzi o to, by rozwijać "nieskończone możliwości mózgu" za pomocą stanu alfa czy tetha. Supernauczanie mówi natomiast o "superpamięci" superczłowieka, używając jogi, której celem bynajmniej nie jest relaks, ale inicjacja. We wszystkich tych przypadkach odkrywamy podobny schemat myślenia, który przekracza granice nauki, choć występuje w jej obszarze. Jest to jednak "otwarcie", które w praktyce może oznaczać otwarcie na wszystko, co możliwe, także na świat duchowy, nie wykluczając pozaludzkiego świata złych duchów. Istotą bowiem każdej inicjacji jest otwarcie na świat duchowy. Możemy więc mieć do czynienia w opisanych przypadkach nie ze schematem myślenia, ale schematem ukrytej inicjacji. Zobaczmy jednak, dlaczego tak się dzieje.
Pojęcie "otwarcia", do którego zachęca się uporczywie we wszystkich tych wymienionych wyżej sytuacjach, ma w tym kontekście dwa znaczenia ściśle powiązane ze sobą. Są to:

1) Otwartość postawy wewnętrznej (zmiana obrazu świata i siebie, decyzja woli oparta o światopogląd, często o ukrytym religijnym charakterze. Następuje tu pierwsze i decydujące "otwarcie" na poziomie wolnej woli).
W pseudorelaksie (który może być formą mediumizmu) jest to otwartość na nieskończone możliwości mózgu (fale alfa czy tetha, także ideologia biofeedbacku oferuje jakoby nieograniczony potencjał rozwojowy, nie wykluczając zdolności czy manifestacji paranormalnych), co faktycznie jest aktem religijnym "gnostyckiego" i idolatrycznego samoubóstwienia. W supernauczaniu natomiast ten sam religijno-inicjacyjny akt wyraża się w bezwarunkowej otwartości (potwierdzonej świadomie poprzez liczne akty-techniki tzw. afirmacji) na własne quasi-boskie supermożliwości, oparte o konkretną hinduistyczną ideologię superpamięci. Przypomina to okultystyczną Kronikę Akaszy R. Steinera, jak też Nieświadomość zbiorową Junga, który zresztą inspirował się zarówno Orientem, jak i okultyzmem.
W jednym z podręczników supernauczania czytamy, że konieczne jest przejście pierwszego etapu, jakim jest "ZAPROGRAMOWANIE WEWNĘTRZNE I USUNIĘCIE BARIER PSYCHOLOGICZNYCH". Jest to "nieodzowny element szybkiego uczenia, [który] polega na zneutralizowaniu blokad umysłowych, które uniemożliwiają łatwe i naturalne przyswajanie wiedzy. Należy do nich mała wiara we własne siły, możliwości i umiejętności. Paradoksalne jest, że istnienie tych blokad jest rezultatem dotychczasowego systemu szkolnictwa!".
Zwróćmy uwagę, że owo "zaprogramowanie wewnętrzne", które można by nazwać "manipulacją sumieniem" dokonuje się w oparciu o orientalny lub okultystyczny światopogląd, lub w oparciu o schemat wyrażony "nowym językiem", który przypomina podobne wizje świata.

