Powitalna Uczta.
Wielka sala była zadziwiająco głośna w porównaniu ze spokojem ostatnich dni wakacji. Teraz rozbrzmiewała szczękiem talerzy, sztućców oraz gwarem rozmów i śmiechów. Właśnie zakończona została Ceremonia Przydziału, a uczniowie z niecierpliwością czekali na zwyczajową powitalną mowę dyrektora. Na wielu twarzach malowała się ciekawość, spowodowana głównie obecnością nowego mężczyzny przy stole nauczycielskim. Dla wszystkich było jasne, że to nowy nauczyciel Obrony Przeciwko Czarnej Magii, stąd też zainteresowanie, a także pewne wyczuwalne napięcie uczniów. Trudno było się im dziwić, biorąc pod uwagę charaktery i los kolejnych osób zajmujących to stanowisko. Wstał Dumbledore, a choć nie zrobił żadnego ruchu, by uciszyć uczniów, rozmowy i chichoty zamarły na ustach wszystkich.
- Miło mi was powitać w nowym roku szkolnym! Zanim rozejdziecie się do waszych dormitoriów, pragnąłbym przedstawić wam pewne zmiany w gronie nauczycielskim. Najpierw, przedstawiam wam profesora Greene'a - będzie on was nauczał Eliksirów...
Po całej sali przeszedł pomruk szeptów. Harry spojrzał na Snape'a siedzącego przy stole nauczycielskim - Snape uśmiechał się pokrętnie. Harry zerknął na Rona i Hermionę - Ron miał pełen niedowierzania wyraz twarzy, zaś Hermiona spojrzała wzajemnie na Harry'ego i szepnęła - „czyżby w końcu się doczekał”? Zanim chłopak zdążył zapytać, o co jej chodzi, Dumbledore ciągnął dalej:
- ... Dotychczas Eliksirów nauczał was profesor Snape, który od tego roku obejmie katedrę Obrony Przeciwko Czarnej Magii. Dziękuję wam bardzo, możecie iść spać.
Cała sala zamarła, jak gdyby ktoś rzucił na uczniów zbiorową Drętwotę. Po dłuższej chwili ze stołu Ślizgonów dały się słyszeć oklaski i głośny aplauz. Draco Malfoy wstał, wciąż klaszcząc i wiwatując, a za nim reszta kolegów z jego Domu. Po chwili do srebrno-zielonego tłumu przyłączyli się Krukoni i Puchoni. Jedynie uczniowie z Gryffindoru nie ruszyli się z miejsc, ledwo składając ręce do oklasków (Hermiona) lub też lekceważąc ogólną radość zupełnie (Harry i Ron). Gdy w końcu zamieszanie się uspokoiło, uczniowie udali się do swoich dormitoriów. Harry, Ron i Hermiona jeszcze zostali chwilę przy stole.
- No nie... - Ron w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał - Myślałem ze już mam spokój ze Snapem, a tu okazuje się...
Ron, podobnie jak Harry i Hermiona, zdał SUM-a z Obrony na wybitny, dlatego wiedział, że na te lekcje będzie musiał uczęszczać.
- Popatrz na to z innej strony - powiedział Harry.- Jeżeli Eliksirów uczy teraz inny profesor, to może będzie miał łagodniejsze kryteria dobierania uczniów do owutemowych klas i może będziemy mieli jakąś szansę na zostanie aurorami.
Jedynie Hermiona, która zdała wszystkie SUM-y na wybitny, zdawała się patrzeć na to z zupełnie innej strony:
- Jak myślicie - zapytała - dlaczego Dumbledore zgodził się w końcu dać Snape'owi OPCM? Czemu tak nagle zmienił zdanie? Czyżby wcześniej mu tak do końca nie ufał, a teraz zaczął, czy może z innego powodu?
- Nie wiem - odparł Harry - ale mam nadzieję, że na Obronie będzie mi szło lepiej niż na Eliksirach.
- Daj spokój, Harry, przecież ty jesteś najlepszy z Obrony ze wszystkich uczniów Hogwartu! - Ron starał się, żeby w jego głosie nie było słychać paniki - jeżeli TY będziesz miał problemy, to wątpię, czy zda to ktokolwiek inny...
- Och Ron, nie przesadzaj! I chodźmy stąd wreszcie, tylko my zostaliśmy w Sali. - to poirytowany głos Hermiony sprawił, że w końcu ruszyli się z krzeseł.
Pierwsza lekcja Obrony Przed Czarną Magią.
Rano podczas śniadania profesor McGonnagal rozdała im plany zajęć.
- No nie! Spójrzcie, już dziś mamy OPCM! A tak liczyłem, że nie spotkam Snape'a w poniedziałek!
- Ron, nie przesadzaj, w końcu bardzo często mieliśmy w poniedziałki Eliksiry. A tak w ogóle to zastanawiam się czy Snape jest w tym dobry. No wiecie o co mi chodzi... - Hermiona spojrzała na Rona i Harry'ego - ...czy będzie tak dobry jak Lupin, bo mam nadzieję, że pozwoli nam korzystać z różdżek i nie dowali samej teorii...
- Na pewno nie - odparł Harry - Ale wątpię, by Snape był tak dobry jak Lupin. A w każdym razie, będzie na pewno mniej od niego sprawiedliwy...
- Dobra, dość już tych spekulacji, chodźmy, bo jak się spóźnimy to nie chcę być w naszych skórach... - Ron szybko przełknął ostatnie kęsy i podniósł się z krzesła.
Klasa OPCM nie została przeniesiona do lochów, jak dzień wcześniej zapewniał Ron, ale nie wydała się Harry'emu tak przyjazna, jak we wcześniejszych latach, no może za wyjątkiem ostatniego roku. Nie czuł się zbyt pewnie, wchodząc do środa i zajmując miejsce obok Rona i Hermiony.
- Cisza. - zwyczajowe przywitanie Snape'a jak zwykle było niepotrzebne. Cisza panowała jak makiem zasiał, Neville zaś aż prawie zsunął się pod ławkę, aby wydać się mniejszym.
- Niestety moje nadzieje pożegnania się z niektórymi z was okazały się płonne. Do owutemowej klasy OPCM wziąłem tylko te osoby, które dostały W z SUM-ów, ale w dalszym ciągu bardzo się dziwię obecności niektórych z was. - Tu spojrzał na Nevilla, który bardzo się zaczerwienił, oraz na Harry'ego, który wyzywająco odwzajemnił spojrzenie. - Mam nadzieję, że wasze oceny nie okażą się pomyłką, gdyż nie będę tolerował na swoich lekcjach jakichkolwiek opóźnień z programem. Dziś - ciągnął - będziemy zajmować się zaklęciami blokującymi. Powinniście je znać z poprzednich klas, więc zobaczymy co umiecie - dodał z pokrętnym uśmieszkiem.
- Longbottom! - Neville drgnął na swoim krześle - ty pierwszy.
Neville zbliżył się z bardzo niepewną miną. Snape zawsze tak działał na niego. Snape stanął naprzeciw Nevilla z wyciągniętą różdżką i kazał mu wyciągnąć swoją. Cała klasa przypatrywała się temu w napięciu.
- Dasz radę, Neville - szepnął Harry.
- Cisza! - rozkazał Snape.
Napięcie sięgnęło zenitu. Neville sprawiał wrażenie, jakby miał zemdleć.
- Uwaga, na trzy rzucam zaklęcie. - powiedział Snape. - raz, dwa, trzy: Chłoszczyć!
- Protego! - krzyknął Neville. Promień świetlny odbił się od zaklęcia Nevilla i poszybował z powrotem w stronę Snape'a.
- Finite incantato! - powiedział Snape.- Siadaj, Longbottom. Nie było źle, a przynajmniej nie tak bardzo, jak się obawiałem.
Harry mrugnął do Nevilla wracającego do ławki - Dobra robota, Neville!
- Wesley! Teraz ty. - Snape kontynuował sprawdzanie znajomości zaklęć. Ron stanął naprzeciwko Snape'a z wyciągniętą różdżką. Uszy miał czerwone, jak zawsze gdy się denerwował.
- Raz, dwa, trzy: Petrificus Totalus!
- Protego! - Ron szybko odparował zaklęcie, a Snape znów unicestwił je przeciwzaklęciem.
Tak trwało sprawdzanie umiejętności całej klasy. Wszyscy testowani popisali się prawidłowym użyciem zaklęcia Tarczy, a Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu triumfu, gdy zobaczył, że tak dobrze pamiętają to, czego ich nauczył w tamtym roku. Snape przetestował już ponad połowę klasy, gdy wtem jego wzrok padł na Harry'ego. Harry również w tym momencie spojrzał na Snape'a i zobaczył jego wściekły wyraz oczu. W tej chwili uśmiech spełzł mu z twarzy i wiedział co będzie dalej.
- Potter! Twoja kolej. - wyraz twarzy Snape'a nie wróżył nic dobrego. - Zobaczymy, jak nasz sławny Potter poradzi sobie z zaklęciem Tarczy. Stawaj!
Harry wstał i wyszedł na środek klasy. Nie podobało mu się, że Snape jest najwyraźniej rozzłoszczony ich dobrymi wynikami i obawiał się zaklęcia, jakim może go potraktować nauczyciel, ale był dość pewny siebie. W końcu zaklęcie Tarczy było mu naprawdę dobrze znane. Stanął naprzeciw Snape'a i wyciągnął różdżkę.
- Tak, Potter, wiem, że ty potrafisz się obronić przed najprostszymi zaklęciami. Dlatego też teraz spróbujemy czegoś innego. Na dzisiejszej lekcji będziemy się uczyć zaklęcia blokującego uroki. Jest to wyższy poziom zaawansowania obrony przed czarną magią. Oto zaklęcie - ciągnął - Expectus Protegus!
- Wyciągnijcie różdżki - dodał - i powtórzcie.
- Expectus Protegus! - ryknęła cała klasa. Z różdżek posypały się świetliste pomarańczowe promienie.
- Dobrze - powiedział Snape z uśmieszkiem, który nie wróżył nic dobrego. - Teraz wypróbujemy to na panu Potterze.
- Przygotuj się - warknął do Harry'ego - na trzy rzucam zaklęcie.
- Ale... panie profesorze... - głos Hermiony, trochę drżący, przerwał ciszę, jaka zapadła po słowach Snape'a. - Jakim zaklęciem zamierza pan strzelić w Harry'ego? Przecież uroki są naprawdę trudne do zablokowania... trzeba chyba trochę dłużej ćwiczyć, niż Harry...
- Granger, to nie twoja sprawa! - wysyczał Snape - jeżeli jeszcze raz zakwestionujesz moje metody nauczania, dostaniesz szlaban. I dotyczy to wszystkich - dodał, patrząc po milczącej klasie. Nikt nic nie odpowiedział. Harry spojrzał na Hermionę, która miała naprawdę przestraszoną minę. Postanowił, że nie pokaże po sobie strachu, nie da Snape'owi tej satysfakcji. Popatrzył na nauczyciela. Snape wpatrywał się teraz w niego z pokrętnym uśmieszkiem, najwyraźniej delektując się jego niepewnością. Harry postanowił wziąć się w garść i stanął wyprostowany, gotowy do walki.
- Na trzy rzucam urok. Raz, dwa, trzy: Registrato! - Snape machnął różdżką w dość skomplikowany sposób, a z różdżki wyleciał fioletowy promień. Harry skupił się bardzo i krzyknął: Expectus Protegus! - Z jego różdżki wystrzelił pomarańczowy promień i złączył się z fioletowym. Przez chwilę zmagały się ze sobą, a następnie zaklęcie odbiło się i poszybowało w stronę Snape'a. Ten wyglądał na zaskoczonego, ale machnął różdżką i unicestwił urok tak jak poprzednie. Cała klasa zaczęła klaskać. Snape miał kwaśną minę, ale nic nie powiedział. W tej chwili zadzwonił dzwonek i wszyscy wybiegli z klasy.
- Potter, do mnie! - głos Snape'a zawrócił Harry'ego od drzwi.
Harry zatrzymał się wpół kroku a Ron i Hermiona popatrzyli na niego z troską.
- Poczekamy na ciebie - szepnęła Hermiona.
- W porządku, idźcie. - Harry starał się, by jego głos brzmiał pewnie.
Zamknął drzwi klasy i zwrócił się w stronę Snape'a. Poczuł się jak w pułapce. Nauczyciel patrzył na niego z niechęcią, czarne oczy utkwił w jego twarzy. Zapadła niezręczna cisza. W końcu Harry odezwał się:
- Chciał pan, żebym został, profesorze.
- Tak. - Snape w końcu przemówił. - Ponieważ dyrektor uważa, że twój umysł nadal może być narażony na niebezpieczeństwo penetracji przez Czarnego Pana, masz w dalszym ciągu uczyć się oklumencji. - Tu grymas wykrzywił jego wargi. - Mam być twoim nauczycielem. - dodał.
Harry stał zdumiony, nie wiedząc co odpowiedzieć. Gdy minął chwilowy szok wypowiedział pierwszą myśl, jaka przyszła mu do głowy:
- Pan chyba żartuje.
Snape zesztywniał. Spojrzał na Harry'ego lodowatym wzrokiem.
- Uważaj do kogo się zwracasz, Potter. Jeszcze jedno słowo i zarobisz szlaban.
Harry spojrzał na niego ze złością. Czy ten człowiek nie potrafi choć raz zachować się jak... człowiek?
- Przepraszam, profesorze. Ja tylko... jestem trochę zdziwiony tym, co pan powiedział.
- Nie wiem, czemu się dziwisz, Potter. Chyba nie przypuszczałeś, że Czarny Pan zrezygnuje z tak łatwego celu, jakim jest wtargnięcie do twojego umysłu. Dwa miesiące temu przekonał się o skuteczności takiej strategii i na pewno będzie chciał ją kontynuować. A ty mu to z pewnością ułatwisz. - dodał, patrząc na Harry'ego ironicznie. Wzburzenie na twarzy chłopca zdawało się sprawiać mu satysfakcję. Na twarz wypłynął mu krzywy uśmieszek.
Harry patrzył na swojego nauczyciela, nienawidząc go z całego serca. Cały się trząsł od tłumionej furii. Zaciskał kurczowo ręce marząc o tym, by uderzyć stojącego przed nim mężczyznę. `Jak on śmie!'- myślał. - `Jak on śmie wspominać mi o tym wszystkim. Mówić tak lekko... o śmierci Syriusza!'
- Zjawisz się w moim gabinecie jutro po kolacji. Zaczniemy naukę. Ale ostrzegam cię, Potter - w głosie Snape'a czaiła się groźba - jeżeli nie będziesz przykładał się do tych lekcji, jeżeli nie zauważę żadnych postępów, koniec z nimi. Taką mam umowę z dyrektorem. I jeszcze jedno - złośliwa satysfakcja malowała się na jego twarzy. - Jeżeli nie będę z ciebie zadowolony twoje lenistwo zostanie ukarane szlabanem. Możesz odejść.
Harry zbliżył się do drzwi, gdy nagle poczuł przemożną chęć zadania Snape'owi pytania. Wiedział, że może zarobić przez to szlaban, ale ciekawość była silniejsza niż zdrowy rozsądek.
- Dlaczego zgodził się pan mnie uczyć, profesorze? Czy wpływ Dyrektora zrównoważył nienawiść, jaką czuje pan do mnie? - zapytał z najbardziej obojętną miną, na jaką mógł się zdobyć.
Snape powoli podniósł głowę. Na jego twarzy nie malowało się żadne uczucie, przypominała raczej bladą maskę. Maskę, pod którą profesor zawsze krył najwyższe rozdrażnienie.
- Dlaczego cię to interesuje, Potter? - zapytał cichym, złowrogim szeptem.
Harry przestraszył się. Wielokrotnie widział Snape'a wściekłego, w poprzedniej klasie udało mu się nawet skutecznie wyprowadzić go z równowagi, tak, że nauczyciel użył wobec niego siły, ale teraz zachowywał się inaczej. Było coś w jego głosie, co kazało Harry'emu zacisnąć rękę na różdżce w kieszeni szaty, cofnąć się w stronę drzwi i uciekać jak najszybciej. Zdecydował się jednak pozostać w klasie
- W tamtym roku powiedział pan, że nie chce mnie widzieć więcej w swoim gabinecie. Nie sądziłem, że jednak zgodzi się pan kontynuować lekcje ze mną. - powiedział odrobinę drżącym głosem. Nie chciał pokazać po sobie strachu, tłumaczył sobie, że nie jest już dzieckiem, które powinno się bać `starego nietoperza', ale to było silniejsze od wszelkiej logiki. Snape powoli odsunął krzesło, podniósł się i podszedł do Harry'ego. Ten stał przy drzwiach, drżąc lekko i zaciskając palce na różdżce. Nauczyciel zbliżył swoją twarz do jego, a Harry zmusił się, żeby spojrzeć w te ciemne, zimne tunele, które były oczami Mistrza Eliksirów. Zadrżał mocniej, widząc wyraz twarzy Snape'a. Zimna nienawiść - oto co wyrażała ta twarz.
- To nie twoja sprawa, Potter. I nie igraj z ogniem, bo się sparzysz. Nie radzę ci mnie prowokować, bo niechciałbym być w twojej skórze, gdy stracę cierpliwość. A teraz zabieraj się stąd, już!
- Ja pana nie prowokuję. - powiedział Harry, zanim zdążył się powstrzymać. I widząc niebezpieczne błyski w oczach nauczyciela, szybko wyszedł z klasy i pobiegł do pokoju wspólnego Gryfonów.
Uwolnione wspomnienia.
Ron i Hermiona już tam na niego czekali.
- Harry! - Hermiona pomachała mu ręką. - Tutaj!
Harry podszedł do nich, siedzieli w odosobnionym kącie pokoju w wygodnych fotelach. Przed nimi piętrzyły się notatki z Transmutacji, Eliksirów i kilka opasłych książek Hermiony.
- Czego chciał od ciebie Snape?
- Powiedział, że będzie mnie uczył oklumencji. - westchnął chłopiec. - Mam iść do niego jutro po kolacji.
- No tak, to oczywiste. - powiedział Hermiona tonem `mogliśmy się tego domyślić'. Przecież Voldemort nadal może próbować zawładnąć twoim umysłem, prawda Harry?
- To właśnie powiedział mi Snape.
Zamyślili się wszyscy troje, aż w końcu Hermiona przerwała ciszę.
- Harry, powiedz nam, dlaczego Snape w tamtym roku przerwał waszą naukę oklumencji? Powiedziałeś, że to dlatego, że już ją opanowałeś, ale jakoś ci nie wierzę.
Harry drgnął, popatrzył na Hermionę z błyskiem lęku w oczach, spuścił wzrok i oblał się rumieńcem. Teraz również Ron wpatrywał się w niego z zainteresowaniem.
- No! - ponaglił przyjaciela.
- Co? - Harry udawał, że nie wie, o co im chodzi.
- Oj, Harry, nie zgrywaj się. Co się wtedy stało?
Chłopiec popatrzył na nich i westchnął z rezygnacją.
- No dobrze, powiem wam. Pamiętacie ten dzień, gdy znaleźli Montague'a w toalecie? - kiwnęli głowami. - Miałem wtedy lekcję u Snape'a, gdy przyszedł Malfoy i poprosił go do skrzydła szpitalnego. Snape kazał mi wtedy wracać do Wieży, ale ja zostałem chwilę i ... zobaczyłem na biurku myślodsiewnię. Pomyślałem, że może dowiem się czegoś o pracy Snape'a dla Zakonu i ... - zawahał się - wszedłem w jego wspomnienia.
- Co?! - głos obydwojga zabrzmiał jak wystrzał, wszyscy w pokoju zwrócili na nich głowy.
- Cii ... - Harry starał się ich uspokoić.
- Harry, jak mogłeś! - Hermiona zaczęła mu szeptem czynić wyrzuty. - Przecież to były jego prywatne myśli, nie miałeś prawa!
Ron zainteresował się techniczną stroną tego wydarzenia.
- Harry, jak to wyglądało? Co tam zobaczyłeś? - zapytał, z trudem hamując ciekawość.
- Ron, jak możesz! Harry nie powinien nam tego powtarzać.
- Daj spokój, Hermiono. Nie mów mi, że nie jesteś ciekawa?
- Bardziej jestem ciekawa, jakim cudem udało się Harry'emu wyjść z tego cało. Bo odgaduję, że Snape przydybał cię na szpiegowaniu jego wspomnień?
Harry kiwnął głową. Ron popatrzył na niego z mieszaniną podziwu, strachu i niedowierzania.
- Nie żartuj! I Snape cię nie zabił? Nie okaleczył? Harry, ty to jednak masz cholerne szczęście.
- Ron, przecież to nauczyciel, nie zaatakowałby ucznia.
Harry uśmiechnął się.
- No wiesz, był tego bliski. W życiu nie widziałem go tak rozwścieczonego.
Ron ledwie panował nad podnieceniem.
- Harry, co takiego zobaczyłeś w tej myślodsiewni?
- Ron, przestań!
- Och, Hermiono, jak nie chcesz tego posłuchać, to idź stąd. Jesteś tak samo ciekawa jak ja. Harry, było tam coś o ... śmierciożercach? Albo o tym zadaniu Snape'a?
Harry znów na nich spojrzał. Wspomnienie z myślodsiewni było nadal żywe w jego pamięci. W dalszym ciągu sprawiało ból, paliło wstydem. Coś z tych myśli musiało odbić się na jego twarzy, bo nagle jego przyjaciele spoważnieli. Ron przerwał ciszę.
- Harry, nie musisz nam tego opowiadać. To musiało być coś strasznego, w końcu rozmawiamy o Snapie, byłym śmierciożercy...
- Nie, nie, to nie było nic z tych rzeczy. To... to było jego wspomnienie ze szkoły.
I widząc na ich twarzach nieme pytanie, zaczął opowiadać.
- ... I tata z Syriuszem pytali Lupina, czy podobało mu się pytanie o wilkołakach. Wszyscy się śmiali i poszli na błonia, pod to drzewo obok jeziora. Tam Syriusz zaczął narzekać, że się nudzi. Wkurzył się na tatę, bo ten... cały czas podrzucał znicza, no wiecie, popisywał się przed Glizdogonem i innymi uczniami. Nadszedł Snape i tata zaczął się z niego nabijać. Wtrącił się Syriusz, Snape wyjął różdżkę, ale tata był szybszy. Odwrócił go do góry nogami i powiesił tak w powietrzu. Wtedy z grupki dziewczyn nad jeziorem wyszła moja mama. Kazała tacie przestać, strasznie się na niego wkurzyła. Powiedziała, że wolałaby umówić się z wielkim pająkiem, niż z nim... - Ron zaczął chichotać, a Hermiona zgromiła go wzrokiem. - ...Tata puścił Snape'a i zaczął rozmawiać z mamą, o ile można to nazwać rozmową, bo cały czas była na niego wściekła. I wtedy Snape zaatakował tatę od tyłu, a ten znów wysłał go w powietrze, głową w dół. Ludzie zaczęli się przybliżać, śmiali się i pokazywali Snape'a palcami. Mama znów stanęła w jego obronie, a ten nazwał ją `szlamą'. Tata się zdenerwował, kazał mu ją przeprosić, ale mama wtedy powiedziała, że on jest taki sam. I że dziwi się, że miotła taty może z nim w ogóle wystartować, taki jest napuszony. Mówiła, że miota zaklęcia na każdego, kto mu się narazi, że uważa się za najlepszego i że mdli ją na jego widok... - głos Harry'ego się załamał, a Ron nie mógł powstrzymać śmiechu. Hermiona syknęła na niego z oburzeniem.
- Och, Harry, przepraszam cię ale twoja mama była taka zabawna! Ten tekst z pająkiem, albo miotłą, po prostu super! Szkoda, że tego nie widziałem. Co było dalej?
- Mama odeszła, tata udawał, że nic się nie stało, ale widać było, jak bardzo jest wściekły. Odwrócił się i chciał ściągnąć Snape'owi gacie.
Popatrzyli na niego z przerażeniem.
- I z...zrobił to? - Hermiona z wrażenia otwarła szeroko oczy.
- Nie wiem. W tym momencie zjawił się prawdziwy Snape. Wróciliśmy do jego gabinetu.
Przerażenie na twarzach przyjaciół jeszcze się pogłębiło.
- Wyglądał, jakby dostał szału. Potrząsał mną mocno, cały czas pytając, czy uważam, że tata był zabawny. Potem odrzucił mnie od siebie z całej siły, kazał wynosić się z gabinetu i krzyknął, że nie chce mnie tam nigdy widzieć. Na koniec, gdy wybiegałem, obrzucił mnie w drzwiach martwymi karaluchami. To wszystko. - dokończył Harry. Popatrzył na swoich przyjaciół, z lękiem oczekując na ich reakcję.
- To dlatego chciałeś widzieć się z Syriuszem? - Hermiona jak zwykle domyśliła się wszystkiego. - Żeby ci to wytłumaczył i ...podał powody?
- Tak. Ale Syriusz powiedział tylko, że tata i Snape się nienawidzili. Nie mówił dlaczego. Ale ja... ja nie wyobrażam sobie, żeby tak kogokolwiek potraktować. Doskonale wiem, jak Snape musiał się wtedy czuć. Też byłem taką ofiarą Dudley'a. I nigdy nie przypuszczałem, że mój ojciec mógłby się tak zachować. I jeszcze mama. Nie wiem, jak to się stało, że się pobrali. Gdybyście ją wtedy widzieli. Ona naprawdę nienawidziła mojego taty.
- Harry, to na pewno nie tak. On miał wtedy w końcu 15 lat, miał prawo do głupich figli.
- Wiesz, ja też miałem 15 lat. I nie przyszło by mi do głowy wieszać kogoś do góry nogami i ściągać mu gacie. Nawet największemu wrogowi.
- No nie wiem. - Ron zdawał się być nadal rozbawiony. - Malfoy by się chyba nadawał...
- Ron, przestań! To nie jest śmieszne.
Ale Harry był zadowolony, że przynajmniej jedna osoba znajduje jakieś humorystyczne elementy w tej scenie. Też się uśmiechnął.
- A co na to Lunatyk? Przecież był prefektem, nie przerwał tego? - W Hermionie znów odezwał się głos obrońcy zasad.
- Nie, tylko się przyglądał. Widać było, że to mu się nie podoba, ale nic nie zrobił. Wyglądał na wyczerpanego, chyba zbliżała się pełnia.
- Harry - dziewczyna zaczęła poważnym tonem. - Mam nadzieję, że nie oceniasz swojego taty na podstawie tej jednej scenki. On na pewno nie zawsze tak się zachowywał. A ty... taki byłeś dumny, gdy ktoś ci mówił, że jesteś podobny do ojca, prawda? Bo to jest powód do dumy. Gdyby twój tata zawsze zachowywał się jak... no tak jak opowiadałeś, wtedy nigdy nie zdobyłby szacunku Hagrida, McGonnagal i Dumbledore'a. To był tylko epizod, którego podstaw tak naprawdę nie znasz. Harry, nie trać wiary w swojego ojca!
- Hermiono, to samo mniej więcej powiedział mi wtedy Syriusz. Ja... ja już nie potrafię myśleć o tacie tak jak dawniej. Nie wiem. Nie chcę teraz o tym rozmawiać.
Znów zaległo milczenie. Nagle Ron je przerwał.
- Ciekawe swoją drogą, dlaczego Snape zgodził się ciebie teraz uczyć...
- Zapytałem go o to. - Harry znów spojrzał na przyjaciół, badając ich reakcję. Mógł być z siebie dumny. Wywołał odpowiednie wrażenie.
- Stary, życie ci niemiłe? Jak to przeżyłeś?!
- Harry, przecież wiesz, jaki jest Snape! Nie lubi, gdy się wtrącać w jego życie, a to pytanie było osobiste. Dlaczego wciąż go prowokujesz? Jeszcze po tym, jakie miałeś z nim przeżycia...
- Oj, dajcie spokój. Zdenerwował się, oczywiście, powiedziałbym nawet, że był wściekły. Ale nie było tak źle. - Harry zdecydował się zatrzymać dla siebie uczucia, jakie mu towarzyszyły, gdy zadał nauczycielowi to pytanie. - Powiedział tylko, żebym nie igrał z ogniem i go nie prowokował, bo będzie ze mną źle. I kazał mi się wynosić z gabinetu, a ja to szybko wykorzystałem, żeby nie zarobić szlabanu.
- Stary, ty to naprawdę jesteś odważny. Nie dziwię się, że tyle razy stawiałeś czoła Sami-Wiecie-Komu. Skoro udało ci się ze Snapem...
- Ron, przestań, to nie jest śmieszne.
Ale jej głos zginął w wybuchu śmiechu dwojga chłopców. Ona też przyłączyła się do ogólnej wesołości.
Noc w bibliotece.
Harry zbudził się raptownie, zlany zimnym potem. Znów śnił mu się ten koszmar. Syriusz wpadający za zasłonę śmierci, wpatrujący się w niego oskarżycielskim wzrokiem... Harry usiadł na łóżku i oddychał głęboko. Za oknami była czarna noc, spojrzał na zegarek: pierwsza w nocy. Powoli się uspokajał. W dormitorium panowała cisza, przerywana jedynie pochrapywaniem czwórki pozostałych Gryfonów. Harry chciał pójść w ich ślady, ale wiedział, że teraz nie zaśnie. Bał się po prostu zamknąć oczy. Rozmowa z Ronem i Hermioną odświeżyła w jego pamięci obraz ojca chrzestnego, jego twarz, śmiech podobny do warczenia psa, rozmowy podczas pobytu Harry'ego na Grimmauld Place. W trakcie wakacji często miewał sny związane z Syriuszem, lecz ustały one pod wpływem przyjaciół, którzy nie pozwalali mu zadręczać się zbyt długo. Jednak teraz, gdy znów znalazł się w Hogwarcie, gdy wszystkie wydarzenia poprzedniego roku stały się znów tak świeże, koszmar wrócił. Harry wstał. Czuł, że musi natychmiast wyjść z dormitorium, bo w przeciwnym wypadku się udusi. Wyjął z kufra pelerynę-niewidkę i wyszedł po cichu z Wieży Gryffindoru. Znalazł się w ciemnym , uśpionym korytarzu. Posągi i zbroje porozstawiane po kątach skrzypiały złowrogo. Ciszę zamku przerywał odgłos jego ostrożnych kroków oraz pochrapywanie uśpionych portretów. Harry zastanawiał się przez chwilę, dokąd ma pójść. Potrzebował samotności. Odosobnionego miejsca, gdzie w końcu nie musiałby niczego udawać. Gdzie mógłby dać wyraz swojej rozpaczy. I w którym istniałoby najmniejsze prawdopodobieństwo spotkania Filcha czy któregoś z nauczycieli. `Biblioteka!' - pomyślał - `tak, to będzie najlepsze miejsce.'
Wszedł do ciemnego pomieszczenia. Skręcił w stronę Zakazanego Działu, gdzie, jak wiedział, przy samym wejściu znajdował się zakątek przeznaczony dla nauczycieli. Fotele i mały stoliczek miały zapewnić wygodę w trakcie czytania. Harry wiedział, że pani Pince często tam przesiaduje, już po zamknięciu biblioteki, lecz w nocy nie spodziewał się nikogo. Opadł na fotel, peleryna zsunęła mu się z ramion, zwinął ją i położył obok. Próbował uporządkować myśli, zapanować nad żalem dławiącym go w gardle, ale było to ponad jego siły. Wspomnienia Syriusza, ojca maltretującego Snape'a, Voldemora oraz treści przepowiedni zwaliły się na niego całym ciężarem. Jego ciałem wstrząsnął szloch, próbował powstrzymać piekące łzy, cisnące mu się do oczu, ale nie potrafił. Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. Przez dłuższą chwilę ciszę biblioteki zakłócał ten jeden dźwięk. Mówi się że chłopak nie powinien płakać, bo staje się przez to śmieszny. To nieprawda. Trudno byłoby znaleźć bardziej tragiczny obraz niż tego młodego mężczyzny, w jedynej w jego życiu chwili słabości.
Nagle Harry poczuł czyjąś obecność w bibliotece. Powoli podniósł głowę. `Nie, nie wierzę, to jakiś koszmar!' - pomyślał. Nad nim stał Severus Snape.
- Co tu robisz, Potter? - zapytał Mistrz Eliksirów swym zwykłym, zimnym głosem.
Harry szybko wytarł oczy rękawem, omal nie strącając sobie okularów z nosa i wbił wzrok w podłogę, nie odpowiadając Snape'owi.
- Zapytałem cię o coś, Potter. Wstań i spójrz mi w oczy, gdy do ciebie mówię. - nakazał groźnym tonem.
Harry wstał i zmusił się, by spojrzeć na nauczyciela. Cały dygotał od przebytego dopiero co wzruszenia oraz złości, że został przyłapany. Snape wpatrywał się długo w twarz młodego Gryfona. Harry wiedział, że jego czerwone oczy i ślady łez są wystarczającą odpowiedzią na zadane pytanie.
- Odpowiadaj, Potter! Co tu robisz w środku nocy?
- Chciałem się przejść. - wyszeptał Harry, widząc że nie uniknie dalszych indagacji.
- O tej porze? Przechadzka? Dziwnie mało prawdopodobne, Potter.
Harry poczuł falę złości na nauczyciela. Czy nie może zostawić go w spokoju? Dlaczego akurat on jest świadkiem jego słabości?
- A co to pana obchodzi?! - krzyknął, zanim zdołał się powstrzymać. - To nie pański interes, co ja tu robię!
- Gryffindor traci 50 punktów, Potter. Zapominasz do kogo mówisz, jeszcze jedno słowo i dam ci szlaban. Nadal czekam na odpowiedź. No!? - ponaglił go.
Harry stracił nad sobą panowanie. Chciał wykrzyczeć Snape'owi w twarz to wszystko, co o nim myślał od czasu śmierci Syriusza. Poczuł, że teraz nadeszła ta chwila.
- Użalam się nad sobą, to pan chciał usłyszeć?! - krzyknął. - Rozpamiętuję to, co zrobiłem! A wie pan, co zrobiłem?! - roześmiał się histerycznie. - Uśmierciłem dwóch pańskich największych wrogów! Każdy z nich zginął ratując mi życie! Niech pan poczeka, może Lupin też się dla mnie poświęci i umrze! Proszę nie tracić nadziei! Powinien pan być mi wdzięczny. James Potter i Syriusz Black nie żyją. Nie ma ich! Przeze mnie! Jest pan teraz zadowolony? Nadal pan mnie nienawidzi? Dlaczego, przecież wyświadczyłem panu przysługę! Pozbyłem się pańskich wrogów! - krzycząc te słowa, Harry rzucił się, by wybiec z biblioteki, lecz Snape złapał go za ramiona. Harry szarpał się z nim przez chwilę, ale żelazne palce Snape'a zacisnęły się na jego ramionach jak kleszcze.
- Niech pan mnie puści! - krzyknął Harry, próbując się wyrwać, ale Snape jeszcze mocniej ścisnął go za ramiona. Teraz Harry prawie stykał się z szatą swojego znienawidzonego nauczyciela. Ciałem chłopca wstrząsały dreszcze. Oparł twarz o ramię Mistrza Eliksirów i zapłakał.
Po kilku minutach uspokoił się. Stwierdził, że Snape w dalszym ciągu przyciska go do siebie. Zrobiło mu się nieswojo.
- Może mnie pan już puścić, profesorze. - powiedział cicho i poczuł, że uścisk zelżał. Spojrzał w twarz Snape'a i z ulgą stwierdził, że brak w niej zwykłego, ironicznego uśmieszku. Nie zniósłby, gdyby nauczyciel zaczął się teraz z niego wyśmiewać. Twarz Snape'a była poważna.
- Wracaj do Wieży Gryffindoru, Potter. - powiedział i sam wyszedł z biblioteki. Po dłuższej chwili Harry zrobił to samo.
Lekcja oklumencji i co z tego wynikło.
Następnego dnia Harry z wahaniem wszedł do Wielkiej Sali. Obawiał się spotkania ze Snapem i tego, co nauczyciel mógł opowiedzieć Ślizgonom o wydarzeniach poprzedniej nocy. Na sali panował jednak zwykły gwar, Malfoy i reszta nie sprawiali wrażenia, jakby mieli dodatkowy powód wyśmiewania się z Harry'ego. Chłopak zajął swoje zwykłe miejsce i zaczął jeść. Odkąd wszedł, korciło go, aby spojrzeć na stół nauczycieli, podniósł więc głowę i szybko go zlustrował. Snape jadł nie patrzą na niego, co Harry przyjął z ulgą. Był tak pogrążony w myślach, rozpamiętując nocne zdarzenie, że nawet nie zauważył kiedy jego przyjaciele usiedli obok niego.
- Harry. Harry! Mówię do ciebie! - głos Hermiony wyrwał go z zamyślenia
- Tak? - popatrzył na nią nieprzytomnie.
- Co się z tobą dzieje? Nie reagujesz na nasze powitanie, w ogóle nie zauważyłeś, że się pojawiliśmy, tylko wpatrujesz się w Snape'a. Zdążyłeś mu się narazić już od rana?
- Nie. - Harry nie miał zamiaru mówić im o spotkaniu z nauczycielem, przynajmniej na razie. - Rozkoszuję się perspektywą Eliksirów bez Snape'a.
