CHOPINA
Maria Kędziorzyna
Opowieść o zbójcach
Pan Barciński szedł szybko po schodach - im wyże], tym szybciej. Cała kamienica trzęsła się od krzyków i okropnego wrzasku. Zdawało się, że na stary dom warszawski napadła gromada zbójców.
Pan Barciński zaczął biec ile sił. A że był jeszcze młody, przesadzał długimi nogami po trzy stopnie na raz. Wpadł do przedpokoju i zdawało mu się, że ogłuchnie. Otworzył jeszcze jedne drzwi. W pokoju siedziała Justyna Szopenowa i tuliła do siebie izię i Emilkę. Izia zatykała uszy rękami. Emilka płakała. Naprzeciw pana Bar.ciń-skiego wybiegła Ludwisia i coś do niego mówiła. Pokazywała przy tym na drzwi sąsiedniego pokoju. Pan Barciński nie rozumiał nic, bo słowa Ludwisi zagłuszał piekielny wrzask. Podbiegł do drzwi i otwarł ję. Cofnął się, bo myślał, że ten okropny hałas rozsadzi mu głowę. Ale wnet ruszył mężnie naprzód.
W dużym pokoju kotłowało się. Kilku chłopców pchało się, właziło na stół i spadało stamtąd na podłogę. Na stole piętrzyły się dwa k#zesła, na których siedziało kilku innych chłopców i broniło się zaciekle przed tymi na dole. Jedni i drudzy krzyczeli, wyli, gwizdali.
Z boku, przy oknie stał szczupły chłopiec z jasnymi włosami. Nie brał udziału w walce, ale śmiał się serdecznie.
Pan Barciński już wiedział wszystko: jego wychowankowie zabawiają się w wojnę. Stół i krzesła - to twierdza broniona i zdobywana. Dzikie wrzaski - to po prostu odgłosy bitwy, komenda, jęki rannych i bohaterskie okrzyki bojowe.
Lecz opiekun nie był zachwycony tą zabawą. Poczerwieniał więc i wymachując rękami, wołał coś głosem mocnym i srogim. Ale jego słowa przepadały i ginęły w potężnym wrzasku wojennym.
Szczupły chłopiec zanosił się od śmiechu.
Pan Barciński podbiegł do niego. Chwycił go za rękę i szybko wyprowadził za drzwi. Drzwi zamknął.
Chłopiec z jasnymi włosami był bardzo zdziwiony.
- Ja przecież nic... Sam pan widział.
- Ale może ich uspokoisz! - wołał głośno pan Barciński.
- Wodziński jest twoim przyjacielem. Masz wpływ na niego. On cię usłucha.
- Kazio? Przecież on w tej chwili walczy.