Wilk umyka co prędzej I spłoszony na grań leci kruk...
Nagle rozległ się huk wystrzału i gwizdnęła kula. Śpiew urwał się, a przewodnik śmiertelnie raniony runął na dno urwiska. Wierzchowiec, drżąc cały, stanął, zwracając swe spojrzenie ku przepaści, w której znikł jego pan.
Jednocześnie zabrzmiał głośny krzyk i ujrzeliśmy, jak na zboczach gór wyłoniło się ze trzydziestu bandytów - byliśmy zupełnie otoczeni. Każdy chwycił za broń i, choć zaskoczeni znienacka, ludzie nasi - starzy, nawykli do ognia żołnierze - nie stracili ducha i odpowiedzieli strzałami. Ja sama, dając przykład, wyciągnęłam pistolet i - choć byłam świadoma niekorzystnej sytuacji - krzyknęłam: „Naprzód!”. Spięłam ostrogą konia, który mnie uniósł w kierunku równiny.
Ale mieliśmy do czynienia z góralami, uwijającymi się pośród skał na podobieństwo demonów. Skacząc, jednocześnie strzelali i dzięki flankowemu stanowisku trzymali nas niezmiennie w szachu.
Manewr nasz został zresztą przewidziany. W miejscu, gdzie droga rozszerzała się, tworząc płaskowyż, czekał już młody człowiek na czele dziesięciu konnych. Ujrzawszy nas, popędzili wszyscy galopem i zaatakowali nas od przodu, podczas gdy reszta zsunęła się ze zboczy górskich i odcinając odwrót, otoczyła nas ze wszystkich stron. Sytuacja była groźna, ja jednak, nawykła.od dziecka do scen bojowych, rozważyłam ją, nie tracąc ani jednego szczegółu. Wszyscy d ludzie w baranich skórach mieli ogromne kapelusze, zdobne w żywe kwiaty, na wzór kapeluszy węgierskich. W rękach trzymali długie fuzje tureckie, którymi potrząsali po wystrzale, wydając dzikie okrzyki, a u pasa mieli zakrzywione szable i parę pistoletów.
1 Przekład Tadeusza Chróścielewskiego Por. zamieszczoną w niniejszej antologii „balladę morlacką” Upiór Mćrimćego
Dowódca ich, dwudziestoletni młodzieniec o bladej cerze, czarnych podłużnych oczach i spadających w pierśrieniaćh włosach był w kurde przybranej futrem i ściśniętej jedwabną złotą szarfą. W ręku jego lśniła zakrzywiona szabla, a za pasem migotały cztery pistolety. W toku walki wydawał chrapliwe i nieartykułowane, zda się nieludzkie, okrzyki. Wyrażały jednak jego wolę, gdyż ludzie byli im posłuszni. To przywierali brzuchem do ziemi, aby uniknąć naszych salw, to znów zrywali się, kładąc trupem tych, co jeszcze się trzymali, dobijali rannych, słowem, walkę przemienili w rzeź Widziałam, jak padając jeden po drugim, zginęło dwie trzede moich obrońców. Czterech pozostałych jeszcze przy życiu skupiło się wokół mnie, nie prosząc o łaskę, której by na pewno nie uzyskali. Wszyscy myśleli o jednym - sprzedać jak najdrożej swe żyde.
Wówczas herszt bandytów krzyknął w jakiś charakterystyczny sposób, wydągając w naszą stronę szablę. Najwidoczniej rozkazał otworzyć ogień na tę ostatnią gru-