- Trafiłeś w dziesiątkę, stary. - powiedział Ron. - Pierwszą moją myślą, gdy tylko się obudziłem, było, że nie będę musiał oglądać Snape'a. Wprost nie mogę w to uwierzyć!
- Więc radzę ci to zrobić, Weasley! - rozległ się za nimi lodowaty głos. Snape najwidoczniej skończył już jeść i usłyszał ostatnie słowa Rona. - Bo ja mogę nie uwierzyć w twoje umiejętności obrony czarnomagicznej i chcieć je sprawdzić na następnej lekcji. - dokończył drwiąco. Omiótł wzrokiem Hermionę i Harry'ego, skrzywił się przy tym i znów utkwił swe zimne oczy w Ronie. - Wyraziłem się jasno?
- Tak, panie profesorze. - wybąkał Ron, zmieszany i zaczerwieniony.
Snape spojrzał na Harry'ego, na twarzy miał swój zwykły grymas.
- Potter, po kolacji u mnie w gabinecie. I radzę ci się nie spóźnić.
Jeszcze raz popatrzył na całą trójkę i odszedł, a czarna peleryna powiewała za nim jak skrzydła nietoperza.
- Noo, to widzę, że Snape'owi od rana humorek dopisuje. - skwitował Ron. - Ciekawe, czy ktoś mu czymś dopiekł w nocy, czy on tak sam z siebie. Wiesz, Harry, twój ojciec to jednak miał rację, pomiatając nim. Żałuję tylko, że mnie przy tym nie było.
- Ron, uspokój się. I pospieszcie się, zaraz mamy Eliksiry. - Hermiona przerwała wywody Rona poirytowanym głosem.
- Słuchajcie, jakie jest prawdopodobieństwo, że ten nowy od Eliksirów znał mojego tatę w szkole? - zapytał Harry.
Spojrzeli na niego ze zdumieniem.
- Po prostu zastanawiam się, czy czasem tata nie miał również z nim na pieńku. Bo jeżeli tak, to Eliksiry nie będą dla mnie wcale przyjemniejsze niż te ze Snapem.
Roześmieli się.
- Nie pękaj, Harry. Drugiego takiego wroga jak Snape to twój tata na pewno nie miał, bo trudno o drugi taki szczególny przypadek, jakim jest Snape. No i ten nowy wydaje się być młodszy. - pocieszył kumpla Ron. - Zresztą, zaraz zobaczymy, co to za ziółko, ten profesor.
Doszli do klasy Eliksirów, która w dalszym ciągu znajdowała się w podziemiu. Ślizgoni już tam byli, ale nie przejawiali ochoty do zaczepiania Harry'ego i innych Gryfonów. Na wszystkich twarzach malował się identyczny wyraz zaciekawienia i odrobiny niepokoju. Zadzwonił dzwonek i w drzwiach pojawił się nowy profesor. Uczniowie zajęli swoje miejsca, a nauczyciel podszedł do katedry.
- Dzień dobry, nazywam się profesor Green i będę was nauczał trudnej sztuki warzenia Eliksirów. Wiem, ż reprezentujecie wysoki poziom znajomości tej nauki, profesor Snape to prawdziwy mistrz, a ja mam nadzieję, że uda mi się rozwinąć wasze umiejętności w tym kierunku równie efektywnie. Na dzisiejszej lekcji będziemy przyrządzać Eliksir Wielosokowy w jego pełnej postaci. Oto ingrediencje i sposób przyrządzania. Zanim jednak przystąpicie do pracy, chciałbym się z wami zapoznać.
Profesor wyciągnął listę obecności i zaczął ją sprawdzać. Doszedł do litery P i Harry już wiedział, co będzie dalej. Zaraz rozpoczną się pytania w stylu: `Ten słynny Potter?' i dyskretne, według pytających, zerkanie na bliznę. Przyzwyczaił się już do tego, ale nie sprawiało mu to żadnej przyjemności, zwłaszcza po wydarzeniach ostatniego roku, gdy dowiedział się z przepowiedni, co `słynny Potter' musi zrobić. Lecz ku zdumieniu Harry'ego nauczyciel nie zatrzymał się wcale przy jego nazwisku, tylko dokończył sprawdzanie listy i kontynuował lekcję. To było dla Harry'ego zupełnie nowe doświadczenie, poczuł się, chyba po raz pierwszy odkąd przyszedł do Hogwartu, jak zupełnie zwyczajny uczeń i spodobało mu się to.
Dalej lekcja przebiegała spokojnie, profesor okazał się być przyjemnym człowiekiem, nie robił sarkastycznych uwag o ich pracy i nie wyróżniał żadnego z Domów. Pochwalił eliksir Hermiony, pokazał Deanowi, jak prawidłowo pokroić muchy siatkoskrzydłe i zwrócił uwagę Malfoyowi, gdy ten próbował rzucić w Harry'ego martwymi żukami. Była to pierwsza lekcja Eliksirów, po której Gryfoni wyszli bez starty punktów.
- Jak dla mnie, był w porządku. - powiedział Ron. - Widać, że jest sprawiedliwy, w przeciwieństwie do Snape'a. - tu Ron zniżył głos i rozejrzał się niespokojnie wokół. Nie zapomniał jeszcze porannej reprymendy i nie chciał narażać się na szlaban.
- Mi też się bardzo podobał. Chociaż chyba nie ma aż tak wysokich kwalifikacji jak Snape. - czepialski charakter Hermiony znów dał o sobie znać. - Ale zastanowiło mnie, że on w ogóle nie zwrócił uwagi na Harry'ego. Zauważyliście to? - zwróciła się w ich stronę. - Nie popatrzył na twoją bliznę, nie rzucił żadnej uwagi, niż z tych rzeczy.
- No właśnie, Potter, jak ty to wytrzymałeś? - rozległ się za nimi kpiący głos. Odwrócili się i zobaczyli Malfoya, w otoczeniu innych Ślizgonów. - Słynny Harry Potter nie został z miejsca rozpoznany! Potter, to chyba oznacza, że twoja popularność zaczęła spadać, nie?
- Czep się swojego tatuśka, Malfoy! Chodź, Harry, nie warto odpowiadać kretynowi. - to mówiąc Ron przytrzymał Harry'ego i wszyscy troje wyszli z podziemi do Wielkiej Sali.
Lekcje minęły Harry'emu dość szybko, ani się obejrzał, jak nadeszła pora kolacji, a co za tym idzie, lekcji oklumencji u Snape'a. Szybko coś zjadł, mimo że nie miał apetytu i odszedł od stołu, odprowadzany zatroskanymi spojrzeniami Rona i Hermiony. Szedł powoli w stronę podziemi, walcząc z narastającym strachem. Czy Snape w jakikolwiek sposób nawiąże do nocnego wydarzenia? Czy będzie się wyśmiewał? `O nie! Nie dam mu satysfakcji upokorzenia mnie.' - pomyślał Harry. - `Cokolwiek mi powie, nie dam się wyprowadzić z równowagi. Postaram się zachowywać tak, jakby nic się nie stało.' - postanowił sobie w duchu. Ale te myśli nie sprawiły, by poczuł się w jakikolwiek sposób lepiej, wstępując do prywatnego gabinetu znienawidzonego nauczyciela. Zapukał do drzwi.
- Wejść! - usłyszał.
Wziął głęboki oddech, wszedł i zamknął drzwi. Snape stał przy biurku, jak zwykle opróżniając swoją głowę z pewnych myśli i wkładając je do myślodsiewni. Gdy skończył, odstawił instrument do szafki i zwrócił się w stronę Harry'ego.
- Podejdź do biurka, Potter i wyjmij różdżkę. Chyba nie muszę cię pouczać, jak wyglądają lekcje oklumencji? - uwagę tę rzucił swoim zwykłym, sarkastycznym tonem. Harry momentalnie poczuł złość na Snape'a, a pamiętał, że powinien wystrzegać się takich uczuć podczas lekcji obrony umysłu, bo to tylko ułatwiało przystęp do jego myśli. Przyszło mu do głowy, że nauczyciel specjalnie chce go sprowokować, żeby móc ukarać go szlabanem za brak postępów. Dlatego też odetchnął głęboko kilka razy, żeby się uspokoić i zajął swoją pozycję po przeciwnej stronie biurka.
- Przygotuj się. Rzucam zaklęcie. Legilimens!
Harry poczuł, że jakaś siła penetruje jego myśli. Zobaczył kilka obrazów z dzieciństwa. Dudley i jego banda ścigają go, a on skacze na dach szkoły... Wuj Vernon zamyka go za karę w ciemnej komórce pod schodami i bije go po głowie... Syriusz pyta go, czy chciałby zamieszkać w jego domu... `Nie!' - pomyślał Harry - `Tylko nie Syriusz!'. I jak gdyby otwarta została jakaś tama, Harry zobaczył cały szereg wspomnień ze swoim ojcem chrzestnym. Syriusz w kominku, gratulujący mu pomysłu założenia GD... Syriusz przy stole na Grimmauld Place, gdy opowiada o tajemniczej broni... Syriusz walczący z Bellatriks, Syriusz wpadający za zasłonę śmierci... Nieee!!!'
Harry ocknął się. Leżał na kamiennej posadzce lochu a Snape stał nad nim z wściekłą miną.
- Weź się w garść, Potter! Wstawaj! - rzucił ostro.
Harry wstał i oparł się o krzesło. Cały dygotał, ale starał się uspokoić. Spojrzał na nauczyciela. Snape wyglądał na rozeźlonego.
- Czy ja ci nie mówiłem, Potter, żebyś przestał nurzać się w smutnych wspomnieniach? - zapytał zjadliwym szeptem. - To zaczyna być żałosne. Nigdy nie nauczysz się oklumencji, jeżeli nie pozbędziesz się tych myśli z głowy, zapamiętaj to. Przestań zachowywać się jak rozhisteryzowany bachor i naucz się dyscyplinować umysł. Jeszcze raz. Legilimens!
Zaklęcie ugodziło w Harry'ego i znów zobaczył w swojej głowie obrazy. Ale teraz były zamazane, a on skupił się, żeby pozbyć się ich zupełnie. Cały czas widział przed sobą twarz Snape'a, która znikała i znów się pojawiała, w miarę jak obrazy w głowie stawały się wyraźniejsze lub bledsze. Harry całą siłą woli starał się odrzucić Snape'a umysłem, ale siła penetrująca jego mózg stawała się coraz potężniejsza. Czuł, że długo nie wytrzyma, gdy wtem obrazy w jego głowie stały się zupełnie wyraźne. Znów zobaczył Syriusza, wpadającego za zasłonę jak w zwolnionym filmie... Lupin, przytrzymujący Harry'ego, mówiący, że Syriusz odszedł na zawsze, Bellatriks śmiejąca się drwiąco, to uczucie szału, które spowodowało użycie przez niego jednego z Niewybaczalnych...
Tym razem dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę, gdzie jest. Znów leżał na posadzce, a Snape pochylał się nad nim z jakimś eliksirem w ręku.
- Wypij to, Potter. - powiedział sucho. Harry zawahał się, ale posłusznie wypił miksturę.
- Panie profesorze, co się stało? - zapytał.
- Zemdlałeś. - padła odpowiedź.
Harry zarumienił się ze wstydu i zażenowania.
- Ale dlaczego? - zapytał po dłuższej chwili.
Drwiące prychnięcie.
- Widocznie jesteś tak delikatny i słaby, że nie potrafisz dać sobie rady z własnymi wspomnieniami. - nauczyciel spojrzał na Harry'ego z politowaniem w oczach i kpiącym grymasem na ustach. Może Harry nie poczułby takiej złości gdyby wiedział, że jeszcze przed chwilą ten sam nauczyciel wydawał się być poważnie przestraszony jego stanem. Ale nawet gdyby tak było, to następne słowa mężczyzny skutecznie by tę złość wznieciły. - Nie jestem psychologiem, Potter i nie mam zamiaru uczyć cię życia. Na dziś koniec, w takim stanie nie potrafiłbyś nawet rzucić prawidłowo zaklęcia świetlnego. - Snape skwapliwie wykorzystał okazję, by powyśmiewać się z Harry'ego. - Wracaj do swojej wieży, spotykamy się w czwartek o tej samej porze. Masz ćwiczyć, Potter. - to mówiąc wskazał Harry'emu drzwi.
Chłopiec powoli do nich podszedł i opuścił gabinet, wciąż lekko chwiejąc się na nogach. Powoli wrócił do Wieży Gryfonów, tak blady i pogrążony w myślach, że nawet Irytek, który przelatywał w pobliżu, zostawił go w spokoju.
O oklumencji słów kilka, czyli mądre rozważania Złotego Trio.
- Harry, wyglądasz okropnie. - Hermiona spojrzała na niego zatroskanym wzrokiem.
Już dwie godziny minęły od spotkania ze Snapem, a Harry w dalszym ciągu czuł się słabo. Opowiedział Ronowi i Hermionie o dzisiejszej lekcji, a teraz wypoczywał w fotelu, rokoszując się ciepłem kominka, nie będąc w stanie skupić myśli na pracach domowych.
- A może to przez ten eliksir? - zapytał Ron, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy, gdzie szukali przyczyn takiego samopoczucia Harry'ego.
- Co masz na myśli? - Hermiona spojrzała na niego ostro. - Jeżeli insynuujesz, że Snape chciał otruć Harry'ego...
- Noo... nie wiem. Wiem, że to bez sensu, ale podaj inną przyczynę, jak jesteś taka mądra.
- Ron, to na pewno nie przez ten eliksir. - odpowiedział Harry ze swego fotela. - Po nim poczułem się lepiej, przedtem w ogóle nie byłem w stanie się ruszyć.
- No więc co? - pytanie Rona zawisło w powietrzu jak para nad kociołkiem.
- Może... - zaczęła Hermiona i zamyśliła się głęboko. - Bo wiecie... - ciągnęła dalej. - ...ja trochę czytałam o oklumencji i legilimencji w bibliotece, wtedy, gdy miałeś mieć te lekcje po raz pierwszy, Harry.
- Dlaczego nam nie powiedziałaś? - zawołał Harry z wyrzutem. - Może wtedy byłoby mi łatwiej...
- No wiesz. Wolałam ci nic nie mówić, żebyś się... no... nie przeraził.
- O czym ty mówisz? - zapytał Ron, a Harry, który otwierał usta prawdopodobnie po to, aby rzucić to samo pytanie, śpiesznie je zamknął i tylko spojrzał pytająco na dziewczynę.
- Bo w tej książce oklumencja nie była opisana zbyt... atrakcyjnie. Wręcz przeciwnie, według autora, mistrzów oklumencji i legilimencji jest bardzo niewielu. To rzadka umiejętność, wielu chciało się jej nauczyć, ale nie potrafili. Podobno do tego trzeba mieć specjalny dar, bez niego ani rusz. Ale nawet wtedy systematyczne ćwiczenia są niezbędne.
- Więc może nie nauczyłem się oklumencji, bo po prostu nie mam do tego predyspozycji? - Harry był zaskoczony, ale jednocześnie jakby zadowolony.
- A ćwiczyłeś ją regularnie? - pytanie Hermiony było z gatunku retorycznych, więc chłopak nawet nie silił się na odpowiedź, tylko się skrzywił.
- No właśnie. A co do daru, to tam napisali, że chodzi o podobną siłę woli, jak przy zaklęciu Imperius, więc akurat TY posiadasz ten dar.
- Hm... to samo mówił mi Snape na pierwszej lekcji. Co jeszcze wyczytałaś o tej oklumencji?
- Właśnie. Wszystko było opisane bardzo ogólnie, ale autor nadmienił, że są różne stopnie zaawansowania legilimencji, a więc również oklumencji. Pisał o różnych skutkach tego zaklęcia, ale naprawdę bardzo powierzchownie. Pamiętam taki fragment, że przy najsilniejszej formie penetracji umysłu, u człowieka poddanego zaklęciu może wystąpić osłabienie całego ciała, omdlenie, a nawet kilkudniowa śmierć kliniczna. No wiecie, zatrzymanie pracy całego organizmu.
- Osłabienie organizmu, omdlenie... coś takiego jak u ciebie, Harry. - powiedział Ron, przerażony.
- A co jest tego przyczyną? Napisali to? - Harry również był poruszony.
- Z tego co pamiętam, to nie ma to związku z rodzajem wspomnienia. Nawet gdybyś zobaczył siebie jedzącego cukierki, to takie wspomnienie przy silnej legilimencji również może spowodować zemdlenie.
- Więc co, chodzi o to, że jestem słaby? - zapytał Harry lekko załamującym się głosem.
- Nie. Oczywiście, psychiczne wyczerpanie organizmu również ma pewien wpływ na reakcję, ale nie jest bezpośrednią przyczyną. Chodzi o to, że trzeba się nauczyć walczyć ze skutkami tak silnej legilimencji, właśnie poprzez wytworzenie równie silnej obrony umysłu, czyli nauczenie się zaawansowanej oklumencji.
Zapadło milczenie. Każde z nich zastanawiało się nad słowami Hermiony. Pierwszy odezwał się Ron.
- Słuchajcie, więc z tego wynika, że Snape zastosował na tobie taką silną legilimencję. Nawet znając jej skutki. Dlaczego?
- Ja... Zdaje mi się, że w pewnym momencie ja zacząłem odrzucać Snape'a umysłem. Takie mam wrażenie. A potem, nagle, zobaczyłem Syriusza, Lupina... - zawahał się, ale ciągnął mężnie dalej. - Poczułem tę furię, wściekłość na Bellatriks... i zemdlałem. Przynajmniej tak mi się zdaje, bo urwał mi się film. Ocknąłem się, jak Snape dawał mi ten eliksir.
- Miksturę na wzmocnienie. Pisali o niej w tamtej książce. - Hermiona słusznie nazywana była `wszystkowiedzącą'. - A Snape powiedział ci, że zemdlałeś, bo jesteś słaby?
- Tak. Ciekawe dlaczego...
- To przecież jasne! Nie chciał ci dać poznać, że zastosował na tobie tę silną legilmencję. I pewnie nie chciał ci dać satysfakcji, że go pokonałeś, dlatego ją zastosował. - Ron uśmiechnął się złośliwie. - Stary nietoperz nie mógł pogodzić się z taką porażką.
- Wcale by mnie coś takiego nie zdziwiło. - powiedział Harry ponuro.
- Naprawdę myślicie, że to dlatego? Harry, przecież ty masz bronić swój umysł przed Voldemortem (Och, Ron, daj spokój!).
- Więc co, według ciebie Snape chciał, żebym poćwiczył również te zaawansowane formy oklumencji, bo Voldemort właśnie takie będzie na mnie stosował? - Harry spojrzał pytająco na Hermionę.
- Właśnie tak myślę. Ale jest pewien szkopuł. Przy tak silnej penetracji na pewno konieczny jest bezpośredni kontakt. Oko w oko. - dziewczyna spojrzała na Harry'ego z powagą, na jej twarzy dało się zauważyć strach.
- Więc według ciebie Snape nie wyklucza mojego ponownego spotkania z Voldemortem, a mówiąc jaśniej, to Dumbledore nie wyklucza takiego spotkania, bo przecież Snape działa na jego polecenie?
- No właśnie. Tak sądzę.
Ron spojrzał na twarze przyjaciół, poprzeczna zmarszczka na czole świadczyła, że usilnie się nad czymś zastanawia.
- A według mnie, pan Mistrz Sarkazmu i Szlabanów, w skrócie SS, wynalazł dodatkowy sposób dręczenia kolejnego Pottera i po prostu nie mógł sobie tej przyjemności odmówić. Wasze rozważania mnie nie przekonują, a teraz wybaczcie, muszę dokończyć wypracowanie na Transmutację.
A gdy Harry i Hermiona roześmieli się, spojrzał na rozczochranego chłopca z irytacją.
- Widzę, Harry, że już czujesz się lepiej, więc może również byś się za to zabrał, co?
Harry poczuł się wyraźnie gorzej, gdy pomyślał o pracach domowych, ale posłusznie wyciągnął swoje notatki, pergamin i pióro i zaczął pisać. Hermiona, która jak zwykle już dawno skończyła swoje wypracowanie, przyglądała im się przez chwilę z uśmieszkiem, a potem wyciągnęła jakąś książkę i pogrążyła się w lekturze. Pokój wspólny powoli wypełniła cisza, przerywana jedynie szelestem kartek i skrzypieniem piór po pergaminie.
Niewybaczalne piętno.
Czwartek nie był szczególnie wyczekiwanym przez Harry'ego dniem. Nie tylko miał mieć kolejną lekcję oklumencji, ale również Obronę Przeciwko Czarnej Magii, a zbyt dużo Snape'a w jednym dniu jeszcze nikomu nie wyszło na zdrowie. Ale ponieważ w każdej sytuacji można znaleźć jasne strony, również tutaj były powody do radości. Otóż dziś mieli Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami i mieli zobaczyć się z Hagridem, po raz pierwszy od początku rok szkolnego. Harry wiele obiecywał sobie z tej wizyty, gdyż wiedział, że Hagrid współpracuje z olbrzymami na rzecz Zakonu i bardzo był ciekaw wyników.
Harry, Ron i Hermiona kończyli właśnie jeść śniadanie, gdy wtem podszedł do nich Snape. Spojrzeli na niego zdziwieni, a nauczyciel odezwał się:
- Potter, dyrektor chce cię widzieć dziś wieczorem, przed naszą lekcją oklumencji, więc bądź dziś wcześniej.
Harry stał zszokowany ale pomimo zdziwienia odważył się zapytać:
- W jakiej sprawie Dyrektor chce mnie widzieć, profesorze?
- Zapewniam cię, że w ważnej. - to mówiąc Snape skrzywił się, obrzucił uczniów siedzących przy stole chłodnym spojrzeniem i odszedł, powiewając szatą.
Trójka Gryfonów spojrzała na siebie w najwyższym zdumieniu i również opuściła Wielką Salę.
Lekcja Opieki okazała się być bardzo przyjemna, głównie z powodu braku Ślizgonów, z których większość nie kontynuowała tego przedmiotu oraz dlatego, że Hagrid zrezygnował z pokazywania im niebezpiecznych bestii.
- No, jak tam wy troje, jak spędziliście wakacje? - zapytał, gdy wszyscy zajęci byli stworzonkami, które im pokazał i nikt nie mógł ich usłyszeć. Popatrzył przy tym bystro na Harry'ego, jakby to do niego przede wszystkim kierował pytanie.
- Och, było w porządku. - odpowiedziała za wszystkich Hermiona. - Część wakacji spędziliśmy razem, wiesz gdzie. - tu rozejrzała się niespokojnie. - A ty, Hagridzie, co u ciebie?
- O, dużo by gadać, przyjdźcie do mnie kiedyś, to wam więcej opowiem. Na razie powim wam tyle, że układy z wiecie kim zaczynają być coraz bardziej realne, a wszystko to przez Graupka.
- Co?! Chyba żartujesz? - Ron, który nie miał przyjemności bezpośredniego poznania olbrzyma, wiele o nim słyszał od przyjaciół i jakoś trudno było mu uwierzyć, że ktoś taki mógł okazać się przydatny.
- No tak. Graupek nauczył się już po angielsku i był naszym pośrednikiem. Opowiedział swoim ziomkom, że nam można ufać i chyba olbrzymy zaczęły coś kapować. No, ale szczegóły później. Może przyjdźcie do mnie dziś wieczorem, to pogadamy...
- Nie możemy, dziś wieczorem Harry ma dodatkowe lekcje ze Snapem po kolacji. Ale jutro na pewno będziemy mogli.
Harry'emu nagle wpadło coś do głowy.
- Hagridzie, ty wiedziałeś, że Snape będzie uczył Obrony? Wiesz czemu Dumbledore w końcu się na to zgodził?
Hagrid spojrzał na niego bystro.
- No cóż, Harry, to są prywatne sprawy profesora Snape'a i Dumbledore'a. A nam nic do nich. Lepiej się w to nie wtrącać. No i jak, podobają się wam te lekcje?
- Daj spokój, Snape jest strasznie niesprawiedliwy, jak zwykle. Ostatnio chciał zagiąć Harry'ego na jakimś zaklęciu, ale mu się nie udało, bo Harry był za dobry. - Ron uśmiechnął się złośliwie. - Ale za to Eliksiry to teraz sama przyjemność. Profesor Green jest naprawdę w porządku, tylko za bardzo chwalił Snape'a na samym początku, mówił, że to jest prawdziwy mistrz i takie tam. Ale kto by tego słuchał.
- Może ty byś w końcu zaczął, Ron. - Hermiona była oburzona takimi słowami przyjaciela. - Może w końcu przestałbyś oskarżać Snape'a o wszystko i dostrzegł w nim coś więcej, niż tylko wrednego nauczyciela.
- No tak, to trzeba przyznać, że Snape zna się doskonale na Eliksirach. A i z Obrony też jest chyba niezły, z tego, co można się zorientować po pierwszej lekcji. - Harry niechętnie poparł Hermionę.
- A co w tym dziwnego, że jest dobry z Obrony! - zdenerwował się Ron. - Przecież to były śmierciożerca, czarną magię ma w paluszku, trudno się dziwić, że zna również obronę przed nią. Ja tam zastanawiam się, dlaczego Dumbledore w dalszym ciągu mu ufa...
Ron popatrzył po wszystkich z wyzwaniem w oczach i napotkał spojrzenie Hagrida. Ten wyglądał wyjątkowo poważnie.
- Daj se z tym spokój, Ron. Snape może i nie jest zbyt przyjacielski, ale dużo w życiu przeszedł i ma do tego prawo. Kiedyś... Ale to są sprawy nie dla was.
- Powiedz, Hagridzie! - zaczęli go błagać.
- Nie. To są prywatne sprawy profesora Snape'a, nic wam do nich. Powim wam tylko tyle, że bardzo łatwo skrzywdzić kogoś pochopnymi podejrzeniami. Dumbledore często ufa ludziom dla których inni nie mają za grosz poważania. Ja albo profesor Lupin jesteśmy tego najlepszymi przykładami. No, ale dość gadania, wracajcie do lekcji.
I odszedł, zostawiając trójkę przyjaciół patrzących na siebie ze zdumieniem.
* * *
Po obiedzie Gryfoni zgromadzili się przed klasą Obrony, z obawą czekając na Snape'a. Co `nietoperz' wymyśli tym razem? - było to pytanie, które frapowało wszystkich. Każdy miał wrażenie, że cokolwiek by to nie było, na pewno nie będzie przyjemne. I oczywiście mieli rację. Zadzwonił dzwonek i Snape pojawił się w tym samym momencie. Gestem zaprosił ich do klasy, weszli, zajmując miejsca.
- Dzisiaj będziemy kontynuować naukę zaklęć blokujących. Ponieważ jesteście już w szóstej klasie, nauczycie się blokować poważne uroki. Dziś poćwiczymy obronę przeciw Torturze Transmutacji. Kto z was powie mi, na czym polega to zaklęcie?
Jak było do przewidzenia, ręka Hermiony wystrzeliła w górę. Harry uśmiechnął się do siebie - jemu to zaklęcie skojarzyło się przede wszystkim z Lockhartem. Snape spojrzał na Hermionę poirytowanym wzrokiem, usta zaciśnięte w wąską krechę. Zadając pytanie miał widocznie nadzieję, że nie będzie znała odpowiedzi. Nadzieja okazała się płonna, wiec teraz, zrezygnowany, wskazał na nią palcem.
- Proszę, panno Granger. Jak widać żaden z gryfońskich nieuków nie ma zielonego pojęcia o czym mówię, więc może pani w końcu dać upust swojej potrzebie popisania się.
Hermiona, niezrażona tymi słowami, rozpoczęła wykład.
- Tortura Transmutacji jest to jedno z najgroźniejszych uroków powodujących petryfikację. Pozbawia ona zaatakowanego przytomności, jednocześnie wywołując w nim sny, wspomnienia, takie jakie się odczuwa przy obecności Dementorów. Zaklęcie to może trwać nawet do kilku miesięcy, w zależności od tego, na ile atakowany próbował je zwalczyć i jak silne ono było. Może zostać rzucona zarówno z inkantacją, jak i bez niej, ale jeżeli nie wypowie się słów, urok trwa krócej i łatwiej jest go zniwelować. Ożywić taką osobę może eliksir z mandragory oraz odpowiednie zaklęcia.
Snape skinął głową, nie zamierzając nagrodzić Gryffindoru żadnymi punktami.
- Teraz będę rzucał na was po kolei to zaklęcie w jego łagodniejszej formie, lecz zanim to zrobię, proszę wypić ten eliksir. - to mówiąc wskazał na fiolki z jakimś płynem, stojące na jego biurku. - Pozwoli on na skrócenie czasu petryfikacji do kilkudziesięciu minut. Longbottom, ty powinieneś wypić dwie porcje. - dodał ze złośliwym uśmiechem. - Biorąc pod uwagę twoje zdolności czarodziejskie, jedna może nie zadziałać.
Neville zaczerwienił się, a pozostali spojrzeli na Snape'a z oburzeniem. Nikt jednak nie zdobył się na słowo komentarza. Po kolei podchodzili do biurka i brali swoje porcje eliksiru, choć Harry miał wrażenie, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Po minach innych zorientował się, że myślą dokładnie to samo.
- Dobrze, teraz blokada. - powiedział Snape, gdy wszyscy już wypili płyn. - Otóż, zaklęcie jest takie samo jak do blokowania innych uroków, jednak istnieje pewna różnica. Aby skutecznie zablokować Torturę Transmutacji, należy skupić całą wolę na wspomnieniu jakiegoś swojego aktywnego zachowania. Chodzi o to, aby wydobyć z tego wspomnienia uczucie adrenaliny, satysfakcji z dokonania jakiejś rzeczy, gdyż tylko wtedy będziecie w stanie oprzeć się obezwładniającej mocy petryfikacji. Blokada tego uroku jest tak naprawdę pojedynkiem woli, waszej woli walki i pozostania przytomnymi oraz woli napastnika, który chce was unieruchomić. Zrozumiano? - powiódł wzrokiem po bladych twarzach uczniów i uśmiechnął się na widok ich reakcji. - Dobrze więc. Rozpoczynamy. Jacyś ochotnicy? - wykrzywił usta w drwiącym grymasie. - Nie? W takim razie, Longbottom, ty będziesz pierwszy.
Neville o mało nie zemdlał z wrażenia, nie był już blady, ale trupio zielony. Bardzo powoli podszedł do nauczyciela.
- Rzucam zaklęcie na trzy. Bez inkantacji. Raz, dwa trzy... - w tym miejscu zrobił skomplikowany ruch różdżką i wystrzelił z niej fioletowy płomień. Neville krzyknął w tym momencie: Expectus Protegus! i z jego różdżki wyprysnął pomarańczowy promień, ale szybko został pochłonięty przez zaklęcie Snape'a. Neville padł jak martwy na podłogę.
Snape spojrzał tylko na leżącego chłopaka i nie skomentował. - Następna osoba. Granger!
Hermiona podeszła z wyciągniętą różdżką, a wszyscy obserwowali w napięciu, jak poradzi sobie z obroną. Jej zaklęcie zmagało się z urokiem Snape'a dłużej, niż zaklęcie Neville'a i ona jednak nie zwalczyła go i padła na podłogę. Snape zdawał się nie przejmować swoimi `ofiarami', kontynuował w spokoju lekcję. Harry zastanawiał się, ile razy Snape zdąży ich `przekląć', lecz biorąc pod uwagę dość małą ilość osób w klasie i podwójną OPCM, mógł zrobić to wiele razy. Już tylko trzy osoby, w tym Harry, pozostały niesprawdzone, reszta leżała nieprzytomna. Nikomu nie udało się zwalczyć uroku, choć, jak zauważył Harry, wielu było blisko.
- Potter! - usłyszał. Podszedł do Snape'a z wyciągniętą różdżką, koncentrując się na wspomnieniu swojej walki z Voldemortem i ucieczki z cmentarza. Już wcześniej wybrał to wspomnienie, gdyż doszedł do wniosku, że wtedy adrenalina najbardziej w nim buzowała. Snape machnął znów różdżką, Harry krzyknął przeciwzaklęcie i dwa promienie zwarły się ze sobą. Chłopak starał się skoncentrować całą wolę na pokonaniu uroku, oczyma wyobraźni widział przestraszonego Voldemorta, wtedy, gdy złączyły się ich różdżki w Priori Incantatem oraz paciorki ognia, które udało mu się przesunąć. Poczuł, że ta sytuacja jest bardzo podobna i całą wolą skupił się na zwalczeniu zaklęcia, jego mięśnie zwarły się z wysiłku i oto... pomarańczowy promień pochłonął fioletowy. Udało mu się! Stał oddychając ciężko, a Dean i Seamus, jedyni przytomni w klasie, głośno wyrazili swój aplauz, klaszcząc i wołając: udało ci się!
- Cisza! - zarządził Snape groźnym tonem i krzyki zamarły im na ustach. Spojrzeli na nauczyciela z wahaniem, po czym po kolei poddali się próbie zaklęcia. Seamus padł prawie tak szybko jak Neville, ale Dean opierał się dość długo. Harry popatrzył po klasie. Jego koledzy byli spetryfikowani, a on stał samotnie przed Mistrzem Eliksirów. Poczuł, że wolałby być tak nieprzytomny jak oni.
- Kiedy oni się obudzą? - zapytał Snape'a.
- Ci najwcześniej poddani próbie powinni za jakieś trzy minuty. Ale następną próbę będę mógł przeprowadzić prawdopodobnie dopiero wtedy, gdy otrząsną się ze wspomnień. - odparł nauczyciel, patrząc na zegarek. Znów zapadła cisza.
- Panie profesorze, czy oni wszyscy faktycznie są uwięzieni w swoich najgorszych wspomnieniach? Czy zaklęcie naprawdę podobne jest do obezwładniającej mocy Dementorów?
- Podobne. Brak tylko tego uczucia zimna. A co, Potter, chcesz się może przekonać? - zainteresował się nauczyciel z drwiącą miną.
Harry wzdrygnął się mimowolnie.
- Skoro już zadajemy pytania, to mogę wiedzieć, Potter, o czym myślałeś? - zapytał Snape. Harry zawahał się. Właściwie, niby z jakiego powodu miałby odpowiadać na to pytanie? Popatrzył na mężczyznę i zobaczył w jego oczach zwyczajne zaciekawienie, pozbawione zwykłej niechęci.
- O tej nocy na cmentarzu, gdy powrócił Vol... to znaczy Sam-Wiesz-Kto. A dokładniej, to o Priori Incantatem, gdy zmusiłem Vol... to znaczy Jego... do cofnięcia zaklęć.
Snape nic już nie powiedział, tylko popatrzył na Harry'ego dziwnym wzrokiem, co wcale mu się nie podobało. Też się już nie odezwał, zwłaszcza, że Hermiona i Ron zaczęli się budzić. Po chwili cała klasa ożyła, a Snape zaaplikował im następną rundę ćwiczeń.
* * *
- Nie mogę uwierzyć, Harry, że ci się to udało za pierwszym razem! Nie zrozum mnie źle, wiem, że jesteś dobry, ale nie przypuszczałam, że aż tak! - Hermiona nie mogła wyjść z podziwu.
- O co ci chodzi, przecież ty i Ron też w końcu daliście radę.
- No tak, ale dopiero za trzecim razem.
- No to przyjmij do wiadomości, że taki pojedynek woli to ja odbywam na każdej lekcji oklumencji. To niby nie ma nic wspólnego, ale jednak. No i... Priori Incantatem z Voldemortem polegało na tym samym. Ron. - zwrócił się w stronę przyjaciela. - Dobrze się czujesz?
- Taak. Tylko nie mogę zapomnieć tych snów... To było okropne. Miałem wizję tych pająków w Zakazanym Lesie... - wzdrygnął się. - No dobra, to co, gdzie teraz idziemy?
- Może do biblioteki?
- Hermiono, dobrze się czujesz? Ja chciałem gdzieś odpocząć, a nie znów zakuwać! Chodźmy może do pokoju wspólnego.
Ruszyli w stronę Wieży Gryffindoru, a otaczający ich Gryfoni komentowali dopiero co przebytą lekcję Obrony. Niektórzy wyglądali podobnie jak Ron, nie mogąc otrząsnąć się z wizji. Wszyscy zgodzili się, że ta lekcja była w równym stopniu potrzebna, co i przerażająca.
Po kolacji Harry szybko udał się do gabinetu Snape'a. Nie miał zielonego pojęcia z jakiego powodu chce się z nim widzieć dyrektor, ale nie zamierzał spóźnieniem narazić Gryffindor na stratę punktów. Zapukał do drzwi.
- Wejść! - usłyszał. W środku siedział na fotelu Dumbledore, a opodal, opierając się o biurko, stał Snape.
- Dobry wieczór. - przywitał się Harry i uśmiechnął się nerwowo.
- Witaj, Harry. Jak minął dzień? - zapytał dyrektor z wesołym błyskiem w oku.
- Dziękuję, dobrze.
- Na pewno zastanawiasz się, dlaczego wezwałem cię na rozmowę. Otóż, profesor Snape opowiedział mi o pewnym twoim wspomnieniu, na które się natknął podczas waszych lekcji.
Harry spojrzał szybko na Snape'a, ale jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Ponownie odwrócił się do starszego mężczyzny.
