Nieprzeliczone mrowie żołdactwa i chłopów, wyjąc i klnąc, wpada do domu i poczyna się orgja, szalony zamęt, rujnacja. Wnet wszystkie pokoje są zapchane gawiedzią i tłuszczą. Rozlega się wycie drabów — „mohylniików“ i straszny łomot wywracanych mebli, zbitego szkła, ściągniętego z firankami gzymsu. W plugawych rękach coraz więcej grabionych i wynoszonych rzeczy. Pijany, cuchnący mottach jedne rzeczy grabi, inne kłuje bagnetami i rąbie. Mrowie się pastwi nad pamiątkami. Wnet wszystko zdeptane i splugawiione. Okna potłuczcie, kawałki mebli i spopielonego papieru rozrzucone po ziemi, ze sprzętów — kłaki, z książek i albumów —strzępy, ze ścian patrzą portrety próżnią wystrzelonych źrenic i grozą śmierci, wybitemu oknami i drzwiami chodzi wiatr i bezkarnie wałęsa się po opustoszonych, 'ogołoconych pokojach. Wnet tłuszcza rzuca się na ogród, rąbie wszystkie drzewa i wkrótce gromi wszystkie sąsiednie budynki, cały dobytek, całe gospodarstwo. Jeszcze parę chwil i zostają szkielety budynków, podobne do osmalonych trupów, śród pagórze!! i zwalisk nocą snują mary — wszystko sprofanowane, sponiewierane.
A ileż razy gospodarze domów, co strzegli swych kątów do ostatka— zostali przez tłuszczę zabici, zmasakrowani.
Ci co z życiem uszli i zostawili za sobą pustki, schronili się w pobliz-kiem mieście, byle nie zerwać doszczętnie nici, łączących z, opuszczanemu gniazdem.
W poblizkiem mieście mieli znawuż orgje centralnych rad, sekretariatów, bolszewików, petlurowców, dyrektoriatów, znowuż bolszewików, szepelowców i znowuż bolszewików.
A wtedy — cizrezwyczajka — mordy — tysiące rozstrzelanych.
Ci oo ocaleli — poszli na tułaczkę, ma wygnańczą dolę...
Zaiste, mówią, że im się bardziej oddalamy od wypadków ciężkich — tem bardziej bledną barwy we wspomnieniach.
Że czias zaciera szlaki łez.
Talk jednak nie jest.
Chyba nie zapomnimy nigdy mogił tych, oo straceni zostali w czre-zwyczajkach. Wsizak nie jeden z nas widział jak szli na śmierć z podnie-sionem czołem, często z uśmiechem pogardy.
No i nie zapomnimy domów naszych, jeno czasem westchniemy i powiemy —•
— „nas już tam niema... kto tam teraz leczy, uczy, wspiera, pracuje, mówi o Bogu?“
Antoni Urbański.
VIII