dzieci i wyjechaliśmy razem z żoną do jej rodziców w Radomskiem, a ja oprócz tego wstąpiłem do klasztoru jasnogórskiego, jak to sobie obiecałem jeszcze na Syberii, żeby się pomodlić przed cudownym obrazem.
W Warszawie spotkałem brata Jana, który szykował się do wyjazdu na placówkę do Moskwy, a w Kierownictwie Marynarki Wojennej zostałem serdecznie przyjęty przez kolegę i przyjaciela jeszcze z czasów chłopięcych komandora Konstantego Ja-cynicza, który podczas wojny bolszewickiej walecznie dowodził jednym z batalionów morskich. Dostał się wówczas do niewoli, uważano go już za zabitego i prawdziwie cudem udało mu się wrócić do swoich tylko z lekką raną.
Admirał Porębski był bardzo zajęty. W Kierownictwie praca wrzała. Przyjął mnie jednak i po krótkiej rozmowie zaproponował mi objęcie stanowiska kierownika Wydziału Nawigacyjnego w Szkole Morskiej w Tczewie. Szkoła ta została utworzona w roku 1920, w roku zaś 1921 został nabyty w Holandii statek szkolny, który otrzymał nazwę „Lwów”.
Byłem bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy, gdyż już po wojnie światowej bardzo się zniechęciłem do służby wojskowej. Widziałem tyle zniszczenia, które powoduje każda wojna, iż wydawało mi się, że ludzkość na pewno będzie teraz dążyła do zachowania pokoju, a co za tym idzie — do pracy pokojowej, dającej możność wszystkim obywatelom polepszyć swój byt.
Jak się dowiedziałem, admirał Porębski, tworząc Szkołę Morską w Tczewie, kierował się ideą, by służyła ona wychowaniu przyszłych oficerów marynarki wojennej i handlowej. Również ideą admirała Porębskiego było wybudowanie portu w Gdyni. Myślał też admirał o statkach floty handlowej. W zasadzie myśl była dobra i — według mego zdania — możliwa do wykonania.
W pierwszych dniach września udałem się do Tczewa. Gdy po minięciu Torunia wjechałem na terytorium dawnego zaboru pruskiego, trudno mi było uwierzyć, że się znajduję jeszcze w Polsce. Kolejarze nosili uniformy typu pruskiego, wyglądali jak Niemcy i prawie nie umieli po polsku, a w każdym razie często rozmawiali w najczystszym dialekcie niemieckim. Za to kraina dookoła nie nosiła żadnych śladów zniszczenia, jak to
267