ZMIANY NA ZIEMI
Eksploatacja ziemi
Nasza droga matka Ziemia, Gaia, cierpi pod naciskiem naszych dążeń, które stały się nie do zniesienia wraz z niepochamowanym wzrostem światowej populacji.
Obecna światowa populacja liczy 6 miliardów, do 2030 roku wzrośnie do 10 miliardów, do 2070 do 20 miliardów, pod warunkiem, że zostanie zachowane obecne tempo przyrostu. Sama tylko ludzkość zużywa 40% podstawowej produkcji żywności i energii, jaką Ziemia ma do zaoferowania dla wszystkich gatunków żyjących na niej. Tylko w przeciągu ostatnich 30 lat, ponad 1/3 naturalnych zasobów zostało zniszczonych przez ludzką eksploatację. Nasze rzeki są zanieczyszczone a oceany umierają.
Gaia nie jest już w stanie dłużej znosić tego lania, na rezultaty tego nie będziemy musieli długo czekać, to tylko kwestia czasu.
Nie musimy juz dłużej wierzyć naukowcom, którzy twierdzą , że globalne ocieplenie nie może zostać udowodnione i że z Ziemią jest wszystko w porządku. Każdy kto potrafi patrzeć i słuchać, zdążył już zauważyć, że nasz klimat się zmienia.
Pod koniec tego wieku lodowce na biegunach się roztopią, oceany zostaną zupełnie zanieczyszczone, znikną lasy tropikalne i 2/3 wszystkich gatunków zwierząt! Nawet w takim alarmującym stanie, większość z nas wydaje się być bardziej zainteresowana corocznym dodatkiem rekompensującym inflację albo wynikami naszej ulubionej drużyny piłkarskiej w lidze mistrzów, niż kwaśnym deszczem spadającym na nasze dachy.
Środkowy Wschód jest w stanie zamieszek, zagrożenie terrorystyczne po 911 wzrosło do tego stopnia, że wpływa na życie wielu ludzi. Polaryzacja i nietolerancja pomiędzy kulturami świata i religiami szybko przybiera na sile. Wielu ludzi doświadcza również drmatycznych zmian w życiu osobistym. Bliskie związki i małżeństwa rozpadają się łatwiej i częściej niż kiedykolwiek w przeszłości. Nasze stare, dobre prace od 9 do 17, które miały nam zagwarantować proste przejście na emeryturę, już się skończyły - rotacja pracowników stała się bardzo popularna. Powszechne wśród managerów stały się wypalenia, w wyścigu szczurów coraz więcej osobów zaczyna z niego wypadać.
Nasza zachodnia gospodarka, stabilna przez dekady, teraz wydaje się być bardzo niezrównoważona. Zatrudnienie przenoszone jest do krajów rozwijającyh się. Rozwój gospodarczy wydaje się stale przyspieszać. czas potrzebny na wprowadzenie na rynek nowych produktów stał się niewiarygodnie krótki. W wielu przypadkach produkt jest już przedawniony zanim zostaje wprowadzony na rynek. Mamy do czynienia również z tymi wielomilionowymi dyficytami różnych rynków, które stały się takim ciężarem, że mogą się pod nim załamać. W dużej skali, korupcja i pranie brudnych pieniędzy staje się udziałem globalnych korporacji. Nasz świat się zmienia, szybko się zmienia, mamy nawet wrażenie jakby czas przyspieszał.
Przepowiednie proroków
Przepowiednie świat znał wielu proroków, wielu z nich przepowiadało zniszczenie i rozpacz podczas nowego tysiąclecia, które wydaje się być takim magicznym okresem dla świata aby się skończył. Takie przepowiednie miały miejsce nie tylko przed wejściem w obecne tysiąclecie ale również w poprzednie. Wszyscy możemy poświadczyć , nie wydarzyła się żadna katastrofa.
Byli również tacy jak Nostradamus (1503-1566), który przepowidział, że ludzkość do 2000 roku albo ucierpi od apokaliptycznego holokaustu będzie świadkiem niesłychanej zmiany i narodzin nowej globalnej świadomości. Helena Pietrowna Bławatska (1831-1891), założycielka Towarzystwa Teozoficznego, przewidziała, że podczas zamykania się 5200-letniego okresu Kali Yuga nastąpi okres światła. Więc jest wciąż nadzieja ! :)
Najwyraźniejszym prorokiem ubiegłego stulecia jest jednak Edgar Cayce (1877-1945). Jest on najlepiej udokumentowanym przypadkiem jasnowidza jaki kiedykolwiek istniał. Edgar Cayce, znany jako śpiący prorok, wykonał 14,306 odczytów, będąc w stanie snu, w stanie odmiennej świadomości, co zostało udokumentowane. Edgar Cayce stał się sławny dzięki swym odczytom medycznym, ponieważ potrafił prawie ze stuprocentową pewnością zdiagnozować dolegliwości swoich pacjentów. W większości przypadków wskazywał nawet imię i adres lekarza, z którym należało się skonsultować! Wszystko to będąc w transie, znając jedynie imię pacjenta, którego niegdy nie spotkał!
Egipcjanie i Atlantydzi
W późniejszym okresie swojej kariery zaczął on przekazywać informacje na temat przeszłych cywilizacji takich jak Egipcjanie i Atlantydzi oraz przepowiedział wydarzenia z przyszłości naszej planety, które znamy pod nazwą Zmiany na Ziemi (ang. Earth changes).
Edgar cayce założył Stowarzyszenie Badań i Oświecenia aby zachować swoje prawa. Ta organizacja istnieje do dzisiaj i jest nadal bardzo aktywna. O Edgarze Cayce napisano ponad 300 książek. Obecnie Cayce wciąż zadziwia wielu ludzi, ponieważ duża ilość jego przepowiedni się sprawdziła, a wielu naukowców, głównie archeologów i egiptiologów nauczyło się brać informacje przez niego podawane na serio i wykorzystywać je do naukowych badań.
Cayce sugerował, że lata pomiędzy 1958 a 1998 będą okresem wielkich przemian, jednak te przemiany nie doprowadzą do końca świata ale do początków Nowego Wieku. Jednym z najsilniejszych argumentów jakich używał, było to, że przyszłość nie jest zdeterminowana i że wiele zależy od ludzkich intencji co do kształtu przyszłości. Zostawił więc pole do interpretowania jego przepowiedni. Śpiący prorok zajrzał również w przeszłość ludzkiej historii i dostarczył dokładnych informacji na temat starożytnych cywilizacji takich jak Egipcjanie.
Setki jego odczytów dotyczyło zaginionej Atlantydy, która zanurzyła się Oceanie Atlantyckim 10,500 lat przed Chrystusem podczas globalnego kataklizmu, powodzi spowodowanej przez odwrócenie biegunów magnetycznych Ziemi.
Opisał on Atlantydów jako najbardziej rozwiniętych w historii ludzkości. Cayce wspomina również o Komnacie Zapisów, bibliotece atlantydzkiej wiedzy, która została zachowana, po ocaleniu tych, którzy przeżyli zatopienie, w dwóch miejscach na Ziemi.
Jednym z nich powinno być miejsce pomiędzy Sfinksem a Nilem na płaskowyżu w Gizie, drugim jest Półwysep Jukatan w Meksyku. Według Cayce'a, Wielka Piramida (Cheopsa) w Gizie została wybudowana 10,500 p.n.e. przez Toth'a z Atlantydy, znanego prze Greków jako Hermes Trismegistus oraz prez wyższego kapłana Ra-Ta (oboje przetrwali potop). Wybudowali Wielką Piramidę aby zachować kulturę Atlantydów. Edgar Cayce wyjaśnił, że sam jest reinkarnacją Ra-Ta, wysoko postawionego kapłana, który uczestniczyl w budowie Wielkiej Piramidy. Według Cayce'a , większość naszej współczesniej nauki i technologii jest po prostu ponownym odkryciem technologii, które kiedyś należały do kultury Atlantydów. Jak zostanie powoli pokazane, rzeczywiście starożytna wiedza rzuca nowe światło na naukę oraz pomaga ukształtować nową eteryczną naukę. Części wiedzy Atlantydów zostały sekretnie zachowane w tajemnych społecznościach takich jak wolnomularze. Większość oryginalnej wiedzy jednakże została stracona. Podstawy zostały zachowany w starożytnej sztuce nazywanej świętą geometrią, która obecnie została zrekonstruowana. Leonardo da Vinci był członkiem takiego stowarzyszenia, który zachowywał sztukę świętej geometrii w swoich dziełach sztuki. Kościół Rzymskokatolicki zakazał tej pogańskiej wiedzy, dozwolona była jedynie wiedza pochodząca z Biblii. Temat uczestwictwa przez Leonarda da Vinci w tajnym stowarzyszeniu został poruszony w książce Dana Brown'a Kod Leonarda da Vinci. Chociaż książka ta w większości opisuje rzekome małżeństwo Jezusa z Marią Magdaleną i ich potomstwo, wspomina ona również o tym jak duży nacisk kładł Leonardo na znaczenie Złotego Środka, Phi. W naszych artykułach pokażemy, że naukowcy uzywają obecnie świętej geometrii, geomterii Phi, do stworzenia całkiem nowej fizyki opartej na znaczeniu Złotego Środka, Phi! Uważam, że Święty Graal, o którym mówi Kod Leonarda da Vinci nie oznacza fizycznego obiektu, kielicha używanego podczas Ostatniej Wieczerzy ani pokrewieństwa z Jezusem lecz w rzeczywistości oznacza zachowanie świętej geometrii i znaczenia Złotego Środka, który ludzkość obecnie odkrywa na nowo!
Fenomen-pośmiewisko
Okręgi w zbożu Wśród wyżej wspomnianych zmian jakie zachodzą na Ziemi w obecnym czasie, ma miejsce dziwny i wyśmiewany fenomen-pojawianie się okręgów w zbożu na całej planecie w przeciągu ostatnich 20 lat.
Dotychczas zgłoszono i skatalogowano około 10 tysięcy takich okręgów zbożowych. Wielu uważa, że są to tylko wygłupy i prawdopodobnie wiele z nich jest rzeczywiście głupimi kawałami, tak jak kawał Doug'a i Dave'a z 1991, którzy tworzyli takie okręgi przy pomocy drewnianych belek.
Jednakże mnogość występowania okręgów zbożowych nie może być przypisana jedynie kilku mistyfikacjom. Zjawiska te zostały dokładnie przebadane, prawdziwe okręgi nie wykazują żadnych oznak uszkodzeń zboża, jedynie lekkie przypalenia przy łodydze tak jakby łodyga została zgięta przy pomocy jakiejś nieznanej siły energetycznej.
Badania wykazały zmiany w polu elektromagnetycznym otaczającym te miejsca. Ktokolwiek lub cokolwiek wykonało te okręgi staje się bez znaczenia w konfrontacji ze znaczeniem wiadomości jaką te znaki próbują przekazać. Okręgi w zbożu ukazują nam zasady świętej geometrii!
Podsumowanie Ostatni wiek był obfity w wydarzenia, szczególnie w przeciągu ostatnich 20 lat nastąpiło wiele zmian, który wydają się tworzyć dysharmonię i niestabilność na poziomach społecznych i politycznych.
Wyraźne stało się również to, że nasz klimat się zmienia i wiele gatunków cierpi na głód i masowe wymieranie. Edgar Cayce przepowiedział w latach 30 poprzedniego wieku wiele obecnych wydarzeń. Przepowiedział także, że nauka ostatecznie odtworzy wiedzę legendarnego kontynentu Atlantydy. Coś się dzieje na naszej planecie, zadziwiające jest to, że Edgar Cayce przewidział te wydarzenia znane jako zmiany na Ziemi.
Wraz z tymi zmainai na Ziemi, rodzi się nowa świadomość naukowa.
Narodziny jej miały miejsce w małym kręgu naukowców, w większości poza głownym nurtem nauki. Krąg tych naukowców wciąż się poszerza, wśród nich są profesorowie znanych uniwersytetów w dziedzinach fizyki, biologii i neuropsychologii.
Ci naukowcy tworzą zupełnie nową, zapierającą dech w piersiach wizję, jednak publiczna świadomość tej wizji jest znikoma, ponieważ media jedynie od czasu do czasu podają drobiutkie fragmenty informacji. Ta nowa wizja odsłania przed nami tajemniczy wszechświat, w którym ludzka świadomość odgrywa rolę o wiele ważniejszą niż kiedykolwiek wczesniej.
Poza tym, okazuje się, że nasza cywilizaja być może nie jest wcale szczytem ewolucji, staje się coraz jaśniejsze, że inne wielkie i wysoce zaawansowane technologicznie cywilizaje istniały przed nami. Atlantyda powstaje-tak jak przewidział Edgar Cayce! Nasza wiedza przyspiesza w takim tempie, że być może w przyszłości książki historyczne będą opisywać koniec 20 wieku i początek 21 jako epokę renesansu w nauce. Zobaczmy więc co nauka ma nam do powiedzenia
Co wiedzieli starożytni kapłani i magowie?
Według pewnej grupy astrofizyków ruchy gwiazd i gwiazdozbiorów mają co jakiś czas wpływ na Słońce i wtedy zachodzi zdarzenie, które zabija cywilizację na Ziemi. Prehistoryczni astronomowie zebrali zdumiewającą wiedzę o tym i zapisali ją w liczbach.
Do dziś całości tego kodu nie rozszyfrowano, ale najważniejsze elementy już poznano i opisano w wielu publikacjach.
Co najmniej od 100 lat znana jest święta liczba kalendarza Majów, bez wątpienia odziedziczonego po znacznie wcześniejszej i wysoko rozwiniętej cywilizacji.
Na niej urywa się ich kalendarz obejmujący niewiarygodnie długi czas. Ta sama liczba, 11 804, zapisana inaczej, znajduje się w słynnej płaskorzeźbie Zodiaku z Dendery w Egipcie. Ma on co najmniej 6 tysięcy lat i jest wyrytym w kamieniu przesłaniem ze znacznie starszej epoki.
Podobna informacja zapisana jest za pomocą tzw. magicznych liczb.
Odpowiada im położenie trzech wielkich piramid w Gizie w Egipcie i równie wielkich, choć mniej znanych w Teotihuacan w Meksyku.
Te dwie cywilizacje, powstałe ze wspólnego pnia, dramatycznie pragnęły przekazać coś następnym pokoleniom.
Co wiedzieli starożytni kapłani i magowie?
Według pewnej grupy niezależnych naukowców badających stare przekazy i ich powiązania, tym czymś jest dokładna data następnego kataklizmu, który ma nieodwracalnie zniszczyć naszą cywilizację. Planeta przetrwa, my nie. Publikacje o tym zagrożeniu ukazują się od bardzo niedawna, zaledwie od kilkunastu lat, gdy badaniem środowiska starożytnych cywilizacji zajęli się specjaliści z takich dyscyplin nauki, jak astrofizyka, astronomia, geofizyka, geologia i informatyka.
Kapłani i magowie, ludzie nauki dawnej cywilizacji, dysponowali ogromną wiedzą o ruchach ciał niebieskich i mechanice nieba, nadal przewyższającą naszą. Przejęli ją od tych, którzy byli przed Egiptem i przed Majami. Ci jeszcze wcześniejsi uczeni nakazali hermetycznej kaście kapłanów prowadzić obserwacje nieba oraz przekazywać tę wiedzę z pokolenia na pokolenie. Niestety, z biegiem lat nastąpiło załamanie rozwoju cywilizacji, co również przewidzieli, ale zapisy pozostały. Nie na taśmach, dyskach czy w księgach, nie w językach, które zapomniano, ale zachowane niemal na wieczność w świętych liczbach, w kamieniu i budowlach
Stanowczo za późno odczytujemy te przekazy i zaczynamy je rozumieć.
Jeśli im wierzyć, to data naszego końca jest bardzo bliska. 22 - 23 grudnia 2012 roku Oczywiście dawni kapłani nie posługiwali się naszym kalendarzem, używali niezmiennego, odwiecznego kalendarza gwiazd. Dopiero badając te zależności i porównując dane ze starymi zapisami, nauka dowiaduje się, że ruch i pozycje gwiazd podlegają pewnym żelaznym regułom i precyzyjnym układom. Wynikają z nich wydarzenia, które co pewien czas niosą zagładę życia na Ziemi, trzeciej planecie od Słońca.
Dlaczego prehistoryczni naukowcy z taką obsesją i wytrwałością obserwowali ruchy nieba
Dlaczego wyliczyli precyzyjnie datę następnego kataklizmu
Otóż dlatego, że według wciąż częściowo tylko odczytanych tekstów z hieroglifów i pisma Majów, udało im się wyliczyć datę tego wydarzenia w ich epoce. Dzięki temu ocalała część wiedzy i cywilizacji, która dała początek wielkim państwom w Indiach, Egipcie i Ameryce Południowej. Ci, którzy nie należeli do tamtej cywilizacji i przeżyli - a były to małe grupy ludzi - żyli w epoce kamiennej i tylko ich widziała do niedawna oficjalna nauka.
Kapłani owej cywilizacji prowadzili te obserwacje od prehistorii, zachowując ciągłość. Dzięki temu wiedzieli, że te zdarzenia zachodzą rzadko, bardzo rzadko w porównaniu z życiem jednego pokolenia, ale są nieuniknione. Zanim przewidzieli swój kres, wyliczyli, że w odległych czasach wielokrotnie dochodziło do katastrof kosmicznych, a poprzednia miała miejsce (według naszej skali czasu) 21 lutego 21 312 lat p.n.e. Dziś już wiemy o tym. Ich Dzień Sądu nadszedł 27 lipca 9792 roku p.n.e. w erze Lwa. Taką datę przekazują teksty piramid, oczywiście w języku liczb gwiezdnych.
ZAGŁADA NASZEJ CYWILIZACJI
Zagłada Atlandyty
Za Platonem, który opierając się na tekstach znacznie wcześniejszego Solona (638-582 p.n.e.), opisał to wydarzenie w swojej pracy Timaios, nazywamy ich państwo Atlantydą. Grecki filozof i badacz historii Solon przebywał w Egipcie przez wiele lat i dostąpił wtajemniczenia w część ezoterycznej i hermetycznej wiedzy przez Wielkiego Kapłana z Sais, który przekazał mu również historię i tragiczny koniec Atlantydy, zwanej w starym Egipcie Aha-Men-Ptah. Od tamtego wydarzenia Atlantyda, jak głosi część naukowców, znajduje się pod kilkukilometrową pokrywą lodową Antarktydy i szukanie jej gdzie indziej jest bezsensowne. Według pewnej grupy astrofizyków ruchy gwiazd i gwiazdozbiorów mają co jakiś czas wpływ na Słońce i wtedy zachodzi zdarzenie, które zabija cywilizację na Ziemi. Prehistoryczni astronomowie zebrali zdumiewającą wiedzę o tym i zapisali ją w liczbach. Do dziś całości tego kodu nie rozszyfrowano, ale najważniejsze elementy już poznano i opisano w wielu publikacjach.
Co już wie współczesna nauka?
Aby w sposób najprostszy wyjaśnić, co i kiedy nas czeka, należy w wielkim uproszczeniu podać opisane przez tych naukowców i badaczy podstawowe fakty.
Ziemia podlega ruchowi precesyjnemu, gdy jej oś, w odchyleniu od ekliptyki o 22,1°-24,5°, przesuwa się po kolejnych znakach Zodiaku, czyli gwiazdozbiorach nazwanych w starożytności Waga, Lew, Rak, Panna, Ryby itd.
Już w tamtych czasach wyliczono, że pełny obieg precesji trwa 25 920 lat. Nasza cywilizacja nie dysponuje takimi obserwacjami, to zbyt długi dla nas okres. Zaobserwowano wtedy, że mniej więcej w połowie tego okresu, czyli po 12 960 latach dzieje się coś niedobrego.
Uczeni kapłani zastanawiali się, co powoduje to zdarzenie. Po wielu latach, a nawet tysiącleciach obserwacji znaleźli przyczynę.
Zgodnie z ich teorią sprawcą jest Orion, jego ruch na niebie w stosunku do Słońca. W skrócie gdy konstelacja Oriona znajduje się w pewnej pozycji nieba, a w tym czasie cykl zmian plam na Słońcu osiąga określony poziom, następuje zdarzenie określane jako zmiana pola magnetycznego Słońca. Większość ciał niebieskich, w tym Słońce, są to gigantyczne elektromagnesy mające swoje bieguny magnetyczne, co powoduje ich obrót wokół własnej osi.
W pierwszej połowie okresu precesji Orion kilka razy znajduje się w takiej szczególnej pozycji wobec Słońca, ale nie są spełnione inne warunki - a wiążą się one nierozerwalnie z nasileniem plam na Słońcu. Z jednej strony mają one wpływ na tzw. jedenastoletni cykl aktywności Słońca, a z drugiej intensywność plam podlega cyklowi w okresie 187 lat. Tamci naukowcy dokładnie to wyliczyli, nasi astronomowie już też.
Orion - zapowiedź katastrofy
Podzielenie okresu precesji na dwa to za mało!
Trzeba znać dokładnie dzień i rok.
