nic byłem jeszcze bankrutem i myśl ta, choć ją znałem, była we mnie tylko czczą filozofią i nic wstrzymywała łez płynących z oczu.
Wojenko, wojenko, cóżeś ty za pani? Przepraszam, że wrócę znów do tajemnicy, która mię tak nęka. Żołnierz na froncie w błocie i w mięsie się babrze, choroby, liszaje i brud znęcają się nad nim, a do tego, gdy brzuch jest rozdarty pociskiem, często kiszki wyłażą na wierzch... Więc jakże? Czemuż to żołnierz jaskółką jest, a nie żabą? Czemuż zawód żołnierza jest piękny i zewsząd utęskniony? Nie, źle mówię, nie piękny, ale — kraśny, kraśny do najwyższego stopnia. To właśnie — że kraśny — dodawało mi sił w walce z przebrzydłym zdrajcą duszy żołnierskiej, z obawą — i byłem prawie szczęśliwy, jak gdyby już po tamtej stronie nieprzeniknionego muru. Za każdym razem, gdy udało mi się trafnie wystrzelić z karabinu, czułem, że zawisam na niedocieczonym uśmiechu kobiet i na taktach żołnierskiej śpiewki, a nawet, po wiciu wysiłkach zdołałem zyskać łaski mego konia — tej dumy ułana — który dotychczas tylko kąsał mię i kopal.
4
Lecz zaszedł wypadek, który wtrącił mię w otchłań moralnego zepsucia, skąd dotychczas nie mogę się wydostać. Wszystko było na najlepszej drodze. Wojna rozszalała się na całym świecie, a wraz z nią — Tajemnica, ludzie pakowali sobie w brzuch bagnety, nienawidzili, brzydzili się i pogardzali, kochali i wielbili, gdzie przedtem wieśniak spokojnie młócił zboże, tam teraz była kupa gruzu. I ja wraz z nimi! Nic miałem wątpliwości, jak działać i co wybierać; twarda dyscyplina wojskowa była mi drogowskazem Tajemnicy. Pędziłem do ataku, lub leżałem w okopie wśród gazów duszących. — Już nadzieja, matka głupich, ukazywała mi radosne perspektywy przyszłości, jak to wrócę do domu z wojska, wyzwolony raz na zawsze z fatalnej neutralności szczurzej... Ale, 26 niestety, stało się inaczej... W dali grały armaty... Na rozora-
nym polu przed nami noc zapadała, po niebie gnały poszarpane chmury, siekł zimny wicher, a my, krainiejsi niż kiedykolwiek, już trzeci dzień broniliśmy zażarcie wzgórka, na którym stało połamane drzewo. Właśnie porucznik rozkazał nam trwać aż do śmierci.
Wtem pocisk armatni nadlatuje, pęka, wybucha, ucina ułanowi Kacperskiemu obie nogi, rozrywa brzuch, a ten z początku traci się, nie pojmuje, co się stało, a w chwilę polem też wybucha, ale śmiechem, też pęka, ale ze śmiechu! — trzymając się za brzuch, tryskający krwią, jak fontanna, piszczy i piszczy humorystycznym, wrzaskliwym, histerycznym, kro-tochwilnym dyszkantem — długie minuty! Jaki śmiech zaraźliwy! Nie macie pojęcia, czym być może taki niespodziewany glos na polu walki. Ledwie zdołałem dotrwać do końca wojny. — A kiedy powróciłem do domu, stwierdziłem, wciąż mając uszy pełne tego śmiechu, że wszystko, czym żyłem dotychczas, w proch się rozpadło, że rozwiały się wniwecz marzenia co do nowej, szczęśliwej egzystencji u boku Jadwisi, i że na pustyni, która nagle się rozwarła, nie pozostaje mi nic innego, jak być komunistą. Dlaczego? — komunistą? Lecz naprzód — co rozumiem przez „komunistę"! W tym określeniu nie zawieram żadnej sprecyzowanej treści ideologiczne), ani programu, ani balastu, przeciwnie, stosuję go raczej dla tego, co jest w nim obce, wrogie i niepojęte, i co najpoważniejsze jednostki zniewala do wzruszenia ramionami, łub do dzikich wrzasków wstrętu i przestrachu.
Lecz, jeśli już koniecznie chodzi o program, to proszę: żądam i obstaję, ażeby wszystko — ojcowie i matki, rasa i wiara, cnota i narzeczone — wszystko było upaństwowione i wydawane za kartkami w równych i dostatecznych porcjach. Żądam i podtrzymuję to żądanie w obliczu całego świata, aby pokrajano moją matkę na kawałeczki i każdemu, kto za mato jest gorliwy w modlitwach, dano po kawałeczku i by tak samo postąpiono z ojcem, w stosunku do istot pozbawionych rasy. Wymagam także, aby wszelkie uśmieszki, wszelkie uroki i wdzięki dostarczane były tylko na wyraźne żądanie, a nieuzasadniony wstręt ma być karany zamknięciem w domu poprą- 27