skanuj0100

skanuj0100



182 SANATORIUM POD KLF.PSYDRĄ

wały się zbierać i cofać swą wzburzoną szatę w głębokim reweransie1.

Mam dziwnie wyczulony zmysł stylu. Ten styl drażnił mnie i niepokoił czymś niewytłumaczonym. Poza jego z trudem opanowanym żarliwym klasycyzmem, poza tą pozornie chłodną elegancją kryły się nieuchwytne dreszczyki. Ten styl był za gorący, zbyt ostro pointowany, pełny niespodzianych pieprzyków. Jakaś kropla nieznanej trucizny wpuszczona w żyły tego stylu czyniła jego krew ciemną, eksplozywną i niebezpieczną.

Zdezorientowany wewnętrznie, drżąc od sprzecznych impulsów, obchodziłem na palcach front willi, płosząc uśpione na schodach jaszczurki.

Dookoła wyschłego, okrągłego basenu ziemia była spękana od słońca i jeszcze naga. Tu i ówdzie tylko wystrzelało z szpary gruntu trochę żarliwej, fanatycznej zieleni. Wyrwałem kępkę tego zielska i schowałem do szkicownika. Drżałem cały z wewnętrznego wzburzenia. Nad tym basenem stało powietrze szare, nadmiernie przeźroczyste i połyskliwe, falując z gorąca. Barometr na pobliskim słupie wskazywał katastrofalną zniżkę. Cisza zalegała dokoła. Żadna gałązka nie poruszyła się od wietrzyka. Willa spała, z zapuszczonymi żaluzjami, świecąc kredową białością w bezgranicznej martwocie szarej aury. Nagle, jakby ten zastój osiągnął punkt krytyczny, strąciło się powietrze kolorowym fermentem, rozpadło się na płatki barwne, na migotliwe łopoty.

Były to ogromne ociężałe motyle zajęte parami miłosną igraszką. Niedołężny drgający trzepot utrzymywał się przez chwilę w martwej aurze. Wyprzedzały się na przemian o piędź i znów łączyły w locie, tasując w pociemniałym powietrzu całą talię barwnych rozbłysków. Czy był to tylko szybki rozkład wybujałej aury, fatamorgana powietrza pełnego haszyszu i fanaberii? Uderzyłem czapką i ciężki, pluszowy motyl opadł na ziemię trzepocąc skrzydłami. Podniosłem go i schowałem. Jeden dowód więcej.

XXIV

Odgadłem tajemnicę tegu stylu. Tak długo linie tej architektury w swej natarczywej swadzie powtarzały ten sam niezrozumiały frazes, aż pojąłem ten szyfr zdradliwy, to perskie oko, tę łaskotliwą mistyfikację. Była to zaprawdę zbyt przejrzysta maskarada. W tych wyszukanych i ruchliwych liniach o przesadnej wytworności była jakaś papryka nazbyt ostra, jakiś nadmiar gorącej pikanterii, było coś fertycznego2, żarliwego, zbyt jaskrawo gestykulującego — coś jednym słowem kolorowego, kolonialnego i łypiącego oczyma... Tak jest, styl ten miał na dnie swym coś niesłychanie odrażającego — był rozpustny, wymyślny, tropikalny i niesłychanie cyniczny.

XXV

Nie potrzebuję wyjaśniać, jak mną to odkrycie wstrząsnęło. Odległe linie zbliżają się i łączą, zestrzelają się niespodzianie raporty i paralele. Pełen wzburzenia podzieliłem się z Rudolfem mym odkryciem. Okazał się mało wzruszony. Żachnął się nawet niechętnie, zarzucając mi przesadę i zmyślanie. Coraz częściej zarzuca mi blagę, umyślną mistyfikację. Jeżeli miałem dla niego, jako właściciela albumu, jeszcze pewien sentyment, to jego zawistne, pełne niepohamowanej goryczy wybuchy odstręczają mnie coraz bardziej od niego. Nie okazuję mu jednak urazy, jestem niestety od niego zależny. Cóż zrobiłbym bez markownika? On wie o tym i wykorzystuje tę przewagę.

1

rewerans (z fr.) — głęboki ukłon wyrażający szacunek.

2

fertyczny (z niem.) — zgrabny, zwinny, ruchliwy, zręczny.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
skanuj0113 208 SANATORIUM POD KU-PSYDRĄ gotowuję się do nich skrupulatnie, siedząc późno w noc przy
skanuj0089 160 SANATORIUM POD KI.F.PSYDRĄXII Chciałbym dać czytelnikowi choć przybliżone wyobrażenie
skanuj0103 188 SANATORIUM POD KI.F.PSYDRĄ i finansów. Najlichszy z tych gońców niebieskich miał jesz
skanuj0111 204 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ XXXVIII Ubierałem się tego dnia długo i starannie. W końcu j
skanuj0084 150 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ świetle magicznym. I aż dziw, że pod tym szczodrym księżycem
skanuj0092 166 SANATORIUM POD KLEPSYDRA Wtedy nagle cały park staje się jak ogromna, milcząca orkies
skanuj0098 178 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ dumie. Każdym swym ruchem wkłada się ona pełna dobrej woli i
skanuj0101 184 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄXXVI Zbyt wiele dzieje się w tej wiośnie. Zbyt wiele aspiracy
skanuj0104 190 SANATORIUM POD KLtPSYDRĄ tą właśnie czerwienią w blasku wiosennym przelewającym się p
skanuj0107 196 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ oczyma pełnymi głębokiej żałoby. Serce ścisnęło mi się boleś
skanuj0110 202 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ wane rzemienie na piersiach. Jednorożec chilijski stanął dęb
skanuj0119 220 SANATORIUM POD KLIiPSYDRĄ Ojcze, ojcze! — zawołała Bianka i rzuciła się na leżącego.
skanuj0120 222 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ co za chwilę ujrzycie, wysnujcie przestrogę, by nikt nie por
skanuj0123 264 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ posuwać się od drzwi do drzwi, czytając w ciemności umieszcz
skanuj0125 268 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ same, uchyliły, jak usta otwierające się bezbronnie we śnie.
skanuj0126 270 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ masz pojęcia jak trudno było o kredyt, z jakim niedowierzani
skanuj0130 278 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ na środku sali przed stołem uginającym się od potraw? Ojca.
skanuj0132 282 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ tchu. Bezprzytomny walę się na łóżko i zagrzebuję w pierzyny
skanuj0133 284 SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ Dzieją się tu jeszcze dziwniejsze rzeczy, rzeczy, które zata

więcej podobnych podstron