132 Bóg Bestia
Ttemple. Tam natychmiast udałem się do swego pokoju, po czym zamknąwszy zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne drzwi, zacząłem szykować się na ostatnią scenę owej tragedii. Przelałem laudanum do małej miseczki, postawiłem ją na krześle obok łóżka, następnie rozebrałem się do połowy i położyłem pod kocem, trzęsąc się z przerażenia na myśl o tym, co zamierzałem. Gorzko wyrzucałem sobie tchórzostwo i głupotę, które uprzednio pozwoliły mi ulec lękowi przed śmiercią, i gardziłem sobą za tę żałosną bojaźliwość. Ale wciąż zdawało mi się, że coś mnie powstrzymuje, jakbym słyszał wołanie: .Zastanów się, co robisz! Rozważ to i żyj.”
W końcu jednak, umocniwszy się w postanowieniu jak tylko mogłem, wyciągnąłem dłoń w stronę miseczki, kiedy nagle palce obu moich dłoni złączyły się jak związane sznurkiem i stały się całkowicie bezużyteczne. Nadal wszakże, choć były sztywne i bez życia, mogłem unieść za ich pomocą miskę do ust, jako że moje ramiona pozostały sprawne; jednakże ta nowa trudność zadziwiła mnie; było w niej coś z boskiej interwencji. Znów położyłem się. by nad tym pomyśleć, a kiedy tak leżałem, dał się słyszeć zgrzyt klucza w drzwiach frontowych i do domu wszedł mąż praczki. Tymczasem wróciła mi władza w palcach; pospiesznie wstałem, ubrałem się, ukryłem miskę i z najspokojniejszą miną. na jaką było mnie stać, wkroczyłem do jadalni. Kilka minut później znowu pozostawiono mnie samego; wówczas, o ile Bóg nie wkroczyłby jawnie, żeby mnie ocalić, z pewnością mogłem wykonać na sobie swój wyrok, albowiem miałem przed sobą całe popołudnie.
Mężczyzna i jego żona wyszli, ledwie jednak zniknęły te zewnętrzne przeszkody, pojawiły się nowe, natury wewnętrznej. Kiedy tylko bowiem za tamtymi zatrzasnęły się drzwi, naszedł mnie Duch, który w zupełności odmienił moje uczucia. Ohyda planowanej zbrodni uwidoczniła mi się tak wyraźnie, że w nagłym ataku gniewu chwyciłem miskę, wylałem laudanum do naczynia z brudną wodą, lecz i tego było mi mało, toteż wyrzuciłem naczynie przez okno. Spełniwszy swoje zadanie, impuls minął.
Resztę dnia spędziłem w jakimś durnym otępieniu, niezdecydowany co do rodzaju śmierci, lecz uparcie przekonany, że samobójstwo to jedyne wyjście [...].
Udałem się do łóżka, sądząc, że to ostatni mój nocny spoczynek na tym świecie. Następnego ranka, którego to miałem stawić się przed Izbą, postanowiłem już nie ujrzeć. Jak zwykle zasnąłem i obudziłem się około trzeciej nad ranem. Natychmiast wstałem i przy świeczce odnalazłem swój scyzoryk, po czym wziąłem go do łóżka i przez kilka godzin leżałem, mierząc nim prosto w serce. Dwa lub trzy razy przytykałem go poniżej lewej piersi i naciskałem nań z całej siły, lecz ostrze było nadłamane i nie chciało się wbić.
