qiielque cliose ci faire, ...j’ai quelquun d voii)1 i oto znów rusza na polowanie i do bitwy daleki, twardy, zamknięty w swym pancerzu, wrogi wszystkim, nieludzko chytry i nlr zrozumiały jak Waż z Księgi Rodzaju.
Po wszystkich, nawet najserdeczniejszych rozmowach z Henrim odczuwałem lekki posmak porażki; niejasne po dejrzenie, że i ja w jakiś niedostrzegalny sposób byłem nl| człowiekiem, lecz narzędziem w jego rękach.
Dzisiaj wiem. że Henri żyje. Dałbym wiele, aby poznać jego życie na wolności, ale nie pragnę spotkać go więcej.
Kommando 98, tak zwane komando chemiczne, powinmi] być oddziałem specjalistów.
W dniu. kiedy oficjalnie ogłoszono jego u tworze nllj
0 szarym świcie na placu apelowym grupa mizernych pięt* nastu hąfllingów zebrała się dokoła nowego kapo.
I oto pierwsze rozczarowanie: był to znów „zielony tió| kat", zawodowy przestępca - Arbetlsdienst nie uważał rzecz konieczna, aby kapo komanda chemicznego miał hyj chemikiem. Daremnym wysiłkiem byłoby stawianie mu pj tań, nie odpowiedziałby albo odpowiedziałby rykiem l luij pniakami. Z drugiej strony jego niezbyt silna sylwctl
1 wzrost niższy od przeciętnego działały uspokajająco.
Wygłosił krótka przemowę niechlujna, koszarowa nH mczyzna i rozczarowanie okazało się usprawiedliwlom Więc to sa chemicy: dobrze, a on jest Alex, i jeżeli iny»l»,] że weszli do raju, to myła się. Przede wszystkim aż do <luU rozpoczęcia produkcji komando 98 nie będzie niczym lii nym jak komandem transportowym, należącym do m.»nu zynu chlorku magnezu. Poza tym, jeżeli myślą, żc |,i!o|
UigenLen, intelektualiści, będą mogli kpić sobie z niego. exa ReichsdeuLschercu no to, Herrgoltsacrament, już on pokaże, już on im... (i zaciśnięta pięścią i wyciągniętym cem machnął w powietrzu gestem niemieckiej groźby); /reszcie niech nie wyobrażają sobie, że tu kogokolwiek ukaja, jeżeli któryś z nich przedstawił się jako chemik, e będąc nim; egzamin - tak, moi panowie - w najbliż-ch dniach; egzamin z chemii przed triumwiratem Od-ału Polimeryzacji: doktorem Hagenem, doktorem Protem, doktorem inżynierem Pannwitzem.
A teraz, meine Herren. dość już straciliśmy czasu, ko-nda 96 i 97 poszły już do pracy - naprzód marsz! -pamiętajcie sobie: kto nie utrzyma równego kroku, bę-ie miał ze mna do czynienia.
Taki sam kapo jak wszyscy inni.
Wychodząc z lagru maszeruje się przed orkiestra i eses-ami po pięciu w szeregu, z beretem w ręce. z ramio-I opuszczonymi wzdłuż bioder i sztywnym krokiem. Ir wolno mówić. Potem przechodzi się na trójki i wtedy ożna spróbować zamienić parę słów wśród stukotu dzie-ciu tysięcy par drewnianych chodaków.
Kim sa moi towarzysze chemicy? Obok mnie maszerują erto, słuchacz trzeciego roku: i teraz udało się nam być m. Trzeciego po mojej lewej nigdy dotąd nie widziałem, glada na bardzo młodego, jest blady jak wosk i ma mer Holendrów. Plecy trzech idących przede mna sa mi Vnież obce. Niebezpiecznie jest odwracać się do tyłu, głbym zmylić krok albo potknąć się; próbuję jednak tej sekundzie dostrzegam twarz Issa Clausnera.
Jak długo się maszeruje, nie ma czasu na myślenie, cha uważać, żeby nie ściągnąć drewniaków z tego. kto lupie przed tobą, i żeby ten. kto człapie za tobą. nie litgnał ich z ciebie; co moment musi się przeskakiwać ez Jakaś dziurę lub omijać lepka kałużę. Wiem, gdzie Icśmy, przechodziłem już tędy z moim poprzednim ko-
113
Mam pewną rzecz do załatwienia, muszę się z kimś widzieć.