2) Otwartość, jaka istnieje w samej naturze mediumicznej techniki (istotna jest tu dyspozycyjność woli, choćby w formie wyrzeczenia się woli, co też jest skutkiem określonej decyzji).
Nie można tu ustalić żadnych granic np. między relaksem a religijną medytacją, co widzieliśmy na przykładzie Schultza czy Jacobsona. Także wizualizacje i afirmacje już z samej swojej natury mogą być aktami otwartości na rzeczywistość pozapsychiczną czy transcendentną (chodzi też o świadomie przyzywanych "wewnętrznych przewodników", którzy mogą być odpowiednikiem - jest to ten sam schemat - "duchów przewodników" szamanizmu i każdego zresztą spirytyzmu).
I znowu czytamy w tym samym podręczniku supernauczania, że drugim etapem (warunkiem) jest "FIZYCZNA I UMYSŁOWA RELAKSACJA", albowiem "na tym etapie następuje wprowadzenie w stan alfa, niezbędny do pozbawionej stresu koncentracji i gotowości umysłowej, podczas której nowe informacje absorbowane są szybko i efektywnie". Jest to przykład eufemistycznej "nowomowy", która jednak tylko ukrywa postawę inicjacji.
Tradycja inicjacyjna wyjaśnia nam bowiem, że opisane wyżej metody i techniki działają głównie wtedy, gdy otworzymy się na konkretne idee, przyjmując określoną postawę duchowo-moralną. To jest dopiero istotna całość, która decyduje o ewentualnej skuteczności. Jeśli dodamy do tego pomoc "wewnętrznych przewodników" (za pomocą wizualizacji), to owa całość staje się jeszcze bardziej "całościowa" i skuteczna! To, co jest jednak naprawdę niebezpieczne w tym wszystkim, to zawarty w tej podwójnej otwartości brak wszelkich granic, oparty zresztą na pomieszaniu pojęć, który występuje zarówno na poziomie praktyki, czyli środków, jak i na poziomie celów. Cele oraz środki określone są przez światopogląd okultystyczny lub światopogląd pseudonaukowy jak omawiany już holizm, który może być jednym i drugim.
Stwierdzano więc wielokrotnie, że zmiana obrazu świata (i samego siebie oraz wizji Boga) w oparciu o określony światopogląd [1], to warunek skuteczności działania techniki [2], co widać jasno na przykładzie Transcendentalnej Medytacji, gdzie warunkiem "skuteczności" działania tej techniki (np. w aspekcie uzdrowień) jest uprzednia, starannie przeprowadzona inicjacja. Istotą okultyzmu nie są więc same medialne i niebezpieczne techniki będące często ukrytymi rytuałami magicznymi (w formie afirmacji) i inwokacjami spirytystycznymi (w formie wizualizacji), ale religijna czy inicjacyjna postawa o charakterze idolatrycznym i profanicznym, czyli grzesznym.
Wszystkie opisane praktyki i ćwiczenia są bowiem rodzajem treningu woli i wiary w określony światopogląd, ale też wiary w działanie tychże technik (temu służą tzw. afirmacje często stosowane w religiach Wschodu), zwykle bez żadnych ograniczeń czy zastrzeżeń, ze swoistym zaufaniem i oddaniem się do dyspozycji. Tymczasem tradycja chrześcijańska naucza, że w podobnym otwarciu ludzkiego ducha (który ustawia się dosyć pasywnie, rezygnując z rozumu, a nawet woli) moce ciemności mogą objawić się "pozytywnie" jako "anioł światłości", ale tylko po to, aby zwodzić i niszczyć. Z tego względu powyższe praktyki mogą rzeczywiście wywołać fałszywe "cuda", jednakże zawsze za jakąś cenę, którą wcześniej czy później trzeba zapłacić. Wielu nie dostrzega nawet powiązania pomiędzy pierwszymi, fantastycznymi efektami stosowanych ćwiczeń, a ich rzeczywistym, trochę późniejszym działaniem (np. koszmary nocne, stany lękowe, depresyjne, próby samobójcze). Potwierdzają to zarówno egzorcyści, jak i psychiatrzy.
Reasumując, w inicjacji istotne jest praktyczne otwarcie woli człowieka i rozwijanie jej przez metody czy techniki, które jednak wynikają z określonej teorii światopoglądowej. Istotą jest tu niebezpieczna definicja i afirmacja boskości człowieka wynikająca z określonej teorii, co z kolei techniki i praktyki - już często jako ukryte rytuały - potwierdzają i utrwalają. W teoriach okultyzmu opartych na panteistycznej gnozie oznacza to np. idolatryczne samoubóstwienie. Sprzyja temu pseudonaukowa teoria monistycznego holizmu i panenergetyzmu, który jest propagowany jako nowa koncepcja nauki, gdzie króluje "homo energeticus".
Tak właśnie wkracza się na obszar duchowości, tak dokonuje się stopniowo proces ukrytej inicjacji. Inteligentna "laicyzacja" pojęć niewiele tu zmieni, ale może zwieść wielu, ukrywając prawdziwy stan rzeczy. Człowiek określa się wobec jakiejś teorii, z której wynikają określone praktyki. Te praktyki wyrażają i zarazem utwierdzają np. określoną i obiektywnie wyrażoną wizję Boga i człowieka czy stosunek człowieka do Boga. Na opętanie otwierają grzechy, które są ukryte w tych koncepcjach, a proces zniewolenia pogłębiają określone techniki, które stają się realizacją procesu inicjacji, a właściwie kontrinicjacji niebezpiecznej dla naszego zbawienia i będącej zdradą inicjacji chrzcielnej.
ks. Aleksander Posacki SJ
"Nasz Dziennik" 2007-07-17

"Pozytywne myślenie" to termin, który wszedł do języka codziennego ("myśl pozytywnie!" - słyszymy często). Wydawałoby się, że także z tej racji nie ma w nim nic złego. Tak jednak nie jest. Za optymizmem haseł wspomagających samoocenę stoi określona ideologia. Dziś, w dobie liberalizmu, przeciwstawia się ona chrześcijaństwu - tyleż subtelnie, co radykalnie - jak prawie żadna inna.

Istotę problemu dobrze ujął William Kilpatrick, krytyk rozmaitych pseudopsychologii przeciwstawiających się tradycji chrześcijańskiej, który napisał: "Proszę mnie zrozumieć, wcale nie proponuję, byśmy pomniejszali własną wartość. Nie twierdzę też, że w pozytywnym myśleniu nie ma ziarenka prawdy: kiedy wierzymy w siebie, często wydajemy się innym bardziej atrakcyjni. Gdyby moi koledzy psychologowie zechcieli się ograniczyć do krzepiących pogadanek na tym poziomie, to wątpię, bym im się tak bardzo sprzeciwiał. Lecz na tym się, rzecz jasna, nie kończy. Kolejna sugestia jest taka, że skoro sami decydujemy o wszystkich swoich sprawach, to możemy się obejść bez religii, wspólnoty społecznej, tradycji oraz rodziny. Nie jest to jedynie sugestia - to uporczywe twierdzenie, formułowane przez kolejnych psychologów w kolejnych książkach" (W.K. Kilpatrick, Psychologiczne uwiedzenie, Poznań 1997, s. 52).