- Wspomnienie, panie profesorze?
- Tak, Harry. - odparł dyrektor, ale już się nie uśmiechał. - Chodzi o pewne zdarzenie z Departamentu Tajemnic, o rzucenie przez ciebie zaklęcia Cruciatus.
Chłopak popatrzył na niego z wyczekiwaniem.
- Harry, muszę cię zapytać, czy ty rzuciłeś, lub chciałeś rzucić tę klątwę?
- Taak. To znaczy, to było zaraz po tym, jak S...Syriusz wpadł za zasłonę śmierci. Byłem wtedy wściekły na Bellatriks, ona zaczęła drwić ze mnie, a ja wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo jej nienawidzę, i że chcę, żeby też cierpiała, tak jak ja, no i... rzuciłem Cruciatusa. Ale nie podziałał właściwie. Ale... O co chodzi...? Chodzi o to, że to jest zakazane? - Harry zbladł. - Trafię do Azkabanu?
- Nie, nie trafisz. Nikt nie wie o tym, że rzuciłeś to zaklęcie, a teraz nawet by ci tego nie udowodnili.
Harry odetchnął.
- Chodzi o to, - podjął Dumbledore - że użyłeś Niewybaczalnego. Zaklęcia, które może doprowadzić cię w kierunku, którego zapewne nie chcesz. Do Czarnej Magii. - A widząc, że chłopiec nie zrozumiał, zaczął tłumaczyć. - Widzisz, Harry, zaklęcia Niewybaczalne nie są nazywane tak dlatego, że powodują ból czy śmierć. Istnieje wiele podobnych zaklęć, np. Tormento*, którymi możesz zadawać niewiele mniejszy ból niż Cruciatusem czy eliksiry, których zażycie prowadzi do śmierci. Ale Niewybaczalne niosą za sobą piętno czarnych mocy, ich użycie powoduje zaprzedanie duszy Złu, czarodziej taki przechodzi na drugą stronę, czy tego chce, czy nie. Dlatego właśnie te klątwy są zakazane.
Harry patrzył na niego w milczeniu, próbując uporządkować to, co właśnie usłyszał.
- Czy to oznacza, że ja... że ja mogę przejść na stronę Voldemorta? - zignorował prychnięcie, jakie wydał Snape. - Ale ja wcale nie chcę tego. Nigdy się nie zgodzę być takim jak on! Ma pan moje słowo!
- Harry, tu nie chodzi o to, czego ty chcesz. Piętno czarnej magii jest bardzo trudne do zwalczenia, wymaga silnej woli i wielkiego uczucia. To jest coś podobnego do opętania, czarodziej nie zachowuje się tak jak zwykle, piętno działa za niego, prowadząc do Zła. Ty rzuciłeś zaklęcie tylko raz, więc na pewno będziesz mógł się z niego wyzwolić, ale musisz nauczyć się, jak. Dlatego cię tu dziś wezwałem.
Harry już nie słuchał, stał tylko i czuł się, jakby cały świat walił się na niego ponownie. Jest nieczysty, skalany czarnym piętnem, nie ma prawa przebywać z niewinnymi ludźmi, musi odejść ze szkoły, albo nawet z czarodziejskiego świata, jeżeli nie chce stać się kimś takim jak Voldemort.
- Harry? - usłyszał zatroskany głos Dumbledore'a.
- Tak? - popatrzył nieprzytomnie, w wielkich zielonych oczach malowała się rozpacz.
- Wszystko będzie w porządku, dziecko, nie bój się. - Dumbledore zdawał się go całkowicie rozumieć. - Musisz się nauczyć bronić przed tym mrocznym zewem, na pewno dasz radę.
- Ale jak? Są na to jakieś sposoby?
- Oczywiście, nie tylko ty jeden popełniłeś taki błąd. - Tu Dumbledore spojrzał na Mistrza Eliksirów, a Harry zaniemówił. Czyżby Snape też miał za sobą takie przejścia? - pomyślał. - Pewnie tak, jako były śmierciożerca...
- Profesor Snape pomoże ci się z tym uporać i wyjaśni wszystko. Ja, z wiadomych powodów, niestety nie mogę się tego podjąć. Ale pamiętaj, Harry - tu pochylił się nad chłopakiem, kładąc mu ręce na ramionach. - nie jesteś opętany ani skalany. Dopóki mieszka w tobie miłość i potrafisz się nią kierować w swoich wyborach, dopóty Siły Ciemności nie mają nad tobą władzy. - wyprostował się i podszedł do drzwi. - Do widzenia.
Dumbledore wyszedł, a Harry poczuł, że wraz z nim wyciekł ostatni promyk nadziei. Został teraz sam w zimnym gabinecie znienawidzonego nauczyciela, który miał mu pomóc walczyć z Niewybaczalnym Piętnem.
- Życie jest za ciężkie dla jednego człowieka. - powiedział Harry. Napotkał wzrok Mistrza Eliksirów i zdawało mu się, że zobaczył tam błysk zrozumienia. Jednak gdy spojrzał na niego ponownie, oczy Snape'a przybrały swój zwyczajny, zimny wyraz.
Tam gdzie zwycięża miłość.
Harry stał naprzeciwko nauczyciela, zastanawiając się, co teraz.
- Siadaj, Potter. - usłyszał. - Musimy porozmawiać.
Usiadł posłusznie.
- Dyrektor wyjaśnił ci sytuację z grubsza, mam nadzieję, że słuchałeś. Teraz musimy się zastanowić nad sposobami walki z Mrocznym Zewem.
- Jak to? To nie ma jednego sposobu?
- Nie przerywaj mi, Potter. Sposób walki jest indywidualny, zależy od konkretnego czarodzieja, jego mocy, predyspozycji i tym podobnych. Najskuteczniejsza jest metoda uczucia, które samo w sobie jest projekcją dobra. Zasadniczo walka z tym zewem jest podobna do oklumencji. Należy zamknąć swoją głowę i myśli na wszelkiego rodzaju napady złego nastroju, złego samopoczucia, żądzę zemsty czy nienawiść.
- Co?! Mam się zamienić w anioła? Przecież to niemożliwe, niby jak mam się chronić przed złym nastrojem czy żądzą zemsty, jeżeli ktoś mnie zdenerwuje?
- Właśnie do tego jest ci potrzebna silna wola.
- Ale... JAK ja mam to zrobić? Uśmiechać się do wszystkich i wołać, że ich kocham?
- Nie wpadaj w egzaltację, Potter. Na razie wystarczy, że będziesz unikał sytuacji, które wyprowadzają cię z równowagi na tyle, że chcesz uderzyć, zemścić się. Nie twierdzę, że to będzie łatwe. Zwłaszcza dla ciebie... - dodał z ironicznym uśmieszkiem.
Harry milczał. Czuł, że to wszystko będzie trudniejsze, niż kiedykolwiek przypuszczał. Niby jak ma się pozbyć nienawiści? Przecież chociażby teraz, gdy stoi przed Snapem, ma ochotę go udusić za ten jego uśmiech. I nagle poczuł uderzenie gorąca. A co, jeżeli to właśnie ten zew teraz mnie opanowuje? - pomyślał. - Co, jeżeli teraz mam ochotę zrobić krzywdę Snape'owi, a jutro będzie to Ron albo Hermiona? - Znów poczuł się jak w pułapce.
- Panie profesorze... - zawahał się. - Czy... czy to się da przezwyciężyć tak na stałe? Żebym już nigdy nie musiał się siebie obawiać? Żebym czuł, że moi przyjaciele są ze mną bezpieczni?
Snape popatrzył na młodego Gryfona. Na chwilę odłożył na bok całą niechęć, jaką do niego czuł. Zobaczył chłopca, prawie jeszcze dziecko, nie rozpieszczonego bachora, ale przestraszonego, zagubionego dzieciaka, który nagle stanął przed widmem opętania przez czarne moce. Poczuł coś na kształt współczucia i potrząsnął głową, by pozbyć się tego uczucia.
- Potter - powiedział swym zwykłym, ostrym tonem. - Oczywiście, że ten zew jest możliwy do przezwyciężenia, w przeciwnym wypadku nie marnowałbym na ciebie czasu. Chociaż, jeżeli chodzi o ciebie, to nie mogę nic zagwarantować, dopóki będziesz lekceważył sobie moje polecenia. Ale jeżeli naprawdę będziesz chciał się wyzwolić, jeżeli będziesz posłuszny - tu nauczyciel spojrzał na niego ironicznie - gwarantuję ci, że wszystko będzie dobrze. Ale to zależy wyłącznie od ciebie.
- Dziękuję, profesorze. - odpowiedział Harry.
- No cóż, dziś jest już za późno na ćwiczenie oklumencji, przyjdź jutro o dwudziestej. I pamiętaj, co ci mówiłem o poskramianiu złości. To jest najważniejszy etap.
- Ale dlaczego on jest taki ważny, profesorze?
- Potter, nawet ty powinieneś znać odpowiedź, albo przynajmniej się jej domyślić. - zniecierpliwił się nauczyciel. - Przecież to chyba oczywiste, że Mroczny Zew daje o sobie znać szczególnie w momentach złości, tak jak wtedy, gdy zapragnąłeś zadać ból Bellatriks. Muszę tłumaczyć dalej?
- Nie.
- To wracaj do wieży Gryffindoru.
- Dobranoc. - Harry podszedł do drzwi i spiesznie wyszedł na pusty korytarz.
* * *
Po raz kolejny pokój wspólny wydał mu się zbyt głośny. Wyłowił wzrokiem przyjaciół, siedzieli w odosobnionym kącie i rozmawiali, siedząc bardzo blisko siebie - najwyraźniej nie zauważając nikogo wokół siebie. Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Cześć. - podszedł do nich.
- Cześć, Harry. Jak było? Co to za ważna rzecz, którą Dumbledore chciał ci przekazać?
- Coś nie masz zbyt zadowolonej miny, kumplu. Czyżbyś miał jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia ze Snapem? - A widząc na twarzy Harry'ego wyraz zaskoczenia i strachu, wytrzeszczył na niego oczy. - Żartujesz!
- No, nie żartuję. Ale słuchajcie, to bardzo poważne...
- ... I dlatego muszę teraz ćwiczyć nie tylko oklumencję, ale również powstrzymywanie jakichkolwiek negatywnych emocji, jeżeli nie chcę przejść na Mroczną Stronę. - zakończył.
Zapanowała przytłaczająca cisza. Żadne z jego przyjaciół nie wypowiedziało słowa. Nagle Harry zdał sobie sprawę, że może postąpił nierozważnie, mówiąc im o tym wszystkim. Wydawało mu się co prawda, że Ron i Hermiona nie odsuną się teraz od niego, ale skąd niby miał mieć pewność? Przecież w czwartej klasie też sądził, że przyjaciele mu uwierzą, że nie zgłosił się do Turnieju, a jednak Ron zawiódł oczekiwania. A co, jeżeli nie będą chcieli mieć z nim nic wspólnego?
Spojrzał na nich, uważnie obserwując ich reakcję na wypowiadane słowa:
- Słuchajcie, jeżeli boicie się mnie... albo nie chcecie mieć ze mną już nic wspólnego... - przerwał, bo coś ściskało go w gardle - ...to ja to zrozumiem. Wiem, że to musi być dla was trudne...
- O czym ty w ogóle mówisz, Harry?! - oburzyła się Hermiona. - Jak możesz oceniać nas tak nisko? Chyba nie myślisz, że zostawilibyśmy cię samego w tak trudnej dla ciebie sytuacji! No i w ogóle, co to za pomysł, że się ciebie boimy? Przecież my cię znamy, nie zmieniłeś się nagle w... bazyliszka! - dokończyła gromko, trochę bez związku z tematem, ale Harry wiedział, co chciała powiedzieć.
- Harry, ty chyba nie myślisz tego, co mówisz! Hermiona ma rację, przecież nadal jesteś tym samym Harrym, którego poznałem tamtego dnia w pociągu. No... może trochę wyższym - spojrzał na Harry'ego taksująco - ale wciąż tym samym.
- Dzięki. Ja naprawdę... nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić...
- Wszystko będzie w porządku, Harry, nie martw się. Pomożemy ci, jeżeli tylko będziemy potrafili, no i jest jeszcze Snape. Dasz radę. - Hermiona uśmiechnęła się krzepiąco. - A masz jakiekolwiek pojęcie, w jaki sposób Snape ma ci w tym wszystkim pomóc?
- Nie mam najmniejszego, nic mi nie powiedział. Ale wyprawę do Hagrida będziemy musieli przełożyć, albo pójść wcześniej, bo o dwudziestej mam być w gabinecie Snape'a.
- Pójdziemy wcześniej. Ale jeżeli nie chcemy, żeby nas jutro wypatroszyli za brak pracy domowej, musimy się za nią już zabrać, Harry. - Ron popatrzył na niego wymownie.
- Wiesz, to nie byłby zły pomysł. Nie musiałbym się martwić jakimś mrocznym zewem czy oklumencją... - to mówiąc wyjął z westchnieniem swoje notatki i zaczął odrabiać lekcje.
* * *
Następnego dnia Harry z bijącym sercem stał przed gabinetem Snape'a. Próbował uporządkować swoje myśli i uczucia, bardzo rozpierzchnięte po wizycie u Hagrida. Olbrzym opowiedział im dokładny przebieg swojej misji i Harry z ulgą stwierdził, że teraz cała sprawa brzmi o wiele bardziej obiecująco, niż rok wcześniej. Okazało się, że Graup faktycznie odegrał w niej główną rolę. Przekonał swoich współziomków, że czarodziejom można ufać (Hagrid i Dumbledore mieli być tego przykładem) oraz że warto im pomóc, aby osłabić moc Voldemorta. Olbrzymy zdawały się rozumieć i obiecały pomoc. Harry, Ron i Hermiona bardzo się ucieszyli z tego powodu, chociaż mieli pewne obawy, czy Hagrid nie zapragnie zaprosić więcej swoich `małych' przyjaciół do Zakazanego Lasu, aby zapewnić Graupkowi towarzystwo. Stwierdzili jednak, że Dumbledore na pewno nie zgodziłby się na taki najazd i że na razie nie ma się czym przejmować, dopóki Voldemort nie rozpocznie otwartej walki. Teraz jednak, gdy Harry stał przed drzwiami gabinetu Snape'a starał się pozbyć tych myśli wiedząc z doświadczenia, że jeżeli tego nie zrobi, Snape'owi tym łatwiej będzie dostać się do jego umysłu. Wziął kilka głębokich wdechów i zapukał. `Wejść', usłyszał w odpowiedzi i przestąpił próg zimnego pokoju.
Snape stał przy swoim biurku z różdżką w ręku, najwyraźniej zdążył już odsączyć swoje myśli do myślodsiewni.
- Stawaj, Potter. - powiedział znudzonym głosem.
Harry odetchnął jeszcze kilka razy i zacisnął rękę na różdżce, koncentrując się.
- Legillimens! - krzyknął Snape i Harry starał się przygotować na atak. Zacisnął oczy z taką siłą, że aż zobaczył tańczące czerwone plamy, całe jego ciało sprężyło się z wysiłku i skupienia, i w tym momencie uderzyło go zaklęcie. Harry czuł, jak obca siła włamuje mu się do umysłu, przeszukując go, zmuszając, aby oglądał różne obrazy, ale on za wszelką cenę starał się do tego nie dopuścić. Ten pojedynek trwał już kilka chwil, które chłopcu wydawały się wiecznością, w końcu poczuł, że już dłużej nie będzie mógł się opierać i ostatkiem sił podniósł różdżkę do góry krzycząc: Drętwota!. Poczuł się cudownie wolny, potrząsnął głową, aby pozbyć się uczucia odrętwienia z mózgu i spojrzał na nauczyciela. Ten stał nadal przy biurku, patrząc obojętnie na chłopca.
- No, Potter - powiedział. - całkiem nieźle. Musiałeś co prawda używać różdżki, i to w dodatku niecelnie, ale i tak wyszło ci o niebo lepiej niż w zeszłym roku. Co pozwala mi mniemać, że gdybyś wcześniej przyłożył się do nauki w takim samym stopniu jak teraz, nie musiałoby dojść do takich wydarzeń, jak te w czerwcu. - Harry zbladł, a Snape wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu. - Ciekawe swoją drogą, że dopiero śmierć Blacka popchnęła cię do nauki. Jednak kundel okazał się przydatny... - zmarszczył czoło, jak gdyby myśląc nad czymś głęboko. - Ciekawe czy gdyby wiedział, że będzie dla ciebie takim akademickim motywem, zginąłby wcześniej? Kto wie... może nie musielibyśmy znosić jego obecności... - spojrzał na chłopaka, jak gdyby wyrwany z marzeń. - No cóż, tego już się nigdy nie dowiemy. Stawaj, jeszcze raz. - dodał, ignorując wyraz twarzy Harry'ego.
Podczas tej tyrady Harry oddychał ciężko, starając się opanować chęć rzucenia się na Snape'a. To nie było łatwe. Był tak rozzłoszczony, że tylko ostatkiem sił powstrzymywał się przed miotnięciem jakiegoś zaklęcia. Nie obchodziło go w tym momencie, czy opanowuje go Mroczny Zew, czy nie. Miał to głęboko gdzieś, chciał tylko zadać mężczyźnie ból, fizyczny lub psychiczny, żeby zobaczył, jak to jest. I wtedy, przyszła mu do głowy genialna myśl na rewanż. Nakazał sobie spokój, wbił paznokcie w dłonie, żeby ból odciągnął uwagę od słów nauczyciela i przygotował się. Wbrew temu, co sądził Snape, Harry nauczył się już dość dobrze panować nad swoimi emocjami. W każdym razie na pewno wtedy, gdy miał wprowadzić w życie jakiś plan.
Snape już podnosił różdżkę, a Harry skupił się na jednym konkretnym wydarzeniu, starając się, aby wypełniło ono cały jego umysł. W chwili gdy poczuł zaklęcie, nawiedziła go wizja ojca i Syriusza stojących pod drzewem, maltretujących nastoletniego Snape'a. Harry nie robił nic, aby zablokować nauczycielowi dostęp do swojego mózgu, starał się jedynie koncentrować na tym obrazie, uniemożliwiając `przeskoczenie' na inny. Mścił się w ten sposób na Mistrzu Eliksirów za jego wcześniejsze słowa, za wszystkie krytyczne uwagi, jakie wypowiedział kiedykolwiek o Harrym. Czuł przewrotną satysfakcję, która jednak nie trwała długo. Snape przerwał zaklęcie, a Harry znów musiał potrząsnąć głową, aby pozbyć się wizji. Gdy odzyskał ostrość widzenia stwierdził, że osiągnął swój cel i pogratulował sobie pomysłu. Nauczyciel stał oparty o biurko, był bardzo blady, wręcz żółty, oddychał ciężko, a jego dłonie zaciskały się i rozwierały, jakby chciał nimi kogoś lub coś schwytać. Gdy w końcu przemówił, głos miał zachrypnięty:
- Wynoś się, Potter.
Harry jeszcze raz spojrzał na Mistrza Eliksirów, zakręcił się na pięcie i wyszedł z gabinetu. Kierował się stronę Wielkiej Sali, pustej już o tej porze. Rozmyślał nad tym, co przed chwilą uczynił. Wiedział, że to nie było dobre ani właściwe, wiedział, że w pewien sposób naruszył zasady Gryffindoru, ale czuł satysfakcję, bo pokazał temu dupkowi, co to znaczy mentalnie się nad kimś znęcać. Przyszło mu również do głowy, że Tiara Przydziału miała większą rację niż przypuszczał, chcąc umieścić go w Slytherinie. `W końcu mój sposób zemsty miał w sobie coś ślizgońskiego' - pomyślał ponuro.
* * *
Weekend został powitany przez uczniów jak zbawienie. Jakoś tak zawsze zdawało się wszystkim, że pierwszy tydzień szkoły trwa najdłużej, choć miał tyle samo dni co każdy inny. Również Harry, Ron i Hermiona, choć ta ostatnia z lekkim oporem, wyszli na błonia by świętować wolne dni i napawać się ostatnimi słonecznymi dniami lata. Harry nie przyznał się przyjaciołom, co zaszło na lekcji oklumencji, a i oni woleli nie pytać. Wiedzieli, jak drażliwy bywa na tym punkcie, a za wszelką cenę chcieli uniknąć wyprowadzenia go z równowagi, by nie pobudzać działania Mrocznego Zewu. Zabawiali się właśnie rozmową na temat olbrzymów, gdy usłyszeli z daleka krzyki. Podbiegli w stronę jeziora i zobaczyli Neville'a, całego mokrego, w ociekającym wodą swetrze, obok zaś stał Malfoy i jego banda.
- No co, rozmamłana ciamajdo, masz jeszcze ochotę na kąpiel? - usłyszeli kpiący głos srebrnowłosego Ślizgona.
- Zostaw go, Malfoy! - krzyknął Harry, gdy tylko dotarli nad brzeg jeziora. Malfoy odwrócił się w jego stronę, Crabbe i Goyle poruszyli groźnie pięściami.
- Co, Potter, też chcesz się wykąpać? A może zmierzysz się ze mną jak mężczyzna? Tylko różdżki, bez kontaktu? - zapytał, parafrazując swoje dawne słowa, gdy jeszcze w pierwszej klasie wyzwał Harry'ego na pojedynek.
Harry rozejrzał się szybko wokół, nie było w zasięgu wzroku żadnego nauczyciela, jedynie zbliżały się do nich grupki zaciekawionych gapiów. Wyciągnął różdżkę z kieszeni, to samo zrobił Malfoy.
- Harry, nie! - Hermiona pociągnęła go za rękaw. - Nie wolno ci, masz się nauczyć panować nad emocjami, olej go po prostu!
Ale chłopak szarpnął się tylko. - Nie mam zamiaru teraz się wycofać i dać temu pyszałkowatemu głupkowi satysfakcji ze zwycięstwa. Nie wtrącaj się, Hermiono. - Po czym delikatnie odsunął dziewczynę na bok i stanął przed Malfoyem.
- No to co, stajesz, Malfoy? Czy może strach cię obleciał?
W tym samym momencie poszybowało w jego stronę zaklęcie, co stanowiło wyraźną odpowiedź, że Ślizgon ma zamiar jednak się pojedynkować. Harry zrobił unik, ale nim miał szansę zrewanżować się tym samym, pojawiła się profesor McGonnagal.
- Co tu się dzieje? Co wy wyprawiacie? Potter, Malfoy! Co to ma znaczyć?
Odpowiedziało jej milczenie ze strony dwóch chłopców oraz niewyraźne okrzyki tłumu.
- Potter, Malfoy, wasze domy tracą po dziesięć punktów za pojedynkowanie się poza klasą. Ty Malfoy stawisz się u pani Pomfrey, potrzebuje kogoś do czyszczenia ampułek. A pan Potter pójdzie do mojego gabinetu. Reszta, rozejść się!
Harry powlókł się za McGonnagal, zastanawiając się, jaki też dostanie szlaban. Miał tylko nadzieję, że nie dowie się o całej tej sprawie Snape. Już i tak mógł mieć kłopoty za wczorajszą oklumencję, brakowało tylko, żeby Snape dowiedział się, że Harry uczestniczy w bójkach szkolnych, zamiast kontrolować emocje. Jednak jego najczarniejsze obawy spełniły się, bo profesor McGonnagal wcale nie prowadziła go do swojego gabinetu, tylko w bardzo dobrze znane, zimne lochy kwatery Snape'a.
- Pani profesor, o co tu... - zapytał, ale nauczycielka mu przerwała.
- Potter, profesor Dumbledore prosił, żebym sankcje wszystkich twoich `wyskoków' przekazywała profesorowi Snape'owi, co też teraz czynię. Ty sam podobno masz znać najlepiej powody. Ja się nie wtrącam. Wytłumaczysz profesorowi, dlaczego znalazłeś się w jego gabinecie. - To mówiąc zapukała do drzwi, a na słowo `Wejść' wepchnęła Harry'ego do środka i sama weszła za nim.
- Severusie, pan Potter ma ci do przekazania ważne wieści. Miałam go tu tylko zaprowadzić, a ty miałeś się nim zająć. Do widzenia.
To mówiąc wyszła z gabinetu, nie patrząc ani na zaskoczonego Snape'a ani na przerażonego Harry'ego. Przez chwilę panowało milczenie, po czym:
- Co tu robisz, Potter?
- Zostałem wysłany do pana profesora...
- To widzę, ale pytam z jakiego powodu?
- Miałem... miałem krótkie spięcie z Malfoyem... - zaczął Harry, rozpaczliwie próbując umniejszyć swoja winę. Wzrok Snape'a powiedział mu, że dobrze robi nie wyjawiając całej prawdy.
- Czy mam rozumieć, że pomimo moich nakazów trzymania emocji na wodzy, pomimo rozkazów dyrektora, pomimo niebezpieczeństwa opanowania przez Mroczny Zew, słynnemu Harry'emu Potterowi znów puściły nerwy? - zapytał zjadliwym głosem, nie kryjąc wściekłości.
Harry spojrzał na nauczyciela z przerażeniem.
- Potter! - Snape teraz prawie krzyczał. - Co ja ci mówiłem? Masz się wyzbyć tych wszystkich śmiesznych złości, masz zapanować w końcu nad sobą a nie zachowywać się jak rozhisteryzowany bachor! Nie obchodzi mnie, czy trafisz do Azkabanu za użycie Niewybaczalnych, nie będę cię żałował, gdy cię wyrzucą i nie obchodzi mnie czy to zrobią, nie obchodzi mnie też, czy będziesz słuchał poleceń moich i dyrektora czy też nie, ale NIE pozwolę, żebyś stanowił zagrożenie dla całej szkoły tylko dlatego, że nie odpowiada ci dyscyplinowanie umysłu i praca nad sobą! Zrozumiano?!
- Nie... - Harry był blady, a na jego twarzy malował się upór, wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć i powstrzymywał się od tego ostatkiem woli.
- Słucham? - zapytał Snape z niebezpiecznym błyskiem w oku. - Nie rozumiesz?
- Nie! - tym razem głos chłopca był mocny, pewny, jakby powziął jakąś decyzję. - Nie rozumiem tego! Nie rozumiem, dlaczego zawsze wszyscy mówią mi, co mam robić! Dlaczego nie mogę sam o sobie decydować! Zawsze tylko `Harry zrób to', `Harry zrób tamto', `ucz się oklumencji', `pozbądź się złych uczuć'! A może ja tego nie chcę? To przecież normalne, że człowiek jest czasem zły, dlaczego za wszelką cenę chcecie mnie pozbawić normalności, człowieczeństwa? Nie wierzę w ten Mroczny Zew! Nie mam zamiaru słuchać tych głupot o poskramianiu złości czy nienawiści! Nie stanowię żadnego zagrożenia dla ludzi, to już raczej inni je stanowią, teraz też wplątałem się w bójkę z Malfoyem, bo dręczył Neville'a! Nie jestem opętany żadnym zewem, nie mam zamiaru używać Niewybaczalnych! Chcę żeby wszyscy dali mi święty spokój... - urwał, zasłonił usta rękoma i patrzył przerażony na nauczyciela. Nie chciał powiedzieć tego wszystkiego. Nie w ten sposób, na pewno.
Snape siedział na krześle spokojnie. Jego twarz nie wyrażała niczego.
- Skończyłeś już swoją tyradę? Jak na razie pozbawiłeś Gryffindor okrągłych pięćdziesięciu punktów, jeżeli chcesz coś dodać, ja z chęcią poczekam, może dobijemy do setki. - Wstał i podszedł do przerażonego chłopca. - Nie mam zamiaru uczyć cię czegokolwiek na siłę, wystarczy, że musiałem się z tobą męczyć na Eliksirach. Ale - wysyczał - jeżeli jeszcze raz podniesiesz na mnie głos, zaręczam, że mocno tego pożałujesz. Aha, masz tygodniowy szlaban u Filcha. A teraz wynoś się z mojego gabinetu.
To mówiąc wskazał drzwi, a Harry wyszedł przez nie ze spuszczoną głową.
Weekend się skończył, a wraz z nim piękna pogoda. Jesienne deszcze przybyły do
Hogwartu zdecydowanie wcześniej niż ktokolwiek by sobie tego życzył. Zamknięci w murach uczniowie próbowali zagospodarować sobie wolne wieczory, a tacy nauczyciele jak Snape dokładali starań, by czasu wolnego nie pozostawało zbyt wiele. Oznaczało to, że wszyscy bez wyjątku ślęczeli nad stosami pracy domowej z Obrony, przedmiotu, który nauczyli się już lekceważyć, a którego teraz lekceważyć nie należało. Harry spędzał te dni z przyjaciółmi, narzekając jak wszyscy i ucząc się zawzięcie. Ponieważ na poniedziałkowej lekcji Snape zapowiedział mu, że na razie nie będą mieli ćwiczeń z oklumencji, sądził, że zdobędzie dodatkowe wolne wieczory. Płonne to jednak były nadzieje, bo Snape załatwił mu szlaban z Filchem trwający okrągły tydzień. Harry myślał, że nie pozbędzie się już nigdy bólu pleców i rąk, jakich nabawił się czyszcząc przez dwa wieczory z rzędu posąg Gobeliusza Zatwardziałego, który to posąg, Harry był tego pewien, nie był czyszczony przez co najmniej pięćdziesiąt lat.
Harry wciąż miał żal do wszystkich za wtrącanie się w jego życie. Szczególnie zaś zły był na Dumbledore'a za to, że dyrektor zdawał się zawsze wiedzieć lepiej, co jest dla Harry'ego dobre, na McGonagall, że pozwoliła Snape'owi ukarać Harry'ego; i na Snape'a, za to, że nadużywał swojej władzy i mścił się. Dodatkowych zmartwień przysparzał Gryfonowi Malfoy, który w jakiś sposób dowiedział się, że Harry ma tygodniowy szlaban i nie przepuścił żadnej okazji, żeby się z niego powyśmiewać. Oczywiście Harry pamiętał, że powinien opanowywać negatywne emocje, ale po pierwsze nie bardzo wiedział, jak ma to zrobić, a po drugie, nie widział w tym większego sensu. To, co powiedział Snape'owi było prawdą. Harry przestał wierzyć w Mroczny Zew, głównie z tego względu, że nie czuł w sobie żadnych złych mocy i trudno było mu dać wiarę w ich istnienie. Zdawał sobie sprawę, że skoro Dumbledore tak powiedział, to powinien mu ufać, ale ostatni rok, a zwłaszcza wydarzenia z czerwca, bardzo osłabiły w Harrym wiarę w nieomylność dyrektora. Postanowił więc teraz sam się o siebie zatroszczyć i udowodnić wszystkim, że bardzo dobrze potrafi sobie radzić bez pomocy innych, tak jak musiał to robić przez ostatnie piętnaście lat. A na razie wyładowywał swoją złość i żal na kolejnych posągach i stałych elementach zamku, które Filch kazał mu oczyścić. Już wkrótce jednak miało się okazać, że ten sposób poskramiania emocji jest nieskuteczny.
Azkaban?! To niemożliwe…
Czwartkowa lekcja Obrony przed Czarną Magią nie wydawała się zapowiadać dużo gorzej niż poprzednie, przynajmniej Harry'emu. Innego zdania na ten temat byli pozostali Gryfoni, głównie ze względu na zapowiedź Snape'a, jakoby przygotował dla nich niespodziankę. A wszyscy wiedzieli, czego można spodziewać się po `niespodziance' zapowiedzianej przez takiego nauczyciela i z takim błyskiem w oku. Zastanawiano się, co też to może być, jedni stawiali na sprawdzian, inni na naukę zaklęć, które będą sprawiały ból, a jeszcze inni ograniczyli się do stwierdzenia, że będzie to „coś okropnego”. Dochodziło nawet do zakładów, jedynej rozrywki, jaka pozostawała zgnębionej młodzieży. Harry nie przejmował się zbytnio tymi prognozami. Gawędził wesoło z Ronem i Hermioną, którzy również nie dali się ponieść wszechobecnej nerwówce. Jeżeli chodziło o niego, wiedział doskonale, że nie ma się czego obawiać. Nawet jeżeli Snape przygotował jakiś sprawdzian, Harry tak był pewien swojej wiedzy, że nie musiał się o nią martwić. W końcu Snape wielokrotnie usiłował go zagiąć na różnego rodzaju zaklęciach i jeszcze mu się to nie udało. A poza tym młody Gryfon miał wrażenie, że przerwanie lekcji oklumencji miało związek z zemstą, jakiej dokonał na Snapie i czuł niewyraźnie, że nauczyciel być może zaczął się go obawiać. To zaś dawało oczywistą przewagę nad Mistrzem Eliksirów i wprawiało Harry'ego w dobry nastrój. Dlatego też gdy zabrzmiał dzwonek na lekcję, bez żadnych złych przeczuć ustawił się przed klasą Obrony.
Snape pojawił się prawie równo z dzwonkiem, co stanowiło jego denerwującą manierę, i gestem zaprosił uczniów do środka. Weszli w milczeniu i zajęli swoje miejsca. Snape popatrzył na klasę zimno i rozpoczął wykład:
- Dzisiaj, jak zapowiadałem, lekcja przebiegać będzie trochę innym torem. Ponieważ macie nauczyć się Obrony, dlatego też urządzimy sobie pojedynek…
Zgromadzeni uczniowie popatrywali na siebie zdziwieni. Każdy zastanawiał się, jakąż to okropność kryje w sobie zwyczajny pojedynek i dlaczego Snape wygląda na tak zadowolonego z siebie. Mistrz Eliksirów zdawał się czytać w ich myślach, gdyż uśmiechnął się złośliwie.
- …Jednak nie będzie to zwykły pojedynek. Macie ćwiczyć nowe zaklęcia, a nie praktykować już dawno poznane, dlatego zakazane będzie użycie zaklęcia rozbrajającego, oszałamiającego oraz klasycznego zaklęcia Tarczy. Będę obserwował rezultaty waszych zmagań, a na koniec lekcji wystawię niektórym z was oceny. Za każde zakazane zaklęcie będę odejmował Gryffindorowi punkty, i nie obawiajcie się, nie uda wam się mnie oszukać. - tu uśmiechnął się paskudnie, pokazując żółtawe zęby. - Jeżeli zauważę, że ktoś pojedynkuje się w wyjątkowo żałosny sposób, a nie wątpię, że Longbottom nie zawiedzie moich nadziei, - zwrócił się w stronę zaczerwienionego chłopaka - dam mu szlaban. Teraz dobierzcie się w pary. - To mówiąc Snape odwrócił się w stronę biurka i zaczął wyjmować jakieś papiery i ampułki z eliksirami.
W klasie zrobił się zwykły w takich wypadkach szum i gwar. Harry stał niezdecydowanie z Ronem i Hermioną. Z reguły w różnego rodzaju pojedynkach ćwiczyli ze sobą na zmianę, ale jakoś nikt nie miał wątpliwości, że Snape się na taki układ nie zgodzi. A właśnie w tej chwili Mistrz Eliksirów podszedł do trójki przyjaciół.
- Dlaczego jeszcze się nie podzieliliście? - zapytał zimno. - Czyżby moje polecenie do was nie dotarło? Gryffindor traci pięć punktów. Ach, ale widzę, że Drużyna Marzeń ma problem matematyczny… No cóż, postaram się temu zaradzić. Weasley, ty będziesz z Granger. Wydajesz się dosyć dobrze znosić jej zarozumialstwo, no i może uświadomisz sobie w końcu, na czym polega prawidłowa obrona przed zaklęciami, bo zdajesz się nie mieć na ten temat bladego pojęcia - powiedział zjadliwie, po czym zwrócił się w stronę Harry'ego. - Potter, ty z Longbottomem. Skoro uważasz się za niepokonanego to masz szansę to udowodnić, bo twoja buta będzie mogła się zmierzyć z jego beznadziejnym refleksem. Chociaż coś nie wydajesz się być zachwycony tą perspektywą. - Spojrzał na Harry'ego ironicznie, a na twarzy chłopca pojawił się rumieniec wstydu, bo faktycznie przeklinał w duchu swojego pecha. Nie chodziło o to, że nie lubił Neville'a, ale ten ostatnimi czasy denerwował Harry'ego niewymownie swoją gapiowatością i dziecinnym podejściem do życia. Według Harry'ego mógłby zachowywać się bardziej męsko, zwłaszcza po tym, co przeżył w czerwcu. Popatrzył jednak Snape'owi prosto w oczy i odpowiedział:
- Jestem zachwycony, że będę miał za partnera kogoś, kto całkiem niedawno oparł się kilku Śmierciożercom i zaklęciu Cruciatus.
Snape najwidoczniej nie spodziewał się takiej odpowiedzi, spojrzał tylko zwężonymi ze złości źrenicami na Gryfona i odszedł, by dać sygnał rozpoczęcia pojedynków.
- Na mój znak rozpoczniecie walkę. Ale ostrzegam was, nie jesteście już dziećmi. Moim zadaniem jest nauczyć was pojedynkowania się, gdy nie obowiązują żadne reguły, a przeciwnik życzy wam śmierci. Dlatego zakazuję jakiejkolwiek pomocy w zwalczaniu zaklęć czy cofnięcia zaklęcia już raz rzuconego. Jeżeli ktoś był na tyle nieuważny i powolny, że pozwolił wam na skuteczny atak, powinien sam poradzić sobie z konsekwencjami tegoż. I pamiętajcie, jesteście obserwowani. Zaczynajcie!