Sto czy dwieście lat odchylenia to katastrofa totalna.
Starożytni astronomowie obserwując niebo, zauważyli inne zależności, poznane przez nas bardzo niedawno. Przede wszystkim to, że Orion w czasie zajmowania swojej fatalnej pozycji widziany jest w letnią noc na Ziemi na obu półkulach. Patrząc w pogodną noc w niebo, na pewno zobaczymy go nad głową. I jeśli pojedziemy np. do Nairobi czy Rio de Janeiro (poniżej równika), też go zobaczymy. Orion jest wtedy jedyną konstelacją jasno widoczną na obu półkulach. To zły znak. Jeszcze 100 lat temu nie był tam widoczny.
To jednak nie wszystko dla określenia tragicznego terminu. Dawni astronomowie wiedzieli, że przy okresie precesji 25 920 lat na jeden znak zodiaku przypada średnio 2160 lat (25 920/12). Ale ich obserwacje dowiodły, że różne znaki Zodiaku mają zmienne okresy. I tak Lew i Panna po 2592 lata, Baran i Byk po 2304 lata, Ryby 2016 lat, Bliźnięta i Rak po 1872 lata. Jak do tego doszli, pozostaje zagadką, ale jest to zapisane w staroegipskiej Księdze światła, nazwanej nietrafnie przez egiptologów Księgą Zmarłych.
A zatem, jeżeli poprzedni kataklizm miał miejsce w erze Lwa, to połowa okresu wynosi: 2592 (Lew) + 1872 (Rak) + 1872 (Bliźnięta) + 2304 (Byk) + 2304 (Baran) + 2016 (Ryby) = 12 960 lat,
czyli dokładnie połowa okresu precesji. Wydawałoby się, że mamy jeszcze sporo czasu, bo 9792 + nasze 2003 to tylko 11 795 lat. Ale przecież ostatni kataklizm wydarzył się w 1440 roku Lwa, a więc pozostały z ery Lwa jeszcze 2592 - 1440 = 1152 lata. Właśnie 1152, a nie 1440 trzeba odjąć od połowy okresu precesji. I mamy (a raczej oni wyliczyli) 12 960 - 1152 = 11 808 lat. Bardzo blisko świętej liczby Majów, która kończy kalendarz!
Jeśli od tej liczby odejmiemy rok poprzedniej katastrofy, znajdujemy rok naszej ery: 11 808 - 9792 = 2016. Ale takie dość proste wyliczenie to za mało, aby mieć pewność. Co prawda, co to za różnica, czy zginiemy w 2012, czy 2016?Otóż bardzo ważna różnica. Znając dokładną datę, można będzie coś ocalić z cywilizacji dla tych nielicznych, którzy przetrwają - różnica choćby roku to klęska ostateczna. Tak rozumowali tamci astronomowie i kapłani.
źródło:Bogusław Leng / 08-06-2005
WENUS I ŚWIĘTE LICZBY MAJÓW
Święte liczby
Aby nie rozwlekać tego wywodu; stwierdzono, że kluczem do dokładnej daty kataklizmu jest planeta Wenus. Od niepamiętnych czasów Egipcjanie, a zwłaszcza Majowie obserwowali Wenus i wiedzieli o niej wszystko. Czyli i to, że okres gwiezdny Wenus wynosi 584 dni - kolejna święta liczba Majów (dokładnie 583,92). Okres obiegu Słońca przez Wenus to 225 dni ziemskich (dokładnie 224,584). Majowie podzielili te liczby i pomnożyli wynik przez 20 okresów gwiezdnych planety - nie wiemy, dlaczego, ale uważali, że kolejny kataklizm związany jest z końcem jednego z dwudziestu okresów gwiezdnych Wenus. Otrzymali: 583,92/224,584×20 = 52 - następna święta liczba kodowa Majów.
W ich przekonaniu tylko w ostatnim roku wielokrotności liczby 52 zdarzy się katastrofa. W roku 2012 upływa 227. okres liczby 52 od roku 9792 p.n.e. Pomijając skomplikowane uzasadnienie, podzielili liczbę 52 przez 12 960 (połowa okresu precesji), co daje 0,004012345. To jest wartość, o jaką skorygowali pozostałe po ostatniej katastrofie 1152 lata ery Lwa: 1152×0,004012345 = 4,6. To właśnie jest wielkość korekty Wenus, a zatem 11 808 - 4,6 = 11 803,4. Owe 20 okresów Wenus to 32 lata ziemskie (20×584/365). Przez 11 808 lat upłynie dokładnie 369 okresów gwiezdnych Wenus, licząc w latach Ziemi (11808/32). Ponieważ tamto zdarzenie miało miejsce w końcu lipca 9792 p.n.e., dodano 7 miesięcy do liczby 11 803,4 i tak uzyskano świętą liczbę 011 804. Oto dowód liczby 11 804!
W grudniu 2012 roku dobiegnie końca kolejny dwudziesty okres gwiezdny Wenus i - jak twierdzą nasi badacze - zbiegną się wtedy cztery znamienne czynniki: pozycja Wenus, położenie Oriona wobec Słońca, maksymalne nasilenie aktywności Słońca i pozycja Oriona wobec gwiazdozbioru Gemini (Bliźnięta).
Prowadząc skomplikowane obliczenia, prehistoryczni astronomowie ustalili, że w czasie ostatnich katastrof Wenus zajmowała identyczną pozycję centralną na tle gwiazdozbiorów Oriona i Gemini. Oczywiście Wenus nie ma wpływu na to, co się dzieje na Słońcu, to za mała planeta, ale jej znamienna pozycja w dwudziestym okresie gwiezdnym uważana jest za boskie ostrzeżenie, znak. Dzień Pański nadchodzi Ujmując to brutalnie, Orion i Gemini są już prawie na swoich miejscach, 187-letni okres aktywności Słońca jest niemal w szczycie (ostatnio mamy jakieś gorące i suche lata, a zimy łagodne), Wenus z kolei zmierza nieubłaganie ku swojej pozycji. Identycznej, jaką miała w tym układzie 9792 lata p.n.e.
Precyzyjne obliczenia orbity Wenus przez tamtych astronomów wykazały, że zajmie tę pozycję, w wyniku korekty ery Lwa, po okresie 11 804 lat od dnia 27 lipca 9792 roku p.n.e., dokładnie 22-23 grudnia 2012 roku. Koniec kalendarza, rok Apokalipsy.
Dlatego liczba ta była u Majów święta, tak im to nakazali ich przodkowie, kimkolwiek byli.
Jak twierdzą nasi badacze, to właśnie zapisała nam tamta cywilizacja tysiące lat temu. Piramidy w Gizie krzyczą o ruchach Oriona - obserwujcie Oriona, on niesie zagładę! Faktem jest, że w 2012 roku ustawienie piramid względem Oriona będzie identyczne jak w roku 9792 p.n.e., co potwierdzają współczesne symulacje komputerowe. Piramidy powstały podobno po tamtym kataklizmie, około roku 9400 p.n.e., ale ustawiono je z taką precyzją, żeby przekazały ostrzeżenie potomnym.
W hołdzie dla ery Lwa
Jeszcze wcześniej powstał Sfinks, w hołdzie dla ery Lwa, pierwszej ery nowego świata.
Tajemnica wielkiej piramidy Szyb w komorze królewskiej w Wielkiej Piramidzie wskaże idealnie gwiazdę Al.-Nitak, jej niebieski odpowiednik w pasie Oriona. Wtedy zegar Piramidy się zatrzyma. Niestety, egiptolodzy nie zauważyli tych tajemniczych korelacji albo przemilczeli je, bo bali się śmieszności. Utrzymują nadal, że Wielka Piramida to grobowiec Cheopsa. Gdy Cheops, biedaczysko, się urodził, trzy piramidy stały już parę tysięcy lat i pewnie tak samo drapał się w głowę jak nasi egiptolodzy, co to może być.
Struganie odrzutowca z drewna
To chyba on wpadł na pomysł, aby faraonowie budowali sobie takie grobowce. Może istotnie gdzieś we wnętrzu Piramidy są ukryte szczątki jej prawdziwych twórców i ich tajemnicza wiedza. Żadna z piramid faraonów nie dorównała Wielkiej Piramidzie. Przed Cheopsem budował faraon Dżoser, ale jego piramida schodkowa w Sakkarze to struganie odrzutowca z drewna w porównaniu z Wielką.
Co się stanie w grudniu 2012 roku?
Otóż, według przypuszczeń naszej grupy naukowców, Słońce może zmienić swoje pole magnetyczne. Sądzą oni, że impuls do tego dadzą wszystkie główne gwiazdy konstelacji Oriona (z wyjątkiem Bellatrix), które należą do grupy nadolbrzymów, bardzo gorące i jasne. Wszystkie warunki będą idealnie spełnione. Tego dnia Słońce zacznie emitować światło świateł, jak głosi egipska śKsięga światła - tamci ludzie je widzieli, niezwykle intensywne i palące. Słońce podobnie jak Ziemia obraca się wokół swojej osi, jednak znacznie szybciej.
Punkt na równiku Ziemi pokonuje w ciągu godziny 1666 km, a na Słońcu 6000 km.
Ta szybkość obrotu i masa Słońca powodują, że jego pole magnetyczne jest ponad 20 000 razy większe od ziemskiego.
W grudniu 2012 roku nastąpi coś w rodzaju niewyobrażalnego krótkiego spięcia w polu elektromagnetycznym Słońca.
źródło:Bogusław Leng / 08-06-2005
KATASTROFA I REWELACJE PATRYKA GERYLA
Fragmenty książki Patricka Geryla Proroctwo Oriona na rok 2012
O wszystkim tym wiedzieli ludzie, którzy zyli w starożytności i niepodobna im nie wierzyć. Dlaczego? Bo nasze pole magnetyczne jest jednym z najmniej zrozumialych cudów wszechswiata. W artykule Zmiany kierunków pola magnetycznego Ziemi w Science z 17 stycznia 1969 roku Allan Cox stwierdza: Istnieje zawstydzajacy brak teorii wyjasniajacej obecny stan pola magnetycznego Ziemi. Jeszcze w roku 2000 sytuacja pozostawala niezmieniona.
Co teraz mysla naukowcy? Nasze pole magnetyczne jest elektromagnesem. Wszyscy to wiedza. Jak to się dzieje? Poniewaz nasza planeta obraca się, magnetyzm jest indukowany w taki sam sposób, jak w cewce, przez która plynie prad elektryczny. Innymi slowy, Ziemia jest gigantyczna pradnica z biegunem pólnocnym i poludniowym.
Nie pytaj o wiecej - naukowcy naprawde tego nie wiedza! Odwrócenie biegunów się zdarza. Potwierdzaja to geolodzy. Dzieje się to co mniej wiecej 11 500 lat, ale nikt nie wie dlaczego. Wszystkie spekulacje sprowadzaja się do nieznanej sily, powodujacej te odwrócenia - ale dotychczas nie ma na to odpowiedzi. Zawstydzajace? No chyba!
To kieruje nasza uwage ku Sloncu - tam mozemy zobaczyc, jak potezne moga byc odwrócenia magnetyczne! Sily magnetyczne sa prawdziwym powodem milionów wybuchów jadrowych na Sloncu, jest ono bowiem gwiazda magnetyczna: ma biegun pólnocny, biegun poludniowy i równik.
Podobnie jak Ziemia, Slonce się obraca. Obrót Slonca jest bardzo szybki, ponad 6000 kilometrów na godzine. Powstaje mnóstwo pól magnetycznych, które rozgrzewaja korone sloneczna do temperatury powyzej l 000 000°C. Pojedynczy rozblysk sloneczny spowodowany krótkim spieciem w jednym z pól magnetycznych wytwarza energie równa dwóm miliardom bomb wodorowych! Wyobrazcie sobie taki wybuch na Ziemi, a szybko obliczycie straty, jakie móglby spowodowac.
Nastepnie wezmy plamy sloneczne. Charakteryzuje je potezne pole magnetyczne. Sila magnetyczna plam slonecznych jest ogromna - 20000 razy wieksza, niz Ziemi. Plamy sloneczne przebijaja powierzchnie Slonca co 11 lat - tyle wynosi ich cykl. Na poczatku kazdego cyklu bieguny plam slonecznych odwracaja się, powodujac gigantyczne eksplozje nuklearne!
To kieruje nas ponownie ku starozytnym. Odkryli oni teorie pól magnetycznych Slonca. Cotterell w swojej ksiazce Prorocza wiedza Majów opisuje te teorie, przedstawiajac obliczenia Majów dotyczace zmian pola magnetycznego Slonca.
To jest doprawdy cos nadzwyczajnego. Kiedy to się dzieje, ogromne rozblyski sloneczne siegaja biegunów Ziemi. I wtedy - bum! Pole magnetyczne Ziemi równiez się odwraca i zaczyna ona krazyc w odwrotnym kierunku. Biegun pólnocny staje się poludniowym i na odwrót! Rozumiecie? Ziemia rusza w przeciwnym kierunku, a bieguny się odwracaja!
Po przeczytaniu tych zapisków ogarnal mnie strach. To jasne, że czeka nas swiatowa katastrofa o nieznanych rozmiarach. Niemal cala ludzkosc zniknie z powierzchni Ziemi. Europa powróci do epoki lodowcowej i stanie się terenem niemozliwym do zamieszkania z powodu zanikniecia cieplego pradu - Golfsztromu. W Ameryce Pólnocnej bedzie jeszcze gorzej. W jednej chwili znajdzie się ona pod lodem bieguna poludniowego, tak jak to się stalo z Atlantyda. Nieuchronnosc katastrofy nie budzila watpliwosci. W swojej ksiazce The Path of the Pole profesor Charles Hapgood pisze: Znalazlem dowód na trzy rozmaite pozycje bieguna pólnocnego w niedawnym okresie. Podczas ostatniego zlodowacenia Ameryki Pólnocnej biegun wydawal się znajdowac w Zatoce Hudsona, (...). Przesunal się na swoje obecne miejsce posrodku Oceanu Arktycznego jakies 12000 lat temu.
Datowanie za pomoca metody badania rozpadu czastek radioaktywnych sugeruje, że biegun znalazl się w Zatoce Hudsona jakies 50 000 lat temu, a przedtem byl ulokowany na Morzu Grenlandzkim (...). Jeszcze 30 000 lat wczesniej biegun mógl znajdowac się w okregu Yukon w Kanadzie. Jesli zmieni się biegun pólnocny, zmieni się takze poludniowy. Hapgood pisze, co nastepuje: Powazny dowód na umiejscowienie bieguna w Zatoce Hudsona pochodzi z Antarktydy. Przy ustawieniu bieguna pólnocnego na 60o szerokosci pólnocnej i 83o dlugosci zachodniej, biegun poludniowy odpowiednio znajdowalby się na 60o szerokosci poludniowej i 97o dlugosci wschodniej - na oceanie poza Wybrzezem Mac-Roberstona Ziemi Królowej Maud, na Antarktydzie. To umieszczaloby biegun poludniowy okolo siedem razy dalej od Morza Rossa na Antarktydzie, gdzie znajduje się on teraz.
Powinnismy się zatem spodziewac, że w tamtym czasie Morze Rossa nie bylo pokryte lodem. Mamy dokladne potwierdzenie tego faktu. Polacz ze soba precesje równonocy, przesuniecie się skorupy ziemskiej i odwrócenie pola magnetycznego, a otrzymasz w ten sposób obraz kolosalnego mordercy. Góry i wyspy wypietrzy on w niebo i spowoduje gigantyczna zaglade. Nikt nie kwestionuje powiazania pomiedzy epoka lodowcowa i zmianami magnetycznymi.
Teksty Egipcjan wskazują na szczególna pozycje Wenus w momencie, kiedy Atlantyda uległa zniszczeniu. Wenus ma doniosłe znaczenie także dla Majów. By się o tym przekonać, wystarczy przeczytać Prorocza Wiedze Majów. Kod Wenus znalazł się w ich inskrypcjach i w budowlach. Moje przewidywania, które następnie udowodniłem matematycznie, mówiły, że w tekstach egipskich można znaleźć te same kody. W Egipcie istniał podziemny kompleks pomieszczeń, których Herodot nazwał wielkim labiryntem, składający się z ponad 3000 komnat. Tam właśnie dokonywano obliczeń astronomicznych! Były one kontynuacją tych, które przedtem przeprowadzano na Atlantydzie. Przechowano je, bo, jak ze zdumieniem przeczytałem, Atlantydzi znali dokładną datę zniszczenia ich lądu juz na 200 lat przed katastrofą! Tu apeluje do waszych umysłów. Chce, żebyście zrozumieli, że oni obliczyli termin końca Atlantydy - teraz spoczywającej pod biegunem południowym.
Dodajcie do siebie zmiany pól magnetycznych i precesje, a wynikiem będzie kolosalny kataklizm, o którym mówili od początku. W powiązania pomiędzy latami 2012 n.e. I 9792 p.n.e. Nie ma, co wątpić. Jeśli w dalszym ciągu będziemy lekceważyć te odkrycia, wszyscy zginiemy. Dzwony powinny bić na alarm na całym świecie! To wydarzenie będzie porównywalne z eksplozją 10 000 bomb atomowych naraz. Cale kontynenty przestana istnieć. Miliardy ludzi zgina. Będzie to największa tragedia na świecie od czasów biblijnego potopu.
Oparte jest to nie na niejasnych przesłankach, ale na matematyce i wiedzy, która posiadły w tajemniczy sposób ludy starożytne. Chyba ze podejmiemy środki zaradcze na szeroka skale, by uzbroić się przeciwko tej masowej destrukcji. Zdaje sobie sprawę, że nie każdy zdoła się uratować. Ale jeżeli nie zrobimy nic - straty w ludziach będą o wiele większe.
ODWRÓCENIE MAGNOSFERY - PYTANIE DO NASA.
Pytanie: Uczyliśmy się o magnetosferze i pasach promieniowania Van Allena na lekcjach fizyki w szkole. Dowiedzieliśmy się, że bieguny magnetyczn ziemi odwracają się średnio raz na 500,000 lat. Ostatnia zmiana zaszła około 700,00 lat temu, więc wydawałoby się, że jesteśmy już bardzo spóźnieni.
Jakie są skutki zamiany biegunów magnetycznych? Jak zmieniłoby się pole chroniące nas przed wiatrem słonecznym podczas fluktuacji pola magnetycznego?
Ricky
Drogi Ricky
Niektórzy ludzie obawiają się, że podczas odwrócenia pola magnetycznego, Ziemia odbierze większą dawkę wysoko-energetycznych jonów i elektronów ( promieniowania ), co może wpłynąć na nas i na inne istoty żyjące na Ziemi. Takie zjawisko nie zajdzie. Nawet dzisiaj, osłona magnetyczna nie jest efektywna blisko biegunów magnetycznych, a jednak promieniowanie odbierane tam blisko ziemi jest tylko trochę większe niż gdziekolwiek indziej. Powedem tego jest fakt, że naszą główną osłoną przed takimi cząsteczkami nie jest pole magnetyczne Ziemi lecz atmosfera, którą można przyrównać do 3 metrów betonu.
W każdym wypdaku, podczas odwrócenia biegunów magnetycznych pole magnetyczne nie znika, jedynie staje się słabsze i powstaje kilka innych biegunów magnetycznych, w nieprzewidywanych miejscach.
Pytanie: Czy możesz mi powiedzieć, kiedy bieguny magnetyczne ziemi zmienią się, i co się wtedy stanie? Czy to się stanie szybko (sekundy) czy wolno? Dziekuję!
Sarah
Droga Sarah
Nikt nie wie, kiedy wydarzy się następne odwrócenie biegunów, w przeszłości, odwrócenia pojawiały się średnio raz na 700,000 lat. Zmiana, kiedykolwiek się pojawi, będzie stopniowa a pole nie spadnie do poziomu zerowego podczas tego wydarzenia. Gdyby tak się stało, oznaczałoby to, że energia magnetyczna Ziemi została jakoś zamieniona lub rozproszona, a wszystkie procesy, o których wiemy zajmują tysiące lat, jeśli nie więcej. Teraz, główne pole (dipolowe) staje się coraz słabsze w stopniu około 7% na 100 lat, gdyby spadało w linii prostej w takim tempie, możemy oczekiwać odwrócenia pola za 1000 do 2000 lat. To może się zdarzyć, ale trend może się zmienić. Jednakże energia tego pola prawie w ogóle się nie zmieniła. Wydaje się, że bardziej skomplikowane części tego pola (odpowiedniki kilkunastu magnesów skierowanych w różnych kierunkach) stały się silniejsze, podczas gdy główne bieguny (dipol) straciły na sile. Pole złożone jest jakby trochę słabsze (słabnie w miarę oddalania się od źródła, czyli od jądra Ziemi), ale nie powinniśmy oczekiwać aby kiedykolwiek drastycznie osłabło.
Pole biedunowe Słońca odwraca się co 11 lat, co zabiera mu około 1 roku lub więcej. Ale magnetyzm Słońca jest inny.
Mam nadzieję, że odpowiedziałem na Twoje pytanie.
David Stern
źródło: Strony NASA
NIE GROZI NAM MAGNETYCZNA KATASTROFA.
