my jak kadzielnice. Mróz bowiem trzyma tęgi, a my rozparzone w upale celi jak żużle. Co drugi dzień uprzejma, czyściutka, jaskrawo wymalowana siostra obchodzi korytarze z apteczką. Dentysta urzęduje w głębi klatki schodowej i rwie zęby. Raz na tydzień milczący, stary sołdat o nieruchomej twarzy trupa wypala pluskwy w łóżkach. Zawsze puka w judasza i zawsze tym samym monotonnym głosem pyta poufnie przez drzwi:
- Diwczata. Kłapy u was jest’?
Nie. Kłapow bardzo mało. Nawet wszy wytępiłyśmy zupełnie. Kąpiel co 10 dni obowiązkowa, od której tylko doktor może dać zwolnienie. Sama łaźnia dość brudna i prymitywna, ale kąpiemy się same, bez stu innych bab jak dotąd. Dwa razy w miesiącu dostajemy mydło, na Nowy Rok zaś - nie, tego upominku nigdy nie zapomnę! - po jednej kartce korespondencyjnej z pozwoleniem napisania do domu! Nadeszły też za nami pieniądze i możemy w ławoczce kupować kiszone ogórki, wędzone ryby, cebulę i papierosy, więc w porównaniu z innymi hurmami cher-sońska jest - rajem!
Tylko ten upał - upał - upał!
Cela maleńka, okna zabite na głucho. Jedynie w czasie, kiedy jesteśmy na oprawce, zostawia dyżurny - i to nie każdy - drzwi uchylone na korytarz. Korytarz zresztą też jest duszny i niewietrzony nigdy. Poza tym nie ma znikąd dopływu świeżego powietrza. A kaloryfer szaleje. Bez przerwy - dzień i noc - bucha od rur gorąco duszne, suche, oszałamiające! Łóżko nasze przytyka do samych rur. Śpimy z panną Wandą „w króla” i ja mam głowę właśnie po ich stronie. Oszaleć można! Na płacz się zbiera! Siedzimy we wszystkim najlżejszym, co która posiada, zziajane, z wypiekami. Żyły mamy z tego upału tak rozdęte, że niczym sine postronki oplatająnam ręce do ramion. Tętna walą w skroniach dzień i noc, a kiedy po powrocie ze spaceru stajemy w progu celi, mamy wrażenie, że gorąco i smród nie wpuszczają nas do środka. Trzeba się w to wgnia-tać jak w gorącą gumę. Po świeże powietrze idziemy - dosłownie - do klozetu. W ciągu dnia jakoś się te biedne płuca przyzwyczajają i dostosowują i człowiek przestaje zdawać sobie sprawę, czym i z jakim trudem oddycha. Jest tylko ciężki i osłabiony, spać mu się chce bez przerwy -czego i tak w dzień nam nie wolno - i rusza się jak mucha w mazi.
Nie bardzo zresztą jest się gdzie ruszać. Przesmyk między łóżkami i krok od kaloryfera do paraszki to cała nasza promenada. Toteż przeważ-
100