Nowe kryterium wartości
Ideologia "pozytywnego myślenia" (nauczająca głównie o wpływie wewnętrznej postawy na fakt szybkiego bogacenia się, zdrowia czy generalnie tzw. sukcesu) została spopularyzowana przez ruch New Age w Europie i - stopniowo - na całym świecie. Zrodziła ją i propagowała (jako swego rodzaju filozofię życia, a nawet światopogląd) grupa wpływowych autorów amerykańskich, szczególnie aktywna w latach 1930-1950. Należeli do niej m.in. Napoleon Hill, Clemens Stone, Norman Vincent Peale, Dale Carnegie. Do innych znanych autorów głoszących tę ideologię należą Joseph Murphy, Erhard F. Freitag, Og Mandino, Louise Hay, E. Maurey, Jose Silva (twórca tzw. Metody Silvy), a współcześnie nawet niektórzy księża katoliccy, jak Justin Belitz czy Anzelm Grün (ulegający zbytnio ideologii jungizmu). Prace tych autorów przetłumaczono na wiele języków, a ich koncepcje są kontynuowane przez niezliczonych następców powołujących się na ich autorytet.
Ten "amerykański sposób myślenia" (wspierający amerykański mit "od pucybuta do milionera") kontynuowany jest dziś w sposób rzekomo bardziej naukowy w teoriach i technikach Neurolingwistycznego Programowania (NLP) czy Kinezjologii Edukacyjnej, gdzie jednak problem naukowości tych koncepcji pozostawia wiele do życzenia (zob. A. Posacki, Światopoglądy orientalne w edukacji?, "Nasz Dziennik", 23-24 września 2006). Spotyka się go dziś powszechnie nie tylko w New Age, licznych ideologiach szerzących swoistą metafizykę "optymizmu", nawet w teoriach "życia po śmierci" (teorie R. Moody'ego i E. Kübler-Ross). Podobne myślenie można też spotkać w antropologii "nieskończonego potencjału ludzkiego" (psychologia humanistyczna), ale też w wielu sektach i organizacjach ekonomicznych, takich jak Amway czy Herbalife (por. J.S. Mac, Tajemnice Amwaya. Warszawa 1998).
"Pozytywne myślenie" inspirowane New Age i pewnymi odłamami protestantyzmu amerykańskiego (będących pod wpływem ruchu Nowej Ery) przenika także niestety do niektórych katolickich grup charyzmatycznych. Fala publikacji na ten temat wciąż rośnie, a nawet jest stosowany przymus stosowania tej ideologii w rozmaitych instytucjach czy firmach (liczne kursy i seminaria), które w taki sposób (przypominający psychomanipulację stosowaną w sektach), wpływając na swoich pracowników czy klientów, chcą zwiększyć swoje dochody (zob. A. Posacki, Psychologia a New Age, w: "Nasz Dziennik", 22-23 listopada 2003).
"Myślenie pozytywne", propagowane w tych metodach, to nie tylko neutralne, sugestywne zachęty, ale często konkretne światopoglądowe twierdzenia. Myślenie pozytywne jest przedstawiane zazwyczaj przez jego propagatorów jako bezgraniczna i magiczna wiara w moc słowa i nieskończone czy wręcz boskie możliwości człowieka. Przeciwieństwem jest tu tzw. myślenie negatywne (obciążone odpowiedzialnością za wszelkie nieszczęścia i choroby ludzkie). Zalicza się do niego nawet wszelką refleksję nad złem, grzechem, winą i cierpieniem czy śmiercią, co - z punktu widzenia choćby kultury - zubaża obraz człowieka i banalizuje powagę jego egzystencji.
W "myśleniu pozytywnym" to, co "pozytywne", jest dobre, a "negatywne" jest złe, a tymczasem w świetle prawdziwej etyki (zwłaszcza chrześcijańskiej) może być (a nawet zwykle jest) zupełnie odwrotnie. "Myślenie pozytywne" proponuje bowiem wartości płytkie i egoistyczne, stawiane przez wielkie religie i filozofie na drugorzędnym miejscu, a nawet traktowane jako antywartości lub grzechy. Przy czym proponuje się tu - w niektórych teoriach - ideologiczne i fałszywe przedstawienie sumienia jako np. wyłącznie dzieła (czy działania?) lewej półkuli mózgu, zaś zło i poczucie winy przedstawia się jako subiektywne twory wyobraźni tzw. myślenia negatywnego, które trzeba jednoznacznie i stanowczo wyeliminować z psychiki klienta (A. Posacki, Dlaczego nie Metoda Silvy, Kraków 1998).

