Przez całe swoje życie urządzałam domy. Ten pierwszy był domkiem pod drzewem. Odwrócone do góry dnem doniczki pełniły rolę krzeseł, kartonowe pudło udawało stół, za łóżko służyła poszewka na poduszkę wypchana sianem, a obudowa starego wentylatora odgrywała rolę kuchenki. Godzinami przyjmowałam w tym domku gości, a byli wśród nich mama, tato, młodsze sióstr)1, koleżanki, i cała kolekcja moich pluszowych misiów. Najcenniejszy z nich siedzi teraz na półce i spogląda na mnie, gdy piszę te słowa.
Nasz dom jest naszą opoką, gniazdem i schronieniem. Odzwierciedla to, kim jesteśmy, co możemy dać innym, i w jakim stanie ducha się obecnie znajdujemy. Dlaczego są domy, które chętnie odwiedzamy, i takie, w których nie czujemy się komfortowo? Byłam już w tak wielu domach, zarówno na gruncie prywatnym, jak i zawodowym, że są dla mnie niczym otwarta książka i rzadko zdarza mi się na podstawie tego co widzę formułować błędne wnioski.
W tym momencie chcę coś wyjaśnić. Często spotykam się z pewną wymówką, która sprawia, że gotuje się we mnie krew (nawet gdy o tym piszę, czuję, że skacze mi ciśnienie), zwłaszcza gdy jest używana w dyskusji ze mną jako argument. Piękny, przytulny dom ma niewiele wspólnego z pieniędzmi czy jego rozmiarem. Sztuka polega na tym, by maksymalnie wykorzystać dostępne nam zasoby. Często opowiadam pewną historię, żeby zilustrować to, co mam na myśli. Ostatnio podzieliłam się nią z grupą studentów, którzy mieszkali jak w chlewie w przepięknym starym domu w Bristolu. Oto ona: pracując dla organizacji The Brookc Hospital*, wybrałam się do Indii, gdzie wraz z weterynarzem odwiedzaliśmy ubogie wioski w pobliżu Delhi, potrzebujące naszej pomocy. Tego konkretnego dnia poznaliśmy trzynastoosobową rodzinę zamieszkującą wspólnie jeden dom.
Jej życic było w pełni zależne od pracy jedynego muła.
To na jego grzbiecie dzieci jeździły do szkoły i to on zawoził ojca i starszych braci na pola, gdzie ścinali trzcinę cukrową (ich zarobek zależał od ilości trzciny ściętej i przewiezionej na miejsce skupu). Można by powiedzieć, że to zwierzę pełniło rolę terenowego samochodu z napędem na cztery koła. Niestety, uległo wypadkowi - jego tylne nogi były poważnie poranione i istniało ryzyko infekcji. Infekcja oznaczała utratę władzy w nogach, muł nie mógłby pracować, a rodzina straciłaby jedyne źródło utrzymania.
* The Rr<x>ke jest organizacją charytatywną zajmującą się niesieniem bezpłatnej opieki weterynaryjnej zwierzętom roboczym: koniom, mułom i osłom. Zwierzęta te pracują na utrzymanie całych rodzin zamieszkujących ubogie kraje.