SZESC PRAWD BILLA KPL, AA


SZEŚĆ PRAWD BILLA

ORAZ

12 KROKÓW i 12 TRADYCJI

DESIDERATA

POCZĄTEK DROGI

PROGRAM NA 24 GODZINY

SYMPTOMY NAWROTU CHOROBY

ALKOHOLOWEJ

BÓG PRZEMAWIA DO ANONIMOWYCH

ALKOHOLIKÓW

ORĘDZIE SERCA

WSPÓLNOTA ANONIMOWYCH

ALKOHOLIKÓW W POLSCE


DWANAŚCIE KROKÓW

  1. Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu i że przestaliśmy kierować

swoim życiem:

  1. Uwierzyliśmy, że siła większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie.

  2. Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga, jakkolwiek

Go pojmujemy.

  1. Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny.

  2. Wyznaliśmy Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi istotę naszych błędów.

  3. Staliśmy się całkowicie gotowi, aby Bóg uwolnił nas od wszystkich wad charakteru.

  4. Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki.

  5. Zrobiliśmy listę osób, które skrzywdziliśmy i staliśmy się gotowi zadośćuczynić

im wszystkim.

  1. Zadośćuczyniliśmy osobiście wszystkim, wobec których było to możliwe,

z wyjątkiem przypadków, gdy zraniłoby to ich lub innych.

  1. Prowadziliśmy nadal obrachunek moralny, z miejsca przyznając się do popełnionych błędów.

  2. Dążyliśmy poprzez modlitwę i medytację do coraz większej więzi z Bogiem,

jakkolwiek Go pojmujemy, prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas

oraz o siłę do jej spełnienia.

  1. Przebudzeni duchowo w rezultacie tych kroków, staraliśmy się nieść posłanie

innym alkoholikom i stosować te zasady we wszystkich naszych poczynaniach.

DWANAŚCIE TRADYCJI

  1. Nasze wspólne dobro powinno być najważniejsze; wyzdrowienie każdego

z nas zależy bowiem od jedności Anonimowych Alkoholików.

  1. Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej Wspólnocie jest miłujący Bóg,

jakkolwiek może się on wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy

są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą.

  1. Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia.

  2. Każda grupa powinna być niezależna we wszystkich sprawach, z wyjątkiem

tych, które dotyczą innych grup lub AA jako całości.

  1. Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż

jeszcze cierpi.

  1. Grupa AA nigdy nie powinna popierać, finansować ani użyczać nazwy AA

żadnym pokrewnym ośrodkom, ani jakimkolwiek przedsiębiorstwom, ażeby

problemy finansowe, majątkowe lub sprawy ambicjonalne nie odrywały nas

od głównego celu.

  1. Każda grupa AA powinna być samowystarczalna i nie powinna przyjmować

dotacji z zewnątrz.

  1. Działalność we Wspólnocie powinna na zawsze pozostać honorowa; dopuszcza się

jednak zatrudnianie niezbędnych pracowników w służbach AA.

  1. Anonimowi Alkoholicy nie powinni nigdy stać się organizacją; dopuszcza się

jednak tworzenie służb i komisji bezpośrednio odpowiedzialnych wobec tych,

którym służą.

  1. Anonimowi Alkoholicy nie zajmują stanowiska wobec problemów spoza ich

Wspólnoty, ażeby imię AA nigdy nie zostało uwikłane w publiczne polemiki.

  1. Nasze oddziaływanie na zewnątrz opiera się na przyciąganiu, a nie na

reklamowaniu; musimy zawsze zachowywać osobistą anonimowość wobec

prasy, radia i filmu.

  1. Anonimowość stanowi duchową podstawę wszystkich naszych Tradycji,

przypominając nam zawsze o pierwszeństwie zasad przed osobistymi ambicjami.

PREAMBUŁA WSPÓLNOTY AA

Anonimowi Alkoholicy są Wspólnotą mężczyzn i kobiet. którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem. siłą i nadzieją. aby rozwiązać swój problem i innym pomagać w wyzdrowieniu z alkoholizmu.

Jedynym warunkiem uczestnictwa jest chęć zaprzestania picia. Nie ma w AA żadnych składek ani opłat. jesteśmy samowystarczalni poprzez własne. dobrowolne datki. Wspólnota AA nie jest związana z żadną sektą. wyznaniem. partią. organizacją lub instytucją. nie angażuje się w żadne publiczne polemiki. nie zajmuje stanowiska w jakichkolwiek sporach.

Naszym najważniejszym celem jest pozostać trzeźwymi i pomagać innym alkoholikom trzeźwość osiągnąć.

MINI-PROGRAM "HALT"

Staraj się nie być:

Zbyt głodny (Hungry)

Zbyt rozgniewany (Angry)

Zbyt samotny (Lonely)

Zbyt zmęczony (Tired)

Każdy z tych stanów może nas tak otumanić. że stracimy z oczu nasz główny cel. Wkrótce zaczniemy pogrążać się w rozczulaniu nad sobą. a stąd już tylko jeden krok do kieliszka.

Jeżeli zreflektujemy się w ostatnim momencie i postępować będziemy z radami naszych doświadczonych poprzedników. możemy uniknąć dostania się na listę

ciągłych wpadkowiczów. HALT jest programem. który dobrze jest zapamiętać.

Czy stosuję program HAL T?

MODLITWA AA

Boże, użycz mi pogody ducha,

abym godził się z tym, czego zmienić nie mogę,

odwagi, abym zmieniał to, co zmienić jestem w stanie,

i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.

SZEŚĆ PRAWD BILLA

1 - WIARA

"Bóg, jak Go pojmujemy"

Zdanie: "Bóg, jak Go pojmujemy" jest chyba najważniejsze w całym słowniku AA. Owe cztery słowa zawierają w swej treści każdy stopień i kierunek wiary, dając każdemu możliwość wyboru wiary według własnego upodobania. Nie mniej ważne są zdania uzupełniające niejako to pierwsze stwierdzenie: "siła wyższa" oraz "moc większa od nas samych". Dają one wszystkim tym, którzy z jakichkolwiek powodów nie uznają Boga, możliwość zrobienia pierwszego kroku w rzeczywistość dla niego dotychczas zamkniętą - w zakres działania wiary.

Takie chwile przełomowe są w AA na porządku dziennym. Są one o tyle godne uwagi, że dla mniej więcej połowy członków naszej wspólnoty, skuteczna wiara wydawała się niemożliwością najwyższej rangi. Wszyscy ci wątpiący, z chwilą gdy okazali gotowość uznania "siły wyższej" (choćby pod pojęciem tym rozumieli tylko grupę) odkryli, że istnieje wyjście z owego martwego punktu, w którym się dotychczas znajdowali. Punktu zakrywającego dotychczas widok na drogę prowadzącą do trzeźwości. Od tego momentu, wiara ich pogłębiała się w sposób tajemniczy i nieoczekiwany. Warunkiem jednak było, aby próbowali być otwarci i uczciwie praktykowali w życiu program AA. Żałujemy bardzo, że alkoholicy żyjący wśród nas nie rozumieją tych faktów z życia AA. Większość z nich jest przekonana, że gdy tylko znajdą się w pobliżu AA, wywarty zostanie na nich nacisk, aby wybrali i uznali jakiś specjalny rodzaj wiary lub teologii. Nie potrafią zrozumieć tego, że dla kogoś kto chciałby przystąpić do tej wspólnoty wiara nie jest niezbędną koniecznością, że trzeźwość można osiągnąć także z takim minimum wiary, jakie jest do przyjęcia przez każdego, że nasze pojęcie "siły wyższej" "Boga, jakim Go pojmujemy" każdemu dają wiele możliwości wyboru wiary oraz tego, jak tę wiarę w życiu urzeczywistnimy. Sposób przekazania tej "radosnej nowiny" szerokim rzeszom stanowi dręczący problem AA. Nie znaleźliśmy dotychczas jeszcze zadawalającego nas rozwiązania. Być może, powinniśmy na ten problem zwracać większą uwagę na naszych mityngach informacyjnych. Powinniśmy jednakże i w naszych szeregach zwracać więcej uwagi na trudne położenie owych izolowanych i zrozpaczonych cierpiących.

Powinniśmy im z całych sił oraz przy pomocy wszystkich środków jakimi dysponujemy, pomagać. Na problem braku wiary, który można by rzec, znajduje się tuż za naszym progiem, musimy spojrzeć ponownie i bezstronnie. Chociaż w ciągu ostatnich trzydziestu lat wyzdrowiało ponad 350000 osób (stan na rok 1965), to w tym samym czasie do wspólnoty zwróciło się i odeszło z niczym ponad pół miliona szukających pomocy. Byli wśród nich bez wątpienia chorzy tak bardzo, że o własnych siłach nie byli w stanie rozpocząć ponownego życia. Inni nie mogli lub nie chcieli przyznać się do swojej choroby. Jeszcze inni nie byli w stanie poradzić sobie ze swoimi defektami osobistymi. Wielu odeszło z przyczyn nieznanych. Mimo to, nie możemy zadawalać się stwierdzeniem, że wszyscy ci ludzie odeszli z własnej winy. Być może wielu z nich nie otrzymało właściwego rodzaju sponsorstwa, którego tak bardzo potrzebowali. Może wspólnota nasza nie przyjęła ich z takim ciepłem i taką serdecznością jaką okazywać powinniśmy nowym. W takim przypadku to my - AA, jesteśmy tymi którzy zawiedli. Może unikamy częściej niż myślimy prawdziwego i głębokiego kontaktu z alkoholikami, mającymi swój dylemat braku wiary.

Bez wątpienia, nie ma ludzi bardziej wrażliwych wobec duchowej pewności siebie, religijnego wywyższania się oraz agresywnej religijności, niż niewierzący. To jest to, o czym najczęściej zapomina- my-tego jestem pewien. W moich pierwszych latach w AA poprzez taką właśnie postawę, o mało co nie zrujnowałem całego przedsięwzięcia. Uważałem, że Bóg, taki jakim ja Go pojmuję, musi i przez innych być tak samo pojmowany. Czasem to moje agresywne zachowanie było delikatnej natury, czasami bardzo ostre. U niezliczonych niewierzących skutki takiego rozumowania były być może nieobliczalne. Oczywiście, zachowanie moje nie ograniczało się jedynie do pracy w 12-tym kroku. Wkradało się wszędzie. Nawet dziś jeszcze łapię się na używaniu starego refrenu: "Rób wszystko tak jak ja i wierz we wszystko tak jak ja... bo inaczej'" Oto przykład jak drogo kosztować może duchowa

pycha: pewnego nowego przyprowadzono na mityng AA. Pierwszy z mówców opowiadał o swoim pijackim życiu. Wywarło to mocne wrażenie na nowym. Dwu następnych wybrało do swoich wyznań temat: "Bóg, jak ja Go rozumiem". I to byłby bardzo wdzięczny temat, lecz nie w tym przypadku. Irytujący bowiem był sposób ich zachowania oraz sposób przedstawiania swoich

, doświadczeń. Arogancję czuć było od nich na odległość. Ostatni : mówca w swych teologicznych przekonaniach całkowicie zszedł na manowce. Obydwaj oni byli wiernym powtórzeniem owego ! przedstawienia, które ja sam wykonałem kilka lat wcześniej. Wprawdzie nie w 100 %, ale we wszystkim co mówili ujawniała się owa nieszczęsna myśl: "Ludzie, słuchajcie nas! Posiadamy jedyny prawdziwy rodzaj AA... i dobrze byłoby dla was, gdybyście go przyjęli!" Nowy po wysłuchaniu tych słów stwierdził, że nie chce mieć z tym nic wspólnego. Pozostał przy swoim zdaniu mimo iż sponsor starał się przekonać go, że to nie jest prawdziwe oblicze, AA. Było już jednak za późno! Nikomu nie udało się nigdy do i niego zbliżyć. Miał już teraz także wymówkę dla każdego następnego zapicia. Gdy słyszałem o nim ostatnio, wydawał się już ! niedaleki od zawarcia znajomości z grabarzem. Dzisiaj na szczęście, coraz mniej przydarza się takich ostrych, agresywnych zachowań. W przykładzie, który przytoczyłem powyżej, możemy j dostrzec także kilka momentów dodatnich. Możemy zapytać, samych siebie czy przypadkiem i my nie podlegamy (może nie w tak ostrej formie, ale za to częściej niż podejrzewaliśmy) owej : pysze duchowej. Jeżeli ciągle będziemy nad tym pracować, to : żaden inny rodzaj odkrywania samego siebie nie przyniesie : większej korzyści i nie zwiąże nas ściślej z Bogiem. ! Przed wielu laty, właśnie tzw. niewierzący doprowadził do tego, iż przejrzałem. Był on lekarzem i bardzo dobrym człowiekiem. Spotkałem go oraz jego żonę Mary w domu pewnego przyjaciela w małym miasteczku, na zachodzie. Był to czysto towarzyski ; wieczór. Nasza wspólnota alkoholików była jedynym tematem : moich rozmów i nie ukrywałem, że niejako całą uwagę towarzystwa skupiłem na sobie. Lekarz i jego żona, wykazywali duże zainteresowanie tematem i stawiali mnóstwo pytań. Jedno z nich wzbudziło we mnie podejrzenie iż lekarz, to człowiek niewierzący, być może-nawet ateista. Sprawa ta poruszyła mnie natychmiast i począłem go nawracać. Ze śmiertelną powagą pyszniłem się : swoim duchowym doświadczeniem z poprzedniego roku. Lekarz i ostrożnie próbował wtrącić swoje zdanie, że doświadczenie to mogło być także czymś innym, niż ja interpretowałem. To był dla mnie twardy cios, który wyzwolił we mnie agresję. Lekarz jednak nie dał się sprowokować. Pozostał uprzejmy, pełen humoru i respektu. Całkiem poważnie stwierdził, iż często życzył sobie mieć głęboką wiarę. Widziałem jednak, że go nie przekonałem. Trzy lata później, znów odwiedziłem mego przyjaciela. Mary, żona owego lekarza wpadła na krótką wizytę i przy tej okazji dowiedziałem się, że mąż jej zmarł przed tygodniem. Głęboko poruszona opowiedziała mi jego historię. Pochodził ze znanej rodziny z Bostonu i ukończył studia na uniwersytecie w Harvard. Jako jeden z najlepszych studentów mógł w swoim zawodzie zdobyć sławę i uznanie. Mógł zdobyć szeroką praktykę i prowadzić życie towarzyskie wśród swych przyjaciół. Zamiast tego, uparł się zostać lekarzem przemysłowym w przedsiębiorstwie, w rozrywanym walkami gospodarczymi mieście. Gdy Mary go kiedyś spytała, dlaczego nie wraca do Bostonu, ujął jej rękę i powiedział: "może masz rację, ale odejście stąd byłoby ponad moje siły. Myślę, że ludzie tego zakładu potrzebują mnie naprawdę". Mary opowiedziała, że nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek się na coś uskarżał lub ostro kogoś krytykował. Chociaż wydawał się zdrowy, to jednak w ostatnich latach zmienił się. Gdy próbowała namówić go wieczorem na jakąś eskapadę, zawsze znajdował wymówkę, którą starał się podać jak w najlepszym nastroju. Dopiero gdy jego ostatnia choroba nagle wybuchła, dowiedziała się, że w każdej chwili może być z nim źle. Jeden tylko lekarz z całego jego kolegium znał ciężki stan jego serca. "Cóż, nie widziałem w tym nic dobrego, aby sobą przysparzać innym kłopotów, a najmniej tobie", powiedział gdy mu robiła wymówki, iż ukrywał stan swego zdrowia.