Zbliża się kulminacyjny okres przemagnesowania Ziemi, którego zapowiedzią jest słabnące ziemskie pole magnetyczne - ostrzegają uczeni.
Nie grozi nam jednak rychła katastrofa magnetyczna - przestawienie biegunów i zanik ochronnego pola magnetycznego - uważa prof. Marek Lewandowski z Zakładu Magnetyzmu Instytutu Geofizyki PAN.
Coraz częściej pojawiają się w świecie naukowym opinie, że lada moment nastąpi przemagnesowanie Ziemi, czyli zamiana miejscami biegunów magnetycznych. Spowodowałoby to znaczne osłabienie, a nawet przejściowy zanik ziemskiego pola magnetycznego, które chroni powierzchnię naszej planety przed oddziaływaniem groźnego wiatru słonecznego.
Te katastroficzne wizje są znacznie przesadzone. Wprawdzie spada natężenie pola magnetycznego Ziemi, ale ciągle jest ono wyższe od średniej z ostatnich kilku tysięcy lat - wyjaśnił prof. Lewandowski.
Jak tłumaczy, w historii Ziemi takie zjawiska występowały już co najmniej 100 razy. Są to jednak procesy bardzo powolne i długotrwałe. Zmiana biegunowości może dokonywać się w okresach od kilkuset tysięcy do kilkudziesięciu milionów lat. Również okresy przejściowe rozciągają się na wiele tysięcy lat.
W świetle dotychczasowych badań nie można dokładnie przewidzieć momentu, w którym nastąpi kolejne odwrócenie biegunów. Ostatni raz takie zjawisko wystąpiło około 740 tys. lat temu.
Chociaż natężenie pola magnetycznego się obniża, to najbliższe odwrócenie biegunów nastąpi nie wcześniej niż za 5 tys. lat. Pełny cykl zmiany biegunów może trwać nawet 10 tys. lat. Z punktu widzenia człowieka nie będzie to żadną katastrofą. W dziejach gatunku ludzkiego wystąpiły już trzy takie odwrócenia i wszystkie przeżyliśmy - powiedział prof. Lewandowski.
źródło: geografia.servis.pl
NUMEROLOGIA-OBLICZENIA EWY MAY.
Opracowała: Ewa May,
w nawiązaniu do książki Patricka Geryla i Gino Ratinckxa
" Proroctwo Oriona na rok 2012"
Książka Patricka Geryla i Gino Ratinckxa, znanych badaczy zagadek przeszłości pt: " PROROCTWO ORIONA NA ROK 2012", w której złamali oni starożytne szyfry gwiezdne sprzed tysięcy lat i ustalili, że w roku 2012 Venus, Orion i inne gwiazdy ustawią się w takiej samej pozycji jak w roku 9792 p.n.e., roku poprzedniego "końca świata" - zafascynowała mnie całkowicie, ponieważ w sposób prosty i rzetelny, a jednocześnie poparty obliczeniami matematyczno-astronomicznymi, odkryciami archeologicznymi i faktami historycznymi - ukazywała czarno na białym prawie 100% prawodpodobieństwo całkowitej zagłady Ziemi w Roku 2012.
Autor, Patrick Geryl nawołuje w swej książce do rozpoczęcia natychmiastowego przygotowywania się mieszkańców Ziemi na ten totalny kataklizm, ponieważ zostało bardzo niewiele czasu. Ubolewa też, że tak późno zostały rozszyfrowane proroctwa starożytnych Egipcjan i Majów, zapisane przez nich w piramidach, świętych miejscach i świętych pismach, pozostawione dla nas jako ostrzeżenia i wskazówki jak się uratować. Że już może być nawet za późno, by przedsięwziąć kroki mogące uratować mieszkańców naszej planety oraz dorobek ludzkości.
Czytając książkę z zapartym tchem, byłam już o krok od przyjęcia za pewnik hipotezy autora, że koniec świata, czyli zagłada Ziemi i ludzkości, związana z powtarzającym się cyklem precesji oraz położeniem konstelacji Oriona, przy jednoczesnej zmianie pola elektromagnetycznego Słońca i Ziemi oraz zmianie biegunów - jest prawdą.
Wszystko na to wskazywało.
A jednak....... autor, przy całej wnikliwości z jaką zbadał okoliczności powtórzenia się w roku 2012 sytuacji sprzed 11804 lat, czyli totalnej zagłady (związanej wtedy m.in. z zatopieniem Atlantydy) - nie wziął pod uwagę jednej bardzo ważnej rzeczy: kodu numerologicznego, który rzuca się w oczy tak samo natrętnie jak kod astrologiczny i kalendarzowy, który odkrył w trakcie badania tej zagadki, a który powtarza się zarówno u Egipcjan jak i Majów.
Pragnę podzielić się moim odkryciem, ponieważ rzuca ono nowe światło na proroctwo roku 2012 i na zdarzenia jakie mogą być z tym związane. Kod numerologiczny wyraźnie pokazuje odmienność tego momentu w czasie, od roku 9792 p.n.e., pomimo udowodnionych identycznych okoliczności astronomicznych jakie mają temu towarzyszyć i prawdopodobieństwa doprowadzenia życia na Ziemi do totalnej zagłady.
Przyszłość ludzkości i przyszłość naszej planety po roku 2012, może okazać się momentem Wielkiej Przemiany, Przebudzenia, Rozkwitu Nowej Świadomości oraz nowego kierunku w dziedzinie kultury, nauki i sztuki. Tworzenia Nowej Jakości życia fizycznego i duchowego.
Kod numerologiczny nie wyklucza nasilenia się kataklizmów na Ziemi oraz zmian astronomiczno-elektromagnetycznych, ale raczej nie będzie to totalna zagłada jak prawie 12 tys. lat temu. Nastąpi Wielka Transformacja. Ziemia się oczyści, ludzie będą zmuszeni przewartościować sens tego, PO CO ŻYJĄ. Oto, co odkryłam (6 grudnia 2003r)
ODKRYŁAM, ŻE KOŃCA ŚWIATA NIE BĘDZIE,
PONIEWAŻ SUMA ROKU 2012 ORAZ SUMA LAT MIJAJĄCEGO CYKLU, OD DNIA OSTATNIEJ GLOBALNEJ KATASTROFY I INNE WYLICZONE KODY NUMEROLOGICZNE UKRYTE W PODANYCH W KSIĄŻCE LICZBACH DOTYCZĄCE TEGO OKRESU -
DAJĄ W WYNIKU, JAKKOLWIEK TO OBLICZAĆ.......CYFRĘ 5.
A jak wiadomo z mumerologii, 5-tka nie jest cyfrą mówiąca o końcu cyklu, o zakończeniu pełnego okresu, TAK JAK KOD CYFRY 9 POJAWIAJĄCY SIĘ W OBLICZENIACH PATRICKA G. (którego on nie zauważył, koncentrując się na obliczeniach matematyczno-astronomicznych), w sumach liczb dotyczących każdej poprzedniej ery zakończonej jakimś kataklizmem
5 jest cyfrą mówiącą o poszerzaniu horyzontów, charyzmatycznym i twórczym rozwoju, jest symbolem kreatywności człowieka, mówi też o rozwoju wrażliwości duchowej. Jest znakiem dynamicznych zmianach, uwolnienia się z okowów rutyny i starych struktur. Dążenia do WOLNOŚCI. Mówi o przemieszczaniu się, ruchu, zmianie.
Myślę, że cyfra 5 - czyli szyfr zawierający w sobie wiedzę o tym, co wydarzy się w tak szczególnym momencie, będąca kodem numerologicznym roku 2012, a także mijającego cyklu od zatopienia Atlantydy w roku 9792 p.n.e. do roku 2012 n.e. i innych - daje informację nie tyle o końcu pełnego cyklu ( bo wtedy kod musiałby wynosić 9), czyli zagładzie Ziemi, ale o końcu skostniałego okresu i początku eksplozji duchowej świadomości, dawno zapowiadanego przebudzenia, wyzwolenia w ludziach niezwykle twórczych potencjałów. To będzie się wiązało również z pewnymi geologicznym i klimatycznymi zawirowaniami.
Ale brak w tej dacie i liczbie lat mijającego cyklu kodu numerologicznej 9-tki, może gwarantować, że Ziemia i ludzie przetrwają. Obudzą się za to gwałtownie do Wielkiej Przemiany Wewnętrznej i Duchowej, do Wyzwolenia twórczego potencjału.
5 -tka jest środkiem okresu od 1 do 9. A więc po roku 2012 czeka nas jeszcze wiele lat życia i rozwoju, aż przyjdzie taki dzień, taki rok w przyszłości, który będzie miał sumę kodów z liczbą 9. I dopiero wtedy nastąpi kolejny ""koniec świata. Na końcu tego opracowania podaję przypuszczalny rok przyszłego końca świata, wyliczony matematycznie.
W roku 2012 zaistnieje bardzo istotna zmiana cyklu mająca swój KOSMICZNY SENS nadany przez liczby, ale jestem przekonana, że nie będzie to zagłada Ziemi, jak sugeruje Patrick Geryl.
W następnych zdaniach postaram się to w skrócie udowodnić.
***** W odkryciu numerologicznego kodu liczby 5 pomogło mi kilka zdarzeń: - m.in. podpowiedź mego przyjaciela Mieczysława Kuncelmana, który zwrócił uwagę, przeglądając książkę "Proroctwa Oriona na rok 2012", że OKRESY TRWANIA POSZCZEGÓLNYCH ER - ich sumy mają liczbę 9. I wtedy postanowiłam szukać kodów numerologicznych, czyli sum liczb.
LEW - 2592 PANNA - 2592
BARAN 2304 BYK 2304
RYBY 2016 WODNIK 2016
BLIźNIĘTA 1872 RAK 1872
KOZIOROŻEC 2304 STRZELEC 2304
SKORPION 1872 WAGA 1872
ŁĄCZNY CZAS TRWANIA KAŻDEGO PEŁNEGO CYKLU ZODIAKALNEGO WYNOSI RAZEM: 25 920 LAT
KAŻDY Z TYCH OKRESÓW PO ZSUMOWANIU CYFR = 9
W NUMEROLOGII LICZBA 9 OZNACZA KONIEC CYKLU, ZAMKNIĘTY CAŁY CYKL, ZAKOŃCZENIE, CAŁOŚĆ.
- kolejną podpowiedź dał sam autor książki, który zwrócił uwagę, że w liczbach, datach, okresach lat trwania cykli, itd. - zawarte są kody matematyczne, zarówno odnoszące się do piramid, świątyń egipskich czy świątyń Majów, cykli zodiakalnych i planetarnych oraz kalendarza Majów, które odnajdywał wszędzie. Było ich coraz więcej.
Zaczęłam więc szukać w tych samych miejscach kodów numerologicznych.
Tutaj muszę powiedzieć, że kiedyś już zajmowałam się odszyfrowywaniem kodów matematycznych i kabalistycznych dotyczących historii Ziemi i proroctwa przyszłości dla naszej planety, zawartych we freskach Kaplicy Sykstyńskiej. Informacje te mogą stanowić ważne uzupełnienie odkryć pana Patricka Geryla, które opublikuję po ich dokładnym opracowaniu.
Wracając do kodu numerologicznego, podam najpierw kilka ważnych dat i liczb przytoczonych przez w/w autora.
Obliczono, że:
- w grudniu roku 2012 minie okres 11 804 i 5 miesięcy lat, jaki upłynie od lipca roku 9792 p.n.e., kiedy to nastąpiło ostatnie przebiegunowanie Ziemi związane z wielkim potopem, przemieszczeniem się kontynentów i zatopieniem legendarnej ATLANTYDY. Z tego mniej więcej okresu pochodzą Piramidy w Gizie, które są dokładnym odwzorowaniem konstelacji ORIONA w ustawieniu z roku 9792 p.n.e. oraz Sfinks, który pod swymi łapami zawiera nie odkryte jeszcze komory ze zgromadzonym archiwum wiedzy starożytnych Atlantydów.
Powiem za autorem książki "Proroctwo Oriona na rok 2012"), że:
PIRAMIDY SĄ M.IN. POZOSTAWIONYM PRZEZ MIESZKAŃCÓW ATLANTYDY GIGANTYCZNYM ZEGAREM ZE WSKAZÓWKĄ SKIEROWANĄ NA POWTARZAJĄCY SIĘ CYKLICZNIE DZIEŃ GÓROWANIA ORIONA NA NIEBOSKŁONIE, WIDOCZNEGO W TAKIM USTAWIENIU RAZ NA PRAWIE 12 TYS. LAT NA OBU PÓŁKULACH JEDNOCZEŚNIE, KTÓRY WÓWCZAS BYŁ ZNAKIEM NADEJŚCIA DNIA ZAGŁADY ZIEMI. WAŻNYM ZJAWISKIEM PRZYCZYNIAJĄCYM SIĘ DO KATASTROFY, ODKRYTYM PRZEZ AUTORA, BYŁ TAKŻE NIEZWYKŁY RUCH PLANETY VENUS, KTÓRA MIJAŁA WTEDY ORIONA ROBIĄC "ODWROTNĄ" PETLĘ , PRZYCZYNIAJĄC SIĘ DO ZMIANY BIEGUNÓW NA ZIEMI.
Mieszkańcy Atlantydy posiadali już wtedy ogromną wiedzę astronomiczną i matematyczną, przekraczającą naszą dzisiaj. Poznali dzień zagłady swojego świata już na 200 lat przed godziną "zero", czyli przed rokiem 9792 p.n.e. i zaczęli się do tego przygotowywać. Mieli na tyle dużo wyobraźni, że zadbali również o poinformowanie przyszłych mieszkańców Ziemi, że co 12 tys., co 21 tys., co 29 tys. itd. lat zmienia się cykl, zmieniają się bieguny i Ziemia wywraca się do góry nogami. Wybudowali piramidy, w których ukryli kody z tą informacją, a także wiedzą o matematycznej strukturze wszechświata. Te informacje o tykającym ZEGARZE CZASU, były z wielką pieczołowitością przekazywane i potem przez potomków Atlantów - przez Majów, Celtów, indian Hoppi i innych. Świadczy to o tym, jak ważne było dla nich ostrzeganie oraz informowanie przyszłych pokoleń o tym, jakim cyklom podlegamy i co nas czeka.
A co jeszcze ciekawe, że zmiany biegunów i zmiany ruchu Ziemi dzieją się wtedy, gdy Ziemia jest w znaku Lwa. Raz idzie przez zodiak w kolejności Lew - Panna - Waga; by po zmianie iść Lew - Rak- Bliźnięta.
Wiele informacji wskazuje na to, że Sfinks, który teraz jest zwrócony na wschód, kiedyś wyznaczał kierunek zachód. Bo w wyniku przebiegunowania, kierunki na Ziemi się zmieniły.
Ziemia w znaku Lwa, w chwili przebiegunowania, zmienia kierunek ruchu o 180 °.
- kolejny szczegół, jaki zwrócił moją uwagę względem kodu LICZBY 5, to wykryte przez Gino Ratinckxa (współautora książki, astronoma), powtarzające się 5-cio stopniowe odchylenie od kierunku północ na wschód w przypadku:
. zodiaku umieszczonego w świątyni w Denderze (reprezentującej odwzorowanie gwiazdy DENEB)
. usytuowania świątyni w Esna (odwzorowanie gwiazdy ALTAIR)
. usytuowania trzech piramid w Gizie (odwzorowanie gwiazdozbioru ORIONA)
. skrzyżowania dwóch pasaży świątyń w KARNAKU
. na pochyłym murze w Karnaku
. we wnętrzu świątyni w Karnaku ( komnata o pochyłych ścianach)
. u Celtów
I dalej podążając za autorem książki, na którego się powołuję - zauważył on, że w Wielkiej Piramidzie często spotyka się kąt 72° w połączeniu z kątem 5°. 360 dni miał rok kalendarza Egipskiego, GDZIE POZOSTAŁE 5 DNI BYŁO POŚWIĘCONE BOGOM - DNI ŚWIĘTE. A 360° : 5° = 72°
NATOMIAST 360 x 72 = 25 920 jest to liczba wyrażająca PRECESJĘ i okres lat pełnego cyklu zodiakalnego. Daje ona numerologicznie ( sumując cyfry , które się na nią składają) liczbę 9.
Liczba minut w pełnej dobie wynosi: 24 godz. x 60 min = 1440 min = numerologicznie 9
Ale mnożone przez 5 daje 7200, czyli wielokrotność kodu 72 stopnie odnalezionym w Wielkiej Piramidzie.
Liczba 72 daje również numerologicznie 9. Symbolizuje kolejny pełny cykl.
Powtarzające się odchylenie usytuowania świątyń i piramid w Egipcie o 5° od obecnego kierunku północ na wschód, wskazuje nam na ważność tej informacji.
Wg. mnie znaczy to, że w czasach budowania tych obiektów północ była gdzie indziej niż teraz. Była o 5° stopni bardziej na wschód. Czyli nie tylko bieguny zamieniły się miejscami, ale i oś Ziemi północ południe, od czasu katastrofy z roku 9792 p.n.e., którą wyznacza m.in. konstelacja ORIONA - zmieniła swe położenie o 5° i "cofnęła się" o 5° w kier. Zachodnim.
A wszystkie te rewelacje i wiele innych informacji z zakresu wiedzy matematyczno-astronomicznej pozostawionej przez Atlantów, Egipcjanie umieścili podobno w słynnym LABIRYNCIE, zaginionej budowli, która była magazynem wiedzy i jednocześnie gigantycznym obserwatorium astronomicznym. Autor wspominanej przeze mnie książki umiejscowił LABIRYNT w miejscowości Hawara niedaleko oazy El Fajum. Z opisów archeologów wynika, że jest potężny kompleks budynków w prostokącie 176,6m x 148m i przylegającej piramidy o podstawie 300 000 stóp kwadratowych i zawiera 3024 komnaty.
I znowu suma cyfr daje nam liczbę PEŁNI : 3024 = 3+2+4 = 9
WSZYSTKO CO JEST CAŁKOWITE, SKOŃCZONE I PEŁNE MA U EGIPCJAN, KTÓRZY SĄ SPADKOBIERCAMI WIEDZY ATLANTÓW, KOD LICZBOWY 9.
Resztki PIRAMIDY usytuowanej przy zasypanej głęboko budowli LABIRYNTU, z którego ledwie wystawały nad ziemię czubki kolumn ( w czasie gdy autor książki opisywał swoje poszukiwania, Labiryntu jeszcze nie odkopano, choć próbował to zrobić archeolog Richard Lepsius w 1843 roku) -zgodne są z pozycją gwiazdy ALDEBARAN w konstelacji BYKA.
A LABIRYNT jest usytuowany zgodnie z gwiazdozbiorem HIADY, na który składa się 12 jasnych gwiazd i wiele mniejszych. Astronomowie nazywają HIADY labiryntem gwiazd..
I tu 2 ciekawostki:
1. ok. 5 miesięcy temu, w sierpniu 2003r, miałam bardzo wyraźny sen o tym, że na Ziemię prosto z nieba, wolniutko ale bez żadnych spadochronów, schodzi "desant" młodych ludzi w liczbie ok. kilkudziesięciu osób. Spływali z nieba wolno i bezpiecznie bez żadnego sprzętu. Usłyszałam BARDZO WYRAźNIE SŁOWO HIADY. Zaraz po tym się przebudziłam. Może przybyli teraz na naszą planetę w jakimś celu? Może pomogą odkryć tajemnice Labiryntuż
2. Z gwiazdy ALDEBARANA, w okresie tuż przed powstaniem III Rzeszy, grupa osób o zacięciu ezoterycznym w Niemczech, odbierała channelingi na temat sposobu budowania spodków latających o napędzie antygrawitacyjnym (UFO) oraz o informacje o planie powstania Nowej Rasy i Nowego Państwa działającego na nowych zasadach opartych o genetyczną czystość rasy. Inspirowani tymi przekazami uczestnicy tajnych spotkań channelingowych powołali z czasem stowarzyszenie Thule i Vrill. Było to zalążkiem późniejszego NSDAP i potem jak wiemy z historii, państwa III Rzeszy.
Czasem , gdy o tym myślę zastanawiam się, czy twórcy III Rzeszy ( Hitler i jego kompania) zastosowali się dokładnie do wskazówek przychodzących z Aldebarana? Czy może raczej przemanipulowali je na swój sposób, by z wiedzy i koncepcji uporządkowanego świata jaka do nich dotarła stamtąd, stworzyć własną wizję władzy nad światem rządzonym przez rasę nadludzi? I być może dlatego ta ich skażona pychą, manipulacją i okrucieństwem koncepcja Nowego Świata, nie mogła przetrwać.
W datach odkrytych prze naukę można odnaleźć oprócz kodu 9 i kodu 5, również kod 7 i 12.
Kod 9 - to całość, pełny cykl od początku do końca, zakończenie.
Kod 5 - to przebudzenie, zmiana, eksplozja twórczości i kreatywności, wyzwolenie.
