Zdobycie jakiegokolwiek pożywienia w kolejowych bufetach staje się teraz wprost niemożliwe. Nim pociąg stanie, popielata szarańcza rzuca się w stronę dworca i zatarasowuje sobą wszystkie wejścia, drzwi, korytarzyki i tylko ten się tam dopcha, kto umie deptać i odpychać innych. Zresztą to, co tam sprzedają, nie jest warte takiej walki na śmierć i życie. Talerz gorącej wody z kilkoma plasterkami marchwi albo - w bardzo wyjątkowych wypadkach - na pół surowy lepioszek czy kawałek chleba.
Na kilku tylko stacjach sprzedawali gorącą kaszkę i wtedy to właśnie udało się panu Szczepanowi zdobyć jej trochę dla mnie i dla małej Tereski. Często też zdarzało się tak, że ci, którzy dopadli bufetu pierwsi, zapłacili za zupę i czekali tylko, by ruszająca się jak mucha w mazi towarzyszka bufetowa wydała im tę upragnioną chochlę lury - musieli nagle wszystko rzucać i, nie doczekawszy się swego, pędzić na złamanie karku, bo pociąg ruszał o zupełnie innej godzinie, niż nam poprzednio podano.
Jesteśmy więc zdani na samych siebie i na zupełny przypadek. Ten to przypadek pomógł na szczęście panu Stefanowi kupić nieduży woreczek kartofli, kiedy - ryzykując ucieczkę pociągu - wybrał się w czasie postoju na pobliski kołchoz. Na kupno ich złożyliśmy się wszyscy troje, tzn. on, doktor i ja, i jedliśmy je potem wspólnie, wydziobując nożem wprost z zasmolonego kociołka.
Niech nikt nie myśli, że zgotowanie w naszych warunkach takiego kociołka kartofli było łatwe! Najpierw musiało się zdobyć wodę. Jeśli to było możliwe, płukało się kartofle wprost pod pompą, najczęściej jednak taki tłum rzucał się z wagonów do studni i tak się każdy bał ucieczki pociągu, że się płukania nie ryzykowało. Dobrze, jeśli udało ci się nabrać wtedy wody do kociołka. Następnie trzeba było uważać, aby się ta bezcenna woda nie rozchlapała w czasie jazdy. Wagony trzęsą bowiem i zataczają się na boki jak pijane. Ale największą sztuką było już samo ugotowanie kartofli! Nie wiemy nigdy na pewno, na jak długo pociąg staje. Zawsze i zawsze ten obłędny strach, że ruszy, nim się człowiek wgramoli na powrót do wagonu. W miarę jazdy jednak wyrabia się jakiś instynkt i wyczucie. Ludzie po czymś poznają, gdzie zatrzymamy się dłużej. I wtedy, w jednej chwili, szara masa wypadłych z wagonów ludzi zalewa cały nasyp. Każdy stara się rozniecić ognisko. Ci targają suche trawy, tamci łamią bodiaki i chwasty, trzeci zbierają trzaski i patyki. Po pewnym czasie cały nasyp jeży się płomyczkami i wieje smugami dymu.
19 - W domu... 289