Była to historia człowieka o bardzo wysokiej wartości duchowej. Znamiona były wyraźnie widoczne: humor i cierpliwość; dobroć i odwaga; pokora i oddanie; samozaparcie i miłość... przykład, którego nie osiągnę nigdy, nawet w przybliżeniu. Taki był człowiek, którego ja chciałem nawrócić, wobec którego zachowałem się w sposób dumny i arogancki. Mary opowiedziała mi tę historię przed przeszło dwudziestu laty. Wówczas to po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, jaką martwą potrafi być wiara, gdy brak jej odpowiedzialności. Mąż Mary posiadał niczym niezachwianą wiarę w swoje ideały. Przeżywał pokorę i odpowiedzialność i był przez to wspaniałym, żyjącym przykładem. Moje własne duchowe przebudzenie dało mi mocno ugruntowaną wiarę w Boga - naprawdę wspaniały dar. Ja jednak nie : byłem ani pokorny ani mądry. Pyszniłem się swoją wiarą, zapominając o ideałach. Pycha i nie odpowiedzialność zajęły ich miejsce. Skoro więc w ten sposób sam sobie i swojej wierze stałem na drodze to jakże mogłem przekazać coś z siebie swoim

towarzyszom niedoli? Dla nich moja wiara była czymś martwym. Nareszcie zrozumiałem dlaczego tylu odeszło. Niektórzy na zawsze.

Jest więc wiara dla nas czymś więcej niż najwspanialszym z darów. Nasza odpowiedzialność polega na tym, abyśmy ją (wiarę) dzielili z innymi. Dlatego też, my w AA powinniśmy stale poszukiwać mądrości i gotowości, aby ów wielki dar zaufania, który w nasze ręce złożył dawca wszystkich dobrych darów, mogli przekazywać innym potrzebującym.

SZEŚĆ PRAWD BI LLA

2-STRACH

Napisano w "Niebieskiej Księdze": "Strach jest fałszywą, wszystko niszczącą nitką: osnowa naszego życia cała przetkana jest tą nitką ".

Strach, jak ściana stoi przed rozsądkiem i miłością, dając wciąż nowe pożywienie złości, pyszałkowatości i agresywnemu zachowaniu się. Jest on przyczyną płaczliwego odczucia uczynionych krzywd i paraliżującej depresji. Prezydent Roosevelt powiedział kiedyś znamienne słowa: "Nie powinniśmy się obawiać niczego więcej, jak uczucia strachu".

Jest to bardzo twarde stwierdzenie; być może zbyt uogólniające. Chociaż więc strach jest siłą burzącą, to w pewnych wypadkach według naszych doświadczeń może on stanowić punkt wyjściowy do uzyskania lepszych rzeczy. Strach może być siłą napędową mądrości oraz prowadzić do respektu wobec innych ludzi. W jednakowym stopniu może on nam pokazać drogę do sprawiedliwości jak i do nienawiści. Im większe poważanie będziemy mieli dla innych, tym większą będziemy zdobywać miłość, tak potrzebną nam do życia, którą następnie wielkodusznie będziemy mogli oddawać innym. Strach więc niekoniecznie musi być czymś niszczącym, gdyż nauczki jakie wyciągamy z jego następstw mogą prowadzić nas od pozytywnego myślenia i pozytywnych czynów.

Przez całe życie musimy się starać uwolnić od strachu, nigdy jednak nie uda nam się to całkowicie. W momencie napaści choroby lub niepewności będziemy reagować strachem. W sposób dobry lub zły, ale jednak strachem. Tylko ludzie pyszałkowaci twierdzą, że nie znają uczucia strachu, choć to właśnie leży u podstaw ich postawy. Dlatego też problem: jak pokonać strach rozpatrujemy w dwóch punktach. Po pierwsze: musimy starać się z niego wyzwolić, tak jak tylko to możliwe. Po drugie: powinniśmy znaleźć odwagę, aby strach, który w nas pozostanie zmienić IN sposób konstruktywny. Jest to dopiero pierwszy krok w zrozumieniu strachu naszego i innych. Musimy zadać sobie pytanie: i co dalej? Od początku istnienia wspólnoty AA, obserwowałem jak tysiące moich przyjaciół swoje objawy strachu uczyło się coraz lepiej rozpoznawać i pokonywać. Przykłady te stanowiły dla mnie niezastąpioną pomoc. Dlatego może, celowym będzie

opowiedzieć o moich doświadczeniach ze strachem oraz o sposobach w jaki udało mi się z tego uczucia otrząsnąć.

Jako dziecko przeżyłem bardzo ciężki wstrząs duchowy. Nasze życie rodzinne cierpiało na skutek głębokich zaburzeń. Do tego byłem chłopcem niezbyt rozwiniętym fizycznie i cierpiałem na innego rodzaju zaburzenia. Wielu młodocianych ma te same zaburzenia w swym życiu uczuciowym i wychodzi z tego bez szwanku. Widocznie byłem w jakiś sposób nadwrażliwy i z tego powodu bardzo zakompleksiony. Ponieważ nie byłem jak inni chłopcy, wyrobił się we mnie zrozumiały strach, że nigdy w życiu nie będę taki jak oni. Doprowadziło mnie to do stanu ciężkiej depresji, której skutkiem była izolacja. To jedynie przez strach, spowodowane nieszczęście mojego dzieciństwa stało się tak nieznośne, że wyzwoliło we mnie bardzo silną agresywność. Ponieważ uważałem, że nigdy nie będę podobny do innych oraz dlatego, że przysiągłem sobie nie zadawalać się nigdy pozycją drugorzędną, chciałem we wszystkim, czego się podjąłem, dominować: w pracy i w zabawie. Ponieważ ów "sposób na dobre życie" przynosił mi coraz większe sukcesy (sukcesy, jak ja je rozumiałem) czułem się szczęśliwy. Gdy jednak czasami coś mi nie wyszło tak jak planowałem, ogarniały mnie złość i depresja, które uleczone mogły zostać tylko następnym triumfem. Dlatego też bardzo wcześnie wszystko zacząłem oceniać pod kątem zwycięstwa lub przegranej według motta: "wszystko albo nic". Jedyną przyjemnością jaką znałem było zwyciężać. Było to fałszywe lekarstwo na strach. Wzór mojego wyobrażenia wżerał się we mnie coraz głębiej i prześladował mnie po przez czasy szkolne, pierwszą wojnę światową, okres mojego picia, aż po ową ostatnią godzinę całkowitego załamania, gdy nie wiedziałem czego bar- dziej się boję: pozostać przy życiu czy umrzeć. Podczas gdy mój rodzaj strachu jest, można by rzec, bardzo pospolity, istnieje oczywiście wiele innych jego rodzajów. Tak naprawdę to formy występowania strachu oraz problemy wynikające z niego są tak liczne i wielowarstwowe, że niemożliwością jest choćby tylko kilka z nich wystarczająco w tym krótkim artykule opisać. Chcemy tu zająć się tylko zasadami duchowymi i wskazać na źródła pomocy, dzięki którym możemy strachowi wszelkiego rodzaju spojrzeć w oczy i uporać się z nim.

W moim przypadku kamieniem węgielnym uwolnienia się od strachu była moja wiara. Mimo wszystkich znaków wskazujących na coś innego upewniła mnie ona, że żyję w świecie wypełnionym jakimś sensem. Dla mnie jest to wiara w Stwórcę, który jest Wszech-Mocą, Wszech-Sprawiedliwością i Wszech-Miłością. Bóg przeznaczył mnie do jakiegoś celu. On nadał memu życiu znaczenie i ukierunkował je, abym, choć powoli i z oporami wzrastał aż do upodobnienia się Jemu i stawał się jego odbiciem. Zanim doszedłem do tej wiary, żyłem jak obcy w świecie pełnym wrogości i okrucieństwa. Świat ten nie był w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa.

Profesor doktor Carl. G. Jung, jeden z trzech twórców tzw. psychologii głębi, mający szeroką i dobrze ugruntowaną wiedzę na temat "dylematów świata" powiedział kiedyś: "Każdy człowiek, który osiągnął wiek 40 lat, a nie znalazł do tego czasu drogi zrozumienia samego siebie - kim jest, w którym punkcie stoi i dokąd chce iść dalej - musi w pewnym stopniu stać się neurotyczny. Obojętnie czy pęd jego młodości za seksem, zabezpieczeniem materialnym, pozycją społeczną spełnił się czy też nie. Jeżeli ów doktor powiada: "stanie się neurotyczny" to równie dobrze mógł użyć zdania "zachoruje ze strachu, będzie uzależniony od strachu."

Z tego właśnie powodu w naszej wspólnocie kładziemy taki nacisk na konieczność wiary w Siłę Wyższą; choćbyśmy rozumieli pod tym pojęciem co tylko chcemy. Musimy znaleźć dla siebie właściwe życie w świecie łaski i ducha. Dla większości z nas świat ten znajduje się w całkowicie nowych wymiarach. Całkiem niespodziewanie, my alkoholicy nie mamy aż takich trudności z odnalezieniem się w owej nowej rzeczywistości. Nasze świadome wejście w ten nowy świat następuje wówczas, gdy z głębin naszego istnienia przyznajemy, że jesteśmy bezsilni, nie możemy iść dalej sami i wołamy na pomoc Boga - obojętnie co o Nim

myślimy lub czymkolwiek On dla nas jest. Rezultatem tego jest dar wiary oraz świadomość istnienia Siły Wyższej. Proporcjonalnie ze wzrostem naszej wiary wzrasta także nasze poczucie pewności. Zanika pomału ukryty głęboko strach przed nicością. Dlatego w AA uważamy, że najpewniejszym środkiem w zwalczaniu strachu jest rozbudzanie naszej świadomości i naszego ducha. Oświecenie mojego ducha nastąpiło jak wstrząs elektryczny i działało absolutnie przekonywująco. Stałem się nagle częścią - wprawdzie malutką - wszechświata rządzonego przez Boga z miłością i sprawiedliwością. Nieświadomość moja oraz towarzyszy mej drogi na ziemi, pozostała dla mnie pewna. Tak wielka i silna była we mnie nowa, pozytywna nadzieja.

Posiadałem, przynajmniej w danym momencie, wiedzę o życiu: życiu bez strachu. Ta na nowo ukierunkowana struktura mego istnienia stanowiła jednak dopiero początek nowej drogi, drogi oddalającej mnie od strachu, a zbliżającej do miłości. Oczywiście głęboko wżarte w moją świadomość uczucie strachu nie zostało usunięte bezpowrotnie i natychmiast. Powracało ciągle, często w sposób zastraszający. Nie będzie więc dla nikogo zaskoczeniem, skoro powiem, że po dokonaniu tak zaskakującego do- świadczenia duchowego, mój pierwszy odcinek życia w AA nacechowany był w dużej mierze dumą. Opanowany byłem wówczas dążeniem do uzyskania wpływów oraz aplauzu. Pragnąłem zostać jedynym kierującym. Najgorsze było jednak to, iż zachowanie moje znajdowało swe uzasadnienie w imię czynienia dobra.

Na szczęście po tym trwającym kilka lat okresie pogoni za wielkością i uznaniem, nawiedziła mnie cała seria niepowodzeń. Moje pożądanie sławy i uznania wynikało z uczucia strachu, że nigdy nie będę w pełni doceniony. Moje żądze coraz częściej zderzały się z identycznymi cechami charakteru innych członków wspólnoty. Rozpoczął się pewien rodzaj walki konkurencyjnej, wyniszczającej całkowicie nasze siły. Oni usiłowali uratować wspólnotę przede mną, ja zaś starałem się uchronić ich przed własną żądzą panowania. Powstało z tego mnóstwo złości, niedowierzania i innych, niekorzystnych emocji. W owym znamiennym czasie naszego rozwoju, wielu z nas próbowało zabawić się w "Pana Boga". Trwało to kilka ładnych lat. Okres ten okazał się jednak bardzo owocny, gdyż wynikiem tych starć i walk było powstanie "dwunastu kroków " i „dwunastu tradycji". W zasadzie ich zadaniem miało być zwalczanie w nas naszego "ja", a poprzez to zmniejszenie naszego strachu. Oczekiwaliśmy, że zasady te pozwolą nam utrzymać się w jedności oraz wzrastać w miłości do siebie i do Boga. Z biegiem czasu nauczyliśmy się akceptować błędy naszych przyjaciół na równi z ich cnotami. W tym to okresie powstało zdanie: "Chcemy w innych miłować to, co w nich najlepsze i nigdy nie bać się tego co w nich najgorsze" .Wprowadzając przez około 10 lat w życie naszej wspólnoty ów rodzaj miłości oraz zmniejszając znaczenie własnego "ja" poprzez praktykowanie 12 kroków i 12 tradycji, przestaliśmy się obawiać o dalsze losy naszej wspólnoty. Stosując zaś 12 kroków i 12 tradycji w naszym życiu osobistym, osiągnęliśmy niewyobrażalne dotychczas uwolnienie się z uczucia strachu, wszelkiego rodzaju, mimo iż nadal obciążeni byliśmy ciężkimi problemami osobistymi. Nawet wówczas, gdy strach w niektórych przypadkach pozostał, potrafiliśmy przejrzeć go i z Bożą pomocą uporać się z nim,

Coraz częściej udawało nam się przyjmować spotykające nas nieszczęścia jako dopust Boży. Potrafiliśmy też, rozwijać w sobie coraz bardziej odwagę wywodzącą się bardziej z pokory niż z pyszałkowatości. Udało nam się w ten sposób jeszcze bardziej zaakceptować siebie i naszych przyjaciół. Uwierzyliśmy nawet że z Bożą pomocą będziemy w stanie umrzeć pełni godności i wiary, gdyż patrząc na naszych AA wiedzieliśmy: "To Ojciec prowadzi te dzieci".

My, anonimowi alkoholicy poznajemy, że żyjemy dziś w świecie naznaczonym jak nigdy jeszcze w swojej historii, niszczycielskim strachem. Dostrzegamy jednak także pola działania wiary oraz niesamowitą wprost tęsknotę za sprawiedliwością i braterstwem. Żaden prorok nie jest w stanie przepowiedzieć czy ludzkość stoi u progu totalnej zagłady czy też zgodnie z wolą Bożą, na początku najbardziej promiennej epoki, kiedykolwiek przez nią przeżytej! Pewny jestem, że my w AA potrafimy to zrozumieć. Przecież każdy z nas, w małym świecie swego życia przeżywał ów stan niepewności. Pozbawieni wszelkiej dumy, możemy powiedzieć, że nie czujemy żadnego strachu przed dalszym losem świata, obojętnie w którym kierunku podąży. Posiadamy przecież moc, aby wczuć się głęboko i powiedzieć: "nie boimy się żadnego nieszczęścia. Twoja wola niech się stanie, a nie nasza".