Uczniowie posłusznie wyciągnęli różdżki i już po chwili całą salę wypełniły różnokolorowe promienie biegające we wszystkich kierunkach. Harry zaatakował Neville'a łagodniejszym zaklęciem, którego jednak chłopak nie był w stanie odbić. Męczył się tak przez chwilę, po czym ugodził Harry'ego Tarrantallegrą, zaklęciem, które dość dobrze utkwiło mu w pamięci, czemu trudno się dziwić - w końcu to przez jego działanie przepowiednia została zniszczona, czego chłopak do tej pory nie mógł sobie darować. Harry zrobił unik i w zamian posłał w stronę Neville'a zaklęcie galaretowatych nóżek. Pucołowaty chłopiec, cały już spocony z emocji i wysiłku, usiłował uniknąć promienia świetlnego, ale niestety, z miernym skutkiem. Ponieważ Harry nie mógł mu pomóc, bo Snape obserwował go w tej akurat chwili spod przymrużonych powiek, zaczął rozglądać się po sali, patrząc, jak sobie radzą inni. Hermiona, która stała obok niego, również chwilowo nie miała nic do roboty - Ronowi właśnie wyrastały z uszu zielone pędy i za wszelką cenę starał się ich pozbyć, przy czym wyjątkowo Hermiona nie mogła być mu pomocna. Usiłowała tylko półgębkiem przekazać mu przeciwzaklęcie, świadoma, że Snape ją również obserwuje. Harry spojrzał na dziewczynę:
- Wygląda na to, że wzięli sobie do serca rady Snape'a - szepnął, widząc wyraz zacięcia na wszystkich twarzach i wyraźną chęć pokonania przeciwnika.
- Tak wygląda… Ale skąd na ich ubraniach te kolorowe plamy?
- Jakie plamy? - Harry dopiero teraz przyjrzał się uważniej swoim kolegom i zauważył, że niektórzy z nich mają na szatach czerwone, żółte i niebieskie kropki, jak od farby. Czym oni się tak pobrudzili?
- To pewnie Snape. Założę się, że zaczarował nasze różdżki, żeby zostawiały ślady, gdy użyjemy zabronionych zaklęć. Stąd ta jego pewność, że go nie oszukamy!
- No cóż, sprytne… - zaczął chłopak, i w tym momencie kątem oka zobaczył nadlatujący jasny promień. Zasłonił się tarczą stosowaną do uroków i całkowicie skupił się na walce. Nie dostrzegał już nikogo ani niczego, za wyjątkiem Neville'a, który rozpaczliwie bronił się przed szybkim jak błyskawica Harrym. Wychodziło mu to coraz gorzej, ale chłopak z blizną zdawał się zupełnie nie przejmować, że Neville nie jest już nawet w stanie przedsięwziąć jakiegokolwiek kontruderzenia. Harry poczuł, że w końcu może pokazać temu pyzatemu dzieciaczkowi, jak wygląda prawdziwa walka. Dał upust swojej irytacji jego dotychczasowym zachowaniem, nie liczyło się teraz nic oprócz pokonania chłopaka. Skupił się na tym zadaniu tak bardzo, że przestał dostrzegać cokolwiek i kogokolwiek dookoła, wszystko, co nie było twarzą Neville'a rozpłynęło się we wszechogarniającej czerni. Nagle poczuł wewnętrzny nakaz, aby zmazać wyraz bezradności, jaki pojawił się na pulchnej twarzy, ogarnął go jakiś dziwny stan, jakby druga natura Harry'ego obejmowała nad nim teraz władzę, poczuł się w końcu wolny i zdolny nawet do zadania bólu. Rzucił zaklęcie i jak na zwolnionym filmie zobaczył, że twarz Neville'a wykrzywia się w okropnym grymasie, usta otwierają w krzyku, którego Harry jednak nie słyszał i w końcu ciało pada na podłogę. Stał jeszcze przez chwilę, ogarnięty satysfakcją i nagle zamroczenie w jakim się znajdował, opadło. Zdał sobie sprawę, gdzie jest i co właśnie przed chwilą zrobił. Zdziwiła go też nienaturalna cisza, jaka zapadła nagle w klasie. Obejrzał się na kolegów - wszyscy w milczeniu wpatrywali się w niego, na ich twarzach malował się identyczny wyraz strachu, niedowierzania i oburzenia. Hermiona zatykała sobie buzię rękoma a Ron patrzył, jakby zobaczył ducha. Jednak jedynie oni trwali na dawnych pozycjach obok Harry'ego, reszta odsunęła się dalej. Harry spojrzał teraz na Neville'a - ten w dalszym ciągu leżał na podłodze, a nad nim pochylał się Snape, wlewając do ust jakiś eliksir. Harry zauważył jeszcze swoją różdżkę, leżącą na posadzce, choć nie pamiętał, żeby ją tam rzucał. Ta niema scena trwała zaledwie kilka sekund, które Harry'emu wydawały się wiecznością. Gdy tylko dotarło do niego z całą wyrazistością, co dokładnie zrobił, schylił się powoli po różdżkę, podniósł ją, podszedł do ławki, gdzie położył swoje rzeczy, zarzucił torbę na ramię i jak w letargu wyszedł z klasy, niezatrzymywany przez nikogo.
Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, puścił się biegiem przez korytarz, ile miał tchu w płucach, byle jak najdalej od tego miejsca, od ludzi, którym może zrobić krzywdę, byle nie myśleć, nie czuć, nie pamiętać. Przez Wielkie Drzwi, przez błonia, nie zwracając uwagi na błoto i kałuże, biegł jak tylko mógł najszybciej. Dotarł aż do Zakazanego Lasu, ale nawet ściana drzew nie była w stanie go powstrzymać, zagłębił się w tym mrocznym królestwie centaurów, testrali i innych stworzeń, nie myśląc zupełnie o niebezpieczeństwie. Gałęzie drzew raniły go po twarzy, krzaki czepiały się ubrań, spowalniając bieg, ale Harry nie zwracał uwagi na to wszystko, tylko biegł, biegł, biegł… W końcu potknął się o jakiś wystający korzeń i padł na ziemię, szorując brzuchem o mech. Poczuł zapach liści, wilgotnych gałęzi świerków i jodeł i mokrej trawy. Leżał tak przez chwilę, nie myśląc o niczym, chłonąc po prostu naturę, otwierającą przed nim swoje tajemnice. Po chwili jednak wróciło poczucie czasu, a co za tym idzie, rzeczywistości. Podniósł się i spróbował zanalizować sytuację.
Trudno było mu przypomnieć sobie, co dokładnie zdarzyło się w klasie OPCM-u. Wiedział jedno - Mroczny Zew nie był wymysłem dyrektora i Snape'a, istniał naprawdę i właśnie dziś go opanował. Sprawił, że Harry zrobił coś okropnego - skrzywdził Neville'a, prawdopodobnie rzucając na niego jedno z najgorszych zaklęć jakie istnieją - zaklęcie Cruciatusa. Przełknął ślinę. „Co teraz ze mną będzie?”, myślał, „Co mam robić?”. Wiedział jedno, użycie Niewybaczalnego stawiało go przed groźbą Azkabanu. Poczuł, jak coś dławi go w gardle. „To przecież niemożliwe, nie mogę trafić do Azkabanu” - zadrżał, gdy przypomniał sobie Dementorów. Przez głowę przechodziło mu tysiące myśli, jedna bardziej fantastyczna od drugiej. Pierwszym odruchem była ucieczka. Ale wiedział, że na to się nie zdobędzie, nie opuści świata czarodziejów żeby żyć wśród mugoli. Przedstawiciele Ministerstwa i tak mogliby go znaleźć wszędzie, a Harry zdawał sobie sprawę, że stanowi potencjalne zagrożenie i musi najpierw pokonać Mroczny Zew, bo może dojść do następnego nieszczęścia. Aż wzdrygnął się na myśl, że mógłby zaatakować niewinnych ludzi i być może pozbawić kogoś życia. Znów poczuł się jak w matni, nie widząc żadnego wyjścia, skalany, stracony dla ludzi. Gdy tak siedział, wpadając w coraz większą rozpacz, usłyszał nagle w głowie strzępy słów. Nie wiedział już, przez kogo były wypowiedziane ani kiedy, ale słowa te niosły otuchę: „…jeżeli naprawdę będziesz chciał się wyzwolić, jeżeli będziesz posłuszny, gwarantuję ci, że wszystko będzie dobrze. Ale to zależy wyłącznie od ciebie.” Te słowa zawierały w sobie światełko nadziei, którą Harry zdawał się utracić na zawsze. Wahał się jeszcze czy uwierzyć, ale one wbiły mu się w pamięć i wracały wciąż i wciąż, jak bumerang, nie pozwalając pogrążyć się głębiej w desperacji. Harry w końcu zdał sobie sprawę, kto mu to powiedział, i zadrżał. Mistrz Eliksirów… Jak on zareaguje na czyn Harry'ego? Czy będzie chciał jeszcze mu pomóc, gdy chłopiec o pomoc poprosi? Czy będzie chciał w ogóle go wysłuchać, porozmawiać z nim? I znów: „…jeżeli będziesz chciał się wyzwolić… wszystko będzie dobrze…”. Harry wstał zdecydowanie. Podjął decyzję i teraz modlił się w duchu, żeby osoba, od której uzależniał swoje życie, zgodziła się pomóc mu to życie uporządkować.
Nadszedł wieczór. Błonia rozświetlone były księżycowym blaskiem, zamek w takiej grze świateł wydawał się spokojnym, dostojnym kolosem, w którym panuje radość i harmonia. Harry, patrząc na budowlę, dotkliwie odczuwał różnicę pomiędzy tym, co miał przed oczyma, a stanem swego ducha. Szedł powoli, starając się ułożyć w głowie mowę, która przekona Snape'a do pomocy. A ponieważ zadanie wydawało się być ponad siły zwykłego śmiertelnika, chłopca ogarniała coraz większa ochota, by uciec i nie musieć nigdy spojrzeć w oczy Mistrzowi Eliksirów. Jednak w tym wypadku zwyciężał zdrowy rozsądek który nakazywał iść naprzód.
Nagle Harry w ciszy posłyszał dźwięk, jak gdyby ktoś czaił się wśród cieni. Uniósł różdżkę, szepnął: Lumos! i w magicznym świetle zobaczył przed sobą wysoką postać. Zatrzymał się, zaniepokojony, a potem zadrżał, gdy usłyszał znajomy głos:
- Więc postanowiłeś wrócić w końcu do zamku, Potter?
Postać zbliżyła się jeszcze bardziej i Harry mógł już rozpoznać bladą twarz Snape'a. Zbyt zaskoczony, by wykrztusić choć słowo, kiwnął tylko twierdząco głową.
- Idziemy! - rozkazał nauczyciel i zawrócił w stronę zamku, a lekki wiatr rozwiewał poły jego szaty. Harry powlókł się za nim, z rezygnacją godząc się z losem.
Snape obejrzał się przez ramię na chłopaka, nie kryjąc irytacji. Tym razem wyskok Harry'ego Pottera miał poważniejsze konsekwencje niż zwykle, i Snape był ciekaw, czy Gryfon zdaje sobie z tego sprawę. Nie dość, że okazał się nieodpowiedzialny, pozwolił, aby opanował go Zew, to jeszcze odrzucił pomoc w jego zwalczaniu. I prawdopodobnie nie zostanie za to nawet ukarany, bo dyrektor okaże mu zwykłe pobłażanie. Z tym Mistrz Eliksirów nie mógł się tak łatwo pogodzić. Wiedział, że jedynym sposobem uniknięcia w przyszłości takich sytuacji jest pokazanie chłopakowi, jak bardzo poważne są następstwa jego wyskoku. I wiedział też, że istnieje tylko jedna osoba, która zrobi to właściwie. Gdy tylko ta myśl go nawiedziła, odwrócił się i złapał Gryfona za ramiona, potrząsając nim gwałtownie.
- I co?! - krzyknął. - Jesteś teraz zadowolony? Właśnie udało ci się posłać jednego z uczniów do skrzydła szpitalnego z poważnymi obrażeniami. Na tym ci zależało? - wysyczał mu prosto w twarz.
Harry zesztywniał, bardziej przerażony słowami nauczyciela niż tą nieoczekiwaną napaścią na siebie.
- Niee... - wyjąkał. - Nie chciałem tego, przysięgam! Ja tylko... - urwał. Nauczyciel patrzył na niego jeszcze przez chwilę, w oczach malowała się odraza i złość. Puścił chłopca i powiedział już normalnym głosem:
- Dyrektor chce cię widzieć, Potter. Pójdziemy teraz do jego gabinetu, później będziesz miał mnóstwo czasu, żeby się spakować.
Harry zaniemówił. Poczuł w gardle dławiącą gulę, w głowie mu zaszumiało. Stanął jak wryty i choć widział przed sobą oddalającą się sylwetkę Snape'a, nie mógł ruszyć się z miejsca. Nauczyciel musiał to zauważyć, bo zawrócił.
- Co jest, Potter, nagle opuściła cię odwaga? Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć, zanim rzuciłeś Niewybaczalne. Trzeba było pomyśleć, że za takie coś grozi Azkaban. Znałeś reguły. Ale oczywiście ty wolałeś być panem samemu sobie, nie słuchać nikogo, bo przecież Wielki Harry Potter nie może się mylić. - Uśmiechnął się drwiąco.
Harry w końcu odzyskał zdolność mówienia. Sarkastyczne uwagi nauczyciela nie zrobiły na nim wrażenia, nie po nowinie, jaką usłyszał. Teraz liczyły się tylko dwie rzeczy.
- Czy Neville dobrze się już czuje? - zapytał drżącym głosem, bojąc się otrzymać odpowiedź. Snape wydawał się zaskoczony pytaniem, najwyraźniej nie takiego się spodziewał. Odpowiedział po ledwo zauważalnym namyśle:
- Nic mu nie będzie. A na twoim miejscu bardziej obawiałbym się o siebie, niż o niego.
Harry kiwnął głową. Teraz nadszedł czas na drugie pytanie:
- Kiedy przybędą przedstawiciele Ministerstwa, żeby mnie zabrać? - Powiedział to zdanie głosem drżącym ze strachu i wzruszenia, ale był z siebie dumny, że w ogóle udało mu się o to zapytać.
Snape przez długą chwilę lustrował bladą twarz Gryfona, jego rozszerzone lękiem źrenice, zaciśnięte usta, nienaturalnie zesztywniałe ciało. Wszystko to aż nadto wskazywało, że chłopiec siłą powstrzymuje się od płaczu i że jest już na granicy wytrzymałości. Ale Mistrz Eliksirów nie miał zamiaru niczego mu ułatwiać. Już dawno przekonał się, że strach jest najlepszym nauczycielem, a lekcje podszyte emocjami zapamiętuje się najdłużej. Dlatego też teraz pochylił się nad Harrym z groźną miną i odpowiedział:
- Przybędą tu jutro, gdy tylko dotrze do nich raport dyrektora i wyniki badań Longbottoma. Dziś dyrektor wyjaśni ci całą sprawę, chociaż zupełnie nie rozumiem po co. Dowody są aż zbyt jasne, a jeżeli chodzi o warunki życia w Azkabanie, to na pewno twój ojciec chrzestny zdążył cię na ten temat uświadomić. A jeżeli nie, no cóż, myślę, że w Azkabanie jego wspomnienie odżyje na nowo. - Uśmiechnął się drwiąco, a Harry, choć wydawało się to niemożliwe, zbladł jeszcze bardziej. Snape kontynuował. - Zadziwiające, jak można wrodzić się do własnego ojca chrzestnego. Zarówno Black jak i ty udowodniliście, że jesteście zdolni do morderstwa w wieku szesnastu lat. Niespotykana wręcz zbieżność charakterów. Ciekaw jestem, czy twój koniec będzie podobny do jego... - urwał i zaśmiał się ze zjadliwą satysfakcją.
Harry patrzył na niego z mieszaniną buntu i niedowierzania, w końcu nie wytrzymał:
- Dlaczego mówi mi pan to wszystko, profesorze? Czy choć tego ostatniego dnia nie może pan przestać się mnie czepiać i oszczędzić swoich niesprawiedliwych uwag?
Snape spłonął rumieńcem złości, lecz już po chwili się opanował:
- Czy niesprawiedliwe i bezpodstawne, tego dowiedzie Wizengamot. A dlaczego ci je mówię? - zaśmiał się szyderczo. - Bo nawet nie wyobrażasz sobie, Potter, jaka to rozkosz dręczyć cię w ten sposób. Widzieć, jak wijesz się wewnętrznie pod wpływem moich słów, jak starasz się panować nad sobą, żeby nie wybuchnąć i nie stracić punktów. - Oczy Snape'a rozbłysły. - I jak nie znajdujesz w swoim móżdżku żadnych inteligentnych odpowiedzi na moje uwagi. A poza tym - dokończył już normalnym tonem - z tego, co wiem, to do twojego umysłu zdaje się nie trafiać nic poza groźbami i sarkazmem, dlatego właśnie tak często je stosuję.
- Co dowodzi tylko, że nie zna mnie pan wcale. - To mówiąc Harry wyminął Snape'a i próbował odejść w stronę zamku, ale:
- Stój, Potter! - poirytowany głos Mistrza Eliksirów zatrzymał go. -
- Co ma znaczyć to zachowanie, nie pozwoliłem ci odejść. Wytłumacz mi łaskawie, czegóż to o tobie nie wiem? Jakie to ukryte walory skrywasz w sobie tak skrzętnie i skutecznie, że nie udało mi się ich zauważyć przez ponad pięć lat znoszenia twojej obecności na lekcjach? Odpowiadaj! - zażądał groźnie.
Harry spojrzał odważnie w oczy znienawidzonego nauczyciela. Czy powinien odpowiedzieć szczerze na to pytanie? A może kazać mu się odczepić, w końcu i tak władza profesorska kończy się w momencie, gdy ucznia wyrzucają, więc Snape go nie ukarze. Ale ta myśl zrodziła następną. Skoro to ostatnie chwile w Hogwarcie, co szkodzi przyznać się Mistrzowi Eliksirów, że to jego słowa zawróciły Harry'ego z drogi ucieczki? Może to bez sensu i bez znaczenia, ale przynajmniej nie będzie żałował, że nigdy nie próbował być szczery z nauczycielem. I było jeszcze coś, do czego młody Gryfon nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Może wtedy Snape dostrzegłby w Harrym kogoś innego, niż tylko wierną kopię ojca, który miał nieszczęście być wrogiem przyszłego profesora Snape'a?
- Wielu rzeczy pan o mnie nie wie. Na przykład tego, że wróciłem do zamku tylko dlatego, bo pan obiecał mi pomoc w zwalczaniu Mrocznego Zewu i chciałem o tę pomoc prosić. Bo tylko pan... - urwał i odchrząknął. - Sądziłem, że pan mówi szczerze... że faktycznie jest dla mnie szansa, jeżeli tylko się przyłożę. Ale teraz to już nieważne... Mam iść do gabinetu dyrektora, tak? - zapytał spokojnym już tonem, z całej siły starając się opanować wzruszenie, które zaczęło go dławić.
Podczas tej przemowy nauczyciel przyglądał mu się z niedowierzaniem. Twarz zwykle maskująca wszelkie uczucia, na chwilę stała się otwarta jak książka. Mistrz Eliksirów zbladł, a potem podniósł rękę do czoła i przysłonił oczy, jakby zaatakowała go jakaś myśl, którą chciał odgonić za wszelką cenę. Gdy w końcu przemówił, znów zamienił się w dawny posąg nienawiści, tylko oczy, tak zwykle zimne, miały prawie łagodny wyraz:
- Poczekaj, Potter - położył rękę na ramieniu chłopca, ale natychmiast ją cofnął. - Ja nie przypuszczałem... To prawda? - zapytał nagle.
- Co? Harry patrzył na niego zdziwiony.
- Pytam, czy to prawda, że chciałeś mnie prosić o pomoc?
- Tak. Ale co to ma do rzeczy... teraz? - powiedział Harry, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
- Nic. - Snape najwidoczniej odzyskał już równowagę psychiczną, bo znów spojrzał zimno. - Wracaj do zamku, gabinet dyrektora, hasło: Cukrowe pióro. - skrzywił się. - Dyrektor wszystko ci wyjaśni.
A widząc, że Harry mu się przygląda, dodał niecierpliwie:
- No już! Czekasz na dodatkowe zaproszenie?
Harry powoli potrząsnął głową i powlókł się w stronę zamku. W drzwiach odwrócił się, by zobaczyć, czy Snape stoi jeszcze na błoniach, ale nigdzie go nie dostrzegł. Wzruszając ramionami wszedł do zamku i dalej, do miejsca przeznaczenia.
* * *
- Witaj Harry, usiądź. - Dyrektor wskazał mu krzesło.
Harry nerwowo splótł dłonie i usiadł, unikając tych niebieskich oczu, które zdawały się prześwietlać go rentgenem.
- Cóż, myślę, że spotkałeś już profesora Snape'a, czy tak? - zapytał dyrektor.
- Tak. - Chłopiec w dalszym ciągu nie podnosił głowy.
- Wyjaśnił ci wszystko, jak sądzę?
Tym razem Harry spojrzał na starszego mężczyznę. Ku swemu zdumieniu ujrzał, że dyrektor uśmiecha się do niego, a w oczach błyskają wesołe iskierki.
- No cóż... profesor Snape powiedział, że to pan mi wszystko wyjaśni.
- Ach, no tak. Na pewno więc ucieszysz się, że pan Longbottom wyszedł już ze skrzydła szpitalnego. Nic mu nie jest, przeżył tylko lekki szok. Rozmawiałem z nim, wyjaśniłem wszystko, zrozumiał te nadzwyczajne okoliczności i myślę, że twoje przeprosiny zupełnie wystarczą do odbudowania waszych dawnych stosunków. - Uśmiechnął się dobrotliwie.
Harry znów wbił wzrok w podłogę.
- Teraz to już chyba nieważne, prawda?
- Nie rozumiem...
- No bo skoro mam iść do... - przełknął ślinę - do Azkabanu, to nieważne, czy Neville mi przebaczy, czy nie...
- Azkabanu?! Chłopcze, o czym ty mówisz?
Dyrektor wpatrywał się w niego z przerażeniem. - Któż naopowiadał ci takich... - urwał, najwidoczniej zdając sobie sprawę z tożsamości tej osoby, odchrząknął tylko i kontynuował już z uśmiechem. - Harry, spójrz na mnie. Nie pójdziesz do Azkabanu, nie popełniłeś żadnej zbrodni, która mogłaby usprawiedliwić zesłanie cię tam.
- Ale... jak to?! - chłopak był zbyt zdumiony, żeby wyrażać się jaśniej. - Naprawdę tam nie trafię?! - zapytał, a gula, która dławiła go od momentu spotkania nauczyciela OPCM, zaczęła zanikać.
- Naprawdę. - Dyrektor uśmiechał się w dalszym ciągu, patrząc zza swoich okularów-połówek. - Nie rozumiem, dlaczego miałbyś tam trafić - dodał.
- Przecież użycie Cruciatusa...
- Ach, to. Masz całkowitą rację, Harry, jednak problem w tym, że ty nie użyłeś Cruciatusa. To było zwykłe zaklęcie ucisku nerwów, charakterystyczne dla Mrocznego Zewu. Jest niegroźne. Jednakże pan Longbottom zareagował na nie zbyt emocjonalnie, czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze przejścia z zaklęciem tortur. Reakcją jego organizmu była chwilowa utrata przytomności.
Harry starał się słuchać uważnie, ale w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nie trafi do Azkabanu! Nie wyrzucą go ze szkoły, bo tak naprawdę nie zrobił nikomu krzywdy! Z radości chciało mu się tańczyć i krzyczeć, ale postanowił zaczekać z tym do opuszczenia gabinetu dyrektora, który właśnie zdawał się coś mówić.
- Przepraszam... o co pan pytał?
- No cóż, nie pytałem o nic - uśmiechnął się dobrotliwie Dumbledore. - Mówiłem tylko, że jak widać, Mroczny Zew się uaktywnia i musisz bardziej przyłożyć się do nauki ujarzmiania go. Pomyślałem, że dodatkowe lekcje z profesorem Snapem mogłyby...
- Nie! - krzyknął Harry, nie dbając o to, że przerywa dyrektorowi. - Nie chcę mieć z nim więcej dodatkowych lekcji.
- Czy naprawdę, Harry? - czarodziej spojrzał z powagą w zielone oczy chłopca. Harry spuścił głowę.
- Chodzi o to, że... sam pan widzi. Profesor Snape nastraszył mnie, że pójdę do Azkabanu! - wybuchnął. - Bawił się moimi uczuciami! A teraz ja mam mu zaufać?
Dumbledore zamyślił się.
- Widzisz, Harry, nie mogę ci wyjaśnić powodów takiego zachowania Severusa, bo ich nie znam. Ale mogę się ich domyśleć. Wiem, że wyznaje on zasadę, że nauka podszyta strachem daje najlepsze efekty. I nie chcę cię tutaj oceniać, Harry, ale sądzę, że w twoim przypadku miał rację. Widzisz, profesor Snape ma doświadczenie w sprawach czarnej magii, jakiego nie spotkasz u żadnego innego nauczyciela w tym zamku. Tak, Harry, nawet u mnie. Wierzę, że wie co robi. I jeżeli ty też mu zaufasz, na pewno wyjdzie ci to na dobre.
Harry patrzył powątpiewająco na starego nauczyciela. Trudno było przyznać mu rację, nawet jeżeli pewna część umysłu Gryfona skłaniała się ku temu. Przypomniał sobie jednak swoje przemyślenia z Zakazanego Lasu i kiwnął głową. Dyrektor wstał, uśmiechając się.
- No cóż, cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Zgłoś się do gabinetu profesora Snape'a w sobotę, rozpoczniecie trening. A teraz Harry myślę, że twoi przyjaciele niepokoją się o ciebie.
To mówiąc odprowadził go do drzwi. Harry wyszedł. Myśli miał tak skołatane, tyle różnych uczuć, od radości i ulgi, do złości i obrazy, kłębiło się w nim, że nawet nie próbował ich uporządkować. Jedyne czego pragnął teraz, to kubek gorącej czekolady i sen.
Nieoczekiwana propozycja.
W sobotni ranek Harry wymknął się z dormitorium o świcie. Nie chciał budzić niepotrzebnie kolegów, nie tyle nawet ze względu na ich sen, ale głównie dlatego, że miał już dość szeptów, jakie towarzyszyły mu wszędzie, gdziekolwiek się pokazał. Cała szkoła szumiała plotkami, że Harry Potter zaatakował Longbottoma, przypominało to sytuację sprzed czterech lat, gdy wszyscy sądzili, że Harry jest dziedzicem Slytherina, ale było nawet gorsze. Wtedy przynajmniej Gryfoni wiedzieli, że to nieprawda, teraz zaś zwłaszcza oni przyczyniali się do rozprzestrzeniania pogłosek. Harry był bardzo wdzięczny Ronowi i Hermionie, że stali przy nim murem i z całej siły bronili go, ale najbardziej zdumiała go i mile zaskoczyła postawa Neville'a. Chłopak bowiem nie tylko nie odsunął się od Harry'ego, ale starał się jak najwięcej pokazywać w jego towarzystwie, by udowodnić, że nie ma o nic żalu. Dzięki temu sławne Trio stało się teraz kwartetem, a nawet kwintetem, gdyż często do towarzystwa dołączała się Ginny. A zachowanie Neville'a doprowadziło powoli do uśmierzenia plotek - w końcu już nikt nie chciał wierzyć, że Potter zrobił krzywdę Longbottomowi, skoro ten wesoło sobie z nim gawędzi na przerwach.
To jednak nie wystarczyło do przekonania kolegów z klasy, którzy widzieli całe zdarzenie dokładnie, więc Harry starał się unikać ich towarzystwa. Dlatego teraz zszedł po cichu do pokoju wspólnego, a potem przez portret Grubej Damy do Wielkiej Sali. Zjadł pospieszne śniadanie i udał się do gabinetu Snape'a.
Mistrz Eliksirów już na niego czekał, i ku zdumieniu Harry'ego, nie był sam. Towarzyszył mu Dumbledore, a obaj mieli bardzo poważny wyraz twarzy.
- Dobrze, że już jesteś, Harry - przywitał go dyrektor. - Usiądź.
Chłopak spełnił polecenie i z zainteresowaniem oraz lekkim niepokojem patrzył na obu czarodziejów.
- Harry, profesor Snape stwierdził, że ponieważ Mroczny Zew opanowuje cię z coraz większą mocą, należy temu przeciwdziałać w sposób definitywny. Dlatego zaproponował pewne zaklęcie. Nazywa się ono zaklęciem Mentalnej Więzi, dzięki niemu profesor Snape będzie miał swobodny dostęp do twojego umysłu, aby gdy dostrzeże symptomy opanowywania cię przez Zew, móc reagować natychmiast i pomóc ci go zwalczyć. - Tu dyrektor przerwał i poczęstował wszystkich cytrynowym dropsem. Chociaż zarówno Harry, jak i Snape odmówili gestem, on sam zjadł jednego. Przez chwilę ssał, po czym ciągnął dalej. - Jako wyszkolony w czarnej magii czarodziej potrafi szybciej od ciebie zauważyć opętanie, a poprzez dostęp do twoich myśli będzie mógł kontrolować twoje zachowanie, co da pewność, że nie zrobisz sobie czy komukolwiek krzywdy.
Harry siedział zszokowany, nie wiedząc co powiedzieć. Gdy jednak dotarło do niego z całą wyrazistością, czego żąda od niego dyrektor i co chce zrobić, zerwał się z krzesła i krzyknął, nie bacząc zupełnie na szacunek należny czarodziejowi:
- Nie zgadzam się! Panie profesorze… on widzi codziennie moje najtajniejsze wspomnienia z całego życia bo uczy mnie oklumencji, ma jeszcze mieć dostęp do moich myśli?! Po co, żeby móc mnie skuteczniej szpiegować? Nie pozwolę na to, nigdy!
Snape też zerwał się ze swojego krzesła i zwrócił do Dumbledore'a zwykle bladą twarz, teraz oblaną rumieńcem gniewu:
- Mówiłem panu, dyrektorze, że ten gówniarz tak zareaguje… - a zwracając się do Harry'ego - Bardzo dobrze, Potter, wynoś się z mojego gabinetu, nie mam zamiaru pomagać ci na siłę!
To przepełniło czarę. Harry rzucił Snape'owi nienawistne spojrzenie, podbiegł do drzwi i szarpnął klamkę. Ale drzwi się nie otworzyły.
- Proszę mnie wypuścić - zażądał Harry zimnym głosem.
- Nie, Harry, nie wyjdziesz, dopóki nie zrozumiesz dokładnie pobudek Severusa. Proszę cię, usiądź. - Dyrektor po raz pierwszy, odkąd Harry pamiętał, zwrócił się do niego nakazującym, nie znoszącym sprzeciwu tonem, przypominającym reprymendy profesor McGonnagal.
Posłuchał, ale po jego minie widać było, że jest zdecydowanie przeciwny temu, co usłyszał i że nic nie jest w stanie przekonać go do zmiany decyzji.
- Harry, musisz zrozumieć. To jest jedyny naprawdę skuteczny sposób. Bardzo zaskoczyła mnie decyzja Severusa, gdy jednak zgodził się na taką formę walki z Zewem. Wymaga od niego wielkiego poświęcenia, które mam nadzieję docenisz.
- Jakie to poświęcenie? Będzie mógł czytać moje myśli, to chyba nie jest zbyt wielka tragedia dla niego, prawda?!
Snape zerwał się z krzesła po raz drugi, doskoczył do Gryfona, chwycił go za szatę i potrząsnął nim gwałtownie:
- Posłuchaj, smarkaczu! - wysyczał. - Nie cały świat kręci się wokół ciebie, nie tylko ty przeżywasz w życiu tragedie, i nie tylko ty będziesz odczuwał nieprzyjemności z tego połączenia myśli! - puścił chłopca i podszedł do drzwi. - Dyrektorze, to nie ma sensu.
Harry ledwo otrząsnął się z tego nagłego ataku nauczyciela, a teraz jego wzrok wędrował od Dumbledore'a do Snape'a, a umysł pracował na zwiększonych obrotach. W końcu coś zaświtało w jego głowie:
- Czy… - Obydwaj czarodzieje zwrócili na niego spojrzenia, przy czym dyrektor miał w oczach zainteresowanie i troskę, a Snape czystą niechęć. - Czy to zaklęcie działa w obie strony? Tzn., czy skoro pan będzie miał dostęp do mojego umysłu, to ja też będę mógł uzyskać ten sam do pańskiego? - zapytał, zwracając się w stronę młodszego czarodzieja.
Snape spojrzał na niego badawczo i skinął głową. - Ale… skoro tak, to dlaczego pan się zgodził? - wlepił zdziwiony wzrok w Mistrza Eliksirów.
- Bo to jedyny sposób gwarantujący wyzwolenie cię z tego Zewu. Sądziłem, że powinienem pomóc ci najlepiej, jak tylko można, skoro tak bardzo na mnie liczyłeś… jak widać, niepotrzebnie się przejąłem. - wykrzywił pogardliwie wargi.
Harry oblał się rumieńcem. Teraz było mu wstyd, i w dalszym ciągu nie rozumiał postawy Snape'a. Nauczyciel wyzbywał się dobrowolnie swobody, stawał się zależny od Harry'ego, któremu przecież nie ufał, w końcu chłopak już raz zawiódł jego zaufanie, szpiegując myślodsiewnię… Co w zachowaniu Gryfona spodobało mu się na tyle, że zdecydował się na ten krok?
- Harry, to zaklęcie ma ci pomóc, a nie jeszcze bardziej zniszczyć twoją psychikę. Wierzę, że zarówno profesor Snape, jak i ty nie będziecie nadużywać go do wkraczania w swoje myśli bez potrzeby… - tu spojrzał na nich wymownie. - Podstawą waszej współpracy jest wzajemne zaufanie. A skoro profesor sam zaproponował takie rozwiązanie, na pewno ci ufa… - zignorował ledwo dosłyszalne prychnięcie dochodzące z kierunku, w którym siedział nauczyciel. - Myślę, że jest to dostateczną rękojmią, abyś i ty zaufał jemu.
Harry spojrzał powątpiewająco, ale nie zaprotestował. W duchu zgodził się już na taką formę pomocy, chociaż miał oczywiście masę zastrzeżeń. Nie chcąc jednak przeciągać struny ani denerwować Snape'a jeszcze bardziej, powiedział, wzdychając:
- Dobrze, zgadzam się, żeby rzucić to zaklęcie… Ale mam kilka pytań. Jak długo to będzie trwało?
Odpowiedział mu starszy czarodziej:
- Zwykle walka z Zewem trwa około czterech tygodni… Dlatego aktywuję zaklęcie na miesiąc, a gdybyś nawet nie pokonał Zewu ostateczne, przez ten czas na pewno nauczysz się rozpoznawać jego symptomy i będziesz w stanie poradzić sobie potem bez pomocy Severusa. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Tak. Jak wygląda to wkraczanie w myśli? Czy to jest odczuwalne?
- Chcesz wiedzieć, Potter, czy rozpoznam, że wizytowałeś mój umysł bez pozwolenia? - zapytał zimno Mistrz Eliksirów.
- Nie, nie o to mi chodzi! Wcale nie miałem zamiaru wkraczać w pana myśli… o ile pan nie będzie wchodził w moje… tzn., wtedy, gdy nie będzie takiej potrzeby. - Harry trochę się zarumienił, ale dzielnie wytrzymał spojrzenie czarnych oczu Snape'a, które zdawały się go skanować jak aparat na podczerwień, o którym uczył się jeszcze w mugolskiej szkole.
- Z reguły to jest nieodczuwalne, chyba że przekazuje się jakieś konkretne informacje tej drugiej osobie. Czy to cię zachęca do spróbowania tego zaklęcia? - zapytał ironicznie nauczyciel i uśmiechnął się drwiąco.
- Wcale nie! Powiedziałem, że nie będę pana szpiegował i daję na to swoje słowo. - Tu Harry podniósł prawą rękę do góry w geście przysięgi. W głosie i oczach dało się zauważyć prawdę i jakąś żarliwość. Nawet Snape nie mógł mieć wątpliwości, że chłopak jest szczery.
- Dobrze więc. Ja też obiecuję, że nie będę wkraczał w twoje myśli, jeżeli nie zmusi mnie do tego opanowujący cię Zew. - Snape mówił to wszystko spokojnie, zwyczajnym zimnym głosem. Harry bardzo chciał mu wierzyć, ale pewna część jego mózgu nie mogła pozbyć się wątpliwości, zbyt mocno tkwiła w umyśle Harry'ego niechęć do Mistrza Eliksirów i zakodowana wręcz nieufność. Kiwnął jednak głową.
Dumbledore podniósł swoją różdżkę, zatoczył nią świetlisty krąg wokół Gryfona i nauczyciela, po czym wyszeptał: Mentalite Connectum!
