230 LOSY PASIERBÓW
niesamowicie, odskoczył w tył, padł na kolano, zrobił na ziemi znak krzyża i zaklął:
— Mnie, albo wam śmierć! Odemszczę za swoje...
— Dosyć! — krzyknął rządca unosząc byczy-nę. — Dziś w wieczór lub jutro rano otrzymasz we dworze swą należność. A teraz fuera stąd. Fuera, salvaje...
— Oddaj mi panie nóż — zaczął pokornie. — To jest mój spadek po ojcu i dziadku. Oddaj mi go panie! — błagał.
— Masz — rzucił. — Ale wynoś mi się natychmiast. Już.
Chaąueno podziękował za wielkoduszność, pożegnał swego najlepszego ziomka i przyjaciela i odszedł.
ROZDZIAŁ XXIII
żniwa posuwały się bez większych przygód naprzód. Sześć żniwiarek i czterdziestu z górą robotników pracowało dzień w dzień od świtu do zmroku. Stogi snopów mnożyły się, rosły wzdłuż i w górę, a łan kurczył się.
Pogoda bardzo sprzyjała. Dni były suche i upalne. W ciepłe gwieździste noce na horyzoncie coś błyskało — jakby rokując burzę. Rano w tym samym miejscu pojawiały się grzebienie ciemnych obłoków, lecz w miarę jak słonko się podnosiło, obłoki te gubiły się gdzieś, a na niebie rozpinał się jasny, pustynny lazur. Aż oczy bolały patrząc w rozpłomienioną, nie mającą dna głębię niebios.
żar w południe dochodził do 38 stopni Celsjusza. Usychała w stepie trawa i więdły na drzewach liście. Rozpalona ziemia parzyła nogi. żywioł znikał gdzieś. Nie było nigdzie ptaków, ni zwierząt, ni owadów. Wszystko kryło się w cieniu, szukając chłodu i odpoczynku. Tylko żniwiarze nie schodzili z posterunków. Nie znali upału, nie było dla nich niedzieli ni święta.
Dońa Anita zwiedzając pole pracy niemal codziennie przystawała na chwilę koło naszych ziomków. Wymiana słów była krótka i najczęściej zdawkowa, ale nigdy wroga. Wbrew przepowiedniom protektora z Cataliny dziedziczka