przytomność. Gdy przyszedłem do siebie, pierwszą myślą było, czy zostałem ranny. Na szczęście stwierdziłem tylko lekką kontuzję.
Nad okrętem tymczasem rozpętało się piekło. Samolot po samolocie pikuje na okręty, zrzucając bombę za bombą. Piekielny gwizd rozdziera wprost uszy, łoskot wybuchów ogłusza, a woda oblewa znajdujących się na pokładzie marynarzy. Tylko zimnej krwi i opanowaniu dowódcy możemy zawdzięczać, że wyszliśmy cało z tych opałów. Dziś jeszcze widzę dowódcę, jak paląc papierosa, spokojnym, opanowanym głosem wydaje rozkazy: „Cała naprzód”, „cała wstecz”, „prawo na burt”, „lewo na burt” itd. „Wicher”, lawirując wśród wysokich wytrysków wody, wychodzi cało (z wyjątkiem potłuczonych szyb na pomoście nawigacyjnym). Biegnę z dziobu na śródokręcie i tu koledzy pokazują mi odłamki bomb, które spadły na pokład. Ciarki przebiegły mnie po skórze, gdy zobaczyłem te grube na kilka centymetrów skorupy stalowe z poszarpanymi ostrymi brzegami. Zrozumiałem wtedy, że jeżeli taka bomba trafi w okręt, to nie ma ratunku.
Widziałem twarze tak wykrzywione pod wpływem strachu, że zmieniały do niepoznania człowieka. Nie będę tu wymieniał nazwiska, ale rozmawiałem z jednym takim i nie mogłem go poznać. Przyznam, że i sam bałem się, zresztą nie było odważnych, którzy by się nie bali śmierci. Lecz pomimo strachu każdy z nas wykonywał rozkazy i zadanie bojowe bez uchybień. Nie było marynarzy, którzy by odmówili wykonania jakiejś czynności z powodu lęku. Wprost przeciwnie, każdy rwał się, aby pomóc artylerzystom, gdyż byli naprawdę zatrudnieni niewąsko. Trzeba więc było taśmować amunicję do broni maszynowej, podawać pociski do „Vickersów”, trzeba było również być w pogotowiu, aby w razie jakiegoś uszkodzenia czy pożaru natychmiast wejść do walki o żywotność okrętu.
Pierwszy nalot na „Wichra”, jak już wyżej wspomniałem, skończył się szczęśliwie. Mimo że odłamki bomb spadały na pokład, nikt nie został nawet ranny. Gorzej wyszedł w tym nalocie „Gryf”. Zabity został dowódca okrętu kmdr ppor. Kwiatkowski, który kiedyś był zastępcą dowódcy „Wichra”. Wielu marynarzy zostało zabitych i rannych. Niedaleko za rufą „Wichra” przeciwległym kursem szedł trałowiec ORP „Mewa”-Okręt bardzo oberwał od lotnictwa hitlerowskiego. Została zabita prawie cała jego załoga, z wyjątkiem kilku marynarzy motorzystów. Dowódca „Mewy” prosił, aby wziąć go na hol, ponieważ o własnych siłach nie będzie mógł dopchać się do Helu. Ze względu na duże niebezpieczeństwo grożące z powietrza, „Wicher” odmówił pomocy [...]
Kończy się pierwszy dzień wojny. Zaczyna zapadać zmrok. Zygzakując wchodzimy do portu wojennego Hel i cumujemy przy nabrzeżu. Rozpoczyna się gorączkowa praca: zdajemy wystrzelone łuski, pobieramy amunicję do wszystkich dział, uzupełniamy zapasy prowiantu, wody i pa-
75