Ze świetlistego kręgu wytrysnęło jasnożółte światło, które zakryło całkowicie dwie postacie jak mgła, po czym jasność zniknęła i gabinet znów był taki, jak dawniej.
- Już. Zaklęcie jest aktywne. Teraz zostawię was samych, żebyście mogli ustalić szczegóły. Do widzenia, miłego dnia. - To mówiąc uśmiechnął się do nich, niebieskie oczy zamigotały, i dyrektor zniknął za drzwiami. Harry spojrzał na nauczyciela, który zaczął szperać w papierach rozłożonych na biurku.
- Potter, możesz już opuścić mój gabinet, na co czekasz?
- Dyrektor mówił, że mamy omówić jakieś szczegóły…
Niecierpliwe prychnięcie.
- Ponieważ teraz jesteśmy połączeni mentalnie, ćwiczenie oklumencji nie ma sensu. Przez czas działania zaklęcia będziesz korzystał z mojej obrony umysłu, co uczyni cię bezpiecznym od Czarnego Pana. A jeżeli chodzi o sposób działania zaklęcia, myślę że dowiesz się wszystkiego już niedługo, w praktyce. Masz jeszcze jakieś pytania?
Chłopak pokręcił przecząco głową.
- Więc możesz wracać do wieży Gryffindoru lub gdziekolwiek ci się żywnie podoba.
- Do widzenia. - Harry odwrócił się na pięcie i wyszedł spiesznie z gabinetu.
- Zaproponował CO?! - krzyknął Ron, na jego twarzy wyraz niedowierzania mieszał się z grozą. - Harry, żartujesz, prawda? Powiedz, że żartujesz… - urwał, spojrzał na przyjaciela bezradnie.
Hermiona milczała, tylko jej duże, brązowe oczy rozszerzone były strachem.
- Nie żartuję. Jestem powiązany ze Snapem więzią mentalną - westchnął Harry. - Wiem, nie musicie nic mówić, nie mam pojęcia, dlaczego się na to zgodziłem… - zawahał się. Nie mówił prawdy. Był jeden powód, dla którego się zgodził, ale nie chciał go teraz wyjaśniać swoim przyjaciołom.
Hermiona w końcu się odezwała:
- Dumbledore mówił, że to jedyny sposób, żebyś pokonał Zew, tak?
Harry skinął głową.
- W takim razie dobrze zrobiłeś, że się na to zgodziłeś. Najważniejsze, żebyś wyzwolił się spod działania ciemnych mocy, a co do sposobu… - zamyśliła się. - Na pewno nie będzie ci łatwo, ale… skoro to skuteczne… - znów urwała.
- Oszalałaś Hermiono?! - wrzasnął Ron. - Ten dupek może w każdej chwili wniknąć w myśli Harry'ego, szpiegować go cały ten czas, a ty mówisz, że to słuszne?! Obydwoje zwariowaliście, a już najbardziej Dumbledore, że na to w ogóle pozwolił!
- Ron, to już się stało. - Harry uznał za stosowne przerwać przyjacielowi. - Już nic nie poradzę, nie cofnę zaklęcia. A ty wcale nie ułatwiasz…
Ron stropił się.
- No tak, przepraszam Harry. Już nic nie poradzimy. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że Nietoperz nie będzie nadużywał swojej władzy nad tobą.
- Nie będzie - powiedział Harry tak szybko i z takim przekonaniem, że oboje przyjrzeli mu się uważnie. - To znaczy, tak powiedział, przyrzekł to.
Ron spojrzał na niego z politowaniem, jakby nie mógł pojąć, że Harry może być tak naiwny, żeby wierzyć w obietnice Snape'a. Nic jednak nie powiedział.
- A poza tym - ciągnął Harry - zdajecie się zapominać, że to zaklęcie działa w obie strony. Nie tylko ja ucierpię.
Ronowi zaświeciły się oczy.
- Harry! Wiesz, co to oznacza?! Będziesz mógł…
- Nic nie będzie mógł. - Hermiona stanowczo przerwała wywody Rona. - Nie słyszałeś, co mówił Harry? Obiecali sobie ze Snapem nie szpiegować swoich myśli. I co, Harry ma zawieść zaufanie? - spojrzała na chłopca z blizną.
- Nie mam zamiaru wnikać w jego myśli, jeżeli o to ci chodzi, Hermiono. Dałem słowo.
Ron spojrzał na niego z niedowierzaniem i nic więcej nie powiedział. Prawdę mówiąc, Harry wcale mu się nie dziwił. Cóż można było powiedzieć w takiej sytuacji?
Pokonując Zew.
Minęło kilka dni. Pogoda gwałtownie się pogorszyła, do Hogwartu wkradła się jesienna szaruga, napełniając uczniów zniechęceniem, a nauczycieli zmiennym humorem. Jednak żaden z nich nie zachowywał się tak bezwzględnie jak Snape. Lekcje Obrony stały się dla uczniów ciągłym polem walki, gdzie porażka oznaczała stratę ogromnej ilości punktów, a zwycięstwo bladło w obliczu cierpkich, sarkastycznych uwag. Wyglądało na to, że Snape postanowił wyryć we wszystkich umysłach raz na zawsze swoją dewizę mściwości. I chociaż wielu próbowało domyślać się przyczyny jego zachowania, nikomu nie udało się dociec prawdy.
Na każdej lekcji OPCM Harry czuł na sobie podejrzliwe spojrzenia Mistrza Eliksirów. Nawet jeżeli nauczyciel przechadzał się tylko za jego plecami, Harry'emu zdawało się, że jest ośrodkiem zainteresowania profesora i nic nie było w stanie zniwelować tego niepokojącego uczucia. Starał się wtedy nie myśleć o niczym, bo bał się, że Snape w tej właśnie chwili odwiedza jego umysł. Dlatego z reguły nie potrafił odpowiedzieć prawidłowo na zadawane pytanie i tracił masę punktów. Nauczyciel nie szczędził mu też ciętych uwag, wyśmiewając jak zwykle. Harry był sparaliżowany samą obecnością Snape'a, rumienił się pod wpływem jego spojrzenia albo zachowywał impertynencko, w rozpaczliwych próbach ukrycia niepewności. Jak się okazywało, żadne z tych zachowań nie przypadało do gustu Mistrzowi Eliksirów, i Harry kończył lekcje z miernymi wynikami pojedynków oraz sarkastycznymi uwagami, brzmiącymi mu wciąż w uszach. Jasne dla niego było, że Snape posądza go o próby szpiegowania myśli, ale ponieważ nie padło z jego strony żadne oskarżenie, Harry nie mógł niczemu otwarcie zaprzeczać. Napięcie między nimi było wręcz namacalne, rozchodziło się po całej klasie niczym para od eliksiru, zatruwając całą atmosferę. Te dni były dla Harry'ego nieznośne, miewał huśtawki nastrojów i wściekał się o byle co. Takie zachowanie nie przysparzało mu przyjaciół, zwłaszcza po ostatnich wypadkach. Jedynym pocieszeniem było, że nie opanowywał go Mroczny Zew, ale Harry już w końcu nie wiedział, czy ma się cieszyć czy martwić z tego powodu. Jedynie wsparcie Rona i Hermiony pozwalało mu na w miarę normalne uczestnictwo w lekcjach i zaliczanie sprawdzianów.
* * *
Siedzieli w Wielkiej Sali, chłopcy ze znudzonymi minami przysłuchiwali się wykładowi Hermiony dotyczącemu międzygatunkowej transmutacji na przykładzie ssaków lądowych. Po południu mieli sprawdzian, więc zarówno Ron, jak i Harry, postanowili skorzystać z ostatniej szansy powtórki. Harry machinalnie jadł jajecznicę na bekonie, całą uwagę skupiając na twarzy dziewczyny. Nagle uszy wypełnił mu dziwny szum. Rozejrzał się niespokojnie, ale coś dziwnego zaczęło się również dziać z jego oczami. Ogarnęła go ciemność, rzeczy straciły swoje kształty, rozpłynęły się w nicości. Jedynym jasnym punktem była twarz Hermiony. Ale z nią również coś zaczęło być nie w porządku, bo wykrzywiła się, jakby urągając wszystkim. Harry poczuł przemożną chęć, by zaatakować dziewczynę i zetrzeć z jej ust ten wszystkowiedzący uśmieszek. Zaczął sięgać po różdżkę, gdy nagle usłyszał w głowie ostry głos:
- Potter, natychmiast połóż ręce na stole!
Zszokowany zawahał się, ale chęć ataku wkrótce przezwyciężyła zaskoczenie i znów sięgnął do kieszeni szaty.
- Potter, nie dotykaj różdżki, połóż ręce na stole. Co widzisz?
Chcąc nie chcąc, odpowiedział na to pytanie w swojej głowie:
- Nic, jest ciemno, widzę tylko twarz Hermiony…
- Słyszysz co mówi?
- Nie.
- Skup się na tym, żeby usłyszeć jej słowa.
- Nic nie słyszę…
- Skup się! Patrz na jej twarz, staraj się przezwyciężyć ciemność i ciszę. Skup się na jej twarzy!
Harry nie zastanawiał się, do kogo należy ten głos. Wiedział tylko, że dopóki go słyszy w swojej głowie, ma szansę wyrwać się z mroku i głuszy. Gdy słowa zamilkły, poczuł przypływ paniki.
- Niech pan do mnie mówi! - pomyślał desperacko.
- Spokojnie, nie panikuj. Skup się na twarzy Granger, staraj się usłyszeć jej głos. To najważniejsze.
Harry włożył całą swoją wolę w wypełnienie tego polecenia. Powoli, bardzo powoli, mrok zaczął rzednąć, dzwonienie w uszach ustało. Chłopak poczuł się tak, jakby nagle włączono dźwięk i zaświecono wszystkie światła. Zaczął głęboko oddychać i resztką świadomości zarejestrował pytanie:
- Harry, Harry, co się stało? Nic ci nie jest?
Spojrzał na przyjaciół trochę nieprzytomnie.
- Nic, nic… zamyśliłem się. Więc co mówiłaś o tej przemianie wiewiórki w lisa?
Hermiona natychmiast podjęła temat, a Harry w dalszym ciągu głęboko oddychał.
„Chyba właśnie dowiedziałem się, na czym polega pomoc Snape'a w zwalczaniu Zewu” - pomyślał, mimowolnie zwracając oczy na stół nauczycieli, gdzie wyraźnie odcinała się ciemna postać Mistrza Eliksirów. Zauważył na sobie badawcze spojrzenie nauczyciela. Pod wpływem impulsu uniósł puchar z sokiem dyniowym w stronę Snape'a, po czym wypił, cały czas patrząc na mężczyznę. Snape skinął powoli głową i odwzajemnił gest.
* * *
Harry był zagubiony. Po raz pierwszy odkąd przyszedł do Hogwartu czuł się tak samotny i wyobcowany. I nie dlatego, że przyjaciele się od niego odwrócili, wręcz przeciwnie, okazywali mu więcej przywiązania i wsparcia niż podczas wszystkich ostatnich lat. Chodziło o to, że pomimo dobrych chęci nie byli w stanie go zrozumieć. Harry czuł się podobnie jak w mugolskiej szkole - inny, napiętnowany (czemu nikt nie mógł zaprzeczyć, biorąc pod uwagę jego bliznę), po raz pierwszy odczuł w takim stopniu ciężar swego przeznaczenia. Instynktownie odsunął się od Rona i Hermiony, nie chciał słyszeć pocieszeń ani widzieć współczucia w ich oczach. Często wyprawiał się na samotne spacery, ale nawet wtedy jego umysł nie był wolny od zmartwień. Cały czas zastanawiał się, czy Snape nie `odwiedza' akurat w tym momencie jego myśli, uczucie bardzo podobne do tego, gdy sądził, że Voldemort może go opętać. Miał wrażenie, że jeżeli to wszystko się szybko nie skończy to zwariuje. I było mu już wszystko jedno, czy Mroczny Zew nim zawładnie czy nie, miał po prostu dość. Zdawał sobie jednak sprawę, że nikt nie jest w stanie przerwać tego zaklęcia przed czasem, bo grozi to trwałym uszkodzeniem mózgu - informacji tej dostarczyła mu Hermiona, która zakopała się w bibliotece w Dziale Ksiąg Zakazanych, do których szóstoklasiści mieli już ograniczony dostęp, i wyszukała wszelkich wiadomości na temat zaklęcia. Harry chciał nawet zaryzykować, ale wiedział, że Snape nigdy się na to nie zgodzi, no i nie chciał łamać raz danego słowa. Nie było nic, co mogłoby mu pomóc zwalczyć poczucie utraty najgłębszej, najświętszej prywatności, jaką są myśli człowieka.
* * *
Harry wybiegł z Sali OPCM nie oglądając się za siebie. Snape znów zachowywał się wobec niego skandalicznie. Wyśmiał przed całą klasą jego sprawdzian, odczytując na głos błędne odpowiedzi, dorzucając przy tym szydercze komentarze. Na szczęście pozbawiony był swojej zwykłej widowni, bo lekcje Obrony odbywały się bez udziału Ślizgonów, jednak szereg ludzi nie mogło powstrzymać się od śmiechu, słysząc te uwagi. Harry nie rozumiał, dlaczego mężczyzna tak się zachowuje, gdy z drugiej strony pomaga mu pokonywać Zew. Wyglądało na to, że Snape karze go profilaktycznie za szpiegowanie umysłu, nie zadając sobie nawet trudu żeby sprawdzić, czy jego podejrzenia są prawdziwe. Harry nienawidził go w tym momencie z całych sił. Chciał pobiec gdzieś daleko, żeby dać upust furii, ale wtem drogę zagrodziło mu dwoje ludzi.
- Harry, musimy porozmawiać - głos Hermiony brzmiał zdecydowanie.
- Nic nie musimy. Ja EWENTUALNIE mogę z wami porozmawiać, ale nie MUSZĘ tego robić - odpowiedział, nie siląc się na uprzejmość. Chciał, żeby dali mu spokój, chciał ich urazić, żeby przestali się go czepiać i pytać o samopoczucie. To jednak nie odniosło spodziewanego skutku.
- Porozmawiasz z nami teraz, albo już nigdy się do ciebie nie odezwę, Harry - powiedział poważnie Ron. - To już zaszło za daleko. Chcemy wiedzieć, co się dzieje.
Harry patrzył na przyjaciół przez dłuższą chwilę z niechęcią. W końcu kiwnął głową i widząc zbliżającego się Snape'a, rzucił szybko:
- Nie tutaj. - Po czym pociągnął ich w stronę jakiejś aktualnie pustej klasy.
Weszli do środka, Harry, ostatni, zamknął za sobą drzwi i odwrócił się twarzą do pozostałej dwójki.
- No? Więc co chcecie wiedzieć? - zapytał.
- To ty nam powiedz, co powinniśmy wiedzieć. Unikasz nas odkąd Dumbledore rzucił na ciebie to zaklęcie… - zaczął Ron z wyrzutem, ale Hermiona mu przerwała.
- Harry, na pewno wiesz, że się o ciebie martwimy. Chcemy wiedzieć, co cię gnębi. I nie chodzi o to, że masz nam powierzać swoje sekrety i zwierzać się na siłę. Ale nie pozwolimy, żebyś siedział sam w dormitorium, gdy wszyscy inni bawią się razem, żebyś wychodził wieczorami, gdy jest najlepszy czas, żeby porozmawiać, żebyś unikał z nami wszelkich kontaktów, za wyjątkiem lekcji… - westchnęła. - Harry, pewnie sądzisz, że żadne z nas nie jest w stanie cię zrozumieć, ale to nie znaczy, że nie możesz nam powiedzieć co się dzieje… - spojrzała na niego ze smutkiem, w oczach można było dostrzec łzy. - Czy nasza przyjaźń tak mało dla ciebie znaczy?
Harry poczuł się strasznie głupio. Nie przypuszczał, że aż tak ich zranił brakiem zaufania. Odchrząknął i zaczął:
- Przepraszam was za moje ostatnie zachowanie…
- Za nic nie musisz przepraszać, kumplu! - przerwał mu Ron, ale Hermiona go uciszyła.
- Ale was przepraszam… powinienem był wam powiedzieć. Chodzi o to, że ja już nie mogę… - urwał, milczał przez chwilę, po czym ciągnął dalej. - Cała ta sprawa z połączeniem umysłów wyprowadza mnie z równowagi. Ciągle mi się zdaje, że Snape jest w mojej głowie, że słyszy każdą myśl, ja już od tego wariuję! I jeszcze ten Zew… Jeżeli go nie pokonam, znów mogę kogoś zaatakować. Nawet bez niego jestem bliski rzucania zaklęć na ludzi, za sam fakt, że nie muszą przechodzić przez to, co ja… Widzieliście, jak Snape się zachowuje wobec mnie?! Jak mnie wyśmiewa?! Na pewno sądzi, że go szpieguję i się mści. Dałem słowo, że tego nie zrobię, ale on ma to oczywiście w dupie! Przecież o wiele prościej jest pobawić się kosztem Pottera niż zapytać choć raz jak człowiek, czy czasem nie łamię przyrzeczenia. *****, nawet zgodziłbym się na to pieprzone Veritaserum, żeby mu udowodnić, że nie kłamię! Ale on na pewno woli… - urwał, widząc przerażone miny przyjaciół. - No co, nie powiecie mi, że się zszokowaliście przekleństwem? Co jest, Ron, ty czasem mówisz o wiele gorzej… - znów urwał widząc, że spojrzenia przyjaciół koncentrują się nie na nim, ale na czymś za jego plecami. Bardzo powoli się odwrócił i… natychmiast zapragnął znaleźć się gdziekolwiek poza Hogwartem. Za nim stał Mistrz Eliksirów z miną nie wróżącą lekkiej pogadanki o pogodzie.
- Weasley, Granger, dwadzieścia punktów od Gryffindoru za przebywanie w zamku podczas przerwy. Potter, zdaje się, że ty też pomimo szczególnego traktowania w tej szkole, nie masz pozwolenia na wchodzenie gdziekolwiek ci się żywnie podoba. - Nauczyciel uśmiechnął się szyderczo. - Właśnie zarobiłeś szlaban. Zostaniesz, musimy go omówić. Wy dwoje - zwrócił się w stronę sparaliżowanych Rona i Hermiony - wynoście się. Natychmiast! - dorzucił, widząc, że nawet się nie poruszyli. Wyszli pospiesznie, posyłając Harry'emu pełne współczucia spojrzenie. Chłopiec został sam na sam ze wściekłym Snapem i po raz setny przeklął swojego pecha.
* * *
Snape wyjął różdżkę.
- Silencio! - wskazał na drzwi, po czym schował ją do kieszeni szaty. - Więc, Potter, masz jakieś zastrzeżenia co do mojego sposobu odnoszenia się do ciebie, czy tak? - zapytał prawie łagodnym głosem.
Harry milczał, stwierdzając, że tak będzie najmądrzej.
- Ale o ile wcześniej miałeś masę rzeczy do powiedzenia, teraz zdajesz się być zaskakująco milczący. Co jest, opuściła cię wena? - wykrzywił wargi w pogardliwym uśmieszku.
Harry w dalszym ciągu milczał, chociaż teraz nie dlatego, że nie wiedział co odpowiedzieć. Zbyt wiele słów cisnęło mu się na język, ale miał nieodparte wrażenie, że żadne z nich nie poprawiłoby jego sytuacji.
- Widzę, że nie masz zamiaru zaszczycić mnie odpowiedzią. Może usiądziesz, bo zapowiada się dłuższa pogadanka, biorąc pod uwagę twoją aktualną elokwencję - to mówiąc wskazał Harry'emu ławkę, a sam usiadł przy biurku.
- Potter, słyszałem twoją rozmowę z Granger i Weasley'em…
- Podsłuchiwał pan? - zapytał Harry, zanim udało mu się powstrzymać.
- Nie… było was doskonale słychać nawet bez uciekania się do tego środka. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale ta sala jest bardzo akustyczna. - Spojrzał ironicznie na chłopca. - Dlatego jest nieużywana. Ale, wracając do tematu, słyszałem całą rozmowę. I powiem ci, że w przeciwieństwie do Granger chcę, żebyś powierzył mi swoje… sekrety - prychnął ironicznie, najwyraźniej nie popierając wyrażenia - a jeżeli odmówisz, zmuszę cię do tego. - Zniżył głos, w oczach czaiła się groźba. - Jesteś teraz pod moją opieką jako uczeń i mam obowiązek wiedzieć, co się z tobą dzieje. Dlaczego twoje stopnie tak nagle się pogorszyły, dlaczego nie starasz się nawet pokonywać złych emocji i dlaczego, do cholery, tak się nad sobą użalasz?! - Te słowa Snape prawie wykrzyczał, pochylając się do przodu.
Harry, trochę przestraszony, a jeszcze bardziej zdziwiony, milczał.
- Nie chcesz odpowiedzieć? A więc dobrze, sam się tego dowiem…
- Nie! - krzyknął Harry, spanikowany. - Nie musi pan mnie szpiegować, powiem panu! - dodał, starając się nie patrzeć na Snape'a.
Mistrz Eliksirów uśmiechnął się triumfalnie.
- Słucham.
Harry odchrząknął. To było trudniejsze niż zaproszenie na bal Cho Chang. Zebrał całą odwagę i myśląc, że już i tak dostatecznie się wygłupił i nie ma zbyt wiele do stracenia, zaczął mówić, starannie dobierając słowa, żeby nie pokazać Nietoperzowi wzburzenia:
- Nie wiem, co się ze mną dzieje… - zaczął, patrząc w swoje palce i nerwowo się nimi bawiąc. - Chyba chodzi o ten Zew… - znów się zawahał. - Tak jak pan słyszał, ja nie wytrzymuję już tego wszystkiego! - tu wzburzenie wzięło górę. - Wiem, że powinienem panu ufać, ale niestety nie potrafię! Cały czas zdaje mi się, że pan jest w mojej głowie, że pan mnie śledzi, że pan się ze mnie wyśmiewa… Jakbym miał znów w głowie Voldemorta! Nawet w snach się boję, że pan mnie sprawdza… - spojrzał na nauczyciela, żeby sprawdzić jego reakcję. Twarz Snape'a była doskonale spokojna, nie widać było nawet śladu jakichkolwiek emocji.
- Mów dalej, Potter, słucham.
- To chyba wszystko… - Harry znów opuścił wzrok na swoje palce.
- Nie, Potter, to na pewno nie jest wszystko. I zostaw już te ręce, bo w końcu wyłamiesz palce. Nie rozumiem, jakim cudem prawie dorosły chłopak może się zachowywać jak dzieciak. I to wyjątkowo tępy dzieciak! - podkreślił z irytacją. - Sądzisz, że nie widzę, że coś jeszcze skrywasz? Mów!
Harry przełknął nerwowo ślinę. No tak, jeżeli sądził, że Snape łatwo się od niego odczepi, to chyba faktycznie będzie musiał zgodzić się z nauczycielem co do swojej tępoty. Zaczął cichym głosem:
- Jest jeszcze jedno… - zawahał się. Nie wiedział, czy powinien mówić Snape'owi o przepowiedni, w końcu była to pilnie strzeżona tajemnica. Spróbował wyjaśnić nie wdając się w skomplikowane szczegóły. - Chodzi o to, że boję się… swojego przeznaczenia. Chodzi mi o to, że… boję się, że nie dam rady wypełnić… tego, czego się ode mnie oczekuje… - urwał, zdając sobie sprawę, jak bardzo melodramatycznie to brzmi i rumieniąc się na myśl, co Snape może o nim pomyśleć.
Mistrz Eliksirów nie zdawał się być bardzo zaskoczony. Kiwnął głową, dając znak, by Harry mówił dalej.
- To już naprawdę wszystko - powiedział Harry.
Snape przyglądał mu się z namysłem, czarne oczy pełne niedowierzania, ale bez zwyczajnej niechęci.
- Skoro tam mówisz. Ale powiedz mi, co z twoimi snami?
- Chodzi panu o wizje? Nie miewam ich w ogóle…
- Nie pytam o wizje - przerwał mu zirytowany Snape, - wiem, że ich nie miewasz. Chodzi mi o twoje koszmary.
- Och, to. - Harry spojrzał zdziwiony. - Czasem mi się śnią, ale to chyba nieważne…
- Pozwolisz, że sam będę osądzał, co jest ważne, a co nie, Potter. Wierz mi, że nie pytam dla przyjemności. Więc nie gnębią cię tak, jak kiedyś?
- Nie… ale skąd pan wie, że w ogóle miewam jakieś złe sny? Widział je pan, tak? - zapytał Harry, w głosie oprócz wzburzenia brzmiało oskarżenie.
- Nie, nie widziałem. Ale czy muszę ci przypominać, że nie dalej jak miesiąc temu przyłapałem cię w bibliotece, marzącego się jak dzieciak, krzyczącego jakieś bezsensy o zadowoleniu ze śmierci Blacka? - uśmiechnął się pokrętnie, widząc rumieniec na twarzy chłopca. - No właśnie, tak przypuszczałem, że pamiętasz. Domyślam się, że to był efekt jakiegoś koszmaru… - Spojrzał pytająco, a Harry skinął głową. - Wiem, że te sny wyprowadzają cię z równowagi, a ważne jest, żebyś miał jakąkolwiek, jeżeli chcesz pokonać Zew. Zgłosisz się wieczorem u mnie w gabinecie, dam ci trochę eliksiru. Będziesz codziennie przychodził po porcję, wolę nadzorować jego dawkowanie, bo łatwo można się uzależnić. - Wstał od biurka i podszedł do chłopca. - A teraz porozmawiamy o twoich obawach. Widzę, że jesteś wręcz opętany wizją mnie szpiegującego twój umysł w wolnych chwilach. Potter, wiem, że uważasz się za pępek świata, ale uwierz mi, że istnieją ciekawsze zajęcia niż odwiedzanie twojej skołatanej głowy - wykrzywił pogardliwie wargi. - Oczywiście, nie wierzysz mi. Ale tę kwestię odłóżmy na chwilę na bok. Odpowiedz mi, Potter, na jedno pytanie. Dlaczego tak bardzo się boisz, że będę cię szpiegował?
Harry spojrzał zaskoczony w twarz Mistrza Eliksirów.
- To chyba jasne, no nie? Moje myśli są moją prywatną sprawą i nikt nie ma prawa mieć do nich dostępu. A jeżeli ktoś ma… to jest jak… jak molestowanie kogoś umysłowo.
Snape prychnął z irytacją.
- Oszczędź mi wielkich słów. Nie pytam dlaczego jest niewłaściwie zaglądać w czyjekolwiek myśli, choć dobrze wiedzieć, że masz na ten temat takie poglądy. Szkoda tylko, zdajesz się o nich pamiętać jedynie wtedy, gdy w grę wchodzi twoja osoba. - Spojrzał znacząco. - Odpowiedz mi, dlaczego tak bardzo się obawiasz o tę swoją prywatność? CO takiego się stanie, jeżeli sprawdzę o czym myślisz?
Przenikliwe spojrzenie. Harry zdezorientowany patrzył w oczy Snape'a, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- Zapytałem o coś, Potter! Czy może pytanie cię przerasta?
- Nie wiem… nie wiem, dlaczego tak bardzo nie chcę, żeby pan wiedział, co myślę.
- A ja sądzę, że wiesz. Wiesz doskonale. To brak zaufania do mnie, czy tak? Boisz się, że opowiem komuś o tym, co zobaczyłem. Boisz się, że będę wykorzystywał wiedzę o tobie. Wstydzisz się swoich wspomnień. Nie patrz na mnie takim zdziwionym wzrokiem, przez ostatni rok miałem dość dobry wgląd w twoja sytuację rodzinną. Nie chcesz, żebym zobaczył, co myślisz o swoich krewnych. Nie chcesz zbyt mocno otworzyć przede mną swojego wnętrza, bo mi nie ufasz. - Harry patrzył na nauczyciela przerażony. Skąd ten człowiek wiedział tak dokładnie, co Harry czuje?
- Nie rób takiej zaskoczonej miny, to wszystko jest aż zbyt oczywiste. A teraz posłuchaj - pochylił się nad Harrym. - Wiem, że nienawidzisz swoich krewnych, wiem, że pobyt u nich jest dla ciebie największą karą. Wiem, że nie traktowali cię właściwie, widziałem przebłyski jakiejś piwniczki, w której mieszkałeś jako dziecko. Wiem, że masz za sobą przykre przejścia, do których nie chcesz się nikomu przyznać, bo boisz się, że nie pasują do imidżu `Chłopca Który Przeżył'. Ale, Potter, mnie te sprawy nie obchodzą. Wiem to wszystko od dawna i nie potrzebujesz się bać, że opowiem o tym komuś, bo naprawdę mam przyjemniejsze tematy rozmowy, niż twoja osoba. Więc skoro już wiesz, że nie ma zbyt wielu rzeczy, których bym o tobie nie wiedział, może w końcu przestaniesz się tak przejmować połączeniem mentalnym i skupisz na walce z Zewem? Wierz mi, że osiągniesz o wiele lepsze efekty, jeżeli nie będziesz sparaliżowany całą tą sytuacją. Czy wyrażam się jasno?
Kiwnięcie głową.
Zirytowane prychnięcie.
- Nie słyszałem.
- Tak.
- Tak, co?
- Tak, proszę pana.
- Dobrze. A teraz kwestia twojego, jak to nazwałeś, przeznaczenia i zadania, jakie masz wykonać. Potter, zdajesz się zapominać, że jesteś tylko szesnastoletnim chłopcem. Nikt od ciebie nie oczekuje żebyś zbawiał świat, czy to zrozumiałe? Jeżeli chcesz być użyteczny kiedykolwiek, sugerowałbym żebyś przestał teraz się tym zamartwiać, bo skończysz na oddziale zamkniętym w Mungo, a chyba nie taka był treść przepowiedni. Teraz skup się na nauce i na zwalczaniu Zewu, a reszta niech nie zaprząta twojej głowy…
- Ale to jest moje życie!
- Nie przerywaj mi! - Groźny błysk w oku. - Uporządkuj to swoje życie, ustaw jakieś priorytety i nie zajmuj wszystkim na raz, bo nic nie zdziałasz! Czy to też jest jasne?
- Tak, panie profesorze - odpowiedział Harry, tym razem od razu prawidłową formułką.
- Dobrze. Możesz już iść.
Harry wstał, ale w połowie drogi do drzwi zatrzymał się.
- Panie profesorze…
- Słucham.
- Jak pan to wytrzymuje? To połączenie mentalne?
- To cię nie powinno obchodzić, Potter. Na pewno nie mam obsesji na punkcie ciebie wnikającego w moje myśli - uśmiechnął się pogardliwie, ale Harry zbyt często widział ten uśmiech, by robił na nim jeszcze wrażenie.
- Pan mi ufa?
- A powinienem? - zapytał Snape, patrząc na niego badawczo.
- Nie wiem… - zmieszał się Harry. - To znaczy, ja pana nie szpieguję, ale zdziwiłbym się, gdyby mi pan uwierzył, biorąc pod uwagę… - odchrząknął. - Wiem, jak to jest, bo sam mam problemy z zaufaniem panu… - Uśmiechnął się nieśmiało do nauczyciela, i dopiero widząc jego zaskoczoną minę, zdał sobie sprawę z tego, co robi i zmazał uśmiech z twarzy. Znów poczuł się niepewnie.
- Do widzenia.
- Potter, jeszcze chwila.
Harry zatrzymał się przy drzwiach.
- Dwadzieścia punktów od Gryffindoru za wulgarne wyrażanie się - powiedział Snape obojętnym tonem.
- A szlaban? - zapytał ironicznie Harry, myśląc, że ten dupek nigdy się nie zmieni.
- Uznajmy, że ta rozmowa spełniła jego zadanie. Chociaż jeżeli tak się prosisz, nic trudnego, porozmawiam z Filchem… - Uniósł brew, a Harry szybko pokręcił głową i wyszedł z klasy.
Czarny płaszcz.
Mijały dni, szare i ponure, jeden podobny do drugiego. Za oknami szalał wicher, a padający deszcz sprawił, że lekcje Opieki nad zwierzętami musiały zostać przeniesione do zamku - z czego cieszyli się wszyscy poza Filchem, który sarkał na zabrudzone posadzki i ściany (nie wszystkie zwierzątka, które pokazywał Hagrid, zachowywały się poprawnie).
Po pamiętnej rozmowie ze Snapem, Harry trochę się uspokoił. Przestał tak obsesyjnie zastanawiać się, czy Mistrz Eliksirów wnika w jego myśli, przestał się przejmować jego uwagami i spojrzeniami. Stwierdził, że zadaniem Snape'a była pomoc w zwalczaniu Zewu i że śmiesznym byłoby oczekiwać zmiany charakteru. Chociaż z trudnością przychodziło mu przyznanie tego, uznał, że Snape miał rację, mówiąc o jego życiu i spełnianiu oczekiwań innych. Zdał sobie sprawę, że faktycznie ma dopiero szesnaście lat, ma prawo do własnego życia i nie powinien przejmować się przepowiedniami. Przynajmniej nie na razie. Postanowił skupić się na najważniejszych w tym momencie sprawach, a resztę zostawić dorosłym, i nie zastanawiać się, czy takie zachowanie nie jest zbyt dziecinne. Pewnie zdziwiłby się bardzo, gdyby dowiedział się, że właśnie taka decyzja jest manifestem jego dojrzałości.
Mroczny Zew opanowywał go teraz prawie codziennie, o najróżniejszych porach. Najbardziej problematyczne były próby pokonania go, gdy uczestniczył w innych lekcjach. Jak na razie, w czołówce uplasowała się pamiętna lekcja Transmutacji, gdy przez piętnaście minut walczył z odruchem zaatakowania profesor McGonagall, a Snape uciekł się w końcu do recytowania mu wierszy, aby odwrócić jego uwagę od Zewu. Po tym wydarzeniu Harry nie mógł wyjść z szoku. Na następnej Obronie wpatrywał się w Snape'a tak intensywnie i z takim zdziwieniem, że znów zaowocowało to kąśliwymi uwagami i stratą punktów. Powoli jednak nauczył się sam rozpoznawać symptomy opanowywania i coraz częściej pomoc nauczyciela ograniczała się do nadzorowania jego wysiłków.
W trzecim tygodniu połączenia mentalnego Harry potrafił sobie już sam poradzić z Zewem. W krótkiej rozmowie, jaką miał ze Snapem po lekcji uzgodnili, że Mistrz Eliksirów będzie ingerował jedynie wtedy, gdy poczuje dużą zmianę w emocjach Harry'ego. To miało pomóc w nauczeniu się samodzielności, gdyż Harry wyznał, że czuje się o wiele pewniej gdy wie, że nauczyciel kontroluje sytuację. Według Snape'a Gryfon stawał się zbyt uzależniony od jego pomocy i należało temu przeciwdziałać.
* * *
Pewnego wieczoru, gdy Harry wracał z gabinetu Snape'a, gdzie otrzymywał codzienną porcję eliksiru, zauważył Ginny siedzącą pod ścianą. Nie widział twarzy dziewczyny, gdyż zasłaniała ją rękawem, ale cała jej postawa wskazywała aż nadto, że Gryfonka jest nieszczęśliwa.
- Ginny! Co tu robisz? - przystanął.
Nie odpowiedziała. Po chwili wahania usiadł obok niej i zapytał:
- Coś się stało? Zły dzień?
Kiwnęła głową, nadal nic nie mówiąc.
- Dalej, wyrzuć to z siebie. Co się stało? Wysadziłaś w powietrze lochy i Snape zagroził, że wprowadzi się do twojego dormitorium, bo nie ma gdzie mieszkać?
Usłyszał chichotanie. Ginny otarła twarz rękawem szaty i spojrzała na niego.
- Aż tak źle nie było, ale faktycznie chodzi o Snape'a. Powiedział mi dziś na lekcji, że nie zdam żadnego SUM-a.
- I ty się tym przejęłaś? Daj spokój, ten dupek zawsze tak mówi, jak już nie ma innego sposobu, żeby kogoś pognębić. A czym sobie zasłużyłaś na `szczególne' traktowanie? - uśmiechnął się do niej.
- No... więc nie pamiętałam skutków postcruciatusowych, wiesz, mieliśmy powtórkę z Niewybaczalnych, a ja się wczoraj nie przygotowałam. Snape powiedział, że, cytuję: ”Jeżeli nadal będzie się pani tak żarliwie przykładała do nauki, panno Weasley, nie widzę w jaki sposób mogłaby pani zdać jakiekolwiek egzaminy”, koniec cytatu.
Harry stłumił śmiech.
- To wszystko?
- A ty byś chciał więcej? Ale to nie koniec... Bo we mnie coś wstąpiło i odpowiedziałam mu, że chociaż może z Obrony nie jestem przygotowana najlepiej, ale z innymi przedmiotami jest inaczej.
- Odważnie - spojrzał na nią zdziwiony. - Ile punktów?
- W ogóle. To znaczy, po tej odpowiedzi. Bo palant zapytał, czy w takim razie o Eliksirach mam większe pojęcie. Kazał mi powiedzieć z pamięci skład eliksiru spokoju, oczywiście nic nie pamiętałam, bo to było na początku roku. Wtedy odjął dziesięć punktów za złą odpowiedź z Obrony, dziesięć za brak odpowiedzi z Eliksirów, dziesięć za, jak się wyraził, nieszczere deklaracje, po czym zaproponował, że może mnie przepytać z jeszcze innych przedmiotów. Podziękowałam. - Ginny westchnęła. - Jak ja nie lubię tego tłustowłosego nietoperza! Dlaczego musiał się mnie akurat dziś doczepić? I to niesprawiedliwe, że odjął mi punkty za brak wiedzy z Eliksirów, to już nie jest jego działka. Ale wolałam się nie kłócić...