Myślenie życzeniowe zamiast prawdy
Ideologom "myślenia pozytywnego" nie chodzi o prawdę obiektywną, ale o takie przeinaczanie definicji prawdy, że prawdą staje się coś, "dzięki czemu czujemy się lepiej". Stosuje się tu domorosłą i uproszczoną psychologię, która przechodzi w swoistą pseudoreligię sukcesu, bogactwa i absolutnego szczęścia.
Potrzeby są tu realne, ale obietnice nierealne. Upragnione cele często fascynują właśnie dlatego, że są nierealistyczne. Wyraża się to w kluczowych dla pozytywnego myślenia tezach, takich jak: "jeśli myślimy pozytywnie, spotykają nas same dobre rzeczy" (J. Silva); "nieważne, kim jesteś, ważne, za kogo się uważasz" (A. Bierbach); "to, w co wierzysz, staje się prawdą" (L. Hay).
Z psychologicznego punktu widzenia "myślenie pozytywne" sprzyja tłumieniu prawdziwych uczuć, co może być niebezpieczne (zakończyć się np. samobójstwem), podobnie jak liczenie wyłącznie na efekt placebo czy autosugestię w przypadku poważnych zaburzeń somatycznych. Wielu psychologów wykazało, że przyczyną zaburzeń są problemy sumienia (problem dobra i zła) i etycznie ukierunkowanego sensu życia (V. Frankl) czy braku realizmu w postrzeganiu rzeczywistości (K. Horney). Większość też twierdzi, że do rozwoju potrzebne są tak pozytywne, jak i negatywne emocje.
Wzrasta więc liczba osób poszkodowanych przez "pozytywne myślenie", którzy zwracają się o pomoc do profesjonalnych psychiatrów i psychoterapeutów. Osoby zaburzone, myślące nierealistycznie, żyjące w iluzjach - odnajdują tu dla siebie grunt. Każde zaburzenie psychiczne jest rezultatem indywidualnego rozwoju, stąd terapia musi uwzględniać proces uczenia się. Uwzględnić należy nie tylko myślenie (postulowane przez "poztywne myślenie"), ale również emocje, dotychczasowe struktury przeżywania oraz fizyczno-wegetatywne nawyki związane z reakcjami.
Ideolodzy "pozytywnego myślenia" świadomie rezygnują z ważnej w psychologii kompleksowości, różnicowania oraz indywidualizowania, co dzieje się zresztą w przypadku każdej oszukańczej pseudoterapii. W popularyzacji "pozytywnego myślenia" wykorzystuje zwykle pojedyncze, "pozytywne" przykłady, przeważnie wyrwane z kontekstu (co pociąga przeciętnego i często naiwnego czytelnika), bez badania okoliczności zmian w sposób metodologicznie poprawny. Teoria "pozytywnego myślenia" ignoruje powszechnie uznawane rezultaty badań i praktyki terapeutycznej, proponując fałszywą drogę na skróty.
Brak granic i różnic, brak realizmu i uznawania ograniczeń w życiu jest błędem poznawczym. To błędne myślenie ma ponadto charakter totalitarny i przejawia tendencję do uzależniania adeptów tej ideologii, rodząc zniewolenie i przymus wewnętrzny. Mechanizm jest tu podobny jak w wielu sektach destrukcyjnych. Tym bardziej że twórcy "pozytywnego myślenia" za porażki winią samych czytelników czy klientów. W wyniku tego powstaje błędne koło, na które składa się poczucie winy i frustracja prowadzące często do jednego rezultatu: czytelnicy i klienci stają się biedni i zagubieni zamiast bogaci i zdrowi. Bogacą się ogromnie natomiast ci, którzy szerzą podobne teorie. W "pozytywnym myśleniu" zresztą ustawicznie naucza się, jak manipulować ludźmi (por. D. Carnegie, Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi. Warszawa 1995). Nie jesteśmy więc daleko od ideologii sekt.
Teoria ta opiera się bowiem na fałszywych lub bardzo uproszczonych (z teologicznego punktu widzenia - idolatrycznych) założeniach dotyczących ludzkiej duszy, banalizujących ponadto powagę ludzkiej egzystencji. Dlatego "pozytywne myślenie" jako "metoda, u podłoża której leży ignorancja i niewiedza, musi być nieskuteczna i nieefektywna" (G. Scheich, Pozytywne myślenie. Czy może szkodzić?, Gdańsk 2000). Niektórzy współcześni instruktorzy samodoskonalenia starają się jednak zachowywać dystans w stosunku do uproszczonych idei "pozytywnego myślenia", nadając mu własny sens i czyniąc pewne rozróżnienia. Na przykład Stephen Covey (1992) odróżnia "pozytywne myślenie" od "proaktywności". Ta druga polega na uznaniu zarówno rzeczywistości, jak i naszej zdolności wyboru pozytywnej reakcji na daną sytuację. A zatem pozytywne myślenie nie spełnia tych wymagań. Podobnie Patrick Fanning (1994) odróżnia "pozytywne myślenie" od techniki, którą nazywa "pozytywnym wyobrażaniem siebie". Jego uwaga, że opracowana przez niego technika "nie jest tak żądna sukcesu jak pozytywne myślenie", wskazuje na powód, dla którego "pozytywne myślenie" dla wielu utraciło swój urok (por. M. Waters, Słownik rozwoju osobistego, Warszawa 1999).
Postawy ukryte za "pozytywnym myśleniem" są jednak najczęściej niedojrzałe i egoistyczne (przypominają marzenia dziecka, które jednak zatrzymało się w swoim rozwoju), służą wyparciu prawdziwych uczuć, oddalają od realnej pomocy w profesjonalnej terapii, ale mogą korespondować również z postawą magiczną i idolatryczną (otwierając ludzi na grzech bałwochwalstwa i jego duchowe konsekwencje, czyli zniewolenia duchowe i demoniczne).

Analogie z magią i okultyzmem
Mimo to więc, że autorzy "pozytywnego myślenia" powołują się w swoich twierdzeniach na naukę, przeważnie chodzi tu o stwierdzenia niesprawdzone czy pseudonaukowe (często powołują się na parapsychologię). Wykazują też tendencję do powoływania się na religię (częste cytaty z Biblii, zwłaszcza dotyczące cudów). Wynika to z faktu, że głoszą "wszechmocne" możliwości człowieka i brak wszelkich ograniczeń, co jednak zbliża ich poglądy bardziej do magii i okultyzmu (często nieodróżnialne od parapsychologii), które byłyby jednak częścią ideologii swoistego "mesjanizmu ziemskiego".
Subiektywne motywacje oraz obiektywne cele odpowiadają tu bardziej magii niż religii (roi się od nich w rozmaitych księgach magicznych i okultystycznych), choć twierdzi się, że "pozytywne myślenie" jest "starsze niż wszystkie religie" (J. Murphy, Potęga podświadomości. Księga wewnętrznego i zewnętrznego rozwoju, Warszawa 1997). Nie jest to jednak religia, a tym bardziej nie ma nic wspólnego z chrześcijańską wiarą. Mamy raczej do czynienia z antyreligią. Dlaczego? Otóż cytaty z Biblii są tu zwykle naciągane i nadużywane w taki sposób, że mamy do czynienia z całkowitą instrumentalizacją wiary czy "manipulacją sacrum" (co jest właśnie cechą magii).
Takie myślenie jest ponadto ściśle związane z ideologią tzw. sukcesu, który "nie jest żadnym z imion Boga" (M. Buber). Sukces zaś gloryfikuje bogactwo (pieniądze), przed którym ostrzegały wszystkie religie. Podobieństwo do magii sprawia, że stosowane tzw. afirmacje czy formułki autosugestii (autohipnozy) można traktować jako mantry, zaklinania czy inwokacje spirytystyczne. Stosuje się też - znane od wieków w magii czy w czarach - wizualizacje.
Twierdzi się bowiem, że "myśl to energia" (chcąc uzasadnić sens prostego stosowania myśli i słów), co przypomina światopogląd skrajnie idealistyczny w wersji teozoficznej (A. Besant). Albowiem "myśli wypowiedziane czy nie posiadają ogromną moc. Wprowadzają w ruch siły, które nieuchronnie prowadzą do zaplanowanego, wyrażonego i przywołanego w myślach rezultatu" (N.V. Peale, Zum Gewinnen geboren. Die Kraft positiven gedanken, Zürich 1994).
Następuje też magiczne czy profaniczne nadużycie pojęcia modlitwy.
J. Murphy mówi np. o "terapii modlitwą", która w istocie oznacza rozmowę z własną podświadomością i programowanie jej autosugestią (tamże). Zaś dla ks. J. Belitza, propagatora Metody Silvy, "tradycyjne podejście do modlitwy może być zdefiniowane jako nic innego, tylko pomaganie ludziom w używaniu swojego umysłu, mózgu i wyobraźni w kierunku lepszego życia i rozwoju ludzkości" (J. Belitz, Religia i umysł, "Alpha", kwiecień 1997).
Podobne założenia prowadzą w następstwie do antropologii gnostyckiej, nauczającej o boskich możliwościach człowieka, w której bardzo często używa się słowa "podświadomość", sugerując jej nieskończone możliwości, podporządkowanej jednak władzy człowieka (E.F. Freitag, J. Murphy), co oznacza jego idolatryczne ubóstwienie. Tak pojęta "podświadomość" posiada także paranormalne zdolności, jak możliwość jasnowidzenia czy eksterioryzacji
(J. Murphy, Potęga podświadomości. Księga wewnętrznego i zewnętrznego rozwoju, Warszawa 1997).
W formułkach autosugestii czy autohipnozy, która jest formą nierealistycznego autoprogramowania umysłu, naucza się pacjentów odwoływania się do "boskiej esencji", "nieskończonej mądrości mojej wysokiej inteligencji" czy do "niewyczerpywanego źródła mojej egzystencji" (por. G. Scheich, dz. cyt.). Prowadzi to do gnostyckiego przekonania o "samozbawieniu": "nie musisz czekać na zbawienie w nieskończenie odległej przyszłości. Sam sobie jesteś zbawicielem" (E.F. Freitag, Siła podświadomości - potęga sugestii, Wrocław 1996).

