tłumaczyć zbyt zawile, czemu to robi. Przyjemnością, dodajmy, nie zawsze fizyczną, przyjemnością otwartości, dawania-brania, odrzucania normy, mówienia językiem zastrzeżonym dla męskich peregrynacji i nawet kobiecej jouissance.
Przyjemność nie jest bowiem u Millet prostą sprawą. Dowiadujemy się, że czasem jej (dosłownie rozumianej) nie osiągała, że orgia nie musiała mieć „szczęśliwej kulminacji”, a więc nie chodzi o taki rodzaj doznań, których ilość i intensywność, a ponad wszystko - niezawodność - mogłaby jakoś w naszych oczach usprawiedliwić niemoralne zachowanie. Może więc idzie o to, że przyjemnością jest upozowanie się w roli przedmiotu, patrzenie na siebie usytuowaną wyraźnie w dole? Masochizm? Ten inkryminowany, wypędzony, zakazany kobiecy masochizm, który John Le Carre utrwalił w jednej z powieści celnym zdaniem (tu - parafraza): Oddawała się w ten sam sposób. Jakby cała przyjemność nałeiała się mężczyźnie, a kobiecie tytko ból. Czy uwierzymy w ,jakby”, czy nie zachodzą tu procesy o wiele bardziej skomplikowane, czy nie opowiada się tu czegoś, nad czym nie zapanuje żadna feministyczna poprawność polityczna? Bo może, chociaż Freud nie miał w sprawie masochizmu racji, trafiły mu się pacjentki, którym wyjątkowo odpowiadała rola preparatów, lalek rozkładanych na czynniki pierwsze, kiedy im dokręcał śrubkę szczególnych doznań, nie mogąc ich znormalizować?
W każdym razie, chociaż Catherine M. „oczywiście” nie jest feministką, mówi niezwykle feministyczne rzeczy o seksie, patrzeniu i słowach. Do tego stopnia interesujące, że złamałam obietnicę niemówienia o tekście przyjemności. Ten dziennik jest tekstem przyjemności, jakiej zaznają mężczyźni opowiadający sobie o nieistniejących podbojach, odcięci od ekstazy, która nie jest potrzebna, bo mają opowieść. Jedna ze stref zakazanych: opowiadać o seksie bez usprawiedliwiania się miłością. Opowiadać i/lub nie uprawiać. Dać spokój poprawności. Pójść za ciałem, nawet ryzykując uprawianie plagiatu lub odbijanie cudzego ciała. Nawet jeśli zamiast jouissance opiszemy męski orgazm. Nawet jeśli nie przekroczymy bramy do innego, naszego porządku symbolicznego. Bo gdzie gwarancja, że ten istnieje? Wyciśnijmy więc istniejący jak cytrynę, jak mężczyzn stojących w kolejce do bohaterki, która chce właśnie tego.
Przyjemność to dostęp do wszystkich historii, wyznaczenie sobie - narratorce - takich warunków, które nie czekają na zatwierdzenie. Przyjemność pisania nie ma strażników i nie jest stanem raz na zawsze zdefiniowanym. W pewnych sytuacjach nie ma różnicy między nią i jej odwrotnością: cierpieniem. W tym miejscu literatura podobna jest i do życia, i do seksu. Przyjemność wreszcie zależy i nie zależy od umowy. Seks zbiorowy narusza i potwierdza fantazmaty wokół seksualności. Kobieta jest w jego aktach obiektem, zarazem będąc dysponentką. Pisząca o tym wszystkim kobieta przejmuje prerogatywy męskiego reżysera. Męski porządek organizmu postrzega jako penis w kolejce do bramy swego ciała, które pozostaje w tym akcie „wymiany płynów” niedostępne, samoswoje, dzierżawione na warunkach kulturowej (subkulturowej) umowy. Zbiorowy seks można porównać do przedstawienia drag, objaśnianego przez Judith Buder jako złożony związek między imitacją i oryginałem. W dodatku wszystko to nie jest pewne. Być może Catherine Millet i jej bohaterka to jednak ofiary uchwycone na ołtarzu performaty-wu męskiej rozkoszy.
A teraz rozglądam się za polską prozą, która mówiłaby o przyjemności, nie ostrzegając, że kultura tejże prowadzi do anoreksji, atrofii lub astmy. Mam z tym kłopot, bo większość przychodzących mi do głowy tekstów jednak przed czymś ostrzega. Być może więcej i przyjemniej dzieje się w poezji, szczególnie młodszych roczników, ale przyznać trzeba, że nie słyniemy z manifestów przyjemności.