omijając kamienie, maczugi i ogień, to znaczy rzeczy i zjawiska naturalne, pierwszą bronią myśliwską wykonaną przez człowieka był oszczep. Najstarszy ze znanych nam egzemplarzy tkwił pomiędzy żebrami słonia, którego znaleziono w głębi bagien i to nie w Afryce, lecz w Niemczech. Jest nim tak zwany oszczep z Leerungen, smukły kij dębowy, którego ostrze zostało zahartowane w ogniu. Jego wiek ocenia się na około stu pięćdziesięciu tysięcy lat.
I dziś, jak ongi bezbronny człowiek może sobie sporządzić podobny oszczep najdalej w ciągu pół godziny. O połowę młodszy i dlatego znacznie lepszy jest oszczep z Detteln. Jego ostrze zostało wyposażone w starannie oszlifowany kawałek kości z zęba mamuta. Także i tę broń można w razie potrzeby skopiować bez specjalnego wysiłku. Grot prymitywnego oszczepu, a więc oszlifowaną kość lub kamień wkładano w rozszczepione z przodu drzewce. Potem owijano je bardzo mocno i dokładnie cienkimi przetłuszczonymi rzemieniami lub ścięgnami. Następnie trzymano nad żarzącym się ogniem. Tłuszcz wysychał, a rzemień kurczył się. Dzięki temu powstawało wyjątkowo trwałe połączenie oprawy7 z grotem.
Człowiek, który ma nóż, ma także i dzidę. Może on w identyczny sposób połączyć brzeszczot noża z oszczepem. Dzięki temu powstanie broń bardzo przydatna do pchnięcia lub rzutu.
Osobliwą odmianą dzidy jest diabelski przedmiot do polowania na goryle, który widziałem u leśnych ludów Gabonu. Składa się on z grubego półtorametrowego drzewca z grotem wykonanym z kutego żelaza lub pociętych kości, zaopatrzonym w dwa zadziory. Nie jest on na stałe przymocowany do drzewca, lecz luźno na nim osadzony. Drzewce w połowie długości przywiązane jest grubym konopnym, metrowym sznurem do luźno osadzonego grotu.
Myśliwy podkrada się z tą bronią jak najbliżej ofiary. Gdy trafi, nieszczęsne zwierzę rzuca się do panicznej ucieczki. Wtedy grot zsuwa się
/ drąga, a jego okrutne zadziory nadal mocno tkwią w ciele zwierzęcia. Wlecze ono za sobą drąg na krótkim konopnym sznurze. Ponieważ jednak sznur przymocowany jest pośrodku drąga, drąg ustawia się w poprzek i prędzej czy później zaczepia się o poszycie leśne. Nieszczęsne zwierzę szamoce się i targa więzy, nie zdoła jednak uciec i tylko powiększa swoje rany. Myśliwy wnet je dogania i z bezpiecznej odległości kładzie kres cierpieniom ofiary za pomocą strzały, rzutu oszczepem lub w jakikolwiek inny sposób. Natomiast /dolne do obrony zwierzę, jakim jest goryl, nie może już napaść na wroga. Zawisa bezradnie na zaczepionym drągu. Okrucieństwo tej metody nie wymaga komentarza.
Noże-rzutki używane do dnia dzisiejszego przez niektóre plemiona afrykańskie nie są aż tak okrutne. Do krótkiej rękojeści przytwierdzone jest ostrze wygięte w kształcie półksiężyca, a nawet dwa lub trzy podobnie wygięte ostrza. Rzecz polega na tym, że gdy się trafi taką bronią, istnieje maksymalna szansa co najmniej na przebicie skóry w płaszczyźnie przekroju ciała zwierzęcia. Najczęściej myśliwi leżą w pobliżu wodopoju i czekają cierpliwie, aż jakieś zwierzę przyjdzie się napić. Z boku ciskają tą bronią w zwierzę z odległości około dziesięciu metrów. Gdy rzut jest celny, nie będzie ono długo cierpieć. Śmiercionośna broń od razu przetnie jej gardło na wylot.
Znacznie bardziej znany jest bumerang australijskich aborygenów, który w czasie łowów wymaga tak szczególnych umiejętności, że w razie potrzeby bodaj nie nadaje się dla białego człowieka. Rzadko który z dzisiejszych aborygenów umie się nim jeszcze posługiwać. Na stacji misyjnej pod Her-inannsburg zaprezentowano nam najlepszego miotacza, któremu z odległości około trzydziestu metrów dopiero za trzecim rzutem udało się rozwalić siarę pudło do butów. A jednak kiedyś czarni Australijczycy umieli w ten sposób skutecznie zabijać dzikie psy i małe kangury. Prawdę mówiąc, nie używają oni bumerangów, jak to sobie wyobrażamy, a raczej miotają długą, wąską i lekko wygiętą maczugą.
Mniejszym i znacznie bardziej wygiętym bumerangiem, który po udanym rzucie wracał do właściciela, rzucano w stada ptaków i zawsze kilka / nich spadało ze złamanymi skrzydłami. Nie widzieliśmy jednak nikogo, •mi nie słyszeliśmy o nikim, kto umiałby to robić obecnie.
Co się tyczy łuku i strzały, o których w razie potrzeby myślimy jako
0 teoretycznie najprostszej broni, w szkołach survivalu nie przyucza się do władania nimi, ponieważ ich wykonanie byłoby na łonie natury zbyt czasochłonne i za bardzo kłopotliwe. Nie jest wykluczone, że można by je zro-l>ić w dobrze wyposażonym domowym warsztacie, mając do dyspozycji potrzebne materiały, ale nie na pustkowiu, gdzie brak odpowiednich narzędzi
1 niesłychanie rzadko można spotkać odpowiednie drewno na taki luk.
163