O zwyczajach pobożnych
spowiedziami i komuniami odprawiały najwięcej żony pragnące potomstwa albo też ciężarne do s'w.Ignacego dla szczęśliwego porodzenia. Pięć piątków marcowymi zwanych zachowywało bardzo wiele osób do Serca Pana Jezusowego tak ściśle, jak wyżej opisana quindenna. Zaczynał się ten post od pierwszego piątku przypadającego w marcu i ciągnął się przez pięć piątków nieprzerwanie po sobie następujących, do których to piątków marcowych należało nabożeństwo co piątek takowy w kościołach księży pijarów' odpraw'owane, z wotywy śpiewanej z ekspozycją Najświętszego Sakramentu, z kazania i procesji po kościele złożone, z przydatkiem niedzieli drugiej po Wielkiej Nocy takimże nabożeństwem obchodzonej, które to nabożeństwo obchodzili nie tylko ci, którzy w Bractwo Serca Pana Jezusa byli wpisani, ale też i ci, którzy się w nim nie znajdowali.
Wyliczyłem posty dobrowolne, nie wspomniawszy postów z przykazania, bo te nie należą do dewocji, ale do obligacji.
Między gatunkami rozmaitej dewocji wyżej opisanej było także w niemałym używaniu tercjarstwo i dewocja. Tercjarstwo było to przyłączenie się do jakiego zakonu, nie stając się zakonnikiem. Obowiązek byt tylko nosić pod suknią s'wiecką, jakiej kto zażywał, pasek tego zakonu, do którego się kto przyłączył, albo też suknią koloru zakonnego, albo kaftanik cienki na koszuli krojem' jakimkolwiek, kolorem zaś do obranego sobie zakonu stosownym, przy tym była obligacja, ale nie pod grzechem koniecznie, odmawiania pewnych pacierzy, zachowania pewnych postów, świadczenia podług możności łask zakonowi polubionemu, promowowania czci i zachęcania innych ku świętemu patriarsze. A za to każdy tercjarz lub tercjarka należał do wszelkich zysków duchownych, na które ten zakon pracował, i po śmierci wolno było tercjarzowi lub tercjarce kazać się pochować w zupełnym habicie zakonnym, chociażby go nigdy nie nosił za żywota. Niewiasty podupadłej fortuny, którym nie stało na modne stroje, i panny podstarzałe okrywały się pospolicie sukniami rasowymi koloru jakiego zakonu, do którego tercjarstwa należały; i nazywało się takowe strojenie: „chodzić w szarzyźnie”, lubo taką szarzyznę nosiły, acz bardzo rzadko, i majętne panie, jak pamiętam Szembekową, kanclerzyną koronną mięszkającą w Babicach pod Warszawą2, Korzeniowską, podstoliną łucką na Wołyniu3 i kilka innych. A te chodziły w szarzyźnie nie z żadnego interesu doczesnego, ale czysto z nabożeństwa.
Dewotki i dewotowie byli toż samo co tercjarze, z tą różnicą, że i suknią szarą nosili, i mięszkali przy jakich klasztorach albo w cale w klasztorach, jedynie pilnując nabożeństwa, oddaliwszy się od domowych interesów, a czasem i od substancji, dzieciom za żywota ustąpionej. Takim dewotem byt Sokolnicki, chorąży poznański, blisko przez dwadzieścia trzy lat w Choczu u reformatów, wymurowawszy dla siebie matą oficynkę przy ogrodzie, w której pobożnego żyda dokonał. Drugi na Wołyniu, w Krzemieńcu, Węclawski, czyli Wojslawski, tercjarz oraz i fundator tamże reformatów.