Spirytyzm, czyli duchy pomagierzy
W tego typu "samozbawieniu", które jest jednak imitacją prawdziwego zbawienia, pomaga ktoś jeszcze. Nieprzypadkowo protoplasta metody "pozytywnego myślenia" Napoleon Hill odwołuje się do spirytyzmu, w formie odwoływania się do duchów-przewodników. Hill wiele mówił o "sile umysłu", o "pozytywnym nastawieniu umysłu", będąc jednak przekonanym, że za tymi siłami stoją "niewidzialni obserwatorzy", sterujący losem osób, które zechcą poddać się ich władzy. Miara sukcesu i bogactwa w zamian za posłuszeństwo tym istotom byłaby nieprzebrana. Wysłannik ze sfery astralnej powiedział do Hilla: "Przybywam z Wielkiej Szkoły Mistrzów. Należę do rady Trzydziestu Trzech, która służy wielkiej szkole i jej uczniom ze sfery fizycznej". Hill usłyszał, że jest od lat "prowadzony przez Wielką Szkołę" i został przez nią wybrany, aby przekazać światu receptę na sukces - "Najwyższą Tajemnicę", która brzmi: "W cokolwiek umysł ludzki może uwierzyć, to może osiągnąć". Ogranicza nas jedynie niedostatek wiary we własny nieskończony potencjał (por. N. Hill, Grow Rich With Peace of Mind, Fawcett Crest, 1967).
Znaczący dla duchowego rozeznania jest fakt, że liczni propagatorzy "pozytywnego myślenia", jak N. Hill, J. Silva i R. Bach (podobnie jak C.G. Jung) mieli swoich duchów-przewodników. Mamy tu więc do czynienia z oczywistym mediumizmem, który możemy także określić jako "antyreligię" (por. A. Posacki, Mediumizm jako antyreligia, "Nasz Dziennik", 31 X - 1 XI 2006). Według J. Silvy, jego własna metoda (Metoda Silvy) pochodzi od chińskiego ducha-przewodnika, siedzącego w pozycji jogi w sferze astralnej, którego poznał dawno temu, ucząc się wychodzenia poza ciało, czyli eksterioryzacji (por. D. Hunt, T.A. McMahon, Ameryka, nowy uczeń czarnoksiężnika, Warszawa 1994).
Do mediumicznego kierownictwa duchów przyznaje się też dr Elisabeth Kübler-Ross, propagatorka doświadczeń "życia po życiu" (współpracująca z R. Moodym), która jako czynna i aktywna na świecie spirytystka otrzymała zwodniczą - właśnie w temacie problematyki śmierci i umierania - "misję" od swoich duchów-przewodników. Jak pisze jednak w tym kontekście znany teolog i apologeta katolicki R. Martin, "uczestnicy seminariów prowadzonych przez Kübler-Ross często określają ją jako 'spokojną', 'delikatną', 'mądrą', 'przypominającą anioła'. Może to służyć jako jeszcze jedno przypomnienie, że czasem teorie, które najgłębiej podminowują prawdę chrześcijańską, są atrakcyjne i przedstawiane przez rzeczników, którzy wydają się być 'aniołami światłości'. Najbardziej diaboliczna i zabójcza 'mądrość' może uchodzić za 'wspierającą życie' i 'wyzwalającą'. Musimy być dziś bardzo czujni, aby móc rozpoznawać siły duchowe kryjące się w pewnych współczesnych teoriach, ruchach i ich rzecznikach. Powinniśmy rozważać słowo Boże, ostrzegające nas przed 'aniołami światłości' i być mocno zakorzenieni w obiektywnej prawdzie Jego słowa (R. Martin, Kryzys prawdy, Wrocław-Kraków 1995, s. 175).
Przymierze z duchami to często podstawowy element powodzenia w kontekście pogoni za sukcesem (jak to widać na przykładzie wróżbiarstwa - Dz 16, 16). Mechanizm ten znał doskonale św. Augustyn, twórca teologii "paktu z demonami" (pacta cum daemonibus) i jej związku z magiczną "pozytywnością". Pisze on w swoich "Wyznaniach": "Przypominam też sobie, że pewnego razu, gdy miałem uczestniczyć w konkursie poetyckim w teatrze, jakiś wróżbita przysłał do mnie człowieka z zapytaniem, ile mu zapłacę za zapewnienie mi zwycięstwa. Mdło mi się zrobiło na myśl o takich obrzydliwych konszachtach i odpowiedziałem, że choćby ten wieniec miał być nieśmiertelnie złoty, nie godzę się nawet na zabicie muchy dla jego zdobycia. Zdaje się bowiem, że miał on złożyć zwierzęta w ofierze i takim hołdem zjednać demony, aby mi sprzyjały" (Św. Augustyn, Wyznania, Warszawa 1987, s. 63-64).
Nawrócony na chrześcijaństwo bramin w swoim słynnym świadectwie, tłumaczonym na wiele języków, odsłania spirytystyczne kulisy "pozytywnego myślenia", związanego z filozofią "sukcesu": "Mój dziadek Singh praktykował okultyzm na serio i zawsze krytykował tych, którzy zajmowali się wyłącznie filozofią i nawet nie dążyli do wykorzystania nadprzyrodzonych mocy. Pewnego razu moja babcia Nani wyjawiła mi tajemnicę, którą ukrywała przez wiele lat: Singh złożył w ofierze swego pierworodnego syna swojej ulubionej bogini Lakszmi, małżonce Wisznu-stróża. W Indiach był taki zwyczaj, chociaż nikt o nim otwarcie nie mówił. Jako bogini bogactwa i dobrobytu pomogła ona dziadkowi w błyskawicznie krótkim czasie zostać najbogatszym i najbardziej wpływowym człowiekiem w Trynidadzie"
(R. Rabindranath Maharaj, Smiert' odnogo guru, Nowosybirsk 1995).

