314 LOSY PASIERBÓW
Jasny i rzeźki poranek orzeźwił go trochę, lecz obaw jego nie rozwiał. W miarę jak rozmyślał o zachowaniu się Szmujły, utwierdzał się w podejrzeniu, że zbrodniczy spekulant oddał Domkę na rozpustę i podane nazwiska właścicieli czakr są zmyślone. — I co robić wtedy z dziećmi? Jak żyć i po co żyć?! — dręczył siebie koszmarnymi myślami.
Próbował modlić się, aby tym odegnać zmorę, lecz nie mógł. Język powtarzał słowa święte, a myśli szukały zemsty przeklinając.
Wątpliwa drożyna po paru załamaniach na południe zaprowadziła na niedużą czakrę, bardzo podobną do zapowiedzianej przez żyda. Był maleńki wiatrak-pompa, grupa drzew, z dziesięć krów dojnych, stado owiec, pomidory, fasola, sałata. Niski i krępy o wypukłej piersi Neapolitanin z fajką w gębie wyszedł gościowi na spotkanie.
— Buenos dlas, don Felipe! — powiedział, będąc pewnym że trafił gdzie zamierzał.
— Buenos dias — odburknął Włoch oschle. — Tylko ja nie jestem Felipem. Nazywam się Antonio Trimonti.
— Devera?! — jęknął. — Bardzo przepraszam. To może mnie pan poinformuje, gdzie jest czakra Felipa Nero?
— Nie słyszałem o takim .
— Karamba! To może pan wie gdzie mieszka Pietruś Pepe? — spytał po chwili wahania.
— Też nie słyszałem. — Zygmuntowi opadły ręce. Przeczuwane zło zaczynało się sprawdzać.
— A tam kto mieszka? — wskazał na majaczącą się w stronie Balandry kępkę drzew z wiatrakiem.
— Ramón Gonzóles, Hiszpan jeden.
— Można tam jechać na przełaj?
— Jedź i nie zawracaj mi głowy, Ruso de mierda! — rzucił gniewnie i odwrócił się do gościa tyłem.
Zygmunt minął parę kilometrów wyschłego na bęben odłogu i znalazł się przed zagrodą Ramona Gonzaleza. Ale i ten o poszukiwanych przezeń ogrodnikach nic nie wiedział. Nawet nie słyszał nigdy o takich nazwiskach.
Hiszpan jednak wydał się Zygmuntowi bardziej ludzkim i to go ośmieliło do częściowego zwierzenia się ze swych zmartwień i do prośby
0 radę.
— Może on jakoś inaczej się nazywa, może ja pomyliłem się przy zapisywaniu nazwiska, ale musi to być w tej okolicy — mówił. — Za służankę się najęła, sądząc że ja zginąłem w kampie. Poradźcie mi panie, jak to i od kogo zacząć ją szukać.
Ramón Gonzales współczuł zbiedzonemu gringo.
— Przyjedź za tydzień. We czwartek pojadę z warzywem na ferię do Berisso i tam spytam znajomych ogrodników.
— Aż za tydzień?! Panie, ja za ten czas zwariuję siedząc. Ja muszę szukać jej natych miast. Wyobraźcie sobie! Już blisko pól roku jak ją zostawiłem.
— W takim razie, wiesz co? Jedź do Cunovv Jest to nieduża osada nad brzegiem KI, mię dzy Balandrą i Los Talas. Mieszka tam Ni , tor Limay — najstarszy w okolicy criollo Może akurat wie. Jedź i spytaj. Innej rady cl dać nie mogę.
Dość daleko to było. Trzeba było Jechać na główny traktat, przędąc go w pewnym mlejMcu
1 groblą przez las wierzbowy przedzielać ulę do Rio. Ale jeżdżenie od jednej czakry do dni giej na oślep nie miało sensu.