rzone o utwory najwcześniejsze, rozproszone po czasopismach, i garść nowych, napisanych po Pamiętam Rówieśniczka Grochowiaka, Jarosława Marka Rymkiewicza. Harasymowicza, Mrożka, rocznik 1932, zadebiutowała tak naprawdę dopiero w 1970, więc równocześnie z Nową Falą. Gdyby wystartowała trochę wcześniej, choćby właśnie z rówieśnikami, znalazłaby się w naturalnym żywiole bliskich sobie konwencji stylistycznych, poetyckich światów. W późnych latach pięćdziesiątych był już Białoszewski, także Tymoteusz Karpowicz i Swen Czachorowski, pierwsi powojenni, po Przybosiu i Peiperze, eksperymentatorzy poetyccy. To były ówczesne rewelacje, to się czytało, choć może i mało rozumiało. Trafiłaby w swój czas.
W latach siedemdziesiątych była już całkiem osobna. Nie pomogli jej też ci, którzy — wbrew coraz modniejszej poetyce „wprost" — nadal uważali poezję za teren przede wszystkim eksploracji języka i wyobraźni. Choćby Zbigniew Bieńkowski; w swojej adoracji dla Karpowicza uznał wiersze Miłobędzkiej za powtórkę z autora Trudnego lasu.
Wrocław, gdzie mieszkał naonczas Karpowicz, w ogóle był postrzegany jako królestwo awangardy — skądinąd nie tylko poetyckiej. W tym królestwie królem był właśnie on, Mistrz Tymoteusz, reszta śpiewała na jego nutę. Z chóru wyłamał się chyba tylko Wojaczek, choć i on, debiutując, musiał przejść oficjalny chrzest z rąk króla. Miłobędzka mieszkała we Wrocławiu i — śpiewała w chórze. Nie zauważono tylko, że całkiem własnym głosem. Im bardziej z latami dziwaczała poezja Karpowicza, by wreszcie umilknąć, tym bardziej krzepła i dźwięczała poezja Miłobędzkiej. Dziś, myślę, należy do najciekawszych, najniezwyklejszych w naszej literaturze.
Miłobędzka wprawdzie zadebiutowała (książkowo) równocześnie z Nową Falą, ale odbyła drogę poniekąd odwrotną niż najważniejsi poeci tamtej formacji. Ich ukształtowała kiedyś poezja z wyboru obywatelska, społeczna; dopiero potem, gdy uznali, że spełnili tu już swoją rolę, odeszli w inne strony świata — metafizykę, naturę i nieskończoność, także w samotną intymność
Miłobędzka najpierw zbudowała dom dla siebie i swoich najbliższych, by z czasem obserwować, jak w jego prywatność wchodzi brud i kłamstwo polityczno-społecznej rzeczywistości; zwieńczeniem tego procesu było wyjście z domu na zewnątrz, do ludzi solidarnych w obronie ładu, prawdy i sensu.
Oczywiście, tom Pamiętam mógł być jedynie incydentem, wybuchem złości i miłości zarazem. Większość wierszy z tamtego okresu powstała z takich samych pobudek, poza tym poeci byli wtedy tylko współtwórcami swoich tekstów, ich głosem mówiły zimowe ulice, patrole ZOMO, godziny policyjne, kopalnie i więzienia. Dziś ten czas już skamieniał w incydent — historii.
W jednym z nowych utworów zamieszczonych na końcu zbioru Przed wierszem Miłobędzka pisze: „wyprawa po najdalej w rozpadlinę lata / kawałek słońca na liściu chwycony mimo woli / ach te słowa pierwsze z brzegu, mimo woli, «wolne złote» / nasze jestem na skraju trawnika" (nasze teraz pisane...).
Ostrożne uchylenie.
Tercet na poezję