Historia, którą teraz przytoczę była już wielokrotnie opowiedziana, zasługuje jednak na to, aby jeszcze raz ją powtórzyć. Tego dnia, gdy Stany Zjednoczone otrzymały wstrząsającą wiadomość z Pearl Harbour (zniszczenie całej floty Oceanu Spokojnego) pewien . przyjaciel AA, jedna z największych jej duchowych postaci ' przechodził ulicami St. Louis. Był to nasz umiłowany ojciec Edward Dowling z zakonu Jezuitów. Sam nie będąc alkoholikiem, założył w swym mieście grupę AA i nadal był jej siłą napędową. Tego dnia wielu ludzi prowadzących normalne życie, sięgnęło po butelkę, aby zabić uczucie strachu, powstałe po klęsce. Ojciec Ed. był więc ze zrozumiałych względów bardzo zaniepokojony o swoją grupę AA. Bał się, że oni postępują podobnie. Byłoby to dla niego największym nieszczęściem. Po drodze spotkał członka grupy, nie mającego jeszcze roku abstynencji. Przyłączył się on do ojca i nawiązał rozmowę dotyczącą w głównej mierze AA. Ku swej wielkiej radości, ojciec Ed, stwierdził, że jego rozmówca jest trzeźwy. Żadnym słowem nie wspomniał też o Pearl Harbour.

Z radosnym zdziwieniem ojciec zapytał go: "jak to się dzieje, że nie masz nic do powiedzenia o Pearl Harbour? W jaki sposób byłeś w stanie odparować tak straszny cios?"

"No cóż - odpowiedział, właściwie to ja jestem zaskoczony tym, że ojciec tego nie wie. W AA każdy przecież przeżył swoje prywatne Pearl Harbour. Dlatego to ja pytam teraz ojca, dlaczego my alkoholicy mamy załamywać się po takim ciosie?"

SZEŚĆ PRAWD BI LLA

3 - UCZCIWOSC

Problem uczciwości odgrywa w naszym życiu bardzo dużą rolę. Mamy tu przede wszystkim szeroko rozpowszechnione, zadziwiające zjawisko oszukiwania siebie samych. Następnie wszystkie rodzaje tzw. "mówienia drugiemu całej prawdy", któremu przeważnie brakuje mądrości i miłości. Znamy też niezliczone sytuacje z naszego życia, w których jedynie uczciwość zdolna jest wskazać nam wyjście. Musimy jednak wystrzegać się rozmieniania prawdy na półprawdy lub, co gorsza, odżegnywać się od niej.

Spróbujemy najpierw rozpatrzyć w kontekście uczciwości, skutki oszukiwania samego siebie.

Dobrze przypominam sobie owo upajające uczucie, którego nabyłem z przekonania w moją absolutną uczciwość. Moi krewni z New-England (USA) wpoili mi zasadę, aby wszystkie

zawodowe zobowiązania wykonywać zawsze uczciwie. "Słowo mężczyzny jest absolutnie wiążące" było ich powiedzeniem. Wielkie wrażenie wywarła na mnie historia z życia Abrahama Lincolna. Opowiada ona, jak to "uczciwy Abe" któregoś dnia biegł 6 mil, aby zwrócić ubogiej kobiecie 6 pensów, o które pomylił się przy podliczaniu rachunku. Przy tak mocno wpojonych zasadach, łatwo było mi zachować uczciwość w mym życiu zawodowym. Pozostałem uczciwy nawet na Wall Street, w siedzibie nowojorskiej giełdy, gdzie w późniejszych latach pracowałem. Jednakże,

owa tak łatwo nabyta cnota była powodem powstania kilku błędów w mojej osobowości. Byłem z mojej uczciwości zawodowej tak dumny, że z wyższością i pogardą spoglądałem na moich kolegów z Wall Street, usiłujących oszukać swoich klientów. Było to bardzo aroganckie, lecz wynikające z tego samooszukiwanie się miało jeszcze gorsze następstwa. Tak wysoko przeze mnie ceniona uczciwość zawodowa stała się płaszczykiem, pod którym chować zacząłem wiele poważnych wad charakteru. Doprowadziła mnie ona do następujących wniosków: skoro posiadam jedną cnotę - posiadam wszystkie. Rozumowanie to pozbawiło mnie na długie lata możliwości wzięcia siebie samego pod lupę. Jest ono typowym przykładem samooszustwa. Poza tym, chęć oszukiwania bliźnich ma swoje korzenie właśnie w samooszustwie. Jako dalsza ilustracja tego tematu, mogą posłużyć dwa następne przykłady. Jeden ukazuje samooszustwo w formie bardzo prostej, przejrzystej dla każdego za wyjątkiem ofiary. Drugi charakteryzuje się pewną finezją, na którą nabrało się już wielu.

Jeden z moich przyjaciół w AA był kasiarzem. Opowiedział mi kiedyś następującą historię: "Wiesz Bill, w myślach wyobrażałem sobie, że jestem czymś w rodzaju jednoosobowej rewolucji przeciw społeczeństwu. Na całym świecie gdzie tylko wywołano jakąś rewolucję, zauważyłem że "nic nie posiadający", zabiera- Ij"posiadającym" ich pieniądze. Wydawało mi się to bardzo naturalne, gdyż nareszcie ci przeklęci posiadacze musieli podzielić się swym majątkiem z tymi, którzy nic nie mieli. Rewolucje te wywołały na całym świecie aplauz. Dla ludzi takich jak ja, którzy przecież też doprowadzili do tego, że bogacze dzielili się z innymi, nikt nie miał uznania.

Wytłumaczyłem to sobie w ten sposób: Nikt nie lubi włamywaczy, to przecież jasne; rewolucję tak, ale włamywaczy... W dalszym ciągu nie widziałem jednak nic złego w tym, że dobieram się do

czyjegoś sejfu, nie wolno mi było tylko dać się złapać. Nawet

w więzieniu, po latach odsiadki nie widziałem tego inaczej. Dopiero w AA zaczęło mi we łbie świtać, że istnieją rewolucje dobre i złe. Wówczas dopiero zdałem sobie sprawę, jak okłamywałem siebie samego, zrozumiałem jak wariacko podchodziłem do tej sprawy. Jak mogłem być aż tak głupi? Nie potrafię tego dotąd wyjaśnić. Mam także innego przyjaciela w AA, bardzo dobrego człowieka. Niedawno wstąpił do zakonu, w którym mnisi oddają się wielogodzinnym rozmyślaniom i kontemplacji. Przyjaciel mój miał więc bardzo dużo czasu na zrobienie inwentury. Im bardziej sprawdzał swoje dotychczasowe życie - tym więcej znajdował nieświadomych samooszukaństw. Tym większe było też jego zdziwienie nad wymyślnością owego mechanizmu, pozwalającego poprzez wymówki produkować usprawiedliwienia, których dawniej używaliśmy. Doszedł on do przekonania, że dumna sprawiedliwość tzw. "dobrych ludzi" może być tak samo destruktywna, jak jawne grzechy ludzi uważanych za "mniej dobrych". Dlatego też codziennie patrzy on w swoje wnętrze, a następnie w kierunku Boga, aby lepiej móc określić miejsce, w którym znajduje się jego uczciwość. Z każdej swej medytacji wychodzi on z przeświadczeniem, że jego droga do celu jest jeszcze bardzo daleka. Pytanie, jak i kiedy powiedzieć prawdę lub lepiej przemilczeć, ukazuje nam często różnicę między prawdziwą rzetelnością, a jej odwrotnością. Dziewiąty krok programu AA, ostrzega nas przed nadużywaniem prawdy: "Staraliśmy się zadośćuczynić wszystkim gdzie było to tylko możliwe, za wyjątkiem tych przypadków gdy zraniłoby to ich lub innych". Jest to jasno powiedziane, że prawdą można leczyć, lecz można także i głęboko ranić. Zasada ta ma bardzo duże znaczenie w ciągłym rozwijaniu własnej rzetelności.

W AA bardzo dużo mówimy jedni o drugich. Dopóki dzieje się to ze szlachetnych powodów, nie jest to szkodliwe. Inaczej ma się rzecz z obgadywaniem - jest to bardzo szkodliwe. Oczywiście

powód do gadania zawsze się znajdzie. Nie powinno się przekręcać faktów tak, aby wyglądały "dobrze pojęte". Niech nikt nie myśli, że w tak powierzchowny sposób pojęta uczciwość

przyniesie efekty. Dlatego koniecznością jest ciągłe sprawdzanie samego siebie. Gdy więc zaczyna się obgadywanie, powinniśmy zadać sobie pytania: "Po co w ogóle coś mówiliśmy? Czy próbowaliśmy pomagać sobie nawzajem? Czy przekazaliśmy prawdziwe informacje? Czy strach odgrywał tutaj jakąś rolę? A może nie cierpieliśmy tego drugiego? Czy czasami, nie mieliśmy ochoty zaszkodzić mu. Postawienie sobie tych pytań, byłoby uczciwą próbą sprawdzenia siebie, a nie przyjaciela. Tu właśnie znaleźć możemy różnicę pomiędzy właściwym zastosowaniem prawdy, a jej nadużywaniem. Przy takich też okazjach odzyskujemy naszą utraconą sprawiedliwość. Czasem jednak prawdziwe przyczyny naszego działania nie są tak łatwe do ustalenia. Uważamy niekiedy, iż musimy wyjawić czyny mogące wyrządzić wiele szkody lub ujawnić pewne matactwa różnych krętaczy. Wówczas nasze zawołanie zabrzmi: "Cóż wy od nas chcecie? To wszystko dzieje się dla dobra AA". I uzbrojeni w to, jakże często fałszywe usprawiedliwienie, w pełni świadomi naszego prawa, wzmagamy ataki. Często jest to rzeczywiście konieczność, aby uporządkować jakąś sprawę przynoszącą wiele szkody. Prawdą . jest też, że trzeba sięgnąć przy tym często po niemiłe fakty. Właściwy sprawdzian polegać będzie jednak zawsze na tym, jak dalece panujemy nad sobą. Dlatego też dobrze jest, jeśli najpierw sami zadamy następujące pytania: "Czy naprawdę konieczna jest krytyka lub próba działania? Czy jesteśmy pewni, że nie powoduje nami strach lub złość?". Dopiero gdy poddamy się tak gruntownej analizie, możemy być pewni, że działamy w duchu miłości, tak potrzebnej nam do utrzymania własnej sprawiedliwości. Poniżej przytoczę jeszcze jeden punkt widzenia na problem uczciwości. Całkiem możliwe, że wydarzy się wam kiedyś sytuacja, aby nieuczciwość innych ludzi wykorzystać jako parawan dla niedotrzymania własnych zobowiązań. Mnie samemu taki przypadek się wydarzył. Przyjaciele, mocno obciążeni uprzedzeniami, błagali mnie abym nigdy już nie powracał na Wall Street. Byli przekonani, że panujące tam materializm i oszustwo zaduszą moje duchowe wzrastanie. Ponieważ motywacje ich brzmiały tak wspaniale i przekonywująco, uległem im i pozostałem z dala od jedynego zawodu na jakim się znałem. Gdy jednak gospodarstwo domowe groziło zawaleniem, obudziłem się. Stwierdziłem, że właściwie to chciałem się tylko uchylić od pracy i wtedy powróciłem na Wall Street. Nigdy nie pożałowałem tego kroku. Odkryłem, że i w samym centrum finansowym Nowego Jorku żyją dobrzy ludzie. Oprócz tego, potrzebne mi było doświadczenie pozostania trzeźwym, w tym właśnie otoczeniu, w którym alkohol mnie pokonał. Otrzymałem wszystkie Boże błogosławieństwa. Otrzymałem nawet jeszcze więcej, gdyż moje, wbrew mojej woli, postanowienie powrotu na giełdę, przyniosło mi wspaniałe dywidendy: przyniosło mi AA. To właśnie w jednej z moich służbowych podróży do Akron w stanie Ohio, poznałem w 1935 r dr Boba, który stał się współtwórcą naszej wspólnoty. Tak więc narodziny AA powiązane są w rzeczywistości z próbą podjęcia przeze mnie odpowiedzialności za zdobycie chleba.

Pora jednak, aby opuścić tę interesującą krainę samooszukaństwa i zwrócić się ku trudniejszym sytuacjom życiowym, którym powinniśmy się stawić z podniesionym czołem i jasnym umysłem.

Przyjmijmy, że otrzymujemy do wypełnienia kwestionariusz przyjęcia do pracy, a w nim jest zawarte m.in. takie pytanie: "czy cierpiał pan (pani) kiedyś na alkoholizm i czy przebywał pan (pani) w klinice odwykowej?".

W tym miejscu my z AA możemy powiedzieć o sobie wiele dobrego. Wierzymy prawie bez wyjątku, że w tej sytuacji tylko absolutna prawda może nam pomóc. Większość pracodawców respektuje naszą wspólnotę i ceni sobie ową niczym nie owiniętą

UCZCIWOSC, zwłaszcza gdy wspominamy o naszej przynależności do AA i o sukcesach jakimi poszczycić się może nasza wspólnota. Istnieją w naszym życiu oczywiście i inne problemy wymagające od nas samych takiej samej rzetelności i otwartości. W większości wypadków, sytuacje te są jasno określone. Musimy im spojrzeć prosto w twarz, nie zważając na strach czy fałszywie pojętą dumę. Jeżeli tego nie zrobimy, będziemy cierpieć pod coraz bardziej narastającymi konfliktami, których nie rozwiążemy bez otwartej uczciwości.

Istnieją jednak sytuacje, w których wypowiedzenie bezwzględnej prawdy może wywołać niepowetowane szkody u bliźnich. Gdy taka sytuacja zaistnieje, znajdziemy się w bardzo trudnym położeniu. Będziemy rozrywani przez dwie możliwości i jeżeli nasze sumienie będzie zbyt dręczone to może się zdarzyć, że odrzucimy wszelką mądrość i miłość. Być może, że spróbujemy okupić naszą wolność poprzez brutalną prawdę bez względu kogo i jak ciężko tym ranimy. Próby tego rodzaju nie są na szczęście regułą. Bardziej prawdopodobna jest druga wersja naszego zachowania: z wielką plastycznością przedstawimy sobie straszliwe i niepowetowane szkody jakie wyrządzimy drugiej osobie przez wyjawienie prawdy. Pod płaszczykiem wielkiej miłości jaką odczuwamy dla tej drugiej osoby oraz współczucia dla niej, gotowi jesteśmy do "wielkiego kłamstwa" - czując się nawet przy tym bardzo dobrze.

Jeżeli więc życie postawi przed nami taki konflikt, to nikt nie może mieć nam za złe naszego zakłopotania. Przede wszystkim jednak my sami musimy przyznać się, że w danej chwili, przynajmniej nie byliśmy w stanie odróżnić prawa od bezprawia.

Szczególne trudności powstają wówczas, gdy modlitwy nasze tak się przeplatają z naszymi życzeniami, że musimy przyznać się do naszej niepewności i zapytać siebie czy rzeczywiście żyjemy w jedności z Bogiem. Jest to chwila, w której powinniśmy poszukać rady naszych najlepszych przyjaciół oraz wykorzystać sytuację do rozmowy z nimi.

