ławy szkolne. Aha, już wiem, to przecież szkoła. Podchodzę od tyłu i widzę przez okno cel moich poszukiwań, kuchnię. Wesoło pogwizdując badam budynki na podwórzu, biorę do ręki znaleziony drążek i bez pardonu rozwalam jedne drzwi za drugimi. Komórka pełna węgla i drzewa. Dobra jest, wchodzę z powrotem do szkoły i drągiem wywalam drzwi od kuchni. Jestem w środku, mam kuchnię, to grant. Idę z powrotem i melduję porucznikowi, że kwatera jest. Idziemy do dowódcy, z kolei1 porucznik melduje o mojej kwaterze. W porządku, dostaję trzech ludzi do pomocy i w godzinę obiad gotuje się już w szkole, na której drzwiach umieszczam napis: „Lokal zajęty przez ORP «Jaskółka»”. Sam z siebie jestem zadowolony, a jak jeszcze kapitan przychodzi i wyraża swoje zadowolenie, no to już nie ma co mówić.
Wraz z porucznikiem rozbijamy drzwi prowadzące na piętro. Wchodzimy i zostajemy mile rozczarowani. Elegancki salon, radio itd. Po kolei wyważamy wszystkie drzwi. Jest druga kuchnia i pokój koło kuchni. Wchodzimy, pod stołem stoi z trzydzieści flaszek z jakimś sokiem, dzie-sięciolitrowy balon z winem, jakieś dwa kible ogórków, słoiki z powidłami. No, no, co za niespodzianka. Naturalnie rekwirujemy to wszystko, a ja dostaję rozkaz zamieszkania w tym pokoju i będę odpowiedzialny za te specjały.
Obiad — cała załoga przychodzi i uroczyście zaczynamy. Następuje rozmieszczenie załogi po pokojach, każdy jest zadowolony, że nie będzie musiał spać w piachu. Nagle syrena daje sygnał „alarm lotniczy”. Wszystko biegnie do stanowisk. Szkoła miała tę zaletę, że była blisko portu, poza tym była otoczona wysokimi drzewami tak, że nie przedstawiała specjalnego celu. Pokazują się niemieckie bombowce, które jak gdyby oczekiwały nas na- zatoce. Nadlatują nad Jastarnię, już nas widzą. Zostają przywitani ogniem z dział. Rąbią do nas z ckm, ale po należytej odprawie odlatują. To nie to co okręt, duży cel i byleby dostać się można walić i walić. Na lądzie to zupełnie co innego.
Wszyscy wyruszamy do swoich zajęć. Po zapoznaniu się z całym gospodarstwem, biorę się do kolacji [...] Wieczorem mamy znów nalot, ale tym razem samoloty poleciały dalej, bombardując cypel Helu. Wszyscy czekamy i noc schodzi.
Rano wczesną pobudkę robią nam bombowce. Alarm! Wszystko zrywa się, biegnie na stanowiska, ruch i za chwilę działa się odzywają. Była to niedziela, trzeci dzień wojny. Przychodzi rozkaz: ckm na okręt i „Jaskółka” gotowa do wyjazdu. Mam zameldować się u dowódcy okrętu. Melduję się. „Mat Urbaniak zostaje w kwaterze, odpowiada za wszystko i przygotowuje jedzenie dla załogi po powrocie”.
Za chwilę cisza w szkole. Wyszedłem na podwórze, „Jaskółka” opuszcza port. Był piękny dzień. Przed wrotami z podwórza zgromadziło się z dwa •tuziny dzieci, małych Kaszubów. Powoli podeszli inni ludzie i zaczęliśmy
106