swoich własnych, nieprzewidywalnych reakcji — na słowika, skowronka, pierwiosnek czy też tęczą. Na początku wystarczało, jeśli reakcje te były czyste, świeże i osobiste, jeśli artysta był wolny od żelaznych konwencji klasycyzmu, które więziły go już od ponad stu lat. Ale w miarę jak wyczerpywał się wstępny entuzjazm, stawało się jasne, że rewolucja ma charakter głębszy, niż się z początku zdawało. Nastąpiła radykalna zmiana orientacji: oto artysta nie musiał już odpowiadać przed eleganckim towarzystwem — wprost przeciwnie, często toczył z nim otwartą wojnę. Teraz odpowiedzialny był przede wszystkim wobec własnego sumienia.
Sztuka XX wieku odziedziczyła tę odpowiedzialność i uczyniła z niej punkt startu, podobnie jak my odziedziczyliśmy zobowiązania polityczne — zasady demokracji i samorządności — wywodzące się z rewolucji francuskiej oraz amerykańskiej. Ponieważ jednak odkryciu, czy też ponownemu odkryciu własnego ,ja” jako dziedziny sztuki towarzyszyło równoczesne załamanie się całego systemu wartości, wedle których zwykło się tradycyjnie porządkować i oceniać doświadczenie — a więc religii, polityki, narodowej tradycji kulturalnej i wreszcie samego rozumu109 — zatem nową, trwałą kondycją sztuki stało się przygnębienie. Najwcześniej i najwyraźniej ujął to w swych Dziennikach Kierkegaard:
Całą naszą epokę można podzielić na tych, co piszą, i tych, co nie piszą. Ci, co piszą. reprezentują rozpacz, a ci, co czytają, nie godzą się na nią i twierdzą, iż posiedli wyższą mądrość — gdyby jednak umieli pisać, pisaliby to samo. W zasadzie jedni i drudzy rozpaczają w równym stopniu, lecz kiedy człowiek nie może stać się kimś ważnym dzięki własnej rozpaczy, to nie ma po co rozpaczać ani tego okazywać. Czy to właśnie nazywa się pokonaniem rozpaczy?110
Dla Kierkegaarda rozpacz była tym, czym łaska dla protestantów: jeśli nie znakiem wybrańca, to przynajmniej kogoś o duchowych predyspozycjach. Dla Dostojewskiego i większości artystów tworzących po nim była to ta jedyna wspólna jakość, określająca cały ich twórczy wysiłek. Choć wydawało się to ograniczające, to jednak otworzyło drogę ku nowym obszarom, nowym normom i nowym perspektywom, z których tradycyjne koncepcje sztuki — jako środka upiększającego, ozdoby społeczeństwa, narzędzia religii, czy nawet humanistycznego optymizmu romantyków — zaczęły same wydawać się wąskie i ograniczone. Jeśli nowym tematem sztuki stał się podmiot, to ostatecznym jej tematem musiał być kres podmiotu, czyli śmierć.
Oczywiście nie było w tym nic nowego; bodaj połowa światowej literatury dotyczy śmierci. Nowa była dobitność oraz punkt widzenia. Na przykład w wiekach średnich śmierć zaprzątała ludzkie myśli aż do obsesji. Dla ludzi średniowiecza jednak śmierć oznaczała drogę do zaświatów, w związku z czym życie
109 To zbyt mocna teza. żeby stawiać ją bez podstaw. Omówiłem tę sprawę szczegółowo w tytułowym tekście książki Beyond Ali Tliis Fiddle, London 1968 - New York 1969. str. 7-11.
110 Sjren Kierkegaard's Journals and Papers. red. i przcł. H. V. i E. Kong, Bloomington, Indiana 1967 — London 1968, str. 345.
wydawało się nieistotne i bez znaczenia. Od XIX wieku narasta innego rodzaju zaabsorbowanie śmiercią: jest to śmierć bez zaświatów. Tak więc nie decyduje ona jut o tym, jak człowiek spędzi wieczność, natomiast podsumowuje i w jakiś sposób osądza jego dotychczasowe życie:
Z głębi mojego przyszłego losu. w absurdzie życia, które wiodłem, wznosił się ku mnie od lat, które jeszcze nie nadeszły, mroczny podmuch, zrównując na swej drodze wszystko, co mi wówczas ofiarowano w latach, które przeżyłem, niewiele prawdziwszych od tamtych.
(prał. J Gilzę)
Meursault. bohater Obcego Camusa, przeżywa to posępne i niewdzięczne objawienie w trakcie wielkiej tyrady, wygłaszanej przeciwko księdzu, który przyszedł go pocieszyć w celi śmierci. Bliskość końca sprawia, że nie ostaje się nic ze świętości, na których opiera się moralność. Istotne, że to właśnie ksiądz doprowadza Obcego do tej przytłaczającej wizji, gdyż w miarę jak religia traciła siłę, nabierało jej samobójstwo. Nie tylko przestało szokować i było do przyjęcia; stało się wręcz logiczną koniecznością:
Mam obowiązek złożyć świadectwo niewierze. Nie ma dla mnie wyższej idei. jak to. żc Boga nie ma. [...] Człowiek nic innego nie robił, tylko wciaz wymyślał Boga. aby żyć nie pozbawiając się życia. W tym są zawarte dotychczasowe dzieje ludzkości. Ja pierwszy w historii świata nie chciałem wymyślić Boga.
(prał. A. Wat>
To słowa Kiriłowa z Biesów, który wkrótce potem zabija się z pistoletu. Popełnia on to, co Dostojewski nazywa „samobójstwem logicznym". Camus w Micie Syzyfa określa to jako „zbrodnię metafizyczną”, której logika jest siłą rzeczy absurdalna. Innymi słowy, Camus czyni z Kiriłowa postać dwudziestowieczną. I jest to krok całkiem sensowny wobec głębi i bogactwa, w jakie wyposażył swego bohatera Dostojewski; wobec tej mieszaniny powagi i drażliwości, obsesji, metody, energii i delikatności. Być może jednak intencje Dostojewskiego były węższe niż jego twórczość. Pięć lat po napisaniu Biesów powrócił on do tematu logicznego samobójstwa w swoich niezwykłych comiesięcznych zapiskach, w Dzienniku pisarza. Jego zaangażowanie, pozbawione tu owej twórczej bezosobowości, która zmodyfikowałaby i zagęściła jego reakcje, od razu wydaje się silniejsze, a zarazem bardziej tradycyjne.
W 1876 roku Dostojewski parokrotnie czepiał się sprawy samobójstwa jak terier nogawki i nie chciał puścić. Przetrząsał gazety, oficjalne dane, słuchał plotek znajomych i doszukał się samobójstw umotywowanych dumą, „plugawo-ścią”, a nawet wiarą. Na podstawie jednego z nich napisał opow iadanie, do innego dorobił elokwentną przemowę, usprawiedliwiającą zmarłego. Nieustannie po-