Gdybym ja np. nie był obdarzony wspaniałymi doradcami, dawno bym się już załamał. Jeden lekarz uratował mnie przed śmiercią przez alkoholizm, gdyż zmusił mnie, abym śmiercionośności tej choroby spojrzał prosto w oczy. Inny lekarz, psychiatra, pomógł mi odzyskać moje zdrowie psychiczne, namawiając mnie do od- szukania i rozprawienia się z moimi wadami. Od pewnego duchownego otrzymałem odpowiadające prawdzie zasady według których my w AA próbujemy teraz żyć. Lecz przyjaciele ci zrobili dla mnie osobiście o wiele więcej, gdyż oprócz swoich umiejętności zawodowych, poświęcili mi swój czas. Chodziłem do nich z każdym moim problemem. Ich mądrość i doświadczenie były nagrodą za moje pytania. W tym samym stosunku jestem zobowiązany wielu moim przyjacie10m z AA. Pomogli mi tam, gdzie inni pomóc nie mogli, z tej prostej przyczyny, że byli anonimowymi alkoholikami.

Oczywiście nie możemy we wszystkim zdać się tylko na przyjaciół, że to oni załatwią za mnie wszystkie trudne problemy. Dobry doradca nie odbierze nam myślenia, gdyż wie, że wszystkie ważne decyzje powinny być podjęte przez nas samych. Pomoże nam jednak opanować strach, wyeliminować wyrachowanie oraz samooszukiwanie się, aby decyzje podjęte przez nas były mądre, uczciwe i pełne miłości.

Wybór takiego przyjaciela, to rzecz szczególnej wagi. Powinien to być człowiek o głębokim zrozumieniu, my zaś powinniśmy uważnie wysłuchiwać tego, co ma nam do powiedzenia. Musimy być także całkowicie przekonani, że wybrany przez nas doradca potraktuje nasze zwierzenia ściśle poufnie. Gdy osoba przez nas wybrana jest duchownym, lekarzem lub prawnikiem, to rzecz jest sama przez się zrozumiała. Gdy jednak do udzielenia porady prosimy członka AA powinniśmy bez wahania przypomnieć mu, że oczekujemy od niego zachowania tajemnicy.

Jest to o tyle ważne, że nasze swobodne, bez jakichkolwiek obciążeń, zachowanie się podczas spotkań, mogłoby być przyczyną zapomnienia członka wspólnoty o zachowaniu całkowitej tajemnicy. Ochrona powierzonych nam z kolei spraw powinna być dla nas zrozumiała sama przez się.

Możliwość wypowiedzenia się z zachowaniem ścisłej tajemnicy, posiada nieocenione zalety. To tu znajdujemy jedyną okazję być tak szczerym jak tylko to możliwe. Nie musimy liczyć się z faktem zaszkodzenia innej osobie. Nie obawiamy się także ośmieszenia lub oskarżenia. Tutaj też mamy wspaniałą okazję wytropienia ewentualnego samooszukiwania. Jeżeli tylko sami oskarżamy się o jakieś nieistniejące uczynki, to kompetentny doradca łatwo to odkryje. Gdy więc ściągnie nas ze świata naszych fantastycznych idei, stwierdzimy ku naszemu zdziwieniu, że bardzo niewiele

I zostało w nas owego uczucia, obrony przed nieprzyjemną prawdą. Nic innego nie niweluje w nas tak prędko uczucia strachu, pychy i niewiedzy. W jakiś czas później stwierdzimy, iż mocno i pewnie stoimy na nowym dla nas fundamencie uczciwości.

Dlatego też nadal poszukiwać będziemy małych i dużych oznak oszukiwania samego siebie. Postaramy się sumiennie złagodzić naszą uczciwość mądrością i miłością, starając się jednak, aby nigdy nie unikać wymaganej od nas rzetelności.

My w AA bardzo dobrze znamy wartość prawdy. To ona uwolniła nas z więzów, narzuconych nam przez alkohol. Uwalnia nas wciąż jeszcze z narastających w nas konfliktów i wyzwala nas z życia w niedoli. Pomaga nam opanować strach i samotność.

Jedność naszej wspólnoty, miłość którą sobie nawzajem okazujemy, poważanie jakie okazuje nam świat-wszystko to jest wynikiem uczciwej rzetelności, jaką pod przewodem Boga zdobywamy dla naszego własnego szczęścia. Dlatego też powinniśmy wzmocnić nasze dążenie do prawdziwej i rzetelnej uczciwości i stosować ją we wszystkich naszych poczynaniach.

SZEŚĆ PRAWD BILLA

4-POKORA

Pokora - na dzień dzisiejszy

Dla człowieka, osiągnięcie tzw. "pokory absolutnej" jest niemożliwe. Możemy jedynie wyobrazić sobie znaczenie i wspaniałość tak pełnego ideału. W książce "Anonimowi Alkoholicy" napisano: "Nie jesteśmy świętymi...; pragniemy dla siebie raczej duchowego postępu aniżeli duchowej pełni".

Jedynie Bóg może okazać nam pełnię; my ludzie, z konieczności musimy żyć i wzrastać ograniczeni relatywnością dnia codziennego. Dlatego też poszukujemy pokory na dzień dzisiejszy. Pytanie nasze brzmi: "Co rozumiemy pod pojęciem: Pokora na dzień dzisiejszy i jak dowiemy się żeśmy ją znaleźli?

Nie musimy przypominać, że nadmierne poczucie winy lub ciągłe zamykanie się prowadzi do zubożenia naszych duchowych od- czuć. Długi czas trwało jednak, zanim dowiedzieliśmy się, że także duchowa pycha może nas zgubić. Gdy w początkowym okresie AA poczęliśmy przypuszczać jak pyszni duchowo możemy być, ukuliśmy powiedzenie: "Nie próbuj tylko w czwartek podczas mityngu być tak cholernie dobrym".

To ostrzeżenie z dawnych czasów wygląda może na jedną z owych wymówek, stosowanych przez nas, gdy nie próbowaliśmy zrobić tego co najlepsze. Gdy jednak przyjrzymy się bliżej, stwierdzimy że jest wręcz odwrotnie. Jest to właśnie nasza metoda AA ostrzegania samego siebie przed ślepotą, wywodzącą się z pychy oraz przed nieistniejącymi w nas zdolnościami. Nie odwiedzamy już barów i burdeli... i już ludzie gratulują nam tych dowodów postępu. Dochodzi oczywiście wkrótce do tego, że sami sobie gratulujemy naszego sukcesu.

Pewnym jednak jest to, że pokora znajduje się wówczas dla nas poza granicą głosu. Często myślałem lub mówiłem: "To ja mam rację - nie ty". Robiłem to być może nawet w dobrych zamiarach, lecz było to jednak fałszywe. Także i podobne myśli, jak np.: "To mój plan jest właściwy - twój jest pełen błędów" lub "Dzięki Ci Boże, że Twoje błędy nie są moimi" albo "Jesteś na najlepszej drodze, by zrujnować AA-lecz ja cię wykończę" a także "Ja mam przewodnictwo Boże, więc On jest po mojej stronie" itd. Wszystkie te myśli i powiedzenia są z gruntu fałszywe i pełne pychy. Alarmującym przy tym jest fakt, jak łatwo jesteśmy skłonni usprawiedliwiać swą pychę. Nie musimy także długo szukać, aby stwierdzić że to samousprawiedliwienie jest tą siłą burzącą wszelką harmonię i miłość. To ona podburza człowieka przeciw człowiekowi, jeden naród przeciwko drugiemu. Dzięki niej każdy rodzaj głupoty i gwałtu ukazany może być w takim świetle, że wydaje się on prawy, a nawet godny szacunku. Oczywiście i w tym przypadku nie wolno nam wydawać wyroku, możemy tylko zgłębiać samych siebie.

Cóż więc możemy zrobić, by zniwelować nasze poczucie krzywdy, nasze zamknięcie i pychę?

Kiedy robię inwenturę takich błędów, rysuję sobie jakiś obraz oraz dorabiam do niego jakąś historię. Obraz mój przedstawia drogę wiodącą do pokory.

Opowiadanie zaś to alegoria. Po jednej stronie tej drogi widać grzęzawisko. Skraj drogi graniczy z bagnem, przechodzącym w grzęzawisko moich uczuć, wyrządzonych krzywd, w którym tak często się grzebię. Tu czatuje samozniszczenie, wiem to z własnego doświadczenia. Okolica znajdująca się po drugiej stronie mej drogi wygląda pięknie. Szerokie doliny, w oddali wysokie góry. Niezliczone ścieżki zapraszają wprost, aby zwiedzić tę piękną krainę. Wydaje mi się, iż łatwo będzie znaleźć drogę powrotną.

Wraz z kilkoma przyjaciółmi decydujemy się na zrobienie krótkiej wycieczki. Wybieramy naszą ścieżkę i w radosnym nastroju schodzimy z drogi. Któryś z przyjaciół podniosłym tonem mówi: "może na szczycie owej góry znajdziemy złoto?" Ku naszemu zdumieniu rzeczywiście znajdujemy złoto, jednak nie złoty piasek, lecz monety. Na każdej monecie, na stronie czołowej wybity jest napis: "to jest czyste złoto-24 karatowe". Bierzemy te złoto jako nagrodę za to, że cierpliwie powrócimy z powrotem do wiecznej jasności naszej drogi. Wkrótce jednak poczynamy oglądać od- wrotne strony naszych monet i narastają w nas jakieś dziwne przeczucia. Niektóre monety mają bardzo przyciągające napisy: ,.jestem potęgą", ,.jestem uznaniem", ,.ja jestem bogactwem", ,.jestem sprawiedliwością", ,.jestem dobrym motywem". Na innych znów pisze np. "ja jestem rasą panów", "ja jestem wielkim dobroczyńcą", "ja jestem Bogiem"...

To przecież jest bardzo zagadkowe. Mimo to chowamy te monety, lecz potem zauważamy takie, których napisy zdumiewają nas: "ja jestem pychą", "ja jestem gniewem", "ja jestem agresją", "ja jestem zemstą", "jestem rozbiciem", "ja jestem chaosem". W koń- cu obracamy ostatnią monetę i odczytujemy napis: "jestem szatan we własnej osobie". Niektórzy z nas przestraszyli się. Wołamy do siebie: "To złoto głupców (mika), a ta kraina to raj głupców, chodźcie, uciekajmy stąd". Kilku przyjaciół chciało jednak pozostać, aby wysortować owe przeklęte monety i zostawić sobie tylko te, na których pisało "potęga", "sława", "sprawiedliwość". Po- wiedzieli nam, że na pewno będziemy żałowali, iż nie zostaliśmy z nimi. Dopiero po latach ta część naszej grupy powróciła na drogę pokory.

Opowiedzieli nam historię tych, którzy przysięgli, że nigdy nie powrócą. Oni to powiedzieli: "Te monety, to prawdziwe złoto, nie musicie nas w ogóle przekonywać, że jest inaczej. Oczywiście nie chcemy tych złych motywów, a le wkoło jest dość drzewa i chcemy po prostu przetopić to złoto w solidne sztaby. Przyjaciele, którzy powrócili opowiedzieli nam, jak to złoto pychy zawładnęło naszymi braćmi: "Gdy ich opuszczaliśmy, kłócili się już pomiędzy sobą o te sztaby złota. Kilku było rannych, inni byli już umierający. Zabijali się wzajemnie dla tego złota".

Symboliczny ten obraz opowiada, że "pokorę na dzień dzisiejszy" osiągnę tylko w takiej ilości, na ile zdołam uniknąć z jednej strony grzęzawiska uczuć krzywdy i nieprzystępności, z drugiej zaś strony zwodniczo pięknej krainy z rozsianym na niej złotem pychy. Tylko w ten sposób uda mi się odnaleźć drogę pokory, biegnącą pomiędzy tymi dwoma bezdrożami i pozostać na niej. Dlatego też koniecznością staje się ciągła inwentura, mogąca poinformować mnie kiedy zejdę z właściwej drogi. Naturalnie, nasze pierwsze próby zrobienia inwentury wydadzą nam się nierealne. Osobiście. często bywałem bohaterem takiego nierealnego oszacowania

samego siebie. Chciałem widzieć tylko dobrą część mego życia, dlatego powszechnie przedstawiałem cnoty, które wg. własnej oceny osiągnąłem. Gratulowałem sam sobie wspaniałej roboty. W ten sposób, nieświadomie, samooszukiwanie zamieniło te parę zalet, które miałem, w bardzo poważne błędy. Mnie samemu jednak w tam tych czasach dziwne te zajścia sprawiały radość, wywołując pragnienie coraz to nowych osiągnięć, a tym samym coraz większego aplauzu. I w ten sposób błyskawicznie znalazłem się w tym samym nastroju jak za pijackich czasów. Miałem znów te same cele: władzę, sławę, aplauz. Na dodatek miałem wspaniałą wymówkę: posiadałem przecież duchowe alibi. Fakt, iż naprawdę zawsze miałem jakiś duchowy cel, pozwalał mi wierzyć w całkowitą prawdziwość tych kompletnych bzdur.

Nie byłem w stanie odróżnić prawdziwej monety od fałszywej. Przygotowałem sobie sztaby duchowego złota w najgorszym wydaniu. Zawsze będę żałował tego złego, które wówczas wy- rządziłem memu najbliższemu otoczeniu. Jeszcze dziś drżę na myśl o tym, ile nieszczęść mogłem wówczas ściągnąć na wspólnotę.

W owych dniach bardzo mało troszczyłem się o zadania mojego życia, na których się zatrzymałem. I w tym przypadku zadbałem o usprawiedliwienie. Mówiłem sobie "jestem zbyt zajęty i mam ważniejsze rzeczy do spełnienia". Była to moja prawie że idealna recepta dla usprawiedliwienia mego wygodnictwa i samozadowolenia. Nigdy nie odczuwałem potrzeby dokładniejszego

przeglądnięcia pewnych sytuacji, w których bez wątpienia czyniłem źle. Każda próba oceny tych sytuacji wywoływała zwariowane wręcz poszukiwanie usprawiedliwiania. Mówiłem sobie: "to przecież naprawdę są tylko te błędy, które posiada każdy dobry człowiek". Gdy to nie pomagało, następował dalszy ciąg mniej więcej w tym stylu: "Gdyby ludzie właściwie się ze mną obchodzili, wówczas ja byłbym też inny". Później dochodziły jeszcze takie myśli: "Bóg przecież sam wie najlepiej, że mam takie przymusowe przedstawienia. Nie mogę nad nimi zapanować. On musi mnie z nich wybawić". Na koniec nadszedł czas gdy wołałem: "Tą sprawą po prostu nie chcę się zająć, nawet nie będę próbował'. Konflikty moje oczywiście powiększały się. Przepełniony byłem usprawiedliwieniami i sprzeciwami. Gdy trudności te i problemy groziły wykończeniem mnie, znalazła się nowa droga ucieczki. Począłem zagłębiać się w bagno poczucia winy. Duma i opór ustąpiły miejsca depresjom. I chociaż istnieją różne wariacje tego tematu, wszystkie one sprowadzają się do jednej tonacji: "jakiż ze mnie kawał drania".

W ten sposób, w jaki wcześniej przesadnie uwypuklałem swoje mierne osiągnięcia, teraz powiększałem swoje błędy i winy.

