- Kto ty jesteś, człowieku, który już nie szukasz, który nie wątpisz, który już nie badasz zapachu drzew, kwitnących na wiosnę po sadach, nic słuchasz kosów pogwizdywań w bukach, który na wszelkie z ciemnością zmagania masz odpowiedzi zawarte w pytaniach?
Osaczony przez rzeczy, przytomny konaniu prawd starych, obłąkany rytmem gwiazdozbiorów, zgubiony we mgle rannej nadmorskich ugorów i w oliwnym ciepłego morza kołysaniu,
uwiedziony przez wiosnę, oblany zarzewiem zorzy zachodniej, w śpiewie ponocnym słowika szukałeś prawdy świata, będąc pewien, że kwiat z drzewa jak słowo ze słowa wynika.
Gdzie jesteś? Nie w strumieniu skaczącym po głazach, nie ma cię w szumie drzew, w bezwstydzie kwiatów, otwartych tajemnicą istnienia ku światu, jakby wabieniem oczu ludzkich chciały wskazać, że rozsiewanie nasion po polach i miedzach to ich jedyna w walce z koniecznością wiedza.
Gdzie jesteś? Nie w myśleniu i nie ma cię w mowie, co ze zderzenia słowa ze słowem powstaje, nie jesteś ptakiem, który na wyraje leci, jak ciemną siłą opętany człowiek, ku rok po roku opuszczanym polom.
Tyś ziarnem czynu i wolności wolą.
Tyś jest człowiek, ruch jakiś wynikły z kurzawy woli wszechświata. Słowo nie jest twoją miarą.
To wodospad szumiący przez śluzy z nadmiaru wód wiosennych, od których napęczniały stawy.
Człowiek - wiatr, który wstaje z pustki, by uderzyć w rzeczy jak w piachu pustynnego zwały, ruch jakiś, który czynem można zmierzyć, upartą wolą czynu, co przenosi skały.
Biły we mnie te słowa ciemne jak kamienie, co plusnąwszy już potem idą cicho na dno, niknąć, majacząc zielonawym cieniem, póki między morszczyny miękko nie opadną; a pozostanie po nich kilka kół szerokich i odbite na fali obłoki.
Biły we mnie te słowa ciemne jak kamienie, co płoną w locie i tak krótko świecą, że wiatr już ściera ślad na nocnym niebie, nim na spotkanie im oczy dolecą -i zmagałem się z pustką niejasnych zapytań, aż dzień mi w twarz wybuchnął śmiechem świtu.