50 WACŁAW BERENT
Światło lampy łukowej przygasło nagle i rzuciło czerwone blaski. Zmogło się wszakże, bo z upartym sykiem rozpłomieniło się po chwili w równej, chłodnej, fioletowej toni.
Kunicki tymczasem spłoszył się zupełnie. „No — myślał — ten już chyba dostał obłędu pijackiego". I oglądał się po ulicy, aby na wszelki wypadek mieć ludzi pod ręką.
Ale Borowski wnet opadł, zatoczył się, bełkotał:
— Doktorze, choć kieliszek koniaku jeszcze!
— Pan musisz chyba iść jutro do jakiejś pracy. Nie?
— Muszę — potwierdził bezmyślnie.
Lecz w tejże chwili zaciął się, począł walić laską o mur i wołać uparcie:
— Nie muszę, ale chcę... Z własnej dobrej woli chcę... Dla własnej mojej Zochny chcę... I nie przez sentyment, jak się pańskiej głowie śni. Dla jej włosów złotych z wojska uciekłem, dla jej jasnego czoła pieniędzy chcę. Nie pracy. Ja pluję na pracę. O — tfu!
Stał na trotuarze sztywno i tak się na stopach kołysał, że Kunicki bał się, iż lada chwila twarzą lub potylicą o bruk uderzy.
— Doktorze — mówił po niejakim czasie, starając się koniecznie objąć Kunickiego za szyję. — Dok-torze! doktór jest nieszkodliwy pajączek, na bardzo drobne i chore muszki w uniwersytecie ułożony. Doktór ma angielski cynizm, jest sobie matter of fact1. Doktór zrobisz bajeczną karierę na higienie. Będziesz się cieszył szacunkiem u panów noszących flanelowe paski na brzuszkach — i u społeczeństwa... Będziesz niepokonanym autorytetem w kwestiach kataru kiszek, impotencji obowiązującej, piękna, dobra i ideałów społecznych... Doktór ma głupią teraz minkę. Daj mi buzi, doktór...
— Ja doktora chcę w pysk pocałować! — rozgniewał się nagle, chwycił brutalnie jego głowę i wycisnął mu na ustach twardy pocałunek. — Nie pluj doktór, bo...
— Bo ja doktora kocham — dokończył niespodzianie w łagodnym spadku. — Ja kocham doktora — powtórzył jakby po głębokim namyśle, miękko i rzewnie jak dziecko. — Ja tobie, słuchaj doktór, wyspowiadałem się jak histeryczka księdzu: z detalami... Ja tobie bramę do mego serca otworzyłem. A potem każę ci wleźć głębiej. Ja... O Jezusie Mario!... Weź mnie pod ramię i prowadź!... Czarnej kawy zafunduj... Nie — stój!... Czekaj.
I stali tak razem przez jakiś czas. Kunicki nie puszczał go mimo wszystko, wiedząc, że lada chwila runąłby na ziemię.
— Och! — westchnął wreszcie Borowski. — Co też ja chciałem?... O czymże to ja?... Poczekaj, poczekaj!... O Zosi! Chcesz o Zochnie? A czemuż milczysz, szelmo, jak pień? czemu nie gadasz, że chcesz o Zochnie?... Zochna ma takie ciało... I nie szarp się, nie szarp!... Przecież ja czuję — nie wiem, ale czuję — że ty na to za mną się wałęsasz, na to mych spowiedzi słuchasz... Ty szpiegu cudzej nikczemności, coś własnych uczuć nie wyszpiegował! Taki jak ty stać się może strasznym, gdy zapomni o karierze.
Kunicki odtrącił go od siebie. Instynktem kierowany rzucił się Borowski między dwie kamienice. I tam rozwiał się ostatni przebłysk jego trzeźwości. Osłabł zupełnie, rozmawiał już sam ze sobą: opowiadał coś brukom miejskim o złotych włosach swej Zochny.
— Znasz ty — mówił wyciągając w stronę Kunickiego bezwładne swe ramię z obwisłą dłonią — znasz tę polską bajkę o stratowanym-przez świnię kwietniku?2 3 I tę francuską... Daudeta... Z mojggo młyna*2 — wykrzykiwał bezdźwięcznie Jatrechófi dłonią twarz tarł, Coś koło szyi nią poprawiał.
matter of fact (ang.) — tu: uosobienie rzeczowości.
Aluzja do wierszowanej bajki politycznej Sienkiewicza pL Kwiaty i krzemienie ^Puenta wiersza brzmi: „Pyszne kwiecie tej ziemi łatwo wprawdzie pnie, / Ale krzemienie zmogą nawet pruską świnię".
Chodzi tu o Legendę o człowieku, który miał złoty mózg, wchodzącą w skład Listów z mojego młyna (1866) Alphonse’a D a u -<le 1 .u W zakończeniu tego utworu (przeł. R Kołomecki, Warszawa 1948, s. 117) czytamy: „Istnieją na świecie ludzie skazani na to, żeby żyć ze swojego mózgu i pięknym szczerym złotem, wydobytym z ich własnego rdzenia i istoty, płacą w życiu wszystko”.