- Wyobrażam sobie. Daj spokój, jeszcze nie raz Snape cię tak potraktuje, nie ma sensu się tym przejmować.
Ginny spojrzała na chłopaka.
- A co u ciebie? Ty to w ogóle masz straszne życie, gdyby mi ktoś zaproponował dodatkowe lekcje z tym potworem... - pokręciła z przerażeniem głową. - Jak udaje ci się to wytrzymać?
Harry poczuł się nagle głupio. Chociaż zajęcia ze Snapem nie należały do najprzyjemniejszych, udało mu się już do nich przyzwyczaić. Nie myślał o Mistrzu Eliksirów jak o potworze... No, może czasem... A zresztą, jak na razie nie miał z nim żadnych dodatkowych lekcji, więc nie było to takie straszne. Ale tego nie mógł nikomu powiedzieć.
- Jakoś sobie radzę - odpowiedział. Odchrząknął, patrząc na dziewczynę uważnie. Od dawna nie był tak blisko niej, prawie stykali się ramionami. Patrzył na jej oczy, jeszcze mokre, ale już strzelające wesołymi iskierkami jak oczy Dumbledore'a... Nie, to nie jest dobre porównanie - pomyślał. - Jej oczy podobne są do gwiazd... Na nos, trochę teraz zaczerwieniony, płomienno rude włosy, które właśnie zagarniała za ucho...
- Ginny... - zaczął i urwał.
- Tak? - podniosła oczy, rumieniąc się lekko pod wpływem spojrzenia, jakim ją obrzucił.
Nie myśląc już w ogóle ani nie zastanawiając się dłużej, Harry pochylił się i pocałował dziewczynę. Świat stanął w miejscu, a potem zaczął się kręcić ze zdwojoną szybkością. Wszystko przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, liczyła się tylko ta osoba jego ramionach i smak jej ust. Po odpowiednio długiej chwili oderwali się od siebie. Harry zastanawiał się, czy powinien składać teraz jakieś deklaracje miłosne. Nie miał na to zbyt wielkiej ochoty, wolałby zamiast tego pocałować te czerwone usta jeszcze raz. Zanim jednak wykonał jakikolwiek ruch, Ginny chwyciła go za rękę i wstała, a on, chcąc nie chcąc, zrobił to samo.
- Wiesz, umówiłam się z koleżanką, muszę już lecieć. - To mówiąc pocałowała go w policzek na pożegnanie.
Harry patrzył za nią, dopóki nie zniknęła za zakrętem. Dotknął ręką ust, jakby jeszcze nie mógł uwierzyć w to, co zaszło. Pomyślał przez chwilę o Cho i ich pocałunku. Teraz było inaczej, dużo przyjemniej i nawet nie chodziło o same doznania. Z Ginny czuł bliskość i jakieś powinowactwo dusz podczas gdy Cho… Cho była po prostu ładną dziewczyną, z którą tak naprawdę nic go nie łączyło. Zatopiony w myślach poszedł powoli do Wieży Gryffindoru. Był zadowolony, że w pokoju wspólnym nie było Rona ani Hermiony, i nie musiał odpowiadać na ich pytania. Zajął się pracą domową, ale jego umysł tylko częściowo mógł skupić się na nauce. Druga część zajęta była czerwonowłosą dziewczyną oraz przypominaniem sobie przyjemniejszych rzeczy niż lekcje. W końcu poszedł do łóżka, nie mogąc już dłużej się uczyć, ale jego myśli nadal przepełnione były Ginny. Gdy tak analizował po raz kolejny sytuację, zdał sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. „A co, jeżeli Snape szpiegował wtedy moje myśli?” - przemknęło mu przez głowę i zadrżał. Jeżeli nauczyciel to widział... czuł to, co Harry... jeżeli teraz będzie się wyśmiewał... - zacisnął ręce w pięści. Ale może nie widział - zastanawiał się dalej. - W końcu cała ta nić mentalna miała polegać na zaufaniu... no tak, ale ja nie ufam Snape'owi. On nawet nie musiał szpiegować moich myśli, mógł tylko wyczuć zmianę w emocjach i wkroczyć w mój umysł, sądząc, że to Zew... a potem nie wycofać się z połączenia... - Harry już nie wiedział, co myśleć. W końcu te rozmyślania zostały przerwane przez sen, tak głęboki, że chłopiec nawet nie słyszał powrotu Rona do dormitorium.
* * *
- Na następną lekcję napiszecie trzy rolki pergaminu na temat zastosowania zaklęć maskujących, ze szczególnym uwzględnieniem środków bezpieczeństwa.
Po klasie przebiegł szmer niezadowolenia, stłumiony natychmiast jednym spojrzeniem nauczyciela.
- Koniec zajęć. Potter, ty zostajesz.
Harry przeklął w duchu, zastanawiając się, o co tym razem Snape'owi chodzi. Przez całą lekcję nauczyciel rzucał mu dziwne spojrzenia i wyśmiewał sposób stosowania zaklęć i ich jakość. Co prawda, to Harry sam mu się podkładał, bo w ogóle nie mógł się dziś skupić na lekcji. Był pewien, że nie zaliczy testu, jaki pisali na początku zajęć, bo nie potrafił zmusić się do myślenia o przedmiocie. Zastanawiał się cały czas, czy Snape był świadkiem jego wczorajszego spotkania z Ginny, co skutkowało tak miernymi rezultatami teraz. Za każdym razem, gdy profesor spoglądał w jego kierunku, Harry czerwienił się i umykał wzrokiem w bok. Teraz zaś czekał, aż ostatnia osoba zamknie za sobą drzwi, a nauczyciel przestanie go lustrować tym swoim dziwnym spojrzeniem i przejdzie w końcu do rzeczy. Snape przerwał ciszę:
- Miewałeś ostatnio sny o Czarnym Panu, Potter? - zapytał obojętnie.
- Nie - odrzekł zdziwiony Harry. Tego się nie spodziewał.
- Bolała cię może blizna?
- Nie. - Chłopiec, coraz bardziej zaskoczony, wpatrywał się w nauczyciela.
- Więc może Mroczny Zew uaktywnia się w jakiś widoczniejszy sposób?
- Nie, jest coraz lepiej, zawsze udaje mi się rozpoznać symptomy, a ostatnio nie miewałem ataków prawie wcale - rozwinął trochę swoją wypowiedź, zastanawiając się, do czego Snape zmierza.
- Więc może powiesz mi, jaki jest powód twojego dzisiejszego rozkojarzenia na lekcji? Nie udało ci się prawidłowo stworzyć całunu kameleona nawet na najprostszym pudełku, przez co osiągnąłeś poziom Longbottma, co samo w sobie jest wyczynem. - Nauczyciel poszperał w testach złożonych na jego biurku i znalazłszy właściwy, pokazał go chłopcu. - Potter, to jest twój test, określenie `żałosny' jest dla niego nawet zbyt optymistyczne. Napisałeś prawidłowo na trzy pytania na dziesięć, reszta odpowiedzi mogłaby śmiało posłużyć jako dowcipy dla przyszłych pokoleń. Co się z tobą dzieje? - wycedził.
Harry milczał, unikając wzroku Snape'a.
- Potter, patrz na mnie. Chcę znać powód takiego zachowania i gwarantuję ci, że jeżeli sam mi go nie zdradzisz, włamię się do twoich myśli i go odkryję, nie bawiąc się w delikatność. Więc? - Mistrz Eliksirów spojrzał groźnie na chłopca. Harry na chwilę spotkał jego wzrok, ale nie mogąc znieść rentgena tych czarnych oczu, wbił spojrzenie w podłogę. Snape ze swej strony przyglądał się Gryfonowi z namysłem. Był jeszcze jeden powód tak dziwnego zachowania tego szczeniaka.
- Co zobaczyłeś, Potter? - zapytał.
- Nie rozumiem... - zielone oczy wyrażały zaskoczenie.
- Skoro żadna z wymienionych przeze mnie wcześniej przyczyn nie jest prawidłowa, mogę sobie wyobrazić jeszcze tylko jedną. Włamałeś się do moich wspomnień i zobaczyłeś coś, co nie pozwala ci się skupić na zajęciach. Oraz być zbyt pewnym siebie w mojej obecności. Więc pytam, co zobaczyłeś? - twarz Mistrza Eliksirów stanowiła nieprzeniknioną maskę, ton głosu był zimny i obojętny, ale coś w oczach, jakby zawód, czyniło jego spojrzenie bardziej ludzkim. I spowodowało, że Harry poczuł, że musi wyjaśnić natychmiast to nieporozumienie, bo nie chce czytać w spojrzeniu nauczyciela większego oskarżenia i nienawiści niż zwykle.
- Ja się nie włamałem! To pan... - urwał. To były tylko jego przypuszczenia, bardzo możliwe, że bezpodstawne.
- Ja!? Wytłumacz się! - zażądał nauczyciel.
Harry wbił wzrok w podłogę i zaczął cicho:
- Chodzi o to, że bałem się, że mógł pan wczoraj zobaczyć pewne zdarzenie... zupełnie nieważne... Dzisiaj przez całą lekcję się o to martwiłem, dlatego nie mogłem się skupić... - Nie miał najmniejszej ochoty mówić tego wszystkiego, ale wiedział, że Snape nie zawaha się przed przeszpiegowaniem jego myśli, jeżeli nie dowie się prawdy.
- Aha - w oczach Mistrza Eliksirów widać było rosnące zainteresowanie. - A jakież to wydarzenie było aż tak tajemnicze i ważne, że bałeś się nieproszonych świadków? - zapytał, patrząc na młodego Gryfona z drwiącym zainteresowaniem.
- Nic związanego z Vol... to znaczy, Sam-Wiesz-Kim - rzucił szybko Harry, rozpaczliwie starając się uniknąć krępującej odpowiedzi.
- Pozwolisz, że takie rzeczy będę oceniał sam. Więc? Co to było?
- Sprawy prywatne... - wymamrotał chłopak.
Pod wpływem spojrzenia Snape'a Harry spłonął rumieńcem, który rozlał się aż po cebulki włosów. Mistrz Eliksirów patrzył na niego zdziwiony, a gdy po chwili domyślił się natury wspomnienia (zaczerwieniona twarz Pottera mówiła wiele), prychnął z irytacją:
- Dobra, Potter, domyślam się już, jakiego wydarzenia mogłem być potencjalnym świadkiem. Nie musisz się tłumaczyć. Zaczynam żałować, że w ogóle o to zapytałem…
`I ma pan rację' - pomyślał Harry, patrząc na niego z nienawiścią. Uczucie to potęgowała świadomość, że Snape prawie go zmusił do tak osobistego wyznania oraz że sam domyślił się wszystkiego. To było bardzo krępujące, chłopak był zły na siebie za ten zdradziecki rumieniec wstydu, którego nie mógł się pozbyć. Nauczyciel kontynuował dalej:
- Jednakże mam dla ciebie dobrą radę na przyszłość, chłopcze, i mam nadzieję, że się do niej dostosujesz, a przynajmniej radzę to zrobić na moich lekcjach - pochylił się ze złowieszczym błyskiem w oku. - Sugerowałbym, żebyś nie pozwolił aby twoje życie prywatne odrywało cię od zajęć szkolnych. Nie mam najmniejszej ochoty zajmować się niezrównoważonymi hormonalnie nastolatkami ani wnikać w szczegóły ich życia intymnego. Mam nadzieję, że nie będę musiał już więcej prowadzić tego typu śledztwa i że poprawisz swoje wyniki. Możesz iść - wskazał palcem drzwi.
Harry został jeszcze przez chwilę w gabinecie, przestępując niezdecydowanie z nogi na nogę. Zastanawiał się, czy nie skomentować ostatniej wypowiedzi Snape'a i powiedzieć, że on o zainteresowanie się nie prosił i że to profesor sam się go doczepił, ale po zastanowieniu zrezygnował. Bądź co bądź, nie chciał ryzykować utraty punktów dla Gryffindoru, dlatego wyszedł w milczeniu, zadowalając się złorzeczeniem Snape'owi w duchu. Był już na końcu korytarza, gdy wydawało mu się, że słyszy wybuch śmiechu dochodzący z gabinetu Snape'a.
* * *
- Harry, nie powinieneś o tej porze być już u Snape'a? - zapytała Hermiona, pakując książki do torby.
Harry zerwał się z krzesła.
- Cholera, zapomniałem o eliksirze! Powinienem tam być godzinę temu! - Spojrzał na przyjaciół zrozpaczony. - Snape mnie zabije za spóźnienie… co mam wymyślić?
- Powiedz mu… że musiałeś pomóc Hagridowi z jego zwierzątkami… Pomagałeś je karmić, czy coś… Każdy zna kręćka Hagrida na punkcie bestii, Snape na pewno ci uwierzy - zasugerował Ron. - O ile nie szpiegował cię w tym akurat momencie… - dodał jeszcze, patrząc znacząco.
Harry pokręcił przecząco głową na tę uwagę Rona, zarzucił torbę na ramię i pobiegł szybko w stronę lochów.
Stanął przed gabinetem Mistrza Eliksirów łapiąc oddech i przywołując najbardziej niewinną z min. Zastukał i poczekał chwilę, ale nie usłyszał odpowiedzi. Stwierdzając, że Snape gdzieś poszedł, a drzwi i tak są zamknięte, nacisnął klamkę. Ku jego zdumieniu ustąpiły, ukazując puste wnętrze gabinetu profesora. Już miał się wycofać, gdy zobaczył na stole fiolkę z eliksirem. Sądząc, że może Snape zostawił mu ją razem z jakąś wiadomością, podszedł do biurka, żeby się lepiej przyjrzeć. Na stoliku nie było żadnej karteczki, a fiolka miała inny kształt niż ta z eliksirem uspokajającym, Harry wolał więc nie ryzykować jej picia. Rozejrzał się po wnętrzu zrozpaczony, nie wiedząc czy lepiej się wycofać, czy może poczekać do powrotu profesora. Gdy tak rozmyślał, jego uwagę przykuł regał z książkami, stojący w głębi gabinetu, w jednym z ciemnych rogów. Zawahał się chwilę, obejrzał za siebie, ale stwierdziwszy myślach, że to zajmie tylko chwilkę, podszedł do książek. Ciekawiło go, jaką lekturę preferuje Mistrz Eliksirów i czy ma w swoich zbiorach jakieś zakazane książki o czarnej magii. Ku jego zdumieniu półki nie zawierały opasłych tomiszczy, jakie można było spotkać w hogwardzkiej bibliotece, lecz dość cienkie książeczki, wykonane z najzwyklejszego, mugolskiego papieru. Na chybił-trafił wyjął jedną z książek, otwarł na przypadkowej stronie i przeczytał:
„Oczom mej pani daleko równać się do słońca;
Koral czerwieńszy jest od czerwieni jej ust
Jeśli włosy są drutami, to czarne druty wyrastają z jej głowy...”
Wpatrywał się w te słowa rozszerzonymi ze zdumienia i szoku oczami, nie wiedząc, czy ma się śmiać, äczy przerazić. Nie spodziewał się Szeksäpira w zbiorach tłustowłosego Nietoperza! Odłożył książeczkę na półkę i przebiegłszy palcem po grzbietach sąsiednich, wyjął jakąś inną. Tym razem nazwisko nic mu nie powiedziało, brzmiało zbyt obco. Otworzył i przeczytał:
Precz z moich oczu! - Posłucham od razu.
Precz z mego serca! - I serce posłucha.
Precz z mej pamięci! - Nie, tego rozkazu
Moja i Twoja pamięć nie posłucha...
Znów zamknął książkę, zaciskając oczy. „No, to teraz nie dziwię się, że recytował mi wiersze. Jeżeli czyta takie coś… Ale nie podejrzewałem go o tak wrażliwą duszę…” - pomyślał z rozbawieniem. Postanowił wynosić się z gabinetu, wiedząc doskonale co będzie, gdy Snape przyłapie go na grzebaniu w książkach, a w dodatku w TAKICH książkach. Już miał odkładać wiersze na miejsce, gdy nagle usłyszał szmer za plecami. Odwrócił się szybko i aż zamarł z przerażenia. Książka wyleciała mu z rąk, a ręka sama skoczyła do różdżki. Przed nim stał Śmierciożerca.
Harry zaczął się cofać, drżąc na całym ciele, ręka z różdżką skierowana w stronę mrocznej postaci. Mózg pracował mu na zwiększonych obrotach, zastanawiał się gorączkowo, skąd w Hogwarcie wziął się Śmierciożerca. Wtem postać dotychczas tkwiąca w bezruchu, poruszyła się w jego stronę. Ostrzegawczo wyprostował ramię z różdżką, dając do zrozumienia, że zaatakuje, jeżeli się do niego zbliży. Śmierciożerca zatrzymał się, sięgnął powoli do twarzy i ściągnął maskę. Wyjrzała spod niej blada twarz Mistrza Eliksirów.
Przerażony Harry opuścił rękę, ale nie schował różdżki. Wpatrywał się w znajome oblicze nauczyciela, teraz tak dla niego obce i wstrętne. Czarny płaszcz otaczał sylwetkę profesora, maska zwieszała się z ramienia.
Stali chwilę w milczeniu, cisza przytłaczała serca jak kamień. Pierwszy odezwał się Snape:
- Co tu robisz, Potter? - zapytał zimnym głosem.
Harry nie odpowiedział, cofnął się tylko jeszcze bardziej. Brzydził się tymi szatami, zbyt dobrze pamiętał poprzedni rok i akcję w ministerstwie, i nie pomagało, że tym razem w przebraniu widział osobę, której ufał. Lub raczej, której ufał do tej pory, bo teraz trudno było mu odnaleźć w sobie to uczucie.
- Zapytałem o coś - powtórzył Mistrz Eliksirów z groźnym błyskiem w oku i zbliżył się do Harry'ego.
Chłopiec podniósł ostrzegawczo różdżkę i wyszeptał zachrypniętym głosem:
- Nie zbliżaj się do mnie!
Snape zatrzymał się jak wryty. Spojrzał na chłopca zaskoczony, po chwili prychnął z irytacją i znów podszedł bliżej.
- Nie zbliżaj się! Użyję tego! Przysięgam! - zawołał Harry odrobinę drżącym głosem, poruszając różdżką, z której wyleciało kilka iskier.
Tym razem Snape usłuchał. Zatrzymał się jakieś dwa metry od Gryfona, założył ręce na piersi w swojej zwykłej postawie i czekał.
Harry cofnął się do samej ściany, po czym dotknąwszy jej plecami, rozejrzał się szybko, szukając drogi ucieczki. Drzwi były na prawo, więc powoli zaczął przemieszczać się w ich kierunku, cały czas trzymając różdżkę skierowaną na nauczyciela.
- Wybierasz się gdzieś, Potter? - zapytał Snape tonem swobodnej pogawędki. Tylko uważny obserwator mógłby zauważyć napięcie, jakie malowało się w całej jego postaci, gdy obserwował poczynania chłopca, najwyraźniej przerażonego jego obecnością.
Harry spojrzał na niego szybko.
- Chcę stąd już iść. Zbyt dużo widziałem - odpowiedział.
- Ale nigdzie nie pójdziesz - nauczyciel błyskawicznie wyciągnął swoją różdżkę i machnął nią w kierunku drzwi. Harry usłyszał szczęk zamka i nie zastanawiając się dłużej podbiegł do drzwi i szarpnął za klamkę. Nie ustąpiły. Powoli odwrócił się w stronę nauczyciela.
- Proszę mnie wypuścić - powiedział, zmuszając się do spokojnego tonu.
- Nie.
- Co pan zamierza zrobić? Zabrać mnie do Voldemorta? - zapytał, patrząc mu prosto w oczy z wyzwaniem.
Snape znów tylko prychnął z irytacją.
- Siadaj, Potter - wskazał na krzesło przy biurku.
Harry nawet się nie poruszył.
- Powiedziałem coś - głos nauczyciela przepełniony był wściekłością - Siadaj! Natychmiast!
Harry tylko zasłonił się różdżką.
- Zmuś mnie do tego - powiedział.
- Na pewno bym mógł. Ale nie mam zamiaru - Snape rzucił mu długie spojrzenie, czarne oczy rzucały błyskawice. - Dobrze, skoro wolisz stać tam, nie mam nic przeciwko. - Odetchnął głęboko. - Co ty, do cholery, wyprawiasz? - zapytał z pozornym spokojem, ton silnie kontrastował ze słowami.
Harry milczał.
- Potter, to nie zabawa w kotka i myszkę. Oczekuję odpowiedzi i ty masz mi jej udzielić! - krzyknął, tracąc odrobinę panowania nad sobą. - Merlinie, czy ty naprawdę sądzisz, że mam zamiar zrobić ci krzywdę?!
Pytanie zawisło w powietrzu. Po bardzo długiej chwili Harry opuścił różdżkę i podszedł do biurka.
- Nie - odpowiedział cicho.
- To dobrze. Bo myślałem, że postradałeś zmysły. A skoro nie sądzisz, że chcę ci zrobić coś złego, co miało oznaczać to zachowanie przed chwilą?
- Pan się tak nagle pojawił… i jeszcze w tym stroju…
- Po co tu w ogóle wchodziłeś?
- Przyszedłem po eliksir… jak zwykle…
- Powinieneś przyjść po niego dużo wcześniej… Ale to już nieistotne…
Podszedł do chłopca, a Harry zamarł, palce odruchowo zacisnęły mu się na różdżce, którą w dalszym ciągu trzymał w opuszczonej wzdłuż ciała ręce. Ten ruch nie uszedł uwagi Mistrza Eliksirów.
- Na Merlina, Potter, ty naprawdę boisz się, że chcę cię zaatakować!
- Nie… ale… dlaczego pan ma na sobie ten strój?
Snape spojrzał na niego przeciągle.
- Jeżeli będę się z tego tłumaczył, to na pewno nie tobie.
Harry zrozumiał. Wiedział przecież, że Snape był szpiegiem Dumbledore'a, a to na pewno wiązało się z uczestnictwem w spotkaniach Śmierciożerców. Ale te szaty…
- Potter, sugeruję, żebyś poszedł teraz do dyrektora.
- Po co?
- Zanim zaczniesz rozsiewać po szkole jakieś plotki… Myślę, że dyrektor będzie ci w stanie wszystko wyjaśnić, i że jemu zaufasz… - odpowiedział Snape, w ostatnim zdaniu dało się wyczuć lekką nutkę rozczarowania, jakby Mistrz Eliksirów czuł zawód, że to nie jemu Harry ufa w takim stopniu.
- Nie muszę nigdzie iść. Wierzę, że pan nie spiskuje przeciwko Zakonowi - powiedział poważnie. - Ale… - urwał.
Snape spojrzał na niego:
- Mów…
- Widziałem, do czego zdolni są Śmierciożercy… a pan uczestniczy w ich spotkaniach… - Odetchnął kilka razy i rzucił pytanie:
- Pan też musiał torturować i zabijać?
Patrzył nauczycielowi prosto w oczy, jakby szukając w nich zaprzeczenia.
Ale nic takiego nie znalazł. Oczy Snape'a powlokły się strachem, po czym twarz zamieniła się z powrotem w zimną maskę.
To wystarczyło Harry'emu:
- Wiedziałem…
- Potter! - Snape zrobił ruch, jakby chciał chwycić go za ramiona, ale Harry strząsnął jego ręce.
- Nie dotykaj mnie! - rzucił tylko. - I wypuść mnie stąd… profesorze - dodał z obrzydzeniem po krótkiej przerwie, przepełnione goryczą i sarkazmem słowo brzmiało jak wyrzut.
Snape wyprostował się i powoli odsunął od chłopca. Machnął krótko różdżką, a drzwi stanęły otworem.
Harry wybiegł z gabinetu, a Mistrz Eliksirów stał cały czas w tej samej postawie. W głowie pulsowało mu ostatnie słowo Gryfona, wyraz jego twarzy, jak jeden wielki wyrzut sumienia.
Harry pomknął szybko, coraz szybciej, pęd powietrza rozwiewał mu włosy. Jeszcze jedno okrążenie, jeszcze jedno, następne, aż był tak zmęczony, że ledwo mógł się utrzymać na miotle. Nie myślał o niczym, pozwolił adrenalinie buzować w żyłach, chłonął wolność, jaką dawało mu przyspieszenie, napawał się przestrzenią, zostawiając świat i jego problemy na ziemi. W końcu wylądował, i z trudnością łapiąc oddech, poszedł w stronę zamku. Skoro już wyładował emocje, mógł zacząć myśleć.
Wiedział, że Snape jest Śmierciożercą, to nie stanowiło dla niego żadnego zaskoczenia. Ale widzieć Snape'a w tych szatach, zdać sobie sprawę, że on wciąż trzyma się blisko ludzi, którzy zamordowali Syriusza… Pozwolić wnikać w swój umysł człowiekowi, który morduje i torturuje, na którego rękach jest niewinna krew… Poczuł się zbrukany jeszcze bardziej, niż gdy to Voldemort go opętywał. Czuł, że to trochę irracjonalne, ale nie mógł zwalczyć w sobie uczucia żalu i oszukania. Nie rozumiał tego, przecież Mistrz Eliksirów był dla niego nikim, nie powinno go w ogóle obchodzić to, co robi ani z kim się zadaje. Ale obchodziło… Obchodziło tak bardzo, że podświadomie zaczął go nienawidzić jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek, właśnie za to, że okazał się być tak blisko związany z ludźmi Voldemorta i pewnie również z samym Czarnym Panem.
Próbował sobie tłumaczyć, że Snape działa na prośbę Dumbledore'a, że sam już dawno porzucił szeregi Śmierciożerców. Ale to nasuwało drugie pytanie: Dlaczego w ogóle do nich wstąpił? Czy też nienawidził mugoli i mieszańców, tak jak Malfoy? Czy uważał Lily Evans za kogoś gorszego, bo według niego była szlamą?
Te myśli tak się kłębiły, że nie potrafił ich ułożyć. Niejasno wiedział, że nie zbliży się już nigdy do Snape'a. Już nigdy nie zwierzy mu się z niczego. Postara się jakoś przetrwać ten ostatni tydzień połączenia mentalnego, a potem odsunie od niego tak, jak w poprzednich latach. Pozostawały jeszcze lekcje Oklumencji, które pewnie będzie musiał wznowić, ale postanowił, że poprosi Dumbledore'a, aby to on go uczył. Postara się to jakoś wyjaśnić. Może dyrektor się zgodzi. Harry nie miał zamiaru już nigdy więcej widywać Snape'a inaczej niż na posiłkach i w klasie. Żadnych dodatkowych lekcji. Żadnych dodatkowych rozmów. Nigdy więcej.
To postanowiwszy, wrócił do dormitorium, gdzie, ku swojej uciesze, nie zastał przyjaciół. Nie miał zamiaru mówić im o spotkaniu w gabinecie Snape'a. Położył się spać, nie poświęcając już ani skrawka uwagi Mistrzowi Eliksirów.
A przedmiot jego rozmyślań siedział gdzieś w Hogsmeade nad szklanką whisky i medytował nad niesprawiedliwością tego świata i nad tym, jak to myśli pewnego Gryfona sprawiają większy ból niż najgorsze przekleństwo Czarnego Pana.
***
Obudził się w środku nocy, nie bardzo wiedząc, dlaczego. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to Ron potrząsa jego ramieniem i woła coś cicho. Momentalnie oprzytomniał.
- Co się stało?
- Wiłeś się na łóżku i krzyczałeś… Harry, co się stało? Miałeś wizję? - oczy Rona rozszerzone były strachem.
Harry popatrzył na niego zaszokowany. Nie pamiętał, żeby coś mu się śniło, ale… czuł się dziwnie… coś było nie w porządku… coś… jego blizna…
Podniósł rękę do czoła. Blizna, od momentu nawiązania połączenia mentalnego nie dająca o sobie znać w ogóle, teraz pulsowała tępym bólem. Spojrzał na Rona przestraszony:
- Nie wiem, co się dzieje… Nic mi się nie śniło, ale blizna mnie boli…
- Harry, chyba powinieneś iść do Dumbledore'a, naprawdę… Co jeżeli Sam-Wiesz-Kto coś planuje? Może znów kogoś zaatakował? To może być ważne dla Zakonu…
- Nie wiem… Nie chcę zawracać Dumbledore'owi głowy w nocy, ale faktycznie coś jest nie tak… Blizna NIE POWINNA mnie boleć, bo Snape oklumuje mój umysł… Coś się musiało wydarzyć…
Zerknął na pozostałe łóżka. Nikt za wyjątkiem Rona się nie obudził, co było trochę dziwne.
- Co ty robiłeś przy moim łóżku o tej porze? Tak głośno krzyczałem?
Ron popatrzył na niego zawstydzony i gwałtownie się zarumienił.
- Nie… ja dopiero teraz wróciłem do dormitorium…
Harry spojrzał na niego przeciągle.
- Aha… a co robiłeś do tej pory poza sypialnią?
Ron zarumienił się jeszcze bardziej, choć wydawało się to niemożliwe.
- Ja… to znaczy, trochę się pouczyłem… czytałem… - odchrząknął. - No to co, idziemy do gabinetu Dumbledore'a?
Harry natychmiast wrócił myślami do przedmiotu wcześniejszej dyskusji. - Jasne - odpowiedział.
Wyszli z dormitorium. Pokój wspólny był pusty, po podłodze i na stołach walały się sterty śmieci i resztki jedzenia. Na jednym z foteli leżał czyjś zapomniany but, w którym spała ropucha Neville'a, a na stoliku przed kominkiem umościł sobie posłanie Krzywołap.
- Słuchaj, jak teraz wyjdziemy i złapie nas Filch, szlaban mamy murowany… To chyba nie było zbyt roztropne wychodzić bez peleryny-niewidki. Zaczekaj chwilę, pójdę po nią. -
Odwrócił się w stronę schodów, ale Ron przytrzymał jego ramię.
- Nie musisz, jest tutaj… pożyczyłem na dzisiejszy wieczór…- to mówiąc, sięgnął za oparcie kanapy. Harry spojrzał na niego, unosząc brew w geście zdziwienia, ale nie skomentował.
Szli powoli uśpionym korytarzem, co chwilę poprawiając pelerynę. Ron sporo urósł od ostatniego roku, a i Harry przestał być tym chucherkiem, które rozpoczynało naukę pięć lat temu. Ich ostrożne kroki były ledwo słyszalne w ciszy zamku.
W pewnym momencie zwrócili uwagę na dziwny hałas. Harry przytrzymał Rona za ramię i obaj uskoczyli za posąg jakiegoś goblina, zapominając całkowicie, że i tak są niewidzialni. Jak się za chwilę okazało, dobrze zrobili, bo ich oczom ukazał się sam dyrektor oraz profesor McGonagall, prawie biegnący. Usłyszeli fragment rozmowy:
- Albusie, on jest nieprzytomny. Poppy mówi, że jeszcze chwila, a… - głos nauczycielki Transmutacji się załamał. - Nie jest pewna, czy ma wszystkie potrzebne eliksiry, mówiła, żebyś skontaktował się z Mungo…
Szepty ucichły, gdy profesorowie minęli posąg, a Harry i Ron stali wciąż w tym samym miejscu, zaskoczeni.
- Co to było? - zapytał rudowłosy chłopak.
- Nie wiem, ale jak się pospieszymy, to uda nam się dowiedzieć. Szybko, poszli chyba do skrzydła szpitalnego!
Pobiegli tak szybko, jak tylko pozwalała im na to plącząca się peleryna. Dotarli do drzwi i zatrzymali się w nich, zbyt wstrząśnięci by wejść dalej.
Wnętrze sali szpitalnej pogrążone było w mroku, a na wprost wejścia stało jedyne zajęte łóżko. Leżał na nim ciemnowłosy mężczyzna, w którym z trudem rozpoznali Snape'a. Czarna szata była w strzępach, przez dziury prześwitywała naga skóra. Owinięta bandażem głowa spoczywała na poduszkach, a Madam Pomfrey rozpinała właśnie guziki, odsłaniając klatkę piersiową tak zakrwawioną, jak gdyby ktoś pociął Snape'a nożem. Nieprzytomne ciało, nieruchome kończyny i blada twarz nauczyciela sprawiały, że wyglądał jak martwy. Z drugiej strony chorego pochylał się Dumbledore z różdżką w ręku, wodząc ciemnoczerwonym promieniem po całym ciele.
- Stracił dużo krwi, ale zaklęcie odnawiające zaraz mu ją przywróci. To tutaj wygląda gorzej - wskazał ręką na otwartą ranę na piersi. - Wygląda na to, że zaatakowali go jakimś starym anglosaskim zaklęciem. One powoduję tak krwawe obrażenia. Na szczęście przeszło bokiem, nie trafiając w serce, bo już by było po nim… - głos dyrektora zadrżał, ale już po chwili stał się rzeczowy. - Poppy, przygotuj, proszę, eliksir gojący i zmniejszający napięcie mięśniowe, będą mi za chwilę potrzebne.
Madam Pomfrey ruszyła spiesznie po żądane przedmioty, a Dumbledore położył dłoń na głowie Snape'a i wyszeptał:
- Severusie, wyjdziesz z tego. Obiecuję ci to, chłopcze… obiecuję…
Pielęgniarka wróciła z eliksirami, a dyrektor zajął się raną. Wyczarował srebrną poświatę, która po chwili zmieniła się w chmurę maleńkich pęcherzyków i wniknęła w ciało mężczyzny.
- Kto go znalazł, Minerwo? - zapytał cicho.
- Hagrid. Wracał z Zakazanego Lasu i natknął się na zemdlonego Severusa. Przyniósł go natychmiast do zamku. Co on robił o tej porze w Hogsmeade, Albusie? Mieli dziś spotkanie?
- Z tego co wiem, to nie. Wszystko wskazuje na to, że wpadł w zasadzkę. - Dyrektor potarł w zamyśleniu swoją długą, srebrną brodę. - Musieli go podejrzewać od dość dawna... Myślę, że mieli szpiegów w wiosce, a widząc w jakim jest stanie sądzili, że będzie łatwym celem… Nie wiedzieli, że Severus trzeźwieje momentalnie w sytuacji zagrożenia.
- Masz na myśli… że on…
- Tak, poszedł pod Świński Łeb… Aberforth mnie o tym powiadomił, gdy tylko zobaczył stan Severusa. Podobno sobie nie żałował…
- Albusie… czy on wyzdrowieje? - zapytała drżącym głosem profesor McGonagall. - Wygląda bardzo źle…
Dumbledore wyprostował się, z twarzy zniknął mu wyraz zatroskania, jaki jeszcze przed chwilą na niej gościł. Jakby dyrektor nie chciał okazywać wobec innych swoich obaw.
- Widywałem go w dużo gorszym stanie. Na razie pozwólmy zadziałać łzom feniksa, a resztę zobaczymy jutro. W tej chwili potrzebny mu jest mocny sen i spokój. Chodźmy, pozwólmy Poppy zająć się nim właściwie. - To mówiąc dyrektor skierował się w stronę wyjścia, a nauczycielka Transmutacji podążyła za nim. Harry i Ron uskoczyli szybko za róg korytarza, przylegając plecami do ściany. Byli co prawda niewidzialni, ale każdemu z nich kołatała myśl, że Dumbledore w jakiś sposób może widzieć nawet przez pelerynę-niewidkę. Gdy profesorowie wyszli, chłopcy weszli do sali szpitalnej i zbliżyli się z wahaniem do łóżka Mistrza Eliksirów.
Harry nie był przygotowany na widok, jaki ukazał się jego oczom. Ostatni raz, gdy widział Snape'a, ten miał na sobie szaty Śmierciożercy, był przerażający i mroczny, ale niewątpliwie żywy. Teraz zaś nauczyciel stracił swą otoczkę nieprzystępności, zniknęła gdzieś groza, jaka towarzyszyła mu, gdziekolwiek się pojawił. Z całej sylwetki emanowała bezsilność, jakby na łóżku leżała złamana życiem osoba. Patrząc na ranę trudno było sobie wyobrazić, że jakikolwiek człowiek przetrzymał coś takiego. Jednak Harry bardzo szybko zwalczył w sobie współczucie, jakie go nawiedziło w pierwszym momencie, gdy zobaczył Mistrza Eliksirów. „Zasłużył sobie na to” - pomyślał. - „ Sam nie jest lepszy, jest taki sam, jak ludzie, którzy mu to zrobili. Robił to samo”. Zerknął z ukosa na przyjaciela. Ron wyglądał, jakby nagle zrobiło mu się niedobrze, był tak blady, że widać było dokładnie wszystkie jego piegi. Patrzył ze zgrozą na nauczyciela, bezwiednie poruszając ustami, z których nie wydobywał się żaden dźwięk. Zaciskał kurczowo pięści, ale to nie powstrzymywało jego ciała od drżenia. Stali tak przez chwilę, w końcu Ron pociągnął Harry'ego za ramię:
- Chodźmy stąd, zanim ktoś nas nakryje. Nie chcę na to dłużej patrzeć…
Wrócili do Wieży Gryffindoru, zatopieni we własnych myślach, nie mając jakoś ochoty komentować wydarzenia, którego świadkami byli przed chwilą.