Zwodnicze zaprzeczanie rzeczywistości grzechu i szatana
Z punktu widzenia teologicznego wyklucza się całkowicie w tych ideologiach nie tylko rzeczywistość grzechu, ale też "pozytywne" zwodzenie szatana jako "anioła światłości" (por. 2 Kor 11, 14), czyli prezentującego się jako rzeczywistość przyjazna, dobra czy właśnie "pozytywna". Oddziaływanie szatana na umysł człowieka jest jednym z podstawowych aksjomatów chrześcijańskiej tradycji duchowej i mistycznej. Było ono zawsze gruntownie i z najwyższą powagą analizowane przez największych mistrzów duchowości katolickiej, jak św. Jan od Krzyża, św. Tomasz z Akwinu czy św. Ignacy Loyola (por. M.R. Jurado SJ, Rozeznawanie duchowe, Kraków 2002).
Taki światopogląd więc z istoty będzie antychrześcijański, gdyż odrzucając rzeczywistość "powagi" zła, a nawet traktując kategorycznie i dogmatycznie wszelkie myślenie o złu (jako tzw. myślenie negatywne) za źródło wszelkiego "zła" (we własnym, subiektywnym tego słowa znaczeniu), zamyka się na zbawienie przez krzyż Chrystusa, który jako wyraz cierpienia sam w sobie będzie traktowany jako "zło", którego należy unikać. Podobnie jak w New Age największym grzechem w ideologii "pozytywnego myślenia" jest poczucie grzechu, w którym "myślenie negatywne", a zwłaszcza ostrzeganie przed szatanem tłumaczone jest przewrotnie i fałszywie w kluczu psychopatologii (choć jest zupełnie odwrotnie).
Chodzi tu więc o zamach na wymiar duchowo-moralny człowieka, w którym poprzez swoistą manipulację światopoglądową w połączeniu z psychomanipulacją mamy do czynienia z eliminacją sumienia, rozróżniającego dobro i zło. Już w tym kontekście pierwotnego zamazania (a może nawet odwrócenia) kryteriów dobra i zła, zniwelowania pierwotnej wagi oceny rzeczywistości, nauczanie "pozytywnego myślenia" może się jawić jako niebezpieczne duchowe zwodzenie czy może nawet - przynajmniej częściowo - jako "biały satanizm" czy rodzaj "inicjacji lucyferycznej" (proponowanej zresztą bezpośrednio przez New Age, w którym "pozytywne myślenie" jest jednym z filarów ideologii).
Jak stwierdza św. Ignacy, także człowiek trwający w grzechu jest fałszywie uspokajany przez złego ducha, będąc jednocześnie niepokojonym przez ducha dobrego (św. I. Loyola, Ćwiczenia duchowne, 335). Wyrzuty sumienia są naturalną reakcją zdrowego człowieka, przejawem jego duchowości i odpowiedzialności. Nie muszą się one przemieniać w dręczące, egocentryczne "poczucie winy", ale mogą stać się głęboką "skruchą" o charakterze dialogicznym i personalnym, oczyszczającym ku miłości, pogłębiającym ku odpowiedzialności. Wyrzuty sumienia są - w jakiejś zasadniczej mierze - warunkiem dostąpienia zbawienia!
Fałszywe pocieszenie złego ducha, "biały satanizm" (zły duch manifestujący się jako "anioł światłości"), "pakt z diabłem", zwodzenie duchowe i wreszcie niebezpieczeństwo utraty zbawienia - to wszystko jest znane w życiu duchowym od wieków, lecz dzisiaj przedziwnie lekceważone, przeinaczane czy wręcz zapoznane. Głupi bogacz z ewangelicznej przypowieści również uprawiał "myślenie pozytywne" dotyczące jego własnej, bogatej przyszłości, jakby sam siebie programując: "I powiem sobie: masz wielkie zasoby dóbr na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj". Pozytywne projekcje bogacza, pewnego swojego "sukcesu", okazały się tylko zwodniczym kuszeniem szatana i naśmiewaniem się z Boga, który rzekł do niego: "Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twej duszy od ciebie" (Łk 12, 19-20).
Z chrześcijańskiego punktu widzenia brak prawdziwej antropologii chrześcijańskiej w świadomości społecznej i - związanej z nią - prawdziwej "teologii cudu" rodzi potrzebę substytutu. Ideologia "pozytywnego myślenia" obrazuje wiele słusznych potrzeb czy pragnień duchowych (choć czasem chodzi też o pokusy). Proponuje jednak przeważnie złe, niebezpieczne lub przynajmniej iluzoryczne, pośpieszne i powierzchowne metody czy techniki ich zaspokajania (podobnie jak w wielu destrukcyjnych sektach).
ks. Aleksander Posacki SJ
"Nasz Dziennik" 2006-11-18

