swych ukąszeń tylko korzenie najcenniejszych roślin, Wolter swoim żądłem kłuje bez przerwy dwa korzenie społeczeństwa: kobiety 1 młodzież. Nasyca ich swymi truciznami, przekazując je w ten sposób z pokolenia na pokolenie. [...] Wielką zbrodnią Woltera Jest nadużycie talentu i świadoma prostytucja geniuszu, stworzonego po to, by sławić Boga 1 cnotę. [...] Nic go nie usprawiedliwia; ten rodzaj zepsucia jest charakterystyczny wyłącznie dla niego: zakorzenia się ono w najgłębszych włóknach serca i obwarowuje się wszystkimi siłami jego umysłu. Stały sojusznik świętokradztwa, urąga Bogu, gubiąc ludzi. Ze swą bezprzykładną wściekłością ten bezczelny bluźnierca doszedł do tego, że zadeklarował się jako osobisty wróg zbawiciela ludzi: z głębi swej nicości poważył się nadać mu szydercze przezwisko i to cudowne prawo, jakie Bóg-człowiek przyniósł na ziemię, nazwał ŁAJDACTWEM.1 Porzucony przez Boga, który karze tym, że odchodzi, nie zaznał już żadnych wędzideł. Inni cynicy zdumiewali cnotę, Wolter zadziwił występek. Pogrąża się w błocie, tarza się w nim, napawa. Jego wyobraźnia budzi zachwyt piekła, które użycza mu wszystkich swych sił, aby go zawlec aż do krańców zła. Wynalazł cuda i potworności, wobec których człowiek blednie. Paryż go uhonorował, ale z Sodomy by go _wygnano. Bezwstydny profanator języka powszechnego i jego największych nazwisk, ostatni z ludzi — wyjąwszy tych, co go kochają — jakże potrafię wam opisać uczucia, które we mnie budzi? Kiedy myślę o tym, co mógł zrobić, a co zrobił, jego niezrównane talenta napełniają mnie tylko jakąś świętą wściekłością, dla której nie masz nazwy. Zawieszony między podziwem i wstrętem, niekiedy pragnąłbym mu wznieść posąg... ręką kata.
Lat Solróes da Satnt-Petersbourg, i, 116—1®.
1 Aluzja do zawołania Woltera „zdeptać łajdactwo" (ścrosez Vintdme), skierowanego przeciw klerowi 1 przesądom religijnym (przyp, wyd.).
Zawsze istniały na ziemi religie i zawsze byli bezbożnicy, którzy je zwalczali. Zawsze też bezbożność była zbrodnią, bo nie ma takiej fałszywej religii, co nie posiadałaby żadnej przymieszki prawdy, a zatem każda bezbożność zwalcza jakąś mniej lub bardziej zniekształconą prawdą bożą. Lecz prawdziwa bezbożność może istnieć tylko w łonie prawdziwej religii. Nieuchronnie z tego wynika, że nigdy w czasach minionych bezbożność nie była w stanie wywołać takich nieszczęść jak obecnie, gdyż jej występność jest zawsze proporcjonalna do otaczających ją światłości. Wedle tej reguły należy sądzić osiemnasty wiek, bo z tego punktu widzenia nie ma sobie podobnego. Słyszymy, jak mówi się zazwyczaj, że wszystkie stulecia są do siebie podobne i że ludzie byli zawsze tacy sami: wystrzegajmy się wiary w te ogólne maksymy, którymi posługują się lenistwo lub płochość, aby nie trudzić się myśleniem. Wręcz przeciwnie, wszystkie stulecia i wszystkie narody ukazują charakter indywidualny i odrębny, który trzeba starannie brać pod uwagę. Pewnie, że zawsze były na świecie występki, ale występki te mogą się różnić ilością, naturą, dominującą cechą i intensywnośdą. Otóż, choć zawsze istnieli bezbożnicy, nigdy przed osiemnastym wiekiem i w łonie chrześcijaństwa nie było buntu przeciw Bogu, a zwłaszcza nigdy nie widziano świętokradczego spisku wszystkich talentów przeciw ich Stwórcy, a to właśnie ujrzeliśmy obecnie. W wodewilu tyleż było bluźnierstwa co w tragedii, a w powieści tyleż co w historii i fizyce. Ludzie tego stulecia sprostytuowali geniusz bezbożnictwem i wedle świetnego wyrażenia umierającego św. Ludwika, WOJOWALI Z BOGIEM O JEGO DARY. Bezbożność starożytna nigdy nie unosi się gniewem; niekiedy rezon uje, najczęściej pokpiwa, lecz zawsze bez żółci. Nawgt Lukrecjusz nie posuwa się do obelg i choć ponure i melancholijne usposobienie skłaniało go do widzenia wszystkiego na czarno, to nawet wówczas, gdy oskarża religię o spowodowanie wielkich nieszczęść — nie trąd zimnej krwi. Religie starożytne nie warte były tego
197