* * *
- Słyszeliście, że Snape jest w szpitalu?! - Seamus wpadł jak burza do pokoju wspólnego.
- Skąd wiesz?!
- Co się stało?!
- Jakiś wypadek?! - dało się słyszeć ze wszystkich stron. Harry i Ron, którzy właśnie wychodzili z dormitorium, zatrzymali się wpół schodów.
- Nie wiem, co się stało. Ja się dowiedziałem od Padmy, cały Ravenclaw mówi tylko o Snapie, podobno podsłuchali jak jakiś starszy Ślizgon opowiada o tym przy stole.
- E tam, kto by wierzył Ślizgonom?
- No jak to, przecież to ich opiekun, chyba oni mają najlepsze informacje, no nie?
- Ale co mu się stało? Zachorował? Wczoraj jak mi odejmował punkty, wyglądał całkiem zdrowo… przynajmniej fizycznie, bo ze zdrowiem psychicznym to u niego różnie… - powiedział jakiś Gryfon z siódmej klasy, kręcąc głową.
Do pokoju wspólnego wpadł Denis Crevey.
- Wiecie, że Snape jest w szpitalu? Podobno się pojedynkował z jakimś uczniem, tak mi powiedział jeden Puchon z trzeciej klasy!
- CO?! Pojedynkował się?! Ale z kim?!
- I gdzie teraz jest ten uczeń? Wywalili go?
- Aberty mówił, że jest w Świętym Mungo, ale jeszcze nie wiadomo, kto to…
Harry i Ron przepchnęli się w środek zgromadzonych kolegów, tam gdzie stali Seamus i Denis.
- Co ty za głupoty opowiadasz, Denis? Snape miałby się pojedynkować z uczniem? Z jakiego powodu? Przecież to jest zakazane. A zresztą, Snape wlepiłby szlaban i odjął punkty, a nie atakował, zwłaszcza ucznia…
- No nie wiem, a jeżeli bardzo się wkurzył?
- Jakby Snape wkurzył się tak bardzo, że aż by zaatakował, to ten uczeń nie trafiłby do Mungo, tylko do trumny… Pamiętajcie, o kim mówicie…
- A może tak się stało? Czekajcie, kto by to mógł być? Harry… jesteś tutaj, więc to nie ty, chociaż najbardziej pasujesz…. Ale… O! Mam! Widział ktoś z was Neville'a?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, i na tym rozmowa się skończyła. Do Rona i Harry'ego podeszła Hermiona, ale zanim zdążyła zadać pytanie, przerwali jej.
- Musimy ci coś powiedzieć. Ale nie tutaj…
Wyszli za portret i skierowali się do Wielkiej Sali. Zatrzymali się w pustym korytarzu.
- My wczoraj widzieliśmy Snape'a w sali szpitalnej.
- Co? Kiedy?
- W nocy. Zaraz po tym, jak wróciłem do dormitorium…
- Ron, skąd Hermiona ma wiedzieć, kiedy ty wróciłeś do sypialni? - zapytał Harry, patrząc na nich z niewinnym uśmiechem. Na twarzy obydwojga wykwitł tak silny rumieniec, że można by było na nim usmażyć jajecznicę. Hermiona coś wybąkała, a Ron milczał. W końcu rzucił:
- Och, odczep się, Harry. Lepiej opowiadaj dalej.
- Więc wczoraj w nocy Ron mnie obudził… bolała mnie blizna… - zaczął Harry.
- Zobaczyłem, że Harry wije się na łóżku, myślałem, że ma wizję… - wtrącił Ron, po czym zaczęli opowiadać Hermionie historię ze wszystkimi szczegółami, przerywając sobie nawzajem i uzupełniając informacje:
- …I już szliśmy do gabinetu dyrektora, gdy zobaczyliśmy Dumbledore'a i McGonagall, jak biegli do skrzydła szpitalnego.
- Poszliśmy za nimi, i wtedy zobaczyliśmy Snape'a… Wyglądał okropnie…
- Był nieprzytomny…
- Wszędzie krew… - Ron znów wpadł Harry'emu w słowo, nie mogąc najwyraźniej powstrzymać się przed daniem upustu emocjom - szata cała w strzępach…
- Dumbledore dawał mu jakieś eliksiry i chyba łzy feniksa… ale powiedział do McGonagall, że Snape z tego wyjdzie.
- A teraz posłuchaj najlepszego! - oczy Rona zaświeciły się, jakby właśnie oznajmiono mu, że wygrał na loterii. - Snape był pijany, jak go zaatakowali!
Hermiona zatkała sobie buzię z wrażenia. Po dłuższej chwili, podczas której Ron nie przestawał szczerzyć zębów, a Harry uciekł spojrzeniem w bok, zapytała rzeczowo:
- Ale KTO go zaatakował? Przecież to o uczniu to jakieś bzdury…
- No pewnie, że bzdury! To byli Śmierciożercy! Podobno. Tak mówiła McGonagall.
- Musieli się dowiedzieć, że ich szpieguje… - Hermiona była przerażona. - Miał szczęście, że jakoś z tego wyszedł…
- Żebyś ty widziała, jak wyglądał… jakby go torturowali czy coś….
Harry gwałtownie zbladł i zacisnął pięści.
- Należało mu się, nieprawdaż? - rzucił, w oczach migotały iskierki nienawiści.
Przyjaciele spojrzeli na niego jak na ducha.
- Harry, dobrze się czujesz? O czym ty mówisz?
- Przecież on jest jednym z nich. Też jest Śmierciożercą. Kto od miecza wojuje, od miecza ginie…
- Harry… - zawołała dziewczyna ostrzegawczym głosem - wytłumacz o co ci chodzi… i lepiej, żeby to nie było to, co ja myślę, że ty myślisz…
- Mam na myśli, że jak był Śmierciożercą, to też mordował, torturował i robił te wszystkie okropne rzeczy! Mam na myśli, że przyjaźnił się z tymi, którzy doprowadzili rodziców Neville'a do obłędu, tymi, którzy zabili Syriusza, tymi, którzy…
- Wystarczy! - Hermiona wyglądała na naprawdę wściekłą. Jej oczy ciskały błyskawice, a twarz stała się purpurowa ze złości. - Nie masz prawa mówić tak o nim! On ryzykował życie szpiegując dla naszej strony! Myślisz, że to wszystko sprawiało mu przyjemność?
- Nie wiem, czy przyjemność. Ale co to za różnica? Zabójstwo pozostaje zabójstwem, nieważne czy dla przyjemności czy dla ocalenia życia!
Hermiona oddychała ciężko, najwyraźniej próbując zapanować nad sobą, by nie powiedzieć czegoś ostrego, czego potem mogłaby żałować. Teraz jednak do rozmowy wtrącił się Ron, któremu widocznie minął szok spowodowany słowami Harry'ego. Zaczął trochę niepewnie:
- Słuchaj, Harry. Nie zrozum mnie źle, ja cię nie oceniam ani nic takiego, ale jednego nie rozumiem. Jeszcze kilka dni temu, gdy mówiłem że Snape może cię szpiegować albo że nie powinieneś mu ufać, ty zawsze się denerwowałeś. A teraz wieszasz na nim psy i oskarżasz o to, że jest Śmierciożercą. A robisz to po tym, jak widzieliśmy go ciężko rannego… - tu urwał i spojrzał na przyjaciół trochę bezradnie, jakby zdumiony słowami, które zamierzał powiedzieć. - Bo jak ja go zobaczyłem, to zrobiło mi się głupio, że zawsze go tak nienawidziłem. To znaczy… ja wiem, że to dupek i wątpię, żeby mu się po tym wydarzeniu zmienił charakter, ale chyba już nie będę potrafił tak go nienawidzić, jak do tej pory. Czy to jest dziwne? - spojrzał na nich z pytaniem w oczach.
- Oczywiście, że to nie jest dziwne, Ron. To całkowicie naturalne - odpowiedziała dziewczyna, dając wyraźnie do zrozumienia, że to zachowanie chłopaka z blizną jest, według niej, nienaturalne.
Harry milczał. Nie miał zamiaru tłumaczyć niczego przyjaciołom, zwłaszcza, że sam nie bardzo rozumiał swoje uczucia. Jednego był pewien: nawet jeżeli widział w nocy Snape'a w tak pokiereszowanym stanie, nie zrodziło to w nim współczucia. Raczej jeszcze większą nienawiść, bo zobaczył na własne oczy, do czego zdolni są Śmierciożercy, i Snape, jako jeden z nich.
Ale niespokojne spojrzenia, jednocześnie przestraszone i oskarżające sprawiły, że Harry'emu w końcu puściły nerwy.
- Przestańcie się na mnie patrzeć jak na potwora! Widziałem go, rozumiecie?! Widziałem go w tym stroju, z maską i płaszczem… i wszystkim.
Oczy obydwojga rozszerzyły się ze zdumienia.
- Kiedy…? - zapytała słabo Hermiona. Ron tylko stał z otwartą buzią, nie będąc w stanie powiedzieć słowa.
- Wczoraj, gdy szedłem po eliksir. Był w swoim gabinecie, w tym ubraniu, paradował jak na jakimś balu przebierańców. Ale jego strój wcale nie był zabawny. Ja bym go w każdym razie na króla balu nie wybrał…
- Harry, rozumiem, że to był dla ciebie szok, nawet nie wyobrażam sobie co bym zrobiła, gdybym nagle natknęła się na Śmierciożercę w Hogwarcie… a zwłaszcza po tym, co przeżyliśmy w czerwcu… - zagryzła wargi. - Ale to nie tak. Snape przecież nie jest Śmierciożercą… to znaczy, już nie służy Voldemortowi…
- Ale służył, prawda? I co, sądzisz, że wtedy nie torturował i nie zabijał? Bo ja mam jakoś poważne wątpliwości. - Roześmiał się ironicznie.
Hermiona znów spojrzała ostrzegawczo:
- Harry, mam nadzieję, że nie powiedziałeś mu czegoś takiego?
Chłopak troszkę się zaczerwienił, ale wytrzymał spojrzenie brązowych oczu.
- Zapytałem go, czy musiał to robić. A co? Uważasz, że nie miałem prawa? Hermiona, ty nie wiesz, o czym mówisz! To do mojego umysłu Snape wchodzi codziennie, to moje zaufanie naruszył! Chyba mogę wiedzieć, czy ma na swoich rękach czyjąś krew, prawda? - uderzył pięścią w ścianę. - Nie wystarczyło, że musiałem znosić wizje nasyłane przez Voldemorta, potrzeba mi jeszcze jakiegoś pieprzonego Śmierciożercy, wnikającego w mój umysł!
Hermiona patrzyła na Harry'ego przenikliwie, najwyraźniej nie wzruszona jego wybuchem. W końcu powiedziała:
- Wiesz co, Harry? Ty jesteś taki sam jak Snape. Zawsze się wkurzałeś, że on traktuje cię niesprawiedliwie, bo widzi w tobie ojca i nawet nie zada sobie trudu, żeby cię bliżej poznać i dopiero wtedy wydać o tobie sąd. A ty co innego robisz? - podniosła rękę, żeby uciszyć Harry'ego, który próbował jej przerwać. - Też widzisz w nim tylko szaty i maskę, a nie człowieka. Też oceniasz go jedynie po opakowaniu. Jesteś taki sam, jak on.
Słowa wibrowały w powietrzu jak dźwięk wykrywacza kłamstw. Harry pochylił się w stronę dziewczyny i rzucił:
- Hermiono, ty nic nie rozumiesz. I proszę cię, nie porównuj mnie do niego. Nigdy - wysyczał.
Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna podejmie rękawicę i wybuchnie ze zdwojoną siłą, i że tym razem nastąpi koniec ich przyjaźni. Jednak:
- Harry… nie kłóćmy się… - powiedziała cicho. - Proszę cię… a w każdym razie, nie o Snape'a…
Chciałem pana przeprosić, profesorze…
Lekcje Obrony zostały odwołane do końca tygodnia. Co odważniejsi spośród uczniów zajrzeli do skrzydła szpitalnego i dostarczyli informacji, że nie ma w nim Snape'a. Jakoś nikt nie był z tego powodu zmartwiony, rozkoszowano się myślą, że być może Mistrz Eliksirów nie wróci do pracy do końca miesiąca, co dawało odrobinę luzu w zajęciach. Zwłaszcza drużyny Quidditcha gratulowały sobie uzyskania nadprogramowego czasu, który mogły poświęcić na treningi, co wobec zbliżających się rozgrywek stanowiło mannę z nieba.
Harry nie cieszył się z dodatkowego wolnego. Wręcz przeciwnie, każdy dzień nieobecności Snape'a wprowadzał go w gorszy nastrój. Głównie miały na to wpływ krytyczne spojrzenia Hermiony i nieme wyrzuty zawarte w jej oczach. Przyjaciele nie wracali jednak do ich wcześniejszej rozmowy, za co był im wdzięczny. Sam zbyt wiele razy analizował całe wydarzenie, począwszy od momentu spotkania Snape'a w szatach Śmierciożercy, aż do pamiętnej nocy, gdy widział go rannego. Nie potrafił jednak wyzbyć się złości na nauczyciela Obrony, ani nie mógł wzbudzić w sobie współczucia dla niego.
Siedział nad brzegiem jeziora, na swoim zwykłym miejscu, które, jak stwierdził gorzko, było świadkiem rozpamiętywania jego najboleśniejszych momentów życia. Po raz kolejny przerabiał wydarzenia ostatnich dni, zastanawiając się, kto ma rację, i dlaczego ma dziwne wrażenie, że jak zwykle tą osobą jest Hermiona. „Gdybym mógł rozgryźć tego faceta!” - myślał - „On jest taki skomplikowany, gdybym tylko mógł zobaczyć o czym myśli, zrozumieć, jak działa jego mózg!”
Zamarł. „Zobaczyć, o czym myśli…” Przełknął ślinę. To mógłby zrobić. Może wtedy zrozumiałby lepiej całą sytuację, wyzbył się uczucia zdrady…? Znów przełknął ślinę. To nie wydawało się zbyt skomplikowane, chociaż nie miał zielonego pojęcia, w jaki sposób działa zaklęcie łączenia umysłów. Ale gdyby się postarał? „Ale to nieetyczne… obiecałem, że nie będę go szpiegował…” - odrzucił tę myśl natychmiast. Wcześniej niejednokrotnie łamał zasady dobrego wychowania, teraz też nie powinien mieć z tym zbyt wielkich kłopotów. Pozostawało jeszcze znaleźć sposób, w jaki mógłby dostać się do mózgu Snape'a... Skupił się. Zamknął oczy i próbował połączyć swoje myśli z myślami nauczyciela. Próbował całym sobą wniknąć w nie, zobaczyć je, dotknąć ich. Oddychał głęboko, starając się zatracić w cudzych wspomnieniach. I gdy już miał się poddać, nagle poczuł szarpnięcie w głowie, jak gdyby ktoś próbował mu wyrwać mózg. Zaczął spadać w ciemność, jego mózg został wessany przez dziwną siłę, wokół widział rozmazane plamy, kręcące się jak w kalejdoskopie, po czym wszystko ustało.
Przed oczami miał ciemność. Panowała doskonała cisza, nie zakłócona najlżejszym dźwiękiem, a on sam czuł się w tym środowisku jak intruz. Nie ulegało wątpliwości, że znajduje się w głowie Snape'a. To było najdziwniejsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznał, zupełnie nieporównywalne do myślodsiewni czy ćwiczeń z oklumencji. Teraz czuł fizycznie, że jest obecny w głowie Snape'a, chociaż tak naprawdę nie wiedział, co z tym fantem zrobić. Bał się w jakikolwiek sposób przekroczyć wszechobecną barierę czerni, gdzie czuł się bezpiecznie. Ale jakaś przewrotna siła pchała go do przodu, nakazywała przeniknąć przez zasłonę ciemności, by dostać się do wnętrza myśli. Jeden ostatni wysiłek... i nagle zobaczył w głowie obraz, cudzą myśl wchodzącą do jego mózgu, tak intensywną, jakby była jego własną.
>>***
Widział przed sobą grupę zamaskowanych postaci, każda z nich miała wyciągniętą różdżkę, celowała w niego i rzucała zaklęcia. Dostać się do Hogwartu, dostać się do Hogwartu... wydostać się z wioski... kurwa mać, pomoc... jakaś pomoc... - te słowa wibrowały wokół niego, myśli Snape'a z momentu ataku. Nie potrafił rozpoznać żadnego z napastników, jedynym szczegółem, jaki widział z olbrzymią wyrazistością, był pierścień w kształcie węża na palcu jednego ze Śmierciożerców. Malfoy! - znów usłyszał myśl nauczyciela. Nagle ręka z pierścieniem uniosła się, a z różdżki wystrzeliło zaklęcie. Nie, tylko nie... W jednej chwili wspomnienie się urwało, a Harry zupełnie już niezależnie od własnej woli, przeszedł do innego.
>>***
Zobaczył wnętrze jakiegoś baru, a myśli jakie słyszał były bardzo niespójne, jakby Snape stracił kontrolę nad ich biegiem. Jakim prawem mnie ocenia... Starałem się dla tego gówniarza, poświęciłem swoją prywatność, a on tak mi odpłaca... Smarkacz... już jego ojciec był lepszy, przynajmniej rozumiał wyższą konieczność... nie, nie będę myślał o tym pajacu. ... Niewdzięczny gówniarz... Muszę się jeszcze napić... Zaufanie... nie zna definicji tego słowa, gdyby znał, nie utraciłby go tak szybko... Sądzi, że jestem mordercą?... Nie dość, że niewdzięczny, to jeszcze głupi i naiwny. Co, sądzi, że Dumbledore pozwoliłby mi uczyć w szkole, gdybym miał na sumieniu czyjąś niewinną śmierć?... Pieprzyć to... Muszę się jeszcze napić...
Harry nie chciał tego już oglądać, szarpnął się i myśl się urwała. Teraz zobaczył wnętrze gabinetu Snape'a, nauczyciel poprawiał prace uczniów. Goddefrey... Merlinie, jakim cudem ta dziewczyna w ogóle skończyła podstawówkę, w życiu nie widziałem takich błędów. Tego się nie da czytać, merytorycznie też beznadziejne... I co ja mam zrobić z tym chłopakiem? Jest dobry z Obrony, dzięki Merlinowi, ale i tak mógłby być lepszy, gdyby go trochę potrenować... Nigdy nie miał kompetentnego nauczyciela, ciekawe czy ja... Ale teraz wyraźnie opuścił się w nauce... Pewnie znów lituje się nad sobą, jak wtedy, w bibliotece. Jeżeli szybko nie weźmie się w garść, trafi do Mungo na oddział zamknięty. Nie, żebym nie chciał, ale Dumbledore ciągle marudzi, że należy chłopakowi pomóc... Ja mam to robić?! A kim ja jestem, jego niańką? I tak robię już zbyt wiele... Jak on mnie irytuje, te jego zasady, do których dziwnym trafem sam się nie stosuje. Jest rozpuszczony i zblazowany, myśli, że wszystko mu wolno. W sumie mu się nie dziwię, mając takie geny... no i Dumbledore też mu na wszystko pozwala... Muszę z nim koniecznie porozmawiać... Najgorsze, że moje uwagi jeszcze bardziej go rozdrażniają, zamiast pomagać... Ale niech nie myśli, że będę dla niego łagodny... Już i tak zrobiłem z siebie błazna, unosząc ten kielich. Choć trzeba przyznać, że dobrze sobie poradził, jak na pierwszą próbę. Ciekaw jestem, czy wnika w moje myśli...
- HARRY! Co się stało? Obudź się!
Ktoś potrząsał jego ramieniem, brutalnie wytrącając z umysłu Snape'a. Otworzył oczy, zaskoczony i zirytowany, i zobaczył nad sobą przestraszoną twarz Hagrida.
- Harry, cholibka, dlaczego tutaj leżysz? Dobrze się czujesz?
Harry podniósł się z trawy, czując, jak jeszcze mu się kręci w głowie. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest zimno.
- Nic mi nie jest. Mu... musiałem trochę pomyśleć, i chyba zasnąłem - uśmiechnął się.
- Jesteś przemarznięty, chodź do chatki, napijesz się gorącej herbaty.
Propozycja była zbyt kusząca, żeby z niej nie skorzystać, Harry nie zastanawiał się ani chwili.
Siedzieli przy wielkim stole olbrzyma, popijając gorący napój. Harry starał się uporządkować zdarzenia ostatnich kilkudziesięciu minut. Jeszcze dwie godziny wcześniej był zły na Snape'a, teraz zaś czuł tylko zdumienie. Potrzebował jakiegoś spokojnego miejsca, gdzie mógłby wszystko jeszcze raz przemyśleć, nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że faktycznie szpiegował czyjeś myśli. Hagrid patrzył na niego zatroskanym wzrokiem.
- Często przychodzisz nad jezioro, prawda, Harry? Ja też tak robiłem... wiesz, gdy zmarł mój tatuś... - westchnął. - To naprawdę pomaga, tak sobie czasem pomyśleć, powspominać... Ale, Harry... - dodał, i spojrzał na Gryfona z troską - nie ma sensu zatracać się we wspomnieniach i zapominać o życiu. Syriusz odszedł, to fakt, i nikt go nam już nie przywróci, ale on chciałby, żebyś TY żył pełnią szczęścia. Jestem tego pewien.
Harry popatrzył na zmartwioną twarz przyjaciela. Nie wiedział, czy tłumaczyć mu, że tym razem wcale nie chodzi o Syriusza... Nie umiałby chyba nawet wyjaśnić Hagridowi swoich problemów. Otworzył usta, żeby podziękować za troskę i... opowieść o Mrocznym Zewie i wszystkich sprawach związanych ze Snapem, popłynęła jak rzeka. Po raz pierwszy od dłuższego czasu powiedział komuś głośno, co czuje. Zwierzył się nawet z tego, że przed chwilą szpiegował myśli Mistrza Eliksirów, żeby lepiej go zrozumieć. Gdy skończył, popatrzył na Hagrida, czekając na wyrok.
Olbrzym milczał. Nie odzywał się przez cały ten czas, gdy Harry mówił, nalewał mu tylko herbaty i słuchał uważnie. Teraz zaś zapytał:
- Więc widziałeś myśli profesora Snape'a, tak?
Harry przytaknął, rumieniąc się z obawy o reakcję Hagrida. Olbrzym uśmiechnął się kpiarsko:
- Wielu oddałoby połowę życia, żeby znaleźć się na twoim miejscu - powiedział, a Gryfona ogarnęła ulga. Tego właśnie mu tak bardzo brakowało, pozbycia się choć na chwilę powagi sytuacji i spojrzenia na nią od bardziej humorystycznej strony.
- Więc nie uważasz, że zachowałem się karygodnie? - zapytał nauczyciela.
Hagrid uśmiechnął się.
- No wiesz, Harry, nie powim, żeś dobrze zrobił, ale nie masz się co martwić. Wielu z nas zdarzały się gorsze rzeczy...
Siedzieli znów w milczeniu, a w końcu chłopak odważył się zadać pytanie, które gnębiło go od momentu, gdy zobaczył tę myśl:
- Hagridzie, powiedz mi... Wiesz co robił Snape dla Vol... to znaczy, Sam-Wiesz-Kogo?
Twarz olbrzyma stężała odrobinę, chociaż oczy nie straciły tych ciepłych blasków, jakie zawsze miały, gdy rozmawiał z Harrym.
- Nie wim, Harry... naprawdę, nie wim... To takie dla ciebie ważne?
Chłopak zarumienił się odrobinę.
- Bo chciałem wiedzieć... Snape powiedział, że nie zabił nigdy niewinnego człowieka... i zastanawiam się, jak to możliwe, skoro był Śmierciożercą?
Olbrzym spoważniał.
- Nigdy nie odważyłem się spytać profesora Snape'a o jego przeszłość. To po prostu nie jest tego typu człowiek, żeby lubił się zwierzać. A co do zabójstwa... Harry, musisz zrozumieć, że czasy, gdy twoi rodzice, i im podobni, wkraczali w dorosłe życie, były bardzo trudne. Mroczne. Pokręcone. Przed tobą pełno wyborów, gdzieś tam czyha Sam-Wiesz-Kto, żeby cię zwerbować, nie wiadomo, komu wierzyć, a komu nie... A jeżeli źle wybrałeś... - olbrzym urwał z westchnieniem - ...musiałeś płacić za to przez całe życie.
- Ale jednak mama i tata potrafili dobrze wybrać! I Syriusz... on nawet wyrzekł się swojej rodziny, żeby nie trafić do Voldemorta! Och, przepraszam - dodał natychmiast, gdy Hagrid zatrząsł się tak gwałtownie, że wylał cały dzbanek herbaty na podłogę. - To dlaczego nie piętnować tych, którzy byli tak głupi, że uwierzyli w to, co mówi Vol... Sam-Wiesz-Kto?
Hagrid przerwał na chwilę wycieranie stołu i zwrócił swe czarne jak żuki oczy na chłopca.
- Zapominasz o jednym, Harry. Twoi starzy nigdy nie poszliby na lep gadki Sam-Wiesz-Kogo, bo... sam wiesz, jaki on miał stosunek do mugoli... Syriusz zawsze najbardziej cenił sobie lojalność, więc nigdy nie stanąłby przeciwko przyjaciołom, a zresztą, twoi dziadkowie bardzo go wspierali. Ale jeżeli nie miało się nikogo, kto mógłby doradzić, na kogo można by liczyć... wtedy bardzo łatwo było źle wybrać...
Gryfon przygryzł wargę.
- Więc Snape był samotny, tak? Nie miał rodziców?
- Nie każdy rodzic kocha swoje dziecko tak, jak twoi ciebie... Nie wiem, jak to było u profesora, ale na pewno nie miał letko w życiu...
- Mógł pójść do Dumbledore'a.
- Ale wybrał inaczej, Harry, tak czasem w życiu bywa. I zapłacił za to wyższą cenę, niż kiedykolwiek zasługiwał... - Hagrid spojrzał w dal, rysy jego twarzy znów na moment stężały. - A jeżeli chodzi o morderstwo, to... ja też kilka razy musiałem to zrobić - przeniósł wzrok na twarz Gryfona, jakby chcąc sprawdzić jego reakcję. Harry otworzył szeroko oczy, nie będąc w stanie ukryć zaskoczenia. Hagrid zawsze kojarzył mu się z samą łagodnością, i nie potrafił wyobrazić sobie, że zabija kogokolwiek z zimną krwią. Hagrid nie był taki...
- Musiałem czasem zabijać i mam tylko nadzieję, że... nie uważasz mnie przez to za potwora...
Gryfon gwałtownie zerwał się z krzesła:
- Ciebie, Hagridzie?! Nigdy! Nigdy nawet tak nie myśl! Ja... ja chyba właśnie coś zrozumiałem...
Olbrzym pokiwał głową. Miał nadzieję, że Harry coś w końcu zrozumiał.
***
W poniedziałek rano Harry został wezwany do gabinetu dyrektora. Czekał tam już na niego Dumbledore oraz wyglądający na zdrowego Snape. Widząc Mistrza Eliksirów, Gryfon zatrzymał się wpół kroku. Snape nie patrzył w jego kierunku.
- Wejdź, Harry - zachęcił go dyrektor. - Usiądź - wskazał mu krzesło. - Chyba wiesz, dlaczego cię tu dziś wezwałem, prawda?
- Nie bardzo… - odpowiedział chłopak z wahaniem, znów zerkając w stronę Mistrza Eliksirów.
- Och, widzę że nie tylko ja nie zauważam upływu czasu - zamrugał wesoło. - Harry, już minął miesiąc odkąd zostaliście z profesorem Snapem połączeni więzią mentalną, co oznacza, iż dziś będę mógł zdjąć zaklęcie. - A widząc radość i niedowierzanie na twarzy chłopca, uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Profesor Snape powiedział mi, że jesteś w stanie całkowicie kontrolować Zew i że zdjęcie zaklęcia jest bezpieczne. Nie ukrywam, że bardzo mnie to cieszy.
Harry spojrzał z boku na Mistrza Eliksirów. Ten wyglądał na zmęczonego i był bledszy niż zwykle, choć spojrzenie, jakim uraczył Harry'ego wyraźnie wskazywało, że profesor wrócił już do swego cierpkiego „ja”. Żaden z nich nie odezwał się ani słowem.
Dumbledore wyjął różdżkę i zatoczył świetlisty krąg wokół swoich gości, mrucząc pod nosem jakieś słowa. Po chwili opuścił różdżkę.
- Już - powiedział. - Zaklęcie zostało zdjęte. Możecie wracać do siebie.
Harry o mało nie zderzył się w drzwiach z nauczycielem Obrony, którego chęć opuszczenia gabinetu dyrektora musiała być równie silna, jak jego. Zatrzymał się, chcąc go przepuścić, Snape zrobił to samo, po czym znów obaj runęli do wyjścia.
- Potterrr…
- Przepraszam, profesorze - Harry znów się cofnął i tym razem zaczekał, aż Mistrz Eliksirów wyjdzie pierwszy. Zjechali w dół kręconymi schodami, a Harry miał niejasne przeczucie, sądząc z miny Snape'a, że nierozważnym byłoby wszczynanie z nim jakiejkolwiek rozmowy w tym momencie. Skinął więc tylko na odchodnym głową, po czym każdy z nich udał się w przeciwnym kierunku.
***
Lekcja Obrony zakończyła się, ku ogromnej uldze wszystkich uczniów. Nic wcześniej nie zapowiadało takiej katastrofy, jak nagły powrót znienawidzonego nauczyciela, choć uczniowie zostali ostrzeżeni. Jednak gdy Harry przekazał kolegom wieści, że widział całego i zdrowego Snape'a, nikt prócz Rona i Hermiony nie chciał mu za bardzo wierzyć. Rychło okazało się, że hiobowa wieść była prawdziwa.
Snape od początku lekcji robił wszystko co w jego mocy, by przypomnieć uczniom, dlaczego zajęcia z nim są straszne. Już samo jego wejście do klasy, widok czarnych szat i cierpkiej fizjonomii wystarczyło, by Neville kwiknął z przerażenia i spadł z krzesła. Dalej było tylko jeszcze gorzej. Nietoperz zrobił niezapowiedziany test, by przypomnieć im, że nieobecność prowadzącego nie zwalnia z obowiązku nauki, po czym przygotował im praktyczny sprawdzian z obrony. Niewielu udało się go zdać, a pozostali nieszczęśnicy dostali dodatkowe prace domowe, które były niczym w porównaniu z uwagami, jakich nie szczędził im wredny profesor.
Harry poradził sobie nadzwyczaj dobrze. Głównie miało na to wpływ marudzenie Hermiony, która nalegała na powtórki sugerując, że Snape na pewno będzie chciał ich przepytać, gdy tylko wróci, ale nie tylko. Pamiętał scenę z myśli Snape'a, gdzie ten uważał, że Harry jest dobry z OPCM-u, ale że opuścił się w nauce. Gryfon chciał za wszelką cenę udowodnić nauczycielowi, że w dalszym ciągu stać go na wiele, jeżeli chodzi o ten przedmiot.
Snape jednak zdawał się nie doceniać niczego, co miało jakikolwiek związek z Harrym. Nie rzucał żadnych komentarzy dotyczących jego pracy, nie wyśmiewał go, zachowywał się, jakby nie dostrzegał chłopaka, najwyraźniej kontynuując swoją politykę z poprzedniego roku.
Harry był zaniepokojony takim obrotem rzeczy. Naiwnie sądził, że jeżeli pokaże Snape'owi, że nie ma już do niego żalu, ten zrozumie przesłanie i w jakiś sposób okaże, że też nie jest na chłopaka zły. Jak się okazało, profesor miał gdzieś jego starania. Harry coraz bardziej się denerwował. Nie lubił być ignorowany, a poza tym, Snape wcale nie ułatwiał mu zadania. Przez całą lekcję Gryfon zastanawiał się, co zrobić, by uzmysłowić profesorowi, że chce zakopać topór wojenny. Pod koniec doszedł do jednego wniosku - tylko szczera rozmowa mogła rozwiązać ten problem. Dlatego też, gdy zadzwonił dzwonek, obwieszczający zgnębionej młodzieży koniec zajęć, Harry zwlekał chwilę z pakowaniem. Poczekał w ławce, aż Seamus, który wychodził jako ostatni, opuści klasę, i starał się zignorować zdziwione spojrzenie, jakim został obdarzony przez współlokatora.
Gdy został ze Snapem sam na sam, odchrząknął lekko. Nauczyciel podniósł głowę.
- Co tu robisz, Potter? Zabieraj się stąd, lekcja skończyła się trzy minuty temu. - Rzucił to wszystko swym zwykłym, zimnym tonem.
- Panie profesorze, chciałem z panem porozmawiać - zaczął Harry trochę niepewnie, po czym kontynuował już mocniejszym głosem. - Chciałbym... przedyskutować ostatnie wydarzenia...
Snape nawet się nie poruszył. Harry czuł się, jakby mówił do posągu.
- Chciałem pana przeprosić, profesorze... - Gryfon zdobył się na ten godny pochwały akt odwagi, i mógł sobie pogratulować, gdyż to zdanie zwróciło w końcu uwagę Mistrza Eliksirów. Choć może nie w taki sposób, w jaki pragnął tego chłopak...
Snape odsunął gwałtownie krzesło i w dwóch szybkich susach znalazł się tuż przy Harrym.
- A za co chcesz mnie przepraszać, gówniarzu? - zapytał najbardziej syczącym tonem, jaki Harry kiedykolwiek słyszał. - Za to, że uważasz mnie za mordercę? A może za to, że sądzisz, że nie jestem godzien, jako Śmierciożerca, przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu? Czy może masz jeszcze jakiś powód? No, słucham?!
Harry zamarł. Nie powiedział tych rzeczy Snape'owi, ani nikomu innemu, poza Ronem i Hermioną, ale dyskrecji przyjaciół był pewien. Skąd zatem Snape o tym wiedział? Odpowiedź przyszła sama.
- Co, Potter, zaskoczony? Zastanawiasz się, skąd tak doskonale znam twoje myśli, mimo że nie miałeś odwagi wypowiedzieć ich głośno? - popatrzył drwiąco. - Tak, szpiegowałem cię, dobrze się domyślasz. Więc teraz zabieraj się stąd, skoro już dostarczyłem ci dodatkowego powodu do znienawidzenia mnie raz na zawsze. - To mówiąc, wskazał palcem drzwi i wrócił do biurka.
- Ja też pana szpiegowałem. - Cichy głos Gryfona zawibrował w powietrzu. - Też złamałem przyrzeczenie, raz, co prawda... ale jesteśmy kwita.
Nauczyciel odwrócił się powoli.
- I chciałem przeprosić za to, że tak pana potraktowałem... wtedy, w pana gabinecie. Wiem, że nie jest pan już Śmierciożercą... to znaczy... wiem, że nie służy pan Vol... Sam-Wiesz-Komu. Widziałem, jak pan wyglądał po ataku...
- Skąd wiesz o ataku?! - zapytał gwałtownie Mistrz Eliksirów, przerywając chłopakowi.
- Widziałem pana w skrzydle szpitalnym - powiedział Harry, zadowolony, że Snape w końcu się odezwał. - W noc ataku bolała mnie blizna, szedłem właśnie do dyrektora... i zobaczyłem pana...
Po twarzy Snape'a przeszedł cień, jakby ukłucie bolesnego wspomnienia. Po chwili jednak jego rysy stwardniały. Znów podszedł do Gryfona.
- Więc zobaczyłeś mnie rannego i zrobiło ci się szkoda byłego Śmierciożecy? Postanowiłeś ukoić sumienie i przeprosić, bo tak postępują ludzie szlachetni, tak? - Harry otworzył szeroko oczy. - A ja mam, według ciebie, podziękować wylewnie za okazaną łaskę i obiecać, że w przyszłości nie popełnię już takiego błędu?
Harry usiłował protestować, ale nauczyciel go nie słuchał.
- Nie potrzebuję fałszywych przeprosin, Potter! Jeżeli to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć, to oszczędź sobie fatygi - to mówiąc, Snape ponownie wskazał drzwi.
- Mi wcale nie o to chodziło! - krzyknął Harry, wyprowadzony z równowagi. - Chciałem tylko, żeby pan wiedział, że już zrozumiałem, że nie powinienem był pana tak oceniać...
- A co pozwala ci mniemać, że mnie to obchodzi? - nauczyciel patrzył na milczącego Gryfona zimno. - Zapamiętaj to sobie raz na zawsze: Nie interesuje mnie twoje zdanie na temat mojego życia. Już raz je wyraziłeś i jedno zasmarkane „przepraszam” nic nie zmieni. A teraz wynoś się stąd.
Popatrzył jeszcze przez chwilę na Harry'ego.
- Nie byłeś wart mojego zaangażowania, Potter.
Harry, już i tak blady, teraz powlókł się śmiertelną białością. W żołądku poczuł lodowatą gulę, zgarbił się, bo słowa Snape'a stanowiły dla niego wręcz fizyczny ciężar. Zwrócił się w stronę drzwi i już je otwierał, gdy dobiegł go spokojny głos nauczyciela.
