Katii ma dostać kilo cukru, trzy puszki konserw, papierosy, ileś tam masła i trochę gotówki. Nie jest tylko pewna, czy to dość.
Ja rujnuję się po prostu na mleko! Piłabym je litrami. Sprzedałam suknię, kilka par reform, jedwabne pończochy i dwie koszule. Chowałam to wszystko jako żelazny kapitał na czarną godzinę, ale gdy przyszła biała od mleka, machnęłam na czarną... Głodna jestem dzień i noc obłędnie, jak zwykle po ciężkiej chorobie, kiedy się zaczyna wracać do sił.
Co dzień rano siostra Katia mierzy nam wszystkim gorączkę, a potem rozdaje lekarstwa. Ambulatorium mamy w kącie, za dwoma rozwieszonymi na drucie kocami. Znikamy za nimi kolejno, ta na zastrzyk, ta na zmianę opatrunku, inna na wtarcie maści. Mnie na moje zapalenie skóry smaruje mętnym, bezwonnym płynem. Dostaję też krople konwaliowe na serce.
Siostra Katia ma twarz białą jak papier, duże, wilgotne, silnie ukarminowane usta i oczy zielone, o oblepionych tuszem rzęsach. Pachnie świeżo wyprasowanym, białym fartuchem i lichą perfumą. Brwi ma czarne i niskie czoło. Prosty rozdziałek dzieli na środku głowy jej lśniące, kruczoczarne włosy, gładko po uszach przyczesane. Na nich płytka, haftowana, lekko na bakier włożona czapeczka. Spod chrupiącego krochmalem chałata i bardzo ciasnej spódnicy wystająjej ciężkie buty z cholewami. Bardzo charakterystyczna sowiecka sylwetka. Uroda jej przypomina mi wszystkie aktorki z „Sinoj Pticy”. Siedzi od lat w łagrze, bo jako szesnastoletnia dziewczyna zabiła do spółki z matką i bratem narzeczonego. Nie mam pojęcia, po co to zrobiła, a nawet nie wiem, czy to naprawdę -prawda. W każdym razie to się o niej szepcze po kątach. Po niej samej trudno poznać. Twarz ma doskonale nieruchomą, bez śladu mimiki. Po prostu gładka, ubielona pudrem porcelana o zawsze spuszczonych, tuszem oklejonych rzęsach. Tym większe wrażenie robi czasem jej niespodziane spojrzenie, którym cię umie pchnąć z nagła i wtedy, kiedy się tego najmniej spodziewasz. Duże, mocne, wcale niepłochliwe oczy tkwią wtedy w twoich głęboko i silnie jak dwa zielone ostrza. Nie. Ona chyba naprawdę zabiła tego narzeczonego? Ostatnie, co widział, to musiały być te właśnie zielone, nieruchome oczy. I dziwne pomyśleć także, że te gminne, mięsiste ręce, które tak biegle obchodzą się teraz ze strzykawką, bandażem, watą i maściami - to są te same ręce! I żeby nie wiem ile lat minęło, one będą zawsze te same. Widocznie jednak do wszystkiego można nawyknąć. Siostra Katia czerni sobie nimi rzęsy, pudruje się, karmi-
217