Każdemu kto tylko chciał mnie wysłuchać wyznawałem wszystko (a nawet trochę więcej). Możecie mi wierzyć lub nie, uważałem iż jest to z mojej strony olbrzymia pokora. Zaliczałem to sobie jako jedyną pozostałą mi pociechę. Nigdy jednak podczas tych napadów poczucia winy nie odczuwałem prawdziwego żalu za popełnione krzywdy. Nie myślałem także nigdy poważnie o naprawieniu wyrządzonych szkód, chociaż miałem prosić Boga o przebaczenie; na dodatek nie widziałem żadnych powodów, aby czynić sobie wyrzuty z tego zachowania. Oczywista rzecz, że moich prawdziwych błędów tzn. pychy i arogancji nie poddawałem żadnej analizie, gdyż sam wyłączyłem światło, mogące oświetlić te błędy. Dzisiaj wierzę, iż istniało trwałe powiązanie pomiędzy moim poczuciem winy, a moją pychą. Obie prawdopodobnie służyły tylko po to, by zwrócić uwagę na moją osobę. W swej zarozumiałości mówiłem mniej więcej tak: "spójrzcie jaki ze mnie cudowny człowiek". Gdy zaś złapało mnie poczucie winy jęczałem: "cóż ze mnie za drań". Istotnie, poczucie winy jest odwrotną stroną monety zwanej dumą. Celem poczucia winy jest samozniszczenie; celem pychy jest niszczenie innych.

Dla mnie "pokora na dzień dzisiejszy" to owa bezpieczna i pewna postawa będąca wypośrodkowaniem tych dwóch ekstremów uczuciowych. Pokora ta, to oaza spokoju, w której odnajdę swoją równowagę, pozwalającą mi na uczynienie następnego kroku na wyraźnie oznakowanej drodze, prowadzącej do wartości wiecznych.

Wielu z nas przeżyło w swych życiu uczuciowym o wiele większe sztormy niż ja. Inni znów przeszli mniej, nikomu jednak nie zostały one darowane. Myślę jednak, że nie powinniśmy żałować tych konfliktów. Są one prawdopodobnie ważną częścią naszego życia uczuciowego oraz naszego doroślenia duchowego. Są one surowcem dla naszego postępu.

Jeżeli w tym momencie padnie pytanie: czy członkowie AA żyją

w jakichś ciemnych jaskiniach, w których męczą się ze swoimi, bólami i konfliktami? Odpowiedź brzmi - nie! My AA odnaleźliśmy' swój spokój. Małymi krokami osiągamy coraz większą pokorę, której dewizą jest radość i wesołość. Nie zbaczamy już z obranej drogi tak często jak kiedyś.

Na początku tego rozważania wyraziłem myśl, że absolutne ideały, są bardzo odległe od tego co jesteśmy w stanie osiągnąć lub zrozumieć. Dlatego też naprawdę brakowałoby nam pokory gdybyśmy byli przekonani, że w krótkim czasie naszego ziemskiego życia możemy osiągnąć coś w rodzaju pełni absolutnej. Przypuszczenie takie byłoby przecież szczytem pychy. Słowa te służą niektórym ludziom jako uzasadnienie negacji wszelkich, absolutnych wartości duchowych. Mówią oni: perfekcjoniści wytyczając sobie nieosiągalny cel, pełni są samooszukaństwa - lub giną nie mogąc osiągnąć wytyczonego celu. Ja jednak jestem zdania, że nie powinniśmy podzielać takich myśli. To przecież nie wina ideałów, że są źle zrozumiane, a następnie użyte jako powierzchowne usprawiedliwienie poczucia winy, negacji, pychy. Wręcz przeciwnie, jeżeli nie będziemy rysowali sobie wciąż duchowego obrazu wiecznych wartości, to ograniczymy tym samym swój wzrost. Krok jedenasty naszego programu brzmi: "poprzez modlitwę i medytację staramy się polepszyć nasz kontakt z Bogiem - takim jak Go rozumiemy - prosząc Go jedynie o to, by umożliwił nam rozpoznanie swej woli oraz udzielił nam sił do jej wykonania. Oznacza to przecież, że przede wszystkim powinniśmy się troszczyć o to, by wiodącą siłą naszego życia była doskonałość Boża, nie powinniśmy natomiast doskonałości tej stawiać sobie za cel.

Ja np. pewny jestem, że poszukiwać muszę wciąż jeszcze najlepszego wytłumaczenia dla pokory, którą potrafię sobie w duchu wyobrazić. Dokładny ten opis nie będzie jednak nigdy doskonałością. Przyjmijmy, że wybieram następujące wyjaśnienie: "Pokora doskonała, to stan całkowitej niezależności od mojego ja oraz uwolnienie się z wszystkich obciążeń wynikających z błędów mego charakteru, które tak bardzo dają mi się we znaki. Pokora doskonała byłaby więc całkowitą gotowością szukania o każdym czasie i przy każdej sposobności woli Boga i wykonywania tej woli".

Wyobrażając sobie pokorę w ten sposób, nigdy nie będzie dręczyła mnie myśl, że nie osiągnę doskonałości. Powinienem jednak wystrzegać się chełpliwych myśli, że kiedyś posiądę wszystkie cnoty pokory.

Koniecznością osobistą jest, abym pozostał przy takim przed- stawieniu pokory i pozwolił rozwijać mu się tak bym mógł wypełnić nim swoje serce. Aby tego dokonać muszę przeprowadzić inwenturę. Pozwoli mi ona jasno określić moje miejsce na drodze do pokory. Ujrzę wówczas, że moja podróż do Boga dopiero co się rozpoczęła. Zmniejszając w ten sposób swoją osobowość do właściwych wymiarów, spostrzegam jak śmieszna była stała troska o siebie samego. Wówczas dopiero uwierzę, że i dla mnie jest miejsce na drodze do wieczności, że mogę nią Iść ze stale pogłębiającym się uczuciem pokoju i zaufania.

Uświadomię sobie wówczas, że Bóg jest dobry, a ja nie muszę obawiać się niczego. Świadomość, że ma się Boskie przeznaczenie jest wielkim darem.

Rozmyślając dalej o doskonałości Boga, odkrywam jeszcze jedno. Gdy byłem jeszcze dzieckiem, usłyszałem pierwszą w mym życiu symfonię. Wprawiła mnie ona w nieopisaną harmonię mimo, iż mało co rozumiałem. Także i teraz, gdy wsłuchuję się w muzykę Boga, słyszę tony zapewniające mnie o miłości Boskiego kompozytora do mnie - oraz zapewnienie, że i mnie wolno go kochać.

SZEŚĆ PRAWD BILLA

5 - MIŁOŚĆ

"Następnym etapem w naszej walce jest trzeźwość w naszym życiu uczuciowym ".

Myślę, że wielu starszych należących do naszej wspólnoty, którzy poddali naszą kurację przeciw uzależnieniu alkoholowemu surowemu egzaminowi uważa, iż w swym życiu uczuciowym daleko im jeszcze do trzeźwości. Być może oni to właśnie będą ową strażą przednią dla dalszego rozwoju AA: (wymaga to jednak pokory) w naszych stosunkach do samych siebie, do bliźnich i do Boga. Owo młodzieńcze dążenie za najwyższym uznaniem, całkowitym bezpieczeństwem oraz pełnymi przeżyciami miłosnymi, które tak wielu z nas odczuwa - dążenie zrozumiałe w wieku 17 lat - okazuje się nieżyciową postawą wówczas gdy mamy tych lat 47 lub 57. Od pierwszych dni istnienia AA otrzymałem we wszystkich tych dziedzinach srogie cięgi, gdyż nie byłem w stanie stać się dorosłym w swym życiu uczuciowym i duchowym. Mój Boże! Jakże to bolało; pożądać wciąż rzeczy niemożliwych, najbardziej zaś wówczas gdy stwierdziliśmy, że znów zaprzęgliśmy wóz.

W końcu dochodzimy do ostatecznego i wstydliwego stwierdzenia, że wszystko robiliśmy fałszywie, lecz nie starcza nam sił, aby wyjść z tego kołowrotu uczuciowego.

Sposób właściwego uczuciowego rozpracowania swych przeżyć oraz umiejętność przeniesienia ich do lżejszego, szczęśliwszego i dobrego życia, to w końcu nie tylko problem dla neurotyka. Jest to raczej problem życiowy nas wszystkich, którzy dotarliśmy do punktu zwrotnego w naszym życiu, które pragniemy prowadzić teraz według zdrowych zasad.

Lecz właśnie wówczas, kiedy najbardziej pragniemy, by droga nasza była wolna, nie doznajemy uczucia pokoju i radości. Do punktu tego dotarło już wielu z nas, starszych AA. Jest to zaprawdę miejsce piekielne. Jakże tu naszą podświadomość, z której wciąż wychodzi tyle strachu, zahamowań, przymusowych i fałszywych odruchów doprowadzić do współbrzmienia z tym w co naprawdę wierzymy, co wiemy i czego pragniemy? Jak doprowadzić do rozsądku to nasze bezmyślne, złośliwe, ukryte w naszej podświadomości drugie ja? Ostatnio dochodzę do przekonania, iż możliwe jest dokonanie tego. Wierzę w to dlatego, że w tych samych ciemnościach ujrzałem wielu ludzi -ludzi jak ty i ja, którzy zaczynają mieć sukcesy.

Przed kilku laty opadła mnie ciężka depresja nie mająca właściwie żadnych konkretnych przyczyn. Mimo to, o mało nie doprowadzi- łaby mnie do ostateczności. Ogarnął mnie strach przed długo- trwałą chroniczną wpadką. Gdy pomyślałem o nieszczęściach, które dawniej następowały po takiej depresji, to wierzcie mi, nie miałem zbyt różowych perspektyw. Zapytywałem siebie wciąż, dlaczego dwanaście kroków nie pomaga mi uwolnić się od tej depresji i w tym momencie wzrok mój spoczął na modlitwie Sw. Franciszka z Asyżu: "Pozwól, abym bardziej pożądał pocieszać innych, niż sam być pocieszanym..." Tak, to była właściwa formułka, ale dlaczego nie skutkowała? Począłem rozmyślać nad całą modlitwą:

"Panie, uczyń mnie narzędziem Twego pokoju!

Gdzie nienawiść panuje, pozwól mi nieść miłość gdzie poniżenie, przebaczenie gdzie kłótnia, pojednanie gdzie błądzenie, prawdę

gdzie wątpienie, wiarę

gdzie zwątpienie, nadzieję

gdzie ciemność, Twe światło gdzie smutek, radość.

O Mistrzu, pozwól abym bardziej pożądał

innych pocieszać niż sam być pocieszanym innych rozumieć niż sam być rozumianym innych kochać niż sam być kochanym Gdyż dawanie czyni bogatym

a w samozapomnieniu znajdziemy pokój w przebaczeniu osiągamy odpuszczenie

a w śmierci jest wieczne zmartwychwstanie"

Nagle zrozumiałem o co właściwie chodzi. Moim naczelnym błędem była zawsze zależność, absolutna, prawie że zależność od ludzi lub okoliczności mających zapewnić mi uznanie,

bezpieczeństwo oraz wszystkie inne temu podobne sprawy. Kiedy nie otrzymałem dobrowolnie wszystkich tych rzeczy, walczyłem o nie. Kiedy zaś walkę tę przegrywać musiałem, bo żądania moje były zbyt wybujałe, zjawiły się depresje. Dopóki więc nie wyrugowałem całkowicie ze swego życia tych niebezpiecznych, chorobowych uzależnień, nie mogło być mowy o zmianie promieniującej miłości Św. Franciszka na mocną i radosną postawę życiową. Absolutny charakter tych straszliwych uzależnień ujawnił się z taką dokładnością tylko dlatego, że w ciągu ostatnich lat udało mi się dokonać pewnego rozwoju duchowego. Wzmocniony całą siłą łaski otrzymanej dzięki modlitwie zdałem sobie sprawę, iż całą siłę swej woli i całe swe życie - postępowanie, ukierunkować muszę ku temu, aby pozbyć się owych fałszywych uzależnień uczuciowych od ludzi, od AA i od wszystkich innych okoliczności. Dopiero wówczas mogłem być na tyle wolny, by kochać tak, jak Św. Franciszek. Uwierzyłem, że spełnienie mojej tęsknoty oraz zaspokojenie mych pragnień życiowych staną się dodatkową

wygraną, gdy będę prawdziwą miłość brał i dawał, a każdej sytuacji życiowej podam właściwą przychylność. Stało się oczywiste, że miłość Bożą otrzymać mogłem dopiero wówczas, gdy gotów byłem oddać Mu ją tak, jak tego ode mnie oczekiwał: poprzez miłość bliźniego. Dopóki jednak byłem ofiarą fałszywych uzależnień, nie byłem w stanie tego uczynić. Uzależnienie moje oznaczało bowiem żądania, żądania wobec ludzi i otaczającego mnie środowiska, które chciałem posiąść, by nim rządzić. Być może słowa "uzależnienie absolutne" wydadzą się komuś zbyt przesadne, dla mnie jednak miały one wielkie znaczenie.. One to pomogły mi w moim uwolnieniu aż do osiągnięcia obecnego stopnia stabilności i spokoju ducha; tzn. że wyzwoliły we mnie te przymioty, które obecnie staram się umocnić poprzez ofiarowanie

, mej miłości, bez względu na to czy zostanie ona odwzajemniona.

Wydaje się, iż jest to najważniejszy, o największej mocy uzdrawiającej krąg, do którego musimy się dostać. Powinniśmy ukochać wypromieniowującą z nas miłością kreacje Boże i Jego lud, takimi środkami, jakie z Jego miłości otrzymujemy. Jasnym wobec tego staje się fakt, iż objęci możemy zostać tym prądem dopiero wówczas, gdy paraliżujące nas uzależnienie zostanie złamane i rozproszone aż do najgłębszych zakamarków naszego ja. Wówczas dopiero będziemy mieli Jdł\ IJkolwiek pojęcie czym jest naprawdę miłość dojrzała. Być może powiesz w tym momencie: "to przecież duchowe wyrachowanie". W żadnym przypadku! Zaobserwuj kiedyś pracę kogoś z AA o sześciomiesięcznym stażu jego pracy"

z nowym. Gdy nowy powie mu: "Idźże do diabła!" - on uśmiecha się i kieruje swą pomoc ku innym przypadkom. Nie czuje się zawiedziony i odepchnięty. Gdy jego następny przypadek zareaguje pozytyw- nie i ze swej strony pocznie przekazywać swą miłość i uwagę innym alkoholikom, a sponsorowi swemu tej miłości nie okaże, to i w takim przypadku jest on szczęśliwy. Także i teraz nie czuje się on odepchnięty, lecz cieszy się z faktu, że nowy o którego się wówczas starał jest zadowolony. Kiedy zaś obecny przypadek w późniejszym okresie zamieni się w przyjaciela (przyjaciółkę) sponsor cieszy się z całego serca. Wie on przy tym doskonale, że owo uczucie szczęścia jest tylko produktem ubocznym, jest dodatkową wygraną za jego "dar bez oczekiwania na odwzajemnienie". To, co przemieniało słabeusza w mocarza, to miłość, którą otrzymał i którą oddał owemu obcemu pijakowi leżącemu na jego progu. To było dzieło na miarę Sw. Franciszka: mocne, praktyczne, bez uzależnień i bez żądań. Podczas pierwszych sześciu miesięcy mojej trzeźwości ciężko praco- wałem z wieloma alkoholikami. Żaden z nich nie zareagował pozytywnie. Mnie samemu jednak praca ta pozwoliła utrzymać trzeźwość. Nie chodziło w tym przypadku w ogóle o to czy ci alkoholicy mi coś zwrócili. Moja własna stabilność wynikała z próby

dania im czegoś - a nie żądania czegoś od nich. Wierzę, iż postawa

taka przerodzić się może w trzeźwość w naszym życiu uczuciowym. Kiedy zbadamy każde najmniejsze nawet zakłócenie naszego życia uczuciowego, to na końcu korzeni dostrzeżemy niezdrową zależność i wynikające z tego żądania. Z pomocą Bożą, chciejmy te żądania, o które się wciąż potykamy pozostawić Jemu. Wówczas tylko możemy się uwolnić aby naprawdę żyć i kochać. Wówczas także będziemy, być może mogli, zastosować 12 kroków wobec siebie i innych, by osiągnąć trzeźwość w swym życiu uczuciowym. Nie podałem wam tu oczywiście żadnej nowej idei, raczej można to nazwać trickiem. Lecz trick ten uwolnił mnie z kilku moich ciężkich, fałszywych postaw. Dzisiaj umysł mój nie stoi już pod przymusem, by w jednej chwili krzyczeć z radości, a w następnej pogrążyć się w śmiertelnym smutku. Podarowano mi ciche i spokojne miejsce po słonecznej stronie życia.

