Ewa Winnicka: - Jak by pan zdefiniował „margines społeczny"?
Marek LiciNski: - To są ludzie, którzy ze względu na sposób w jaki żyją i zostali ukształtowani, nie będą mieli stałej pracy. Z pomocy społecznej korzysta 10 min osób, czyli ponad jedna czwarta społeczeństwa. Tych ludzi można było nazywać marginesem 20 lat temu, gdy szacowano go na 2-3 proc. Teraz to jest raczej ogromny problem społeczny. Prognozy Banku Światowego są takie, że jeśli nie zmienimy polityki społecznej, to za 10,15 lat czeka nas kryzys społeczny i ekonomiczny, od którego żaden możliwy przyrost dochodu narodowego nas nie uratuje.
Nie przesadza pan? Jakoś nikt się takimi prognozami nie przejmuje.
Bo politycy myślą w perspektywie jednej kadencji, góra dwóch. Niska jest też świadomość wielu problemów społecznych. Do niedawna - do czasu takich medialnych akcji jak „Zamknijmy domy dziecka!” „Polityki" czy „Dzieciaki do domu” „Gazety
Wyborczej” - przeciętny Polak myślał, że dom dziecka to jest dobre miejsce dla dzieci zaniedbanych. A to jest koszmar.
Poseł Sławomir Piechota z PO mówił, że domy dziecka zostaną zlikwidowane, gdy Platforma dojdzie do władzy. Dziś już tak nie mówi, bo zapewne zdaje sobie sprawę, że to oznacza utratę pracy przez kilkadziesiąt tysięcy osób zatrudnionych w placówkach. Większość z nich nie zmieni swoich kwalifikacji ani zaangażowania, żeby zacząć pracować bezpośrednio w środowiskach zagrożonych, żeby wzmocnić dysfunkcyjną rodzinę i zatrzymać dopływ dzieci do placówek.
Jak można by tę rodzinę wzmacniać? Problem byłby łatwiejszy do rozwiązania, gdyby w Polsce była większa solidarność społeczna. Myślę o sąsiedzkim poczuciu odpowiedzialności, życzliwości i skłonności do udzielania pomocy. Czyli o tym, co można uzyskać w dalszej rodzinie, w szko -le, w kościele. Wtedy wystarczyliby sąsie-dzi. Pracownicy społeczni mogliby tylko pomóc. W krajach skandynawskich, które mają za sobą doświadczenie paru tysiącleci życia na granicy przetrwania, ze względu na klimat i dużą biedę, poziom solidarności społecznej jestbardzo wysoki. Szwedzi akceptują wysokie podatki, o sposobie wydatków decyduje gmina. U nas pieniądze są w dużym stopniu wydawane centralnie, samorządy sąpodsłabąkontroląlokałnyćh społeczności.
Ostrzega pan, że coraz więcej rodzin zasila margines. Jak wygląda droga rodziny po równi pochyłej?
Są rodziny, które od pokoleń nie radzą sobie. Dorośli nie mają stałej pracy, żyją z dnia na dzień, nie widzą dla siebie perspektyw, czują się bezradni. Dzieci w tych rodzinach są często zostawione same sobie. Niewiele potrafią, niewiele wiedzą o świecie, ale przede wszystkim nie mają dostatecznego oparciaw dorosłych. Napo-czątku nie są agresywne w szkole. Nie odzywają się, bo zwykle nie rozumieją poleceń, nie rozumieją wielu słów, są nie-
PlliniJ nr 8 (2642),23 lutego 2008