250 WACŁAW BERENT
ni. Pod stopami nieogarnionych olbrzymów, w zakamienia-łej grozie pustki, w granitowym chłodzie spiętrzonego pod chmury świata — wymrukiwały potoki swą nieskończoną opowieść o twardym pochodzie czasów.
Wzrok błąkał się niespokojnie po tym głuchym świecie, ślizgał się po tych lśniących garbach, zawisał na stromych przełęczach, zapadał jak kula w przepaście i jak orzeł wzbijał się na lśniące szczytów iglice. Wreszcie męczy się i zawisa jak ten zbłąkany strzęp chmury na pierwszym lepszym szczycie, czepia się na nim — senny i znużenia pełen.
Jakieś pogranicze śmierci, grób życia pragnieniom, grób woli i wszelkim porywom.
I oto gasły blade zorze na szczytach, sine kadłuby skał lśnią w pomroku jak metal. Po dniu, zadrzemane gdzieś na dnie przepaści, urwisk i kniej, wyłażą teraz leniwie białe okłęby chmur. I noc wali się w dolinę.
Nagle gdzieś w głębi zagrała trąbka pocztowa. Poniosło echem. W odpowiedzi zawtórował jej skądciś róg; jeszcze ten nie skończył, już zagrał inny. Z czarnych uroczysk, po upłazach1, ze skalnych gardzieli, z głębi wąwozów, czeluści i jarów zahuczały rogi, zagrzmiały surmy2. Szło granie pośpieszne i gwałtowne, biło echem, budziło wśród skał łoskoty, jakiś tętent daleki, jakieś łomy3 ciężkie, jakieś surmy nagłe, zrywane ciszą, powtórzone jękiem, rozełkane w płaczu żałosnym. A w ślad za tym jękiem, płaczem i lamentem pędzi zemsta w cwał: huczą wraże4 głosy, toczy się grzmot po szczytach, huka pomsty okrzyk wojenny.
Grała ziemia, grały góry, grał mi świat ten cały!...
Ocknął się przecie po nocy: zbudził drzemiące po przepaściach hufy, skowane na szczytach namiętności rozpętał i — puścił na dzikie łowy!
1
Stoczył się głaz i runął w żleb z grzechotem... I raz w raz padały w ciemnej głębi suche roztrzaski strzałów. Pogonił znów tętent, znowuż gwar i łom, i gon5, i bitwy żar. i konania jęk.
A ponad tym wszystkim gra trąbka: zrywa i znów rzuca, pęta i znów budzi; a kiedy wszystkie te odgłosy skupi, natęży i w wysoki ton zamknie, to we wszystkie knieje uderza jakby szeroki śmiech swawoli, potem buntu wołanie dumne, wreszcie gardłowy jakiś krzyk pożądania, co najwyższego szczytu sięgnął, tam się echem rozbił, w wołania rozprysnął, na dno przepaści padł i tam wciąż jeszcze wabi, jeszcze szuka, jeszcze nęci, wciąż jeszcze śpiewa.
Grała ziemia, grały góry, grał mi świat ten cały!
Zmartwychwstał! Żył!
Po chwilowej ciszy obiecanego cudu uderzyły głucho kopyta po moście zamkowym...
Jadą!... Samosześć6jadą!...
I serce mi w przerażeniu staje, i radość piersi zapiera... Brzęk łańcuchów?... — słyszę! Ciężki skrzyp wrót?... — nie łudzęż się przecie! Pędem zbiegam na dół, pod łamane, ciężko zwisłe gotyckie sklepienia długiego korytarza.
Przez jedną krótką chwilę wydaje mi się, że tam — w jasny wylot tego lochu, gdzie tli się mętnie czerwona latarka, wstąpił rycerz od stóp do głowy w lśniącą stal zakuty. Przyłbicową maskę hełmu odchylił, żelazną rękawicę na krzyżackim oparł mieczu, długą siwą brodę w żelaznym kułaku targa i wprost na mnie idzie.
„Patrz, jak duch mój pokutować musi7... Synu, strzeż się szatańskiego zwierciadła życia — drżyj przed sztuką!".
Ocknęły mnie parskania koni tam na podwórcu, skrzyp pojazdu na żwirze, brzęk uprzęży, głosy sług.
upłaz (gw.) — rozległy, łagodnie nachylony trawiasty stok górski.
surma — trąba bojowa.
łom (arch.) — łomot, łoskot.
wraże (arch.) — wrogie.
gon — gonitwa, polowanie.
samosześć (arch.) — „sam z pięcią innymi" (Linde), w sześć koni.
Aluzja do sceny z duchem ojca Hamleta z dramatu Szekspira