SZEŚĆ PR.A\I\IO BILLA

6 - ANONIMOWOŚĆ

Dlaczego wspólnota AA jest anonimowa?

Jak nigdy dotąd, walka o władzę, znaczenie i bogactwo rozrywa cywilizację. Człowiek staje przeciw człowiekowi, rodzina przeciw rodzinie, grupa przeciw grupie, naród przeciw narodowi.

Wszyscy, którzy uczestniczą w tej ostrej walce tłumaczą, że celem IJ

ich jest pokój i sprawiedliwość, dla siebie, dla ich najbliższych, dla I ich narodu. "Dajcie nam tylko władzę i moc, a będziemy mieli sprawiedliwość; uczyńcie nas sławnymi, a będziemy stanowili wspaniały przykład do naśladowania; dajcie nam pieniądze, a wszyscy będziemy żyć wygodnie i szczęśliwie! W hasła te wierzą

ludzie na całym świecie i zachowują się też odpowiednio wg nich.

Zda się, że społeczność ludzka toczy się w jakowymś suchym upojeniu wprost do przepaści. Znaki drogowe mówią wyraźnie "stop - niebezpieczeństwo". Co to wszystko jednak ma wspólnego z anonimowością i anonimowymi alkoholikami? My z AA powinniśmy to wiedzieć, bo przecież każdy z nas znajdował się już blisko tej przepaści. Wzmocnieni alkoholem oraz poczuciem własnej sprawiedliwości wielu z nas szło śladami tych widzeń pychy i pieniędzy aż zatrzymaliśmy się tuż przed samym skrajem przepaści. Potem trafiliśmy do AA, gdzie rozglądając się ujrzeliśmy inną drogę, na której nie było drogowskazów ze słowami: władza, sława, bogactwo. Były tam drogowskazy, na których czytaliśmy: "To jest droga do wyzdrowienia i spokoju ducha. Ceną korzystania z tej drogi jest ofiara złożona ze swojego Ja". Książka nasza "Dwanaście kroków i dwanaście tradycji" stwierdza, że anonimowość to najmocniejsza obrona naszej wspólnoty. Jednocześnie jednak stwierdza, że "duchową substancją anonimowości jest ofiara".

Zwróćmy się teraz do doświadczeń AA, aby stwierdzić jak doszliśmy do tej wiary uwidocznionej obecnie z tradycji jedenastej i dwunastej.

Na początku ofiarowaliśmy alkohol. Musieliśmy to zrobić, bo w przeciwnym przypadku zabiłoby to nas. Nie byliśmy jednak w stanie uwolnić się od alkoholu bez następnych ofiar. Musiały zniknąć z naszego życia: wielkopańskość i dumne myślenie. Następnie przyszła kolej na samousprawiedliwienie, użalanie się i złość. Wyrzuciliśmy je dosłownie przez okno. Zrezygnować musieliśmy z wariackiej walki o własny prestiż i o wielkie konto bankowe.

Sami musieliśmy podjąć odpowiedzialność za swój godny pożałowania stan i przestać innym czynić o to zarzuty.

Czy były to jakieś ofiary? Tak to były ofiary. Aby uzyskać dość pokory i samopoważania musieliśmy zrezygnować z tego co dotychczas stanowiło nasz najukochańszy skarb: nasze żądanie i naszą niczym nie uzasadnioną dumę. Ale nawet tego było jeszcze mało, musieliśmy ponosić dalsze ofiary. Inni ludzie mieli mieć korzyść z tego, dlatego podejmowaliśmy różne prace w 12 kroku. Poczęliśmy nieść posłanie AA. Ofiarowaliśmy na ten cel swój czas, swoje siły i swoje pieniądze. Zrozumieliśmy, że nie utrzymamy tego cośmy otrzymali, jeżeli nie oddamy tego innym.

Czy żądaliśmy od swoich nowych podopiecznych jakiejś zapłaty? Czy żądaliśmy od nich władzy nad ich życiem? Czy szukaliśmy sławy za nasze dobre uczynki? Czy oczekiwaliśmy, że dadzą nam za to cokolwiek? - Nie, na pewno nie. Poznaliśmy, że cała nasza praca w 12 kroku byłaby bez sensu, gdybyśmy czegokolwiek za nią żądali. Tak też i te całkowicie naturalne życzenia musiały zostać ofiarowane, bo nasi nowi podopieczni nigdy nie osiągnęliby trzeźwości, a my byśmy naszą utracili. Nauczyliśmy się w ten sposób, że ofiara może przynieść korzyść podwójną - lub żadną. Coraz bardziej też oswajaliśmy się z takim sposobem dawania siebie, przy którym nie było kartki z ceną usługi. W momencie powstawania pierwszej grupy, nauczyliśmy się jeszcze czegoś innego. Otóż stwierdziliśmy, że każdy z nas musi ponosić jakieś ofiary dla grupy, ofiary dla naszego wspólnego dobra. Z drugiej zaś strony grupa odkryła, że zrezygnować musi z wielu swoich spraw dla dobra i obrony każdego przynależnego oraz dla dobra AA jako całości. Ofiary te były niezbędne, gdyż w przeciwnym razie AA nie mogłoby nadal egzystować.

Powoli, małymi krokami poznawaliśmy, że jedność, siła oddziaływania, a nawet przeżycie - AA zawsze będą uzależnione od gotowości niesienia przez nas ofiary z naszych pożądań i życzeń. Tak, jak ofiara każdego z nas oznacza dla niego dalsze życie, tak ofiary wymaga też jedność i przeżycie grupy oraz AA jako całości.

Widziane w ten sposób dwanaście tradycji, to co innego jak lista ofiar. Doświadczenie dziesiątków lat nauczyło nas, że zarówno indywidualnie jak i kolektywnie musimy ponosić ofiary, jeżeli chcemy by wspólnota AA pozostała zdrowa i żywa. W naszych 12 tradycjach, skierowaliśmy swą uwagę na prawie wszystkie ważniejsze sprawy naszego otoczenia. Odmówiliśmy sobie

osobistego- przywództwa, profesjonalizmu oraz prawa do orzekania, kto do nas może należeć, a kto nie. Nie wmawiamy sobie już czynienia "dobrych uczynków", reformowania świata oraz ojcowskiej opieki nad upadłymi alkoholikami. Nie przyjmujemy pieniędzy z jakichkolwiek źródeł charytatywnych i przedkładamy samoutrzymywanie siebie. Chcemy praktycznie współpracować ze wszystkimi lecz odmawiamy ożenienia naszej wspólnoty z kimkolwiek. Wstrzymujemy się od polemik zewnętrznych, ale także wewnątrz wspólnoty, nie chcemy kłócić się na tematy religii, polityki i reform, czyli tego wszystkiego co rozdziera społeczeństwa. Mamy tylko jeden cel: nieść posłanie AA każdemu choremu alkoholikowi, który chce je przyjąć. Postawy tej nie przyjmujemy wcale dlatego, że chcielibyśmy tę cnotę lub mądrość zarezerwować dla siebie. Czynimy tak, gdyż twarde doświadczenia nauczyły nas, że nasza wspólnota tylko w ten sposób ostoi się w obecnym, rozdartym świecie. Pozbywamy się przywilejów i ponosimy ofiary, bo czynić to musimy, a nawet jeszcze lepiej - bo czynić tak chcemy. Wspólnota AA w swej całości jest 'siłą większą od każdego z nas z osobna. Wspólnota musi przeżyć, bo inaczej tysiące takich jak my zginie. To wiemy. Jak więc pasuje do tego obrazu anonimowość? Dlaczego uważamy ją za największą i najpewniejszą obronę jaką AA dysponuje? Dlaczego jest ona największym symbolem dla ofiar przez nas osobiście ponoszonych oraz kluczem duchowym naszych tradycji i naszego programu życiowego?

Mam nadzieję, że następujący wycinek z historii AA udzieli nam odpowiedzi, której wszyscy poszukujemy.

Przed laty, pewien znany piłkarz odzyskał dzięki AA swą trzeźwość. Jego powrót na boisko stał się prawdziwą sensacją. Prasa nie szczędziła mu osobistych owacji, a i anonimowym alkoholi- kom dostała się niezła porcja owego uznania. Miliony zwolenników i kibiców ujrzało jego zdjęcie i nazwisko AA. Dało to dużo dobrego. Masy alkoholików przybywały do nas. Lubiliśmy to.

Szczególnie ja byłem bardzo uszczęśliwiony i naprowadziło mnie

to na nową ideę. Wkrótce byłem w drodze; pełen szczęścia udzielałem wywiadów osobistych i rozdzielałem swe zdjęcia. Ku mojej wielkiej radości zdjęcie moje ukazało się na stronie tytułowej gazety tak, jak zdjęcie owego piłkarza. Na dodatek mogłem jeszcze swe miejsce utrzymać dłużej niż on. Wystarczyło przecież tylko pojechać dalej i robić wykłady. Miejscowe grupy AA i gazety czyniły już resztę same. Byłem naprawdę zdumiony, gdy niedawno temu przeglądałem pożółkłe wycinki gazetowe. Przez dwa lub trzy lata byłem z pewnością łamaczem anonimowości nr. 1. I naprawdę nie mogę teraz żadnemu AA czynić wyrzutów, gdy pcha się w światła ramp. Przecież sam przed laty dałem taki przykład. W tamtym czasie jednak wydawało się, że jest to rzecz, która musi być zrobiona. W ten sposób usprawiedliwiony, zażywałem tego odpowiednio. Odczuwałem wspaniałe uczucie, zadawalające uczucie zadość- uczynienia, gdy czytałem te dwuszpaltowe, opatrzone zdjęciem i nazwiskiem artykuły o "Billu, maklerze giełdowym", o człowieku, który tysiącami ratował biednych pijaków!

Po pewnym czasie jednak, na jasnym niebie poczęły ukazywać się małe chmurki. Słychać było szemranie sceptyków AA: "Ten chłop, ten Bill, bierze całą zasługę dla siebie, dr Bob nie otrzymuje należnej mu części". Albo też mawiano: "Wygląda na to, że cała ta sława uderzyła Billowi do głowy i upija się on AA". Ten kolec ukłuł mnie mocno. Jak oni w ogóle śmieli gadać o mnie, gdy ja tyle dobrego dla nich zrobiłem. Powiedziałem swoim krytykom, że ., znajdujemy się w USA; czyżby nie wiedzieli, że każdy ma prawo ", wolnego wypowiadania się! Czyż ten kraj i każdy inny, nie jest sterowany przez przywódców o wielkim imieniu? Anonimowość być może jest dobrym dla "zwykłych AA", lecz dla współ- założycieli powinno się robić wyjątki. Społeczeństwo ma w końcu prawo dowiedzieć się, kim my właściwie jesteśmy.

Ci ze wspólnoty, którym tak bardzo doskwierał głód władzy i sławy (tzn. podobni do mnie) poszli oczywiście wnet w moje ślady. Oni także chcieli być wyjątkami. Mówili: anonimowość, to rzecz dobra dla bojaźliwych, ale mężni i odważni jak oni, powinni ustawić się przed światła błyskowe, by można było ich policzyć. Ten rodzaj odwagi wnet zmyje z alkoholików piętno hańby. Wówczas społeczeństwo naprawdę dojrzy, jakimi wspaniałymi współobywatelami są ci byli pijący. W ten sposób coraz więc r prZyjaci=ło anonimowość, a wszyscy czynili to ocz::e dla ,dobra AA. Cóż to było takiego, jeżeli jakiś alkoholik został sfotografowany wraz z gubernatorem?

W końcu obu przysługiwał ten zaszczyt, czyż nie? I tak coraz głębiej posuwaliśmy się ku przepaści.

Następny krok w łamaniu anonimowości wyglądał jeszcze jaskrawiej. Jedna z moich znajomych w AA postanowiła udzielać się w wychowaniu alkoholowym. Jeden z oddziałów pewnego

uniwersytetu, zainteresowany tematem alkoholizmu, poprosił ją, by jeździła po kraju z odczytami na temat choroby alkoholowej.

Moja znajoma była wspaniałą mówczynią i jeszcze lepszą dziennikarką. Czy wolno jej było przyznać się do swojego uczestnictwa w AA? A dlaczegożby nie? Jeżeli używała nazwy AA w dobrej sprawie, to tym samym werbowała ludzi do naszej wspólnoty. Uważałem to za znakomitą ideę i błogosławiłem temu przedsięwzięciu. Tak to AA znalazło się na drodze do zdobycia sławnego i znakomitego imienia. W oparciu o to imię oraz o swoją pracowitość, nasza znajoma osiągnęła znaczne efekty. W krótkim czasie - jej zdjęcie i nazwisko wraz z imieniem pojawiły się we wszystkich ważniejszych dziennikach USA. Opiewały one jej sukcesy w pracy wychowawczej, a zarazem sukcesy AA. Powiększało się społeczne rozumienie alkoholizmu, malała pogarda wobec pijących, zaś wspólnota AA wzrastała. Nie mogło być w tym przecież nic fałszywego.

A jednak, mimo wszystko, tak właśnie było. Dla krótkotrwałego zysku wzięliśmy na swoje barki balast zagrażający naszej przyszłości. Oto bowiem, pewien nasz przyjaciel z AA, zaczął wydawać czasopismo poświęcone całkowicie "wy- prawie krzyżowej" przeciwko prohibicji. Był on zdania, że Anonimowi Alkoholicy powinni pomóc w dziele "osuszenia" świata. Przyznał się on, iż jest w AA, używając tej nazwy bez ograniczeń, w celu napiętnowania whisky i jej producentów. Nazywał siebie "wychowawcą" wskazując, że tylko jego sposób wychowania jest prawidłowy. Był on przekonany o słuszności używania imienia AA do sprawy prohibicji i używał tego imienia, jako argumentu, na każdym kroku. Złamał anonimowość po to, aby móc pchnąć dalej swą "słuszną" sprawę.