- Lekcje oklumencji rozpoczynają się od jutra...
Harry zamarł. Skoro mają się uczyć oklumencji, to może jeszcze nie wszystko stracone? Może gdy Snape zobaczy jego wspomnienia, zrozumie, że Harry faktycznie żałuje swojego wcześniejszego postępowania?
- ... Dyrektor powiedział, że w takich okolicznościach będzie cię sam nauczał.
Harry kiwnął głową i wyszedł z gabinetu, nie oglądając się za siebie.
***
„To mnie nie obchodzi, to mnie wcale nie obchodzi” - myślał Harry, gdy kolejna lekcja Obrony minęła, a Snape zupełnie nie zwracał na niego uwagi. „Nawet lepiej, tak jak jest, przynajmniej widać jakiś postęp w oklumencji, i Dumbledore nie jest taki złośliwy” - powtarzał to sobie jak mantrę, mając nadzieję, że w końcu uwierzy. Problem zaś był w tym, że nie czuł się wcale lepiej, odkąd Mistrz Eliksirów dał mu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego i że pogardza Harrym. Nie chodziło tylko o zranioną dumę - nad tym Harry nauczył się panować, ale o swego rodzaju stratę. Bo chłopak czuł, że w olbrzymim stopniu przyczynił się do wzrostu niechęci nauczyciela Obrony w stosunku do siebie, a wcale nie tego pragnął. Czego pragnął, tak wewnątrz siebie, to akceptacji i podziwu, rzeczy, na które nie miał najmniejszych szans, jeżeli miały pochodzić od Severusa Snape'a.
Przyjaciele zostawili go w spokoju, gdy dowiedzieli się, jak Snape potraktował Harry'ego. Nawet Hermiona, tak wcześniej rozdrażniona, gdy Gryfon nazwał nauczyciela `mordercą', uważała, że ten postąpił trochę zbyt ostro, odrzucając przeprosiny Harry'ego. Już samo to poprawiło humor chłopakowi, a czekała go jeszcze jedna miła niespodzianka.
- Harry, możemy porozmawiać? - zapytała Ginny pewnego wieczora w Pokoju Wspólnym.
- Jasne. - Chłopak wskazał jej fotel naprzeciwko siebie. Od momentu pocałunku dziewczyna zdawała się go unikać, więc teraz aż wychodził z siebie z ciekawości, co też chce mu powiedzieć. - Co słychać?
- W porządku - odpowiedziała, kręcąc nerwowo palcami. - Słuchaj, tak się zastanawiałam... miałbyś ochotę na wyprawę do Hogsmeade w ten piątek?
Harry patrzył na nią zszokowany.
- Ale w ten piątek nie ma Hogsmeade... to znaczy, nie wolno nam... - uchwycił jej rozbawiony wzrok i momentalnie przestał robić z siebie idiotę. Faktycznie, jakby mu to kiedykolwiek przeszkadzało, że pewne rzeczy w Hogwarcie są zabronione...
- Dobra, żartowałem - uśmiechnął się. - Jasne, że pójdę z miłą chęcią. A po coś konkretnego?
Ginny spojrzała na niego rozjaśnionym wzrokiem.
- Nic szczególnego. Chciałabym się przejść, bez czujnych spojrzeń innych... i w bardziej ciekawym plenerze niż błonia szkoły. - Zaśmiała się. - Wiesz, Ron ostatnio nigdzie nie chce mnie puszczać samej. Ma fioła na punkcie bezpieczeństwa. Jakby cokolwiek nam groziło pod strażą Dumbledore'a.
Harry nie skomentował. No cóż, znał takich, którym nawet bliskość dyrektora nie przeszkodziła w ataku. Ale o tym wolał nie myśleć. Teraz zmuszał się, żeby się głupio nie szczerzyć na myśl, że idzie na randkę z Ginny, i że ta w końcu zachowuje się normalnie. Rozmawiali do późna, czasem robiąc inne rzeczy niż rozmowy, aż Harry ze zdziwieniem stwierdził, że już w najmniejszym stopniu nie interesuje go, czy Snape ma zamiar mu wybaczyć, czy nie. Po co mu akceptacja Mistrza Eliksirów, skoro ma tę stokroć ważniejszą? Swoich przyjaciół i dziewczyny?
Ostateczne porozumienie.
Nad Hogwartem i okolicami zapadał zmierzch. Mroźne powietrze, ciągnące z gór, wskazywało na pierwsze oznaki zimy. Było coraz ciemniej, a jedynym światłem wskazującym drogę zbłąkanym wędrowcom był księżyc, święcący nadzwyczaj jasno. Taka noc niosła w sobie tajemnicę. Taka noc sprzyjała dziwnym wydarzeniom.
Harry i Ginny, ukryci pod peleryną-niewidką, wracali ostrożnie z Hogsmeade do zamku. Te zabezpieczenia miały chronić nie tylko przed zbłąkanymi nauczycielami, ale również wścibskimi oczami i plotkami rówieśników. Zarówno Harry, jak i Ginny, nie mieli najmniejszej ochoty stać się tematem numer jeden uczniowskich pogaduszek, lub, co gorsza, trafić na pierwsze strony jakiegoś czarodziejskiego szmatławca.
- Lepiej się pospieszmy zanim zauważą naszą nieobecność - powiedziała Ginny zdenerwowanym głosem. - Ron i Hermiona mogą wszcząć alarm, wiesz, jaki Ron stał się ostatnio opiekuńczy...
- A od momentu ataku Śmierciożerców na Snape'a Hermiona ma fioła na punkcie bezpieczeństwa... tak, masz rację. - Harry rozejrzał się niespokojnie na boki, tak na wszelki wypadek, i przytulił Ginny mocniej do siebie. Mijali ostatnie zabudowania wioski, zbliżając się już do Wrzeszczącej Chaty, gdy nagle usłyszeli podejrzane głosy w jednej z ciemnych uliczek. Harry chwycił dziewczynę szybko za rękę i zatrzymał.
- Cśii... co to?
Ginny zbladła.
- Nie wiem... Harry, nie idź tam...
Chłopak okrył ich dokładniej, żeby mieć absolutną pewność, że są niewidzialni, i poprowadził w kierunku głosów. Gryfonka trzymała go za ramię tak kurczowo, ze aż zdrętwiało. Podeszli bliżej. Ginny pisnęła cicho, i natychmiast zatkała sobie usta rękoma. Harry ledwo powstrzymał się od krzyku.
Przed sobą mieli ciemną polankę, otoczoną zewsząd drzewami. Zaś na jedynym jasnym miejscu stały trzy mroczne postacie. Śmierciożercy.
Harry natychmiast rozpoznał po długich, czarnych włosach, zabójczynię Syriusza, Bellatriks Lestrange. Towarzyszący jej mężczyźni mieli na sobie maski, a w rękach trzymali wyciągnięte różdżki, jakby gotowali się do ataku.
W mroku dało się dostrzec zarys jeszcze jednej postaci. Była szczupła i najwyraźniej ubrana na czarno, gdyż niknęła w ciemności. Harry i Ginny zamarli, a tymczasem dał się słyszeć głos Bellatriks:
- No, no. Więc w końcu się spotykamy, Snape. Czarny Pan zastanawiał się, dlaczego tak długo go nie odwiedzasz, pomimo ciągłych zaproszeń. Tak bardzo zwlekasz z wizytą, że zaczął się obawiać, czy czasem nie zapomniałeś drogi - jej zniszczona twarz wykrzywiła się w grymasie ust, imitującym uśmiech. - Ostatnia towarzyska pogawędka z byłymi kumplami miała cię posłać do Merlina na piwo, ale jakoś udało ci się wydostać. Ale Czarny Pan ma już dość zabaw z tobą. Przysyła dziś nas, żebyśmy cię... przekonali... że zdrada nie popłaca. Ale nie bój się, nie zrobimy ci krzywdy. Tym Czarny Pan zajmie się osobiście - to mówiąc roześmiała się szyderczo i machnęła różdżką, wołając: Lego, lecz Snape zrobił unik i zaklęcie trafiło w drzewo.
- Tak łatwo mnie nie weźmiecie, Bella - zimny, sarkastyczny głos, niewątpliwie należący do Mistrza Eliksirów, przeciął powietrze. Nie czekając na więcej Harry pociągnął Ginny za rękaw i oddalili się szybko w stronę wioski.
- Ginny, posłuchaj - szepnął. - Weź pelerynę i biegnij szybko do zamku. Znajdź kogoś z Zakonu i sprowadź pomoc. Zawiadom też Rona i Hermionę. Tylko spiesz się!
- Harry, nie zostawię cię tutaj. Co ty zamierzasz? - głos dziewczyny drżał z nerwów i tłumionego płaczu.
- Słuchaj, nie bój się - przytrzymał jej ręce, zmuszając, żeby na niego spojrzała. -Postaram się pomóc Snape'owi dopóki nie nadejdzie pomoc. On tam zginie, jeżeli tego nie zrobię. Nie martw się o mnie, już raz z nimi walczyliśmy, przecież pamiętasz...
- Harry, to ja też zostanę i wam pomogę...
- A kto zawiadomi Dumbledore'a? Musisz iść. Nie bój się, wszystko będzie dobrze.
- Och, Harry! - dziewczyna rzuciła mu się na szyję i pocałowała go. - Bądź ostrożny!
Harry odsunął ją szybko.
- Biegnij!
Usłyszał stłumiony tupot nóg a po chwili zaległa cisza. Ruszył w stronę Snape'a i Śmierciożerców, starając się nie robić hałasu. Jego oczy uderzył niesamowity widok. Snape stał wyprostowany, z wyciągniętą różdżką, odparowując zaklęcia trojga czarodziejów. Zwinnymi, kocimi ruchami unikał różnokolorowych promieni, sam wykonując nieznaczne ruchy różdżką, a jego zaklęcia celnie trafiały w zamierzone miejsca. Opierał się o drzewo, a atakujący czarodzieje starali się go okrążyć. Widać było, że mimo jego znakomitego refleksu kilka zaklęć trafiło w mężczyznę, gdyż na szacie widniały ślady wypaleń i krwi. Harry zdał sobie sprawę, że opór Snape'a nie będzie trwał długo i że nauczyciel w tym momencie stara się po prostu drogo sprzedać swoje życie. Nie zastanawiając się dłużej wyciągnął różdżkę i wyskoczył zza krzaka, wołając: Drętwota i celując w Bellatriks. Atak był tak niespodziewany, że na moment wszyscy zamarli, a Harry wykorzystując ich zaskoczenie, podbiegł do Snape'a. Stali teraz obok siebie, mając za plecami drzewo, na lewo pole i Wrzeszczącą Chatę a przed sobą Śmierciożerców.
- Ho, ho, kogo ja widzę! Harry Potter również postanowił przyłączyć się do gości zaproszonych na przyjęcie do Czarnego Pana! - drwiący głos Bellatriks wskazywał, że już zdążyła pozbyć się skutków zaklęcia. - Niestety, Potter, nie ma cię na liście, będziesz musiał poczekać na swoją kolej, a my najpierw rozprawimy się z twoim nauczycielem.
To mówiąc rzuciła w Snape'a Tormentem, a ten zgrabnie go uniknął i posłał w jej stronę fioletowy promień, który trafił ją prosto w twarz. Korzystając z chwilowego zamieszania, Snape szepnął do Harry'ego:
- Potter, nie mam pojęcia skąd się tu wziąłeś, ale masz natychmiast wracać do zamku! Postaram się ich jakoś zatrzymać, a ty uciekaj!
- Nie, zostanę z panem! - głos chłopca brzmiał bardzo stanowczo.
- Posłuchaj, smarkaczu, tu chodzi o twoje życie! Rozkazuję ci wracać do zamku, natychmiast! - irytacja w głosie Snape'a osiągnęła kulminacyjny punkt. - Na nic mi się tu nie przydasz, a tylko zawadzasz!
- Nie! Ja... - dalsze słowa Harry'ego przerwał połączony atak trójki Śmierciożerców. Zaklęcia posypały się na dwie postacie pod drzewem, które natychmiast odparowały uderzenie. Harry nie znał oczywiście tylu zaklęć co Snape i tak naprawdę nie potrafił zrobić napastnikom prawdziwej krzywdy. Jednak bardzo skutecznie rozpraszał uwagę przeciwników blokując uroki, co pozostawiało Snape'owi czas na parowanie zaklęć. Powoli jednak napastnicy brali górę nad atakowanymi i Harry stwierdził, że należy pomyśleć o jakimś fortelu, jeżeli chcą cało wyjść z tej opresji. Usłyszał cichy szept nauczyciela:
- Biegnij w stronę Chaty... - tu rzucił w jednego ze Śmierciożerców zaklęcie zmrażające. - ...gdy powiem Już!
Harry zrozumiał. Wrzeszcząca Chata prowadziła prosto do Hogwartu i była w tej sytuacji ich jedynym ratunkiem. Kiwnął głową, ale w tym momencie Snape oberwał Cruciatusem. Jego wrzaski wypełniły powietrze, zaczął wić się po ziemi, wypuszczając różdżkę z rąk. Harry chciał powstrzymać Bellatriks, gdyż to ona rzuciła zaklęcie, ale ta ukryła się za drzewem. Widząc, że w nią nie trafi, postanowił zadziałać inaczej.
- Serpensortia! - krzyknął, a na trawie pojawił się czarny wąż, który natychmiast zaczął się wić po ziemi. Drugi napastnik widząc, że Harry rzuca jakieś zaklęcie, potraktował go zaklęciem rozbrajającym, którego chłopak nie zdążył zablokować. Różdżka Harry'ego poszybowała w stronę Śmierciożercy, a reszta atakujących krzyknęła z uciechy. Harry nie zwracał na to uwagi, w uszach brzmiały mu krzyki Snape'a i był zdeterminowany pomóc mu za wszelką cenę. `Ugryź kobietę' - powiedział w języku wężów. - `Ugryź kobietę!' - powtórzył głośniej, ale nikt nie zwrócił uwagi na te syki. Wąż skierował się w stronę Lestrange, która niczego nie zauważyła. Wtem oprócz krzyków Snape'a dał się słyszeć kobiecy wrzask i zaklęcie zostało przerwane. Śmierciożercy rzucili się w stronę Bellatriks, przerażeni i spanikowani, pytając, co jej się stało. Harry podbiegł do nauczyciela, ale ten już wstał, trzymając różdżkę w gotowości.
- Potter, biegnij! - krzyknął Snape.
- Mają moją różdżkę! - zdążył odkrzyknąć Harry, gdy w tym momencie poczuł Cruciatusa. Wrzasnął i padł na trawę, ale zaklęcie trwało chwilę i zostało cofnięte. To Snape zaatakował napastnika Drętwotą i zawołał: Accio różdżka Pottera!, a różdżka natychmiast poszybowała w jego stronę. Snape pociągnął Harry'ego za rękaw i obaj zaczęli biec w stronę Wrzeszczącej Chaty. Za nimi natychmiast poleciały zaklęcia, ale refleks szukającego oraz odruchy byłego Śmierciożercy skutecznie pozwoliły ich unikać. Dotarli do drzwi Chaty, Snape zaczął niwelować zaklęcia zabezpieczające, gdy wtem Harry jak na zwolnionym filmie zobaczył zielony promień Avady, skierowany prosto w plecy nauczyciela. Rzucił się całym ciałem w stronę Snape'a, przewracając go, a zaklęcie minęło ich o włos. Snape, który chwilę wcześniej dał radę otworzyć drzwi, zamarł, zaskoczony. Wykorzystali to Śmierciożercy, ryk wściekłości dobiegł do uszu ściganych a zaraz za nim poszybował pomarańczowy promień, trafiając w podnoszącego się właśnie chłopca. Harry wrzasnął i padł jak martwy na ziemię, lecz Snape, nie tracąc przytomności umysłu, pchnął szybko drzwi, podniósł nieruchome ciało Harry'ego i zniknął w środku domku.
- Colloportus! - wskazał różdżką na drzwi. Te natychmiast zamknęły się, lecz Snape nie czekał na skutki zaklęcia, ale spiesznie zbiegł ze schodów, cały czas trzymając na rękach bezwładne ciało Harry'ego. Słyszał za sobą Śmierciożerców, którzy próbowali przedostać się przez zablokowane drzwi, w końcu jednak te hałasy umilkły i wyglądało na to, że dali spokój. Snape odetchnął. Znajdowali się w początkowej części korytarza, którego wylot prowadził pod Bijącą Wierzbę. Nie miał siły dźwigać chłopaka dalej, jeszcze nie odzyskał pełni sił po ostatnim Cruciatusie, wyjątkowo bolesnym, jako że stanowił główną specjalizację czarów Bellatriks Lestrange. Spojrzał w trupio bladą twarz Harry'ego, przyłożył rękę do jego czoła i szyi. Z napięciem badał puls, po czym odetchnął z ulgą. Puls był, słabo wyczuwalny, ale jednak był.
- Masz cholerne szczęście, Potter, że żyjesz. Ja też mam szczęście, bo gdybyś umarł, Dumbledore zjadłby mnie na surowo - powiedział cicho do siebie. Po czym zaczął klepać Harry'ego po policzkach i rozcierać mu skronie.
Harry otworzył oczy i ujrzał pochylonego nad sobą Mistrza Eliksirów, który w tym momencie wyprostował się i przybrał zwyczajną, ironiczną minę.
- Wstawaj, Potter, dosyć wypoczynku. Musimy dostać się jak najszybciej na teren Hogwartu, zanim tamci złamią zaklęcie zabezpieczające.
Harry próbował się podnieść, ale prawie natychmiast opadł na podłogę. Ponowił próbę, jednak znów bezskutecznie.
- Profesorze, coś dziwnego dzieje się z moimi nogami! Tracę w nich czucie! - zawołał, spanikowany.
- Widocznie oberwałeś zaklęciem paraliżującym - spokojny i rzeczowy głos nauczyciela uspokoił narastającą w Harrym panikę. - Ciesz się, że to nic poważniejszego, przez chwilę myślałem, że jednak udało im się posłać cię Blackowi do towarzystwa.
Ulga, jaką napełniło Harry'ego pierwsze zdanie, została natychmiast zastąpiona przez złość. Nic jednak nie powiedział, czując, że to nie czas ani miejsce na kłótnie z wrednym profesorem.
- Chwyć mnie za szyję, Potter. - A widząc zdumione spojrzenie chłopaka, dodał - Nie możesz teraz chodzić a obawiam się, że zostawienie cię tutaj na pastwę Śmierciożerców nie wchodzi w grę - to mówiąc podniósł Harry'ego, a ten, z wahaniem, zarzucił ramię na szyję nauczyciela, starając się nie myśleć o skrępowaniu.
Był to bardzo dziwny, niespotykany obrazek. Harry przylgnął do czarnej szaty nauczyciela, z głową ułożoną na jego ramieniu, a Snape szedł powoli, co jakiś czas przystając dla odpoczynku. Żaden z nich nie wypowiedział słowa. W końcu Harry zdecydował się przerwać tę niezręczną ciszę.
- Co ze Śmierciożercami? Nie przedostaną się do Hogwartu tą samą drogą? Znajdziemy się w pułapce, jeżeli uda im się złamać blokadę. No i... ja panu nie będę mógł pomóc w walce...
Snape nie odpowiedział, przeszedł kilka kroków do kolejnego zakrętu i zatrzymał się. Położył Harry'ego ostrożnie na ziemi i dopiero wtedy się odezwał:
- Wątpię, czy będą chcieli dostać się w ogóle do Hogwartu. Nawet ty powinieneś się domyślić, dlaczego. A ta droga jest i tak dla nich zamknięta, gdyż Dumbledore zabezpieczył ją przed obcymi, nie należącymi do kadry szkolnej lub uczniów. Tutaj, gdzie się teraz znajdujemy, nic nam z ich strony nie powinno grozić.
Harry nie dopytywał się więcej. Oczywiście, sam mógł się domyślić, że Śmierciożercy nie będą chcieli wejść na teren szkoły, gdyż nie mogliby się stamtąd teleportować, gdyby zaszła taka potrzeba.
Siedzieli chwilę w milczeniu, Snape oparty o przeciwległą ścianę, aż Harry nagle poczuł mrowienie w nogach.
- Profesorze, chyba zaczynam odzyskiwać czucie! - zawołał, uradowany.
- Czas najwyższy - Snape odetchnął z dobrze ukrywaną ulgą. Wcale nie był pewien, czy chłopak oberwał zaklęciem obezwładniającym. Ale nie widział powodu, by mówić mu o tym.
Wstał i skinął na Harry'ego, by zrobił to samo. Chłopak podniósł się chwiejnie, opierając się o chropowatą ściankę korytarza. Utrzymanie się na nogach nadal było trudne, ale z każdą chwilą wychodziło mu coraz lepiej. Wtem doszedł ich niepokojący dźwięk z kierunku, w którym zostali Śmierciożercy. Snape nie zastanawiając się ani sekundy złapał Harry'ego za rękę i pociągnął za sobą. Przez chwilę nogi chłopca zawisły w powietrzu, a on sam poszybował nad ziemią, ale zaraz odzyskał grunt pod nogami i czucie na tyle, by móc uciekać. Pędzili wzdłuż korytarza, nie oglądając się za siebie, aż dotarli do wyjścia. Tam Snape wcisnął bruzdę unieruchamiającą drzewo i obaj przecisnęli się przez otwór pod korzeniami.
Znaleźli się na skraju Zakazanego Lasu. Owiał ich przyjemny, świeży chłód, bijący od drzew. Snape długą gałęzią znów ożywił wierzbę i obydwaj, wyczerpani szaleńczym biegiem, usiedli pod drzewem znajdującym się opodal Wierzby Bijącej. Księżyc zaszedł za chmury, zrobiło się prawie ciemno. Dwaj uciekinierzy oddychali ciężko, chłonąc mroźne powietrze i napawając się poczuciem bezpieczeństwa.
Harry pierwszy przerwał ciszę.
- Jak pan myśli, co to było? Próbowali dostać się na teren szkoły? - zapytał.
- Nie mam pojęcia. I wolałem nie dowiadywać się tego osobiście, a jeżeli ciebie to aż tak ciekawi, to wróć tam i zapytaj. - Snape nie wydawał się być zachwycony jakimikolwiek pytaniami.
- Panie profesorze - Harry zerwał się na równe nogi. - Powinniśmy chyba pójść do zamku! Pewnie się tam niepokoją!
Popatrzył na nauczyciela uważnie i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że musi on być poważnie ranny Cała szata była brudna od krwi, a twarz Snape'a, jeszcze bledsza niż zwykle, miała kolor plasteliny. Zawahał się, ale ukucnął przy nauczycielu:
- Dobrze się pan czuje?
- Doskonale, Potter. Wracaj do zamku i daj mi spokój - głos Mistrza Eliksirów brzmiał niechętnie.
- Może mógłbym panu jakoś pomóc? - ponowił pytanie Harry, chociaż domyślał się, jaką dostanie odpowiedź.
- Nic mi nie jest! - krzyknął Snape i syknął, chwytając się za ramię. - Wracaj do szkoły, tu jesteś już bezpieczny.
- Zostanę z panem - głos chłopca był zdecydowany, tak samo jak poprzednim razem, gdy Snape kazał mu uciekać. - Odpoczniemy chwilę i pomogę panu wrócić do zamku.
- Co to, instytucja charytatywna? - zakpił nauczyciel. - Nie potrzebuję twojej pomocy, Potter. Wracaj do zamku, a jeżeli nie posłuchasz mojego polecenia, dostaniesz szlaban. Zrozumiano?
Harry usiadł obok Snape'a nie patrząc na niego. Nie miał zamiaru stosować się do tych poleceń, zwłaszcza po tym, jak nauczyciel niósł go na rękach, by uratować od Śmierciożerców. Takie zachowanie nie przystało Gryfonowi i synowi Jamesa Pottera.
- Szlaban, Potter - usłyszał. - A teraz bądź łaskaw mi powiedzieć, co robiłeś o tej porze w Hogsmeade, chociaż, o ile mi wiadomo, nie masz pozwolenia na przebywanie tam?
Harry milczał. Nie miał zamiaru tłumaczyć się Nietoperzowi. To, że przed chwilą ratowali sobie nawzajem życie nie oznaczało, że ma się od razu zwierzać ze swoich tajemnic.
- Ogłuchłeś, Potter? A zresztą, nie musisz mówić. W sumie to mnie to nie obchodzi. - Snape spojrzał na rozgwieżdżone niebo, układając się wygodniej pod drzewem.
Skoro sprawy przybrały taki obrót... Harry stwierdził, że może się trochę pozwierzać...
- Umówiłem się z Ginny - odpowiedział, po bardzo długiej chwili.
Snape wyglądał na ogłuszonego. Popatrzył na chłopca z niedowierzaniem.
- I gdzie jest teraz panna Weasley? - zapytał.
- Miała zawiadomić Dumbledore'a, że pan ma kłopoty, a ja pobiegłem panu pomóc. Nie mam pojęcia dlaczego nikt się nie zjawił... Chyba, że... Ginny! - Harry zerwał się, krzycząc - Pewnie wpadła w ręce Śmierciożerców! Muszę jej pomóc!
Snape prychnął z irytacji, i chwycił Gryfona za rękę, ciągnąc w dół.
- Siadaj, Potter i uspokój się. Którędy miała iść do zamku?
Harry ledwo mógł oddychać ze zdenerwowania. Zacisnął pięści i wbił paznokcie w dłonie, starając się odpowiadać w miarę składnie:
- Tajnym przejściem przez Miodowe Królestwo. Wychodzi się wprost na korytarz na trzecim piętrze.
- Obok posągu jednogarbnej czarownicy?
- Tak, właśnie z tego posągu - odpowiedział chłopak rozdrażnionym głosem. Kogo obchodziło, gdzie stoi jakiś tam posąg, jeżeli Ginny była w niebezpieczeństwie?
- No tak... Sam mogłem się tego domyślić. Już raz cię tam złapałem, wtedy, gdy Lupin uratował ci skórę. - Snape nie wydawał się nawet zadowolony z poznania prawdy. - Ale w zamku nie ma nikogo z Zakonu.
- Więc pewnie powiedziała Ronowi i Hermionie! Oni mogą być w niebezpieczeństwie, jeżeli poszli nam pomóc...
- Nie powiesz mi chyba, że wyobrażają sobie, że potrafią stawić czoła uzbrojonym, wykwalifikowanym, dorosłym czarodziejom?! Chociaż o czym ja mówię? Wieczne gryfońskie zasady ratowania za wszelką cenę. Ale nawet Gryfoni powinni mieć na tyle zdrowego rozsądku, by nie pchać się w łapy Śmierciożerców! Niczego was nie nauczyło zdarzenie z Departamentu Tajemnic?
Harry znów się zdenerwował. Może i był trochę nierozważny, ale nie było potrzeby traktować go jak nieodpowiedzialnego gówniarza, z sieczką, zamiast mózgu.
- Nauczyło, żeby najpierw rozpoznać, czy niebezpieczeństwo jest prawdziwe, a potem pomagać. A że teraz zagrożenie było realne, to Ginny przekonała się na własne oczy. A pan na własnej skórze - dorzucił złośliwie.
Snape milczał, a Harry wrócił myślą do przyjaciół. Co, jeżeli Ron i Hermiona pospieszyli mu z pomocą? Czy znów wciągnął swoich najbliższych w pułapkę? Czy znów ktoś zapłaci za to najwyższą cenę? Ta myśl sprawiła, że ponownie zerwał się na równe nogi, zapominając o urazach:
- Ron i Hermiona na pewno poszli nam pomóc i mogli wpaść na Bellatriks i resztę. Panie profesorze, musimy im pomóc! To moi przyjaciele, nie pozwolę im zginąć dla mnie! Już zbyt wiele osób tak skończyło...
- Uspokój się, Potter. Wierzę, że Granger nie jest tak naiwna jak ty czy Weasley i nie będzie niepotrzebnie narażać się na niebezpieczeństwo. Przynajmniej nigdy nie wykazywała cech skretynienia. - Ostatnie zdanie Mistrz Eliksirów powiedział do siebie. - Zawiadomię teraz dyrektora o sytuacji, a ty siedź tutaj i, na Merlina, przestań już odgrywać bohatera, bo stało się to nużące.
- Jak pan zawiadomi...?
- To cię nie powinno obchodzić, Potter. Mam swoje sposoby.
Wziął do ręki różdżkę, wykonał nią jakiś skomplikowany ruch i mruknął kilka słów. Pojawiła się błękitnawa poświata, która wibrowała przez minutę, po czym wszystko znikło.
- Dumbledore już wie. A teraz przestań się miotać i siadaj.
Harry posłusznie usiadł na dawnym miejscu, chociaż cały czas był niespokojny. Wpatrywał się tępo w swoje kolana, starając się nie myśleć o tym, co mogło spotkać jego przyjaciół, jeżeli wpadli w łapy Śmierciożerców. Poczucie winy znów dawało o sobie znać. Z zamyślenia wyrwało go pytanie nauczyciela:
- Więc może powiesz mi, Potter, dlaczego zdecydowałeś się pomóc mi w walce ze Śmierciożercami? Chodziło o twoją skłonność odgrywania bohatera czy może o zemstę za śmierć Blacka?
Harry popatrzył na niego ze złością.
- Nie, nie chciałem odgrywać bohatera. Po prostu zobaczyłem, że jest pan w niebezpieczeństwie i postanowiłem panu pomóc. Czy to takie dziwne?
- Oczywiście. Nienawidzisz mnie, uważasz, że zasługuję na najwymyślniejsze tortury, więc nie rozumiem, dlaczego chciałeś narażać dla mnie życie.
Harry spłonął rumieńcem. Przeprosił nauczyciela za wszystko, ale ten oczywiście musiał wypomnieć ostatni incydent, bo nie byłby sobą.
- Przecież pan wie, że wcale już tak nie sądzę. To znaczy, że pan zasłużył na karę... I myli się pan, nie nienawidzę pana. A co do pytania... Zrobiłbym to dla każdego, niezależnie, czy go lubię, czy nie. To taki odruch. Ten sam, który nakazał panu zaproponować mi ucieczkę, a samemu zostać i mnie ocalić.
- Błąd, Potter. To nie był odruch, tylko mój obowiązek, jako pracownika szkoły.
- Guzik prawda. Wcale by mnie pan nie ratował, gdyby tu chodziło tylko o regulamin. Spokojnie mógłby się pan wyłgać, gdybym zginął i nikt nie ośmieliłby się zarzucić panu kłamstwa czy tchórzostwa.
- Język, Potter. I pamiętaj, do kogo mówisz. Wracając do rozmowy, nie myśl, że uważam twoje zachowanie za bohaterstwo. Dla mnie była to zwykła bezmyślność. Stawać do walki z dorosłymi, niebezpiecznymi czarodziejami, wiedząc że mogą cię zabić jednym zaklęciem...
- Już stawałem do walki z Voldemortem i Śmierciożercami, więc to dla mnie żadna nowość. I zawsze jakoś udawało mi się uciec. Teraz również liczyłem na to szczęście. A zresztą, co pan sobie wyobraża? Miałem tam stać i patrzeć, jak pana mordują? Albo zabierają do Voldemorta?
- Nie wypowiadaj imienia Czarnego Pana!
Przez chwilę mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami. Harry pierwszy odwrócił głowę.
- Ale swoją drogą, Potter, nie spodziewałem się po tobie takiej odwagi...
- Odwagi? Przed chwilą nazwał pan to bezmyślnością...
- Nie przerywaj mi! Odwagi, żeby zasłonić kogoś własnym ciałem przed Avadą.
Harry wzruszył ramionami.
- To też był odruch. Gdybym krzyknął, mogłoby być za późno.
- Zdajesz sobie sprawę, że to prawie cud, że nie oberwałeś? - zapytał nauczyciel zjadliwym szeptem, który w miarę rosnących emocji zmieniał się w krzyk. - Że to pieprzony cud, że twoje zwłoki nie ozdabiają teraz kominka Czarnego Pana, a ja nie tłumaczę się przed Dumbledorem z twojej śmierci?!
Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem. Przeklinający Snape? Odpowiedział jednak, starając się trochę załagodzić sytuację:
- Miałem po prostu refleks. I w końcu już raz wyszedłem cało z Avady...
- Potter, do cholery! Takie to dla ciebie zabawne?! Tyle jest warte dla ciebie życie? Szafujesz nim na prawo i lewo, starając się zbawiać świat! Przestań w końcu martwić się o innych i zacznij o siebie, bo i tak nie ocalisz całego świata, choćbyś nie wiem jak tego pragnął!
- Wcale nie chcę wszystkich zbawiać! - w oczach Harry'ego zamigotała złość. - Ale nie będę stał i bezczynnie przyglądał się, jak ginie człowiek, tylko po to, by samemu nie oberwać. Takie są zasady Gryffindoru - podniósł dumnie głowę i spojrzał na Snape'a. Ten wzniósł oczy ku niebu z poirytowaną miną:
- Święty Potter, Skarbnica Gryfońskich Cnót! - wykrzyknął. - Jak zwykle doskonały, gotów do poświęceń, niezależnie od woli ratowanego! A nie przyszło ci czasem do głowy, że ja wcale nie chcę takiego poświęcenia? Że ja również, wbrew pozorom, mogę mieć jakieś wyrzuty sumienia? I że nie chcę mieć na sumieniu twojej śmierci?
- Nie myślałem o tym wtedy - odparł cicho Harry. Widać było, że taki punkt widzenia wstrząsnął nim i że nie spodziewał się go od Snape'a. A co najważniejsze, sam czuł to samo po śmierci Syriusza i doskonale wiedział, jak trudno pozbyć się takich wyrzutów sumienia.
Znów zaległo milczenie. Tym razem przerwał je Harry.
- Dlaczego niósł mnie pan przez korytarz, pomimo zmęczenia i poważnych obrażeń? Mógł mnie pan przenieść jakimś zaklęciem.
- Nie mogłem. Wcale nie byłem pewien, czym oberwałeś, a znając Śmierciożerców, mogło to być coś naprawdę paskudnego. Wolałem nie ryzykować zmieszania jakichś nieodpowiednich zaklęć, bo to mogłoby mieć fatalne skutki.
- A to zaklęcie paraliżujące? Wymyślił pan?
Snape kiwnął głową.
- Chciałem uniknąć niepotrzebnej paniki albo histerii.
Harry uśmiechnął się.
- Dobrze pan zrobił. Byłem bliski histerii. Ale miał pan rację, faktycznie przeszło po kilku minutach.
- No cóż, blefowałem, i widocznie trafiłem.
Obaj umilkli, rozpamiętując wciąż świeże wydarzenie.
Nagle Snape popatrzył na Harry'ego uważnie, jakby przyszła mu do głowy jakaś myśl.
- Swoją drogą, Potter, dobrze się bijesz. Nie doceniałem cię wcześniej. Nie spodziewałem się, że będziesz potrafił zachować zimną krew w sytuacji takiego zagrożenia.
Harry spojrzał na niego ze zdumieniem. Sądził, że się przesłyszał.
- To... to pan mnie tego nauczył - wykrztusił w końcu z trudem. - Używałem większości zaklęć, które poznałem na pana lekcjach. Ta blokada uroków jest naprawdę przydatna...
W dalszym ciągu wpatrywał się w Snape'a, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. Po chwili zdał sobie sprawę, że to niegrzeczne i odwrócił wzrok. Nie mógł jednak powstrzymać uśmiechu. Nie przypuszczał, że aprobata Snape'a sprawi mu taką przyjemność.
- Myślę, że możemy już iść do zamku - głos Mistrza Eliksirów wrócił do swoich zwykłych, lodowatych tonów. Harry widząc, że nauczyciel ma jeszcze pewne trudności ze wstaniem, podał mu rękę. Snape dźwignął się i zachwiał lekko, ale szybko odzyskał równowagę. Położył dłonie na ramionach chłopca, spojrzał w poważne, zielone oczy Gryfona i odezwał się zmienionym głosem:
- Powiem ci coś, Potter. Twój ojciec był napuszonym smarkaczem sądzącym, że cały świat należy do niego. Ale zawsze bez wahania poświęcał swe życie dla dobra innych. I choć nie zgadzam się z takim zachowaniem, to... wiem, że byłby z ciebie dumny. - Zrobił przerwę, jak gdyby z trudem przychodziło mu wypowiedzenie następnych słów - W każdym razie, ja na jego miejscu byłbym dumny z takiego syna.
I zanim Harry zdążył zareagować, Snape ruszył w stronę ciemnego zamku. Poszedł za nim, wciąż lekko wstrząśnięty, ale szczęśliwy. Tak szczęśliwy, jak nie bywał nigdy od czasu śmierci Syriusza. Tak szczęśliwy, że chciało mu się krzyczeć z radości. Te słowa Snape'a były dla niego najważniejszą, najlepszą pochwałą, jaką kiedykolwiek usłyszał. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo ciążyła mu nienawiść Mistrza Eliksirów i jak bardzo oczekiwał od niego aprobaty. I w końcu się jej doczekał.
Szedł, zagłębiony w myślach, a tymczasem dotarli do zamku. Z zamyślenia wyrwał go głos nauczyciela.
- Potter - powiedział Snape, odwracając się w drzwiach Wielkiego Hallu.
- Tak?
- Obliviate!
KONIEC