Kod 7 - to liczba mistyczna występująca w religiach. Wyznacza schemat-zasadę: 7 czakr, 7 sakramentów, 7 grzechów głównych, 7 cykli rozwoju, itd. Introwertyczna i samotna, oznacza duchowość i zdolności paranormalne połączone z logiką, inteligencją i wiedzą. Może łatwo przeobrazić się w zamkniętą i zadufaną w sobie strukturę, odizolowaną od reszty "gorszego" świata.
Kod 12 - powstały np. z dodania kodu 5 i 7 (7 czakramów budujących człowieka i 5 budujących jego duszę= 12 wszystkich czakr);. 12 znaków zodiaku, 12 miesięcy, 12 godzin, CAŁOŚĆ< PEŁNIA< HARMONIA< PEŁNY OBIEG WSZYSTKICH CYKLI.
Specjalnym programem komputerowym obliczono datę słynnej katastrofy sprzed prawie12 tys. lat, gdy zginęła Atlantyda: czyli 27.07.9792r p.n.e.
Suma cyfr całej daty wynosi 7.
Może to oznaczać, iż przesilenie nastąpiło nie tylko na Słońcu, na niebie i na Ziemi, powodując kataklizmy - ale było to zgodne z zakończeniem 7 -mego CYKLU ROZWOJU CYWILIZACJI ATLANTYDY. Było to nieuchronne, niezależne od poziomu rozwoju ich cywilizacji zakończenie egzystencji, przewidziane już dawno w kosmicznym ruchu planet i gwiazd. Ale też ta liczba mówi, że prawdopodobnie Atlanci zachłysnęli się swoją ogromną wiedzą. Odizolowani od reszty "gorszego" świata, zapatrzeni w swoje możliwości intelektualne i paranormalne, które pozwoliły im stworzyć najbardziej rozwiniętą cywilizację ludzkości - musieli skończyć pod lodami Antarktydy, ponieważ złamali jakieś ważne Boskie Prawa. Czyli na koniec 7-ego cyklu zrealizowali /negatywny aspekt 7-mki (odwrotny, ujemny ruch VENUSż)
Może gdyby połączyli ogromną wiedzę i technologię z pokorą i miłością do bliźniego, gdyby rozwinęli czakrę serca, to nie doszłoby do katastrofy? Lub może zagłada nie byłaby tak totalna? Może Boska Siła Miłości zmieniłaby ruch planet? Cała ich wiedza i niezwykła technologia nie pomogły im, by uratować Atlantydę. Udało im się uratować jedynie niewielką liczbę ludzi, którzy byli kopalnią wiedzy dla przyszłych pokoleń oraz zalążkiem różnych cywilizacji, tym razem już rozproszonych po świecie.
Czuję i słyszę gdzieś w głębi swojej duszy, że MIŁOŚĆ jest nie tylko najwyższą wartością we Wszechświecie, ale też jest ENERGIĄ, która chroni, przenosi góry, potrafi powstrzymać niebezpieczeństwo, odwrócić zły los, ZMIENIĆ PRZEZNACZENIE, ZMIENIĆ KARMĘ. A co za tym idzie, to właśnie ENERGIA MIŁOŚCI jest w stanie powstrzymać nawet największe kataklizmy lub znacznie złagodzić ich skutki. Ma wpływ na to, co dzieje się na Ziemi i na to co dzieje się na Niebie.
Ta właśnie informacja będzie miała odniesienie do roku 2012, ale wyjaśnię to później.
A teraz zaczyna się właściwa historia kodu 5-tki.
Żeby obliczyć okres lat pomiędzy ostatnim kataklizmem z roku 9792 p.n.e. , gdy konstelacja ORIONA ułożyła się w szczególny sposób, a identycznym ułożeniem ORIONA jakie wystąpi i było przewidywane przez Egipcjan i Majów w roku 2012 n.e., należy odjąć:
rok 9792 p.n.e.
- rok 2012 n.e.
--------------------
= cykl wynosi 11 804 lata = 14 = 5
Hm.... nie ma tutaj słynnej 9-tki zwykle wyznaczającej kod pełnego cyklu od jego początku do jego końca / od powstania, do upadku - by znowu powstać i się narodzićż
Jest za to 5-tka, wyznaczająca DOKŁADNIE środek takiego cyklu!
Rok 2012 również ma kod 5
I powstaje tu jakby NOWA ZASADA
Inna od tej, wg. której odwzorowane było, że każdy cykl od kataklizmu do kataklizmu ma mieć kod 9 i daty/ czyli suma lat, w których one się wydarzyły też miałaby mieć kod 9.
Popatrzmy kolejno na kody dat wyznaczających kolejne przebiegunowania Ziemi obliczone komputerowo przez naukowców:
35 712 p.n.e. - wyliczone, ale hipotetyczne powstanie Atlantydy = 9
29 808 p.n.e. - kataklizm, odwrócenie biegunów = 9
(Venus nie robiła pętli nad Orionem)
21 312 p.n.e. - kataklizm, odwrócenie biegunów = 9
(Venus nie robiła pętli nad Orionem, Ziemia obraca się o 72° w zodiaku w ciągu pół godziny! zagłada 72%)
9792 p.n.e. - kataklizm, odwrócenie biegunów = 9
(Venus zrobiła pętlę nad Orionem, zagłada prawie 100%)
2012 n.e. - kolejna data końca cyklu, obliczona przez Egipcjan i Majów jako koniec ery
tym razem = 5
A teraz porównajmy długość w latach cykli pomiędzy poszczególnymi przebiegunowaniami:
* pomiędzy rokiem 35 712, a rokiem 29 808 p.n.e. jest różnica 5904 lat co daje kod 9
*pomiędzy rokiem 29 808, a rokiem 21 312 p.n.e. jest różnica 8496 lat co daje
kod 9
* pomiędzy rokiem 21 312, a rokiem 9792 p.n.e. jest różnica 11 520 lat co daje
kod 9
i jeszcze ciekawostka: odejmując od długości lat cyklu, na którego zakończenie zatopiona została Atlantyda 11 520, datę/rok w którym została zatopiona 9792, otrzymujemy liczbę 3024 czyli liczbę komnat w LABIRYNCIE, gdzie Egipcjanie potomkowie Atlantów schowali wiedzę matematyczno-astronomiczną i liczba ta daje sumę: kod 9.
RAZEM suma lat: 5904 + 8496 + 11 520 = 25 920 = cały cykl precesji = początek i koniec cywilizacji Atlantydy = kod 9
Różnica pomiędzy rokiem 35 712p.n.e. - początkiem Atlantydy, a rokiem 9792 p.n.e. końcem Atlantydy, również = 25 920 = kod 9
* ale już pomiędzy rokiem 9792 p.n.e. a rokiem 2012 n.e. jest 11 804 lat co daje kod 5
i różnica pomiędzy ilością lat ostatniego cyklu do roku 2012 czyli 11 804, a ilością lat przedostatniego cyklu do roku 9792, czyli 11 520 wynosi 284 = kod 5
11 804- 11 520= 284 = kod 5
natomiast ponownie porównując jeszcze wcześniejsze cykle różnica lat znowu wynosi 9: pomiędzy 11 520
- 8 496= 3 024 = 9
pomiędzy 8 496- 5 904= 2592 = 9
dla przypomnienia pomiędzy 11 804- 11 520 (dwa ostatnie cykle)= 284 = 5
Ciekawe byłoby obliczyć jaka liczba wyznacza proporcje wzrastania długości poszczególnych cykli (ilości lat). To może być bardzo ciekawa informacja, ponieważ dzięki niej będzie można obliczyć wiele dat początków i końców przyszłych cykli. Uniknąć katastrof, przygotować się na zmiany. Oczywiście dotyczy to przyszłych pokoleń, naszych dzieci, wnuków i prawnuków.
Ale to pozostawiam już naukowcom i programom komputerowym.
Wracając do kodów numerologicznych cykli naszej planety.
Jak to jest, że ilość lat ostatniego cyklu i data jego zakończenia ma KOD 5ż
Jak to się ma do zasady, że ilość lat wszystkich poszczególnych cykli precesji, całej precesji i poszczególnych dat przebiegunowania ( czyli globalnych kataklizmów) dotąd wynosiła 9żżż
A teraz, choć położenie Oriona i inne znaki wskazują na kolejny dzień całkowitej zagłady, końca cyklu, KOŃCA ŚWIATA w roku 2012 - ma on zupełnie inny KOD!!!
KOD 5 ma inne znaczenie niż KOD 9. On nie wyznacza całkowitego końca cyklu związanego ze zniszczeniem planety i zaczynaniem od nowa.
On mówi o PRZEBUDZENIU, o WYZWOLENIU, o ekspansji TWÓRCZOŚCI I KREATYWNOŚCI. Mówi o RUCHU i o TWÓRCZYM ŻYCIU.
Co się w takim razie wydarzy w roku 2012ż
Jakie znaczenie będzie to miało dla ludzkościż
Co się zakończy, a co się zacznież
Takie i wiele innych pytań czeka na odpowiedź.
Ale z kodów numerologicznych wynika, że rok 2012 na pewno
NIE BĘDZIE KOŃCEM ŚWIATA.
Natomiast używając zasady kodów numerologicznych można obliczyć datę, gdy zakończy się pełny cykl liczbą 9, czyli następny koniec świata.
W roku 2012 n.e. jest połowa pełnego cyklu "początku i końca" czyli 9-tki, bo ma on kod 5.
Jeśli to jest połowa cyklu, to kiedy będzie KONIECż
Przydałyby się kody matematyczne wyznaczające wzrastanie wg. jakiejś tajemniczej proporcji liczby lat w każdym kolejnym cyklu pomiędzy jednym końcem, a drugim. Pomiędzy zmianami biegunów.
Te odległości czasowe wzrastają następująco:
5904 lat do roku 29 808 cały cykl kod 9
8496 lat do roku 21 312 cały cykl kod 9
różnica w długości tych dwóch cykli = 2592 = 9
11 520 lat do roku 9792 cały cykl kod 9
różnica w długości dwóch kolejnych cykli = 3024 = 9
11 804 lat do roku 2012 połowa cyklu kod 5
różnica w długości dwóch kolejnych cykli = 284 = 5
żeby obliczyć, kiedy świat się skończy, trzeba wyznaczyć taką liczbę lat, która będzie większa od 11 804 i da w sumie kod 9. I jeszcze musiałoby to pokrywać się ze zmianą biegunowości Ziemi, wyznaczoną przez cykliczne procesy kosmiczne.
Za ile lat kolejny KONIEC ŚWIATA???
Może ktoś to obliczy?
ZAGADKA WIELKIEJ PIRAMIDY.
"Czas jest bezwzględnym władcą wszystkich rzeczy, a jednak piramidy nigdy mi się nie poddadzą."
Chyba nie ma osoby na świecie, która nigdy by nie słyszała o piramidzie Cheopsa. Ten obiekt, uznany za jeden z siedmiu cudów świta, możemy zaliczyć do najbardziej tajemniczych budowli na Ziemi. W skład kompleksu w Gizie wchodzą trzy piramidy. Najbardziej znaną, największą i oczywiście najstarszą jest piramida Cheopsa, pozostałe to piramida Chefrena i piramida Mykerinosa. Cóż możemy powiedzieć o władcy, domniemanym zleceniodawcy tego ogromnego przedsięwzięcia. Faraon Chufu (Khufu), zwany również (po grecku) Cheopsem, rządził Egiptem ok. 4500 lat temu. Władzę sprawował przez 24 lata. Znalezione materiały zawierają niewiele informacji o Egipcie tego okresu.
Wiele faktów przemawia za hipotezą głoszącą, iż piramida powstała jeszcze przed panowaniem tego władcy, pochodzi ona z zupełnie innej epoki. Nawet egiptolodzy nie potwierdzają informacji, jakoby powstała ona dokładnie za panowania faraona IV dynastii. Na jakiej więc podstawie uznaje się, że jest to piramida Cheopsa? Otóż, nie ma konkretnych dowodów. W całej piramidzie nie znaleziono żadnych hieroglifów. Jest to dziwne, bo chyba faraon, który postawił tak wielką budowle, chciałby uwiecznić swoje imię dla potomnych.
Historia z piramidą Cheopsa opiera się na odkryciu dokonanym w 1837 r. przez Howarda Vysea. W piramidzie znalazł kartusze z wypisanym imieniem "Chufu". Świadczyłoby to, że piramidę zbudowano za panowania Cheopsa, lecz gdyby dokładniej przyjrzeć się dowodom... Napis ten został prawdopodobnie sfałszowany przez samego Vysea, pragnącego rozgłosu. Stwierdzono, że napis zawiera znaki, które za panowania tego faraona jeszcze nie istniały. Drugim dowodem na fałszerstwo napisu jest błąd ortograficzny. Przy malowaniu go fałszerzom za wzór posłużyła książka pt. "Materia hieroglyphica" Johna Gardnera Wilkinsonam, którzy nie wiedzieli, że w podręczniku imię Chufu jest napisane z błędem. Powstanie napisu w trakcie budowy piramidy było fizycznie niemożliwe. "Komory odciążające" zostały otwarte dopiero, gdy odkrywcy posłużyli się materiałem wybuchowym. Napis mógł zatem powstać jedynie po otwarciu tego pomieszczenia.
Istnieje jeszcze jeden dowód przemawiający za inną datą powstania piramidy. W roku 1850 Jean-Pierre Mariette wykopał w pobliżu piramidy stellę, pobudowaną dla uczczenia prac nad świątynią Izydy. Z umieszczonego na niej tekstu możemy dowiedzieć się, że piramida już stała, podczas gdy Cheops budował ową świątynię "...wzniósł on dom Izydy, Pani piramidy, obok domu Sfinksa". Obala to jednocześnie mit, jakoby Sfinks przedstawiał oblicze faraona. W takim razie nie wiemy kto, kiedy i w jakim celu stworzył tę konstrukcję.
Piramidy były grobowcami władców lub ludzi niezwykle zamożnych. Kompleks w Gizie stanowi wyjątek. Owszem, we wszystkich piramidach znajdowały się sarkofagi, lecz zawsze były puste i zaplombowane. (Jeżeli przyjmiemy, że zostały złupione przez rabusiów, to dlaczego zastały zaplombowaneż) Nie znaleziono ani ciała faraona, ani niczego co wskazywałoby, iż budowla ta miałaby służyć kiedykolwiek za grobowiec.
Można zwrócić uwagę na samą konstrukcję piramidy. Największą i najdoskonalszą pod każdym względem jest piramida Cheopsa. Czy następne nie powinny być lepsze od pierwowzoru? Może piramida ta nie jest wytworem pracy rąk ludzkich, a pozostałe są jedynie próbami naśladowania niedoścignionychż
Budowa....
Przeglądając zapiski z okresu starożytnego Egiptu, nie znajdziemy dokumentów opisujących pracę nad takim obiektem, a przecież tak wielkie przedsięwzięcie powinno być opisane. Jedyne wzmianki to zapiski Heroda. W 450 roku p.n.e. podróżował on po Egipcie, wypytują kapłanów o tajemnicę skrywaną przez wielką piramidę. Według nich, piramida powstała ok. 4500 roku p.n.e., pracę budowlane trwały 20 lat, a uczestniczyło w nich ponad 100 tys. niewolników. Dane te w późniejszym okresie powielane były przez kolejnych historyków.
Dla odwzorowania rozmachu budowli można podać ilość materiału zużytego w pierwszych osiemdziesięciu latach IV dynastii. Ilość budulca przeznaczonego na różne budowle wyniosła ok. 8 974 000 mkw. Na ten wynik składa się zbudowanie piramid: Snorfu, Cheopsa, Mykerinosa, Chefrena. W ciągu 80 lat wymierzono, wycięto ze skał, oszlifowano, przetransportowano i ustawiono ponad 12 066 000 kamiennych bloków, a dzienna średnia to 413. Do tego dochodzi ustawienie ich na odpowiednim miejscu, nawet na wysokości przekraczającej 100 m. Warto przy tym wspomnieć, że średnia waga takiego kamienia wynosi (według obliczeń Chantala Cinquina i Jeana Suchy'ego) od 172 do 390 ton, a nie - jak podawali egiptolodzy - do 15 ton.
Co dokładnie wiemy o piramidzie.
Piramida jest pięciokątem regularnym z jednym wyciętym fragmentem. Piątka jest uważana za świętą (magiczną) liczbę (budowa pentagramu oparta jest na pięciokącie), nie tylko w starożytnych krajach śródziemnomorskich. W komorze królewskiej znajduje się pusty sarkofag o wymiarach 10,5 m długości, 5 m szerokości i 5,5 m wysokości. Komora przyozdobiona jest przez 100 dokładnie doszlifowanych granitowych bloków. Zarówno płyty sufitowe, jak i ściany są idealnie wypolerowane, w przeciwieństwie do podłogi, która jest pofałdowana i chropowata. Nie wiadomo jaką funkcję spełniała ta niedokładność, lecz z pewnością była zaplanowana przez budowniczych. Nie jest jasny sposób, w jaki sarkofag znalazł się wewnątrz komnaty, wszystkie odkryte przejścia są zbyt wąskie, aby można było go w to miejsce przetransportować.
Piramida jest ustawiona dokładnie według osi północ-południe. Odchylenie od strony północnej wynosi 2'28" na północny-zachód, a od strony południowej 1'57" na południowy-zachód. Jest to uważane przez niektórych za błąd (przypadek), lecz wziąwszy pod uwagę dryf kontynentów, możemy stwierdzić, że pomyłka ta praktycznie nie istnieje. Odległość piramidy od bieguna południowego równa jest odległości do środka Ziemi oraz odległości od bieguna do środka Ziemi. Konstrukcja ta, podobnie jak wiele innych megalitycznych budowli, stoi niemal dokładnie na trzydziestym równoleżniku. Południk przebiegający przez piramidę jest najdłuższym biegnącym przez ląd, dzieli on jednocześnie morza i kontynenty na dwie równe części. Wielka Piramida zlokalizowana jest w centrum (kontynentalnym) masy lądu stałego Ziemi. Jeżeli weźmiemy pod uwagę usytuowanie pozostałych piramid z kompleksu w Gizie, dostrzeżemy następujące matematyczne zbieżności. Wierzchołki trzech piramid tworzą Trójkąt Pitagorejski, którego stosunek boków wynosi 3:4:5. Trójkąt Pitagorejski występuje wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę południk przechodzący przez środek piramidy Cheopsa, równoleżnik przechodzący przez piramidę Mykerinosa oraz połączymy wierzchołki tych piramid linią prostą. Stosunek długości i objętości piramidy odpowiada stosunkowi promienia do powierzchni koła.
Do ciekawostek należy zaliczyć również fakt, iż obiekt ten od końca lutego do połowy października nie rzuca w południe żadnego cienia. Interesującym problemem jest także to, że cała piramida w ciągu 5000 lat osiadła ok. 0,0115 m. Do dzisiaj najnowsze budowle mają tendencję do osiadania w ciągu 200 lat ok. 0,12 m. Kąt pochylenia ścian bocznych piramidy względem podłoża wynosi dokładnie 51 stopni 17 minut. Taka geometria sprawia, że raz w ciągu doby, wraz z ruchem obrotowym Ziemi, jedna ze ścian piramidy ustawia się niemal prostopadle do płaszczyzny ekliptyki, w której krążą wszystkie planety Układu Słonecznego. Płaszczyzna ta jest równoległa do linii łączącej Słońce z potężnym źródłem promieniowania, jakie odkryto w centrum naszej galaktyki. Podsumowując wszystkie fakty, raz na dobę ściana południowa piramidy całą swą powierzchnią zbiera promieniowanie płynące do nas z głębin wszechświata.
Mit a rzeczywistość.
Wokół piramidy krąży wiele bezpodstawnych teorii oraz fałszywych faktów. Nie jest prawdą stwierdzenie, że kąty piramidy dzielą deltę Nilu na dwie równe części, ani to, że jest ona zegarem słonecznym, pokazującym pory i długość roku. Istnieją też inne naciągane dowody. Niewątpliwym fałszem jest fakt, iż długość boku podstawy wynosi 365,342 łokci egipskich i jest równa liczbie dni roku słonecznego w tropikach (miara łokci egipskich została wymyślona na potrzeby potwierdzenia tej teorii). Do ciekawszych spostrzeżeń należą niewątpliwie odkrycia Ericha von Danikena, związane z wymiarami i ciężarem niektórych części piramidy. Owszem, wysokość piramidy podniesiona do dziesiątej potęgi jest równa średniej odległości Ziemi od Słońca, jak również to, że masa sarkofagu podniesiona do piętnastej potęgi jest równa masie Ziemi. Jest to jednak czysta numerologia oparta na przypadku, mająca na celu prawdopodobnie zwiększenie popularności Danikena.
wróć
Milczące kamienie.
