dziewczęta przychodzące na studia nie powinny byC przed tobą chronione? Jesteś Żywym argumentem za ich ochroną. Mam dwie córki, two/e wnuczki - gdybym pomyślał Ze moje córki pode/mą studia i będą miały takiego wykładowcę jak mój ojciec
I tak dale/, i tak dale/... aZ do tego mie/sca... tak, tu wali mocnie/: „Moje dzieci boją się i płaczą, bo słyszą kłótnie rodziców i widzą, jak tatuś, bardzo zły, wychodzi z domu. Czy ty wiesz, jak ja się czuję wobec swoich dzieci, gdy wracam do domu późną nocą? Czy ty wiesz, co znaczy słyszeć płacz własnych dzieci? Skąd miałbyś wiedzieć? A ja ciebie broniłem. Ja ciebie broniłem. Usiłowałem nie wierzyć, że matka ma rację. Stawałem po twojej stronie, trzymałem z tobą. Musiałem — byłeś moim ojcem. W myślach próbowałem cię usprawiedliwić, zrozumieć. Ale lata sześćdziesiąte? Ta eksplozja infantylizmu, ta wulgarna, bezmyślna zbiorowa regresja, która wszystko tłumaczy i usprawiedliwia? Nie stać dę na jakieś lepsze alibi? Uwodzenie bezbronnych studentek, zaspokajanie własnych potrzeb seksualnych kosztem wszystkich dookoła - to rzeczywiście taka nieodparta życiowa konieczność? Nie, koniecznością i jest wytrwać w trudnym malżeóstwie, wychować małe dziecko i zmierzyć się z dorosłą odpowiedzialnością. Przez wiele lat sądziłem, że matka przesadza. Ale ona nie przesadzała. : Nie byłem świadom, aż do dzisiejszego wieczoru, przez co naprawdę przeszła. Nie byłem świadom bólu, jaki jej sprawiałeś - w imię czego? Ani balastu, którym obciążałeś ją -balastu, którym obciążałeś mnie, dziecko, które odtąd miało pozostać dla matki wszystkim na świecie - w imię czego? Twojej osobistej -wolności-? Nie znoszę cię. Nigdy cię nie znosiłem".
A po miesiącu był u mnie z powrotem, żeby powiedzieć jak dalece mnie nie znosi. 1 miesiąc później tak samo. I dwa
miesiące późnie) też. Więc jednak go nie utraciłem. Ojciec jest jednak dla niego jakimś punktem odniesienia. Jo ja. Wpuść mnie. Otwórz drzwi!” Sytuacja, w jakiej się znalazł, nie skłania go do autoironii, ja jednak wierzę, że czerpie z niej więcej satysfakcji, niż się do tego przyznaje. Nie czerpie żadnej satysfakcji? Ależ musi. Nie jest przecież głupi, w żadnym razie. Niemożliwe, żeby dramat przeżyty w dzieciństwie prześladował go całe życie. Tak właśnie jest? No cóż, być może. Pewnie masz rację. Będzie krwawił z tej rany po kres swoich dni. Oto jeden z niezliczonych figli losu: czterdziestodwuletni mężczyzna przykuty do egzystencji trzynastolatka i stale przez nią torturowany. Może po prostu wciąż jest tak, jak wtedy na meczu. On pragnie wyrwać się za wszelką cenę. Pragnie oderwać się od matki, pragnie wyjechać z ojcem - ale jedyne, co może zrobić, to wyrzygać serce.
Mój romans z Consuelą trwał nieco ponad półtora roku. Bardzo rzadko wychodziliśmy w tym czasie na kolację czy do teatru. Ona zanadto bała się wścibskiej prasy i słynnej plotkarskiej Szóstej Strony - a mnie to całkiem odpowiadało, bo na jej widok zawsze miałem ochotę natychmiast pójść do łóżka, a nie siedzieć w teatrze na jakiejś zasranej sztuce.
- Wiesz, jakie są media, wiesz, co robią z ludźmi. Jeśli pójdę tam z tobą, to...
- W porządku, nie przejmuj się - odpowiadałem łaskawie. - Posiedzimy w domu.
Wreszcie zaczęła zostawać u mnie na noc i jadaliśmy razem śniadanie. Spotykaliśmy się raz albo dwa razy na tydzień, a Carolyn, nawet po incydencie z tamponem, nie wytropiła istnienia Consueli. Lecz jeśli idzie o mnie, to nie zaznałem przy Consueli spokoju: ani na chwilę nie zapo-