chwili najważniejsze, gdyż kurs krążownika prowadzi wprost na nasz zespół, który gdzieś tam w ciemności stawna miny.
Zgodnie z instrukcją, nadaję przez radio trzykrotnie sygnał niebezpieczeństwa. W parę minut później powtarzam sygnał znów trzykrotnie; ryzykuję poważnie, gdyż mogę zdradzić swą pozycję wobec przeciwnika, ale liczę się z możliwością przeoczenia sygnału przez którykolwiek z okrętów. Krążownik idzie dużą szybkością. Odległość — „5000 m”, •— 4500 m”. Wszystkie lufy na celu. Aparaty torpedowe gotowe do strzału. Oczy oficera torpedowego błyszczą w świetle księżyca. Nie spuszcza ze mnie wzroku. Tuż obok mnie odzywa się głos mego zastępcy: — „A może jednak?”... Wiem, że w tej pozycji, w tym świetle salwa torpedowa nie może chybić, że ten krążownik jest już potencjalnym wrakiem, ale wiem również, że ta cicha zatoka w jednej chwili zaroić się może od niemieckich niszczycieli, których kilka grup jest w ruchu (krążownik nie mógł być bez osłony), i że nasza maleńka flota minująca nie ma żadnej szansy ujścia przed szybkimi jednostkami przeciwnika. Ponadto zdradziłoby się od razu miejsce zagrody minowej. Zresztą rozkaz operacyjny nie pozostawia żadnej swobody działania. — „4000 m”. Szansa taka nigdy się nie powtórzy. — „3500 m”. To już samobójstwo, ale nie mogę się oderwać. Błyska myśl — jeżeli mnie zauważy, mam wolną rękę. Ale rozkaz jest rozkazem — „Ster lewo 15!”. Okręt powoli wykręca. '
Powziąwszy decyzję, nastawiam się całkowicie na wykonanie zadania. Mam z jednej strony krążownik, z drugiej dwa niszczyciele, 'widziane poprzednio, które na pewno już zawróciły na kontrakurs, z trzeciej strony — zagrodę minową, z czwartej zaś księżyc, który z przyjaciela staje się w tej sytuacji wrogiem. Krążownik jest już w ciemniejszej części horyzontu, ja stopniowo wychodzę na jaśniejszy sektor1. Czy minowce zdążyły oddalić się dostatecznie? Obliczenie czasu daje odpowiedź twierdzącą. Daję szybkość 18 węzłów i biorę kurs gdzieś między zagrodę minową a niszczyciele przeciwnika.
Przychodzę na redę Helu zgodnie z rozkazem operacyjnym. Sygnalista melduje: „«Gryf» i trałowce w porcie!”. Jestem mocno zdziwiony. Okręty te mogły oddalić się bezpiecznie od zagrody minowej, ale przecież w żaden sposób nie mogły już przybyć do portu i oeumować się. Pytam sygnałem i otrzymuję odpowiedź, że... operacja była odwołana (!). Przez dziwne przeoczenie Sztabu „Wicher” nie był o tym powiadomiony. Łatwo można sobie wyobrazić, co myślał dowódca i cała załoga. Zaprzepaszczona została na zawsze niesłychana sposobność.
48
Okrętem, który dostrzeżono z „Wiehra”, nie mógł być krążownik, gdyż okręty tej klasy już 1 września powróciły z pozycji dozorowania na środkowym Bałtyku do Kilonii i tego samego dnia przeszły Kanał Kiloński w drodze na Morze Północne. Zaobserwowanym okrętem był przypuszczalnie niszczyciel „Leberecht Maass”, flagowy okręt kontradm. Liitjensa; rejon dozorowania tego niszczyciela znajdował się w pobliżu kursów, którymi szedł „Wicher”.