66
choty pruskiej; lecz komendant jazdy polskićj łatwo temu zaradził — dosyć mu było zakomenderować, aby drugi szereg wysunął się w prawo i stanął na jednćj linii z pierwszym. Zaledwie ruch ten został dokonanym, już komendant polski daje rozkaz do szarży, która odbywa się przy odgłosie grzmiącego hura.
Lewe nasze skrzydło czyli pierwszy szereg uderza na szwadron ułanów pruskich i ten znosi •— major od huzarów, który po danćj komendzie swoim przeniósł się przed front ułanów pada pierwszy ugodzony w piersi lancą, ale w tern rezerwa przychodzi w pomoc i masą spędza rozpierzchnionych jeźdźców polskich z zajętego stanowiska. Prawe skrzydło czyli drugi szereg naszego szwadronu atakuje huzarów, którzy przypuściwszy Polaków na kilkanaście kroków, dają ognia, podług rozkazu swojego majora. Młode i nieostrzelane konie polskich jeźdźców ogłuszone grzmotem strzałów, łamią szereg; nieprzyjaciel chce korzystać i uderza, powstaje zamieszanie, następuje walka pojedyńczych ludzi — nasi pokazują co może broń w ręku wolnego człowieka. Lecz trudno oprzeć się zbyt przeważnćj sile — zasławszy pole trupami ludzi i koni, czterdziestu kilku jeźdźców polskich z młodym, odważnym oficerem przedziera się do Nowego-Miasta. Tyleż drugie prawie zgromadzonych przez dowódzcę swego Józefa Czapskiego, wraca do miasta powiększyć szeregi kosynierów, gdzie po wię-kszćj części znajdują grób lub kalectwo.
Gdy się to dzieje na naszem prawem skrzydle, pułkownik Brandt uskutecznia atak na miasto, od strony Śremu, i rozpoczyna go działami. Nasi strzelcy wychodzą z za barykad, rozwijają się w tyraliery, kładą mnó-
stwo trupa i między innymi dwóch majorów. Z drugićj strony tyraliery pruskie wdzierają, się przez ogrody do domów, ale napotkawszy tam kosę cofają się z pospiechem. Po dwóch godzinach działowego ognia na miasto, gdy ani jeden dom należący do systemu obrony nie został zajętym przez nieprzyjaciela, artylerya jego zdwaja. ogień. — Tyralierzy pruscy drogami wskazanemi przez tamecznych żydów dostają się do domów przy ulicy Śremskićj i wypierają kosynierów z tój ulicy, a zarazem odcinają od rynku część obrońców tej strony miasta z dwiema barykadami. Tu zjawia się nowy Głowacki; chłop z kosą w ręku przypada do komenderującego oficera w sąsiedniej części rynku, żąda strzelców i kosą grozi, a gdy mu powiedziano, że „wytrwałości kosynierów, a nie strzelców trzeba", wraca się do swoich, wstrzymuje już pierzchających, rzuca się na Prusaków i wypędza ich z zajętego na chwilę stanowiska.
Uciekającym Prusakom przybywa nowa kompania na pomoc, kosynierzy są zmuszeni cofać się do rynku, pod zasłoną ognia naszych strzelców z barykad. Wreszcie dwie armatki przybyły naszym na pomoc i na chwilę wstrzymały atak.
Jeszcze z godzinę trwała podobna walka około rynku, ilekroć nieprzyjaciel wdarł się do miasta, tyle razy został odpartym — aż nareszcie teatr walki do samego tylko rynku się ograniczył.
Część miasta od strony Warty zapalona granatami płonie, rynek obsypany gradem kul działowych i ręcznej broni, przedstawia straszny obraz spustoszenia, a przecież ani widok ten okropny, ani świst kul karabinowych, ani huk dział i pękających granatów, nie
5*