skim, że nie chcą jechać. Mają widać jeszcze trochę rubli i rzeczy i bronią się tej poniżającej, dzikiej niewoli. Niestety niewielu tu takich, których na to stać. Z głodu i rozpaczy muszą się godzić na wszystko.
Mijam ten targ białymi niewolnikami i wedle dość mglistych wskazówek szukam owej Przystani - naszej placówki, gdzie można pono dostać lokum.
Przystań ta albo Sztab - bo i tak to nazywają - to mały parterowy domeczek, cofnięty nieco od głównej drogi i tak jak ona, obsadzony dokoła osiką. Nie wiem, dlaczego cała Hadżilla pocięta jest siecią głębokich rowów, oddanych tym właśnie drzewkom pod opiekę. Gdzie spojrzysz - rów i osiki. Gdzie spojrzysz - błoto, zasypane twardymi jej cętkami. Pręty już prawie nagie, ale jeszcze tu i tam dygocze na tle nieba płochliwa pozłótka liści.
Wnętrze domku to betonowy korytarz i cały szereg drzwi do większych i mniejszych pokoików. Wszystko pełne takich samych bezdomnych rozbitków jak ja. Nie orientuję się, jakie uprawnienia i możliwości ma ta nasza placówka. W tej chwili jest mi najważniejsze, że w ogóle j akaś j est, że pierwszy raz widzę nad drzwiami biało-czerwoną chorągiew i że będzie się można czegoś o naszych przyszłych losach dowiedzieć.
To zawsze tak bywa. Po bardzo ciężkim, nad siły ciężkim okresie -jakby kto kartę obrócił - przychodzi lżejszy.
W zawalonej ludźmi Przystani zastaję nie tylko Marysię z Heleną, Długą Krystynę ze Staszką i kilka innych z Workuty, ale pokazuje się w dodatku, że komendantem tej placówki jest znajomy mego męża, który w imię tej znajomości - mimo że domek pełniusieńki - bierze nie tylko mnie pod opiekę, ale wszystkie tamte, bliższe mi i dalsze dusze.
Wzięcie kogoś pod opiekę znaczy w tych warunkach wyznaczenie mu skrawka miejsca na podłodze, danie raz na dzień kartki na gorącą zupę i wy dębienie u sowieckich władz, aby go puszczono do bani. Na banię tę bowiem czeka się tu tygodniami, bo albo jest zepsuta, albo nieczynna, albo pierwszeństwo ma zawsze ludność miejscowa.
Dzięki osobnym względom komendanta dostałyśmy wcale możliwy kąt między ścianą a piecem w jednym z pokoików Przystani. Mieści się nas tu pięć w rzędzie: Marysia, Helena, ja, Zosia z wąsikami i Kazia z Kulikowa. Ta ostatnia zaręczyła się niedawno. Nigdy nie zgadnę, po co się w tych okolicznościach robi takie rzeczy, ale ona widocznie wie. Du-
325