Światopoglądy fetyszystyczne upatrują "boską" siłę w przedmiotach, czczą świat przedmiotowy, materialny. Światopoglądy fatalistyczne natomiast wskazują na absolutną siłę i oparcie w pewnych żywiołach kosmosu, w siłach bezosobowych, którym trzeba się z konieczności - jako siłom "boskim" i na sposób religijny - podporządkować. Fetyszyzm jest powiązany z fatalizmem, bo przeważnie używa talizmanów i amuletów przez które działają siły czy energie kosmiczne. Fatalizm łączy się z kolei z wróżbiarstwem. Mimo intelektualnych błędów już dawno przezwyciężonych przez chrześcijaństwo, są to spójne systemy, które utrwalają niewolę ducha, będąc czymś więcej niż tylko przemyśleniami ludzkimi.

Światopoglądy te są na pozór bardzo spójne, ale bardzo natarczywe i pogwałcające wolność. Wciąż powracają w różnych, niezliczonych formach. A jeśli połączyć to z tendencją do fatalizmu, z magicznym myśleniem, z duchem legalizmu, strachu, bojaźni - wcale nie Bożej, to wtedy wychodzi istna mieszanka wybuchowa. I bywa, że wszystko tak bardzo się kumuluje, iż może przygnieść do tego stopnia, że odreagowanie przychodzi nawet w postaci choroby psychicznej. Ponieważ mamy tu do czynienia z niszczeniem spójności naszej wiary, czasami też pojawiają się zniewolenia demoniczne, bo nie mówimy tu tylko o zwykłych intelektualnych błędach, ale także o grzechach. I to dużego formatu.

Dlaczego to jest niebezpieczne? Fetyszyzm przejawia się w stosowaniu amuletów i talizmanów. Kult amuletów był rozwinięty szczególnie w Egipcie (np. kawałki papirusu z tajemniczymi znakami, liczbami i rysunkami). Amulet (łac. amuletum, arab. humulet) to przedmiot posiadający - w przekonaniu wielu - tajemniczą, magiczną siłę ochraniającą właściciela przed złem; jeśli nadto przynosi on szczęście i pomoc w przedsięwzięciach, nosi nazwę talizmanu. U wielu ludów za amulety służą drobne przedmioty, łatwe do noszenia przy sobie, np. kamyczki o specjalnych kształtach, kawałki metalu, muszelki, tabliczki, monety z podobiznami bożków, ludzi, zwierząt, kolczyki czy sznurki z węzełkami.

Korzystanie z fetyszów magicznych jest traktowane dziś (podobnie jak od początku w religioznawstwie bazującym na oświeceniowym redukcjonizmie) jako przesąd czy zabobon. Tymczasem słowo "zabobon", z teologicznego punktu widzenia, nie oznacza przesądu w sensie braku racjonalności czy realizmu. Według Tomasza z Akwinu (Summa teologiczna, 2-2, q. 94, a. 1-2) zabobon to niewłaściwa postawa religijna owocująca grzechem idolatrii, który otwiera na ingerencje demoniczne - np. magia. W tym sensie fetyszyzm jest zarówno grzechem, jak i skuteczną praktyką duchową.

Nie jest więc żadnym irracjonalnym przesądem, ale całkiem racjonalnym (tyle że grzesznym i błędnym w sensie moralnej decyzji oraz szkodliwych skutków działania) zabobonem. Z chrześcijańskiego punktu widzenia może to oznaczać grzech bałwochwalstwa czy idolatrii.

Współczesna parapsychologia i psychotronika potwierdzają działanie przedmiotów materialnych w magii oraz parapsychologii (psychometria, punkt kontaktowy, medialny punkt oparcia), wyjaśniając je mechanizmem tzw. bioinformacji (tym samym, który działa rzekomo w bioenergoterapii). Odwieczna praktyka egzorcystyczna Kościoła dotyczy z tej racji również egzorcyzmu przedmiotów (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 1673).

Fetysze jako amulety i talizmany były masowo używane przez pogan, szczególnie przez Chaldejczyków i Asyryjczyków, skąd zostały zapożyczone także przez Żydów. Stary Testament zabraniał jednak wszelkiego rodzaju magii, w tym również używania amuletów (Wj 22,28; Kpł 20,27; Pwt 18,10-11), lecz mimo to Izraelici z nich korzystali (Rdz 35,4; Ps 3,18). Chrześcijaństwo, które rozwijało się wśród ludów pogańskich, nie zdołało całkowicie usunąć wiary w amulety, jakkolwiek wiele przedmiotów służących za amulet wypełniło nową treścią. Przeciw wierze w amulety Kościół występował na synodach w Laodycei (344--363), w Akwizgranie (789 r.) i we Frankfurcie nad Menem (794 r.). Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że jest "naganne noszenie amuletów" (2117), stwierdza, że "zabobon jest wypaczeniem postawy religijnej oraz praktyk, jakie ona nakłada. Może on dotyczyć kultu, który oddajemy prawdziwemu Bogu, np. gdy przypisuje się jakieś magiczne znaczenie pewnym, praktykom, nawet uprawnionym lub koniecznym. Popaść w zabobon [Mt 23,16-22] - oznacza wiązać skuteczność modlitw lub znaków sakramentalnych jedynie z ich wymiarem materialnym, z pominięciem dyspozycji wewnętrznych, jakich one wymagają" (2111).

