Wyżyny ducha, na które wspinamy się przez lata z niemałym wysiłkiem, Kierkegaard osiąga jednym skokiem - skokiem wiary. Pomimo tego ten wieczny pielgrzym nie rezygnuje z wielu, jakże ludzkich, doświadczeń: kocha Boga i życie, wszystko staje się dlań pasją, miłością, niebanalnym spotkaniem Ja-Ty. Kierkegaard słucha siebie, słucha głosu swego serca, które skłania go do wyboru wartości nieprzemijalnych. Dlatego burzy filozoficzne reguły, które są wznoszone jedynie dla podtrzymywania martwych prawd i nie służą ani samopoznaniu, ani samorealizacji, a tym bardziej ludzkiemu szczęściu. Odludek Północy podąża więc najprostszą, bo najzwyklejszą ludzką drogą, na te wyżyny ducha, które tylko śnią się fi-lozofom-gryzipiórkom. Zdąża on tam, gdzie nie sięga rozum. Stąd pisanie o modlitwach Kierkegaarda może budzić zdziwienie. Ale nie tylko dlatego, że nie ma się pewności, iż zrozumiało się ich przesłanie w wystarczającym stopniu, lecz także ze względu na immanentną ezoteryczność filozoficznego języka. Tym samym trudność tkwi już w przekładzie, w wysiłku adoptowania stylu jego filozoficznych modlitw do języka polskiego. Każda próba ich przyswojenia już jest interpretacją. Można jednak, jak myślę, w przypadku modlitw Kierkegaarda zachować ich „czystość”, są one przecież przemyśleniami, ustaleniami filozoficznymi. Modlitwy te wyrażają prawdę, którą Kierkegaard osiągnął poprzez dyskursywny namysł, zaś ich intelektualny spokój przerodził się w żywą kontemplację. Stąd modlitwa wypełnia u Kierkegaarda najdalszy horyzont jego filozoficznych dociekań. Wpisując się w naturalny sposób w porządek świata, przenika mistyczny sens wszechrzeczy. Zatem biblijne zawołanie: Panie naucz nas modlić się {Łuk. 11, 1), możemy przemienić w ślad za Kierkegaardem na: Panie, naucz nas poszukiwać Twojej Prawdy.
Jacek Aleksander Prokopski