Niebawem zjednoczenie producentów winiaku zaproponowało, aby ktoś ze wspólnoty AA przyjął u nich posadę wychowawcy. Producenci owi chcieli, aby ów wychowawca mówił ludziom, że

zbyt dużo alkoholu szkodzi każdemu, a niektórzy, na przykład - alkoholicy, nie powinni go pić wcale. Cóż mieliśmy odpowiedzieć?

Szkopuł całej sprawy polegał na tym, że przyjaciel który przejąłby u wspomnianych producentów posadę, musiałby złamać swoją anonimowość. Każde jego wystąpienie miało być imiennie pod- pisane oraz potwierdzone autorytetem AA. Miało to wśród społeczeństwa wywołać wrażenie, że AA popiera wychowawczą i dydaktyczną ideę zrzeszenia producentów winiaku.

Mimo, iż oba przedsięwzięcia przybrały- na szczęście- niewielkie rozmiary, to konsekwencje do których doprowadziły, były straszliwe. Ukazały nam one wyraźnie, iż jeżeli ktoś z AA zaprzeda się jakiejś sprawie, ogłaszając publicznie swoją przynależność do AA, to stwarza tym samym precedens podobnego działania dla innych członków wspólnoty AA i wciągania ich przez to w każdą, dobrą lub złą sprawę. Im większą wartość uzyskiwało imię AA, tym większa była pokusa sprzedania tego imienia.

Życie potwierdziło tę obawę bardzo szybko. Jeden z naszych przyjaciół z AA związał się z reklamą. Pewne towarzystwo asekuracyjne dało mu zlecenie wygłoszenia 12 odczytów na temat Anonimowych Alkoholików przez radio. Audycja miała być transmitowana na cały kraj. Jej celem była reklama tegoż towarzystwa oraz popularyzacja idei AA.

Przeczytaliśmy w naszym biurze jego teksty. Składały się one w połowie z myśli AA, zaś w połowie z przekonań religijnych naszego przyjaciela. Mogło to wywołać w społeczeństwie

fałszywy obraz AA, uprzedzenia religijne wobec AA i dlatego odmówiliśmy zgody na te odczyty.

Nasz przyjaciel odpowiedział nam ognistym listem: "Że czuje się zainspirowany do odczytania swych tekstów i nie jest naszą rzeczą mieszanie się do jego spraw. Chociaż przyznaje, że otrzyma za swe odczyty honorarium, to naprawdę ma na względzie tylko dobro AA. Bardzo niedobrze się dzieje- ubolewał nasz przyjaciel-skoro my nie wiemy, co jest dla nas dobre. A w ogóle to my i cała "góra" możemy iść do diabła, bo on te odczyty i tak wygłosi przez radio". Trwał w swoim postanowieniu. Uświadomiliśmy sobie wówczas, że poprzez złamanie anonimowości i wykorzystanie imienia AA do własnych celów, mógł całą naszą tradycję AA wziąć w swoje ręce, dowolnie nią manipulując; wciągnąć nas w religijne trudności, uwikłać w reklamę, Towarzystwo asekuracyjne za wszystkie te "dobre uczynki" zapłaciłoby nam jeszcze porządne honorarium. Mogło to doprowadzić do tego, że w każdym miejscu i w każdym czasie jakiś błądzący AA mógł całą naszą wspólnotę - poprzez złamanie anonimowości - doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji, samemu przy tym uważając, że czyni dla wspólnoty wiele

dobrego. Widzieliśmy już oczami wyobraźni, jak każdy AA rozgląda się za jakimś komercyjnym sponsorem, aby sprzedać mu AA w całości lub podzielone na porcje.

Trzeba było natychmiast podjąć jakąś decyzję. Napisaliśmy do naszego przyjaciela, że także AA ma prawo do mówienia. Daliśmy mu do zrozumienia, że towarzystwo asekuracyjne, z którym zamierzał współpracować, otrzymałoby tysiące listów protestacyjnych od przyjaciół z AA, w momencie gdy jego odczyty zostałyby publicznie odczytane przez radio. Wtedy dopiero nasz przyjaciel zrezygnował ze swojego zamysłu, lecz nadal nie przestrzegał w pełni zasady anonimowości.

Kilku naszych przyjaciół uwikłało nas z kolei w sprawy polityczne. Zaczęli oni w komitecie parlamentarnym do spraw prawnych mówić publicznie, jakie to Wspólnota AA widziałaby

usprawnienia prawne w dziedzinie rehabilitacji, pieniędzy, itd.

I tak kilku z nas związało się z komitetami wyborczymi używając pełnego imienia i nazwiska a nierzadko i zdjęcia. Inni związali się z lokalnymi sądami i siedząc przy jednym stole z sędzią dawali swe rady, którzy z przyprowadzonych pijaków powinni pójść do AA, a którzy do więzienia.

Zaczęły się również komplikacje na tle finansowym, prowadzące do złamania anonimowości. Większość z nas była już w tym czasie przekonana, że należy zaprzestać próśb o datki z funduszy publicznych na cele AA. W międzyczasie jednak przedsięwzięcia wychowawcze, zlecone przez uniwersytet naszej przyjaciółce rozwinęły się jak grzyby po deszczu. Dla ich realizacji

potrzebowała pieniędzy. Dużych pieniędzy. Prosiła o nie publicznie i organizowała zbiórki. Ponieważ jednak nadal należała do AA, .; przyznając się do tego publicznie, niektórzy płatnicy ulegali różnym domysłom. Wydawało im się, że AA chce przejąć prym w dziedzinie wychowawczej lub zbiera pieniądze na swoje potrzeby. I tak nazwa AA została utożsamiona z publiczną zbiórką pieniędzy, akurat wtedy, gdy zamierzaliśmy publicznie oświadczyć, że nie chcemy żadnych pieniędzy z zewnątrz. Ponieważ moja znajoma, była dobrą przyjaciółką AA, chciała - gdy powiedzieliśmy jej o tym, powrócić do swej anonimowości, lecz - wierzcie mi

rezygnowania i chciałbym jej za to w imieniu nas wszystkich podziękować.

Ten precedensowy przypadek był początkiem wszelkiego rodzaju publicznych zbiórek przeprowadzanych przez AA: pieniądze na szpitale odwykowe, na podejmowanie 12 kroku, na mieszkania, na kluby itp. - a za całą tą aktywną działalnością dobitnie jawiło się łamanie anonimowości.

Później jeszcze, ku naszemu zdumieniu, dowiedzieliśmy się, że wciągnięto nas do polityki partyjnej. Jeden z naszych przyjaciół starał się o stanowisko sędziego. Do swojej akcji propagandowej włączył fakt bycia członkiem AA. Miało to wywołać skojarzenia, że jako sędzia zawsze będzie trzeźwy! Ponieważ AA w jego stanie było bardzo popularne, myślał że pomoże mu to wygrać wybory. Jedna z najdziwniejszych historii w dziejach AA to chyba ta, gdy wciągnięto AA jako stronę wspierającą do pozwu o znieważenie. Jednej z przyjaciółek AA, której nazwisko dzięki jej sukcesom zawodowym znane było na trzech kontynentach, wpadł w ręce list, o którym mniemała iż zniszczy on jej karierę zawodową. Zarówno ona jak i jej adwokat, także AA - postanowili przeciw- działać temu wykorzystując do tego celu fakt przynależności do AA. Natychmiast też kilka poważnych dzienników na pierwszych stronach przyniosło informację, że AA tworzy nastrój wokół jednej ze swych członkiń, aby ta wygrała sprawę o zniesławienie. Kilka

Ii dni później tę samą wiadomość powtórzył jeden z komentatorów

~ radiowych, którego słuchaczy szacowało się na około 12 milionów. W obu tych przypadkach przyjaciółka nasza wymieniona

~ została oczywiście pełnym nazwiskiem. Udowodniło nam to, jak

ł nazwa AA wykorzystywana zostaje do celów osobistych. W starych aktach centrali AA znaleźć można wiele doświadczeń ze złamaniem anonimowości. Większość z nich miała te same powody, które opisaliśmy. Udowadniają nam, że alkoholicy to najlepsi aktorzy świata, jeżeli chodzi o ukrycie jakiejś sprawy pod płaszczykiem prawdopodobieństwa.

Umocnieni przez usprawiedliwienie, że wręcz czynimy dla AA wielkie rzeczy, wykorzystujemy łamanie anonimowości, by gonić w starym stylu za władzą, prestiżem, publicznymi godnościami i pieniędzmi. Jest to ten sam nieubłagany pęd, który dawniej powodował u nas picie, jeżeli nie zadowoliliśmy go. Są to te same siły, które dzisiaj, jak się wydaje, rozrywają świat na strzępy. Dodatkowo przekonaliśmy się, że wpływowi "łamacze" anonimowości są w stanie doprowadzić naszą wspólnotę do ruiny i strącić ją w przysłowiową przepaść.

Jeżeli siły te kiedykolwiek dojdą do głosu w naszej wspólnocie, zginiemy tak jak zginęło już wiele innych wspólnot w historii ludzkości. My, trzeźwi alkoholicy ani na chwilę nie możemy przyjąć, że jesteśmy o wiele lepsi lub mocniejsi od innych ludzi... albo też myśleć że, skoro przez dziesięciolecia nie wydarzyło się nic strasznego, to tak zawsze będzie.

Nasza wielka nadzieja leży w doświadczeniu, które zdobyliśmy jako alkoholicy oraz jako członkowie naszej wspólnoty. Byliśmy w stanie rozpoznać niesamowite wprost siły niszczące opisywanego zjawiska i z udzielonej nam lekcji wyciągnąć odpowiednie wnioski. Te, tak twardo wywalczone nauki wzmocniły naszą wolę ponoszenia wszystkich osobistych ofiar, po to, by tak ceniona przez nas Wspólnota pozostała przy życiu.

Dlatego właśnie uznajemy anonimowość za największą ochronę dla nas samych. Jest ona strażnikiem naszych tradycji, jest największym symbolem ofiary z własnego "Ja" jakie znamy.

Oczywiście, żaden z AA nie musi zachowywać swej anonimowości wobec swej rodziny, swych przyjaciół oraz sąsiadów. W tym przypadku jawność jest na miejscu. Nie grozi też żadne specjalne niebezpieczeństwo jeżeli wystąpimy w grupie lub na otwartym mityngu, byleby tylko sprawozdania prasowe wymieniały jedynie nasze imię.

Niebezpieczeństwo dla naszej anonimowości w prasie, radiu, filmie i telewizji, istnieje wówczas gdy wymienia się nasze pełne nazwisko lub pokazuje się nasze zdjęcie. To jest akurat ta niebezpieczna szczelina przez którą przedostają się owe moce niszczące, drzemiące w nas do dziś. W tym miejscu klapa powinna być niezwykle szczelna.

Widzimy więc wyraźnie, że 100 % anonimowość jest dla istnienia Wspólnoty AA równie ważna, jak 100 % trzeźwość potrzebna jest dla każdego z nas. Nie jest to żadna rada zrodzona z obaw, a raczej głos mądrości zrodzony z wieloletniego doświadczenia. Pewny jestem, że słuchając tego głosu każdy z nas poniesie wymaganą ofiarę. Dziś nami już tylko garstka łamanych anonimowość. Mówię to z całkowitą powagą, gdyż wiem jak wielkie tkwi w nas pożądanie sławy i pieniędzy. Mogę to powiedzieć, gdyż sam kiedyś byłem "łamaczem" anonimowości. Dzięki Bogu iż przed laty głos doświadczenia i naciski mądrych przyjaciół zawróciły mnie z drogi na którą mogłem wprowadzić całą naszą wspólnotę. Nauczyłem się wówczas, że to, co chwilowo wydaje się dobre, to na dłuższą metę może być śmiertelnym wrogiem trwałego. Chcemy naszą 100 % anonimowość utrzymywać także z innego powodu. Wielokrotnie dla własnych celów łamana anonimowość, zamiast przysparzać nam uznania, niszczy nasze dobre stosunki z prasą i otoczeniem w ogóle. Musimy wówczas zadowalać się mniejszym zainteresowaniem i zmniejszonym zaufaniem. Przez wiele lat prasa, radio i telewizja emitowały i publikowały wspaniałe audycje o AA. Jest to nigdy nie wysychająca rzeka informacji. Redaktorzy i wydawcy wykazują wiele zaufania dając miejsce i czas dla naszych audycji. Powiadają, że fundamentem tego zaufania jest nasza osobista anonimowość.

Nigdy dotąd, żadna agencja nie słyszała jeszcze o wspólnocie, która tak twardo odmawiałaby osobistych korzyści materialnych. Dla nich było to dowodem, że w AA wszystko odbywa się uczciwie, bez ubocznych myśli i zamiarów. To właśnie, jak nam sami powiedzieli, jest najważniejszą podstawą ich dobrej woli i dlatego chętnie przekazują nasze posłanie na cały świat. Gdyby więc dalsze łamanie anonimowości miało być przyczyną zwątpienia w prawdziwy cel naszego działania, to poprzez stratę naszych dobrych stosunków z prasą, radiem i telewizją, utraciliby- śmy wielu przyszłych przyjaciół w AA. Nie mielibyśmy już wtedy tak dobrej prasy. Zamienilibyśmy ją na słabszą i gorszą. Mamy jednak nadzieję, że tak ciemny dzień nigdy dla naszej wspólnoty nie nastanie, gdyż my - starsi, już zrozumieliśmy znaczenie anonimowości, a młodsi też na pewno w swoim czasie do tego dojdą.

Długi czas dr Bob i ja czyniliśmy wszystko co tylko było w naszej mocy, aby utrzymać tradycję anonimowości. Na krótko przed śmiercią dr Boba, kilku przyjaciół poddało myśl, aby jemu i jego żonie Annie ufundować pomnik lub mauzoleum, gdyż należy się to przecież jednemu z założycieli Wspólnoty AA. Dr Bob po- dziękował im, lecz odmówił. Wkrótce potem w rozmowie ze mną

powiedział z uśmiechem: "Na Boga, Bill, czemu my obaj nie mielibyśmy być pogrzebani tak jak inni ludzie?".

Zeszłego lata odwiedziłem cmentarz w Akron, na którym spoczywają Bob i Anna. t.Ja prostym pomniku nie ma ani słowa o Anonimowych Alkoholikach. A więc ta wspaniała para, swą osobistą anonimowość wzięła tak poważnie, że odmówili użycia słów Anonimowi Alkoholicy, nawet na swym pomniku pośmiertnym. Ja myślę, że nie o to chodzi. Uważam, że tak wspaniały przykład skromności ma dla AA o wiele większe i trwalsze znaczenie niż najpiękniejszy pomnik lub mauzoleum. Nie musimy zresztą jeździć aż do Akron w Ohio, by zobaczyć pomnik dr Boba - jego prawdziwym pomnikiem jest cała wspólnota AA. Chciejmy tylko raz jeszcze przeczytać i utrwalić sobie napis na tym pomniku. Jest to jedno słowo pisane przez wszystkich AA. Słowo to brzmi: OFIARA.