Pomimo tych argumentacji i ostrzeżeń wielu chrześcijan korzysta z fetyszy w postaci amuletów i talizmanów, noszonych na szczęście lub w celu obrony przed "złymi energiami". Nie mają pojęcia, że dokonują poważnego aktu kontrinicjacji (na biegunie przeciwnym inicjacji chrzcielnej), w którym głupota miesza się z grzechem idolatrii. Przykładem jest plaga noszenia pierścienia Atlantów, która szerzy się także wśród naiwnych katolików.

Co to jest pierścień Atlantów? Otóż w drugiej połowie XIX wieku francuski egiptolog markiz d'Agrain odnalazł w grobowcu w Dolinie Królów w Egipcie pierścień wykonany z asuańskiej kamionki. Znak na nim wyryty składa się z trzech wydłużonych i trzech mniejszych prostokątów oraz dwóch trójkątów równoramiennych zamykających kompozycję. Wszystko wskazuje na to, że ów symbol nie pochodzi z tradycji egipskiej. Pierścień przypisuje się cywilizacji Atlantów, której spadkobiercami rzekomo mieli być Egipcjanie, a współcześnie większość tradycji okultystycznych. Odnaleziony pierścień otrzymał w spadku francuski radiesteta Arnold de Belizal i stwierdził, że tkwi w nim cudowna moc. Podobnie myślał też Howard Carter - uczestnik wyprawy do grobowca Tutenchamona. Umarł w późnym wieku przekonany, że długowieczność to efekt noszenia owego pierścienia. Pierścień przechodził z rąk do rąk: radiestetów-ezoteryków czy innych okultystów. Wieść o jego wszechmocy dotarła do naszych czasów, budząc zainteresowanie osób zaciekawionych tajemnicą. Także wielu katolików.

Dziś w sklepach ezoterycznych, na ulicznych straganach, nawet w sklepach z dewocjonaliami (np. w Krakowie) pierścień Atlantów może kupić każdy. Leży on obok kart tarota, pentagramów, celtyckich krzyży, magicznych wisiorków i innych fetyszy "na szczęście" i "od nieszczęścia". Zdaniem wielu osób, pierścień ochrania przed złem. Mówi się również, że leczy, pobudza intuicję i zdolności paranormalne. Klątwy, czary, zły urok podobno nie będą miały żadnego wpływu na tego, kto zaopatrzy się w ten metalowy przedmiot. Jest to jednak kłamstwo. Za taką praktyką bowiem idzie światopogląd, że w danym przedmiocie jest ukryta siła, która ma charakter wszechmocny i wszechobecny, a przecież te przymioty odnosić się mogą tylko do Boga. Nosząc talizman na palcu lub na sercu, czyli w miejscach, na których zazwyczaj nosi się przedmioty intymnego związku z Bogiem lub człowiekiem, obdarza się zaufaniem bezosobową siłę. Tak od światopoglądu przechodzi się do fałszywego kultu, do kontrinicjacji. Jeśli wierzy się, że, dzięki niej osiągnie się szczęście i uchroni przed złem, popełnia się grzech bałwochwalstwa.

Jeżeli zaś popełnia się grzech idolatrii i pieczętuje się go poprzez intymne działania, a noszenie pierścienia na palcu jest działaniem intymnym, to przywołuje się nie błogosławieństwo, lecz przekleństwo, w biblijnym sensie tego słowa. Ktoś może zdobyć bogactwa, wygrać na loterii czy stać się sławny. Wydawać by się mogło, że wszystko jest w porządku. Dopiero gdy np. w niewyjaśnionych okolicznościach czy w wypadku ginie mu bliska osoba, pojawia się pytanie: Dlaczego to się stało? Kto za tym stoi? Na pewno nikt, komu zależy na ludzkim szczęściu. Przekleństwo w końcu się odkryje, ale często bywa już wtedy za późno.

Według znawcy okultyzmu K. Kocha, magia (jako swoista "religia diabła") usiłuje wszędzie kopiować świat wiary taki, jaki jest omawiany w Biblii. Fetysze to imitacje świętych znaków naszej wiary, które nigdy nie działają własną mocą, ale wskazują na Boga, bez którego nic nie mogą. Takim właśnie fetyszem, talizmanem i amuletem jest właśnie pierścień Atlantów, a jego noszenie to głupota i grzech jednocześnie.

ks. Aleksander Posacki SJ



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
techniki relaksacyjne i supernauczanie posacki
Posacki A Techniki psychosomatyczne czy duchowe inicjacje
Posacki A Kinezjologia edukacyjna
kinezjologia edukacyjna - posacki, EGZORCYZMY
Pedagogika waldorfska-posacki, Pedagogika Waldorfska
Czy Halloween zagraża naszej duchowości Halloween jako?lebracja okultyzmu i satanizmu Ks dr A
Plaga pozytywnego myślenia - posacki, Pedagogika Waldorfska
Ostrzezenie o Posackiiego przed Nieznany
Terapia hellingerowska - posacki, EGZORCYZMY
Techniki psychosomatyczne czy duchowe inicjacje-posacki, EGZORCYZMY
Propaganda wróżbiarstwa ks Posacki, Egzorcysta, OKULTYZM - TEKSTY
CUDA EUCHARYSTYCZNE,KS POSACKI
Posacki Aleksander Ks Transcendentalna Medytacja jako bałwochwalstwo
Posacki A Igranie ze swiatem ciemnosci i oswajanie zla czyli refleksje po festiwalu Woodstock 2008
Mieczysław Jacek Skiba do Aleksander Posacki
Kod Leonarda da Vinci ks Aleksander Posacki
Posacki A Waz kundalini

więcej podobnych podstron