POISMA PIASTA DANTY8zKa
POISMA PIASTA DANTY8zKa
163J
Ale ten straszny, co psim zębem broczy Białą pierś żony i bólem się żywi;
A gdy zapłacze — to piekło zadziwi;
Ten jeden z myśli mi trupy wygonił,
I zadziwiłem się, żem łzę uronił.
1610
O! bo to sercom Polaka nie trudna Przebaczyć ręce, co krwią naszą brudna; Przebaczyć zdrajcy prochom i mogiłom, Zapomnieć nawet; a to jeden wyłom,
Zrobiony ręką ich w kraju budowie,
KU
Położył gruzy nam całe na głowie;
A to więc mieczem ich podcięta jodła Uschła i mieszka w niej gadzina podła.
A choćby i znów powstał lud z rozpaczy,
Któż Polskę taką, jak była, zobaczy?
1K9
Czy jaki rycerz ścięty od zawoja Na zmartwychwstałą powie: matka moja?
Czy jaki z grobu wywołany miecznik Pozna ten blady dzisiejszy słonecznik,
Co za nowości gwiazdą się obraca?
2675
Lud z takim sercem po śmierci nie wraca!
A gdzież są dzisiaj te pany w żupanie,
U których w sercu cnot na króla stanie?
1«M
A gdzież niewiasty, co synowskie ciało I zgon nie nadto ani też za mało Umiały płakać, gdy legł za ojczyznę?
O! dajcie mi krwi ojcowskiej, niech bryznę I zwalam twarze dziś białe i ciała!
2655
Bo krew w nich płynie jak w gadzinach — biała; A nie tak ważną jak ojcowie głowę,
Ni takie serca mają bursztynowe;
Lecz wszystko jakoś popsuło się, zgniło,
A lud już strupiał, a kraj już mogiłą.
Nie budź! — Bo jestem smutnie zamyślony
0 strasznym oku piekielnej korony.
Widzę, jak gwiazda okropna sumnienia m
Z góry wieżycę trupów opromienia. —
A jako okno gdzieś po nocy w sali Od czerwonego księżyca się pali
1 opłomienia loża królów ciemne,
A w sny ich trwogi rozrzuca tajemne:
Tak owa gwiazda nad piekłem szkaradnie To zaczerwieni się, to znowu bladnie,
I znów za obłok zachodzi ponury,
Za jakieś ciemne i skrwawione chmury.
A gdy się krwiami napoi ta chłodna,
Spoza chmur jasna wychodzi, pogodna,
Otwiera usta i jakoby z płuca W ciemne przepaście krwi piorunem rzuca.
Tam, gdzie kończyła się piekielna skała, Spiorunowanych krwią widziałem ciała.
Już blisko Boga — patrzę — trup człowieka W ciemność od gwiazdy sumnienia ucieka,
Ucieka — z czołem na nią obróconym,
W złotej koronie i w płaszczu czerwonym.
Za nim — o horor! niewieście gromady Trup nań rzucają maleńki i blady I kamienują czerwoną gadzinę.
Powietrze blade od trupków i sine.
Deszczem nań leją z ramion rodzicielskich Mogiły smętne pagórków anielskich.
Jakby niechętne trupki, jakby senne,
Gołębi stadem lecą przez gehennę.
A dłoń to matek, co je tak umyślnie Rzuca na trupa — nim rzuci — uśdśnie,
Pożegna wprzódy i łzami opryska,
Potem za nóżki zakręci i ciska.
Wartkie jak kamień, sine jak ze stali,
347