Podrzucona książka 274 Podrzucona książka 275
ale chyba jasny jest ten młot. Jest i wiek innych podobnych aluzji.
„Jak udało mi się stwierdzić — kończ?! meldunek — owa bibuła wywrotowa była nawet czytana głośno. Jeśli tak późno o tyn zawiadamiam, to jedynie dlatego, że naza praca wywiadowcza w tej formacji natrafia, niestety, na nieprzezwyciężone przeszkody Znany jest fakt, że i dawny, i obecny dowćć-ca pułku nie odnosili się z należytym zroi> mieniem do pracy wywiadu na terenie własnym i nawet oficerowie wywiadowczy poświt cali nadmiernie wiele uwagi nplowi, zaniedbując właściwe zadania II oddziału. Robiten z mej strony, co mogłem, aby temu zaradić i na własną rękę rozpiąć w pułku odpowiedds sieć informacyjną. Jest to jednak szczegókir trudne z uwagi na fakt, że pułk rozpoznawczy, będąc stale w akcji, jest bardziej niż narażony na straty, a najwytrawniejsi nasi bidzie nie bardzo się kwapią, jak wiadomo, & pierwszej linii”.
Meldunek, jak się zdaje, spowodował dfca-szą, kryptonimową korespondencję pomięć? londyńską centralą a kontynentalnym gorliwcem, prowadzoną jemu tylko znanymi i wbt-ciwymi drogami. Specjalnie wykwalifikowani rzeczoznawcy, sprowadzeni (za zwrotem koltów i dietami) z Edynburga, biedzili się rui: wyjątkami z podejrzanej broszury, nadsyłar i mi tymczasem z kontynentu. I dopiero jeó‘jrj z nich, który kiedyś nawet złożył matur;
mógł uspokoić czujność kolegów. Broszura była naprawdę wydana w 1832 roku. Napisał ją wtedy — choć nie podpisał nigdy — niejaki Adam Mickiewicz, za życia i na emigracji pomawiany zresztą często i gęsto przez ówczesnych gorliwców o rusofilstwo, słowiano-filstwo i żydokomunę. Nazywała się zaś „Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego”.
Nikt tylko nie dowiedział się i zapewne nie dowie się już nigdy, jakimi drogami dobrnęła ta własność polskiego oficera i emigranta do wnętrza polskiego czołgu, sunącego latem po wojennych drogach Francji. Nazwisko Erazma Kiobukowskiego z 10. pułku Strzelców Kon-aych Gwardii występuje parokrotnie w annałach tamtej emigracji. Brał on udział w socjalistycznej Gromadzie Humań, gdzie żołnierze i oficerowie żyli w braterskiej komunie, z Bemem szykował się do Portugalii, ale i w Hotelu Lambert był kiedyś na obchodzie powstania. Potem znikł z widowni zupełnie — i dopiero teraz wojna wyorała ostatni po nim ślad. Jedno w każdym razie było sądzone temu wygnańcowi: książeczka, z której ongiś modlił się o broń i orły narodowe i o wojnę powszechną za wolność ludów, trafiła nie tylko pod strzechy wieśniacze, ale i pod blachy pancerne polskich czołgów.