żyły je na łóżku, przykryte prześcieradłem. Wszystkie były tak przerażone i zdenerwowane, że kazałam im iść do jadalni i wypić po kieliszku wina. Wiatr otworzył na chwilę drzwi, a potem znów je zatrzasnął. Służące zaczęły głośno krzyczeć i razem uciekły do jadalni. Wszystkie kwiaty, jakie miałam, położyłam mej biednej matce na piersi. Gdy już to uczyniłam, przypomniało mi się, na co uczulał mnie Van Helsing, ale nie chciałam zabierać kwiatów z powrotem, poza tym miałam zamiar poprosić którąś ze służących, by czuwała wraz ze mną. Byłam bardzo zdziwiona, że nie wracają. Zawołałam, ale nie było odpowiedzi. Poszłam więc do jadalni, by zobaczyć, co się z nimi dzieje.
Gwałtowny strach przeszył moje członki, gdy ujrzałam, co się stało. Leżały wszystkie bezsilnie na podłodze i ciężko dyszały. Karafka z sherry stała na stole opróżniona do połowy, ale dawał się wyczuć szczególny, ostry zapach. Zaczęłam coś podejrzewać i przyjrzałam się karafce. Pachniała opium, a kiedy spojrzałam na boczny stolik, zauważyłam, że butelka, z jakiej zawsze korzysta - ach, mój Boże, korzystał- doktor, lecząc matkę, jest pusta. Co mam zrobić? Znów jestem przy matce w pokoju. Nie mogę jej opuścić; zostałam sama ze służącymi, które ktoś uśpił. Sama pośród martwych! Nie mogę wyjść, gdyż z zewnątrz przez rozbite okno słyszę głuche wycie wilka.
Powietrze zdaje się wypełnione małymi punkcikami, które migoczą i krążą w powiewie wiatru ód okna. Lampy płoną błękitnie i ponuro. Co mam robić? Niech Bóg chrom mnie dziś w nocy przed wszystkim, co złe! Schowam ten papier na piersi, gdzie znajdą go, gdy przyjdą mnie wynieść. Moja biedna matka odeszła! Czas, bym i ja udała się w drogę. Bądź zdrów, kochany Arturze, gdybym miała nie przetrwać tej nocy. Niech Bóg cię chroni, najdroższy, i niech Bóg mnie ma w swej opiece!
Dziennik doktora Sewarda
18 września. [...] Jakże mam opisać widok, który ukazał się naszym oczom? Na łóżku leżały dwie kobiety, Lucy i jej matka. Ta ostatnia leżała od strony ściany i przykryta była białym prześcieradłem, którego jeden róg odrzucił podmuch wiatru, wpadającego przez stłuczone okno, i odsłonił bladą, zniekształconą twarz, na której malował się wyraz najwyższego przerażenia. Obok niej leżała Lucy. Twarz miała białą i jakby wyniszczoną przez cierpienie. Kwiaty, jakie wcześniej nosiła wokół szyi, zobaczyliśmy na piersi jej matki. Gardło miała odsłonięte i widniały na nim dwie małe, białe ranki, które widzieliśmy już wcześniej i które były straszliwie bezkrwiste i postrzępione. Nie mówiąc ani słowa, profesor pochylił się nad łóżkiem, tak że jego głowa dotykała prawie piersi biednej Lucy. [...]