"Każdego dnia ze wschodem słońca dusza nasza budzi się na

nowo "

PROGRAM NA 24-GODZINY OAZA SPOKOJU

Dla ludzi uzależnionych od alkoholu, narkotyków i innych

i środków chemicznych

- Właśnie dzisiaj chcę spróbować przeżyć ten dzień dobrze i nie

od razu załatwić w nim problemy całego mojego życia. Spróbuję przeżyć go tak, jak nie miałbym jeszcze odwagi żyć przez resztę mojego życia.

- Właśnie dzisiaj chcę być szczęśliwy. Zakładam, że prawdą jest:

"najczęściej ludzie są na tyle szczęśliwi na ile postanowią nimi być".

- Właśnie dzisiaj chcę dostosować się do tego co jest, a nie próbować dostosowywać wszystkiego do moich własnych życzeń.

Chcę sprostać mojemu losowi, jakikolwiek on będzie.

- Właśnie dzisiaj chcę ćwiczyć mój umysł. Chcę poznawać rzeczy

godne poznawania. Chcę nauczyć się czegoś użytecznego.

Chcę czytać coś wymagającego wysiłku, myślenia, skupienia. - Właśnie dzisiaj chcę ćwiczyć moją wolę na trzy sposoby:

zrobię coś dobrego i nie wypomnę tego ani nie pochwalę się tym. Dokonam co najmniej dwu rzeczy, na które zwykle nie mam ochoty.

Nie okażę nikomu, że uczucia moje zostały zranione. - Właśnie dzisiaj chcę mieć plan postępowania; mogę nie trzymać się go ściśle, lecz spróbuję uchronić się od pochopności i niezdecydowania.

- Właśnie dzisiaj znajdę spokojną chwilę dla siebie i spróbuję się odprężyć. Spojrzę wtedy na moje życie z lepszej perspektywy.

- Właśnie dzisiaj chcę pozbyć się obaw i cieszyć się tym co piękne. Ufam, że dając z siebie dużo światu, dużo przez to zyskuję.

- Właśnie dzisiaj chcę być zgodny z otoczeniem. Chcę dobrze wyglądać, być odpowiednio ubrany, mówić spokojnym tonem, być uprzejmym., nie krytykować niczego, nie wyszukiwać "dziury w całym" i nie zmieniać nikogo z wyjątkiem siebie samego.

- 42- ~

SYMPTOMY NAWROTU

CHOROBY ALKOHOLOWEJ

1. Zaczynam wątpić czy mogę utrzymać trzeźwość 2. Zaprzeczam swoim lękom

3. Przekonuję się na siłę, że już nigdy nie będę pił 4. Decyduję, że abstynencja jest wszystkim czego mi

potrzeba

5. Próbuję narzucać trzeźwość innym

6. Staję się zbyt pewny swojej trzeźwości

7. Unikam mówienia o swoich problemach 8. Zachowuję się kompulsywnie

9. Wyolbrzymiam sytuacje stresowe 10. Zaczynam się izolować

11. Zaczynam się nadmiernie koncentrować na jednej dziedzinie życia

12. Zaczynam miewać okresy lekkiej depresji 13. Zaczynam snuć nierealne plany

14. Żyję przyszłością albo przeszłością

15. Wydaje mi się że moje plany życiowe zaczynają się walić

16. Zaczynam uciekać w świat marzeń i "gdybać"

17. Widzę swoje problemy jako nie dające się rozwiązać

18. Tęsknię za szczęściem, ale nie wiem co to jest 19. Unikam rozrywek

20. Zaczynam za bardzo siebie analizować 21. Łatwo irytują mnie znajomi i rodzina

22. Zdarzają mi się okresy kiedy czuję się zagubiony 23. Zaczynam winić okoliczności i innych ludzi za

swoje problemy

24. Zaczynam wątpić w swoją chorobę 25. Jem nieregularnie

- 43- ~ć..

~ -

26. Miewam okresy niepokoju 27. Śpię nieregularnie

28. Moje życie zaczyna być chaotyczne 29. Miewam okresy niepokoju

30. Coraz rzadziej chodzę na mityngi

31. Przestaje mi zależeć na czymkolwiek

32. Gromadzę pieniądze, wyżywam się w seksie albo władzy

33. Odrzucam pomoc

34. Zaczynam odczuwać fizyczne dolegliwości

35. Wmawiam sobie że picie i tak niczego nie pogorszy 36. Czuję się bezsilnie i bezradnie

37. Zaczynam się nad sobą rozczulać

38. Zaczynam marzyć by móc pić towarzysko 39. Zaczynam świadomie kłamać

40. Używam coraz więcej aspiryny lub innych leków 41. Tracę zupełnie zaufanie do siebie

42. Bezpodstawnie czuję urazę do innych ludzi

43. Przestaję całkowicie uczestniczyć w mityngach

44. Czuję się przytłoczony samotnością, frustracją, złością i napięciem

45. Zaczynam odwiedzać przyjaciół od kieliszka i miejsca gdzie się pije

46. Wmawiam sobie że jestem wyleczony

47. Dokonuję lub doświadczam poważnych zmian w ZYCIU

48. Zaczynam używać innych środków odurzających 49. Próbuję kontrolowanego picia 50. Tracę kontrolę.

SZEŚĆ PRAWD BI LLA

BÓG PRZEMAWIA

DO ANONIMOWYCH ALKOHOLIKÓW

Bóg, miast zawiesić prawa natury przez bezpośrednią interwencję, wybrał w swej mądrości grupę ludzi, aby wprowadzili w życie Jego boską dobroć. A wybrał ich spośród najbardziej poniżonych, chorych i nie- szczęśliwych: zwrócił się bowiem do słabych tego świata, do alkoholików, którzy mają upowszechnić Jego wielką sprawę! I tak oto zdaje się mówić do nas:

Waszym wątłym i słabym rękom powierzam siłę, jakiej się nie spodziewacie, siłę, której skuteczności nie przewidują najwięksi uczeni. Naukowcom ani politykom, wdowom ani matkom, ani nawet moim kapłanom nie dałem tego daru leczenia alkoholików, który powierzam wam.

Ten dar nie może być użyty dowolnie czy nieroztropnie; nakłada on bowiem na was poważną odpowiedzialność. Dzień nigdy nie może być dla was zbyt długi, nie wolno wam zasłaniać się brakiem czasu ani ważnymi wydarzeniami czy też wymawiać się nadmiernym dla was wysiłkiem lub ciężarem nałożonego na was zadania. Dar mój musicie wykorzystać dla dobra ludzi w sposób umiejętny i cierpliwy, niezależnie od ich rasy, wyznania czy pochodzenia społecznego.

Nieraz wasz los wyda się wielu ludziom śmieszny, a wasze motywy będą źle oceniane; zaś wysiłki w pracy nad innymi alkoholikami nie zawsze zostaną uwieńczone sukcesem.

Musicie być przygotowani na przeciwności, lecz pokonując je wspinacie się stopniowo, jakby po drabi- nie, ku duchowej doskonałości. Pamiętajcie, że w wy- pełnieniu tego dążenia nie będę od was wymagał niczego, co byłoby ponad wasze możliwości.

Nie zostaliście wybrani z powodu wyjątkowych uzdolnień. Starajcie się więc przypisywać osiągnięte sukcesy nie własnej osobistej wartości, lecz jedynie łasce wam udzielonej. Jeżeli chciałbym polecić wykonanie tej misji ludziom wykształconym, to łaską obdarzyłbym lekarzy i naukowców. Jeżeli zaś wolałbym mieć ludzi z darem krasomówczym czy pedagogicznym, znalazłbym bardziej przygotowanych od was. Zostaliście wybrani, ponieważ znajdujecie się niejako poza społecznością, a wasze długotrwałe pijaństwo uczyniło was, lub powinno było uczynić, pokornymi i czujnymi na rozpaczliwe wołanie waszych

osamotnionych braci alkoholików. Miejcie zawsze w pamięci wyznanie, jakie złożyliście w dniu waszego przyjęcia do AA: że jesteście bezsilni i że w pełni dobrowolnie oddajecie wasze życie i waszą wolę pod moje władanie, abyście mogli odczuć ulgę.

Skoro nie pijecie przez rok, dwa lub dziesięć lat, nie sądźcie, że jest to tylko wynik waszego osobistego wysiłku. Moc, która utrzymywała was w tej równo- j wadze ducha i ciała, będzie trwała w was tak długo, jak 1 długo będziecie żyli według planu życia, jaki Ja wam naznaczyłem. Wystrzegajcie się pychy, rodzącej się z poczucia wzrostu liczebnego, z coraz większych

wpływów lub z porównań między wami i waszą I organizacją a innymi, których sukcesy uzależnione są ,

od liczby członków, ich pozycji i zasobów pieniężnych. : To nie materialne składniki kształtują waszą wiarę i siłę! Gdy więc powodzenie materialnej organizacji polega na łączeniu wspólnych aktywów, waszym sukcesem jest jedność oparta na wzajemnej odpowiedzialności. Wezwanie, by wstępować do organizacji dających materialne korzyści, polega na chełpliwym powoływaniu się na dokonane czyny i osiągnięcia. Wasze wezwanie polega na pokornym przyznaniu się do słabości.

Dewiza dobrze prosperującego przedsiębiorstwa głosi: "Ten korzysta najwięcej, kto najlepiej obsługu je". Wasze zawołanie niech brzmi:" Ten służy najlepiej, kto nie szuka korzyści". Bogactwo materialnych organizacji mierzy się wedle tego, co pozostaje w kasie; wasze - tym, co każdy z was dał z siebie.

Wśród praw wam przekazanych znajdują się nakazy, które mogą się wydać trudne do wykonania. Lecz jeśli wydają się one wam trudne, to tylko dlatego, że nie zrozumieliście lub zapomnieliście o właściwościach waszej słabości. Uleczenie choroby fizycznej wymaga niekiedy drastycznych środków, a w licznych przypadkach niebezpiecznej operacji. Wasza sytuacja w chwili wstąpienia do grupy ludzi leczących się, była poważniejsza niż sytuacja człowieka udającego się do szpitala z zakażoną nogą. Stawką ryzyka tego ostatniego jest jego życie, podczas gdy wy ryzykujecie nie tylko życiem, lecz również czymś o wiele cenniejszym: zdrowiem, pogodą ducha, szacunkiem dla samych siebie - waszą ludzką godnością.

Nie spodziewajcie się, że łatwo rozwiążecie wasz problem, który nauka uznała przecież za nierozwiązalny; to nie zepsuty ząb, który trzeba usunąć, lecz długotrwały proces rehabilitacji wymagający czynów odważnych i trudnych, samodyscypliny i cierpliwej wytrwałości, a zawsze bezwzględnego posłuszeństwa nakazowi sumienia. Wkracza tu więc Boska Terapia z którą człowiek ma współpracować. A ta współpraca wymaga wielkiej moralnej odwagi w wykonaniu trudnych zadań.

adaptował z języka angielskiego, według "Grapevine",

Zbigniew T. Wierzbicki

- 47-

ORĘDZIE SERCA

We śnie

szedłem brzegiem morza z Panem,

oglądając na ekranie nieba

całą przeszłość mego życia. Po każdym z minionych dni

zostawały na piasku dwa ślady- mój i Pana.

Czasem jednak widziałem tylko jeden ślad odciśnięty w najcięższych dniach mego życia. I rzekłem:

"Panie, postanowiłem iść zawsze z Tobą, przyrzekłeś być zawsze ze mną;

czemu zatem zostawiłeś mnie samego wtedy, gdy było mi tak ciężko?" Odrzekł Pan:

"Wiesz, synu, że cię kocham i nigdy cię nie opuściłem.

W te dni, gdy widziałeś tylko jeden ślad, ja niosłem ciebie na moich ramionach".

. .,

"

Anonim brazylijski '" ,

DES IDE RATA

Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu - pamiętaj jaki pokój może być w ciszy. Tak dalece jak to możliwe, nie wyrzekając się siebie, bądź w dobrych stosunkach z innymi ludźmi. Prawdę swą głoś spokojnie i jasno, słuchaj też tego co mówią inni, nawet głupcy i ignoranci, oni też mają swą opowieść. Jeśli porównujesz się z innymi możesz stać się próżny lub zgorzkniały, albowiem zawsze będą lepsi i gorsi od ciebie. Ciesz się zarówno swymi osiągnięciami jak i planami. Wykonuj z sercem swą pracę, jakakolwiek by była skromna. Jest ona trwałą wartością w zmiennych kolejach losu. Zachowaj ostrożność w swych przedsięwzięciach - świat bowiem pełen jest oszustwa. Lecz niech ci to nie przesłania prawdziwej cno- ty, wielu ludzi dąży do wzniosłych ideałów i wszędzie życie pełne jest heroizmu. Bądź sobą, a zwłaszcza nie zwalczaj uczuć: nie bądź cyniczny wobec miłości, albowiem w obliczu wszelkiej oschłości i rozczarowań jest ona wieczna jak trawa. Przyjmuj pogodnie to co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości. Rozwijaj siłę ducha by w nagłym nieszczęściu mogła być tarczą dla ciebie. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni. Wiele obaw rodzi się ze znużenia i samotności. Obok zdrowej dyscypliny bądź łagodny dla siebie. Jesteś dzieckiem wszechświata, nie mniej niż gwiazdy i drzewa masz prawo być tutaj i czy to jest dla ciebie jasne czy nie, nie wątp, że wszechświat jest taki jaki być powinien. Tak więc bądź w pokoju z Bogiem cokolwiek myślisz o jego istnieniu i czym- kolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia, zachowaj pokój ze swą duszą. Z całym swym zakłamaniem, znojem i rozwianymi marzeniami ciągle jeszcze ten świat jest piękny. Bądź uważny, staraj się być szczęśliwy. Tekst znaleziony w starym kościele w BAL TIMORE datowany w roku 1692.

DE SlD ERA TA

Publikacja wydana na zlecenie

Służby Krajowej M, Slużb Regionu Warszawskiego AA oraz Grupy AA .Ursynów"



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
SZESC PRAWD BILLA KPL, terapia z chomikuj
Metabolizm AA 2003 2
Umberto?o Sześć przechadzek po lesie fikcji
(f) sprawozdanie do cw 3 (2014 2015) aa
aa therapy ja i mama
19 Dodatki nagroda laskerow i duchowni o AA
STUDENCI, AA, Fudała
Piec form przemocy wedlug materialy-1, AA, Inne
DEgz2-2007-rozw, AA informatyka - studia, cwiczenia i egzaminy
15 Historie osobiste polskich AA
łĘŐâ çáĄáşĘą äůĺÇőłÉÄéÇŹłů ľäÄ
PROPOZYCJA SPOSOBU PROWADZENIA SPOTKANIA Z MŁODZIEŻĄ, Documents, IP Zielona gora, Wspólnota AA
kolos aa pytania, materiały medycyna SUM, biochemia, PYTANIA
NA CZTERY I NA SZEŚĆ, Piosenki dla dzieci
DEgz1-2006, AA informatyka - studia, cwiczenia i egzaminy
DEgz1-2007, AA informatyka - studia, cwiczenia i egzaminy
Atrybuty, aa geodezja

więcej podobnych podstron