1 stycznia, piątek, po południu
Willa na Mili Hillu, w której mieszkam z żoną i córką, jest dziś przyjemnie pusta. Po dwóch tygodniach pobytu z nami braterstwa, przybyłych niedawno szczęśliwie z Francji, po niedawnych świętach Bożego Narodzenia, po wczorajszym sylwestrze, rozkoszuję się panującą w domu ciszą. Nawet Janeczka wyszła do koleżanki, mieszkającej w pobliżu.
Patrzę przez okno. Rano było ciepło i dżdżysto, teraz nagle, choć już jest dobrze po 3.00, wyszło słońce i zalało radośnie naszą cichą, niemal wiejską ulicę.
Nowy Rok! Jakże spokojny, prawie wiosenny. Jakże sielsko-anielski jest ten jego pierwszy dzień. Nowy Rok w Anglii! Czy ostatni? Czy wolno nam marzyć, że jeszcze w tym roku wrócimy do Polski? Gdy zadaję sobie to pytanie, wydaje mi się, że mimo słońca i panującej w domu ciszy niebo się chmurzy i słyszę grzmoty piorunów spadających na ziemię. Przestaję myśleć. Nie chcę zadawać sobie żadnych pytań. Po nieprzespanej nocy sylwestrowej ogarnia mnie błoga senność.
Dobry to wynalazek te głębokie, wygodne fotele angielskie. Nie chce się w nich ani myśleć, ani tym bardziej pisać.
2 stycznia, sobota, po południu
Dwudziesta rocznica naszego ślubu. Jakże to dawno było! Jesteśmy sami z Janeczką. Pod wieczór przyjdzie ppor. Kazimierz Czerwiński. Kształcą go na „zrzutka” do Polski. Dzielny typ młodego Polaka. Wieczorem przyjdzie prof. Marian Jedlicki. Mieszka na tej samej ulicy. Kilkanaście kroków od nas.
17