Minęło tak trochę czasu, nim wreszcie nadszedł świt. Usłyszałem, jak zegar wybija siódmą, i uświadomiłem sobie, że nie ma czasu do stracenia: wkrótce otworzą dom, a wtedy przyjdzie mój przyjaciel, żeby mnie zabrać do Westminster. „Teraz nadeszła pora — pomyślałem — oto przełomowa chwila; dość już igrania z pragnieniem życia!” Wstałem i. jak mi się zdawało, zaryglowałem wewnętrzne drzwi mego mieszkania — ale byłem w błędzie; zmysły oszukały mnie i drzwi pozostały otwarte, lak jak je zastałem
Teraz nie było już we mnie żadnego wahania i skwapliwie zacząłem wprowadzać swój zamiar w życie. Moja podwiązka miała wiązanie z szerokiego, szkarłatnego paska ze sprzączką, którego końce były ze sobą zszyte; przy pomocy sprzączki zrobiłem pętlę i założyłem ją sobie na szyję, zaciskając tak silnie, że ledwo starczało miejsca na oddech i na przepływ krwi; trzpień sprzączki trzymał się mocno. Moje łóżko miało na każdym rogu ozdobną rzeźbę, umocowaną wysokim, żelaznym szpikulcem, który przechodził przez jej środek. Do jednego z nich przywiązałem drugi koniec podwiązki i zawisłem na parę sekund, podkurczając nogi, żeby nie dotykały ziemi — lecz żelazo wygięło się i rzeźba spadła, a wraz z nią podwiązka. Wtedy okręciłem ją wokół ramy baldachimu i zawiązałem w mocny supeł. Rama złamała się, a ja ponownie spadłem.
Trzecia próba miała większe szanse powodzenia. Otworzyłem drzwi, których górna krawędź znajdowała się o stopę niżej niż sufit; przy pomocy krzesła udało mi się tej krawędzi dosięgnąć, a że pętla była dość szeroka, zdołałem nią objąć szeroki kąt drzwi i umocować ją tak, aby się już nie ześliznęła. Odepchnąłem nogami krzesło, po czym zawisłem na całą swoją długość. Wisząc tak, usłyszałem wyraźnie, jak jakiś głos trzykrotnie powiedział: „Skończone!” Choć jestem pewien, że stało się to naprawdę, i wtedy również byłem, to nie poczułem niepokoju ani nie wpłynęło to na moje postanowienie. Wisiałem tak długo, aż straciłem zmysły i wszelką świadomość własnego istnienia.
Kiedy się ocknąłem, zdawało mi się, że jestem w piekle; słyszałem tylko swoje okropne jęki i całe moje ciało zaczęło ogarniać uczucie jak po porażeniu piorunem. Parę sekund później znalazłem się na ziemi, twarzą do podłogi. W ciągu pół minuty wstałem, po czym potykając się i zataczając, powlokłem się do łóżka [...].
Chwilę po tym, jak znalazłem się w łóżku, ze zdumieniem usłyszałem odgłosy z jadalni, gdzie praczka właśnie rozpalała w piecu. Zastała drzwi otwarte, mimo że planowałem je zaryglować, i z pewnością przeszła koło nich, kiedy jeszcze tam wisiałem, lecz mnie nie zauważyła. Teraz usłyszała, jak spadłem, i przyszła spytać, czy dobrze się czuję, dodając przy tym. iż bała się, że miałem atak.
Wysłałem ją po mojego przyjaciela, któremu zwierzyłem się ze wszystkiego, po czym jego z kolei posłałem do kawiarni po mego krewniaka. Gdy ten się zjawił, pokazałem mu leżącą pośrodku pokoju pękniętą podwiązkę, jak również opowiedziałem mu o swych próbach. W odpowiedzi usłyszałem: .Panie Cowper. przeraza mnie pan, mój drogi! Z pewnością nie może pan w takim stanie objąć urzędu; gdzie jest pańskie skierowanie?" Dałem mu klucz do szuflady, w której było schowane, a że wzywały go obowiązki, natychmiast zabrał dokument ze sobą, kończąc tym samym wszelkie moje związki z owym urzędem w parlamencie.92
Na pewnym poziomie czyta się to niczym historię prostego przypadku, ilustrującego wczesną teorię Freuda na temat samobójstwa jako przeniesienia agresji.
,ł Ibidem, sir. 120-131.