Nie wiadomo kiedy powstała, nie wiadomo jak długo będzie jeszcze stać. Zagadka piramidy do tej pory nie została rozwiązana. Tylko piasek i kamienie są niemymi świadkami procesu powstania i historii tego obiektu. Dzięki nowoczesnej technice można ustalić, że puste przestrzenie wewnątrz piramidy stanowią 3-15% objętości. Obecnie człowiek spenetrował ok. 1% tejże objętości. Może te puste przestrzenie są kluczem do rozwiązania zagadki powstania oraz przeznaczenia Wielkiej Piramidy. Technika nie stoi w miejscu, miejmy nadzieję, iż w niedalekiej przyszłości człowiekowi uda się rozwiązać tajemnicę tego cudu świata. Zachęcam wszystkich Czytelników do zapoznania się z publikacjami, na podstawie których napisałem ten tekst (może choć w części rozwieją one wasze pytania).
Z odczytów sejsmicznych urządzeń pomiarowych rozmieszczonych w różnych miejscach na naszej planecie wynika, że wnętrze Ziemi (tj. jądro) staje się coraz bardziej aktywne. Szczególny wzrost aktywności obserwuje się w sferze jej magnetyzmu - tutaj coraz częściej dochodzi do lokalnych odchyleń.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy na naszej planecie doszło do trzech najpotężnych trzęsień ziemii - biorąc za okres odniesienia ostatnie 200lat. Znajdujące się w oceanach wulkany podniosły się w ostatnich trzech latach o 88%. Ilość trzęsień ziemii wzrostła w tym samym okresie o 62%. Nie jest to więc zbyt satysfakcjonujący obraz rzeczywistości, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę dość realną przepowiednię dotyczącą zmiany biegunowości Ziemii w grudniu 2012 roku.
21 grudzień 2012 roku - koniec świata?
21 grudnia 2012 roku o godzinie 11:11 GMT ma dojść do zimowego przesilenia. Jest to dzień, w którym Słońce znajduje się w zenicie w najdalej na południe wysuniętej szerokości geograficznej. Nic nie byłoby dziwnego (do przesilenia dochodzi dwa razy w roku - letnie i zimowe), gdyby nie fakt, że dzień ten jest ostatnim w kalendarzu Majów. Nasz Układ Słoneczny ma wejść w tym dniu w tzw. równik Drogi Mlecznej (Galactic Equator), gdzie występuje niesamowite oddziaływanie pola magnetycznego. Wywoła to zmianę biegunowości naszej planety, co może pociągnąć za sobą katastrofalne skutki dla życia na Ziemi. "Pole magnetyczne Ziemi, podobnie jak pole Słońca, co jakiś czas zmienia biegunowość. Z prac paleomagnetycznych wynika, że w okresie zmiany najpierw przez około 10 000 lat zmniejsza się natężenie pola dipolowego, następnie odbywa się nagła zmiana polarności biegunów i ponowny powolny wzrost natężenia (Carrigan i Gubbins 1979). Jedno z wielu takich zjawisk nastąpiło 66,5 mln roku temu (Harrison i inni, 1979) - na granicy kredy i trzeciorzędu - poprzedzone wyjątkowo długim (ok. 20 mln lat) okresem pola jednokierunkowego." - dr Kazimierz Borkowski.
Proroctwo Oriona
Czym jest przepowiednia a właściwie Proroctwo ORIONA i dlaczego na 2012 rok.
Witam Państwa w dziale poświęconym przepowiedni ORIONA wyznaczonej na 21 grudnia 2012 roku.
Czym jest przepowiednia oriona ? czy tylko fikcją zaniepokojonych ludzi na świecie? czy może prawdą, która przez ostatnie miesiące zaczyna nabierać potężne rozmiary, o których coraz więcej się mówi.
Postaram się wyjaśnić dlaczego owa przepowiednia jest inna niż wszystkie przepowiednie, które przez ostatnie lata rozgłaszane były przez fanatyków religii i ludzi chcących zaistnieć w mediach.
Przepowiednie Nostradamusa czy inne towarzyszące nam i pochodzące z różnych źródeł zapewniały nas o końcu świata były tylko fikcją ludzi, ale czy na pewno ?
Każda przepowiednia niesie za sobą skutki moralne i uczy nas ludzi na całym świecie aby chociaż przez chwile zastanowić się nad swoim losem czy losem ziemi.
W chwili obecnej możemy śmiać się z przepowiedni o końcu świata, które miały nastąpić w minionych latach a to z tego względu, że owe lata minęły.
Co jednak jeśli Przepowiednia Oriona nie jest fikcją tak jak poprzednie przepowiednie? Co może czekać ludzkość za 6 lat ? Czy to tylko wymysły uczonych i fanatyków ? Dowody wskazują jednak na coś zupełnie innego.
Nie chcę w swoim artykule nikogo namawiać do uwierzenia w przepowiednię oriona lecz przybliżyć tylko wiedzę na temat zbliżającego się dużymi krokami zagrożenia jakie czekają ziemię i całą ludzkość !
Trzeba by zacząć od tego co to jest ten Orion
Orion (łac. Orion, dop. Orionis, skrót Ori) to konstelacja położona w obszarze równika niebieskiego, w szerokości geograficznej Polski widoczna od października do marca. Jest jednym z najbardziej charakterystycznych gwiazdozbiorów nieba zimowego, łatwym do odnalezienia i zidentyfikowania. Zawiera wiele ciekawych obiektów.
Trzy ułożone w jednej linii jasne gwiazdy, tzw. Pas Oriona wskazują Syriusza na południowym zachodzie i Aldebarana na północnym wschodzie. Są to δ (Mintaka); ε (Alnilam); i ζ Ori (Alnitak).
Najjaśniejszą gwiazdą jest Rigel (β Orionis, 0,12 wielkości gwiazdowych), druga co do jasności to Betelgeuse (α Orionis, jasność zmienna od 0,4 do 1,3 wielkości gwiazdowych), Bellatrix (γ Orionis, jasność 1,64 wielkości gwiazdowych). Oprócz jasnych gwiazd Orion zawiera również bardzo jasne mgławice, w tym widoczną gołym okiem Wielką Mgławicę Oriona (numery w katalogu Messiera 42 i 43). Znajduje się ona wokół gwiazd θ, ι i 42 Ori. Tuż pod pasem Oriona znajduje się mgławica Koński Łeb (IC 434).
Ludzkości nie od wczoraj posiada spore grono uczonych, filozofów i innych naukowców, którzy zajmują się pojęciem ziemi i wszystkiego co nas otacza. Z odczytów sejsmicznych rozmieszczonych po całej kuli ziemskiej wynika, że jądro naszej planety staje się coraz bardziej aktywne. Szczególnie wzrasta aktywność magnetyczna ziemi i dochodzi coraz częściej do lokalnych odchyleń.
Przepowiednia Oriona mówi o zbliżającym się katakliźmie naszej planety spowodowany zmianą biegunowości ziemi. Co to oznacza? W trzech słowach oznacza to zmianę kierunku obrotu ziemi czyli: Podczas zmiany biegunowości ziemia zacznie kręcić się coraz wolniej, zatrzyma się żeby później kręcić się w odwrotnym kierunku. Większość uczonych twierdzi, że taką sytuację może spowodować wpływ słońca na naszą planetę. Obserwowane plamy na słońcu coraz bardziej niepokoją ludzi badających to zjawisko.
Ziemia zwalnia, staje, zaczyna kręcić się w odwrotnym kierunku - co to oznacza:
Nieszczęście jakiego nie można sobie wyobrazić ! Proszę sobie przeanalizować poniższe dane:
1. Obwód równika wynosi około 40 000 kilometrów
2. Jako że Ziemia robi całkowity obrót w ciągu 24 godzin, oznacza to, że co każde 24 godziny odbywamy podróż długości 40 000 kilometrów.
Oznacza to, że kręcimy się z prędkością uwaga 1666 kilometrów na godzinę. Proszę sobie wyobrazić, że jakby udało się rozpędzić jakąś platformę na której stało by np 1000 ludzi do prędkości 1666 km/h i nagle ją zatrzymać ! aż strach pomyśleć na jaką odległość odlecą ludzie! Jeżeli w czasie mającego nastąpić kataklizmu Stany Zjednoczone przesuną się w kierunku obecnego bieguna północnego (przyszłego południowego), to tak jakby woda w porcie nowojorskim nagle opadła. W Brazylii ukażą się wielokilometrowe plaże, bo woda siłą zostanie wypchnięta. Przy takiej sile odśrodkowej wody w oceanach podniosą się nad nadzwyczajną wysokość. Fale, których rozmiary osiągną niesamowite wysokości a przypominam, że 10 metrowa fala potrafi zniszczyć sporo ludzkich istnień i spowodować olbrzymie straty. Przykład z wózkiem jest dosyć drastyczny i mało realistyczny ponieważ, ziemia nie zatrzyma się z sekundy na sekundę tylko będzie zwalniać lecz jak długo tego na razie nie wiadomo.
Czy to już się zaczęło?
W ciągu ostatnich paru miesięcy na naszej planecie doszło do trzech niespotykanych dotąd i najpotężniejszych trzęsień ziemi. Biorąc pod uwagę ostatnie 200 lat wulkany znajdujące się w oceanach podniosły się o 88% a ilość trzęsień ziemi wzrosła w tym okresie o 62%.
21 grudnia 2012 roku o godzinie 11:11 GMT ma dojść do przesilenia zimowego. Jest to dzień, w którym Słońce znajdzie się w zenicie w najdalej na południe wysuniętej szerokości geograficznej. Nie było by w tym nic dziwnego ponieważ 2 razy w roku dochodzi do przesilenia (zimowe, letnie) gdyby nie fakt, że 21.12.2012 jest ostatnią datą w kalendarzu Majów
Po wysłuchaniu audycji, którą można ściągnąć TU i po przeczytaniu książki „Proroctwo Oriona na Rok 2012” Patricka Geryla i Gino Ratinckx zacząłem sprawdzać poprawność informacji zawartych w książce. Przeglądając wiele książek i tysiące stron w internecie doszedłem do takich wniosków:
Zapewne wszyscy spotkali się ze słowami „zodiak” , „Era”. Obecnie oblicza się, że każda z er panowania poszczególnych gwiazdozbiorów zodiaku trwa 2148 lat. Czas trwania poszczególnych er u Egipcjan był obliczany rozmaicie. Różnica pomiędzy najdłuższą i najkrótszą wynosiła 720 lat. Zodiak wygląda następująco.
Panna Lew = po 2592 lata
Baran Byk = po 2304 lata
Koziorożec Strzelec = po 2304 lata
Ryby Wodnik = po 2016 lata
Skorpion Waga = po 1872 lata
Rak Bliźnięta = po 1872 lata
Całość = 25920 lat
Patrząc na całość od razu w oczy rzuca się pewna dziwna zależność mianowicie: Suma lat trwania ery zawsze daje cyfrę 9 jak obliczyć ? Weźmy np. „Pannę” czas trwania 2592 lata (2+5+9+2=18=1+8=9) Ryby ? proszę bardzo 2016 lata (2+0+1+6=9) itd. Całość trwania wszystkich er również wynosi 9 - 25920 lat (2+5+9+2+0=18=1+8=9) Do czego zmierzam ? Patrick Geryl w swojej książce wyszczególnił lata w których ziemia przeżywała już podobne do tego który ma się wydarzyć kataklizmy:
Rok 2012 jest datą, która wyłamuje się od dotychczasowych. Syma cyfr w roku 2012 wynosi 5. W numerologii cyfra 5 oznacza przemiany a nie jak 9 koniec wszystkiego i początek nowego. Wygląda na to, że rok 2012 nie może być końcem a tylko początkiem zmian.
Raport 2012
Nie dajmy się zwariować
Rok 2012 to rok w którym wiele może się wydarzyć. I nie chodzi mi tylko o kataklizmy, kolejne anomalie i katastrofy bo tego typu zjawiska można uznać za standard. Jeżeli uda nam się zorganizować Euro czy nie będzie to bardziej tajemnicze niż dzień 21 grudnia 2012
Dość nasłuchaliśmy się przepowiedni wyssanymi z palca których jedynym celem była gra na naszych uczuciach i pompowanie pieniędzy do kieszeni wielu szarlatanów. Mamy koniunkturę którą wykorzystują reżyserzy, pisarze, pseudonaukowcy… co chwilę powstają kolejne filmy katastroficzne czy książki osób których odwiedzili gwiezdni bracia (moim zdaniem tylko kilka procent przypadków odwiedzin IP można uznać za prawdziwe).
Zostawmy ich niepotwierdzone teorie w spokoju i skupmy się na rozpatrywaniu tych które w jakimś stopniu możemy zweryfikować.
Układ Słonecznych się rozgrzewa
Od kilku lat coraz więcej osób dostrzega problem globalnego ocieplenia (za sprawą różnorakich anomalii uśmiercających wiele istnień). Zmusiło to wiele państw do zaostrzenia polityki ekologicznej. Niewielu jednak wie o tym że o ile takie zabiegi w dłuższej perspektywie poprawią kondycję środowiska, nie powstrzymają globalnego ocieplenia. Całkowite zaprzestanie produkcji CO2 nie załatwi sprawy ponieważ problem nie zależy od ludzi i leży o wiele dalej niż sobie wyobrażamy a dokładnie 13 000 lat świetlnych od Ziemi!
To właśnie stamtąd tysiące lat temu została wyemitowana wysokoenergetyczna fala przeróżnych cząstek energii i materii, zaczęła się rozchodzić we wszystkich kierunkach z prędkością światła, gdy na błękitnej planecie kończyła się epoka lodowcowa.
Według Dmitriewa istnieją trzy ważne źródła energii negowane albo bagatelizowane przez konserwatywne środowiska naukowe. Są to:
1. Narastająca dynamika środowiska międzyplanetarnego.
2. Efekty energetyczne wynikające z położenia planet Układu Słonecznego
3. Impulsy płynące z centrum Galaktyki.
Wszyscy chyba uczyliśmy się, że choć tego nie czujemy, wciąż się poruszamy. Poza uczestnictwem w dobowym obrocie Ziemi i jej rocznym obiegu dookoła Słońca, jesteśmy też pasażerami Układu Słonecznego, który przemieszcza się po jakiejś nieokreślonej orbicie przez Drogę Mleczną, która pędzie Bóg wie dokąd przez wszechświat. Nikt nigdy nie wspominał, że Układ Słoneczny może na przykład znaleźć się w nowych, być może niesprzyjających warunkach, choć jest jasne, że kiedyś tak właśnie się stanie. Nikt przecież nie zaręczy, że przestrzeń międzygwiezdna jest wszędzie jednakowo czarna, zimna i pusta. Wszyscy jesteśmy pasażerami wielkiego samolotu, czyli Układu Słonecznego, który wchodzi w sferę burz, a ściślej mówiąc - turbulencji międzygwiezdnej.
Zdaniem Dmitriewa pogląd, że przestrzeń międzygwiezdna nie jest jednorodna, całkowicie godzi się ze zdrowym rozsądkiem i takie wnioski należałoby wyciągnąć po pięćdziesięciu latach badań kosmosu.
Spójrzmy na morza. Pierwsi odkrywcy przyjmowali, że ocean jest jednorodny, że jego wody, fale i inne cechy są wszędzie takie same. Na początek było to założenie dobre, bo dawało żeglarzom poczucie pewności. Później, w miarę zdobywania nowych doświadczeń, przyszła pora na uważniejszą obserwację wysokości fal, głębokości wód, prądów, dna morskiego, skał i formacji koralowych. Nie obaliło to w zasadniczy sposób pierwotnego przekonania, że ocean na przykład wszędzie jest słony (wody morskiej nie da się pić, podobnie jak w przestrzeni kosmicznej nie da się oddychać), tak głęboki, że można się w nim utopić, i że może być zdradliwy. Ale morscy podróżnicy zaczęli stopniowo zamiast poprzedniej jednorodności dostrzegać istotne różnice. Między spokojnym jak szkło Oceanem Indyjskim - wydawałoby się, najmniej prawdopodobnym miejscem dla powstania zabójczej fali tsunami - i burzliwym Północnym Atlantykiem rozciąga się obfitość różnych zbiorników wodnych o odmiennych cechach.
Ta sama zasada sprawdza się w odniesieniu do przestrzeni kosmicznej. Najpierw sądzono, że jest to w gruncie rzeczy próżnia, a warunki w obrębie Układu Słonecznego zależą przede wszystkim od odległości danego punktu od Słońca. Przestrzeń międzygwiezdną, której przecież nie poznaliśmy bezpośrednio, uznano za pozbawioną cech charakterystycznych.
Jak pilot rzucający krótkie polecenia zapięcia pasów albo kapitan rozkazujący uszczelnić luki, Dmitriew mówi nam, że turbulencja, w którą wchodzimy, to nie teoria, a fakt, któremu natychmiast musimy stawić czoło. Żeby wyobrazić sobie, co dzieje się teraz z naszym Układem Słonecznym, zapomnijmy o standardowych poglądach, o uproszczonych modelach, które oglądaliśmy w szkole albo w muzeach. Wyobraźmy sobie za to ogromną kule światła, nazywaną heliosferą. Jest najjaśniejsza w środku, tam gdzie świeci słońce; im dalej od centrum, tym bardziej ciemnieje. W obrębie tej wielkiej, jasnej kuli mkną, krążą i wirują wszelkiego rodzaju planety, księżyce, asteroidy, komety i szczątki. A sama heliosfera sunie przez kosmos w ramieniu galaktyki, która zresztą także obraca się w locie.
Przez długi czas zakładaliśmy, że zawsze będzie to równy, gładki lot. Teraz, jak objaśnia Dmitriew, heliosfera napotkała niebezpieczny obszar, a ściślej magnetyczne pasma i pasemka zawierające wodór, hel, hydroksyl (grupa wodorotlenowa; atom wodoru połączony z jednym atomem tlenu pojedynczym wiązaniem) oraz inne pierwiastki i związki; jakieś kosmiczne szczątki, być może pozostałości po wybuchu gwiazdy.
Tak jak każdy przedmiot poruszający się w dowolnym środowisku, na przykład łódź płynąca po wodzie, heliosfera tworzy przed sobą falę uderzeniową, roztrącając cząsteczki przestrzeni międzygwiezdnej. W miarę jak wchodzi w gęstsze obszary, gdzie odpychanych cząsteczek jest coraz więcej, fala staje się większa i grubsza. Dmitriew szacuje, że fala uderzeniowa hemisfery powiększyła się dziesięciokrotnie, z 3-4 AU do 40 AU lub więcej (dane z roku 2007).
„Zagęszczanie się fali prowadzi do powstania smugi plazmy wokół Układu Słonecznego i do jej wdzierania się w przestrzeń międzyplanetarną… jest ona swojego rodzaju dodatkowym wkładem materii i energii w nasz Układ Słoneczny”, pisze Dmitriew w kontrowersyjnej pracy „Planetophysical State of the Earth and Life” (Planetofizyczny stan Ziemi i życia).
Inaczej mówiąc, fala uderzeniowa otacza czołową krawędź heliosfery, podobnie jak płomienie owijają się wokół dzioba i boków promu kosmicznego, który wracając, wchodzi ponownie w warstwy atmosfery, tyle że prom ma specjalnie zaprojektowane osłony chroniące go przed spłonięciem. Jak twierdzi Dmitriew, fala uderzeniowa wdziera się teraz w heliosferę i przenika tam, gdzie powinny się znajdować - gdyby Bóg zechciał wyposażyć w nie nasz Układ Słoneczny - jakieś osłony termiczne. W obszary międzyplanetarne wpadają ogromne ilości energii, które wytrącają Słońce z normalnego trybu funkcjonowania, zagrażają polu magnetycznemu Ziemi, wpływają na globalne ocieplenie, jakiego właśnie doświadczamy (co najmniej kilku lat NASA obserwuje nieustający deszcz meteorytów które bombardują Księżyc; możliwe że materiał pochodzi z owej fali).
Dmitriew i jego koledzy odkryli z Akademgorodka odkryli falę uderzeniową, analizując dane zebrane przez satelitę Voyager w najdalszych rejonach Układu Słonecznego (jakiś czas temu ukazały się artykuły omawiające dziwne zachowanie sond kosmicznych wchodzących do heliopauzy; sondy zmieniały prędkość zupełnie jakby napotkały jakiś opór, kołysząc się przy tym). Naukowcy z zespołu Dmitriewa porównali dane z Voyagerów z wynikami późniejszych badań zaczerpniętych z naukowych czasopism wydawanych w Rosji i na Zachodzie i z danymi NASA i ESA. Znaleźli zdumiewająco spójne dowody, że od czasu kiedy Voyager dokonywał pierwszych pomiarów (a było to 20 lat wcześniej), heliosfera stawała się coraz bardziej burzliwa, i to począwszy od najmniejszych, zlodowaciałych księżyców obiegających planety zewnętrzne, a na samym środku Słońca skończywszy. Międzygwiezdny obłok energii intensywnie badają naukowcy rosyjscy, zwłaszcza Władimir B. Baranow, który w 1995 roku uzyskał profesorską katedrę Sorosa na Uniwersytecie Moskiewskim. Wyróżnienie to przyznaje George Soros, filozof i miliarder znany z „kolekcjonowania” genialnych twórców i uczonych. Praca Baranowa o hydrodynamice plazmy międzyplanetarnej i oporze, jaki wiatr słoneczny spotyka w środowisku międzygwiezdnym, była wielokrotnie publikowana w języku rosyjskim, między innymi w „Soros Educational Journal”. Na podstawie danych Voyagera Baranow opracował model matematyczny heliosfery. W 1999 roku, na moskiewskiej konferencji dla uczczenia 65 urodzin uczonego, specjaliści z Rosji, Europy i Stanów Zjednoczonych sprawdzali model Baranowa, który wykazywał 96% zgodność obserwacji Voyagera, nowszych informacji NASA i ESA oraz szacunków Dmitriewa, twierdzącego, że nasza heliosfera przez następne 3000 lat pozostanie w strefie oddziaływania fali uderzeniowej.
