324 LOSY PASIERBÓW
— Przez strapienie wielkie. Cóż ty sobie myślisz? Tyle czasu we wspólnym trudzie przeżywszy i stracić naraz. Drogi ty mój!
— Serduńko moje! — podniósł jej rękę i ucałował nabożnie.
W dalszym toku odbytej w drodze do wozu rozmowy Domka powiadomiła krótko męża o zdradzieckim przyjacielu, który przywiózł był jej ubranie jego, a on ją o istnieniu i dobrodziejstwach Towarzystwa Polskiego w Berisso.
— Jak to się stało, że my tyle czasu przeżywszy nie mogliśmy się dowiedzieć że ono jest.
— Ja tak samo się dziwię. I to nie dalej jak pięć kwartałów od Puente Roma.
Pozostawiony na grobli siwek ściągnął wóz w szuwary i popasał się w najlepsze.
— Ty widzisz? — zwróciła Domka uwagę na brak mostu.
— Toż tak twój opiekun obwarował się przed takimi jak ja gośćmi. Dlatego wóz pozostawiłem.
Zabrali się do montowania mostu. Zygmunt wyciągał z szuwarów posłanie, ona mościła. Podczas układania ostatnich brewien zjawił się Petrucci z obu parobczakami. Gospodarz miał dubeltówkę, a chłopcy drągi.
— Stać! — huknął pod adresem Zygmunta, zdejmując strzelbę.
— Panie Petrucci! — zawołała Domka.
To mój mąż!... Z kampy powrócił, żywy powrócił!
Włoch wziął broń jak do strzału, mierząc w Dubowika.
— Ty jakim prawem?! — zaryczał.
Domka podjęła lament:
— Co pan chce robić! Na miłość boską!... Panie Petrucci!... Bój się Boga! Drogi panie!
— Nie bój się, on nie strzeli rzekł Zygmunt.
— Kto ci zezwolił wejść na moją quintę?/ — krzyczał, trzymając broń do strzału.
— Wspólnik twój, Szmujło Pustoćwlet.