ży, zwalisty pan Janek przystał do naszej piątki. Długa Krystyna ze swoją paczką mieszka w pokoiku obok. Nie wie, że pod tym samym dachem, o dwie ściany dalej, sypia w ścisku na podłodze jej przyszły mąż. Nie zna go jeszcze. Ślub wezmą w kilka tygodni później w pociągu. Matrymonialny bakcyl zdaje się w ogóle unosić w powietrzu. Tydzień temu odbyło się jedno wesele, za parę dni ma być drugie. Popod wszystkim strasznym, co się dzieje na świecie, życie uparcie wymula sobie swoje dróżki. Wszelkiego romantyzmu pozbawione tło naszej egzystencji nie zniechęca go widać wcale, a wyjęcie z zawiasów i odstawienie na bok wszelkich form ułatwia mu tylko zadanie.
Nasz pokój pełen ludzi jak puszka sardynek. W dzień można się jeszcze jako tako przedostać do drzwi, ale kiedy nocą rozłożą się wszyscy do spania, przypominają mi się najlepsze czasy w charkowskiej celi. Niemniej zdajemy sobie sprawę, że los nas wyróżnił. Zabłocony korytarz Przystani zalega w nocy warstwa śpiących mężczyzn. Leżą pokotem na mokrym betonie zziębnięci, kaszlący, głodni, niczyi. Cała Hadżilla roi się od tych nieszczęsnych tułaczy, których zamiast do Buzułuka zwieziono i rzucono tutaj. Gamą się do pierwszej polskiej placówki jak ćmy do światła, w nadziei otrzymania jakichś instrukcji, pomocy, opieki.
Placówka jednak mało może. Rano wydaje kipiatok i chleb, wieczór kartki na zupę, wywalcza banię i pozwala - zamiast na straganach - każdemu, kto się zmieści, nocować pod dachem. Poza tym sporządzająjesz-cze listy zwiezionych tu mężczyzn. Cały dzień pod kancelarią ścisk i czekanie. Zapisują nazwiska, stopień wojskowy, wykształcenie, wiek. Nikt nie wie, co dalej z tymi listami, w każdym razie ma się uczucie, że coś się przecie robi.
Toteż ruch u nas od rana do późnej nocy. Natykam się tu niespodzianie na wielu przedwojennych znajomych. Niektórym udało się gdzieś zaczepić i już pracują. I tak np. dowiaduję się od spotkanego tu pana Aleksandra, że jest zajęty w sanitarnym naszym ośrodku w Nukusie. Widocznie więc nie tylko fachowe ręce mogą się w tych warunkach przydać naszym. Piszemy zatem podanie do Delegata, zgłaszając się do pracy. Wprawdzie pan Aleksander z góry nam mówi, że dostać się tam bardzo trudno, cóż jednak szkodzi spróbować?
Mimo całej gościnności komendant placówki uprzedza nas po paru dniach, że musi nas odesłać na kołchoz. Przystań nie ma prawa przetrzymywać ludzi dłużej nad dwa tygodnie. Obiecuje tylko wybadać, na któ-
326