Fala ta najsilniej działa na czołową krawędź heliosfery poruszającej się w przestrzeni kosmicznej, podobnie jak strumień opływający łódź jest najbardziej wzburzony tam, gdzie kadłub zaczyna przecinać wodę. Tak więc można mówić o oddziaływaniu fal na atmosferę, klimat i pole magnetyczne planet zewnętrznych: Jowisza, Saturna, Urana i Neptuna i Plutona (astronomowie zdegradowali Plutona do miana planety karłowatej, ale mój sentyment do niego jest zbyt silny i dlatego go tu pozostawię). Bieguny magnetyczne Urana i Neptuna przesunęły się podobnie, jak zdaniem wielu uczonych zaczynają wędrować ziemskie. Jaśniej też świeci i chyba rozgrzewa się atmosfera obu planet, co może świadczyć o dopływie nowej energii. Na Saturnie pojawiły się niedawno wspaniałe zorze wywołane gwałtownym przenikaniem promieniowania w atmosferę. Pod koniec stycznia 2006 roku Saturn zafundował też astronomom burze rozmiarów Marsa, z piorunami tysiące razy mocniejszymi niż na Ziemi. Na Encleadusie, księżycu Saturna, po raz pierwszy zaobserwowano wybuchy gejzerów przypominające zjawiska w Yellowstone.
Niektóre skutki fali uderzeniowej stosunkowo najwyraźniej widoczne są na Jowiszu. Pole magnetyczne tej największej planety w heliosferze powiększyło się dwukrotnie i sięga obecnie aż do Saturna. Pola magnetyczne są to w gruncie rzeczy pola energii; jeśli jakieś powiększyło się dwa razy, wymagało to dwukrotnie większego jej dopływu. Gdyby pole magnetyczne Jowisza było widzialne, to patrzącemu gołym okiem z Ziemi wydawałoby się większe od Słońca. Między Jowiszem i Io, jego księżycem, który również wykazuje niespotykaną dotychczas aktywność wulkaniczną, błyszczą zorze. Ale największym wstrząsem stało się odkrycie z marca 2006 roku: zauważono, że na Jowiszu powstaje nowa czerwona plama, niekończąca się burza elektromagnetyczna o rozmiarach Ziemi.
Astronomowie obserwują tę nową plamę, oficjalnie nazwaną Oval BA, od roku 2000, kiedy trzy mniejsze plamy zderzyły się i połączyły w jedną. Oval BA powiększyła się do rozmiarów połowy pierwotnej Wielkiej Czerwonej Plamy Jowisza, najpotężniejszej burzy w Układzie Słonecznym, szalejącej od co najmniej 300 lat.
„ Od lat obserwujemy Jowisza, żeby sprawdzać, czy Oval BA nie staje się czerwona - i wygląda na to, że taki proces właśnie zachodzi”, informuje Glenn Orton, astronom z Jet Propulsion Labalatory (JPL) w Pasadenie w Kalifornii. Jak wyjaśnia, pogłębiająca się czerwień plamy Oval BA wskazuje na to, że burza się nasila. Skąd bierze się energia, która ją podtrzymuje? JPL nie daje odpowiedzi. Dmitriew i Baranow wskazują na falę uderzeniową, która wdmuchuje energię do atmosfery Jowisza, pobudzając burze elektryczne i wybuchy wulkanów.
Skutki fali zaczęto też dostrzegać na planetach wewnętrznych. Atmosfera Marsa zagęszcza się, stwarzając lepsze warunki do rozwoju życia, ponieważ gęstsza atmosfera lepiej chroni przed promieniowaniem słonecznym i kosmicznym. Zmienia się też skład chemiczny i wygląd atmosfery Wenus - świeci jaśniej, co znaczy, że wzrasta ilość zawartej w niej energii.
Słońce znajduje się w centrum heliosfery, a więc najdalej od działania fali uderzeniowej, jest jednak znacznie bardziej od planet wrażliwe na dodatkowe dawki energii. Tak jak woda nie może wchłonąć wody, a ziemia ziemi, roztopiona masa energii Słońca nie może wchłonąć ani rozproszyć energii tak dokładnie, jak robią to twarde i zimne ciała planet. Już pierwsze, stosunkowo niewielkie zastrzyki energii z fali uderzeniowej wywierają na Słońce znaczy wpływ.
- Rosnąca aktywność Słońca jest bezpośrednim rezultatem zwiększającego się napływu materii, energii i informacji, w zetknięciu z międzygalaktycznym obłokiem energii. Słońce staje przed nowymi wyzwaniami, a ich skutki odczuwamy na naszej planecie - powiedział Dmitriew.
Konkluzja brzmi: cokolwiek wstrząsa Słońcem, wstrząsa i nami. Zdaniem Dmitriewa wszystkie planety, łącznie z Ziemią, są podwójnie uzależnione, odczuwają bowiem działanie fali uderzeniowej nie tylko bezpośrednio, ale i pośrednio - przez zaburzenia, jakie wywołuje ona na Słońcu.
- Istnieją całkowicie jednoznaczne i wiarygodne oznaki tego groźnego zjawiska (fali uderzeniowej), oddziałującego na Ziemię i na sąsiadującą z nią przestrzeń kosmiczną… Najważniejsze to zrozumieć nowe zjawisko, pogodzić się z faktami i starać się przeżyć - dodaje Dmitriew
Zatem to właśnie ono jest mimowolnym winowajcą ocieplenia w całym Układzie. Aby jednak zrozumieć co dzieje się we wnętrzu naszej gwiazdy musimy odrzucić skostniałe teorie i przyjąć nową.
David Talbott
„Elektryczne Słońce i mit nuklearnego pieca”
NEXUS 6/2005
Jakie jest źródło słonecznego światła i ciepła? Przez cały okres swojego istnienia ludzie proponowali odpowiedzi na to pytanie, które były odzwierciedleniem ich wiedzy w danym momencie. Słońce było jaśniejącym bogiem lub „iskrą” rzuconą w akcie tworzenia. Później stało się stosem płonących patyków lub węgla. W XIX wieku astronomowie przyzwyczaili się do myśli, że grawitacja jest dominującą na niebie siłą i na tej podstawie wysnuli przypuszczenie, że Słońce może być efektem „grawitacyjnego kolapsu”, czyli ściśniętymi przez grawitację gazami słonecznymi. Ta prosta hipoteza, jak utrzymują jej zwolennicy, wyjaśnia emisję energii przez dziesiątki milionów lat. Jednak pod koniec XIX wieku geolodzy uzyskali pewność, że Ziemia jest znacznie starsza, niż wynikało to z modelu proponowanego przez astronomów. W rezultacie między astronomami i geologami zrodził się konflikt, który trwał przez kilkadziesiąt lat. Później, w roku 1920, brytyjski astronom Arthur Eddington połączył ideę grawitacyjnego kolapsu z ekscytującą nową koncepcją fizyczną - syntezą jądrową. Zaproponował hipotezę głoszącą, że w jądrze Słońca temperatura i ciśnienie zapoczątkowały reakcję jądrową, w której wodór przekształca się w hel.
W roku 1939 dwaj pracujący niezależnie astrofizycy, Subrahmanyan Chandrasekhar i Hans Bethe, rozpoczęli proces kwantyfikacji teorii grawitacyjnego kolapsu i jądrowej syntezy. Bethe opisał wyniki swoich obliczeń w krótkiej pracy zatytułowanej „Wytwarzanie energii przez słońca”, którą opublikował w tym samym roku. Model będący konsekwencją prac Eddingtona, Chandrasekhara i Bethego opisywał „nuklearny piec” jako czynnik odpowiedzialny za zapłon gwiazd. Kosmolodzy, astronomowie i astrofizycy przez dziesięciolecia akceptowali to jako fakt. W pierwszych sformułowaniach tego „standardowego modelu” powstawania gwizd mówiło się, że siła grawitacji działająca w pierwotnej chmurze prowadzi stopniowo do ściśnięcia jej do postaci gdy zewnętrzny materiał chmury „zapada się do wewnątrz i grawitacja zapoczątkowuje życie kuli wielkości gwiazdy, której temperatura jądra nieustannie rośnie za sprawą stałego wzrostu ciśnienia. Zderzenia atomów wewnątrz jądra stają się tak energetyczne, że jądra są odzierane z elektronów, wskutek czego powstaje mieszanina wolnych elektronów i jąder wodoru (plazma, jak dziś ją rozumiemy). W gwiazdach porównywalnych z naszym Słońcem o przypuszczalnej temperaturze jądra mniejszej niż 15 mln stopni kelwina reakcje jądrowe rozpoczynają się, kiedy protony wodoru zostają połączone lub sklejone ze sobą w wyniku reakcji syntezy wodoru „proton z protonem” prowadzącej do wytworzenia helu. Jednak krytycy wskazywali, że temperatury osiągane zgodnie ze standardowymi prawami gazów nie są wystarczające do zainicjowania syntezy jądrowej. Przywoływali „barierę Coulomba”, w tym przypadku elektrycznego odpychania się protonów lub podobnych ładunków.
Kiedy już protony zostają połączone, utrzymują się razem przy pomocy silnych oddziaływań jądrowych, które mają przewagę jedynie na niewielkich odległościach. Aby doprowadzić do syntezy, protony musiałyby przedostać się przez barierę w postaci odpychającej siły elektrycznej, która jest dostatecznie silna, aby stale utrzymywać je z dala od siebie. Sukcesorzy Eddingtona uzupełnili tę niemożliwość czymś, co nazwali „tunelowaniem kwantowym”, które pozwala niewielkiemu procentowi protonów na „pojawienie się” poza barierą w dowolnym czasie.
Jak na ironię wczesne zastrzeżenia wobec modelu Słońca opartego na syntezie jądrowej dotyczyły głównie potężnych sił elektrycznych. Było to na długo przed nadejściem ery kosmicznej z jej odkryciem, że przestrzeń międzyplanetarną wypełniają naładowane cząsteczki plazmy, i na długo przed systematycznymi badaniami plazmy i elektryczności w przestrzeni kosmicznej.
Zwolennicy modelu „jądrowego pieca” przyjęli cały szereg podstawowych założeń, które były znane astronomii na długo przed pojawieniem się nuklearnego modelu Słońca. Wiarygodność tych założeń nie była dla nich istotna. Założyli, że rozproszone w przestrzeni chmury gazu zapadają się grawitacyjnie w ciała o rozmiarach gwiazd. Założyli, że newtonowskie obliczenia masy w połączeniu ze standardowymi prawami gazów pozwalają im określić temperatury i ciśnienia panujące w jądrze Słońca. Pionierzy modelu pieca nuklearnego przyjęli jeszcze jedno założenie obowiązujące w astronomii ich czasów, które mówi, że Słońce i planety są elektrycznie obojętne. Nie zastanawiali się nad rolą pól magnetycznych generowanych przez prądy elektryczne. Czy założenia przyjęte w pierwszej połowie XX wieku wciąż obowiązują po całych dekadach eksploracji kosmosu?
Naukowcy proponujący spojrzenie z perspektywy elektryczności, bazujące na bardziej współczesnych danych, utrzymują, że wcześniejsze przypuszczenia są nie tylko nieuzasadnione, ale wręcz zdyskredytowane przez bezpośrednie obserwacje i pomiary. Podkreślają, że wszystkie cechy Słońca, jakie obecnie obserwujemy, nie są zgodne z założeniami grawitacyjnymi ani ze standardowymi prawami gazów określających ich ciśnienie, gęstość, temperaturę i względny ruch. Najgłębsze warstwy Słońca, które daje się obserwować, mają temperaturę 6000 stopni kelwina. Kiedy zaglądamy w ciemniejsze wnętrza plam słonecznych, dostrzegamy chłodniejsze rejony, a nie gorętsze, zaś przechodząc na zewnątrz, ku podstawie korony, temperatura skacze spektakularnie w górę do prawie dwóch milionów stopni. Ta przegrzana skorupa korony słonecznej wykazuje odwrotny gradient temperatury niż przewidywany przez modele nuklearnego pieca.
Co więcej wydaje się, że Słońce nawet nie „respektuje” grawitacji. Masy naładowanych cząsteczek - wyrzucanych przez Słońce w charakterze wiatru słonecznego - przyspieszają swój ruch już za Merkurym, Wenus i Ziemią. Słoneczne protuberancje i erupcje mas z korony również nie stosują się do praw grawitacji. Podobnie jest z ruchem plam słonecznych oraz ruchem atmosfery, ponieważ jej górne warstwy obracają się szybciej niż niższe, co odwraca sytuację przewidzianą przez teorię. Z kolei równikowa atmosfera kończy swój obrót szybciej niż atmosfera na większych szerokościach geograficznych, co jest kolejnym odwróceniem przewidywanego charakteru ruchu. Jeśli atmosfera słoneczna podlega jedynie wpływom grawitacji i gorącej powierzchni, to powinna mieć grubość zaledwie kilku tysięcy kilometrów, a nawet więcej, jak wykazują nasze pomiary. Nawet kształt Słońca nie jest zgodny z przewidywaniami obowiązującej teorii. Obracające się Słońce powinno mieć kształt spłaszczonej kuli, tymczasem jest prawie idealną kulą, tak jakby coś innego niwelowało działanie sił grawitacji i bezwładności.
Według teoretyków elektryczności to „coś innego” powinno być oczywiste w świetle dominujących, obserwowalnych cech Słońca (w przeciwieństwie do zakładanych, ale nigdy nie zaobserwowanych). Anomalie na obrazie standardowego modelu Słońca są przewidywalnymi objawami wyładowania jarzeniowego. Zainteresowanych odsyłam do „Obrazów Dnia” (Pictures of the Day) zamieszczonych na stronie internetowej pod adresem http://www.thunderbolts.info
„Elektryczna poświata Słońca”
Jak pokazują obserwacje, popularne poglądy na temat natury Słońca nie przechodzą testów wymaganych od naukowych teorii. Twórcy standardowego modelu Słońca brali pod uwagę tylko grawitację, prawa gazów i syntezę jądrową, tymczasem dokładne obserwacje Słońca pokazują, że w jego zachowaniu dominują własności elektryczne i magnetyczne. Natura słonecznego promieniowania przez stulecia pozostawała dla astronomów tajemnicą. Słońce jest jedynym obiektem w naszym układzie planetarnym, który wytwarza własne światło. Wszystkie pozostałe jedynie odbijają światło wytwarzane przez Słońce. Jaka jego unikalna cecha umożliwia mu oświetlanie innych obiektów układu słonecznego? Obecnie astronomowie zapewniają nas, że jest już odpowiedź na to najbardziej fundamentalne pytanie. Słońce jest termonuklearnym piecem. Ta gazowa kula jest tak duża, że astronomowie postrzegają ciśnienie i gęstość panujące wewnątrz jej jądra jako wystarczające do generowania temperatury około 16 milionów stopni kelwina potrzebnej do podtrzymania ciągłej „kontrolowanej” reakcji jądrowej. Większość astronomów i astrofizyków zajmujących się badaniami Słońca jest tak przekonana do modelu opartego na syntezie jądrowej, że tylko nieliczni spośród nich zdobywają się na odwagę, aby kwestionować jego podstawy. Standardowe podręczniki i instytucjonalne badania nieustannie „ratyfikują” termonuklearny model Słońca, przy wtórze chóru naukowych oraz popularnych środków przekazu, zupełnie ignorujące dane, które wskazują na coś wręcz przeciwnego.
Rosnąca grupa niezależnych badaczy twierdzi jednak uparcie, że ta popularna teoria nie jest prawdziwa. Badacze ci utrzymują, że Słońce ma naturę elektryczną i światło słoneczne jest elektrycznym jarzeniem zasilanym przez prądy galaktyczne. Podkreślają, że model syntezy jądrowej nie przewiduje żadnego z podstawowych odkryć dotyczących Słońca, podczas gdy model elektryczny przewiduje i wyjaśnia wszystkie obserwacje, które były przyczyną największych rozterek w badaniach Słońca. Ponad 60 lat temu dr Charles E.R. Bruce z angielskiego Towarzystwa Badań Elektryczności (Electrical Research Asociation) zaproponował nowe spojrzenie na Słońce. Ten badacz zjawisk elektrycznych, astronom i specjalista od efektów świetlnych, zauważył w roku 1944, że słoneczna „fotosfera ma taki sam wygląd, temperaturę i widmo, jak łuk elektryczny - posiada cechy łuku elektrycznego, ponieważ jest łukiem elektrycznym bądź dużą liczbą występujących równolegle łuków”. Jego zdaniem ten charakter wyładowania „wywołuje granulacje powierzchni Słońca”. Podstawą modelu Bruce'a było konwencjonalne rozumienie atmosferycznych wyładowań pozwalające mu na wyobrażenie „elektrycznego” Słońca bez łączenia go z zewnętrznymi polami elektrycznymi.
Wiele lat później zainspirowany poglądami Bruce'a genialny inżynier, Ralph Juergens, uzupełnił je we wręcz rewolucyjną możliwość. W zapoczątkowanym w roku 1972 cyklu artykułów Juergens sugerował, że Słońce nie jest ciałem elektrycznie izolowanym w przestrzeni kosmicznej, ale najbardziej dodatnio ładowanym obiektem w Układzie Słonecznym - centrum radialnego pola elektrycznego umiejscowionego wewnątrz większego galaktycznego pola. Stawiając tę hipotezę, Juergens był pierwszym, który dokonał teoretycznego skoku mówiącego o zewnętrznym źródle siły Słońca. Juergens wysunął hipotezę mówiącą, że Słońce znajduje się w ognisku „jarzeniowych wyładowań koronowych” zasilanych przez prądy galaktyczne. Aby zrozumieć tę koncepcję, istotne jest rozróżnienie między modelem złożonego elektrodynamicznego wyładowania jarzeniowego Słońca a prostym elektrostatycznym modelem, który bardzo łatwo odrzucić.
Wzdłuż całej obojętności wyładowania jarzeniowego plazma jest prawie neutralna z niemal równą liczbą protonów i elektronów. To oznacza, że różnica potencjałów między Słońcem i Ziemią jest tak mała, że przekracza nasze obecne zdolności pomiarowe - jest przypuszczalnie rzędu jednego lub dwóch elektronów na metr sześcienny. Im jednak bliżej Słońca, tym bardziej wzrasta gęstość ładunku i na słonecznej koronie i jego powierzchni elektryczne pole ma już moc wystarczającą na generowanie wszelkich zjawisk energetycznych, jakie obserwujemy. Obecnie teoretycy elektryczności Wallach Thornhill i Donald Scott zachęcają do krytycznych porównań termojądrowego i elektrycznego modelu Słońca. Biorąc pod uwagę to, co wiemy o Słońcu, który model spełnia test zgodności, prostoty i przewidywalności? Dlaczego tak wiele odkryć dziwi badaczy, a nawet pozostaje w sprzeczności z wnioskami wypływającymi z modelu syntezy jądrowej? Czy istnieje jakaś fundamentalna własność Słońca, która przeczy hipotezie wyładowania jarzeniowego? Dokładne przyjrzenie się Słońcu ujawnia wszechobecny wpływ pól magnetycznych, które są wynikiem prądów elektrycznych. Plamy słoneczne, protuberancje, wyrzuty materii z korony i szereg innych zjawisk wymaga w przypadku stosowania modelu syntezy jądrowej jeszcze bardziej skomplikowanej zgadywanki, a przecież to nic innego jak zachowanie anody w koronowych wyładowaniach jarzeniowych!
W modelu elektrycznym Słońce jest „anodą”, czyli dodatnio naładowanym ciałem w procesie elektrycznej wymiany, z kolei „katodą” nie jest żaden wyraźny obiekt - jest nią niewidzialna „wirtualna katoda” położona na granicy słonecznego wyładowania koronowego. (Koronowe wyładowania są czasami widoczne jako świecenie otaczające przewody wysokiego napięcia, podczas których przewody przekazują ładunek otaczającemu je powietrzu). Ta wirtualna katoda leży daleko za granicą planet. W leksykonie astronomii nosi ona nazwę „heliopauzy”. W terminologii elektrycznej jest to powłoka komórkowa lub „podwójna warstwa”, która oddziela otaczające Słońce plazmocyt (heliosferę) od otaczającej plazmy galaktycznej. W świecie elektryczności takich form komórkowych należy spodziewać się w regionach o odmiennych własnościach plazmy. Według modelu wyładowania jarzeniowego Słońca niemal cała różnica napięć między Słońcem i jego galaktycznym środowiskiem występuje na cienkiej granicy powłoki heliopauzy. Wewnątrz heliopauzy istnieje słabe, ale stałe, radialne pole elektryczne z centrum w postaci Słońca. Obecnie posiadany sprzęt uniemożliwia zmierzenie słabego pola elektrycznego, które skumulowane wewnątrz ogromnej przestrzeni heliosfery ma jednak wystarczającą moc do zasilania słonecznych wyładowań.
