około piątej po południu, a żona naczelnika, ta z warkoczami, przyszła dopiero późno w noc. Przestraszyła się, zobaczywszy chorą. Pyta o przebieg choroby. Bada latarką reakcję źrenic, której już nie ma. W chwilę potem wzięto panią X na noszach z celi, a zaraz potem przyszli po jej rzeczy i siennik do dezynfekcji. Nazajutrz rano dowiedziałyśmy się, że umarła. Daty nie pamiętam. Mógł być koniec września lub początek października. Szeptano o zapaleniu opon mózgowych. Prawdy jednak, jak to u nich zawsze, nie powiedziano nikomu, nawet Basi. Małą miano zabrać do zakładu dla małoletnich. Nie wiem, czy do tego doszło.
Bardzo różnie znoszą ludzie więzienie. Jedni się załamują, drudzy krzepną. Nie myślę tu oczywiście o złodziejkach, bo te są z więzieniem obyte z dziada pradziada. Na ogół jednak lepiej znosi je inteligencja. Prostsze umysły łatwiej się mącą - biorąc rzecz procentowo oczywiście. Bo wariują i te, i te, tylko te proste kobiety, łapane teraz po ogonkach, na granicy, za brak paszportu czy za inną tego rodzaju zbrodnię - nie czując swojej winy, więc i słuszności tego zamknięcia, trudniej się z nim godzą, zwłaszcza że je uważają za pewnego rodzaju hańbę. Tego uczucia żadna spod naszej ściany nie zna. Może nawet wprost przeciwnie! Po cichutku, na dnie serca, każda z nas jest trochę dumna z tego, że też siedzi... Te proste jednak, wiejskie kobiety buntują się, szarpią i załamują psychicznie.
Pewnie, że niektóre z nich sadzano już pomylone, jak taką Barbarkę na przykład. Chodzi to w długiej, zgrzebnej koszuli - jedynym, co posiada - obnosząc na niej bezwstydnie po celi i wszystkich progułkach ślady swej kobiecości, boso, z krótko obstrzyżoną głową, i ciągle się śmieje... Do siebie i do każdego. Do zupy i własnych nóg. Siedzi jako germański szpion.
Marusia jednak oszalała już przy nas. Była to wiejska dziewczyna, lat najwyżej dwudziestu, o drobnych rysach, błękitnych oczach i naiwnym wyrazie jakiejś sierotki z bajki, z którą się jednak żaden królewicz nie ożenił. Leżała na sienniku, tuż pod drzwiami, dosłownie, jak groch przy drodze. Nikt nie wiedział, za co siedzi. Ona prawdopodobnie też. Nie odzywała się do nikogo, nikomu w drogę nie wchodziła. Jeśli ją było życzliwie zagadnąć, odpowiadała ze spuszczoną głową i nerwowo drgającymi kącikami ust. Ale zaczepiona umiała się rozgadać na całą celę, rozkrzyczeć, jakby ją ze skóry obdzierano, cienkim, przenikliwym głosem, na jednym tonie i na jednym oddechu. Stałąjej postawą była - obro-
70