Widzialny komponent koronowego wyładowania jarzeniowego występuje ponad anodą, często w postaci warstwowej. Częścią tego wyładowania jest czerwona chromosfera Słońca (w zupełnie niezamierzony - jak się wydaje - sposób w stosunku do korony słonecznej został zastosowany właściwy termin z zakresu inżynierii elektrycznej). I tak cząsteczki o największej energii nie znajdują się w fotosferze, ale ponad nią.
Teoretycy elektryczności postrzegają Słońce jako doskonały przykład tej charakterystycznej cechy wyładowań jarzeniowych - radykalne przeciwieństwo w stosunku do oczekiwanego rozpraszania energii z jądra na zewnątrz, które jest opisywane w modelu syntezy jądrowej.
Jakieś 500 kilometrów nad fotosferą lub widzialną powierzchnią znajdujemy najniższe mierzalne temperatury wynoszące około 4400 stopni kelwina. Przenosząc się ku górze, odkrywamy, że temperatura podnosi się stale do około 20 000 stopni kelwina na szczycie chromosfery, czyli na wysokości 2200 kilometrów nad powierzchnią Słońca. Tu skacze ona nagle o setki tysięcy stopni, a następnie powoli rośnie, by osiągnąć w koronie dwa miliony stopni. Nawet w odległości jednej, a nawet dwóch średnic, zjonizowane atomy tlenu mają temperaturę 200 milionów stopni! Innymi słowy, mamy tu do czynienia z „odwrotnym gradientem temperatury”, który zgadza się ze wszystkimi założeniami modelu wyładowania jarzeniowego i pozostaje jednocześnie w sprzeczności ze wszystkimi przewidywaniami modelu syntezy jądrowej. Jest to jednak dopiero pierwsza z wielu zagadek i sprzeczności, które zawiera w sobie hipoteza syntezy jądrowej. Jak podkreślił już wiele lat temu astronom Fred Hoyle, przy silnej grawitacji i temperaturze zaledwie 5800 stopni na powierzchni, atmosfera Słońca, zgodnie z „prawami gazów”, które zazwyczaj astrofizycy stosują do takich ciał, powinna mieć grubość zaledwie kilku tysięcy kilometrów, natomiast rozdyma się ona na wysokość 100 000 kilometrów, gdzie podgrzewa się do temperatury milionów stopni, a nawet wyżej. Z tego miejsca cząsteczki przesuwają się ruchem przyspieszonym między planetami i to wbrew sile grawitacji. Stąd o planetach, w tym i o Ziemi, można powiedzieć, że orbitują wewnątrz rozproszonej słonecznej atmosfery.
Odkrycie, że grupy cząsteczek uciekają ze Słońca z szacunkową prędkością 400-700 km/s stało się bardzo kłopotliwą niespodzianką dla zwolenników modelu syntezy jądrowej. Tych przyspieszeń słonecznego „wiatru” nie da się oczywiście wyjaśnić „ciśnieniem” słonecznego światła. W elektrycznie obojętnym, napędzanym grawitacyjnie wszechświecie cząsteczki nie są ostatecznie gorące, aby móc uciec od tak potężnych mas, które są (teoretycznie) jedynymi, które przyciągają. A mimo to cząsteczki wiatru słonecznego nabierają prędkości mijając Wenus, Ziemię i Marsa. Ponieważ te cząsteczki nie są miniaturowymi „pojazdami rakietowymi”, to przyspieszenie jest ostatnią rzeczą, jakiej można się po nich spodziewać! Według teoretyków elektryczności słabe pole elektryczne zogniskowane na Słońcu lepiej tłumaczy przyspieszenie naładowanych cząsteczek wiatru słonecznego. Elektryczne pola przyspieszają naładowane cząstki i podobnie jak pola magnetyczne świadczą o obecności prądów elektrycznych - przyspieszenie cząsteczek stanowi dobrą miarę siły pola elektrycznego.
Popularną pomyłką krytyków modelu elektrycznego jest założenie, że radialne pole elektryczne Słońca powinno być nie tylko mierzalne, ale i wystarczająco silne, aby móc przyspieszyć elektrony w kierunku Słońca z „relatywistycznymi” prędkościami (do 300 000 km/s). Na podstawie tego argumentu powinniśmy wykrywać elektrony nie tylko pędzące obok naszych instrumentów pomiarowych, ale również kreujące dramatycznie wyglądające widowiska na ziemskim nocnym niebie. Ale jak już zostało wspomniane, w modelu wyładowania jarzeniowego plazmy międzyplanetarne pole elektryczne jest niezmiernie słabe. Żaden instrument umieszczony w przestrzeni kosmicznej nie jest w stanie zmierzyć różnicy radialnego potencjału ani też przyspieszenia wiatru słonecznego na odległości kilkudziesięciu metrów. Jesteśmy jednak w stanie zaobserwować przyspieszenie na odległościach dziesiątków milionów kilometrów, co potwierdza, że pole elektryczne Słońca, aczkolwiek nieuchwytne w kategoriach woltów na metr, jest jednak wystarczające do podtrzymania potężnego prądu przemieszczającego się w przestrzeni kosmicznej. Znając ogrom objętości tej przestrzeni, prąd ten jest całkowicie wystarczający do napędzenia Słońca.
Przełożył Jerzy Florczykowi
Dowiedzieliśmy się właśnie czegoś bardzo ważnego - O Słońcu wiemy niemal tyle co nic!
Oto przykład jednego z ostatnich dziwnych zachowań Słońca. Plama 720 wyzwoliła potężny rozbłysk klasy X7 (Rozbłyski słoneczne mają trzy klasy: C - lekkie, M - średnie, X - najmocniejsze. Cyfry po literach informują o sile wybuchu w skali danej klasy). Dziwna, zaskakująca burza wyrzuciła kilka miliardów ton protonów, które przebyły drogę od Słońca do Ziemi w ciągu pół godziny, a nie jak to się zwykle zdarza, w jeden do dwóch dni. Naukowcy osłupieli. Koronalne wyrzuty masy przemieszczają się zwykle z prędkością 1000 do 2000 km/s, a jeśli kierują się w stronę Ziemi, odczuwamy ich działanie dzień lub dwa po wybuchu. Piąta eksplozja plamy 720 była zupełnie inna, jej oddziaływanie dotarło do Ziemi 50 razy szybciej niż zwykle! W teorii fale uderzeniowe koronalnych wyrzutów masy w żaden sposób nie mogą rozpędzić protonów ani innych cząstek elementarnych do tak wielkich prędkości. Gdyby protony wyrzucone z plamy 720 miały osiągnąć Ziemię w ciągu 30 minut, musiałyby przemieszczać się z prędkością równą około 75 000 km/s, czyli jednej czwartej prędkości światła. Dopiero w połowie czerwca NASA podała dane dotyczące 20 stycznia. Być może wyniki badań były tak zdumiewające, że należało je sprawdzić jeszcze raz. Ta niezwyczajna zwłoka, a także zaskakujący brak późniejszych komentarzy, uniemożliwiają ocenę skutków dziwnej burzy. Mogły być dość poważne, zważywszy że nastąpiło bezpośrednie uderzenie w Ziemię. Być może spaliły się satelity, być może wzrosła liczba zachorowań na raka skóry. Tego nie wiemy. Tak więc burza z 20 stycznia 2005 roku, otwierająca rok minimum słonecznej aktywności, okazała się w rzeczywistości największym uderzeniem radiacyjnym od października 1989, będącego rokiem słonecznego maksimum.
Nie posiadamy dostatecznie dużo danych aby z pełnym przekonaniem powiedzieć jak zachowa się nasza gwiazda i nasza sytuacja pogarsza się z dnia na dzień. Badacze mogą zasłaniać się jedynie owym „nieznanym” czynnikiem jakim jest fala, która już od kilku lat dostarcza Słońcu energii. W konsekwencji bilans energetyczny zostaje zachwiany prowadząc do nieprzewidywalnych superwybuchów. Gdyby choćby jeden idealnie pokrył się z pozycją Ziemi moglibyśmy pożegnać się z urządzeniami elektrycznymi na nasłonecznionej stronie naszej planety. Na pewno wielu z was myśli że mamy niebywałe szczęście i każda większa fala cząsteczek nas omija. Niestety rozbłyski słoneczne są tak potężne że nawet pośredni wybuch jest w stanie doprowadzić do nagłej zmiany pogody, wzrostu zachorowań na raka lub innymi skutkami których jeszcze nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Konferencja SORCE 2005
SORCE to największa ogólnoświatowa konferencja fizyków. Od kilku lat jest zdominowana przez interpretacje tego co wyprawia Słońce. W czasie trwania konferencji (rozpoczętej 13 września) nad głowami zebranych uczonych rozpoczynał się szereg burz, który okazał się najintensywniejszym w całej historii pomiarów. Komunikaty NASA były jednoznaczne „Intensywna aktywność Słońca”, „Rubinowe zorze w Arizonie” czy „Minimum słoneczne szaleje!”. 26 września wyrzucona w przestrzeń kula ognia była wielokrotnie większa od Ziemi. W annałach fizyki Słońca wrzesień 2005 roku zajmie miejsce obok legendarnej już serii zaburzeń słonecznych nazywanych „burzami Halloween”, kiedy to po raz pierwszy w dziejach obserwacji astronomicznych pojawiły się na powierzchni Słońca jednocześnie dwie plamy wielkości Jowisza; obie wielokrotnie wybuchały, dając rozbłyski klasy X. Burza osiągnęła szczyt 4 listopada, gdy doszło do największego w historii rozbłysku - klasy X45. Gdyby wyrzut skierował się ku Ziemi, zniszczyłby globalną sieć satelitarną, spłonęłyby z pewnością satelity telekomunikacyjne, bankowe, a nawet wywiadu i łączności wojskowej. Wiemy o tym, ponieważ mniejszy rozbłysk, klasy X19, spowodował burzę radiacyjną, która uderzyła w Ziemię w roku 1989, paraliżując na kilka godzin sieć energetyczną Hydro-Quebec i przepalając generatory. Skutki burzy spowodowanej rozbłyskiem X28 - następstwa nadmiernego promieniowania, nowotwory, choroby oczu i inne zaburzenia - mogły też okazać się groźne z medycznego punktu widzenia. Niektórzy fizycy zajmując się Słońcem określają teraz burzę z przełomu października i listopada 2003 roku mianem drugiego maksimum słonecznego, ponieważ nastąpiła w dwa i pół roku po maksimum słonecznej aktywności z 2001, a także dlatego, że zachowanie Słońca w istocie nigdy nie wróciło w pełni do normy.
Wrzesień 2005 roku choć nieco słabszy od Halloween 2003, okazał się jeszcze bardziej znaczący, bo nastąpił w minimum cyklu słonecznego. Dlaczego więc na konferencji SORCE, zorganizowanej przez twórców satelity do badań Słońca, zaledwie wspomniano o tym, co przejdzie do historii jako jeden z najbardziej niezwykłych tygodni w znanej ludziom części jego dziejów? Dlaczego nie wykorzystano spotkania wszystkich specjalistów z tej dziedziny do wymiany informacji i poglądów?
Wrzesień 2005 roku miał okazać się jednym z najbardziej burzliwych i zwariowanych miesięcy w dziejach Słońca i Ziemi. Wody Atlantyku i Zatoki Meksykańskiej były po prostu przegrzane. Niezapomniany huragan Karina zniszczył już Nowy Orlean. Rita wprawiła w przerażenie Houston oraz Busha i wylała masy deszczu. Na początku października pojawił się mało znany, środkowoamerykański Stan, który obrócił w ruinę Atitlán i, jak się później okazało, spowodował najwięcej ofiar śmiertelnych. Po nim przyszła Wilma, najpotężniejszy z tych huraganów, i spustoszyła Florydę. Na koniec nastąpiła seria ośmiu tropikalnych burz, czasem o sile huraganu. Rok 2005 był wyjątkowy pod względem aktywności wulkanicznej i sejsmologicznej. Zakończył się falą tornad i pożarów traw, co naprawdę trudno uznać za zjawisko charakterystyczne dla świąt Bożego Narodzenia.
Nawet w informatorze SORCE potwierdzono związek między aktywnością Słońca i klimatem na Ziemi: „Z równania bilansu elektrycznego wynika, że gdy zmiany aktywności Słońca są niewielkie i wynoszą na przykład 1%, średnia globalna temperatura powierzchni Ziemi zmienia się o mniej więcej 0,7 st. C. Na podstawie danych empirycznych przyjmuje się, że zmiany, jakie zaszły na Słońcu od czasów epoki przedindustrialnej sięgają blisko 0,5%. Z kolei z badań nad klimatem można wywnioskować, że tego rodzaju zmiana w ponad 30% odpowiada za ocieplenie, które nastąpiło po roku 1850”.
Ponad 30% oznacza, że coraz mocniejsze Słońce staje się najważniejszym czynnikiem globalnego ocieplenia - poza osławionym wzrostem ilości CO2.
Jeżeli burze takich rozmiarów jak te, które wystąpiły we wrześniu 2005 roku, zdarzają się w fazie minimum słonecznego, ciekawe co szykuje nam Słońce na najbliższe maksimum słonecznej aktywności w roku 2012? Kilka miesięcy po zakończeniu konferencji SORCE grupa specjalistów z NCAR (National Center for Atmospheric Research) w Boulder w stanie Kolorado potwierdziła to, co wiele osób podejrzewało wcześniej: „Przewidujemy, że następny cykl słoneczny będzie od 30 do 50% silniejszy od poprzedniego” - oznajmił Mausumi Dikpati .
Wpływ planet na Słońce
To całkiem naturalne, że człowiek nie chce dawać wiary przerażającym wiadomościom. Na kolejnej konferencji SORCE (w Durango w stanie Kolorado), rozpatrywano, czy jest jakiś związek między burzami na Słońcu i na Ziemi. Owszem jest, a co gorsza, przed rokiem 2012 czeka nas jeszcze większe zamieszanie. Z badań wynika, że planety, łącznie z Ziemią, nie tylko odczuwają skutki plam słonecznych, ale też przyczyniają się do ich powstawania. Okazuje się, że konfiguracje i koniunkcje planet mają ogromny wpływ na Słońce.
Grupa zapalonych badaczy przestrzeni głosi ostatnio, że planety wywierają liczący się, a dotychczas wyraźnie niedoceniany, elektromagnetyczny i grawitacyjny wpływ na Słońce. W pierwszej chwili poczucie zdrowego rozsądku każe odrzucić taką teorię, bo w jaki sposób mogą te stosunkowo drobne, bezwładne kule wpływać na gigantyczne, promieniujące Słońce, wokół którego krążą? Szybko jednak uświadamiamy sobie, że w przeciwieństwie do planet Słońce jest płynne i galaretowate, a więc dużo bardziej podatne na magnetyczne i grawitacyjne oddziaływania. Z czterech planet wewnętrznych Ziemia ma największą masę, najsilniejsze pole grawitacyjne i zdecydowanie najsilniejsze pole magnetyczne. Związek Słońca z Ziemią ma więc charakter dwukierunkowy. To sprzężenie zwrotne rodzi ciekawe możliwości. Huragany, wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi i inne wydarzenia natury klimatycznej lub sejsmicznej, w których uwalniane są wielkie ilości energii, mogą być zarówno następstwem, jak przyczyną plam słonecznych. Ważniejsza od wszelkich szczegółów jest zmiana spojrzenia: z jednokierunkowego przekazu na linii Słońce-Ziemia na obustronne oddziaływanie energetyczne.
„The Vital Vastness” - starannie udokumentowana, licząca 1000 stron praca naukowa, stała się dziełem kultowym środowiska geofizyków. Jest to kompendium wiedzy o tym. W jaki sposób pole elektromagnetyczne i grawitacyjne planet, a zwłaszcza Ziemi, wpływa na funkcjonowanie Słońca.
Najsilniejszy, połączony wpływ wywierają planety ustawione w jednej linii (kąt między nimi wynosi 0 st.), naprzeciwko siebie (kąt 180 st.) albo pod kątem prostym (90st.). Są takie konfiguracje, które wywołują szczeliny w zewnętrznej warstwie Słońca; inne natomiast bardzo skutecznie wstrząsają jego wnętrznościami.
„Zmiany zachodzące w polu magnetycznym Ziemi odzwierciedlają wielkość zmian aktywności Słońca, zanim dojdzie do nich na Słońcu… dane o polu magnetycznym Ziemi w fazie minimum plam słonecznych zapowiadają intensywność następującej potem fazy maksimum” - stwierdza Pasichnyk. Innymi słowy, to, co dzieje się w polu magnetycznym Ziemi, poprzedza to, co dzieje się na Słońcu i przypuszczalnie przyczynia się do tego.
Wydawałoby się, że środek masy Układu Słonecznego leży gdzieś wewnątrz Słońca, którego masa jest o wiele większa niż masa wszystkich planet, księżyców, asteroid i komet razem wziętych. W rzeczywistości, jak wyjaśnił Tom Burgess , punkt ten wciąż się przesuwa, w zależności od kształtu orbit i układu planet i może znaleźć się nawet w odległości 1,5 mln km od Słońca. Słońce zmuszone jest do kołysania i wybrzuszania się w stronę środka ciężkości Układu. Im mocniej oddziałuje na nie siła przyciągania, tym bardziej staje się prawdopodobne, że powierzchnia Słońca pęknie, gwałtownie uwalniając coś, co nazwano uwięzioną radiacją - niewyobrażalną masę radiacji zamkniętą w jego wnętrzu, może i od dziesiątków tysięcy lat. W normalnych warunkach wydobywa się ona mniej lub bardziej równomiernym strumieniem, ale gdy powierzchnia Słońca pęka, uwięzione promieniowanie może uchodzić w postaci potężnych wybuchów.
„Uwięziona radiacja może wydostawać się z powierzchni Słońca przez pęknięcie, a nawet przez wklęsłość” - twierdzi Burgess. Jego zdaniem taka depresja oznacza, że właśnie w tym miejscu promieniowaniu łatwiej przedrzeć się przez mniejszą masę.
Burgess oblicza, że najbliższy moment, w którym pływowe oddziaływanie planet, czyli suma ich sił grawitacji, osiągnie szczytową wartość, nastąpi pod koniec roku 2012. Maksimum występowania plam słonecznych, przypadające w tym samym roku, tylko rzecz skomplikuje, ponieważ Słońce zostanie poddane wyjątkowo dużym naprężeniom. Bieguny magnetyczne Słońca, które zamieniają się miejscami co 22 lata (w szczytowym punkcie drugiego cyklu), też przestawią się w 2012 roku, jeszcze bardziej destabilizując sytuację.
Pole magnetyczne zanika
Nie możemy uchylić działania grawitacji, na szczęście zresztą, bo gdyby nie było przyciągania, wszyscy odlecielibyśmy w przestrzeń pozaziemską. Nie możemy także uchylić praw rządzących zjawiskami elektryczności i magnetyzmu. Nie ma jednak takiego prawa, z którego wynikałoby, że Ziemia musi mieć pole magnetyczne osłaniające nas przed wyrzucanymi przez Słońce protonami i elektronami. Ich nadmiar mógłby spowodować wzrost zachorowań na raka u ludzi i przedstawicieli wielu innych gatunków, to zaś doprowadziłoby do zniszczenia łańcucha pokarmowego. Zbyt intensywna radiacja słoneczna blokowałaby także dostęp do promieniowania kosmicznego - cząsteczek o wysokiej energii i fal docierających z przestrzeni - które zdaniem uczonych ma istotny wpływ na powstawanie chmur. Chmury, zwłaszcza te poruszające się na niedużych wysokościach, blokują wysyłane przez Słońce promieniowanie podczerwone - a więc ciepło - uniemożliwiając przegrzanie się powierzchni Ziemi.
Ziemskie pole magnetyczne odchyla promieniowanie Słońca i kieruje je do pasów radiacyjnych, które bez szkody dla nas otaczają atmosferę naszej planety. Żadna z sąsiednich planet nie ma pola magnetycznego, przynajmniej takiego jak ma obecnie Ziemia. A jednak silnej i skutecznie działającej magnetosfery nie możemy uważać za coś absolutnie pewnego i trwałego, bo właśnie ulega ona zmianom; jej natężenie może osłabnąć do tego stopnia, że w ogóle przestanie nas chronić przed szkodliwym oddziaływaniem Słońca.
Tradycyjna geologia twierdzi, że magnetosfera, czyli pole magnetyczne Ziemi, jest generowana przez obroty jądra planety, mieszaniny płynnego i stałego żelaza. Jądro funkcjonuje niczym olbrzymie dynamo o rozmiarach Księżyca, które wytwarza gigantyczne pole elektromagnetyczne ulatujące przez bieguny i sięgające daleko poza atmosferę; kształt tego pola odpowiada z grubsza układowi żelaza wokół obu biegunów magnesu. Międzyplanetarne pole magnetyczne, które w zasadzie jest polem magnetycznym emanowanym przez Słońce, ma również wpływ na rozmiary i kształt ziemskiej magnetosfery. Czasami międzyplanetarne pole magnetyczne zasila ziemską magnetosferę energią słoneczną, innym znów razem ściska ją, deformuje, a nawet powoduje powstanie w niej szczelin.
Z antropocentrycznego punktu widzenia najważniejszą funkcją magnetosfery jest zapobieganie potencjalnie zabójczym skutkom docierającego na Ziemię promieniowania słonecznego. Nie ma jednak żadnych naukowych dowodów na to, że nasza planeta szczególnie troszczy się o żyjące na niej organizmy. Natomiast Bóg z jakichś ważnych powodów mógłby tym sposobem chronić swe stworzenie. Gdyby nawet ktoś odrzucał ten argument, zgodzi się chyba, że mamy wyjątkowy fart - Ziemia wyposażona jest w płynny żelazny rdzeń, który obracając się w jej wnętrzu od 5 miliardów lat, wytwarza potężne ochronne pole magnetyczne, tysiące razy silniejsze niż to wokół innych planet - Merkurego, Wenus i Marsa.
Ziemska magnetosfera kieruje docierające do Ziemi promieniowanie słoneczne do dwóch pasów radiacyjnych, zwanych pasami van Allena. Zostały one odkryte w 1958 roku przez Explorera I i Explorera 2 podczas badań górnych warstw atmosfery prowadzonych pod kierunkiem Jamesa A. van Allena, postaci dziś już legendarnej. Pasy van Allena sięgają od 10 000 do 65 000 km, licząc od centrum Ziemi ku Słońcu, a najgrubsze są w odległości 15 000 km. Wewnętrzny pas składa się głównie z protonów, w zewnętrznym przeważają elektrony. Po nasyceniu pasa radiacja „wylewa się”, aktywizując górną warstwę atmosfery, co jest źródłem fluorescencji w postaci zórz polarnych. Pasy radiacyjne van Allena stwarzają pewne zagrożenie dla pokonujących je astronautów oraz satelitów, w związku z czym pojawiły się niezbyt przemyślane pomysły, jak się ich pozbyć. Gdyby znikła magnetosfera, która kieruje cząsteczki pasów van Allena, astronautom z jednej strony ubyłby zapewne powód do zgryzot, z drugiej jednak nierozsądne majsterkowanie mogłoby narazić nas wszystkich już nie tylko na zmartwienie, lecz także na śmiertelne niebezpieczeństwo wzmożonej radiacji.
Film „Jądro Ziemi” przedstawiający katastrofę, do której mogłyby dojść, gdyby jądro Ziemi przestało kręcić się jak gigantyczna prądnica i tym samym wytwarzać pole magnetyczne, z naukowego punktu widzenia nie jest możliwe. Zatrzymanie obrotów jądra byłoby możliwe tylko wtedy, gdyby Ziemia przestała się kręcić wokół swej osi, to zaś miałoby jeszcze tragiczniejsze skutki, rujnujące same podstawy naszej egzystencji; zniknęłyby pory roku, a nawet podział na noc i dzień. Niemniej film dotknął bardzo istotnej sprawy, przypominając, jak ważna jest chroniąca nasze życie magnetyczna tarcza. Niestety, tu i ówdzie powłoka magnetosfery zaczyna się już trochę przecierać. Naukowcy w gruncie rzeczy nie mają pojęcia, dlaczego pole magnetyczne słabnie. Dyskutuje się o najróżniejszych powodach - począwszy od zmian w międzyplanetarnym polu magnetycznym, skończywszy na zakłóceniach dynamiki przepływów w ciekłym jądrze naszej planety. Przebieg tego zjawiska może być przypadkowy lub cykliczny.
Nie ustają nerwowe rozważania, czy słabnięcie magnetosfery zapowiada zmianę ziemskich biegunów magnetycznych - kompasy, które obecnie wskazują północ, wskazywałyby wtedy południe. Pierwszym etapem zmiany biegunów jest ogólne słabnięcie pola magnetycznego, a to właśnie dzieje się na naszych oczach. Wyobraźmy sobie zapaśnika sumo, który leży na swym przeciwniku i przygniata go do maty. Zanim role się odwrócą i zawodnik leżący pod spodem wydostanie się na wierzch, nastąpi mnóstwo zwrotów, chwytów i szarpaniny. W trakcie walki, przez krótszą lub dłuższą chwilę, obaj zapaśnicy będą leżeć obok siebie na macie. Tak samo dokonuje się zmiana miejsc biegunów, tylko że ten proces może trwać nie kilka chwil, lecz setki lat. W tym czasie na Ziemi pojawią się liczne bieguny magnetyczne, a kompasy będą wskazywać północ, południe, wschód, zachód i wszystkie inne pośrednie kierunki. Ptaki się pogubią, a rekiny będą pływać bez celu i w kółko; żabom, żółwiom i łososiom nie uda się odnaleźć terenów lęgowych, zaś zorze polarną ujrzymy nad równikiem. Wszystko wskazuje na to, że osobliwości pogodowe jeszcze się nasilą, gmatwanina magnetycznych południków skomplikuje kierunki, a huragany, tajfuny i inne burze przybiorą gigantyczne rozmiary.
Badania próbek lodu i osadów z dna oceanów dowodzą, że bieguny magnetyczne Ziemi zamieniły się miejscami około 780 tysięcy lat temu. Na tych historycznych głębokościach geologicznego zapisu skał i odłamki magnetytu, które powinny mieć orientację północną, są zorientowane na południe. Próbki substancji magnetyczne z następnego tysiąca lat, licząc oczywiście z pewnym marginesem błędu, wskazywały rozmaite kierunki, zanim wreszcie przyjęły orientację północ-południe, która właśnie teraz zaczyna chwiać się i słabnąć.
Możliwe są dwa rodzaje przesunięć biegunów: „W pierwszym przypadku wzajemne położenie wszystkich warstw kuli ziemskiej nie zmienia się, a oś obracającej się kuli ziemskiej nachyla się w stosunku do płaszczyzny wyznaczanej przez orbitę okrążającej Słońce Ziemi” - pisze William Hutton i wyjaśnia, że mamy tu do czynienia jedynie z relatywną zmianą położenia biegunów w stosunku do stałych gwiazd. Nie pociąga to za sobą żadnych zakłóceń sejsmicznych czy zmian w aktywności wulkanów, bo skorupa Ziemi, jej płaszcz i rdzeń pozostają wobec siebie niezmienne w tym samym położeniu. Niestety nie jest to ten rodzaj przesunięcia biegunów, ponieważ w opisywanym przypadku dałoby się je tłumaczyć jedynie niezmiernie powolnym, dokonującym się milimetr po milimetrze dryfem kontynentów.
W rzeczywistości ruch biegunów jest dużo szybszy. Na przykład biegun północny przemieszcza się na terytorium Kanady z szybkością mniej więcej 20 kilometrów rocznie, zaś biegun południowy na Antarktydzie w tempie około 30 km rocznie. Huston sądzi, że swoisty „poślizg” płaszcza i skorupy Ziemi po powierzchni płynnego jądra planety, czy też po półpłynnej warstwie położonej powyżej jądra, wydaje się najlepiej tłumaczyć obserwowane z takim zaniepokojeniem w ostatniej dekadzie zjawisko wędrówki biegunów.
„Przesuwanie się biegunów wraz z płaszczem Ziemi powoduje, że zmienia się także położenie równika” - pisze Huston. - „W miarę jak równik przemieszcza się w inne miejsca po powierzchni Ziemi, w rejonach, przez które teraz przebiega, pojawiają się zmiany w poziomie mórz i działaniu siły odśrodkowej. Prowadzi to do nowego układu granic między lądami i morzami oraz do tektonicznych ruchów skorupy ziemskiej”.
Pieter Kotze nie sądzi, by miało rychło dojść do odwrócenia biegunów. Tego samego zdania jest Jeremy Bloxham z Uniwersytetu Harvarda, który ocenia, że proces ten może potrwać tysiąc lat albo i dłużej. Niemniej ostrzega, że osłabienie pola magnetycznego, nawet bez zmiany położenia biegunów, oznacza mniej skuteczną osłonę Ziemi. Będziemy w coraz większym stopniu wystawieni na stałe bombardowanie naszej planety z kosmosu, tak jak pojazd kosmiczny „Enterprise” w serialu Star Trek stawał się praktycznie bezbronny bez osłaniających go pól energetycznych. „Enterprise” i jego załoga zawsze jednak unikali dezintegracji, zmiażdżenia, również możliwych następstw śmiercionośnego promieniowania, bo takie właśnie reguły obowiązują w serialach telewizyjnych. Niestety, Ziemi i jej mieszkańcom nikt nie wystawił gwarancji happy endu.
ESA chce w latach 2009-2015 wysłać „rój” satelitów badawczych, które gruntownie spenetrują ziemskie pole magnetyczne. Dużo wcześniej jednak uczeni będą szukać odpowiedzi na pytanie, dlaczego w magnetosferze pojawiają się pęknięcia i szczeliny, utrzymujące się czasem nawet przez wiele godzin. Największe pęknięcie, noszące nazwę anomalii południowoatlantyckiej, rozciąga się od brzegów Afryki aż do Brazylii i od 50 S do równika. Niebezpieczeństwo polega na tym, że owa dziura, być może pierwsza z wielu, jest poważną wyrwą w osłonie chroniącej nas przed promieniowaniem kosmicznym i słonecznym. Przez osłabione pole magnetyczne przenika promieniowanie, które uszkodziło już sporą liczbę satelitów przelatujących przez strefę anomalii południowoatlantyckiej, a złośliwość losu sprawiła, że między innymi został zniszczony duński satelita, który miał dokonywać pomiarów pola magnetycznego Ziemi.
Anomalia południowoatlantycka zbliża się niepokojąco do stale głośnej w mediach dziury ozonowej nad Antarktydą; dzieli je zaledwie kilka stopni szerokości geograficznej. Nie można wykluczyć, że owe dziury pozostają ze sobą w jakimś związku - np. słabnięcie magnetosfery może być również przyczyną zaniku warstwy ozonowej w stratosferze. Przenikanie protonów emitowanych przez Słońce przez tarczę magnetosfery oddziałuje na skład chemiczny atmosfery: nagle wzrasta temperatura i radykalnie maleje poziom warstwy ozonowej w stratosferze.
2012 - maksimum cyklu słonecznego
Rok 2012, magiczny czas końca świata według przepowiedni Majów i Egipcjan. Potwierdzenie tej teorii w książce "Proroctwo Oriona na rok 2012" i wielu innych przepowiedniach. Czy rzeczywiście ma coś wspólnego z prawdą.
Tak!
Amerykańscy naukowcy David Hathaway i jego kolega Robert Wilson zaprezentowali analizę nt. aktywności elektromagnetycznej najbliższej nam gwiazdy na spotkaniu American Geophysical Union w San Francisco. Oddziaływania Słońca na nasz glob są ogromne i mogą spowodować przebiegunowania, a w konsekwencji końca naszej cywilizacji.
Zapraszam do zapoznania się z krótkimi i podstawowymi informacjami na temat cyklu słonecznego oraz wyciągnięcia własnych wniosków dotyczących prawdziwości przepowiedni oraz realności końca naszej cywilizacji
CYKL SŁONECZNY
Co 11 lat Słońce osiąga maksimum swojej aktywności. Wówczas obserwujemy więcej plam (spots), rozbłysków (flares) i wyrzutów materii ze Słońca (coronal mass ejections). Ilustrują to dwa zdjęcia prezentowane poniżej z okresu minimum i maksimum aktywności słonecznej
Cykl słoneczny wynosi dokładnie 10.96 lat (4.26 lat ma faza wzrostu aktywności a 6.7 trwa faza spadku aktywności.)
Aktywność Słońca ma ogromny wpływ na otoczenie, w którym żyjemy. W okresie maksimum słonecznej aktywności magnetosfera stanowiąca "pancerz ochronny" dla Ziemi jest w znacznym stopniu deformowana. Pole magnetyczne wykazuje wzmożoną zmienność.
Poniższe zdjęcia ilustrują zmienność zjawisk związanych z cyklem aktywności Słońca. Przedstawiono na nim wygląd chromosfery (u góry) i korony (na dole) dla pięciu dni z różnych okresów aktywności słonecznej. Rysunek środkowy prezentuje zmienność obserwowanej ilości plam na Słońcu w okresie 50. lat, z zaznaczeniem (czerwonymi kropkami) dat, z których pochodzą zdjęcia chromosfery i korony.
Według tych danych 24 cykl słoneczny osiągnie swoje maksimum w latach 2010-2012. Hathaway i Wilson przebadali aktywność elektromagnetyczną Słońca w ostatnich 150 latach.
"Aktywność geomagnetyczna pozwala nam na stwierdzenie, jak będzie przebiegał cykl w ciągu następnych 6 do 8 lat" - mówi Hathaway
David Hathaway jest fizykiem słonecznym z Marshall Space Flight Center w USA. Hathaway wyjaśnił:
"Gdy wiatr słoneczny uderza w ziemskie pole elektromagnetyczne, owe uderzenie powoduje, że pole zaczyna drgać. Drga na tyle mocno, że nazywamy to elektromagnetycznym sztormem"
Aktywność Słońca ma duży wpływ na funkcjonowanie naszej cywilizacji - skutki burzy słonecznej mogą się odbić na funkcjonowaniu satelitów, zakłócić komunikację i energetykę. Burze słoneczne i powiązane z nimi zawirowania pola magnetycznego występują w regionach, w których obserwowane są plamy słoneczne. Ziemia także ma pole magnetyczne. Powoduje ono odchylanie torów większości cząstek wiatru słonecznego, a część z nich zatrzymuje. W rezultacie pole magnetyczne tworzy wokół Ziemi niewidzialny kokon, który opływany jest przez wiatr słoneczny, tak jak wyspy bywają opływane przez rzeki. W przypadku Ziemi niektóre naładowane elektrycznie cząstki potrafią jednak przez te zapory przeniknąć.
Według prognozy, w nadchodzącym, 24. cyklu aktywności Słońca, plamy pokryją ponad 2,5% tarczy Słońca. Cykl ma się rozpocząć pod koniec roku 2007 lub na początku 2008 - od 6 do 12 miesięcy później, niż średnio powinien się rozpocząć. Szczyt aktywności ma przypadać na 2012 rok! Wkrótce naukowcy zajmą się prognozowaniem kolejnego.
Krótki, ale treściwy artykuł. Spostrzeżenia oraz interpretacje pozostawiam czytelnikom.
"Wygląda na to, że zanosi się na jeden z najbardziej intensywnych cykli w całej 400 letniej historii badań gwiazdy” David Hathaway
Wielu ludzi, którzy są związani właśnie z taką dziedziną nauki lub mają pasję z nią związaną twierdzi, że słońce może mieć wpływ na to co będzie się działo w roku 2012 na Ziemi. Chodzi mi o aktywność słońca i tą teorię przebiegunowania itp. Spotkałem się także z artykułami, w których opisywano aktywność magnetyczną słońca. Teraz dołączając się do pytania Dreamer czy ta aktywność słońca nie mogła by zostać wzmożona przez jakiś czynnik zewnętrzny np. Planeta X, która od dłuższego czasu nie schodzi z czołówek stron zajmujących się różnego rodzaju zjawiskami. Jeśli w naszym układzie słonecznym pojawi się nowe ciało niebieskie wtedy zacznie wpływać swoją masą, a przez to polem magnetycznym na inne ciała niebieskie, które z kolei mogą wpływać poprzez wzmożoną aktywność czynników zewnętrznych na inne ciała niebieskie, więc nic nie pozostanie bez skutku oddziaływania czegoś co wnosi "nową siłę" w otoczenie. Jeśli na czynniki zewnętrzne związane z pojawieniem się nowego ciała niebieskiego w układzie słonecznym zareagują pozostałe planety to również Słońce może swoje działanie (hiperaktywność) wzmóc na sile.
Zbliża się jeden z najbardziej silnych cykli słonecznych w historii.
24 cykl słoneczny osiągnie swoje maksimum w w latach 2010-2012. "Wygląda na to, że zanosi się na jeden z najardziej intensywnych cykli w całej 400 letniej historii badań gwiazdy" - mówi fizyk słoneczny David Hathaway z Marshall Space Flight Center.
David Hathaway i jego kolega Robert Wilson zaprezentowali tydzień temu analizę nt. aktywności elektromagnetycznej najbliższej nam gwiazdy na spotkaniu American Geophysical Union w San Francisco.
Hathaway wyjaśnił: "Gdy wiatr słoneczny uderza w ziemskie pole elektromagnetyczne, owe uderzenie powoduje, że pole zaczyna drgać. Drga na tyle mocno, że nazywamy to elektromagnetycznym sztormem". W przypadkach ekstremalnych owe sztormy doprowadzają do awarii sieci energetycznych i wariacje systemów nawigacji, nie wspominając o zorzach.
Hathaway i Wilson przebadali aktywność elektromagnetyczną Słońca w ostatnich 150 latach.
"Aktywność geomagnetyczna pozwala nam na stwierdzenie, jak będzie przebiegał cykl w ciągu następnych 6 do 8 lat" - mówi Hathaway.
Obrazek wyjaśnia jednak więcej:
Co nam grozi?
31 lipca na Słońcu pojawiła się plama. Normalnie takie rzeczy zdarzają się na tej gwieździe bardzo często. Nudne żeby zajmować się każdą z nich. Ta plama była jednak wyjątkowa - była przeciwna.
Czekaliśmy na to - mówi David Hathaway, fizyk słoneczny z Marshall Space Flight w Huntsville w stanie Alabama (USA).
Wsteczna plama to oznaka rozpoczynającego się nowego cyklu słonecznego - dodaje.
Plamy słoneczne mają rozmiar naszej planety i stworzone są przez wewnętrzne słoneczne dynamo. Podobnie jak wszystkie magnesy we Wszechświecie, wszystkie mają biegun północny (N) i południowy (S). Plama z 31 lipca, która pojawiła się na długości 65 stopni i szerokości 13 stopni, mimo że obszar ten ma układ N-S, była ustawiona przeciwnie, tj. S-N.
Aktywność słoneczna trwa w systemie ciagłym przez 11 lat, powracając na końcu aktywności do stadium ciszy, która trwa obecnie (pisaliśmy).
Znajdujemy się na końcu 23-ciego cyklu słonecznego, którego etap spadku rozpoczął się w 2001 roku - wyjaśnia Hathaway.
Następny cykl słoneczny powinien się rozpocząć lada moment - dodaje.
Specjaliści od planowania misji satelit NASA obawiają się nadchodzącego cyklu słonecznego, ponieważ ten ma należeć do jednych z najsilniejszych. Olbrzymie wiązki energetyczne z rozpędzonymi protonami mogą uszkodzić naziemne linie elektryczne, nie wspominając już o satelitach na orbitach okołoziemskich.
Pierwsza przeciwna plama słoneczna zazwyczaj jest oznaką rozpoczęcia się następnego cyklu słonecznego. Czekano na to od dłuższego czasu.
Opracowanie: hotnews
Źródło/autorstwo: NASA/r.n.
Źródło/uzupełnienie: Portal Zjawisk Paranormalnych
Zapraszam do dyskusji na ten temat na forum
Pozwolę sobie, przy okazji tego tematu zacytować fragment książki Adriana Gilberta „Koniec Świata w 2012 roku”:
Ludzie obserwowali plamy na Słońcu od wieków - od czasu wynalezienia teleskopu przez Galileusza - robili to już dość regularnie. Bez względu na opinie o pochodzeniu tych zjawisk, od dawna uważano, że istnieje liczący ok. 11,1 roku cykl między kolejnym, maksymalnym i minimalnym występowaniem plam na Słońcu. Obecnie wiemy jednak, że w najlepszym wypadku dysponujemy tylko cząstkowymi danymi o tym cyklu. Niewykluczone, że przez większość minionych 400 lat Słońce działało w 11,1-letnim cyklu aktywności. Wydaję się, że teraz już tak nie jest.. SOHO* ujawnił że w 2003 roku, kiedy Słońce powinno było wejść w spokojniejszą fazę, zamiast tego nastąpiło nieoczekiwane wzmożenie jego aktywności. Nie tylko pojawiło się znacznie więcej plam słonecznych, niż się spodziewano, ale także współuczestniczyły one bardzo aktywnie w uwalnianiu rozbłysków słonecznych. Ich aktywność osiągnęła punk kulminacyjny w październiku, gdy wystąpił nadspodziewanie potężny koronalny wyrzut materii (KWM) z jednej z plam słonecznych, a około dziewięciu godzin później owa materia uderzyła w ziemską magnetosferę. Rozbłysk ten wywołał zorzę polarną, którą można było oglądać daleko na południu USA - aż w Teksasie. Takie wypadki, które wydają się występować coraz częściej, wskazują, że pole magnetyczne Słońca ulega wielkim przemianom.
* - SOHO (Solar and Helispheric Observatory, czyli Obserwatorium słoneczne i heliosferyczne) satelita wystrzelony w 1995 r.
7